WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Timothy nie miał takiego wspaniałego dzieciństwa, nie pochodził z nie wiadomo jak bogatego domu i w dupie mu się z tego powodu nie przewracało. Patrząc na niektóre zachowania Elvisa, powinien się cieszyć, że jego dzieciństwo było jakie było... Chociaż też pozostawiło po sobie kilka śladów. Jednak przynajmniej nie był rozpuszczony do granic możliwości i chciał sam pomyśleć o swoim utrzymaniu. Nie chciał siedzieć adopcyjnym rodzicom zbyt długo na głowie. Jednak tak samo, jak Elvis nie wiedział kompletnie nic o nim, tak samo on nie wiedział nic o Elvisie, więc nie mógł przypisać do jego zachowania konkretnego powodu. Może kiedyś będą mieli okazję trochę lepiej się poznać? Gdzieś pomiędzy wzajemnymi docinkami. W łóżku znaleźli wspólny język , oczywiście jednorazowo, tak twierdził Timmy. Twierdził też, że nie ma zamiaru poznawać go bardziej... Ale co by nie było, Sage właśnie ratował mu tyłek, może to doceni jak już zacznie trzeźwo myśleć. -Nie wrócę do domu.- powiedział stanowczo, a przynajmniej starał się, aby tak to zabrzmiało. -I nie wieeeeesz gdzie mieszkam.- zaśmiał się, no bardzo zabawne, naprawdę. Timothy nie zwrócił uwagi na to, że faktycznie irytował Elvisa, a szkoda... miałby wtedy nie małą satysfakcję. -Ej!- krzyknął, kiedy Sage nie wytrzymał i podniósł go do góry. -Puuuuuszczaj!- pacnął go w ramie, wiadomo było, że i tak nie ma z nim szans. Chcąc nie chcąc złapał się go, owinął ręce wokół jego szyi, a kurtkę wcisnął gdzieś pomiędzy nich, bo nie zdążył jej nawet ubrać. -Już mnie nosisz na rękach.- mruknął prosto do jego ucha, jednak zadowolony z obrotu sprawy. Szybko poszło. -Jednak z tobą pójdę, teraz jest mi cieeeepło.- oparł głowę o jego ramie. Timmy już Ci współczuję kolejnego dnia...
/ztx2
możesz ich przenieść tam, gdzie Elvis ciągnie za sobą Tima
-
Czasem była na granicy. I nie to, że robiła coś złego, bo przecież nie dilowała w ciemnych alejkach prochami z trzeciej ręki czy też nie mordowała wszystkich po kolei z czystej zazdrości o jakiegoś faceta. Nie bawiła się nawet w broń, chociaż nauczyła się strzelać w wieku szesnastu lat do puszek w ogrodzie dziadka. Była niegroźna dla społeczeństwa, a jej graffiti nie było wandalizmem. Było wyrazem sztuki. Problem polegał na tym, że Pritchard na swoje cele obierała coraz to bardziej strzeżone i widoczne budynki, malując na nich wielokrotnie dość kontrowersyjne treści. Piękne, ale budzące niepokój i zainteresowanie mediów, czego ostatecznie wcale nie chciała. Niszczenie mienia publicznego lub prywatnego mogło ją srogo kosztować. Dlatego, gdy dzisiaj przekraczała niebezpieczną linię - musiała wspomóc się jedyną osobą, która byłaby w stanie w tym momencie zdziałać wiele. Grayson.
Nie lubiła go wciągać w swoje problemy, zwłaszcza, że od momentu, gdy zaczął się domyślać co jego siostra robi - nigdy o tym nie rozmawiali. Tym razem była w sytuacji podbramkowej, bowiem policja nie chciała dać sobie spokoju z poszukiwaniami. Ukryła się więc w alejce za Dragonem, licząc na to, że bardziej podejrzany klub nie ściągnie tutaj nikogo niepożądanego. Usiadła za kontenerem i czekała, aż jej brat się pojawi. Po kilkunastu minutach słysząc kroki postanowiła się nie ruszyć, póki znajomy głos nie zabrzmi echem. Trochę się cykała, zwłaszcza, że dłonie miała ubrudzone farbą, a rozpuszczalnik wyjątkowo się skończył. Na policzku też było kilka smug, więc przyłapanie jej, nawet jeśli nie na gorącym uczynku, a gdzieś w pobliżu mogło skutkować przesłuchaniem.
