There's nothing left to hide, let's leave our skeletons behind
———Alaska nie była dla niej łagodna, a rodzinne Haines nie przywitało jej ciepło. Miasteczko, w którym Bee spędziła pierwsze dwie dekady swojego marnego życia, sprawiało wrażenie zamarzniętego w czasie. I choć wydawać się mogło, że ten fakt będzie w pewien sposób p o c i e s z a j ą c y, to antykwariuszka przyjęła go z dziwnym żalem. Rozpoznawała kościół wzniesiony na rynku. Rozpoznawała każdy z mijanych domów i twarze wyglądające zza pokrytych szronem szyb. Rozpoznawała znaki, które po sobie zostawiła
- — inicjały wyryte w korze starego dębu, nierówne napisy wypalone w oparciu jeszcze starszej ławki, nim opiekun pobliskiego cmentarza zdołał przegonić bandę rozwydrzonych dzieciaków, grożąc przy tym, że o wszystkim poinformuje ich rodziców —
———Żal rozdzierający skute lodem serce nie był efektem rozbudzonej na nowo tęsknoty, lecz pierwszym etapem żałoby: za słoneczną Kalifornią, za ukochanym antykwariatem, za planami, które dzielnie tworzyła przez ostatnie lata, a które zmuszona była — z dnia na dzień — porzucić.
———Choć krew nie zabarwiła jej dłoni, bo resztki posoki wygrzebała nawet spod ostro zakończonych paznokci (które odrobinę za bardzo upodabniały się do szponów), to wciąż pamiętała jej ciepło i lepkość. Kiedy w pierwszym odruchu upadła na kolana tuż obok drżącego ciała męża i zacisnęła ręce na jego piersi, rozrywając splamioną czerwienią koszulę, miała wrażenie, że sama utonie lub, jeśli bogowie nie okażą jej łaski, udusi się świeżym, peruwiańskim powietrzem.
———Na jej czole nie pojawiło się biblijne piętno. Końce jej palców miały normalny kolor. A jednak ilekroć przechodziła obok przeszklonych wystaw lub luster, uciekała wzrokiem w drugą stronę.
———Oczy, które spoglądały na Bee z odbicia, były tymi samymi, w które wpatrywała się w odległej dżungli. Bliźniacza zieleń, w której dogorywało słabe światełko. Dusza na wskroś przesiąknięta płomieniem.
———Jej mąż żył w ogniu. Otaczał się nim, wznosił wysokie ściany, odgradzał się od świata. I przez jakiś czas wydawało jej się, że będzie w stanie nad tym zapanować. Że lód, którego używała w każdym starciu, był skuteczną bronią.
———Skuteczniejszą okazał się pistolet.
———Ten sam, który przypięła do smukłego uda przed opuszczeniem hotelu. Seattle powitało ją chłodem, zapowiedzią opadów śniegu i ponurą aurą, ale dwa tygodnie spędzone na Alasce zdołały ją nieco zahartować. Nie byłaby sobą, gdyby zrezygnowała z idealnego pierwszego wrażenia, choć tych dzieliła już z Jonathanem tysiące.
———Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad nie widywali się może r e g u l a r n i e, ale zawsze na siebie wpadali. Czasem przypadkiem, czasem zupełnie świadomie, lawirując gdzieś między tym, co sprawiało im przyjemność, a tym, co wypadało. Bee nigdy nie dołączyła go do swojej małej k o l e k c j i, bo serce Singletona było zbyt cenne, by pozwoliła sobie na jego złamanie.
———Ubrała tę samą suknię, w której widział ją ostatnio
——————— całe t r z y lata temu —
na jednym z wielu bankietów, na które nie przyszli razem, ale przeciągłym spojrzeniem i z lekka krzywym uśmiechem anonsowali swoją obecność. Widzę cię, krzyczały z drugiego końca sali zielone oczy, napawając się sceną, którą podziwiać mogły jedynie z daleka.
———Szlachetny malachit był jej kolorem. Podkreślał naturalną rudość włosów, podbijał intrygującą bladość skóry pokrytej t y s i ą c e m brązowych piegów, przyciągał uwagę. Z racji na przejmujące mrozy zarzuciła na ramiona biały płaszcz, ale gdy tylko samochód zatrzymał się na podjeździe prowadzącym do rezydencji Jonathana, pozwoliła sobie na subtelne odsłonięcie ramienia.
———Była kobietą elegancką.
———Była kobietą p i ę k n ą.
———I choć sama nie potrafiła patrzeć na swoje odbicie, to z oferowanych przez matkę naturę atutów korzystała z ogromną chęcią.
———Jeden z przesadnie wystrojonych ochroniarzy wyciągnął w jej stronę rękę i poprosił o podanie nazwiska, co Bee skomentowała jedynie uniesieniem brwi.
———— Nie wydaje mi się, by było to konieczne.
———Była, rzecz jasna, gościem całkowicie nieoczekiwanym, ale z całą pewnością nie niechcianym. Tak przynajmniej jej się w y d a w a ł o, dopóki przewyższający ją o głowę mężczyzna nie ujął jej za ramiona, by trochę zbyt gwałtownym ruchem przeprowadzić przez żelazną furtkę. I w innych okolicznościach być może uznałaby to za niepotrzebną i bardzo dziwnie wyrażoną szarmancję, ale sposób, w jaki zacisnął palce na materiale białego płaszcza, sugerował, że nawet nie próbował obchodzić się z nią łagodnie.
———— Dla pana Singletona — powiedział ochroniarz, układając dłoń na plecach Bee i popychając ją w ramiona kolejnego mężczyzny. „Dla”, nie „d o”, jak „gość d o pana Singletona”, raczej jak „prezent d l a pana Singletona”, do pokwitowania i przekazania w ręce własne.
———Zacisnęła zęby, kiedy sprawne palce prześlizgnęły się po jej ciele i bez większego trudu odnalazły przyczepiony do uda pistolet.
———— Pamiątka rodzinna — zakpiła, odprowadzając broń tęsknym wzrokiem. Marny był z niej asasyn, ale od dwóch tygodni praktycznie się z tym ustrojstwem nie rozstawała. — Możecie wreszcie poinformować Jonathana, że przyjaciółka wpadła w odwiedziny?