WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Im mniejsza odległość dzieliła ją od tego mieszkania, tym więcej rzeczy zaczynało jej przeszkadzać.

Na przykład jej ręce: siateczka sinych żył zdawała się odznaczać na jej skórze bardziej niż zwykle (może zresztą naprawdę tak było, skoro - z jakiegoś powodu - pomalowała wczoraj paznokcie na kolor wiśniowy, co nie pomogło jej w ociepleniu wizerunku w żaden sposób), ale przede wszystkim nagle przypomniała sobie, jakie one były d ł u g i e.
Nie rzucało się to w oczy przy pierwszym spotkaniu ani nawet przy kolejnych, ale odkąd skończyła podstawówkę, rękawy bluz kończyły się o tych kilka centrymetrów wyżej niż powinny, odsłaniając nadgarstki i prowokując babcię do żartów o rękach złodzieja.

Albo broda - aha, powtórzmy to raz jeszcze: broda. Ta sama, na którą po raz ostatni Noah mogła zwrócić uwagę jeszcze w ubiegłym dziesięcioleciu, bo przecież miała o wiele większe (zupełnie dosłownie) powody do zmartwień nawet jeśli zostaniemy tylko przy samej głowie.

Oczywiście była też grzywka: ta sama, która od lat po prostu b y ł a, stercząc w dziwaczne strony, włażąc jej do oczu i przyklejając się do czoła przy mniej sprzyjającej pogodzie. Miała do wyboru albo ogolić głowę na łyso, albo po prostu przyzwyczaić się do tego jak było, a skoro była o kilka lat za młoda, by załapać się na szczyt popularność Britney Spears, pierwsza opcja nie wydawała jej się zbyt kusząca. Dzisiaj jednak najchętniej odcięłaby sobie tę grzywkę nożyczkami do paznokci, gdyby nie pewność, że to jedynie pogorszyłoby sytuację.

Bo dzisiaj - i tu przechodzimy to wyjątkowo żenującego wyznania - Noah Eisenberg chciała wyglądać ładnie. Może w jakimś sensie odwracała swoją uwagę od ważniejszych spraw: zastanawianie się nad tym, który sweter powinna wybrać było łatwiejsze niż zastanawianie się, czy Syd w ogóle ją wpuści. Nad tym nie zastanawiała się niemal wcale, przynajmniej do momentu, w którym weszła na obcą klatkę i dotarło do niej, że naprawdę tu jest. W nieznanym jej bloku, w którym inni ludzie - ci, którzy mieli dość szczęścia - codziennie mogli spotykać Syda przy skrzynkach pocztowych lub w windzie, być może zastanawiając się przez chwilę, dlaczego nie raczy się z nimi przywitać.

Istniało ryzyko, że ona też już za chwilę zacznie się nad tym zastanawiać. Nawet szybciej, niż by chciała, bo Noah staje właśnie pod odpowiednimi drzwiami i naciska dzwonek.

Trzyma w tych swoich bladych dłoniach (z paznokciami pomalowanymi na wiśniowo) podłużny karton, opierając pudełko na swoim brzuchu. No, prawie, bo między nimi znajduje się jeszcze koszulka, ciemny sweter i kurtka - jedna z tych, jakie noszą córki prawników, które muszą tylko przełknąć dwudziestoletnią dumę i poprosić ojca o pieniądze na zakupy, a więc: puchowa i taka, która zwyczajnie jej się spodobała, a nie ta, która była najbardziej przystępna cenowo - ale dopiero teraz dociera do niej, jak idiotycznie musi z nim wyglądać. Na tyle, że była już gotowa odwrócić się na pięcie i ukryć się w windzie, razem ze swoim kartonem, ale usłyszała już za drzwiami kroki, które sprawiły, że nie ruszyła się z miejsca.

Nie uśmiechnęła się na widok Syda. Wpatrywała się w niego przez chwilę, zupełnie bez słowa, z taką miną, jakby to ona była zaskoczona, że tu stoi. - Cześć - przywitała się. - Ja… przepraszam? Za to ostatnie. I pomyślałam, że gdybyś chciał ze mną… pobyć, to… to, no wiesz, przyniosłam Monopoly - wyjaśniła. - A jeśli nie chcesz, bo przecież nie musisz chcieć, to przyniosłam ci cukierki, więc dam ci je i już sobie pójdę. Tylko, hm, musisz mi chyba napisać, czy mam sobie iść, czy mogę wejść.

