WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

13.

Ostatnie dni były jak sen - dziwaczny, zaskakujący, momentami przerażający, momentami cholernie przyjemny. Może zatem nie był to jeden sen, a kilka przewijających się po sobie i kończących dokładnie tak, jak każdy: rozczarowaniem z przebudzenia. Z powrotu do rzeczywistości, z którą przyszło jej się zmierzyć jeszcze przed samym przyjazdem do Seattle, bowiem już ten poranek w Las Vegas, kiedy to Indiana po raz pierwszy obudziła się jako żona Connora Brewstera - skutecznie pozbawił ją złudzeń i uzmysłowił, że każdy sen musi się kiedyś skończyć. I chociaż z jednej strony wydawać się mogło, że tamten nieplanowany wyjazd zmienił wszystko, to przykra prawda była taka, że teraz, kiedy byli już z powrotem w szmaragdowym mieście - nie zmieniło się zupełnie nic. Nic, poza nazwiskiem Indiany, ale to ciemnowłosa wolała póki co zachować dla siebie, zwyczajnie nie mając ochoty chwalić się tym, że po pijaku wyszła za mąż, zwłaszcza że była niemal pewna, iż gdyby powiedziała o ślubie z Brewsterem chociażby swojej siostrze, ta pewnie zaczęłaby snuć swoje domysły odnośnie tego, co ich łączyło, a Indy wiedziała przecież, że - nie łączyło ich nic prócz tego papierka, który najchętniej oboje wymazaliby z egzystencji, ale nawet spalenie go nie naprawiłoby sytuacji, bo - papier, to tylko papier, zaś rozwiązanie tego problemu jawiło się jako odrobinę bardziej skomplikowane, dlatego oboje z Connorem uzgodnili, że to on wynajmie prawnika i zajmie się wszelkimi formalnościami, tak, aby Indiana mogła już tylko podpisać gotowe papiery rozwodowe, zamykając tym samym rozdział zwany małżeństwem. Wyjątkowo krótkim, a zatem i zakończenie go nie powinno stanowić trudności. Ona i Connor nie byli wszak jedną z tych par - ba, oni w ogóle nie byli parą - jakich Indy widywała wiele, pracując na co dzień w kancelarii prawniczej; które toczyły ze sobą zacięte batalie o dzieci czy majątek, kompletnie zapominając przy tym o miłości, jaka niegdyś musiała ich przecież połączyć i skłonić do ślubu. A może właśnie im bardziej ludzie się kiedyś kochali, tym później mocniej się nienawidzili? Tak czy inaczej jej i Connorowi to z pewnością nie groziło; nie tylko dlatego, że nigdy nie łączyła ich miłość, ale również z uwagi na fakt, iż Indy nawet nie zamierzała interesować się ich obecną sytuacją prawną i tym, że teoretycznie... wszystko, co każde z nich dotychczas posiadało, obecnie było wspólne? I że, po raz pierwszy, od kiedy zamieszkała pod jego dachem, ten cholerny apartament w Ballard był tak naprawdę również jej domem. Przynajmniej na papierze; bo chociaż ciemnowłosa przywykła już do tego miejsca oraz do posiadania współlokatora, to w obecnej sytuacji pozostawało jej tylko jedno: dokładnie to, co zamierzała zrobić jeszcze przed tym niespodziewanym wyjazdem, a raczej: ucieczką z miasta, oraz wszystkim, co nastąpiło po niej. Mimo to, podjęcie owej decyzji wcale nie było dla Indiany łatwe - bo i wcale nie chciała się wyprowadzać. Nie chciała w ten sposób kończyć znajomości z brunetem; ale czuła, że musi to zrobić. Nie przez niego - bo tym razem Brewster nie zrobił niczego źle - ale dla siebie. Bo nie potrafiłaby dłużej funkcjonować jako tylko jego współlokatorka - nie po tym wszystkim, co zaszło między nimi w drodze do i w samym Vegas - a Connor najwidoczniej tylko w takiej roli był skłonny obsadzić ją w swoim życiu. I nie mogła go za to winić: nie mogła mieć mu za złe tego, że nie odwzajemniał jej uczucia. Musiała więc pogodzić się z myślą, że nigdy nie będzie ich łączyło nic więcej; musiała wyleczyć się z tego dziecinnego zadurzenia, a to zwyczajnie nie byłoby możliwe, gdyby wciąż spotykała go na każdym kroku w tym mieszkaniu. I choć jej motywacje w przeciągu tych ostatnich dni uległy pewnej zmianie, to rozwiązanie pozostawało takie samo: musiała się wyprowadzić. I mimo że zazwyczaj wszelkie przeprowadzki, remonty, przemeblowania czy generalnie rzecz ujmując: zmiany w jej otoczeniu, sprawiały dwudziestotrzylatce dużą radość, to z tej konkretnej zmiany trudno było jej się cieszyć. Jedyne, czego więc teraz chciała, to wyrobić się z pakowaniem tak, aby już jutro móc przewieźć rzeczy do nowego lokum. A jednocześnie - wyrobić się, zanim Connor wróci do domu, chociaż sama w tym momencie nie umiała stwierdzić, czy bardziej obawiała się tego, że ta ucieczka wyprowadzka stanie się po stokroć trudniejsza, kiedy przyjdzie jej spojrzeć w oczy temu, co potencjalnie mogła stracić - mimo że Connor nigdy przecież nie był jej, a ta sprawa od początku była stracona - czy też tego, że Brewster... nie będzie nawet próbował odwieść jej od tego pomysłu, a ona znowu będzie musiała przełknąć gorzki fakt, iż mężczyzna nie chciał jej już nawet jako współlokatorki. Niezależnie zatem od tego, jak dziecinnym by to nie było - Indy nie uprzedziła go o swoich planach. Trochę celowo, a trochę nie umiejąc się na to zdobyć, co koniec końców i tak nie miało większego znaczenia, skoro efekt pozostawał ten sam. Popijając więc wino i słuchając przy tym jakiejś obrzydliwie nostalgicznej piosenki, Indiana pakowała w pokoju swoje rzeczy do kolejnego pudła; co jakiś czas robiąc sobie tylko krótką przerwę na zabawę albo po prostu przytulanie z pieskiem, który tak się stęsknił, że od czasu powrotu niemal nie odstępował jej na krok. Tym bardziej bolała ją myśl, że będzie musiała się z nim rozstać, pozostawiając go pod opieką Connora, ale po pierwsze, nie udało jej się tak szybko znaleźć mieszkania, do którego mogłaby wprowadzić się z czworonogiem; a po drugie - nie chciała znowu spierać się o to z brunetem. A może podświadomie po prostu chciała mieć coś, co łączyłoby ją z Brewsterem nawet po tym, jak wyniesie się z jego domu i jak, dosłownie, się ze sobą rozwiodą? Nawet jeśli było to kompletnie głupie, zważywszy na fakt, że Indy zamierzała się od niego odciąć. Tylko czy rzeczywiście potrafiła to zrobić? Chciała wierzyć, że tak; ale kiedy z lekkiego zamyślenia wyrwało ją piskliwe nieco, acz radosne szczekanie małego Aresa, który nie okazał się jednak na tyle czujny, by uprzedzić Indianę o przybyciu Brewstera, a sam zorientował się o jego obecności dopiero w chwili, jak ten zjawił się w progu pokoju wciąż jeszcze zajmowanego przez Indy - w jej głowie zaroiło się od wątpliwości. Przyłapana bowiem na tej próbie ucieczki - przed Connorem i przed tym, co chyba zaczynała do niego czuć - Indiana przez moment spoglądała na niego nieodgadnionym wzrokiem, zanim nim również uciekła w bok i odłożyła trzymane w dłoniach ubrania do pudła. - Bez obaw, nie zabiorę ci psa, skoro ci na nim zależy - oznajmiła, siląc się na tak spokojny i beznamiętny ton, na jaki tylko była w stanie się teraz zdobyć. Ale czy jej się to udało, to już inna kwestia. - O ile będę mogła go czasem odwiedzać albo wyprowadzać na spacer - dodała, mimowolnie wyginając lekko usta w podkówkę - trochę w rozczuleniu, a trochę ze smutkiem - gdy zerknęła na szczeniaka, który tak radośnie witał się właśnie z Connorem. W końcu jednak powróciła spojrzeniem do męskich oczu i zagryzła z lekkim zakłopotaniem dolną wargę, czując, że była mu winna wyjaśnienia, nawet jeśli i bez tego brunet bez wątpienia wiedział już, co to wszystko oznaczało. - Chciałam ci powiedzieć, ale wtedy wypadł ten wyjazd, a później... - a później okazała się na tyle głupia, by uwierzyć, że to, jak było między nimi w Vegas, wcale nie musiało zostawać z Vegas, ale nieplanowany ślub skutecznie zweryfikował te złudzenia. Wzruszyła więc finalnie ramionami, nie mając tak naprawdę nic na swoją obronę; lecz czekając chyba na jakąś reakcję z jego strony - choć nie oczekując wiele. Spodziewała się, że będzie mogła liczyć na jego wsparcie - jak zawsze - ale nic poza tym.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

11. Najprościej było w życiu unikać problemów: zamieść je pod dywan, udawać, że w gruncie rzeczy nie istnieją, albo chociaż próbować je ignorować, przynajmniej do czasu aż nie wyjdą na światło dzienne. Brewster miał to do siebie, że raczej lubił stawiać czoła problemom i rozwiązywać je na tyle szybko i bezboleśnie, że istotnie nie mogło mu się wówczas przydarzyć nic złego – najczęściej obywało się również bez zbędnych konsekwencji; przeszedł bowiem w życiu już tak wiele, że chyba nauczył się wychodzić z przeróżnych sytuacji właśnie obronną ręką. Chował się i również chronił przed uczuciami, bo doskonale zdawał sobie sprawę, iż to one w dużej mierze osłabiają człowieka, sprawiają, że traci jasny zdrowy rozsądek, a co więcej – zyskuje słaby punkt, który można wykorzystać przeciwko niemu. Nie od dziś zatem wiadomo, że w życiu, w którym wybrało się współpracę z być może nieodpowiednimi osobami, które przed niczym się nie cofną, by osiągnąć swój cel – nie należało mieć słabych punktów ani osób, o które istotnie można by się martwić. I chociaż Brewster posiadał rodzinę, to na dobrą sprawę nie utrzymywali aż tak dobrych relacji, poza tym dotychczas nikt nie pokwapił się ku temu, by ich wykorzystać przeciwko niemu w jakiejkolwiek sprawie. Nigdy. Aż do tego pamiętnego dnia, w którym dla odmiany sięgnięto właśnie po osobę, z którą na dobrą sprawę nie miało prawa nic go łączyć – po Indianę Halsworth Brewster. Przepiękną, młodą, radosną kobietę, przy tym tak cholernie seksowną i intrygującą, że mężczyzna mógłby ją określić mianem problemu, ale jednocześnie nie był w stanie tego problemu się pozbyć, głównie z uwagi na uczucia, które były silniejsze niż cokolwiek innego. I o ile życie z ciemnowłosą pod jednym dachem było ciekawym doświadczeniem, a ich zbliżenia dosłownie zapierały mu dech w piersiach, to jednak to co wydarzyło się w Vegas, niestety w Vegas nie pozostało – przyjechało wraz z nimi do Seattle, określając ich jako małżeństwo, którym… jak mu się wydawało, wcale nie chcieli być. Bo o ile on sam nie popierał instytucji małżeństwa, a przynajmniej uważał ją za zbędną, tak był niemal pewien, że Indiana na pewno nie jego widziałaby w roli swojego męża – a na pewno nie chciałaby wychodzić za mąż w taki sposób: po pijaku, nie pamiętając tak naprawdę nawet jak do tego ślubu doszło. On sam czuł przerażenie tylko dlatego, że miał wrażenie, iż został uwięziony – a przywiązanie do jednej kobiety dotychczas jawiło mu się jako wręcz niemożliwe, z drugiej zaś strony był niemal pewien, że chyba nie mógł trafić lepiej – bo jeżeli miałby już kiedykolwiek ten ślub wziąć, to był skłonny stwierdzić, że mógłby on mieć miejsce właśnie tylko z Indianą. Bo żadna inna kobieta nie była w stanie tak mocno odcisnąć się w jego głowie i sercu – żadna nie sprawiała, że zależało mu tak bardzo, żadna nie zatrzymała go na dobra sprawę przy sobie aż tak długo. Pomimo bowiem faktu, że Brewster uciekał przed tym co się działo i że nie dał im szansy, a przy tym okrutnie ją skrzywdził, to jednak nadal pozostawali pod jednym dachem, nadal do siebie wracali i nadal przeżywał z nią wiele „pierwszych chwil”, których wcześniej nie dzielił z inną kobietą. Na dobrą sprawę Indiana mogła stwierdzić więc, że miała Brewstera najdłużej ze wszystkich (pomijając jego jedyny związek, ale on nie miał już dla niego żadnego znaczenia), a na pewno najdłużej ze wszystkich kobiet od tamtego rozstania, które miało miejsce naprawdę dawno temu. I od tamtej pory, tylko ona jednak zaintrygowała go tak bardzo, że chciał więcej – że wcale nie chciał odchodzić i nie chciał jej tracić, chociaż niestety nie umiał jej o tym powiedzieć wprost. I właśnie ta niemoc sprawiała, że od powrotu w rodzinne strony ich tak niezwykle ciekawie rozwijająca się na tym wyjeździe znajomość, znowu wróciła do punktu wyjścia, z jedną zmienną, którą był akt małżeństwa, którym to właśnie brunet miał się zająć. Co więcej, wtajemniczył już nawet w ten szalony wybryk swojego prawnika, który z całą pewnością nie piśnie ani słowem na ten temat, prosząc go więc o to, by zajął się przygotowaniem dokumentów i całego procesu rozwodowego, który najpewniej chcieliby przeprowadzić szybko i po cichu. Niemniej wcale o tym z Indianą nie rozmawiali – ani o tym co się wydarzyło na wyjeździe, ani o ślubie, ani o rozwodzie: po prostu oczywistym wydał się fakt, że muszą się rozwieść, więc… to należało uczynić. Niemniej od kilku dni brunet intensywnie myślał o tym, że – ma żonę, co nadal cholernie ciężko przechodziło mu przez usta i z czym ciężko było się oswoić, ale… im więcej myślał o Indianie w roli swojej żony, tym – chyba ku jego własnemu zaskoczeniu – coraz bardziej zaczynało mu się to podobać. Niestety w tym wszystkim nadal miał na głowie trochę problemów w interesach ze wspominanymi wcześniej osobnikami, który napsuli im krwi, więc nie do końca miał czas oczyścić umysł i zdobyć się na chociażby szczerą rozmowę z Indy, kiedy nadal miał tak wiele do zrobienia. Z jednej strony pragnął mieć ją blisko, pragnął ją chronić i mieć tylko dla siebie, a z drugiej – wiedział, że nie był dla niej dobrą opcją i że przy nim tak czy inaczej, mogło jej nadal grozić niebezpieczeństwo. Nie mógł być więc takim egoistą, by na siłę ją zatrzymywać, ale… nadal nie potrafił pozwolić jej odejść. Gdy więc wracał dzisiaj do mieszkania, z pewnością nie spodziewał się tego, iż znowu przyjdzie mu oglądać Indianę, która istotnie chciała uciec – z jego mieszkania i od niego samego. Wcześniej zatrzymał ją w czysto egoistyczny sposób, ale wówczas miała konkretny powód by odejść, a teraz… chyba najpewniej pomyślałby, iż naprawdę nie chciała z nim być. Tylko czy to byłoby w stanie wreszcie zdjąć mu z oczu te klapki, które przysłaniały mu widok na to co mógł stracić? Wszedł więc do mieszkania z całkiem pozytywnym nastawieniem, mimo wszystko, a swoje kroki skierował właśnie do pokoju Indiany, skąd dobiegały go jakieś dźwięki – a ponieważ drzwi były uchylone, to popchnął je jedynie lekko i odszukał wzrokiem dziewczynę, gdy jego myśli zagłuszyło już radosne, chociaż lekko piskliwe szczekanie Aresa, który właśnie biegł co prędzej w jego stronę, najwyraźniej bardzo szczęśliwy na jego widok. I chyba jako jedyny emanował takim szczęściem, bo nieco oziębłe spojrzenie ciemnowłosej utwierdzało go w przekonaniu, że nie podzielała entuzjazmu psiaka. Samego Brewstera zmroził nagle jednak widok rozłożonych w pokoju pudeł i niemal nie zarejestrował jej słów, gdy wodził wzrokiem po kartonach, zaczynając rozumieć co się właśnie działo. Zmarszczył z niezrozumieniem brwi i przeniósł spojrzenie na Indianę, chyba oczekując jakiegoś wyjaśnienia. – Co? – wydusił z siebie w końcu, gdy dotarło do jego świadomości, że mówiła o zostawieniu mu psa i odwiedzaniu go tutaj na miejscu – Co Ty robisz, Indy? – spytał w końcu nieco bardziej ostrzejszym tonem głosu, nie mogąc jednak ignorować dłużej szczeniaka, więc przykucnął i pogłaskał go, pozwalając się polizać, gdy tak radośnie go witał. I tak jak