-
Od zawsze sądził, że mógł zrobić lepszą robotę jako starszy brat i nigdy nie próbował Dylan oceniać, natomiast wydawało mu się, że z każdym kolejnym smsem, jest o krok bliżej do spieprzenia sobie życia i że powinien jej to jakoś uzmysłowić; nie był to przecież pierwszy raz, gdy prosiła o drobną przysługę i nie był też pierwszy, gdy wcale jej nie odmówił. Kilkanaście minut później dojechał już na miejsce autem. Zaparkował oczywiście jakąś przecznicę dalej, żeby z daleka móc ocenić sytuację, a resztę trasy pokonał z buta, co chwila oglądając się, czy przypadkiem nikt za nim nie idzie.
- Jaki piękny wieczór... - rzucił podniesionym nieco tonem głosu, żeby dać jej do zrozumienia, że pojawił się na miejscu. Być może było to hasło już wyćwiczone na tego typu okazje, żeby nie wołać jej po imieniu, albo po prostu zawsze zwracał na siebie uwagę jakimś randomowym stwierdzeniem, które w tłumaczeniu na ich wspólny język oznaczało "jest bezpiecznie, wyłaź już". Niestety - młoda nie wyłaziła, dlatego Grayson postanowił zaatakować trochę inaczej i zanucił coś z listy viral50 USA, licząc na to, że jego ohydny wokal, którego bardzo się przy ludziach wstydził, podziała na nią lepiej, niż głupia deklaracja.
-
Pritchard żyła w przekonaniu, że póki nic na nią konkretnego nie mieli - mogła kontynuować swoje artystyczne ekspresje na budynkach. Fakt, kilkakrotnie było blisko, tak jak zresztą dzisiaj, jednak ta adrenalina wcale nie była taka zła. Potrzebowała jej, by funkcjonować. W końcu lepsze to, niż amfa, a biorąc pod uwagę jak ciężkie miała studia i to, że pracowała jeszcze jako niania - a z bachorami można pierdolca dostać - mogłaby po nią sięgnąć, by się doładować. Tak jednak się nie działo, była czysta. Miała trzeźwy umysł, odrobinę zamroczony dudniącym sercem, ale to wszystko. I wiedziała, że może na niego liczyć. Słysząc jego głos nie wychodziła, bo chciała się po prostu upewnić jeszcze, że nie pomyliła się z nadmiaru emocji, ale gdy zaczął śpiewać - ugh. Wyszła zza kontenera, zsuwając kaptur z głowy. - Tragicznie śpiewasz, G. Kariery na tym nie zrobisz - mruknęła, uśmiechając się do niego. Przytuliła krótko brata i westchnęła cicho. - Powinniśmy iść, zanim wpadną na to, by wrócić tą samą drogą - przygryzła policzek od środka i wsunęła brudne dłonie do kieszeń spodni, wcześniej narzucając kaptur ponownie i poprawiając plecak na ramieniu. - Sory, że Cię obudziłam, ale nie miałam się do kogo o tej porze zwrócić - co jak co, mało kto wiedział czy podejrzewał, a wtajemniczenie kolejnej osoby byłoby po prostu dla niej zbyt niebezpieczne. - Jak nocka na kanapie? - Zapytała, ale nie złośliwie, po prostu z troską i odrobinę po to, by zabić głupią ciszę oraz mordercze spojrzenia Pritcharda. Nie żałowała tego co robiła, ale zdawała sobie sprawę, jak dzisiaj było blisko.