Mówiąc to, jedną ręką zaczęła grzebać w torebce i wyciągnęła, oczywiście, czekoladowe myszki. Bo i co innego mogłaby mu przynieść.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syda się nie odwiedzało.
Przychodziło się do niego, owszem. Najczęściej po coś (radę, przysługę, albo sąsiedzką pożyczkę w postaci dwóch jajek, o dziwo zwykłych, kurzych, a nie na przykład gołębich, albo szklanki cukru, kiedy parze spod 139 znów zachciewało się piec jakieś torty; śmieszne to było - Syd miał wrażenie, że ta miła, choć specyficzna dwójka ciągle coś świętuje, choć raz słyszał w windzie jak spierali się o topniejące oszczędności i ceny benzyny), albo wpadało - zwykle na chwilę, z niekonkretnym "to co, do zobaczenia kiedyś?", rzuconym potem w ramach pożegnania. Bez zapowiedzi, to jedno. Ale przede wszystkim - zwykle z pustymi rękami.
Wyjątkiem była Rose - zanim zniknęła - która na progu sydowego pokoju zwykła pojawiać się z kopczykiem parujących naleśników i kolekcją kredek w dłoni, ale Syd nie był pewien czy to się liczyło jako pełnoprawna wizyta, skoro mieszkali pod jednym dachem. Oprócz tego czasami pojawiała się u niego siostra jego ojca - ale jeśli coś przynosiła, to jak wyrzut sumienia, za który trzeba było jej dziękować, a czasem i oddać pieniądze.
Odwiedziny, natomiast, składało się przecież osobom mieszkającym pod adresem inny, niż własny. I od zwykłego "wpadłem, bo miałem interes", "wpadłem, bo miałem po drodze", albo "wpadłem, bo grunt pali mi się pod stopami, a wiem, że Ty mnie nie opuścisz" różniły je jeszcze co najmniej dwa czynniki
  • - Przede wszystkim: w odwiedziny przychodziło się w najstaranniejszym z możliwych wydań samego siebie. Takim, chociażby, które miało pomalowane paznokcie, i owinięte było w długo wybierany sweter (Syd od razu zauważył, że ten, który miała na sobie Noah, był gruby, chyba z domieszką wełny, ale z pewnością nie czysto-wełniany, i podkreślał barwę jej tęczówek, choć także pogłębiał trochę cienie pod dolną powieką).
    - Po drugie: należało mieć ze sobą podarunek wybrany z myślą o odbiorcy, nie zaś taki, który kupuje się w ostatniej chwili, w ramach impulsu, przy kasie, albo od ulicznego sprzedawcy fantów, które są tak przeciętne, że podobają się w zasadzie każdemu (jak tulipanki w bezpiecznym kolorze, świeczka zapachowa o aromacie herbatników albo świeżo skoszonej trawy, czy kartka okolicznościowa ze śmiesznym, choć generycznym obrazkiem na froncie).
W zgodzie z podręcznikami dotyczącymi savoir-vivre'u należało się przy tym wprawdzie zapowiedzieć, ale, otwierając Noah drzwi, blondyn był tak zaskoczony, że w ogóle zapomniał o manierach, o etykiecie już nie wspominając.
Ponieważ listy - nieliczne - Syd przynosił samemu sobie, idąc do drzwi tego lutowego popołudnia, spodziewał się po drugiej ich stronie pomyłki, sąsiadki spod sto-trzydziestki-dziewiątki, albo Świadków Jehowy. Dla żadnej z trzech opcji nie zamierzał się stroić, więc stanął teraz przed Noah w podlanym kawą podkoszulku, który pamiętał jeszcze jego adolescencję i spodniach od dresu, a także na bosaka oraz z wilgotną, zieloną ścierką do naczyń przerzuconą przez jedno jego ramię, i cętkowanym, dziewięciomiesięcznym kotem przewieszającym się przez drugie.
Zanim sięgnął po notatnik - jeden z wielu, porzucony na przedpokojowej komodzie - zdążył tylko rozewrzeć szerzej powieki, i - trochę głupio - do pary z nimi rozdziawić usta. Nadal smakowały kawą - tą samą, zresztą, którą Syd wcześniej rozlał sobie na tiszert.
Oparł brulion o framugę - w pionie, który sprawiał, że tusz w długopisie odmawiał współpracy, więc stawiane przez chłopaka literki były blade i nierówne.
  • Co tu ro
Przecież mu powiedziała.
Syd przełożył kartkę. Nie wiedział jak się czuje.
  • Czy to czekoladowe myszki?
Potrząsnął długopisem i pociągnął nosem; potem potarł jego czubek otwartą dłonią. Przecież myślał, że już jej nigdy nie zobaczy.
  • Możesz weć. Ale mam bałagan
Nie sprecyzował tylko, czy w domu, czy też bardziej globalnie. W życiu, na przykład.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Wzięła przykład z Syda - i też pociągnęła nosem.

Wiedziała, że to nie było szczególnie uprzejme z jej strony, podobnie jak pojawienie się u chłopaka z niezapowiedzianą wizytą. W przeciwieństwie do niego, Noah przecież regularnie ktoś odwiedzał, więc nie budziło to w niej specjalnych emocji (na przykład niepokoju albo: ekscytacji) ani nie sprawiało, że zaczynała obsesyjnie sprzątać. Jeśli już - zdarzało się, że kolejna fala gości wzbudzała w niej pewną niechęć. Jak wtedy, z Romy, gdy wszyscy przyjaciele rodziców i, niekiedy, znajomi siostry, przyciągnięci do domu Eisenbergów przez swoich starych, czuli się w obowiązku, by wpaść z wizytą, przynieść trochę jedzenia lub poznać najnowsze doniesienia w sprawie zaginięcia.

Z czasem, w dość naturalny sposób, te odwiedziny dobiegły końca: dzień po dniu telefonów ubywało, podobnie jak wizyt, aż w końcu pewnego dnia dzwonek u drzwi nie zadzwonił ani razu, bo kiedy to nie w twojej rodzinie dochodzi do morderstwa zaginięcia, łatwo jest przejść nad tym do porządku dziennego i przyzwyczaić się, że kogoś brakuje. Zatroskane sąsiadki i członków komitetu rodzicielskiego zastąpili ludzie nieco bardziej pasujący do progu dwudziestoletniej dziewczyny: znajomi ze studiów, nieliczni chłopcy, a nawet - pobity listonosz, czekający na wycieraczce.

W jakimś sensie Noah też sądziła, że nigdy się już nie zobaczą. I chociaż to ona wszystko zaplanowała - ciemny sweter, grę i słodką przekąskę, odwiedziny pod adresem zapisanym na kartce dołączonej do ubrań należących do dawnego współlokatora (nie była pewna co bardziej ją zaskoczyło: to, że w ogóle ją odesłał, czy że dołączył kartkę) - i udało jej się zwalczyć pokusę, by u c i e c.
A przecież robiła to często, gdy sprawy stawały się zbyt skomplikowane, zbyt bolesne albo po prostu zbyt nudne, żeby Noah Eisenberg chciała im poświęcać dłużej czas.

Planując wizytę u Syda, nie myślała do końca o tym, że go spotka. A już na pewno nie w takim wydaniu, ze ścierką przerzuconą przez ramię, z bosymi stopami (dobrze, że to nie on trenował kiedyś tajski boks, bo teraz byłby wstyd) oraz z koszulką, na widok której Noah zachciało się śmiać: równocześnie złośliwie, jak i z pewnym rozczuleniem. Na szczęście udało jej się powstrzymać zarówno od śmiechu, jak i od komentarza. Korciło ją, by powiedzieć Sydowi coś na temat jego koszulki, ale on nie założył jej dzisiaj z myślą o tym, by komukolwiek się w niej pokazywać, a ona zniknęła na ostatnie tygodnie, więc nie była chyba tą, która miała prawo komentować jego wybory modowe.