na początku go nie chciał, tak teraz cholernie rozczulało go to, ile ta mała istota miała w sobie radości i uczuć względem nich obojga. Podniósł się jednak ponownie i znowu zmarszczył brwi, wchodząc nieco dalej do pokoju. – O czym Ty w ogóle mówisz… dlaczego się pakujesz? I dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś? Od jak dawna właściwie o tym myślałaś i organizowałaś to wszystko? – wyrzucił z siebie, trochę chyba ze złością, ale nie na nią, a na siebie samego – bo nagle poczuł, że traci grunt pod nogami, że to – ją – traci i nie do końca wiedział jak temu wszystkiemu zapobiec. Poza tym poczuł się źle z tym, że nawet nie miała odwagi – czy chęci, aby mu o tym powiedzieć. – Zamierzałaś uciec bez słowa? – uniósł w końcu brew, nie odrywając jednak wzroku od Indiany – Wiem co się działo… ale to nie zmienia faktu, że miałaś mnóstwo okazji, żeby mi o tym powiedzieć. Chociażby po powrocie do Seattle. A gdybym dzisiaj nie wrócił wcześniej? Tak chciałaś to rozegrać? – odetchnął głęboko i pokręcił z rezygnacją głową, na moment odwracając wzrok. Nie chciał się denerwować, wiedział, że tym wszystko znowu by popsuł, dlatego zerknął na psa i westchnął, przeczesując nerwowo dłonią włosy. – Przecież wiesz, że nie zabrałbym Ci Aresa, wiem, że zależy Ci na nim równie mocno, a może i bardziej. Ale to nie o to chodzi, nie chcę żebyś się wyprowadzała. Dlaczego to robisz? – spytał w końcu, pozwalając na to, by emocje wreszcie z niego zeszły i chociaż nadal odczuwał niepewność i niepokój, to nie mógł dopuścić do głosu złości, bo tym wszystko mógłby zepsuć. Poza tym – nie był na nią zły, raczej rozpaczliwie chciał ją zatrzymać, ale nie wiedział czy był na to gotowy. Zamilkł na krótką chwilę, a potem podszedł jeszcze nieco bliżej Indiany, przystając jednak w odpowiedniej odległości, by zapewnić jej przestrzeń, której może potrzebowała. – Powiedz mi dlaczego, przecież wiesz, że możesz tutaj zostać. Naprawdę chcesz się wyprowadzić? – spytał w końcu z lekkim zawahaniem w głosie, bo chyba pierwszy raz tak naprawdę spytał o to czego ona chciała, nie narzucając jej swojego zdania – przynajmniej nie tak jak wtedy, gdy szantażował ją psem. Westchnął znowu i spojrzał na te wszystkie kartony z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Nie chcę żebyś odeszła.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Ich problem od początku polegał na tym, że ze sobą nie rozmawiali - że niezależnie od tego, czy chcieli rozwiązać kwestię ślubu szybkim cięciem, tak jak zamierzał to zrobić Connor, czy też schować głowę w piasek, licząc na to, że sprawa rozwiąże się sama - jak robiła to Indy; to wciąż robili to, nie uzgadniając wspólnej wersji i pozostawiając sobie całe mnóstwo niedopowiedzeń oraz domysłów, przez które oboje istnieli w mylnym przekonaniu odnośnie tego, czego pragnęła ta druga strona, a to po prostu musiało doprowadzić do nieporozumień, a w ich konsekwencji - do sytuacji takiej, jak ta obecna, gdy Indiana tkwiła w tym swoim przeświadczeniu, iż Connor nie chciał żadnych zobowiązań i że ich relacje wrócą teraz do stanu, w jakim były przed tym nieplanowanym wyjazdem, a były po prostu... beznadziejne. Właśnie przez to, że w pewnym momencie zupełnie przestali ze sobą rozmawiać, wręcz unikając się nawzajem, pomimo mieszkania pod jednym dachem - a w każdym razie Indy unikała wówczas Brewstera, mając wrażenie, że stała się w jego domu zwykłym intruzem - że brunet wcale jej już nawet nie lubił, ale nie chcąc wyrzucać jej na bruk, po prostu musiał ją znosić w swoim apartamencie. I za nic Indy nie chciała, aby ten scenariusz znów zaczął się powtarzać. I mimo iż nie dalej, jak jeszcze parę dni temu, deklarowała, że po powrocie chciałaby nadal utrzymywać z nim kontakt jako przyjaciele, to już wtedy Connor słusznie przecież zauważył, że przyjaciółmi nie byli, więc... Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko się wyprowadzić. Nawet jeżeli miałaby okazać się w tym wszystkim najzwyklejszą hipokrytką, skoro sama również nie umiała zdobyć się na rozmowę i poinformowanie mężczyzny o swoich planach - skoro z obawy przed tym, że Brewster znowu zechce uciec, ostatecznie sama dystansowała się i uciekała. Wprawdzie można by to wytłumaczyć faktem, iż zapewne łatwiej będzie im uzyskać rozwód, kiedy nie będą razem mieszkać, ale szczerze - to była aktualnie ostatnia rzecz, o jakiej Indy w ogóle myślała. Podobnie jak i nie myślała o tym, czy była przy nim bezpieczna - a raczej, po tym, co zaszło, była wręcz przekonana, iż jedynym miejscem, gdzie nic by jej nie groziło, byłoby właśnie to u boku Connora. Nie uciekała zatem dlatego, że nie czuła się przy nim bezpiecznie albo że wystraszyła się tego, kim był i co robił. Tak naprawdę chyba nawet nie wzięła więc pod uwagę tego, czy z dala od niego, sama, w pustym mieszkaniu - będzie mogła czuć się spokojna, skoro nie czuła się tak nawet w obecności innych ludzi i właściwie od czasu powrotu z Vegas nie wychodziła nigdzie wieczorami (nawet na spacery z psem, które przypadły w udziale Brewsterowi w zamian za te poranne, od których Indy wolała się do tej pory wymigiwać), mając wciąż w pamięci to, jak dwóch mężczyzn zaatakowało ją na ulicy, tuż przed domem, i bez najmniejszych trudności wciągnęło do samochodu, zupełnie nikogo tym nie alarmując. Wyprowadzka od Connora - od jedynego człowieka, któremu ufała na tyle, by zawierzyć mu swoje bezpieczeństwo, co wydawało się logiczne i właściwie za paradoks można by uznać fakt, iż on również, obawiając się o to, co mogło ciemnowłosej przy nim grozić, wolał wtedy ją od siebie odsunąć, zamiast zatrzymać na tyle blisko, by móc ją chronić - nie była zatem najrozsądniejszą opcją. Ale Indy nie mogła wciąż na nim polegać. I nie chciała być dla niego ciężarem, którym i tak już się chyba okazała, skoro - nawet jeśli niezamierzenie - przyczyniła się do tego, że brunet borykał się obecnie z jakimiś problemami w interesach. Zresztą, sama nie wiedziała, czy umiałaby na dłuższą metę po prostu przymykać oko na to, czym się zajmował - a czego ona nadal mogła się jedynie domyślać, bo mężczyzna nigdy nie nazwał tego po imieniu, a teraz, nie będzie już musiał, skoro nic nie będzie ich łączyć. Można zatem uznać, iż Halsworth próbowała chronić samą siebie; lecz w zupełnie innym sensie, niż Brewsterowi mogło się wydawać. Musiała bowiem chronić się przed nim; przed tym, co chyba zaczynała do niego czuć i co, w jej przekonaniu, nigdy nie doczeka się odwzajemnienia. A że wybrała taki, a nie inny sposób - uciekając, jak ostatni tchórz - cóż... To już był wyłącznie jej wybór i nikt nigdy nie mówił, że Indiana Halsworth nie była cholernym tchórzem. - Pakuję się - odparła rzeczowo, zupełnie jakby widok mężczyzny nie sprawił wcale, że ta decyzja o wyprowadzce stała się nagle o tyle trudniejsza, kiedy wszystkim, czego Indy tak naprawdę pragnęła, było: móc być z nim. Ale nie mogła. Uciekła więc tylko spojrzeniem w dół, sięgając po jedną ze swoich rzeczy, jakby z zamiarem wrzucenia jej również do kartonu, ale w rzeczywistości potrzebowała chyba po prostu zająć czymś ręce, bo ten oskarżycielski nieco wzrok Connora spowodował, że Indy zupełnie nie wiedziała, jak się zachować. Zwłaszcza że musiała przyznać mu rację w tym, że sposób, w jaki to wszystko rozegrała, nie był do końca w porządku. - Co za różnica? Kupiłbyś mi tort i zorganizował imprezę pożegnalną, gdybym cię uprzedziła? - parsknęła pod nosem. - Spokojnie, wyprowadzę się dopiero jutro. W końcu bym ci powiedziała - dodała ze wzruszeniem ramion, po chwili również przenosząc swoje spojrzenie na nieświadomego niczego psiaka, i chociaż ta myśl, że (przynajmniej on) będzie za nią tęsknił, łamała jej serce, to wiedziała, że u Connora niczego mu nie zabraknie. - I tak nie mogę go teraz zabrać ze sobą, najwyżej poszukam w międzyczasie takiego mieszkania, gdzie będę mogła wprowadzić się z psem, i wtedy go wezmę, jeżeli uznasz, że jednak wolisz mi go oddać - zawyrokowała, z jednej strony czując się okropnie z myślą, że była teraz jak te wszystkie osoby, które pozbywały się pupila, tłumacząc to przeprowadzką albo przybyciem dziecka na świat, zupełnie jakby cokolwiek usprawiedliwiało wyrzucanie takiego czworonożnego członka rodziny na bruk. Ale jednocześnie Indy wiedziała, że po prostu nie może tu dłużej zostać, i w innych okolicznościach może nawet uznałaby za zabawne to, że najpierw i ona, i Connor, chcieli zatrzymać psa, a teraz nagle oboje chcieli go wcisnąć temu drugiemu. Ale chyba tak to musiało między nimi wyglądać, kiedy oboje byli równie niezdecydowani w kwestii tego, czego właściwie od siebie chcieli. Właściwie tylko w jednym Brewster był konsekwentny: w tym, że nie chciał, aby Indy się wyprowadzała, i trudno powiedzieć, czemu nadal jej to nie przekonywało, i czemu nadal sądziła, że mówił to wszystko wyłącznie z grzeczności. Dopiero gdy brunet zrobił krok w jej stronę, Indiana ponownie wzniosła na niego swoje spojrzenie, instynktownie jednak cofając się odrobinę, po czym wrzuciła niedbale trzymane w dłoni ubranie do pudła. - Tak. Chcę się wyprowadzić - stwierdziła hardo, równie szybko jednak znów tracąc rezon, bo przecież - nie chciała. Ale chyba musiała, dla własnego dobra. - Wiem, że mogłabym zostać; że nie wyrzuciłbyś mnie, ale... nie chcę, żeby znowu było tak, jak przed tym wyjazdem, kiedy w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, i nie chcę mieszkać w takiej atmosferze. To bez sensu, chyba żadne z nas nie czuło się tu wtedy dobrze, a... to twój dom i nie powinieneś się tu męczyć - a ja nie powinnam ci tu przeszkadzać - przyznała, czując, jak pod koniec odrobinę zadrżał jej głos, bo - było jej cholernie przykro, że tak się to wszystko między nimi potoczyło. Nie chcąc jednak znowu się przy nim rozbeczeć, odchrząknęła cicho i ukucnęła, by pogłaskać psiaka, który ochoczo do niej podbiegł, jakby i on chciał ją zatrzymać; co czasem mu się zdarzało, gdy widząc, jak Indy szykowała się do wyjścia, rzucał jej pod nogi swoje zabawki, by przekupić ją nimi do pozostania w domu. Niestety bezskutecznie. Tym razem jednak wzięła szczeniaka na ręce i podniosła się wraz z nim, przytulając go do swojej piersi. - Przestań. Nie musisz tego wszystkiego mówić - pokręciła z głuchym westchnieniem głową, odstawiając ostatecznie psa na łóżko. - Dlatego cię nie uprzedziłam - żebyś nie myślał, że musisz mnie zatrzymywać - dodała, nie chcąc, aby Connor czuł się do czegoś zobowiązany, tak jak w sytuacji, gdy kobieta żali się, że wygląda grubo, i mężczyznom wydaje się, że chce w ten sposób wymusić komplementy. Bo ani jedno, ani drugie, nie było prawdą. - Po prostu... nie rozmawiajmy o tym. Jutro już mnie tu nie będzie i... i tyle.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Być może mylnym założeniem Connora było to, że wystarczająco już jej pokazał podczas tego wyjazdu, że bez wątpienia nie była dla niego tylko współlokatorką – że nie była dla niego nieistotnym elementem, którego chciał się pozbyć. I co ważniejsze, że nie chciał, aby ich relacja po powrocie do domu znowu wyglądała tak samo beznadziejnie, jak przed wyjazdem. Bo być może doskonale się z tym krył, niemniej jednak i jemu cholernie to ciążyło i z trudem patrzył na smutek wymalowany na jej ślicznej buzi, który zresztą sam tam przywoływał, podobnie jak łzy, które raniły go równie mocno. I być może tylko ta myśl, iż tak naprawdę nie był dla niej dobrym wyborem, powstrzymywała go przed tym, by nie zrobić tego kolejnego kroku – by nie wyjaśnić tych nieporozumień, które sami sobie stwarzali wówczas, gdy nie podejmowali rozmowy na te istotne tematy, wychodząc z założenia, że przecież „jakoś to będzie”. Ale w tej znajomości zabrnęli już jednak na tyle daleko, że jeżeli pojawiały się uczucia, to należało rozmawiać, niezależnie od tego jak trudny by to nie było dla nich obojga. A Brewster z całą pewnością rozmawiać nie umiał – i jak doskonale wiemy, bronił się rękami i nogami przed tym, by nie przepaść bez reszty dla jakiejkolwiek kobiety, by nie pozwolić sobie na uczucia, które mogłyby być dla niego słabością. Fakt był jednak taki, że nie miał na to żadnego wpływu, bo pozwolił na to, by Indiana weszła do jego domu, do jego życia i chyba również do jego serca. Chyba, bo nadal nie wiedział czy w ogóle potrafi kochać i oddać się komuś znowu tak w stu procentach, ale jednego był pewien – nie była mu obojętna, a to już chyba znaczyło wystarczająco dużo. Reszty tak naprawdę musiał się już chyba nauczyć na nowo, ale mógł się tego nauczyć u jej boku, o ile tylko miała na tyle cierpliwości – do niego oraz jego skorupy, w której się chował. Nie mógł jednak oczekiwać od niej, że podejmie się tego zadania, jeżeli on sam nie da jej zielonego światła, jeżeli nie przekona jej wreszcie, że także cokolwiek czuł i że mu zależało – także na niej, a nie wyłącznie na czysto fizycznej przyjemności, którą razem dzielili. Może więc potrzebował takiego zderzenia ze ścianą, może paradoksalnie ta próba ucieczki Indy z jego domu – i z jego życia – miała mu właśnie otworzyć oczy, chociaż najpewniej wcale nie to było jej głównym celem. Może właśnie to miało mu uświadomić to, że jeżeli niczego nie zrobi, to naprawdę ją strąci i nic nie będzie już w stanie jej zatrzymać, nawet nie malutki i niczego nieświadomy Ares, którego perfidnie Brewster wykorzystał w tym celu ostatnim razem. Patrząc na nią dzisiaj, pośród tych pudeł, z własnymi rzeczami w rękach, które nieuchronnie znikały w kartonach, miał wrażenie, że naprawdę tracił ten stały grunt pod nogami, że to co brał za pewnik – nagle okazało się bardzo kruche, a teraz dosłownie uciekało mu przez palce. Niemniej parsknął głucho na jej kolejne słowa i pokręcił z niedowierzaniem głową – z jednej strony był zły, cholernie zły na to, że o niczym mu nie powiedziała, a z drugiej równie mocno zagubiony – bo nie wiedział dlaczego to robiła i jednocześnie czuł, że musiał wreszcie wyjść z własnej strefy komfortu, by ją zatrzymać. To był ten moment. – Dopiero jutro… - zaczął, patrząc na nią z wyraźnym zdziwieniem – W końcu byś mi powiedziała? Kiedy? Jutro? Tuż przed zabraniem rzeczy czy już po? Wychodząc z mieszkania, a może po prostu wysłałabyś sms’a z nowego lokum? – prychnął kpiąco, nie mogąc chwilowo powstrzymać frustracji, która nim zawładnęła. Nadal jednak nie był zły na nią, ale na siebie samego – bo wiedział doskonale, że tylko i wyłącznie on sam doprowadził do tej sytuacji. Że to on spowodował jej niepewność i te niedomówienia, które w ostateczności popchnęły ją do wyprowadzki – bo z nią nie rozmawiał, nie mówił o tym co czuje i czego chce. Nie mówił tak naprawdę nic i to był duży błąd. Ale czy miał w ogóle prawo prosić ją o to, aby została? Po tym co się wydarzyło ostatnio, po tym jak przez niego cierpiała, jak ją porwano – jak dowiedziała się o nim niekoniecznie