-
Grayson - o dziwo - doceniał jej twórczość. Wolałby rzecz jasna, żeby realizowała ją bezpiecznie i w zgodnych z prawem okolicznościach, ale poza tym sądził, że miała całkiem niezłą rękę do farby i czasem zastanawiał się, po kim ten talent odziedziczyła. Problem polegał jednak na tym, że Dylan zakazy próbowała omijać, a co gorsza - stawka rosła, bo porywała się na coraz bardziej wyeksponowane ściany, z których trudno wyjść o suchej stopie, gdy zamiast śpiewu starszego brata, usłyszysz w ślepym zaułku "policja, nie ruszać się". - Ta? Naprawdę? Dobrze, że chociaż nieźle ratuję Ci tyłek, bo zdechłbym z głodu - odparł nonszalancko, obejmując Dylan na przywitanie i uważnie przyjrzał się jej twarzy w półmroku miejskiego zakamarka, ciężko wzdychając. No tak. Miało sens. - Wrócić tą samą drogą? - powtórzył po niej celowo, żeby uzmysłowić jej, jak blisko wpadki była, ale nie liczył na to, że tak prymitywna uwaga do niej przemówi. Była bardziej uparta. Nie odpowiedział jej na podziękowania, skinając tylko głową; szli spokojnym spacerem w dół alejki, oboje zakapturzeni i z rękami w kieszeniach, jakby faktycznie coś dopiero zmalowali albo zmalować mieli. Sęk w tym, że obok Graysona wzbudzała znacznie większy respekt, niż sama, bo w cieniu blokowców wyglądał jak jej goryl. - Na kanapie? Skąd wiesz? - zapytał, czujnie zerkając na siostrę i spojrzawszy w jego twarz, od razu zauważyła jak szybko się zorientował. - No tak. Messenger. Mówiłem Ci, żebyś tego nie czytała, kurde - burknął oburzony i odetchnął ciężej, znów wyglądając przed siebie. - Cóż, na szczęście jest wystarczająco twarda, żebym się w niej nie zapadał - wzruszył ramionami, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć, pogroził jej palcem. - Nawet nie myśl, że zmienisz temat, panno Pritchard. Mamy do pogadania - zapowiedział jej otwarcie, zmierzywszy wcześniej wzrokiem dwójkę facetów, którzy właśnie ich mijali.
-
- Mm... nie tylko. Jesteś spięty, masz na sobie stary dres, więc nie wlazłeś do sypialni po nic innego - zauważyła z lekką zadziornością - a tu masz plamę po czekoladzie. Nicole zabrania jedzenia w łóżku - przypomniała mu i pokazała palcem na niewielką plamę po rozpuszczonej czekoladzie, pewnie z batona czy tabliczki. - A jako iż jest noc i Cię obudziłam, wątpię byś urządzał sobie maraton filmowy - mówię, bystra. Będzie kiedyś dobrym prawnikiem, o ile nikt do tej pory jej nie wsadzi za wandalizm, bo niestety w świetle prawa tym było jej graffiti, nie ważne jaką miało wartość artystyczną. - Nie ma o czym. Nie wpadłam, przyjechałeś, spokojnie wrócimy do domu. Koniec sprawy - wzruszyła ramionami, bo nie chciało jej się wysłuchiwać gadek na temat tego, jak bardzo jest nierozważna. Wiedziała to, ale nic poradzić nie mogła na chęć adrenaliny i tworzenia na wielkich formatach. Szkicownik jej niestety niewiele dawał.