- Tak, to… to te cukierki, które jadłeś ostatnim razem kiedy u mnie byłeś. Pamiętasz? Wydawało mi się, że ci smakowały, więc pomyślałam, że może się ucieszysz, jak… jak ci przyniosę - wyjaśniła, kończąc nieco kulawo. Nie wiedziała, czy próbowała go tymi myszkami przekupić i przypodobać mu się, czy zmniejszyć ryzyko na to, że zaraz będzie musiała wracać do domu, ale poczuła się teraz dość głupio: przecież to tylko głupie cukierki, nie powinna tego pamiętać po kilku miesiącach i przykładać do tego wagi. Ponownie przeniosła wzrok z Syda na jego zeszycik, a potem znowu na Syda i wzruszyła lekko ramionami. - Ja też, więc bałagan mi nie przeszkadza - zapewniła.

Ale przecież - Syd był w jej mieszkaniu i widział salon wysprzątany przez Laurę, więc wiedział, że nie ma bałaganu. No, a przynajmniej nie w mieszkaniu, bo ten globalny to inna sprawa.

Weszła do środka i od razu przekazała mu prezenty (duży karton monopoly oraz czekoladowe myszki), a sama ściągnęła kurtkę, mimowolnie rozglądając się po korytarzu. Równie mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem na widok tych notesików na komodzie - w miejscu, gdzie w domu Noah leżały zwykle klucze z infantylnym breloczkiem, mała przesyłka, którą odebrała w drodze do domu i porzuciła na wejściu, słuchawki i kilka mniej oczywistych przedmiotów, jak nożyczki czy okularki do pływania czy - a potem spojrzała na Syda i westchnęła bezradnie. - Mogę cię przytulić? - poprosiła, ale dodała uczciwie: - Mam… mam zimne ręce.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Co było nie tak z jego koszulką?
Syd nie wiedział; sam bardzo ją lubił - bo była wystarczająco obszerna i długa i, choć sprana i wyświechtana, nadal miękka i przyjemna w dotyku. Poza tym należała kiedyś do jego taty... No i miała na sobie pieski - o miłych, choć trochę głupawych mordach; Sydowi podobało się, że wszystkie biegły w tym samym kierunku i sprawiały wrażenie, jakby dobrze się przy tym bawiły.
Na śmiech Noah (oczywiście, gdyby dziewczyna nie zdusiła go w zarodku), blondyn zareagowałby więc pewnie wyrazem sygnalizującym kompletne zagubienie: serią mrugnięć, zakłopotanym uśmiechem i niemrawym drgnięciem niemogących sobie znaleźć miejsca rąk. Ponieważ jednak Eisenberg zdawała się ostatnimi czasy pracować nad samokontrolą (zarówno w aspekcie nieuciekania, gdy wszystko w niej nakazywało jej bezpowrotną dezercję, jak i w kontekście niewyśmiewania Bogu ducha winnego, dwudziestopięcioletniego listonosza - przynajmniej z pozoru zbyt niewinnego jak na ten świat), Syd nie miał okazji dowiedzieć się, jakie myśli przewinęły się przez jej głowę (i pod spadem tej nieszczęsnej, niesfornej grzywki).
Dowiedział się natomiast, że pamiętała, jak - mimo szoku i bólu, tak emocjonalnego, jak i tego przyziemnie fizycznego, promieniującego od kantu obitej szczęki aż po otłuczony bark - zajadał się czekoladowymi gryzoniami wyłapywanymi w palce prosto z paczki. Oraz, że sama musiała mierzyć się z bałaganem.

No i, że miała zimne ręce.

Syd zastanowił się krótko, czy to możliwe, że były tak chłodne, jak jego stopy: efekt nerwów, pośpiechu w drodze do drzwi, gdy usłyszał dzwonek, a także bycia prawie stu dziewięćdziesięciocentymetrowym anemikiem ze skłonnością do zbyt szybkiego spalania energii, i zbyt częstego wypłukiwania żelaza z organizmu (niczym innym, jak litrami nader mocnej herbaty).
Jeśli tak, to musiały być bardzo zimne.

Ale to nie dlatego Syd oparł notesik na komodzie, i napisał w nim:
  • Przepraszam, to miłe, że pytasz, ale wolałbym nie.
Zanim podał brulion Noah, zamknął drzwi na zasuwkę (bardzo prostą - zakładał, że Noah nie będzie miała problemu z jej zwolnieniem jeśli znowu postanowi go opuścić jednak wyjść), i ruszył korytarzem w stronę salonu.
Przyczyną jego odmowy była bowiem nie tyle obawa przed fizycznym chłodem, co lęk przed krzywdą.
  • Za dużo. Miał tego, w ostatnich latach miesiącach swojego życia zdecydowanie zbyt wiele. I, o ironio, zazwyczaj zaczynało się od takiego czy innego, nieprzewidzianego dotyku. Czasami, o dziwo, wystarczyło po prostu przykleić komuś niewinny plasterek na skórę, żeby go poważnie skrzywdzić.
Jeśli jednak, czytając jego słowa, Noah skoczyła już do konkluzji, że chłopak nie chciał jej (towarzystwa) w swoim mieszkaniu, to powinna była się z niej czym prędzej wycofać.
Syd za nią tęsknił. Nie rozgryzł jeszcze, po prostu, dylematu - jak być przy niej, nie ryzykując kolejnego, głupiego zranienia?
(Jeśli dramatyzował, czy przesadzał - niestety nie mógł przestać).
  • Chcesz mi pokazać?
Naskrobał, tym razem oparłszy zbiór kartek o blat stołu w salonie, dopiero po fakcie orientując się, że zapisał jedynie część własnych myśli, i finalny produkt mógł wyglądać cokolwiek dwuznacznie. Przełknął i zarumienił się; kolejne literki - wypisywane pośpiesznie - wyglądały jak rząd bardzo chudych osób ściśniętych z sobą w długiej kolejce:
  • Jak się gra w Monopoly bo słyszałem o tej grze ale nigdy nie mia grałem
    • I mam w kuchni zieloną herbatę. Z jaśminem
Jakby w rewanżu za te jej durne myszki - których stadko nadal trzymał w dłoni.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Na szczęście miała czas, by przygotować się na tę odmowę - przecież gdyby Syd zamierzał się zgodzić, nie musiałby tego pisać na karteczce ani zamykać drzwi na prostą zasuwkę. Kiedy chcesz kogoś przytulić, nie musisz robić tego wszystkiego: wystarczy wyciągnąć ręce w kierunku drugiej osoby (ewentualnie rozłożyć je na boki, w zależności od indywidualnych technik i preferencji) jako zaproszenie, a reszta powinna wydarzyć się sama. A skoro Syd, zamiast tego, wrócił do notowania, Noah już znała odpowiedź.