przychylnych rzeczy? Czy nadal mógł być takim egoistom? Bo prawda mogła być taka, że Indiana być może chciała odejść od niego właśnie po tym czego się dowiedziała w ciągu ostatnich dni – podczas tego wyjazdu, a ponieważ ona również o niczym mu nie mówiła, to tak naprawdę nie mógł być pewien czy to nie przesądziło o jej decyzji. A wtedy po prostu musiał jej na to pozwolić, niezależnie od tego jak trudne by to nie było. Westchnął więc ciężko i potarł dłonią skroń w nerwowym geście, gdy próbując zniwelować dzielącą ich odległość, dostrzegł jak instynktownie Indiana cofnęła się odrobinę – jakby i w ten sposób przed nim uciekając. Zatrzymał się więc i utkwił spojrzenie na jej oczach, przez chwile milcząc, bo gdy hardo potwierdziła, że chce się wyprowadzić, tak naprawdę nie miał pojęcia co począć. Poczuł, że powinien jej na to pozwolić, ale… nadal nie potrafił. Nie chciał. – Nigdy się z Tobą nie męczyłem, Indy – odparł niemal od razu, kręcąc również głową w zaprzeczeniu na jej słowa – I nigdy mi nie przeszkadzałaś. Ja też nie chcę żeby było tak jak przed wyjazdem, miałem nadzieję, że tak nie będzie, gdy tu wrócimy, ale… ten ślub, trochę mnie to przytłoczyło. Wiem, że Ciebie też, a ja… za bardzo skupiłem się na organizowaniu rozwodu, na pracy, ale to nigdy nie miało związku z Tobą. Nie w ten negatywny sposób. Po prostu chciałem dać Ci przestrzeń, wydawało mi się, że jestem ostatnią osobą, z którą chciałabyś ten ślub brać, zwłaszcza po tym co się wydarzyło przed tym wyjazdem i po tym czego się o mnie dowiedziałaś – rozłożył bezradnie ręce, nie spuszczając z niej wzroku. Sam właściwie nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć i jak to powiedzieć tak – by w jakikolwiek sposób ratować sytuację, jednocześnie bardziej jej nie psując. A że nie był najlepszy w rozmowach, to tym bardziej się tym stresował. Nie chciał żeby Indiana źle go zrozumiała. Dlatego westchnął znowu i tym razem zbliżył się znowu o krok czy dwa, nie zamierzając odpuszczać. – Chyba poznałaś mnie już na tyle żeby wiedzieć, że nie mówię niczego wbrew sobie. Nie zatrzymywałbym Cię tutaj na siłę i to już drugi raz, gdyby… mi nie zależało. Nie robię tego też z litości czy z przymusu. Jeżeli już o czymś mówię, to robię to szczerze, a nie przychodzi mi to łatwo… - zauważył, mając na myśli oczywiście samo podjęcie konwersacji, jak i właśnie mówienie o uczuciach, co zdecydowanie nie leżało w jego strefie komfortu. Zamilkł jednak znowu, czując lekką konsternację po jej słowach, po czym odetchnął głęboko. – I tyle? – spytał cicho, gdy mówiła o wyprowadzce stąd jak o najnormalniejszej rzeczy na świecie – o zamknięciu nic nieznaczącego rozdziału: bo jutro już jej tu nie będzie i tyle. I koniec historii. Ale był niemal pewien, że wcale tak nie myślała, chyba dlatego pozwolił sobie jeszcze zbliżyć się do niej. Ostrożnie sięgnął więc dłonią do jej szyi, po której przesunął delikatnie opuszkami palców, przesuwając je bardziej na jej kark, by w końcu odgarnąć w ten sposób kilka kosmyków i wczepić palce w jej długie włosy. – Chcę żebyś tutaj została. Ze mną. Nie jako moja współlokatorka, ale jako… - zawahał się, spoglądając w jej oczy - …musisz mi wybaczyć, że nie umiem tego nazwać. Domyślam się, że Ty też nie. Ale chcę spróbować i zobaczyć co będzie dalej, z Tobą. Nigdy nie chciałem Cię skrzywdzić i przepraszam, że byłem takim skończonym sukinsynem, nie zasłużyłaś sobie na Tobie – przesunął dłoń do jej twarzy i ujął ją w nią delikatnie, gładząc kciukiem jej policzek – I pewnie w ogóle na Ciebie nie zasługuje, a po tym co stało się ostatnio, powinnaś zdecydowanie uciekać daleko stąd… ale ja naprawdę chcę żebyś została – przyznał, tak szczerze jak potrafił, co było dla niego cholernie dużym wyzwaniem. I sporym wyczynem, zważywszy na to jak bardzo był zamknięty emocjonalnie na świat i innych ludzi. I być może nie potrafił tego inaczej powiedzieć, ale miał nadzieję, że pokazał jej to już wystarczająco, bo chociaż ją wiele razy zranił, to jednocześnie też nieustannie o nią dbał i wszystko robił dla jej dobra. Miał nadzieję, że o tym pamiętała i że miało to dla niej znaczenie. Ale reszta już pozostawała tylko i wyłącznie w jej rękach – bo czy tego chciał czy nie, on również pozostawał już pod jej kontrolą, nie potrafiąc wyrzucić jej ze swojej głowy. I to był ten moment, w którym musiał jej o tym powiedzieć, aby jej nie stracić.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Gdzieś tam w środku Indy zdawała sobie sprawę z tego, że tym razem to również ona odpowiadała za ten dystans, jaki się między nimi utrzymywał - że nie tylko Connor unikał szczerej rozmowy, ale ona również. Nigdy chyba nie przypuszczałaby jednak, że oboje robili to z dokładnie tych samych pobudek - bo przytłoczyły ich własne emocje; bo nie wiedzieli, czego się po takiej rozmowie spodziewać i czy w momencie, kiedy już odważą się otworzyć przed tą drugą osobą, nie przypłacą tego odrzuceniem. Indiana obawiała się bowiem, że jakakolwiek próba z jej strony mogłaby zostać przez bruneta odebrana jako chęć narzucenia mu jakichś zobowiązań - zwłaszcza teraz, gdy teoretycznie był jej mężem i mogła oczekiwać od niego dotrzymania tych wszystkich obietnic, jakie składali sobie pod wpływem alkoholu lub innych substancji, w Vegas. Sęk jednak w tym, że ślub tak naprawdę nie miał wpływu na to, czego chciała Indy - wpływ na to miały bowiem wszystkie inne wydarzenia, a cały ten wyjazd, i to, jak się wówczas czuła przy Connorze - gdy na tych kilka dni miała go tylko dla siebie i gdy sama należała tylko do niego - uzmysłowiło jej, że nie potrafiła już wrócić do bycia tylko jego współlokatorką i tylko jego koleżanką. Że to już nigdy nie będzie dla niej wystarczające; że zawsze będzie pragnęła więcej, i że nigdy tego więcej najpewniej od niego nie dostanie. Dlatego najlepiej będzie od razu to zakończyć, zamiast trwać dalej w tym układzie bez jakichkolwiek widoków na więcej; zwłaszcza gdy po powrocie okazało się, że ich relacje również cofnęły się do wcześniejszego etapu, a co gorsze... Connor, nie wykazując żadnej chęci, aby to zmienić, wydawał się być z takim stanem rzeczy po prostu pogodzony. Jakby to było dokładnie to, czego chciał: wszystko, co zaszło między nimi w Vegas, zostało w Vegas, a w Seattle - znów byli tylko osobami, jakie dzieliły ze sobą tę mieszkalną przestrzeń, niekoniecznie chcąc jednak spędzać wspólnie czas. A to był chyba najgorszy ze wszystkich scenariuszy, jakie tylko można było przewidzieć dla ich relacji. - Dzisiaj. Zamierzałam ci powiedzieć, jak wrócisz - odparła beznamiętnie, zapewne nawet przez moment nie biorąc pod uwagę tej opcji, że Brewster mógł przez to wszystko pomyśleć, iż chciała uciec, bo po tym, jak poznała go lepiej oraz dowiedziała się o nim tego, co do tej pory zachowywał dla siebie - nie spodobało jej się to, kim był. Dla niej wydawało się oczywistym, że tak nie było - ale to, co było oczywiste dla niej, wcale nie musiało takie być dla niego, i na odwrót. Ale jak mieli się porozumieć, skoro nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że mogli chcieć tego samego, tylko nie umieli sobie tego powiedzieć? - A jak chcesz, żeby było? I czemu ten ślub musi cokolwiek zmieniać? To jasne, że żadne z nas nie chciało go brać - więc jakie ma znaczenie, z kim go wzięliśmy? Ja... niczego od ciebie nie oczekuję, jeśli o to chodzi. Przecież i tak nie jesteśmy prawdziwym małżeństwem. Przepraszam, że przeze mnie masz teraz na głowie ten cały bałagan z rozwodem; wiem, że wolałeś zostawić za sobą to wszystko, co działo się w Vegas i po prostu o tym zapomnieć, ale - podpiszemy te papiery i będzie po sprawie - stwierdziła, nie do końca podzielając jego tok rozumowania, bo ona istnienie ich małżeństwa zwyczajnie ignorowała - żeby nie powiedzieć: negowała we własnych myślach, i nie zaprzątała sobie nawet głowy tym, że sama również była pewnie ostatnią osobą, jaką Connor Brewster chciałby kiedykolwiek pojąć za żonę. Nie miało to znaczenia, bo nie byli małżeństwem; nie tak naprawdę. Nic się w ich życiu nie zmieniło, a ona nie czuła się inaczej, będąc mężatką, niż jako singielka. Bardziej mogłaby się zatem martwić tym, jak przyjmą ów fakt jej bliscy, jeśli kiedykolwiek się o tym dowiedzą - i jak przyjąłby to ewentualnie mężczyzna, z którym kiedyś w przyszłości faktycznie chciałaby wziąć ślub, ale - to nie było zmartwienie na teraz, skoro póki co udawało jej się wszystko ukryć, a potencjalnego kandydata na narzeczonego nie posiadała. Właściwie cały ten ślub bardziej przypominał jej jakąś zabawę dzieci z przedszkola; choć i w tym przypadku te dziecinne małżeństwa wydawały się prawdziwsze, skoro nawet takie sześciolatki chodziły ze sobą za rączki i dawały sobie buziaki w policzek, a ona z Connorem nawet nie rozmawiała. Możliwe zatem, że to wszystko po prostu do niej nie docierało - i możliwe, że nie zdąży dotrzeć w ogóle, bo niedługo się rozwiodą, a temat przestanie istnieć. Choć już teraz dotarło do niej, że być może to, co dla niej nie miało znaczenia - miało go jednak dla Connora. Że on istotnie żałował, iż jego żoną została właśnie Indiana. Albo raczej: że wzięli ten ślub, przez który ich mała przygoda z Vegas nie została w Vegas, a on - wcale nie zamierzał kontynuować tego, jak sprawy wyglądały tam między nimi. Dlatego wolał siedzieć w pracy czy szukać innych wymówek, by nie musieć wracać do domu, gdzie musiałby znosić obecność Indiany. I na myśl o tym - zrobiło jej się po prostu przykro i nawet zapewnienie, jakoby Brewster nie próbował jej zatrzymać wyłącznie z przymusu, niewiele tu zmieniało, wobec czego Indy pokręciła tylko zrezygnowana głową, tym razem jednak starając się udźwignąć zarówno ciężar jego spojrzenia, jak i zmniejszonego nieco dystansu, który sprawiał, że dwudziestotrzylatka instynktownie próbowała wcześniej uciec nie dlatego, że nie chciała, aby Connor się do niej zbliżał - ale dlatego, że kiedy był tak blisko, przestawała trzeźwo myśleć i coraz trudniej było jej trzymać się swojego pierwotnego planu: wyprowadzki. - Nie wiem, Connor. Wydawało mi się, że cię poznałam, ale przez większość czasu nie mam pojęcia, co myślisz i czego właściwie chcesz. Ale... w porządku, jeśli nie chcesz mi o tym mówić. Nie musisz - nie musiał; z tym, że Indiana miała już dosyć domyślania się wszystkiego, zwłaszcza że najwidoczniej szło jej to beznadziejnie, a jej domysły oraz przypuszczenia nijak miały się do rzeczywistości. Czując jednak, że ta rozmowa zaczynała nieco ją przytłaczać, Indy spróbowała ponownie skupić się na pakowaniu swoich rzeczy, sięgając po kolejne z nich i odwracając tym samym wzrok, by zaledwie kątem oka dostrzec Connora tuż obok siebie, przez co nie zdołała nawet zareagować, gdy ten zbliżył się do niej na odległość, jaka zdecydowanie przeczyła pojęciu przestrzeni, którą brunet rzekomo chciał jej dać. Na sekundę serce zadudniło jej mocniej w piersi, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł delikatny dreszcz, kiedy męska dłoń zakotwiczyła w okolicy jej karku, a Indy instynktownie zadarła lekko głowę, by skrzyżować spojrzenie z tym jego. I to właśnie w tym jej cielęcym spojrzeniu, wpatrzonym teraz wiernie w jego oczy, mężczyzna mógł zapewne dostrzec iskierkę nadziei, która rozbłysła po jego słowach - a która jednak przygasła równie szybko, gdy ostatecznie nie zdecydował się nazwać ich potencjalnych relacji po imieniu. Uciekając więc wzrokiem gdzieś w dół, choć wciąż błądząc nim po męskiej twarzy, Indy wysłuchała go z rosnącą konsternacją i coraz większym mętlikiem w głowie. O ile bowiem Connor przyzwyczaił ciemnowłosą raczej do tego, że był elokwentny za nich oboje, tak teraz sprawiał wrażenie, jakby sam do końca nie wiedział, co chciał jej powiedzieć, a przez to - Indy tym bardziej nie wiedziała, jak powinna jego słowa rozumieć. Nie chciała się domyślać ani zgadywać; i zwyczajnie obawiała się, że jakakolwiek próba zrozumienia tego, co Brewster miał na myśli, okaże się bezsensowną nadinterpretacją, która doprowadzi tylko do kolejnych nieporozumień, jeżeli to, co Indy uznałaby za propozycję związku lub czegoś na jego kształt (co już samo w sobie brzmiało co najmniej absurdalnie w odniesieniu do osoby bruneta), dla niego byłoby jedynie sugestią przeniesienia ich relacji z poziomu współlokatorów do "znajomych z dodatkami". A tego chyba wcale by nie chciała. Dlatego nie zdecydowała się na samodzielną interpretację, obawiając się trochę, że może po prostu - słyszała to, co chciała usłyszeć? Coś, czego on wcale nie miał na myśli? Ściągnęła więc lekko zmieszana brwi i wznosząc ponownie spojrzenie na wysokość jego oczu, przełknęła w zakłopotaniu ślinę, nim rozchyliła odrobinę wargi, zwlekając jednak sekundę z odpowiedzią - zapewne inną niż ta, jakiej Connor mógł oczekiwać. - Chcesz... spróbować? Ja... chyba nie wiem, co to wszystko znaczy - przyznała, głosem ściszonym niemal do szeptu. Nie próbowała celowo ciągnąć go za język - przeciwnie: czuła się wręcz winna, że najwidoczniej była zbyt głupiutka, aby go zrozumieć - ale chciała mieć pewność; potrzebowała mieć pewność, choćby miała się ona okazać boleśnie daleka od tego, co Indy miała nadzieję usłyszeć.