-
Co by nie mówić - był pod wrażeniem jej spostrzegawczości i za każdym razem, gdy pokazywała mu na coś palcem, wiódł za nim instynktownie wzrokiem, starając się ukryć pod kapturem zakłopotanie czy niewielkie zawstydzenie. Była z Pritchardów, bezapelacyjnie, ale mogłaby go nie stawiać w tak podbramkowej sytuacji, zwłaszcza, że ratował jej tyłek. Ostro grała. - Mówisz tak, bo zazdrościsz mi tej czekolady - odparł w końcu, odpychając dłonią palec, którym wskazywała na dużą plamę po mlecznej i zaśmiał się nerwowo, kiwając głową na boki. - Spostrzegawcza jesteś. Za bardzo - dodał po chwili i ponownie wcisnął łapy w kieszeń-kangurkę na brzuchu, przyspieszając nieco kroku. Nie czuł się zbyt komfortowo, opowiadając jej o swojej sytuacji, bo miał wrażenie, że powinien być dla niej jakimśtam wzorem, a tymczasem z pierwszego rzędu pozwalał jej oglądać prawdopodobnie najbardziej popsuty związek świata i to niestety ssało. - A co jeśli oglądałem Harryego, hm? Bez Ciebie? - spróbował więc zblefować i szturchnął ją nieznacznie łokciem pod bok, ale to było kłamstwo na bardzo krótkich nogach, bowiem saga o cymbale spod schodów była zarezerwowana tylko i wyłącznie dla rodzeństwa. - A jak bym nie przyjechał? Do kogo dzwoniłaś przez ostatnie trzy lata, co? - zapytał zaczepnie, zerkając na nią z góry, gdy przechodzili przez jakieś podwórko. - Wiesz, że na studiach mieliby z tym problem, nie? - zawiesił głos, dając jej czas na krótkie przemyślenia. Adwokat z brudną kartoteką? To nie mogło się udać.
-
- Myślisz, że powinnam wybrać jednak FBI? - Zapytała, widząc zaskoczoną minę Graysona. Może przebranżowienie się na agencję federalną nie było aż takim głupim pomysłem? Miała prawie dwadzieścia sześć lat, jakby nie patrzeć, fakt, kończyła w tym roku studia prawnicze i miała przystąpić do egzaminów, ale... była dobra w te klocki. - Trochę tak. Dawno nie jadłam - westchnęła ciężko i nawet zorientowała się, że od ostatniego posiłku minęło sporo czasu - może pojedziemy na szejka do maka? - Zaproponowała cicho, bo może nie zasłużyła, ale hej, głodnej jej chyba nie zostawi, co? - Po kimś to mam - uśmiechnęła się uroczo. Bo taka prawda. pewne rzeczy dziedziczyło się w genach, a to, że wybrała inną drogę to już nie było tak ważne. Wciąż posiadała te same cechy, co ich rodzice czy Gray, tylko wykorzystywała je na swój własny sposób. - Nie oglądałbyś. Wiesz, że to grozi złamaniem punktu trzeciego naszego kodeksu. I mogłabym wymierzyć Ci trzy plaszczaki, gdyby tak się stało. A serio, nie chcesz sprawdzać ile mam siły w tych rękach - codziennie praktycznie nosiła dzieci, więc co jak co, one nie ważną gramy, jak małe kotki, sory.
No tak, trudne pytania znów zaczęły się pojawiać. Wzięła głębszy oddech, popychając stopą jakiegoś kamyka. - Czasem do Trevora, ale to tylko dlatego, że jest dilerem i nie wsypałby mnie - wywróciła oczami - nie chciałam nikogo innego w to wciągać. Sory, ale Twoi kumple to zjeby, a Dallas ma kij w dupie z tego co widzę. Zawsze miałam go za milszego gościa, ale najwyraźniej te wszystkie panny, o których wspominałeś, mocno mu tam coś poprzestawiały - zakręciła palcem przy swoim czole i prychnęła. - Dawałam sobie radę przez trzy lata całkiem nieźle! - Jakby to miało pomóc, musiała dodać. Ale miał rację. - Wiem, wiem, że to by wszystko spieprzyło, a ja jestem na półmetku - przytaknęła ze skruchą, bo nie była głupia. Czasem ponosiła ją fantazja i chciała robić dużo, mało roztropnych rzeczy... - nie umiem przestań, Gray. Tylko tak mogę się wyżyć - spojrzała na brata spokojnie.