Nie było jej chyba mocno przykro. Nie miała także poczucia odrzucenia, a przynajmniej nie tak przejmującego, jakie możesz odczuwać, gdy mama zostawia cię z ojcem i się wyprowadza, albo gdy twoje koleżanki przychodzą do ciebie do domu, a potem chcą spędzać całe popołudnie z Romy, którą - kwestia czasu - ludzie zwykle uznawali za tę fajniejszą z sióstr.
(Pewnie wszystkie te jej koleżanki z podstawówki wolałyby, żeby to Noah zmarła zaginęła bez śladu, bo wtedy strata byłaby mniejsza i słabiej odczuwana).

Czuła się chyba po prostu… głupio. Jak wtedy, gdy nikt nie śmieje się z twojego żartu, rzuconego pod wpływem impulsu z najlepszymi intencjami. Czuła też, że ma trochę mokre skarpetki, z powodu tej lutowej pluchy panującej na zewnątrz, a gdy sobie to uświadomiła, półświadomie po raz kolejny pociągnęła nosem (na wypadek gdyby Syd potrzebował jeszcze wyraźniejszego sygnału, że od Eisenberg lepiej trzymać się z daleka). Sama nigdy nie była skora do przytulania: nie obejmowała się z koleżankami z roku na powitanie ani nie całowała z wujkami podczas rodzinnych spotkań. Zwykle Noah wytwarzała między nią a ludźmi lekki dystans - niezbyt duży, ale wyraźnie wyczuwalny, taki, który sprawiał, że nigdy nie była pierwszą, do której piszesz z problemem albo dzwonisz w środku nocy, kiedy wdasz się w bójkę z przyjacielem i potrzebujesz nowego plasterka - i wydawało jej się, że minęły całe wieki, od kiedy ostatni raz sama spytała kogoś, czy może go przytulić. Ale Syd, z tą swoją koszulką z pieskami i zieloną ściereczką na ramieniu, i z bosymi stopami, i całą kolekcją notesików, wydawał jej się tak niepewny i nierealny, że bardzo chciała go teraz d o t k n ą ć i na własnej skórze przekonać się, czy on naprawdę tu jest.

Póki co wiedziała tylko, że to ona tu była. Z wilgotnymi skarpetkami i trochę wilgotną grzywką, która kleiła jej się do czoła i właziła trochę w oczy. I - już po chwili - z kubkiem zielonej herbaty, który postawiła sobie na kolanie, gdy usiadła na podłodze przed planszą do Monopoly.

- To… to nic trudnego, rzucasz kostką, stajesz na jakimś polu… na przykład na kanapie… i możesz wtedy kupić kanapę, tu masz cenę - wyjaśniła, wodząc kciukiem po krawędzi kubka. - Wtedy za każdym razem, gdy zatrzymam się na tym polu, będę musiała ci zapłacić. A jeśli kupisz wszystkie pola tego koloru, możesz zacząć stawiać domy i hotele. Możesz też nie kupować pola, na którym staniesz, a przeciwnik może kupić je za połowę ceny. Jak staniesz na takim znaku, to bierzesz kartę i robisz to, co jest na niej napisane. Przechodząc przez start, dostajesz dodatkowe pieniądze, jeśli staniesz tutaj, idziesz do więzienia… no i możemy grać albo dopóki nam się znudzi, albo dopóki ja kupię oba te granatowe pola, postawię sobie na nich po dwa domy i ograbię cię z całej kasy - zdradziła mu swoją zwyczajową taktykę, która nie powinna być jakimś dużym zaskoczeniem - wystarczyło spojrzeć na Noah, by domyślić się, że nawet podczas gry w Monopoly nie bierze jeńców. - W pudełku jest też instrukcja, jeśli chcesz sprawdzić - na przykład to, czy nie zostanie zaraz okropnie oszukany przez dziewczynę, która przyniosła mu czekoladowe myszki.

Wzięła łyka herbaty, ujmując kubek w obie dłonie i przez chwilę wpatrywała się w planszę w milczeniu, aż powiedziała: - Moja… moja siostra, Romy, zaginęła kilka lat temu i moja rodzina do tej pory nie wie, co się z nią stało. Co jakiś czas znajdują jakieś ciało zakopane w lesie i wtedy policja dzwoni do rodziców, żeby powiedzieć, że to może być Romy, albo ktoś dzwoni, żeby powiedzieć, że tym razem naprawdę widział Romy na lotnisku w jakimś Stambule i to wtedy… no wiesz, wraca, a mama Romy zawsze to przeżywa. I wtedy jest trochę… trudno. Ostatnio tak było, znaleźli ciało i myśleli, że to ona, policja postawiła całą rodzinę na nogi i… i dlatego mnie teraz… nie było. Byłam z rodzicami w domu - wzruszyła nieco bezradnie ramionami i dopiero teraz spojrzała na Syda, żeby sprawdzić, czy rozumiał –

co mówi.