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Nie chciał jej stracić. Niełatwo było mu przyznać to przed samym sobą, głównie dlatego, że lubił swoje kawalerskie, tak bezpieczne życie, w którym nie był narażony na radzenie sobie z uczuciami i całym tym potencjalnym syfem, który mógł z tego powstać – ale musiał w końcu otworzyć oczy i może nawet paradoksalnie jednak to właśnie Indiana mu je otworzyła, swoją nagłą chęcią ucieczki, nie tylko z jego mieszkania, ale najpewniej i z jego życia. Brewster najwyraźniej żył przeświadczeniem, że jeżeli już miał ją w swoim mieszkaniu, to reszta jakoś sama się ułoży, bez zbędnej ingerencji z jego strony. Fakt jest jednak taki, że kwestii uczuć nie da się rozwiązać bez szczerej rozmowy, bez zaangażowania i choćby cienia chęci z obu stron – bo to, że było im razem dobrze było akurat oczywiste, ale dopóki oboje obawiali się tak naprawdę otworzyć, to po prostu to nie mogło się udać. I w oczywistym sposób Indy już próbowała – już raz się niemal dosłownie mu oddała, a on okrutnie ją odepchnął, raniąc przy tym w naprawdę zły sposób. Czego oczywiście nie chciał, wówczas wmawiając sobie, że i to robił dla jej dobra – że będzie jej lepiej bez niego i że istotnie nie powinna się w to bagno pakować. Bo chociaż potencjalnie mógł wydawać się całkiem interesującym facetem, może nawet dobrym materiałem na partnera – to pewnie tak jak każdy, ale w nieco większym stopniu, miał swoje demony i problemy, które ktoś dostawał wraz z nim w pakiecie. A Halsworth już najboleśniej przekonała się o tym, że Connor nie zawsze podejmował w życiu dobre wyboru, a ich konsekwencje mogły dosięgnąć również i jej samej, co poniekąd skutkowało także ty, że i on sam wolał trzymać ją na dystans, by nie doszło do powtórki. Bo chociaż zdawało mu się, że wreszcie to wszystko poukładał i zapewnił jej to bezpieczeństwo, to ludzie, z którymi współpracował byli na tyle niereformowalni, iż nie ufał im za grosz. Nijak to jednak miało się do jego uczuć – tak uczuć, które jak każdy normalny człowiek również posiadał, chociaż mocno uśpione przez ostatnie lata. Jakimś więc niebywałym cudem, to właśnie Indianie udało się je na nowo obudzić, gdy z impetem wdarła się do jego życia i najwyraźniej pozostała na dłużej niż on sam zakładał. I co więcej, chciał by została, chociaż nie potrafił jej tego okazać – myślał naiwnie, że ten wyjazd jej to uzmysłowił, że pokazał jej, że może być inaczej i że on sam może być inne: lepszy. Ale niestety to co zdarzyło się w Vegas, pozostało w Vegas, a teraz należało to samo stworzyć tutaj w Seattle, gdzie nie byli już w trakcie przygodnej podróży, ale w realnym życiu, które mogliby wspólnie dzielić. A przynajmniej spróbować – gdy więc dzisiaj zobaczył ją pośród tych licznych kartonów, naprawdę poczuł, że grunt osuwał się mu pod nogami. Indy – świadomie bądź nie, przyparł go trochę do muru i wiedział, że chcąc ją zatrzymać, musiał wyjść wreszcie ze swojej strefy komfortu. – Przez Ciebie? – spytał zaskoczony, unosząc przy tym brew w geście niezrozumienia – Indy, to nie była Twoja wina. To nie była niczyja wina, a jeżeli już to na pewno nasza wspólna. Byłem tak samo nieprzytomny jak Ty, więc zrobiliśmy to razem. I to ja powinienem Cię za to przeprosić, bo to ja zabrałem Cię do Vegas, to ja zorganizowałem całonocne imprezowanie i to ja nie dopilnowałem, żebyśmy wówczas byli bezpieczni. Bo straciłem czujność i mnie również urwał się film – wyjaśnił, kręcąc głową – Po prostu… dla mnie może to nie mieć takiego znaczenia, ale domyślam się, że dla Ciebie ma – jak pewnie dla każdej kobiety. W końcu nie tak wyobrażacie sobie ślub, prawda? Ale pomijając to, po prostu wiem, że jestem ostatnią osobą, z którą chciałabyś go wziąć, zwłaszcza po tym czego się o mnie dowiedziałaś i co przeze mnie przeszłaś. Wiem to i w żaden sposób nie chciałbym, żeby to się znowu na Tobie odbiło. Bo już i tak nigdy sobie nie wybaczę tego, że Cię wtedy porwano… przeze mnie – dodał z wyraźną skruchą w głosie, poniekąd robiąc ten pierwszy krok i decydując się na stuprocentową szczerość. Pierwszy raz bowiem przyznał, że obawiał się tego, że Indiania nie zechce go teraz po tym co już wiedziała – nawet jeżeli nie szczegółowo, ale jednak – o jego interesach i życiu. Bo nie był dobrym facetem, bo miał wiele na sumieniu i co więcej, nadal wiele mógł mieć, więc to nadal wiązało się z ryzykiem. Dlaczego więc miałaby się na to świadomie decydować? A on chciał jej ten wybór dać, nawet jeżeli istotnie nie chciał jej stracić. Tyle, że chyba znowu popełniał ten sam błąd, bo tak samo jak na początku ich znajomości, znowu ją od siebie odsuwał, a właściwie to sam się izolował, nie decydując się nawet na szczerą rozmową. A pozostawianie kwestii w sferze domysłów po prostu nigdy nie kończyło się dobrze i można było wówczas popełnić cholernie duży błąd. Dlatego w tym układzie nigdy nie chodziło o Indiane – jako o kobietę, jak ona sama najwyraźniej była skłonna sądzić, o czym z kolei Brewster nie miał pojęcia. Bo dla niego ona była wystarczająca pod każdą postacią i nigdy nie chodziło o to, że nie chciałby jej poślubić – że nie chciał jej, bo coś mu nie odpowiadało. Zawsze bowiem kierował się jej dobrem i chciał, by była bezpieczna. Bo mu zależało. Tyle, że nadal nie potrafił jej tego okazać i chcąc to zrobić, musiał się teraz wspiąć na wyżyny swoich możliwości, co naprawdę było dla niego trudne i nijak nie wpisywało się w jego obecną osobowość. Wolał ranić, niż zostać zranionym – ale tym razem sytuacja była kompletnie odmienną, bo Halsworth była osobą, której faktycznie nie chciał już więcej ranić. – To nie tak, że nie chcę, bo chcę Ci o tym mówić… ale chyba zwyczajnie nie potrafię. Nigdy tego nie robiłem, a nawet jeżeli kiedyś, to cholernie dawno temu, rozumiesz? Możesz nie wierzyć, ale naprawdę poznałaś mnie lepiej niż ktokolwiek inny, a jeżeli wydaje Ci się być skomplikowaną osobą – to chyba po prostu taki właśnie jestem. Sam nie zawsze wiem co myślę i czego chce, jestem tego pewien tylko w interesach, ale jeżeli chodzi o uczucia, to dla mnie nieznany teren – westchnął i potarł nerwowo kark, gubiąc się odrobinę we własnych słowach i wyjaśnieniach, wiec wcale nie dziwił się, że gubiła się w nich również Indiana. I wiedział, że zazwyczaj to on trzymał rękę na pulsie – był pewny swego, zawsze przygotowany, elokwentny i opanowany, ale tym razem – tracił rezon i to ona była tego powodem. Chociaż w tym przypadku było to naprawdę pozytywne, bo lubił taki przy niej być, nawet jeżeli trudno było się mu do tego przyznać. Domyślał się jednak, że obawiała się znowu nadinterpretować jego słowa, by nie zrozumieć czegoś źle, bądź aby za wiele sobie nie wyobrażać. Na jej miejscu najpewniej czułby się dokładnie tak samo. – Myślę, że doskonale wiesz co to wszystko znaczy, tylko boisz się to powiedzieć. Podobnie jak ja. Bo dla mnie to naprawdę nowa sytuacja, nie byłem na nią gotowy i… dlatego przychodzi mi z trudem mówienie o tym – zbliżył się znowu o krok i przeczesał palcami jej ciemne włosy, nie odrywając wzroku od jej ciemnych, dużych oczu – Ale naprawdę chcę żebyś tutaj została. Nie jako moja współlokatorka, ale jako moja kobieta – powiedział w końcu wprost i ująwszy jej twarz w dłoń, przesunął delikatnie kciukiem po jej dolnej wardze, pochylając się lekko ku niej – I cieszę się, że w końcu powiedziałem to głośno, o ile tylko to sprawi, że będziesz chciała zostać. Chcę spróbować i zobaczyć co z tego będzie, bo wiem, że ciągle uciekam, ale… mam już tego dość. Jeżeli jednak będziesz chciała mimo to odejść, wiedząc o mnie to co już wiesz, to zrozumiem… - dodał cicho, szukając jakiejkolwiek reakcji w wyrazie jej twarzy czy odpowiedzi w jej pięknym spojrzeniu. Szukał czegokolwiek. Czuł bowiem tak cholernie duże napięcie, iż miał wrażenie, że za moment braknie mu tchu – a nie czuł się tak już dawno. Bo chyba dawno na nikim tak mu nie zależało, a to było dla niego równie nową sytuacją. Dlatego to oczekiwanie było tak bolesne, nawet bardziej trudne niż mówienie o tym, co właśnie padło z jego ust. I miał nadzieję, że dla Indy nie było to za mało – że nie wyznał jej póki co zbyt mało, by mogła zrozumieć i podjąć decyzję. – Nie chcę niczego obiecywać, ale chcę żeby było inaczej. Postaram się o to, jeżeli tylko dasz mi szansę.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Jeżeli Connor nie potrafił czegoś przyznać przed samym sobą - to jak mógł to przyznać przed nią? A odczytywanie sprzecznych sygnałów nie było łatwym zadaniem, i Indiana zapewne nie była jedyną osobą, jaka nie umiała sobie z tym poradzić - dlatego w pewnym momencie chyba po prostu zaniechała tych prób, uznając swoją porażkę oraz gdzieś tam w środku godząc się - a w każdym razie: starając się pogodzić - z faktem, że cokolwiek było pomiędzy nią i Brewsterem, mogło istnieć tylko przez chwilę - i istniało przez tę chwilę, jak byli w Vegas, ale teraz, po powrocie do Seattle - musiało pozostać jedynie wspomnieniem. Takie wnioski wynikały, w jej odbiorze, z zachowania mężczyzny i z tego samego powodu Indy chyba wręcz trochę bała się ewentualnej rozmowy oraz tego, co mogłaby od bruneta usłyszeć - bo wielokrotnie już słyszała, że przecież niczego sobie nie obiecywali (mimo że tym razem dosłownie sobie ślubowali, chociaż obecnie żadne z nich tego nawet nie pamiętało) i że jej oczekiwania były nieadekwatne do sytuacji, a ona bynajmniej nie potrzebowała teraz, aby Connor po raz kolejny ściągał ją w ten sposób na ziemię. Dlatego z dwojga złego, wolała się domyślać - i w porę wziąć sprawy w swoje ręce, dopóki jeszcze miała taką możliwość; dopóki mogła odejść na własnych warunkach i z podniesioną głową, a nie ze złamanym sercem, tak jak miało to miejsce, kiedy poprzednim razem próbowała od niego uciec. Tylko że teraz sama już nie była pewna, czy to właśnie powinna zrobić - czy też popełniała właśnie ogromny błąd, który mógł ją kosztować więcej, niż sama przypuszczała, i przez który mogła stracić szansę na to, czego pragnęła od dawna. A mimo to nadal nie umiała orzec, czemu lub po co Connor próbował ją zatrzymać, i czy jedynym, co przez niego teraz przemawiało, nie było zwykłe poczucie winy za to, w co ją wpakował i co musiała ostatnio przez niego przejść. Mimo to pokręciła w zaprzeczeniu głową, nie robiąc sobie jednak zbytnich nadziei. - Owszem, zabrałeś mnie do Vegas i dzięki temu wyjazdowi przynajmniej... coś przeżyłam. Nawet jeśli nic z tego nie było naprawdę - stwierdziła ze wzruszeniem ramion, w dalszym ciągu sugerując, że to wszystko, co tam razem przeżyli, było tylko częścią jakiejś zabawy, ale teraz musieli znów wrócić do rzeczywistości. - Może jeszcze kiedyś będę miała okazję wziąć ślub tak, jak należy - dodała, chcąc przekonać chyba nie tylko Connora, ale i siebie samą, że to istotnie nie był jakiś wielki problem: że była młoda i wciąż miała jeszcze szansę przeżyć wszystko tak, jak to sobie wyobrażała - chociaż właściwie to zawsze uważała, że skromny ślub tylko we dwoje byłby idealnie romantyczny. Gdyby tylko był zamierzony, gdyby go pamiętała, i gdyby nie prowadził do natychmiastowego rozwodu. - A tobie może łatwiej będzie sobie to wszystko wybaczyć, wiedząc, że ja ci wybaczyłam. Uratowałeś mnie, i nawet jeśli nie umiem pochwalać twoich życiowych decyzji, to wiem, że nie jesteś złym człowiekiem i chyba... rozumiem, że chciałeś mnie chronić - przed samym sobą; co i tak mu się nie udało, skoro trzymając ją na dystans, i tak naraził ją na niebezpieczeństwo. A nie będąc w tym wszystkim konsekwentnym - odpychając ją tylko po to, żeby teraz znów próbować ją zatrzymać - powodował w jej głowie i sercu coraz większy mętlik, gdy chyba po raz pierwszy dał jej dostrzec tę niepewność, o którą Indiana by go nawet nie podejrzewała, znając go jako człowieka zdecydowanego i doskonale wiedzącego, czego chciał. Ale paradoksalnie to właśnie to jego lekkie zakłopotanie czy nawet zagubienie, jakiego nie zdołał teraz ukryć, pozwoliło jej wierzyć w to, że Connor Brewster nie był cholernym robotem bez uczuć; że jednak posiadał jakieś ludzkie odruchy. - Wierzę i... naprawdę doceniam to, że pozwoliłeś mi się poznać. Ale... co z tego, jeśli ze sobą nie rozmawiamy? Jeśli ciągle mnie odsuwasz, a ja... nie mogę wiecznie się wszystkiego domyślać i obawiać, że powiem coś, co cię odstraszy. Przykro mi, że odciąłeś się od tego wszystkiego na tak długo, że zapomniałeś już, jak dzielić się swoimi pragnieniami i obawami z drugą osobą, i nie wiem, jak mam cię przekonać, że... możesz mi o tym powiedzieć. Nie wystraszę się tego, kim jesteś, i nie potępię cię za to, jaki jesteś, czy co robisz. Możesz mi zaufać - sięgnęła do jego dłoni własną i zaledwie musnęła ją palcami, jakby pragnąc zapewnić go o tym, że była obok i że była w stanie zrozumieć więcej rzeczy, niż mu się wydawało - nawet jeśli czasem na ich zrozumienie potrzebowała nieco więcej czasu, i nawet jeśli niektóre z tych kwestii brunet musiał jej wyłożyć wprost, nie pozostawiając miejsca na błędną interpretację; lecz i to wynikało wyłącznie z tego, że nie wiedząc, czego się po nim teraz spodziewać, Indy spodziewała się najgorszego. Ale to, co usłyszała - wcale nie było najgorsze; przeciwnie: to było znacznie więcej, niż wszystko, o co ciemnowłosa mogłaby w tym momencie prosić i chyba właśnie z tego powodu tak trudno było jej uwierzyć, że to się działo naprawdę i nie było jedynie jakimś okrutnym żartem, po którym mężczyzna nazwałby ją naiwną kretynką i kazał jej się wynosić. Nie żeby tego właśnie się spodziewała, ale słuchając go teraz, czuła się już kompletnie głupia - ale dobrze-głupia? - i na chwilę wręcz zaniemówiła; zaś jeśli trudno było cokolwiek wyczytać z jej spojrzenia, to dlatego, że ona sama nie wiedziała, co myśleć. I nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, w jakiej niepewności trzymała samego bruneta. - Mówisz... poważnie? Nie sądziłam, że mógłbyś tego chcieć... ze mną. Myślałam, że wolałbyś, żebym odeszła. Że dlatego mnie unikałeś. A teraz... nie wiem, co powiedzieć - pokręciła głową, ewidentnie oszołomiona tym nieoczekiwanym wyznaniem z jego strony, i odetchnęła w końcu głęboko, przetwarzając to wszystko, co właśnie usłyszała, w swojej głowie. Starając się powściągnąć emocje oraz cisnący się na jej usta uśmiech, zacisnęła lekko wargi, lecz nie zdołała powstrzymać delikatnego drżenia ich kącików, gdy wzniosła na niego swoje spojrzenie, przepełnione znów tym - nie widzianym zapewne od czasu powrotu z Vegas - blaskiem. - Dla mnie to też jest nowe, ale - ja też się cieszę, że to powiedziałeś. I też chcę spróbować. Jako twoja... - dziewczyna? kobieta? żona? - Twoja. Chcę być twoja - zaśmiała się pod nosem i potrząsnęła beztrosko ramionami, nie szukając już idealnej nazwy, bo na dobrą sprawę Connor mógłby nawet określać ją jakoś pieszczotliwie, i to też w zupełności by jej odpowiadało. Bo nazywanie się jego kobietą mogło sugerować, że Indy miała jakiekolwiek pojęcie o podobnych relacjach, podczas gdy w rzeczywistości była ona nie mniej zakłopotana niż sam brunet - bo dla niej również to była nowa sytuacja, wobec której nie do końca wiedziała, jak się zachować, więc trochę dziecinnie dźgnęła paluszkiem jego tors, po którym przesunęła nim następnie w dół aż na jego brzuch, jakby wskazując, że to właśnie tego człowieka pragnęła. Opamiętała się zaraz jednak i spoważniała nieco, ponownie zaglądając mu w oczy. - Jeśli ty też będziesz mój - dodała, znów z tą nutką niepewności - ale musiała przekonać się, że mieli zgodność i że istotnie w tym układzie było miejsce tylko dla nich dwojga. Nie chciała drugi raz przechodzić tego, co wówczas, gdy Connor przygruchał sobie inną pannę i gdy całował ją na oczach Indiany; bo wspomnienie tamtego poranka nadal bolało, zwłaszcza że w dalszym ciągu nie doczekała się konkretnych przeprosin za to, jak została wtedy przez niego potraktowana, a wręcz upokorzona. I może z tego właśnie powodu powinna lepiej przemyśleć swoją decyzję - ale w przeciwieństwie do Connora, ona doskonale wiedziała, czego chciała. Chciała być z nim i mieć go tylko dla siebie; chciała chwalić się nim przed całym światem i wrzucać wspólne zdjęcia na instagramie, bo najwidoczniej taką po prostu była dziewczyną; chciała, żeby zapraszał ją na randki, żeby rozśmieszał ją tak, jak tylko on potrafił, żeby się o nią troszczył i każdej nocy doprowadzał do tego, by wykrzykiwała jego imię. Ale przede wszystkim chciała móc podzielić się z nim tymi pragnieniami i oczekiwaniami, bez obawy o to, że Connor wystraszy się i znowu ucieknie. A teraz chyba jeszcze - nie mogła.