-
- Myślę, że nie. Zanudziłabyś się. Wbrew pozorom wcale nie malujemy po ścianach ani nie ganiamy tylko seryjniaków - odparł z automatu, jakby pytała go o to po raz pięćdziesiąty i po raz pięćdziesiąty musiał ją odwodzić od tego pomysłu. Jeszcze trzy lata temu może nawet pomógłby jej wypełnić papiery, ale teraz zrobiłby wszystko, żeby nie aplikowała i nie psuła sobie życia. Kryzys wiary, czy coś. - Do maka? W nagrodę za wyrwanie mnie o pierwszej w nocy z łóżka? Chyba na happy meala, wiesz? - na nic więcej nie zasłużyła z tym swoim dziecinnym zachowaniem, zwłaszcza, że wciąż była chyba umorusana tą farbą na twarzy, także raczej nie wyglądała najdoroślej. A że odgrażał się pewnie na marne i że ostatecznie jednak się złamie? Cóż. Taka rola starszego brata. - Aha, już widzę, jak wymierzyłabyś mi te trzy plaszczaki, mięczaku - w siłę fizyczną nie wątpił, ale umówmy się - Dylan tylko na zewnątrz była taka twarda, a poza tym to pewnie przylepa i sama słodycz, i w życiu nie podniosłaby na niego drogi. - Swoją drogą to nie fair, że za punkt trzeci mi grożą trzy plaszczaki, a Tobie trzy mordoklejki i to nie kwaśne. Musimy to zmienić - oj tak, spadł mu kamień z serca, bo pewnie całe życie nosił tę zadrę w sobie i dopiero teraz pozwoliła mu zgłosić zażalenia. Ciekawe jak wmusiła w niego ten kodeks, hm?
- Nie słyszałem tego - zatkał uszy, kręcąc głową na boki. Kolejna trudność - sam miał pokręconych znajomych i rozumiał, że nie wszyscy kumple Dylan będą ze chóru kościelnego, ale wolałby tego po prostu nie wiedzieć. I to nawet jeśli jej ufał, że w nic grubszego się nie wkręci. - Dallas jest po prostu w moim wieku, także jest spokojnym, ułożonym facetem. Brzmi obco, prawda? - przewrócił oczami, chociaż z rozbawieniem, bo rozbrajała go jej bezpośredniość w opisywaniu jego ziomków. Najważniejsze, że on się z nimi dogadywał. Ona nie musiała. I nie powinna, hehe. - O, czasami jednak mówisz poważnie - uśmiechnął się złośliwie, gdy wreszcie zaczęli się zbliżać do jego auta i wzruszył ramionami. - Jest mnóstwo innych sposobów, nie? Boks na przykład. Mogłabyś chodzić ze mną i Dallasem. Mamy w grupie kilka lasek i świetnie się bawią - zaproponował zupełnie serio, chociaż tak do końca tego nie przemyślał, bo skoro on i Simmons obczajali te laski, to i ona pewnie wpadłaby w oko jakiemuś innemu amatorowi boksu i mogłoby się skończyć aferą. Dramat.
-
- Spoko, są tam nuggetsy więc możemy - zaśmiała się cicho ponownie, bo co jak co, wszystkim w maczku wygrywała. No chyba, że były w menu te pseudo mięsne kanapki. Wołowina? Chyba szczur. Ale o tym nie zamierzała dyskutować, wiedząc, że podjadą do jakiegoś mcdrive po drodze. Nie byłby przecież najlepszym bratem, gdyby zostawił ją w potrzebie, a teraz potrzeba nosiła miano czekoladowego shake'a za dolara. - Sam jesteś mięczak - szturchnęła go łokciem w żebra - nie moja wina, że dałeś się wrobić w tak prostą umowę. Tak to jest, jak się nie czyta kontraktów, które się podpisuje - uśmiechnęła sie wrednie. Od małego była cwaniarą, nic dziwnego, że zostanie w przyszłości prawnikiem i wszystkich wykiwa swoimi zagraniami. I choć obiecała sobie, że nie będzie nigdy bronić człowieka, który jest winny jakiegoś poważnego czynu, to jednak nie oznaczało, że nie będzie brała spraw, które będą wymagały smartmouth.