I dlaczego mu to mówi.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd Shaule zamrugał.

To -
  • co Noah mówiła teraz nie tylko po prostu “do niego”, ale mu, w taki sposób, w jaki mówi się, kiedy ma się nadzieję na bycie nie tylko usłyszanym, ale także zrozumianym (i, być może - chociaż to już jest cel wyjątkowo ambitny - w tym zrozumieniu także zaakceptowanym, takim, jakim się jest) -
były takie rzeczy, którymi ciska się w ludzi dla wzbudzenia konkretnej reakcji. Zwykle litości, albo przynajmniej współczucia.
No, tylko, że blondynowi udało się usłyszeć coś przez słowa dziewczyny, albo pomiędzy nimi. Jakby na dużo młodszą, dużo bezbronniejszą Noah spoglądał teraz przez żerdki kolorowego płotka, takiego, jakim otaczane są często place zabaw, i za którym zaczaić się można, patrząc niepewnie na kogoś, z kim się bardzo chce zaprzyjaźnić.
Nie, nie chodziło o ten kawałek o stawaniu na kanapie. Sydowi zresztą trochę zajęło by podchwycić, że dziewczyna nie mówi teraz o faktycznym meblu - w jego mieszkaniu: dwuosobowym (albo trzy, pod warunkiem, że cała trójka siedzących miałaby niedowagę), trochę wytartym, jakby ubogie rodzeństwo, i to z innej matki, albo w ogóle przybrane, tej imponującej i mięciutkiej sofy, na której zacumował, otłuczony i obolały, w emocjonalnym sztormie przed paroma miesiącami, tam, w salonie Laury Hirsch - tylko o tej wyrysowanej na planszy.
Jeśli wyczuł w tym wszystkim jakiekolwiek kłamstwo - nie, nie odnośnie tego co stało się z Romy, ale jak - to zlekceważył je, albo zignorował.
Jeśli wyłapał prawdę - zrobił z nią to samo.

Co by mu zresztą było po wyznaniach zeznaniach Noah?
Nic nowego. Dobrzy ludzie czasami robili złe rzeczy. A źli - dobre.
Łatwo można było się pomylić.
  • (Sam się czasem mylił, zwłaszcza ostatnio - kiedy stawał w łazience, i patrzył w lustro, i myślał o tamtym chłopaku, którego pewnie skatowałby na śmierć, wtedy, na parkingu, gdyby go, to znaczy: Syda, nie powstrzymali - zasapanego, zaplutego i zachłyśniętego deszczem, z czerwoną mgłą szału zasuwającą mu pole widzenia).
Teraz to jemu zrobiło się głupio. Jak komuś, kto przed chwilą roześmiał się na pogrzebie, a teraz nienawistny wzrok żałobników ściąga ku sobie niczym piorunochron.
Ale przede wszystkim - zajebiście smutno.
Nad Noah, nad jej mokrą grzywką i jej martwą zaginioną siostrą.
Nad tym, choć mógł to tylko przeczuwać czy zgadywać, nie wiedzieć, że Eisenberg czuła się przy Romy tak, jak jego kanapa czułaby się pewnie przy szezlongu Laury, gdyby je ustawić obok siebie.
  • Tak, jak on czuł się czasem przy Orionie.
(Którego, być może, kochał i nienawidził na tyle mocno, że mógł zarówno umrzeć za niego, jak i za niego zabić.)

Ponieważ niekulturalnie było patrzeć na innych z góry, a już zwłaszcza wtedy, gdy opowiadali o zaginionym rodzeństwie, i ciałach w lesie, albo zjawach w Stambule (Syd czytał kiedyś o tym mieście, głównie dlatego, że podobno miało drugą największą populację miejskich gołębi na świecie), przyczłapał bliżej Noah, a potem przycupnął po skosie od niej, w odległości wyznaczonej szerokością planszy. Podwinął pięty pod pośladki, i najpierw złożył ręce na podołku, a potem -
  • Widział przecież, że Noah ewidentnie patrzy nań w próbie sprawdzenia, czy Syd wie, co, i po co mu właśnie mówi. A Syd nie wiedział jak inaczej mógłby dać jej do zrozumienia, że owszem, niż tylko poprzez mobilizację wszystkich swoich wątłych, i żałosnych dosyć pokładów energii i odwagi -
- Tak mi przykro - Powiedział, chociaż znaczenie jego słów dziewczyna wyczytać mogła chyba prędzej z ruchu warg, niż z faktycznego dźwięku. Nie dało się jednak ukryć, że dźwięk był tam: w jego słowach. Shaule chyba zwyczajnie czuł, że jest jej to jakoś winien.
A potem trochę rozłożył ręce na boki, trochę je wyciągnął, i - no cóż - liczył chyba, że reszta wydarzy się sama.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Nie czuła, że kłamie - ani na temat tego, co stało się z ciałem Romy, ani na temat tego j a k to się stało. Przecież ćwiczyła tę historię mnóstwo razy, czasem całkiem świadomie (zastanawiała się wtedy, co przemilczeć, a o czym opowiedzieć i w jaki sposób to zrobić, by nie wzbudzić podejrzeń), ale zwykle nie w sposób celowy. Ot, powtarzała opowieść dotyczącą Romy już tak wiele razy, że nieco mechanicznie trzymała się sprawdzonej wersji, podobnie jak wtedy, gdy inni opowiadają stare anegdotki z dzieciństwa, zawsze w ten sam sposób, nawet jeśli szczegóły już zatarły się w ich pamięci i nie mają pewności, czy było tak samo jak w opowieści.