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Brewster również żył w przeświadczeniu, że to co zdarzyło się pomiędzy nimi mogło mieć prawo bytu tylko przez chwilę – że przecież skoro nie chciał się angażować i unikał tego niczym ognia, to jak mógł stworzyć udany związek i dać Indianie to na co istotnie zasługiwała? Dlatego właśnie był zdania, iż zasługiwała na kogoś lepszego niż on, bo on najpewniej potrafił ją tylko ranić. A może wbrew pozorom był mu potrzebny tylko i wyłącznie czas – a może również cierpliwość ze strony potencjalnej partnerki, co pozwoliłoby mu się wreszcie przełamać, pozwolić podjąć do ryzyko i przekonać się, że życie u boku jednej kobiety może być całkiem ciekawe i intrygujące. Nie musiał więc traktować tego w granicach przykrego obowiązku, ale raczej jako coś nowego do odkrycia, coś czego nie doświadczał od bardzo dawna. I chociaż nadal tliły się w nim te obawy z poprzedniej relacji, co do tego, że kobieta zaczynała wymagać od niego nazbyt wiele – oczekując, że się zmieni i że będzie dokładnie takim ideałem partnera, jakiego oczekiwała, to tym razem jednak miał wrażenie, że chciał się o tym przekonać. Może więc po prostu dojrzał w jakimś stopniu? Może dopiero teraz był gotowy zaryzykować i zrobić coś więcej niż wcześniej? Chociaż uparcie bronił swojej kawalerskiej świątyni, to tak czy inaczej Indiana już do niej wtargnęła i rozgościła się w niej na dobre, a on… był doprawdy przekonany, że teraz to tej nowej rzeczywistości nie chciał już zmienić. I nie chciał jej stracić. A jeżeli już robiąc te wszystkie okropne rzeczy i co więcej, mówiąc jej o sobie o wiele więcej niż planował, nie zdołał jej w żaden sposób zrazić – to miał wrażenie, że Indy była silniejsza niż mu się wcześniej wydawało. Nie wystraszyła się bowiem, nie uciekła – a wręcz nadal kroczyła z wysoko podniesionym czołem, niemal na każdym kroku pokazując mu to co mógł stracić. I chyba takiej istotnie kobiety potrzebował – i takiej szukał, chociaż oczywiście dotychczas nie zdawał sobie z tego sprawy i żył w przekonaniu, że wcale nie szukał – że jedynie się bawił i korzystał z życia. Ale skoro najtrudniejsze paradoksalnie kroki mieli już za sobą – a więc wspólne zamieszkanie i – ba! – nawet sam ślub, to chyba Connor był gotowy podjąć to zobowiązanie i przekonać się co z tego wszystkiego wyjdzie, gdy spróbuje tak na poważnie ułożyć sobie życie z jedną kobietą. A oszukiwać mógł się bez końca, ale fakt był taki, że chciał, by Indiana była tylko jego i stracił dla niej głowę na tyle, iż nie byłby w stanie na ten moment nawet myśleć o niej w ramionach innego faceta. I chociaż doskonale wiedział z czym się to wiązało – czyli z byciem na wyłączność i to obustronnym, to jednak miał wrażenie, że od jakiegoś już czasu żadna kobieta nie była w stanie dać mu tego, co dawała mu ciemnowłosa. Najpewniej dlatego od jakiegoś czasu nie był skłonny ku temu, by jakiejkolwiek innej sobie szukać, skoro jego myśli i tak nieustannie krążyły wokół panny Halsworth. I tym razem był pewien tego, że chciał ją zatrzymać nie z pobudek czysto egoistycznych, ale dlatego, że istotnie mu na niej zależało. – Nic z tego nie było naprawdę? – spytał lekko zaskoczony jej sugestią – Ja niczego nie udawałem podczas tego wyjazdu, jeżeli to miałaś właśnie na myśli. Ten wyjazd był pełen niespodzianek, z wielu powodów, ale pierwszy raz od dawna czułem się tak spokojnie i… normalnie, wbrew nawet samym okolicznościom, które nas tam zawiodły – stwierdził zgodnie z prawdą. Chociaż cholernie trudno było to przyznać, to tym razem chciał naprawdę powiedzieć jej więcej – by mogła wreszcie zrozumieć jego punkt widzenia. Może to był odpowiedni moment, by wyjaśnić także to co nim kierowało dotychczas i aby pokazać, że istotnie nie był maszyną bez uczuć, a jedynie, że był człowiekiem, który się w tych uczuciach gubił. Bo to były dla niego całkowicie nieznane tereny. – Chciałem Cię chronić, Indy, ale… w dużej mierze wyłącznie przed samym sobą. Wiedziałem, że mogę Cię tylko skrzywdzić, a to nigdy nie było moim zamiarem, chociaż ostatecznie… i tak to zrobiłem. Wiem… - pokiwał niechętnie głową, z trudnością przyznając przed nią i przed samym sobą, że spieprzył sprawę – Nadal nie wiem czy mogę Ci dać to na co zasługujesz, ale jeżeli Ty chcesz podjąć to ryzyko, to ja chcę spróbować. Nie chcę Cię ciągle odpychać, skoro tak na dobrą sprawę wcale nie potrafię dać Ci odejść i jeżeli wcale nie chce żebyś odeszła. Wiem, że po powrocie tutaj znowu spieprzyłem sprawę, że znowu zostawiłem Cię z tym samą, ale… poniekąd sądziłem, że żałujesz tego co się stało, bo byłem ostatnim, z którym chciałabyś brać ślub. A to najpewniej wynikała z tego, że faktycznie ze sobą nie rozmawiamy… co chyba też trzeba zmienić – zauważył, mimo wszystko pozwalając, by kącik jego ust drgnął lekko ku górze, w geście emanującym nadzieją, gdy sięgnęła delikatnie swoją dłonią do tej jego – Ufam Ci – przyznał całkiem szczerze, bez zbędnego nawet zawahania. Bo chociaż trudno było się mu przełamać, to jednak powiedział jej już tak wiele, że był pewien, iż nie tylko go nie wyda, ale również, że go za to nie potępi. Ale obecnie trzymała go już w nazbyt dużym napięciu, właściwie nie reagując w żaden sposób i nie dając mu jasnej, klarownej odpowiedzi. Chyba najlepiej teraz poczuł to jej zakłopotanie i zagubienie, gdy przyszło mu czekać – a z jej wyrazu twarzy nie mógł na dobrą sprawę niczego wyczytać. Nie miał pojęcia co krążyło teraz po jej głowie, czy rozważała ucieczkę czy raczej była na tyle zaskoczona, że nie była w stanie wydobyć z siebie żadnej reakcji, ale… naprawdę chciał już wiedzieć. – Proszę Cię, powiedz coś… - odezwał się w końcu, nie spuszczając wzroku z jej ślicznej buźki nawet na sekundę, by przypadkiem niczego nie przeoczyć. I dopiero po tej pełnej napięcia chwili ciszy, odetchnął wreszcie głęboko, nie słysząc żadnego zaprzeczenia z jej strony czy chęci ucieczki. – Mówię bardzo poważnie. Z całą pewnością bym z tego nie żartował, bo mówienie o tym jest cholernie trudne. Nie unikałem Cię dlatego, że chciałem abyś odeszła, raczej dlatego… że sam sobie musiałem przetłumaczyć, że chcę spróbować i że nie mogę wiecznie Cię odpychać, bo oboje na tym tracimy. Ale pewnie gdybyś nie zdecydowała się dzisiaj na ten krok, to ja nie odważyłbym się tego powiedzieć… - zaśmiał się smutno, kręcąc przy tym z rezygnacją głową, z rezygnacją dla własnej głupoty i tchórzostwa. W końcu jednak twarz przyozdobił szczery uśmiech, gdy Indiana potwierdziła jego oczekiwania, przez co po prostu nie mógł się już dłużej powstrzymać, zbliżył się jeszcze o krok i ujął jej twarz w swoje dłonie, po czym wpił się w jej słodkie usta, łącząc je ze swoimi w krótkim, aczkolwiek czułym pocałunku. Po tym jak oderwał się od niej, przeczesał palcami jej ciemne włosy i spojrzał raz jeszcze w jej oczy. – To mi w zupełności wystarczy. A z resztą poradzimy sobie razem – odparł, gładząc kciukiem jej policzek – I nie chce żebyś obawiała się czegokolwiek przy mnie robić czy mówić, bo to mnie odstraszy czy zniechęci. Nie będzie tak, a jeżeli coś mi się nie spodoba, na pewno Ci o tym powiem – zaśmiał się cicho, odsuwając odrobinę. Wówczas jego wzrok podążył już za paluszkiem panny Halsworth, którym prześlizgnęła od jego torsu aż po brzuchu, wzbudzając w nim jak zwykle brudne myśli. Kąciki jego ust drgnęły znowu w uśmiechu, po czym, gdy jednak nagle niespodziewanie spoważniała, spojrzał na nią ponownie i słysząc jej słowa, zrozumiał jej obawy. – Myślę, że to oczywiste. Chociaż trudno będzie mi się przyzwyczaić do bycia z tylko jedną kobietą – zażartował i pstryknął ją niesfornie palcem w nosek, jednak widząc jej minę, pokręcił szybko głową – Żartuje. Nie zamierzam się absolutnie z nikim Tobą dzielić, więc ja także będę na wyłączność tylko dla Ciebie. Zresztą już od jakiegoś czasu nie interesowały mnie inne kobiety – zauważył, uznając, iż powinien się z nią tym podzielić, by miała pewność, że już od jakiegoś czasu tylko ona jedna zajmowała to szczególne miejsce w jego głowie, a nie, że stało się to dopiero dzisiaj, w tej konkretnej chwili. Objął ją w końcu w pasie i przysunął znowu do siebie, uśmiechając się lekko. – Ale powinienem Cię jeszcze przeprosić za to jaki byłem. Naprawdę chciałem Cię tylko przed sobą chronić, a zachowałem się jak skończony dupek. Przyprowadzenie tutaj Beverly i to wszystko… - zamilkł i pokręcił głową, wzdychając cicho – Nie zasłużyłaś sobie na to, przepraszam. To nie miało tak wyglądać, trochę wymknęło mi się spod kontroli i… spieprzyłem, wiem. Ale cieszę się, że Cię to nie odstraszyło na tyle, żebyś mnie całkiem znienawidziła – dodał, wspierając swoje czoło o to jej i na moment przymknął oczy. W końcu jednak kąciki jego ust drgnęły znowu ku górze, wyprostował się i zerknął na spakowane tuż obok kartony, a potem znowu na Indianę. – Skoro już się jednak spakowałaś… to może od razu przeniesiemy te rzeczy do mojego pokoju? – zagadnął, uśmiechając się szerzej, gdy złapał za kilka kosmyków jej ciemnych włosów i wsunął je za jej ucho – Ten pokój już nie będzie Ci potrzebny – pochylił się lekko i musnął jej kuszące usta: raz, drugi i trzeci, niemal nie mogąc się nasycić tym, iż należały teraz tylko do niego. To było całkiem… orzeźwiające uczucie - nowe, intrygujące i przyjemne. To, iż ona cała była jego, a on naprawdę chciał ją mieć przy sobie, skoro już zrzucił z ramion to brzemię i powiedział wprost czego chciał – może jeszcze nie do końca co czuł, ale to czego chciał na pewno. A chciał tylko jej.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

- Więc... czemu? Jeśli nie chcesz mnie krzywdzić, to po prostu... tego nie rób - wzruszyła nieznacznie ramieniem, zupełnie jakby to faktycznie było takie oczywiste i łatwe do zrealizowania. Być może - zapewne - jednak w pewnych kwestiach Indiana była zwyczajnie naiwna, a przez to wiele spraw z jej perspektywy wydawało się znacznie prostsze, niż były w rzeczywistości; niemniej okoliczności, w jakich przyszło mu ją wtedy zranić, nie były przypadkowe: to brunet sam zadecydował o tym, aby pójść do łóżka z inną kobietą oraz rozstrzygnąć wszystko właśnie w taki, a nie inny sposób, dopuszczając do tego, że ten niezręczny poranek w ogóle miał miejsce. A mógł łatwo tego uniknąć - tylko że najwidoczniej nie chciał. - Doceniam to, że chcesz mnie chronić i... lubię to, jak się o mnie troszczysz i jaki jesteś dla mnie dobry, ale tamto... chyba mi nie pomogło - stwierdziła łagodnie, tonem wskazującym na to, ze nie miała mu już tego za złe - co i tak nie zmieniało faktu, że Connor popełnił wtedy błąd i mimo wszystko Halsworth chciała, aby miał tego świadomość. Chociaż z drugiej strony - kto wie, może dzięki temu, co się stało, Indy była obecnie trochę silniejsza? Wprawdzie tak się nie czuła, ale fakt, że zdecydowała się na jakiś krok, zamiast tylko wyć w poduszkę, jak pewnie zrobiłaby to kiedyś, chyba również o czymś świadczył. - I nie uważałam, że jesteś ostatnim człowiekiem, z którym chciałabym wziąć ślub - bo w ogóle nie zamierzałam go teraz brać. Z nikim - oznajmiła, pragnąc na dobre rozwiać jego wątpliwości - zarówno co do tego, czy był odpowiednim kandydatem na męża, jak i tego, czy Indy traktowała ów ślub poważnie. A najwidoczniej nie traktowała, czego wyrazem miał być krótki, nerwowy śmiech, z jakim pokręciła po chwili głową. - Przecież ja nawet nie nadaję się na żonę; to jasne, że nie byłam na to wszystko gotowa, nawet jeśli ty na pewno... mógłbyś być idealnym mężem, gdybyś tego chciał - stwierdziła. Nadal bowiem uważała, że bycie czyjąś żoną - jego żoną - zwyczajnie nie pasowało do równie nieodpowiedzialnej i niedojrzałej emocjonalnie dziewczynki, co ona - a niejednokrotnie za taką właśnie uchodziła, chociaż musiała przyznać, że przy Connorze coraz częściej czuła się, jak kobieta - czuła się doceniana i pożądana, a to dawało jej pewność siebie, jakiej do tej pory nawet nie znała. I całkiem jej się to podobało; nawet jeśli wcale nie mniej Indy lubiła po prostu czuć się przy nim taka... zaopiekowana i maleńka - i jeszcze bardziej podobało jej się, kiedy tak się do niej zwracał. Wszystkie te pieszczotliwe zdrobnienia brzmiały cholernie miło w jego ustach. Zawtórowała mu więc po chwili, gdy zaśmiał się z własnej głupoty, bo w tym momencie to był chyba najlepszy sposób na rozładowanie tego lekkiego - acz w ostatecznym rozrachunku, chyba całkiem przyjemnego - stresu, jaki towarzyszył tej rozmowie i tym niełatwym wyznaniom, które w niej padły. - Głupi jesteś, wiesz? Zresztą... ja też. Ale jesteś uroczy, kiedy wyściubiasz nos z tej swojej skorupy, i cieszę się, że zrobiłeś to właśnie dla mnie - przyznała, czując się trochę, jakby byli dwojgiem niedoświadczonych dzieciaków, które pierwszy raz w swoim życiu poczuły motyle w brzuchu i to totalnie ogłupiające, szczenięce zauroczenie - ale świadomość, że oboje czuli się w tym równie niepewnie, paradoksalnie dodawała jej teraz otuchy; bo dzięki temu istotnie wiedziała - a w każdym razie: bardzo mocno chciała wierzyć - że razem sobie poradzą. Tym chętniej pozwoliła więc, aby ich usta spotkały się wreszcie w pocałunku, przypieczętowując tym samym fakt, iż od tej chwili oficjalnie należała do Connora Brewstera - mimo że już od pewnego czasu miała najpierw jego koszulki, jego mieszkanie, w końcu nawet - jego nazwisko. Ale dopiero teraz miała i jego samego, na potwierdzenie czego wczepiła palce w materiał jego koszulki, chyba po prostu nie chcąc go już nigdzie wypuszczać; zwłaszcza po tym, jak zapewnił ją, że nie musiała obawiać się przy nim tego, co mówiła, chociaż Indy była przekonana, że oboje potrzebowali trochę czasu, aby w pełni wypracować sobie tę swobodę: co było najzupełniej normalne - a w każdym razie tak jej się wydawało, bo nigdy przedtem nie była w podobnej sytuacji ani... w związku. - Zgoda. I ty też nie musisz bać się o tym wszystkim mówić. Nie skrzywdzę cię - obiecała, sięgając jedną z dłoni do jego twarzy, by przesunąć opuszkami palców po jego policzku. Być może jej słowa, w ustach przedstawicielki płci teoretycznie słabszej, a przy tym osóbki równie drobnej, co Indiana Halsworth Brewster, jaka chyba nigdy nikogo świadomie nie skrzywdziła - mogły brzmieć odrobinę absurdalnie, lecz tak naprawdę ciemnowłosa nie wiedziała do końca, czego Connor się obawiał ani jakie były jego wcześniejsze doświadczenia (i choć była ciekawa, to w tym momencie chyba niekoniecznie chciała o to pytać), więc wolała zapewnić go o swoich intencjach, choćby miała się przy tym troszkę ośmieszyć. I chociaż nie chciała wciągać go w bagno obietnic - zwłaszcza tych bez pokrycia - to po prostu musiała upewnić się, że miała go na wyłączność i nie musiała obawiać się, że za moment znów go straci na rzecz jakiejś innej kobiety - a jego mały żart chyba nie do końca jej tę pewność dawał, przez co Indy skrzywiła się lekko w reakcji na ów pstryczek w nos. Ale kiedy Brewster przyznał, że istotnie to ona była jedyną kobietą, jakiej potrzebował - jej buźkę ponownie rozjaśnił uśmiech, gdy pokręciła głową - z dezaprobatą, ale i rozbawieniem, choć przede wszystkim chyba - wciąż z niedowierzaniem dla tego, że naprawdę miała teraz wszystko, czego pragnęła od tak dawna. I była po prostu szczęśliwa - i nawet wzmianka o Beverly oraz tym, jak brunet się wówczas wobec niej zachował, nie były w stanie jej tego szczęścia popsuć. Chyba. Skinęła więc ostatecznie głową, z wzrokiem utkwionym jednak gdzieś poniżej jego twarzy. - W porządku, ja... już ci to wybaczyłam. To była też trochę moja wina; ostrzegałeś mnie, a ja oczekiwałam od ciebie więcej niż mogłeś mi w tamtym momencie dać. Ale dobrze jednak wiedzieć, że tego żałujesz... bo czułam się wtedy okropnie, i mam nadzieję, że tego nie powtórzysz - przyznała, bezwiednie opuszczając jednak ręce i przerywając ten dotychczasowy kontakt, jakby tym razem to ona próbowała uciec - na co nie pozwolił jej sam brunet, wciąż obejmując ją w pasie i wspierając czoło o to jej, za co koniec końców chyba była mu wdzięczna nie mniej, niż za samą zmianę tematu, jaka niemal natychmiast przywołała na powrót uśmiech na jej oblicze, gdy Indy zerknęła na wspomniane kartony, stwierdzając, że Connor musiał czytać jej w myślach, bowiem wyraził na głos wszystko to, czego ona chyba wciąż obawiała się powiedzieć, nawet jeśli pozostanie w oddzielnych pokojach zakrawałoby teraz na absurd. W innej sytuacji z pewnością nie spieszyliby się aż tak bardzo do wspólnego zamieszkania, ale - przecież już i tak dzielili ze sobą tę przestrzeń, więc dzielenie łóżka nie powinno być chyba nazbyt zuchwałym krokiem. - Naprawdę? - zagryzła swoją dolną wargę, by po chwili roześmiać się jednak, gdy ponownie poczuła jego usta na swoich, na co już bez zbędnego zawahania, wspiąwszy się na palce, zarzuciła brunetowi ręce na szyję i przylgnęła do niego, śmielej wpijając się w jego wargi. Aż westchnęła zadowolona, a odrywając się od niego po chwili, przesunęła koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, nim odsunęła się nieco, wciąż jednak obejmując go rączkami za szyję i wpatrując się w niego roziskrzonym wzrokiem. - Skoro nie zebrałeś się w sobie, żeby powiedzieć mi to wszystko, zanim zaczęłam się pakować, to chyba nie mamy innego wyjścia. Bo ja ani myślę z powrotem się tutaj rozpakowywać - odparła z uśmiechem i sprzedała mu jeszcze krótkiego buziaka, zanim wyswobodziła się z jego objęć, najwidoczniej nie zamierzając tracić czasu i pragnąc jak najszybciej wprowadzić się do jego sypialni, stanowiącej ostatnią ostoję jego kawalerskiego życia, które Indy anektowała kawałek po kawałku. - Myślisz, że się tam pomieścimy? Trochę tego jest - zauważyła, sięgając po jedno z lżejszych pudeł, z którym w rękach ponownie przeniosła swoje wyczekujące i pełne ekscytacji spojrzenie na bruneta; bynajmniej nie mając jednak zamiaru odwodzić go od tej decyzji, a raczej trzeźwo zauważając, że damska garderoba wymagała odpowiedniej ilości miejsca - zwłaszcza że Indy często okazywała się zbyt leniwa, aby składać wszystkie swoje bluzki w kosteczkę, przez co zajmowały one jeszcze więcej przestrzeni. Ale na pewno wspólnie z Connorem dojdą do jakiegoś korzystnego kompromisu. - A lepiej, żeby moje ciuchy nie mieszały się z twoimi koszulkami, bo mogę się łatwo pomylić, a wiesz, jak lubię je nosić - zaśmiała się, wzruszając bezradnie ramionami, po czym ruszyła za Connorem, gdy i on wziął kolejne pudło, do drugiego pokoju. Do ich sypialni. Tuż po przekroczeniu progu odłożyła pudło na podłogę, i z żałosnym "ałł" na ustach uwalniając się ze szponów - a właściwie: szczęk - małego Aresa, który uznał jej stopy za ruchomy cel, idealny do tego, aby wbić w nie swoje szczenięce, ostre niczym igiełki, ząbki - przebiegła przez pokój, by wskoczyć na łóżko. - A może najpierw przetestujemy wytrzymałość tego łóżka? - zagadnęła z figlarnym uśmiechem i odbiła się parokrotnie na materacu góra-dół, nie odrywając jednak od niego swoich stóp, gdy schyliła się w pewnym momencie i chwyciła w dłoń poduszkę, a następnie cisnęła nią w Connora. W pewnych kwestiach jednak takie drobne niedomówienia i dwuznaczności mogły się okazać całkiem intrygujące - dlatego Indiana nie uściśliła, w jaki sposób zamierzała ów mebel przetestować, chociaż... zdawała sobie sprawę z tego, że ten został już niejednokrotnie przez bruneta sprawdzony, i pewnie za każdym razem z inną kobietą. Ale była też niemal pewna, że nikt jeszcze po nim nie skakał, ani nie walczył na poduszki.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

- Zdecydowanie nie mógłbym być idealnym mężem – skwitował ze śmiechem, kręcąc przy tym głową w geście zaprzeczenia – I z całą pewnością nie chodzi tutaj o wiek. Być może emocjonalnie nie nadaję się do tej roli nawet bardziej, właśnie dlatego tak bardzo się przed tym wzbraniam. Co nie zmienia faktu, że teraz chciałbym spróbować, może nie od razu bycia mężem, ale… bycia z Tobą – dodał szczerze, na tyle na ile potrafił odnaleźć się w tej nietypowej dla siebie sytuacji. Tak naprawdę nigdy niczego nie wyznawał kobiecie, nawet gdy był wówczas – dawno temu w związku, był na tyle zamknięty w sobie i na tyle sfokusowany na własnym życiu, że nie był w stanie oddać się w całości drugiej osobie. Nie był w stanie zrobić tego nawet w części, więc gdy owa wybranka próbowała w jakikolwiek sposób wymóc na nim zmiany, szybko się ewakuował. Jednocześnie równie mocno bał się zaangażowania i tego, że ostatecznie to jego może ktoś skrzywdzić – chociaż mogło to brzmieć równie paradoksalnie z ust wielkiego faceta, który na pierwszy rzut oka nie bał się niczego. A jednak, przerażały go właśnie uczucia, bycie z drugą osobą, bycie z tylko jedną kobietą i dzielenie z nią tej własnej, bezpiecznej przestrzeni. Wystarczyło jednak, by pojawiła się na horyzoncie Indiana, która bez problemu wdarła się do jego życia, do jego domu i co więcej, chyba też do jego serca, przypominając mu, że istotnie także taki narząd posiadał i że mógł z niego korzystać. Dla niej. I co więcej, uzmysłowiła mu, że chyba naprawdę chciał tego zaznać – bo od lat patrząc na szczęście swoich licznych przyjaciół, czasami zastanawiał się nad tym jakby to było być na ich miejscu. Czy tak dobrze, jak wyglądało to z tej drugiej strony? Czy też byłby tak obrzydliwie szczęśliwy? – I prawda jest taka, że tylko Ty jedna sprawiłaś, że chciałem wyściubić nos z tej skorupy – zauważył, posługując się jej własnym stwierdzeniem, które równie mocno go rozbawiło, co również mu się spodobało. Poniekąd było bowiem samą prawdą – był zamknięty w naprawdę szczelnej skorupie i nijak nie chciał jej opuszczać, bo ta jego kawalerska świątynia była najlepszym i najbezpieczniejszym miejscem. A przynajmniej tak mu się dotychczas wydawało. Szybko jednak panna Halsworth uzmysłowiła mu, że dzielenie tej wielkiej przestrzeni z kimś jeszcze, mogło być o wiele lepsze. I o wiele ciekawsze oraz przyjemniejsze. Kąciki jego ust drgnęły więc ku górze, w odpowiedzi na jej szczere zapewnienie, które tak, w ustach drobniutkiej kobiety w stosunku do dużego faceta – mogło się wydawać irracjonalne, niemniej jednak dla Brewstera miało duże znaczenie. Samo to, iż Indiana była skłonna go o tym zapewnić. – Mówienie o tym… nie jest łatwe. Nigdy tego nie robiłem, więc musisz mi wybaczyć, jeżeli nie zawsze będę potrafił to robić. Ale spróbuję, już spróbowałem. I też chciałbym zapewnić, że Cię skrzywdzę, ale póki co już zdążyłem to spieprzyć, więc… może po prostu zamiast o tym mówić, spróbuję Cię o tym zapewnić w praktyce – uśmiechnął się lekko, woląc przechodzić raczej od słów do czynów, bo te miały dla niego jednak o wiele większe znaczenie. I prawdą było, że to wszystko musieli sobie po prostu w tej praktyce wypracować, z biegiem czasu lepiej się poznając, więcej rozmawiając i ucząc się dzielić wspólnie życie. Bo chociaż paradoksalnie dzielili je razem już od dłuższego czasu, to tak naprawdę w ogóle nie mieli okazji się poznać, a przynajmniej nie od tej drugiej strony – bo od tej intymnej poznali się już chyba całkiem nieźle. Ale chciał ją poznać od każdej możliwej strony – chciał widzieć jak się rozwijała, co lubiła, co ją denerwowało – to wszystko interesowało go równie mocno, ale najbardziej uwielbiał błysk w jej dużych oczach i ten piękny uśmiech wymalowany na jej dziewczęcej buzi. Dokładnie tak jak w tej chwili, gdy zapewnił ją o tym, że była jedyną, której potrzebował i jedyną, o której myślał o dłuższego czasu – bo chociaż było to do niego niepodobne, to faktycznie od dłuższego czasu nie spotykał się z żadną inną kobietą, z czego do tej pory nie zdawał sobie chyba nawet sprawy. Niemniej czuł, że musiał wyjaśnić kwestię tej jednej kobiety, którą poniekąd również wykorzystał do niecnych celów, jednocześnie krzywdząc przy tym Indianę. Wiedział, że zachował się jak kawał sukinsyna i należały się jej przeprosiny, więc kiwnął głową ze zrozumieniem i ujął w dłonie jej twarz. – Faktycznie wtedy nie byłem na to gotowy, byłem całkowicie zamknięty w swoim świecie i nie mogłem Ci wtedy dać tego co teraz. Ale nie zmienia to faktu, że nie powinienem tego robić, wykorzystać ani Ciebie ani jej, więc tak – żałuje. To był beznadziejny pomysł. I powinienem Cię za to przeprosić już dawno – zauważył, nie odrywając wzroku od jej oczu – I na pewno tego nie powtórzę – zapewnił, tym razem całkiem pewnym głosem i całkiem szczerze. Nawet jeżeli miałby coś po drodze spieprzyć, to na pewno nie powieliłby starego błędu i nie skazałby Indiany na przechodzenie czegoś takiego kolejny raz. Tym bardziej nie teraz, gdy naprawdę mu na niej zależało i gdy zrozumiał, że walka z tym nie miała już żadnego sensu. Wolał jednak zmienić temat, pozbywając się tego ukłucia napięcia i nieprzyjemnych wspomnień, by jednak nie psuć im tej chwili tym, co nie było już chyba teraz istotne. Dlatego wspomniał o tym, że powinna przecież na dobre przenieść się do jego sypialni, bo zajmowanie osobnych byłoby teraz kompletnie bez sensu, poza tym na pewno nie zamierzał już wpuszczać jej ze swoich rąk. W normalnych okolicznościach zapewne nie spieszyliby się z dzieleniem wspólnie przestrzeni, ale skoro i tak już razem mieszkali, to chciał ją mieć nie tylko w swoim życiu, ale i w swoim łóżku. – Naprawdę – potwierdził bez cienia zawahania, po czym z uśmiechem odwzajemnił pocałunek, obejmując ją mocniej rękami w pasie. Aż poczuł ten przyjemny dreszcz, który przeszył jego ciało z uwagi na samą bliskość ciemnowłosej i jej słodki smak, którego zawsze było mu mało. Gdy oderwali się od siebie po krótkiej chwili, bezceremonialnie przesunął wzrokiem na jej kuszące wargi, gdy przesunęła koniuszkiem języka po jednej z nich, nieświadomie – bądź świadomie – wodząc go na pokuszenie. Uśmiechnął się więc znowu, wracając wzrokiem do jej oczu, gdy tak ochoczo przystała na jego propozycję. – Myślę, że pomieścimy się bez problemu. Jeżeli nie, zawsze możesz zabrać tam część rzeczy, a ewentualnie resztę zostawić tutaj. Możesz nawet zrobić z tego pokoju garderobę, jeżeli chcesz – skwitował z rozbawieniem, jakby nagle nie czując nawet problemu z tym, że w jego mieszkaniu nagle zapanuje istny chaos i tak wiele zmian. A on niekoniecznie za zmianami przepadał – ale tym razem były jednak one na tyle pozytywne, że chyba nawet sam je proponował. Zaśmiał się więc cicho, widząc z jaką ekscytacją Indy sięgała po jedno z pudeł, pragnąc jak najszybciej zawędrować z nim do już – ich – wspólnej sypialni. Właściwie właśnie teraz zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie była to ostatnia ostoja jego kawalerskiego życia i jego samotnia – którą od dziś będzie już również dzielił z ciemnowłosą. I może w pierwszej chwili poczuł lekką obawę, ale uśmiech Indiany szybko te obawy wybił mu z głowy. – Bo chyba zapomniałem, że Wy kobiety macie trzy razy więcej rzeczy niż mężczyźni, patrząc na ilość tych pudeł – dodał z lekkim sarkazmem w głosie, mimo wszystko śmiejąc się po chwili i sam sięgnął po jedno z większych pudeł, po czym powędrował za Indianą, która jako pierwsza ruszyła w stronę drugiego pokoju – Poza tym moje koszulki o wiele lepiej wyglądają na Tobie, więc chyba nie będę miał z tym większego problemu – skwitował możliwość pomyłki, o której wspomniała Indy, z wyraźnym zawadiackim uśmieszkiem, który wpełzł na jego usta. Oh, przecież ta mała diablica doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że uwielbiał ją w takim wydaniu i mógłby przysiąc, że mogłaby chodzić ubrana jedynie w jego rzeczy i to byłoby cholernie seksowne. Wcale by się za to nie pogniewał. Po przekroczeniu progu, odłożył więc karton na podłogę i omiótł wzrokiem sypialnię, która jeszcze parę minut temu była tylko jego, a teraz była ich wspólnym miejscem. Nim się jednak zorientował, kątem oka zobaczył, jak Indiana wskakuje na łóżko i poniekąd go tym zaskoczyła, ale zaraz zaśmiał się, skupiając na niej wzrok, bo to było całkowicie w jej stylu – i to w niej uwielbiał. Spontaniczność. Ruszył niespiesznie w kierunku łóżka, unosząc z wyraźnym zaintrygowaniem brew, gdy w ten dwuznaczny sposób zasugerowała test łóżka, ale nim zdążył się odezwać, cisnęła w niego poduszką, którą z równie dobrym refleksem złapał. – Czy Ty właśnie rzuciłaś we mnie poduszką? – podjął z rozbawieniem i gdy tylko ciemnowłosa sięgnęła po kolejną, sam rzucił w nią tą, którą trzymał. Idąc niestrudzenie w jej kierunku, kolejny raz otrzymał cios, jednakże po raz drugi łapiąc sprawnie poduszkę, nim ta zderzyła się z jego ciałem. Będąc już więc praktycznie przy łóżku, kolejny raz cisnął poduszką w drobne ciało Indiany, a nim zdążyła się zorientować w sytuacji, zwinnie złapał ją za nóżki i podciął w ten sposób, iż bezpiecznie opadła plecami na materac. Uśmiechnął się triumfalnie i po chwili znalazł się tuż nad nią, przyszpilając jej ciało swoim ciężarem w równie cudownym potrzasku. – Znam lepsze sposoby na przetestowanie wytrzymałości tego łóżka – zauważył nieco obniżonym tonem głosu, zaglądając najpierw w jej roześmiane oczy, a następnie trącając nosem jej zarumieniony policzek, by w końcu musnąć ustami jej żuchwę, docierając w końcu do ucha. – I myślę, że przetestujemy je wiele razy – mruknął przekornie, zaczepiając zębami o jego płatek, by w końcu zsunąć się całkiem niżej, przez co przywarł ustami do jej szyi, składając na niej kilka soczystych pocałunków, gdy jedna z jego dłoni zakotwiczyła na jej udzie, na którym zacisnął nieco mocniej palce. I cóż, zdecydowanie nie miał nic przeciwko temu, by zrobić to właśnie teraz, bo skoro tak miało się rozpocząć ich wspólne pomieszkiwanie w tych czterech ścianach, to czy później cokolwiek mogło pójść nie tak?