- Kij w dupe - powtórzyła i wywróciła oczami. - Jesteś dziś bardzo złośliwy, Pritchard, nie wiem po kim to masz - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Aha, jasne, bym z Wami gapiła się na te dupy, co tam obczajacie? Trochę fuj, nie uważasz? - Przecież nie pójdzie z nimi na siłownie czy boks i nie będzie się przyglądać panienkom, które w głowie mają tylko instagram i napuchnięte usta, okej. Miała jakieś wartości w życiu w przeciwieństwie do nich. - Poza tym, jestem artystką, a nie mordobijcą - zauważyła, bo jednak jej wyżywanie się było poprzez sztukę lub krzyczenie na gości w korytarzach uniwersyteckich, po tym jak ich staranowała i oblała kawą. Każdy ma swoją rozrywkę.
-
Czy szkoda, czy nie - to już nie jej sprawa. W sensie jej, bo chodziło o nią, ale te doświadczenia z pracy w biurze wcale nie napawały go siłą, żeby wpychać ją na siłę do Quantico. Był przekonany, że zrobi jeszcze lepszą karierę na sali sądowej, zwłaszcza z tym swoim ostrym językiem. - Przestań być taka mądra - i znów chciał ją dziobnąć w nos czy czółko, ale tym razem pozwolił jej cios zablokować jeszcze zanim do niego doszło. - Poza tym, jest jeszcze jabłko, także uważaj, bo na tym się skończy - spróbował jeszcze tak podjąć rękawicę, ale chyba umknęło mu, że owocki były zamiast frytek (prawda?), także no bez szans. Totalnie. - Przypominam, że miałaś wtedy siedem lat, pisałaś zieloną kredką, a jak brakowało Ci słowa to rysowałaś kwiatek, także mogłem nie wiedzieć, co podpisuję - wytknął jej to palcem. - Poza tym jestem pewien, że wcale nie chodziło o plaszczaki, tylko o pluszaki, tylko się pomyliłaś - kończyły mu się argumenty ewidentnie, ale co zrobić - był zdesperowany, żeby dokonać zmian w tej umowie. Najwyższa pora, po tylu latach opresji.
- Nie złośliwy, tylko obudzony w środku nocy. To zasadnicza różnica - uśmiechnął się słodko, że niby "co złego to nie ja". Bzdura - on. - Naprawdę myślisz, że ja mam czas patrzeć na dupy, kiedy Dallas udaje Tysona i próbuje mi podbić oko? Przestań - jęknął żałośnie i pokręcił głową. To były wbrew pozorom ciężkie treningi, a nie przelewki dla gwiazdeczek z instagrama. - Zresztą, cholera, ja nie mogę patrzeć sobie tak po prostu na dupy - bo w domu czeka, mimo wszystko, narzeczona i takie tam. Wiele rzeczy można było o Graysonie powiedzieć, ale był wiernym kapciem i nawet udając bandziora, nie korzystał z uciech przewidzianych dla hardkorowych motocyklistów. Nie licząc darmowego alkoholu może. - A Ty myślisz, że artyści nie muszą czasem dać komuś po ryju? Albo odwrotnie? Serio, to pomaga. Pomyśl o tym - zaproponował, jeszcze zanim wsiedli do auta.
-
- No i dobrze, że nie możesz! Od patrzenia czasem robią się dzieci, to nie jest nawet śmieszne - ale sama się wyszczerzyła, bo przecież ilekroć słyszała bajki na temat skąd się wziął Grayson na świecie. Bo to, że Dylo spadła z nieba to każdy wiedział. - Pomyślę. Mogę zacząć od dania w ryj Dallasowi? - Zaproponowała, bo to by w sumie wiele zmieniło w jej "zastanawianiu". Status "on" byłby lepszy, zielona lampka też. Ale na ten moment wsiadła do samochodu, zapięła pas i zdjęła kaptur. Wyciągnęła lusterko i przeglądnęła się, wzdychając ciężko. - Będę musiała jutro kupić rozpuszczalnik, dziś mi się skończył - mruknęła niezadowolona, bo co mogła to zeskrobała z policzka, ale ręce wciąż pozostawały w spreju i farbie.
Wymienili jeszcze kilka zdań, zanim odjechali w stronę domu, zahaczając oczywiście o McDrive.
zt x2