Noah zamiast opowieści o tym, jak spadła z huśtawki jako siedmiolatka i złamała rękę, albo o świętach, podczas których była okropnie chora i jadła tylko tort serowy, miała historię o zaginionej siostrze. Każdemu według potrzeb, hm?
Najpierw opowiadała to rodzicom - zmartwionej Arii i nieco wycofanemu ojcu, na którego Noah nie mogła wtedy patrzeć, nie zastanawiając się równocześnie, czy Romy mówiła wtedy prawdę i czy, tym samym, pomogła tacie pozbyć się problemu. Potem policjantom. I znowu policjantom. I, z czasem, jeszcze większej liczbie policjantów, więc podczas najnowszych rozmów ze śledczymi Noah martwiła się już głównie tym, czy nie składa zeznań jak mały robocik - Romobocik - w którego się zamieniała.
A potem byli obcy ludzie. Przyjaciele Romy, sąsiedzi, znajomi rodziców z pracy, nauczyciele. Nowe koleżanki z gimnastyki, trener pływania, nauczyciela fortepianu, znajomi z grupy na studiach czy współlokatorzy, gdy temat schodził na kwestie dotyczące rodzin i rodzeństwa.

Wersja już od dawna się nie zmieniała, ale zmieniały się reakcje. Im więcej czasu mijało, tym było łatwiej: kiedy informujesz kogoś, że twoja siostra zaginęła kilka miesięcy wcześniej, wciąż można mieć nadzieję, że się znajdzie. Że uciekła z chłopakiem i niedługo wróci do domu z podkulonym ogonem albo przynajmniej zadzwoni. Że przyjdzie i przeprosi. Albo że, niech już będzie, na obrzeżach miasta znalezione zostanie ciało, które bez trudu uda się zidentyfikować. Ale kiedy mija kilka lat, sprawa należy już do przeszłości, nikt nie zakłada, że wciąż prowadzicie aktywne poszukiwania albo sprzątacie pokój Romy. Zwykle nikt nie mówi tego wprost, ale wydaje się oczywiste, że po takim czasie nie czekacie już nawet na Romy, a na jej ciało. I, jeśli wam się poszczęści, rozwiązanie zagadki. Zamknięcie rozdziału.

Ukojenie?

Nie była pewna czy faktycznie usłyszała, czy tylko wydawało jej się, że słyszy, co Syd powiedział - mimo to zdziwiła się pewnie zdecydowanie mniej niż powinna, biorąc pod uwagę wszystkie bolączki ich dotychczasowej komunikacji za pośrednictwem obitego wyświetlacza telefonu, czystego zeszytu, którego Noah nie zdążyła zapisać na studiach, kilku smsów, jednostronnej rozmowy telefonicznej, kartki i notesiku z sydowej komody. Bo przecież w jakimś sensie właśnie tego się spodziewała i do tego była przyzwyczajona: co innego miałby zrobić niż powiedzieć, że mu przykro?

Oczywiście, że wszystkim było przykro, gdy o tym słyszeli. Wszystkim z wyjątkiem Noah, która nawet teraz zastanawiała się nad tym, jak z ł a musi być, skoro myśląc o Romy czuje niemal wszystko z wyjątkiem smutku.

Uśmiechnęła się do niego i równocześnie skinęła głową, próbując chyba dać mu znać, że w porządku, ale efekt nieco osłabiło kolejne siąknięcie nosem. A potem nastąpiła już tylko dość niezgrabna sekwencja ruchów - gdy Noah odstawiała kubek na podłogę, rozplątywała się z własnych nóg i podpełzała do Syda - bo nawet jeśli część jej miała ochotę zapewnić, że wcale nie musi jej przytulać z litości, to i tak ciasno otoczyła chłopaka tymi swoimi zbyt długimi rękoma, przykładając skroń do jego.

Do zapamiętania: jego łopatki były w dotyku dokładnie takie, jak sobie wyobrażała.

Ważne: owszem, sweter Noah miał domieszkę wełny, więc był całkiem przyjemny w dotyku, co mogło trochę wynagradzać chłód jej kolczyka.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

W tym miejscu warto może wspomnieć, że kiedy Syd był młodszy, okazywało się często, iż w świecie Dorosłych całkiem sporo było osób zainteresowanych stanem jego łopatek - na czele z rodzicami, owszem, ale przede wszystkim lekarzami pierwszego kontaktu, ortopedami i nauczycielami nauczania początkowego, straszącymi Shaule koniecznością noszenia tak zwanego pajączka na plecy: enigmatycznego urządzenia z reklam w telewizji, które to zaczynało przeraźliwie piszczeć za każdym razem, gdy tylko człowiek znalazł sobie przy biurku wygodniejszą, choć fakt, ciut pałąkowatą pozycję.
Przez kilku-, kilkunastoletniego Syda wprawdzie niepytani, ale samozwańczo rwący się do zajmowania eksperckich pozycji, dorośli ci często nazywali je "wystającymi", albo koślawymi". A one - łopatki Syda - jak to się zdarza u osób długich i szczupłych, oglądane, i dotykane pod konkretnym kątem wyglądały po prostu odrobinę...
No, jak skrzydła.
Niedorośnięte i przetrącone, może przedwcześnie urwanym muśnięciem matczynej dłoni, o topornawych trochę, i ostrych kątach, rysujące się pod cienką bielą koszulki niczym niedokończony fresk.

Ważne: Kolczyk Noah zdał mu się bardziej śliski niż zimny, i kojarzył się - jak większość rzeczy związanych z takim poziomem bliskości (policzkiem dociśniętym do policzka, skronią do skroni, dłońmi osiadłymi - najpierw niepewnie, a potem ciężej, cieplej, spokojniej, na wysokości barku albo lędźwi) - z Orionem Haywardem.
Samo skojarzenie zaś przywiodło Sydowi na myśl jeszcze jeden fakt: że od pięciu lat nikt nie dotykał go aż tak bardzo, i tak nieprzerwanie. Ostatni raz, gdy ciało Syda stykało się z innym w podobnej skali bliskości, ale, w oczywisty sposób, o wiele krócej, przypadł na tamto popołudnie, kiedy zgraja podrostków spuściła mu łomot.