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Z nich dwojga to zapewne Connor, jako były wojskowy, powinien posiadać większe doświadczenie w planowaniu swoich działań - samej Indianie pojęcie strategii było wręcz kompletnie obce, i to nawet nie dlatego, że zawsze podejmowała spontaniczne decyzje, co raczej dlatego, że te decyzje nie były po prostu zbyt dobre. Ani dobrze przemyślane. Pod tym względem jednak miała wrażenie, że idealnie się z Brewsterem uzupełniali - podobnie jak i w wielu innych kwestiach; właściwie to niemal w każdym aspekcie byli zupełnymi przeciwieństwami, ale koniec końców Indy wolała myśleć, że właśnie to, co ich różniło - sprawiało, że wypełniali nawzajem swoje braki i pasowali do siebie, niczym dwa elementy układanki, wspólnie tworzące spójną całość. Dlatego odpowiadało jej to, że Connor zapewne nie miałby problemu z podjęciem pewnych decyzji za nią - oczywiście wtedy, gdy wiedziałby, że może to zrobić, bo nigdy nie narzucał jej swojej woli ani nie robił niczego, czego Indy by nie chciała, co nie zmieniało jednak faktu, że podświadomie Halsworth po prostu chyba potrzebowała mężczyzny, który w pewnych sytuacjach potrafił wziąć sprawy w swoje ręce, tak, aby ona nie musiała zaprzątać sobie nimi głowy. To jednak, co z pozoru wydawało się banalnie proste - czyli przeniesienie kilku kartonów z jej rzeczami do pokoju bruneta - najwidoczniej wymagało nieco lepszego przemyślenia, i Indy niechybnie to sobie uzmysłowiła, nie odnajdując ostatecznie opcji, jaka w pełni by ją zadowoliła, i finalnie decydując się na tymczasowe porzucenie owego tematu, oraz rozpakowywania, jakie i tak wydawało się być nieuniknione. Niemniej pozostawienie części rzeczy w drugim pokoju ani trochę jej się nie uśmiechało - nie dość, że nieposiadanie wszystkich drobiazgów przy sobie byłoby niepraktyczne, to w ten sposób ciemnowłosa zwyczajnie nie czułaby się, jakby mieszkała tu z Connorem, a raczej wciąż jakby mieszkała - lub wręcz: pomieszkiwała - u niego; i jakby nie było tu dla niej miejsca. Ale jednocześnie: wcale nie chciała zbyt wiele tego miejsca zajmować; nie chciała kraść mu prywatności, i w tym momencie - sama nie wiedziała już, co powinna zrobić, aby odnaleźć w tym wszystkim idealny kompromis, i chociaż propozycja zrobienia z drugiego pokoju swoistej garderoby sprawiła na sekundę, że zaświeciły jej się oczka, to koniec końców zdawała sobie sprawę, że to wymagałoby pewnej ingerencji lub nawet mniejszego czy większego remontu, a ona... nie chciała przeciągnąć struny, wciąż chyba obawiając się, że każda kolejna zmiana może okazać się tą, przy której Connor uzna, że to wszystko zaszło zbyt daleko i że czas powiedzieć: dość. Tylko czy pozostawienie wszystkich rzeczy nietkniętych w kartonach było lepszym pomysłem? Z pewnością nie, i nawet jeśli jeszcze nie teraz, to najpóźniej jutro rano przyjdzie jej się o tym przekonać, kiedy nie będzie potrafiła znaleźć niczego do ubrania i kiedy połowa z tych rzeczy wyląduje porozrzucana na podłodze; niemniej w chwili obecnej za całkowicie sensowne Indy uznała pozostawienie pudeł na środku pokoju, dopóki nie wymyśli, co powinna z nimi zrobić. Właściwie podobną logiką kierowała się w swoim życiu całkiem często i... jakoś funkcjonowała. Więc chyba nie było to wcale najgorszym wyborem - zwłaszcza kiedy alternatywą było przetestowanie łóżka, w sposób, który zależał już tylko i wyłącznie od ich własnej wyobraźni oraz inwencji. Zaskoczenie na twarzy bruneta, Indy skwitowała jednak głośnym śmiechem, całkiem zadowolona z rezultatu, nawet jeśli ostatecznie Connorowi udało się chwycić poduszkę w locie zanim ta zdążyłaby go uderzyć, ale przecież nie o to chodziło. - A co, chcesz mnie ukarać? - podjęła przekornie, z nieustannie majaczącym w kąciku jej warg uśmiechem kuląc instynktownie ramiona, kiedy poduszka poszybowała z powrotem w jej stronę. I chociaż to Indiana rozpoczęła tę małą zabawę, jawnie mężczyznę prowokując - to szybko jednak stało się jasnym, iż to nie według jej zasad toczyła się gra, o czym ciemnowłosa przekonała się w momencie, jak ten przypuścił atak na jej nóżki, pozbawiając ją tym samym stabilności i sprawiając, iż w jednej chwili Halsworth runęła plecami na miękkim materacu, z impetem i jednoczesnym chichotem wypuszczając powietrze z płuc i rozrzucając bezwładnie ręce na boki, najwidoczniej zadowolona z tego, z jaką łatwością Connor po prostu rzucił ją na łóżko, chociaż Indy ostatecznie chyba nie spodziewała się takiego obrotu zdarzeń - bo nie sądziła, aby w wygodnych, domowych ciuchach prezentowała się jakkolwiek seksownie; ale może właśnie dlatego, że nie wyglądała w nich seksownie, Connorowi było tak spieszno, aby te ubrania czym prędzej z niej zdjąć? A może niepotrzebnie znów to wszystko analizowała; zaś swymi pocałunkami, brunet bynajmniej jej owego myślenia nie ułatwiał, o czym najlepiej świadczyły te krótkie westchnienia, uciekające spomiędzy jej rozchylonych warg, gdy zapominając o rozpakowywaniu, a wiercąc się już pod nim niecierpliwie, Indy zanurzyła paluszki w jego ciemnych włosach, całkiem zaintrygowana tą małą zapowiedzią oraz chętna, aby przekonać się, czy nie tylko łóżko, ale i ona - podoła tym całonocnym testom wytrzymałości. Choćby nazajutrz miała obudzić się jako całkowicie wyprana z sił, bezwładna kukiełka. Niezależnie bowiem od całej reszty, ten poranek posiadał ponad wszystkimi innymi jedną, zasadniczą zaletę: Indy obudziła się obok Connora. A wczorajszy dzień bynajmniej nie był tylko pięknym snem, lecz ich nową rzeczywistością - nawet jeśli wciąż tak trudną do uwierzenia; bowiem tą emocją, jaka w dalszym ciągu przeważała u panny Halsworth, było właśnie niedowierzanie: w to, że miała teraz wszystko, czego tak bardzo pragnęła, w zasięgu swojej ręki. Jakby dla upewnienia, że to wszystko działo się naprawdę, Indy dźwignęła głowę, by dostrzec pozostawione ubiegłego wieczoru na podłodze kartony z jej ubraniami, co przypomniało jej, że nie odwołała ostatecznie firmy przeprowadzkowej, jaka za parę godzin miała się tu zjawić, aby przetransportować owe pudła do nowego lokum, które również nie było jej już teraz potrzebne. Niechętnie odsunęła się więc od bruneta i przetoczyła ostrożnie na plecy, na swoją część łóżka, by sięgnąć na szafkę po swój telefon i krótką wiadomością odwołać niedoszłe zamieszanie z przeprowadzką, by ze spokojną głową móc wrócić jeszcze do spania, skoro udało jej się nie zbudzić przy tym Connora, a pora była na tyle wczesna, że istotnie Indy mogła sobie pozwolić na nieco dłuższą drzemkę. Ale zamiast tego - ułożyła się na boku i utkwiła swoje spojrzenie w męskiej twarzy, przez kilka długich minut po prostu bezkarnie przyglądając się temu, jak brunet spokojnie spał. Nie zdołała jednak powstrzymać uśmiechu, jaki wpełzł w końcu na jej usta, gdy Connor poruszył się, przebudzając ze snu, na co Indy przysunęła się nieco bliżej i w tej samej chwili jęknęła obolała, wykrzywiając usta w podkówkę. - Boli mnie ramię, chyba jednak ten materac jest twardszy niż myślałam - wyjaśniła, rozmasowując lekko dłonią bolące miejsce, chociaż sama już nie była pewna, czy faktycznie odczuwała ten lekki dyskomfort, czy tylko sobie to wmawiała, a tym, co w rzeczywistości jej doskwierało, była przykra świadomość tego, jak wiele kobiet leżało w tym łóżku przed nią. Chociaż z drugiej strony, bardziej prawdopodobnym wydawało się to, że Connorowi trafiła się istna księżniczka na ziarnku grochu, niż że Indy w tak niecny sposób usiłowałaby wmanewrować go w zakup nowego materaca, z którym nie wiązałyby się żadne wcześniejsze doświadczenia, dzielone z innymi osobami. Dlatego nie poświęcając owej kwestii więcej uwagi, Indy wtuliła się ostatecznie w ciało Brewstera, muskając w przelocie wargami okolicę jego obojczyka, zanim wsparła finalnie głowę na jego klatce piersiowej, błądząc opuszkami palców po jego brzuchu. - Ale mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania, bo odwołałam firmę przeprowadzkową. Nawet jeśli ostatecznie nadal nie wiem, co zrobić z tymi wszystkimi rzeczami - zauważyła z rozbawieniem, zerkając na wspomniane kartony z ubraniami, jakie z jednej strony chciała czym prędzej rozpakować, aby poczuć wreszcie, że to było również jej miejsce - a jednocześnie których nie miała najmniejszej ochoty w ogóle ruszać, zamiast tego wybierając teraz to słodkie lenistwo u boku Connora.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Paradoksalnie powinien być mistrzem strategii – i o ile w szeregach wojskowych faktycznie brylował jako ten, który miał wszystko pod kontrolą i doskonale planował każde posunięcie, tak jednak odzwierciedlenie tego w życiu osobistym wydawało się być o wiele trudniejszym zadaniem. Na pierwszy rzut oka może się jednak wydawać, że Brewster nad wszystkim panuje, naprawdę lubi sprawiać takie wrażenie – i również lubi istotnie mieć wszystko pod kontrolą, niemniej jednak czasami nawet jemu zdarzają się wypadki przy pracy, czego najlepszym dowodem są te niekoniecznie dobre decyzje, które doprowadziły do sytuacji, w której z ich powodu ucierpiała sama Indiana. Mając tyle za uszami, po prostu powinien czasem obawiać się własnego cienia – nie wszystkie jego znajomości są dobre, nie wszystkie są mu nawet potrzebne, ale no właśnie, to poczucie adrenaliny zawsze musiało mu gdzieś towarzyszyć, by czuł, że żyje. Pytaniem więc pozostawało, czy potrafiłby z tego zrezygnować na rzecz nieco innej adrenaliny, u boku nie tyle co młodszej dziewczyny, ale i całkiem beztroskiej oraz spontanicznej, ale najważniejsze pytaniem było to – czy w ogóle będzie w stanie wyplątać się z tego, w co już zdążył wdepnąć. Bo niestety przekonał się już, że nie było to wcale takie proste. A teraz, gdy miał u swojego boku ciemnowłosą, tym razem naprawdę jako swoją kobietę, o którą chciał dbać i za którą tak czy inaczej byłby odpowiedzialny – a przynajmniej za jej dobro i bezpieczeństwo, nie chciał oglądać przez ramie i obawiać się, że znowu mogłoby spotkać ją coś złego z jego winy. Bo ona sama nie była tutaj niczemu winna, a jeśli już, to jedynie temu, iż to właśnie jego wybrała na swoją własną zgubę. Jego jednak intrygowały te przeciwieństwa, najbardziej podobało mu się w niej właśnie to, iż była tak inna niż wszystkie kobiety, które dotychczas znał – i była inna niż on sam, przez co dawała mu to, czego przez całe życie mu brakowało, a z czego pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy. I może było to banalnie proste, ale taka właśnie była prawda – pierwszy raz spotkał kobietę tak beztroską, naturalną, zabawną, spontaniczną i być może odrobinę szaloną – przy tym jednak cholernie seksowną i kobiecą, ale w tym wszystkim także delikatną i niewinną. Czasami wręcz nie pojmował tego, jak ona jedna mogła składać się z aż tyle cech – i to było doprawdy intrygujące, na tyle, że chciał tracić dla niej głowę i poznawać ją coraz lepiej, ciekaw tego co jeszcze mogła mu pokazać. Najwyraźniej więc potrzebował kobiety, która by go uzupełniała, a nie była jego totalnym odbiciem, bo wówczas dochodziło chyba do zbyt mocnego starcia charakterów i taki układ po prostu nie mógł mieć racji bytu. Dlatego teraz – chociaż musiał ewidentnie iście na pewne, być może nawet liczne kompromisy, to naprawdę chciał to zrobić i spróbować coś zmienić nie tylko w swoim życiu, ale może i w mieszkaniu, które do tej pory stanowiło istną kawalerską jaskinię. Teraz nie było bowiem tylko jego królestwem, ale również zamieszkującej w nim kobiety, która nie mieszkała u niego, ale z nim – więc miała takie samo prawo do tego, by podejmować tutaj własne decyzje, a przynajmniej taką swobodę chciał jej dać. Nie wiedział co prawda co z tego wyniknie, bo dla niego taki związek to coś kompletnie nowego i nieznanego – więc na pewno trochę się tego obawiał, ale jednocześnie był równie podekscytowany tym co miało nadejść. Więc sama kwestia przemeblowania pokoju, czy nawet drobnego remontu – nie mogła go w żaden sposób odstraszyć, być może nieświadomie przepadł już na tyle, iż był gotów zrobić dla Indy naprawdę dużo, by tylko ją uszczęśliwić – a może ostatecznie te zmiany go przytłoczą… to chyba pokaże już tylko czas. Ale póki co nie zamierzał sobie zaprzątać tym głowy, bo chciał nacieszyć się chwilą i tym, iż wreszcie zrzucił z ramion ten cholerny balast, który od dawna mu ciążył. Z błyskiem w oku więc podjął się ukarania panny Halsworth – a właściwie to Pani Brewster, chociaż powiedzenie tego na głos najpewniej nadal było dla niego nazbyt dziwne, przez co rozpakowywanie jej rzeczy i potencjalne przemeblowania musiały zejść na dalszy plan. I absolutnie nie miał nic przeciwko temu, by ich wieczory czy noce wyglądały właśnie tak, jak ta – gdy tak intensywnie i zachłannie testowali wytrzymałość jego łóżka, które – ba! – nigdy nie było tak testowane. Brewster już chyba raz jej mówił, iż w jego łóżku nie sypiały żadne przypadkowe kobiety, a wspominane Beverly była wyjątkiem od reguły tylko dlatego, że miał w tym swój cel, który dotyczył wówczas Indiany i chcąc czy nie, musiał pozwolić jej zostać. I chociaż już kiedyś spędzili wspólnie noc, a właściwie to zrobili to chyba nawet dwukrotnie, to jednak dopiero dziś poczuł, że naprawdę obudził się z nią u boku. Bo gdy już się rozbudzał, chociaż jeszcze nie otwierając oczu, pozwolił, by do jego świadomości dotarły wspomnienia wczorajszego wieczora i tej niebagatelnej nocy, w czym zresztą upewniło go jedynie ciepło kobiecego ciała tuż przy jego boku. Nagiego ciała, którego chyba nigdy nie będzie miał dość. Kąciki jego ust drgnęły więc lekko ku górze, kiedy otworzył oczy i skierował nieco zaspane spojrzenie na Indianę, pragnąc najpewniej się z nią przywitać, ale wówczas usłyszał jej słowa i zaśmiał się, nie mogąc powstrzymać tego naturalnego odruchu. – Doprawdy miłe powitanie – skwitował z rozbawieniem, przecierając twarz i przeciągnął się lekko, dopiero po kilkunastu sekundach ponownie przenosząc wzrok na ciemnowłosą – Miałem nadzieję, że stwierdzisz, że to najlepsza noc w Twoim życiu, a łóżko jest tak cudowne, że nigdy nie spało Ci się lepiej… tymczasem już słyszę jęk zawodu? – uniósł wymownie brew, mimo wszystko nadal w żartobliwym geście, po czym sięgnął dłonią do jej włosów i zahaczył kilka kosmyków za jej ucho, gdy przysunęła się jeszcze bliżej i przylgnęła do jego ciała szczelniej, dzięki czemu mógł swobodnie ją objąć – Musisz wiedzieć, że w pewnym wieku lepiej się śpi na twardszym materacu, smarkulo – skwitował ze śmiechem, pijąc oczywiście do różnicy wieku między nimi, chociaż sam absolutnie nie czuł się staro i w żaden sposób nie kwalifikował siebie w takich kategoriach. Ale akurat kwestia z tym była absolutną prawdą i akurat spanie na twardym podłożu miało to do siebie, że kręgosłup po prostu był wdzięczny – a sam Brewster przywykł nawet do gorszych warunków, które miał w wojsku, więc wygody i miękkość dla niego były dalekie od ideału. Pokręcił więc jednak zaraz głową w odpowiedzi na jej słowa i pochylił się lekko ku niej, zaglądając w jej duże oczy. – Oczywiście, że nie zmieniłem zdania. Chociaż za sam fakt, że to przede mną ukryłaś i że nawet zamówiłaś już firmę na dzisiaj… też należy Ci się kara – mruknął z niezadowoleniem, sięgając dłonią w okolice jej nagiego uda, po którym przesunął niespiesznie opuszkami palców – Ale najpierw muszę się z Tobą przywitać – dodał, by w końcu zbliżyć twarz do tej jej i posmakować znowu jej słodkich warg, w które wpił się z nieukrywaną przyjemnością, przejmując je niemal na własność. Pogłębił czuły, chociaż soczysty pocałunek, odrywając się od niej dopiero po kilku dobrych minutach, kiedy oboje musieli już zaczerpnąć nieco tchu. Uśmiechnął się i raz jej musnął jej wargi. – Od razu lepiej – zauważył, po czym opadł znowu na plecy i objął ją mocniej, zerkając kątem oka na kartony. – A co do Twoich rzeczy, myślę, że takie najpotrzebniejsze spokojnie zmieścisz tutaj, a pozostałe raczej w tamtym pokoju. Chociaż oczywiście jeżeli Ci się uda, możesz je także spróbować zorganizować wszystkie tutaj, tylko na tyle, bym potem ja znalazł swoje – zaśmiał się, smyrając opuszkami palców jej nagie plecy – Ale tak jak mówiłem, nie jestem jakoś szczególnie przywiązany do tamtego pokoju, można śmiało zmienić go w garderobę, jeżeli tylko chcesz. Będę musiał dzisiaj wyskoczyć na trochę do pracy, ale może uda mi się wrócić wcześniej, to Ci z czymś pomogę, jeżeli nie do końca sobie poradzisz z tą znaczącą ilością swoich rzeczy – pstryknął ją w nos, o dziwo czując się całkiem swobodnie w tej nowej sytuacji. Pierwszy raz bowiem od dawna – bardzo dawna, obudził się u boku swojej kobiety i to było coś całkiem przyjemnego, nawet bardziej niż mógłby przypuszczać. I zaskakująco dobrze się z tym czuł, przez co nawet to, iż zazwyczaj wstał wcześnie i wychodził nie mogło wygrać z tym, że teraz miał ochotę zostać w tym łóżku dłużej i najchętniej nie wypuszczać z niego także Indiany. – Zrób to tak, żebyś Ty się z tym dobrze czuła.