Westchnął w ramię dziewczyny; możliwe, że pod mgiełką oddechu wezbrała na nim falka gęsiej skórki. Przymknął powieki, od wewnątrz załaskotane znajomą, słoną wilgocią, i pomyślał, że chyba źle się wyraził. Szkoda, jeśli przepierdolił szansę - czuł bowiem, że słowa znowu milkną w nim jak sztorm, i z gardła spływają tam, gdzie zawsze mieszkały: do opuszków palców. To, co chciał jej naprawdę powiedzieć, to, że było mu przykro, ale z powodu Noah - która musi słuchać o domniemanych ciałach, o lotniskach, doświadczać smutku własnej matki, i wycofania ojca - a nie z powodu Romy. Nie znał Romy. I w jakimś sensie nawet przypuszczał - nie wiedząc czemu - że gdyby ją poznał, pewnie by jej jakoś szczególnie nie polubił.
Chciał też powiedzieć Noah, że chyba wie jak to jest. Stracić kogoś, i żyć z jego cieniem. I z koniecznością tłumaczenia się z tej straty - osobom, które zawsze zadają uzasadnione niby, ale i tak niewłaściwe pytania, a potem przestają w ogóle nawiązywać do sprawy, i zaczyna się czuć, jakby samemu się zniknęło, chociaż przecież nadal się jest.
Tylko, że nie wiedział w jaki sposób miałby to zrobić by nie brzmieć tak, jakby próbował licytować się z Noah na powagę i wagę ich strat.
Nienawidził kiedy ludzie tak robili.
  • A co muszę zrobić żeby wyjść z więzienia?
    • Czy jak już tam trafię, to na zawsze?
Zapytał, kiedy już odsunął się nieco od Noah, i przebiegł spojrzeniem po szczycie jej nosa, trochę nieśmiało, a potem ugiął nogę w kolanie, żeby oprzeć na niej notatnik, przekliknąć długopis, i zadać pytanie. Dopiero potem zorientował się, że pisze mu się jakoś tak niewygodnie, i koślawo, ponieważ jedną ręką nadal trzyma Noah - za nadgarstek, który łagodnie owinął przed chwilą palcami (najmniejszym zahaczając przy tym o jej - chłodny i szczupły, zakończony śmiesznie drobną płytką paznokcia). Spłoszył się, i cofnął dłoń. I chrząknął bezgłośnie.
  • Jak tam było? Dla ciebie, nie dla nich.
Przecież słyszał - w domu było trudno. Ale dla kogo? Dla Noah, czy tylko dla jej rodziców - ojca, o którym prawie nie mówiła, i mamy, która nie była jej mamą?
Zagryzł policzek od środka, i usiadł nad planszą, w powolnej żonglerce przekładając z dłoni w dłoń długopis, i pionek - kotka z cudownie detaliczną obróżką na martwej, zimnej, metalowej szyi.
  • Noah, nie myślałaś kiedyś żeby zaadoptować zwierzątko?
    • Ja mam teraz jednego nowego kota, i jednego nowego gołębia. Zgadnij jak się nazywa. Ten gołąb

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Noah też nienawidziła, gdy ludzie (tacy jak Romy) postanawiali rozpocząć licytację - w dodatku już na samym początku zamierzając zwyciężyć.

Miałaś dzisiaj miły dzień?
Och, mój dzień był jeszcze l e p s z y.
Czujesz się dzisiaj okropnie?
Tylko poczekaj, aż usłyszysz, co m n i e się przytrafiło!

Być może właśnie dlatego milczenie Syda w jakiś dziwny sposób jej odpowiadało. To nie tak, że wolała, by nie mówił - podobna myśl nie przyszłaby jej nawet do głowy, zbyt dziwna i odległa od zasad panujących w świecie, który znała i rozumiała. A więc: w świecie, w którym wszyscy mówili. Mniej lub bardziej mądrze, z błędami lub dziwacznym akcentem, zjadając końcówki lub przeklinając z wytrwałością godną lepszej sprawy. W dodatku to, że oboje porozumiewali się w inny sposób, czyniło to wszystko chyba jeszcze bardziej pokracznym - ona wypowiadała słowa i czekała, aż Syd zapisze swoją odpowiedź, a następnie da jej chwilę na odczytanie pisma, którego wciąż powoli się uczyła. Podobał jej się charakter sydowego pisma: tym mocniej, im wyraźniej docierało do niej, jak niewiele zna osób, które mogłaby rozpoznać po zapisanej na kartce wiadomości, a nie po użytych emotikonach na ekranie telefonu. Nie uważała tego - jego pisania - za szczególnie osobliwe ani nawet męczące. Osobliwe było przecież całe ich spotkanie, to pierwsze, które rozpoczęło się na wycieraczce przed mieszkaniem Laury. Zapisywanie wiadomości w jej czystym zeszycie było tylko jednym z rekwizytów, które postanowiła zaakceptować i nie zadawać pytań.

Tak samo jak teraz, gdy nie spytała go, dlaczego dalej pisze, skoro przed chwilą się odezwał.
(Bardziej miała ochotę spytać, czy mógłby jeszcze przez chwilę nie puszczać jej ręki.)

- W grze? - spytała bez większego sensu, nerwowo poprawiła - po raz kolejny - swoją grzywkę, czym tylko pogorszyła sytuację, a potem usiadła po turecku, uważając przy tym, by nie wywrócić swojej herbaty. W nagle porzuconą dłoń chwyciła więc kubek i zacisnęła palce wokół niego. - Bardzo mało ludzi trafia do więzienia na zawsze, wiesz? Większość z nich po jakimś czasie wychodzi. A jeśli ty trafisz do więzienia, musisz po prostu przeczekać trzy kolejki i możesz grać dalej. Możesz też wylosować kartę. Widzisz te pola? Jak na nich staniesz, to ciągniesz jedną z kart, możesz wylosować na przykład, nie wiem, “twój kot wygrał w konkursie piękności, weź pięćdziesiątkę z banku”, ale też możesz wylosować kartę, która pozwoli ci wyjść z więzienia. Wtedy jak tam trafisz, po prostu oddajesz kartę i grasz dalej - wyjaśniła, w trakcie tej opowieści lekko marszcząc czoło, jakby właśnie dotarło do niej, że system sądownictwa w tej grze nie ma najmniejszego sensu.

Nie odpowiedziała od razu. Najpierw uniosła swój kubek z herbatą i napiła się, a potem wzruszyła lekko ramionami. - W porządku - zapewniła, nieświadomie wodząc palcem po krawędzi kubka. - To… no wiesz, z boku to pewnie nie brzmi, jakby było w porządku, ale w porównaniu z tym, co się działo wcześniej, wcale nie było źle. Mama Romy bardzo przeżywa te sytuacje, a mój tata musiał być w pracy, więc siedziałam w domu i, wiesz, robiłam zupę, trochę sprzątałam… głównie pilnowałam Arii, mojej macochy. A potem tata wracał do domu, więc ja miałam wolne i siedziałam w moim starym pokoju - nie zastanawiała się nad tym, jak to mogło brzmieć z boku - smutno? - i nie chciała teraz się na tym skupiać. Przeżyli, Noah mogła wrócić do swojego mieszkania, więc teraz nie pozostawało jej nic innego niż czekać na kolejny telefon z policji, po którym wszystko posypie się po raz kolejny.

- Zwierzątko? - powtórzyła z niewyraźnym uśmiechem i oparła kubek o swoje kolano. - Ja… nie jestem zbyt dobra w opiekowanie się kimś, wiesz? Nie sądzę, żeby było mu ze mną dobrze - wyjaśniła, wpatrując się w planszę do gry. Po chwili spojrzała na Syda i uśmiechnęła się szerzej. - Nie wiem jak się nazywa twój gołąb. Może… Mrówka? A poza tym, miałeś kupić nowe gołębie dopiero wiosną - wytknęła mu, tym samym udowadniając, że pamięta, co jej mówił o ptakach i o tym, jak planuje je nazwać. Tylko nie chciała tego przyznać, bo to było trochę krępujące. Że wciąż pamiętała.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Niestety - faktycznie Syd puścił jej rękę.
Ale, jeśli stanowiło to jakiekolwiek pocieszenie, tylko po to, by - jedną przytrzymując rąbek kartki, złośliwie usuwający się spod rysika długopisu, a drugą manewrując przedmiotem w produkcji całej serii kreseczek, kropeczek i łezkowatych, albo pulchnych zawijasków - zaszczycić Noah jeszcze staranniejszą kaligrafią.
Trochę tylko szkoda, że mu jednak nie powiedziała. To znaczy - o tym, że wolałaby, żeby jednak jej nie puszczał.
I o tym, że podobał jej się charakter jego pisma.
Bo dla Syda - z całą tą osobliwością sposobu, w jaki ukazywał się światu (nie w dźwiękach, a w ciągach literek trzymających się za ogonki jak zwierzątka w bajkach dla bardzo małych dzieci) - pismo było tym, czym dla wielu normalnych innych osób był głos. Czasem grubszą, a czasem cieńszą niteczką, łączącą wnętrze z zewnętrzem, i jego myśli - z myślami innych (tak, żeby mogły się pokłócić, albo zaprzyjaźnić, albo pokochać).

Pokiwał głową, i próbował skupić na tłumaczonych mu przez dziewczynę regułach, choć jednocześnie zastanawiał się, czy za tamto pobicie też poszedłby do pierdla, i czy wyszedłby z niego po trzech kolejkach latach, czy też nigdy - bo, milczącego i dziwnego, i wiotkiego jak nadbrzeżna trzcinka - współwięźniowie ubiliby go już w pierwszym kwartale odsiadki. Stwierdził, że to byłaby szkoda - bo wtedy nie siedziałby tutaj, z nią (teraz już też po turecku), i nie uczył się, jak oszukiwać w planszówce, której zasad nadal nie pojmował.

Z jego perspektywy Noah nie wyglądała smutno - może przez kąt padania światła, miękkiego i ciepłego jak ulubiony kocyk. Ale gorzko już tak.
Dlatego odwinął z papierka jedną czekoladową myszkę, i podsunął jej na otwartej dłoni.
  • Jaką zupę?
Zapytał, bo jego mózg funkcjonował tak, że podczas gdy inni skupialiby się teraz na ogólnym dramatyzmie sytuacji, Syd wyobrażał sobie Noah szatkującą warzywa, i nie wiedział - jakie?
  • I jak wygląda twój stary pokój?
Odwrócił się przez ramię, wymownie wskazując czubkiem brody ścienny załom, za którym rozpoczynał się tunelik korytarza.
  • Mój jest tam. Mogę Ci potem pokazać
Potem krótko parsknął przez nos.
  • Nie zgadzam się
- Nie zgodził się.
  • Przecież mną opiekowałaś się bardzo dobrze
A potem dopisał:
  • Noah
I odruchowo uniósł długopis do warg, i przygryzł jego końcówkę w oczekiwaniu na dziewczęcą reakcję - jęk sprzeciwu, bo może wcale nie życzyła sobie, by ktoś nazywał jej imieniem ptactwo, innym kojarzące się głównie z ohydą kup niespodziewanie lądujących na świeżo wypranym płaszczu, i roznoszeniem różnych parszywych, uciążliwych chorób, albo zachwytu - jeśli jednak zrobiłoby jej się miło, że przygarniając nowego przyjaciela Syd pomyślał właśnie o niej.
Potem uświadomił sobie, że Eisenberg może przecież równie dobrze uznać, że Syd tylko ją woła, albo próbuje zwrócić na coś jej uwagę, więc ponownie pomknął długopisem w stronę papieru, i wyjaśnił:
  • Tak go nazwałem
Łypnął na Noah. Zamrugał.
Pośpiesznie:
  • Mamndzieję że się nie gniewasz?
    • Miałem czekać do wiosny ale ostatnio było mi trochę smutno

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „131”