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Mimo że Indy ewidentnie nie podzielała jego potrzeby ciągłego poszukiwania wrażeń, to wcale nie chciała, aby z jej powodu Connor rezygnował z dotychczasowego stylu życia - a w każdym razie nie całkowicie. O ile bowiem rozumiała - lub przynajmniej: starała się zrozumieć - że spokojna i nudna egzystencja zwyczajnie nie była dla Brewstera, i że potrzebował on do szczęścia oraz poczucia spełnienia czegoś więcej, to jednak w oczywisty sposób wolałaby, aby ta gonitwa za adrenaliną nie wiązała się z łamaniem prawa; i aby za każdym razem, kiedy wspomni o pracy, ona sama nie musiała zastanawiać się, czego ta praca dotyczyła i czy znów groziło mu jakieś niebezpieczeństwo. Bo tego z kolei ona prawdopodobnie nie potrafiła się wyzbyć: tej obawy o niego, o jego życie, zdrowie i bezpieczeństwo, bo im mniej Connor jej mówił, tym więcej musiała dopowiadać sobie sama, tworząc niejednokrotnie w swojej głowie jakieś czarne scenariusze, w których, w najlepszym wypadku, Connor mógł trafić do więzienia, a w najgorszym - prosto do piachu. I udawanie, że Indy nie widziała w tym problemu, nie było wcale łatwe; jednak cóż innego jej pozostało? Nie mogła teraz na siłę próbować go zmienić, skoro zaakceptowała go wraz z całym jego bagażem; nawet jeśli nie umiała przy tym wszystkim nie zastanawiać się nad tym, jak dużą częścią swojego życia Connor się z nią nie dzielił i o jakiej części w ogóle nie miała pojęcia, mimo że chciałaby mieć. Bo ona również pragnęła być częścią jego życia - nie tylko wtedy, gdy byli sami, w domu, w łóżku, ale: zawsze. Chciała poznać jego przyjaciół, i żeby on poznał tych jej; chciała słuchać o jego dniu, ale też spędzać z nim czas poza domem. Żeby Connor nie musiał szukać wrażeń z dala od niej, ale - razem z nią. Żeby nie znudził się nią po kilku dniach i nie doszedł do wniosku, że mylił się, sądząc, iż dziewczyna taka jak Indiana Halsworth miała mu cokolwiek do zaoferowania. Ale też żeby nie uznał, że znajomość z nią zmieniła zbyt wiele i że przy niej - nie mógł już być sobą. Bo przecież koniec końców Indy chciała tylko jego. I tym bardziej doceniała fakt, iż był gotów do pewnych ustępstw, aby ta wspólna przygoda w ogóle miała jakąkolwiek rację bytu. Dlatego nie zamierzała tej gotowości nadużywać - nie bardziej, niż było to niezbędne... Z całą pewnością zatem rozpoczynanie tego nowego dnia od narzekania, nie było jej intencją, i właściwie zrobiło jej się trochę głupio, że tak go przywitała, kwitując ostatecznie ów fakt odrobinę zakłopotanym uśmiechem. - Och, oczywiście, że dobrze mi się z tobą spało i to była najlepsza noc w moim życiu. Ale przepraszam, że to nie była najprzyjemniejsza pobudka w twoim. Poprawię się, okej? - zadeklarowała, wznosząc spojrzenie na jego twarz, by zaraz jednak parsknąć niekontrolowanym śmiechem. - Smarkulo? - powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia, bo chociaż istniało między nimi wiele przeszkód i czerwonych flag, to akurat wiek nigdy nie był jedną z nich, a mimo ewidentnej różnicy, Indy nigdy nie czuła, jakoby jedno z nich odbiegało dojrzałością od tego drugiego. I tym bardziej nie mogło być mowy o tym, by z uwagi na wiek, Brewster miał jakikolwiek problem z tym, aby dotrzymać jej kroku w łóżku. Przeciwnie: częściej ciemnowłosa martwiła się o własną formę, niż tą jego. - Uwierzę ci na słowo. I pocieszę cię tym, że i tak jesteś w całkiem niezłej formie... jak na twoje lata - dodała z rozbawieniem. - Ale na to bolące ramię przydałby mi się jakiś masaż... - przyznała. Właściwie Indy, w kwestii doboru materaca, jak i w każdej innej, często zwykła wybierać po prostu opcję średnią - tę najbardziej neutralną i bezpieczną, która pozwalała jej uniknąć trudnej decyzji, jakiej niejednokrotnie nie potrafiła samodzielnie podjąć. Tak było łatwiej - tylko czy lepiej? Zapewne nie; wiele z jej decyzji nie było dobrych, czego dowodem była chociażby ta wczorajsza próba wyprowadzki od Connora, w związku z którą Indy była cholernie mu wdzięczna, że ją jednak powstrzymał, dzięki czemu obecnie mogli leżeć sobie beztrosko razem w łóżku. - Okej, powiedzmy, że... jestem gotowa ponieść za to karę - skinęła więc głową, starając się zapanować nad delikatnym drżeniem kącików warg, jawnie sugerującym, że Indy bynajmniej nie miałaby nic przeciwko ewentualnej karze. Choć w chwili obecnej jeszcze chętniej garnęła się do tego spóźnionego nieco powitania, zwłaszcza że to sama odrobinę tego ranka popsuła. Wspierając się więc na łokciu, zbliżyła się do bruneta, by dosięgnąć jego ust swoimi i złączyć je w czułym, długim i wręcz odrobinę leniwym pocałunku; aż zamruczała zadowolona, niechętnie odrywając się po chwili. Przytulając się na powrót do jego boku, zastanowiła się ponownie nad kwestią wciąż czekających na nią kartonów z ubraniami. - Może uda ci się wrócić wcześniej? Taaak, to zabrzmiało dokładnie jakbyś zamierzał wymigać się od pomocy mi z tymi rzeczami - stwierdziła z rozbawieniem. - Zastanowię się jeszcze, co z nimi zrobić. Chociaż nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że zrobienie garderoby nie jest takie proste, nie wywalę sama dziury w ścianie - zauważyła, chcąc, aby mimo wszystko Connor miał świadomość tego, na co się pisał, bo Indy nie wyobrażała sobie garderoby, która nie byłaby połączona z pokojem, a to mogło oznaczać kompletną demolkę w jego pięknym apartamencie. - Więc uważaj, lepiej nie pozwalać mi na zbyt wiele, bo może się okazać, że w tym procesie robienia miejsca na moje ubrania, wszystkie twoje rzeczy znikną w niewyjaśnionych okolicznościach, i co wtedy? Znowu będziesz musiał mnie ukarać? - dźgnęła go paluszkiem w żebro, posyłając mu przy tym figlarny uśmiech, by po chwili tym samym palcem zacząć kreślić niewidzialne szlaczki na jego skórze. - A tak poważnie, to... myślałam, że moglibyśmy gdzieś dzisiaj razem wyjść. Chyba nie wstydzisz się ze mną pokazywać, co? - zażartowała ostrożnie, chcąc dać do zrozumienia, że nie miała koniecznie na myśli randki i że Connor nie musiał ją na takową zapraszać, jeśli nie miał ochoty - nawet jeśli bez wątpienia by ją taka propozycja ucieszyła. Podobnie jak i zwykła propozycja wyjścia na drinka czy do klubu, potańczyć - Halsworth nie miała jednak żadnej pewności, czy on również tego chciał, czy też bardziej odpowiadało mu to, aby ich relacje ograniczały się do domowego zacisza, co z kolei - chyba nie odpowiadało tak do końca jej samej. Bo chociaż lubiła myśl, że tutaj miała bruneta wyłącznie dla siebie, to jakaś jej część pragnęła pochwalić się tym światu. Ale przede wszystkim chyba Indy nie chciała, aby jej towarzystwo stało się dla mężczyzny synonimem nudy i monotonii, od której musiałby z czasem szukać odskoczni. A to, że z pozoru różniło ich niemal wszystko, nie oznaczało, że nie podzieliłaby jego zainteresowań, gdyby kiedyś w końcu udało im się wspólnie potrenować na siłowni czy na strzelnicy. Na siedzenie w domu mieli jeszcze czas.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Właściwie na dobrą sprawę Connor w ogóle tego nie przemyślał – chociaż w istocie zawsze wszystko planował i lubił rozważać różne możliwości, tak w tym przypadku po prostu dał się ponieść chwili. I być może również uczuciu, chociaż o tym głośno jeszcze nie mówił. Niemniej wiedział doskonale, że coś musiał czuć i że Indiana z tego właśnie powodu nie była mu obojętna, ale też że właśnie dlatego chciał dzielić z nią codzienność i chciał mieć ją przy sobie. Nie dlatego, że była młoda i piękna, beztroska, taka zakazana, ale jednocześnie cholernie intrygująca – ale dlatego, że chciał ją lepiej poznać, że dobrze się przy niej czuł i że naprawdę miał wrażenie, że mógł jej zaufać. Bo akceptowała go takim jaki był, a gdy przydarzyło się coś gorszego, nie uciekła z krzykiem. Została przy nim, okazując wsparcie i troskę – chociaż pewnie początkowo wcale by jej o to nie podejrzewał, licząc, iż wolałaby się trzymać od niego z daleka. I tak najpewniej byłoby dla niej lepiej, ale Brewster egoistycznie wcale nie chciał pozwolić jej odejść. Bo mu zależało, bardziej niż początkowo przypuszczał. Więc tak, dał się ponieść chwili i wcale tego nie żałował, chociaż istotnie najbliższa przyszłość – najbliższe dni i tygodnie, zweryfikują ich nową codzienność, którą nie będą dzielić jako współlokatorzy, ale jako para. Zdawał sobie sprawę z tego, że to będzie wymagało od niego wielu kompromisów i wielu wyrzeczeń, ale chyba wreszcie był na to gotowi, a co więcej miał przerzucie, że panna Halsowrth była tego warta. I chciał się o tym przekonać na własnej skórze. Mimo, iż miął świadomość również tego, że jego „praca” – ta niekoniecznie zawodowa, mogła i najpewniej będzie przynosić problemy, które mogły się odbijać w różnoraki sposób na ich kiełkującej dopiero relacji. Ale w tym wypadku także jeszcze nie wiedział co chciał zrobić i co będzie chciał zrobić w związku z tym, bo póki co nie był gotowy skończyć ze wszystkim tak po prostu, poza tym – nie było to wcale takie proste, o czym się już przekonał. A właściwie przekonali oboje. Dlatego najbliższy czas rzeczywiście będzie decydujący, ale równie piękny, intrygujący i pewnie odrobinę szalony. Podobnie jak dzisiejsza pobudka, która nie do końca przebiegła według jego myśli, bo właściwie spodziewał się nieco innego komentarza na dzień dobry, ale chyba to właśnie była cała Indiana Halsworth, więc tym bardziej mu się to podobało. I nie miał jej tego bynajmniej za złe, a raczej go tym faktem rozbawiła. – No ja myślę, że się poprawisz – poklepał jej nóżkę, przysuwając po chwili jej drobne ciało nieco bliżej siebie - I czy ten swoisty akt niezadowolenia mam rozumieć jako sugestię co do potencjalnej wymiany materaca? I naprawdę twierdzisz, że materac w tamtym pokoju był wygodniejszy, chociaż mój kosztował dwa razy tyle? – uniósł brew z rozbawieniem, porównując łóżku z pokoju „gościnnego”, a mianowicie od jakiegoś czasu tego, który zajmowała Indiana, z tym swoim, które akurat miał całkowicie do siebie przystosowane i w którym jemu akurat spało się najlepiej. Parsknął jednak znowu śmiechem, słysząc jej komentarz na temat swojej formy i wieku. – W całkiem niezłej? Uważaj, bo poczuję się urażony i będę musiał Ci jeszcze raz pokazać, w jak dobrej jestem formie. Bo być może jednak zapomniałaś… - mruknął przekornie, zbliżając twarz do tej jej, kiedy jego niesforna rączka przesuwała się niespiesznie po jej nagim udzie aż na bok, zahaczając jednak kuszące o jej niesamowicie jędrny tyłeczek. A Brewsterowi nie trzeba było wiele, by sprowokować go do działania – zwłaszcza, gdy miałby coś do udowodnienia. Chociaż był niemal pewien, że tej nocy udowodnił jej to już wystarczająco dobrze – i intensywnie. – W tym wypadku chyba nie zasłużyłaś na masaż – skwitował krótko i skradł jej jeszcze jeden krótki, aczkolwiek soczysty pocałunek. I musiał przyznać, że całkiem podobała mu się ta nowa forma pobudki we dwoje, tym bardziej nie mógł się nacieszyć jej bliskością. I bynajmniej nie chciało mu się nawet wstawać, chociaż niedługo będzie musiał iść do pracy. Po tym jak się od siebie oderwali, przytulił ją nieco bardziej i niechętnie co prawda, zerkał znowu na te kartony, których jeszcze więcej zalegało w pokoju obok. - Nie powiem żebym był pasjonatem remontów, rozpakowywania i urządzania garderoby… więc chętnie bym się od tego wymigał – zaśmiał się, wzruszając lekko ramionami – Ale mogę się poświęcić, jeżeli wrócę wcześniej. Mogę co najwyżej przenosić kartony – dodał, tak dla jasności, po czym zmarszczył lekko brwi i zerknął na nią kontrolnie, chyba po to, by upewnić się, że mówiła poważnie – Dziury w ścianie? – uniósł pytająco brew ku górze – W tym wypadku chyba będę musiał to przemyśleć jeszcze kilkakrotnie. Albo pozostaje mi mieć nadzieję, że jednak zmieścisz się tutaj razem z moimi rzeczami. Ta garderoba jest dość przestronna, może zmieszczą się tam jeszcze jakieś szafki. Dokupienie ich będzie z pewnością prostsze niż demolowanie apartamentu – zauważył z rozbawieniem, a po chwili w odpowiedzi na jej słowa, naparł swoim ciałem na to jej i obrócił ich tak, że ciemnowłosa leżała teraz przyciśnięta lekko do materaca przez jego własne ciało, gdy się nad nią nachylił. Uśmiechnął się przebiegle i zbliżył twarz do jej szyi, na której chętnie pozostawił kilka mokrych śladów, przesuwając w kierunku ramienia. – Nie kuś, przecież wiesz, że uwielbiam Cię karać. Co więcej, wiem, że Ty też to uwielbiasz i w związku z tym zaczynam myśleć, że to raczej nagroda – mruknął, trącając nosem płatek jej ucha, gdy owiał oddechem jej ciepłą skórę. Już miał po raz kolejny przyssać się do niej ustami, tak spragniony jej cudownego ciała, ale wtem usłyszał jej pytanie i nieco zaskoczony uniósł głowę, spoglądając jej w oczy. – Żartujesz? Dlaczego miałbym się Ciebie wstydzić? – spytał całkiem poważnie, wyraźnie zdziwiony jej ostrożną sugestią – Wręcz chciałbym Cię pokazać całemu światu, ale z drugiej strony wcale nie chciałbym się Tobą dzielić – zauważył, uśmiechając się porozumiewawczo – Ale tak poważnie, to bardzo dobry pomysł. Właściwie to… znajomi chcieli żebym spotkał się z nimi dzisiaj w klubie, więc w takim razie możemy się wybrać tam razem. To dobra okazja żebyście się poznali, tak oficjalnie. Możesz zaprosić swoich, jeżeli chcesz. Im nas więcej tym lepiej, myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko, aby się poznać – stwierdził i musnął jej słodkie usta w przelotnym pocałunku. Póki co wolał chyba standardowe wyjście na imprezę, gdzie mogliby się pobawić, odetchnąć i co najważniejsze, poznać swoich znajomych. I spędzić wspólnie czas. A na potencjalną randkę najpewniej przyjdzie jeszcze pora – chociaż romantyczne gesty zdecydowanie nie leżały w naturze Brewstera, a przynajmniej w takim żył przekonaniu. A może jedynie potrzebował właściwie kobiety, by się w nim ten romantyzm aktywował – kto wie. Po chwili jednak zamyślił się jeszcze na moment i skupił ponownie wzrok na jej dużych oczach. – Czy Twoi znajomi oznaczają też moją siostrę? – zapytał nagle, przypominając sobie, że przecież dziewczyny się przyjaźnią – Bo musisz mieć świadomość tego, że najpewniej urwie mi jaja, jak tylko się dowie, że coś nas łączy. Miliony razy powtarzała mi, że jej koleżanki są nietykalne… - zaśmiał się cicho, na przekór jednak tym słowom, znowu badając opuszkami palców jej kuszące ciało – Nie chciałbym żeby to w jakiś sposób wpłynęło na Waszą przyjaźń. A nie wiem jak zareaguje…

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Bynajmniej nie zniechęcało jej to, że kompletnie nie potrafiła przewidzieć, czego spodziewać się po tej nowej relacji oraz dzieleniu mieszkania z Connorem Brewsterem jako z partnerem, a nie jedynie współlokatorem. Cała ta sytuacja była dla niej czymś dotąd nieznanym, nie tylko dlatego, że nigdy przedtem Indy nie mieszkała z facetem, ale przede wszystkim dlatego, że nigdy właściwie nie była w prawdziwym związku. Ale w tym przypadku miała wrażenie, że nawet gdyby posiadała jakieś wcześniejsze doświadczenie w tej materii, to i tak niczego by ono aktualnie nie zmieniło: bo trafiła na mężczyznę, którego wciąż do końca nie umiała rozgryźć i to chyba, między innymi, tak ją w nim intrygowało, sprawiając, iż te wszystkie niewiadome jawiły się aktualnie jako niesamowicie ekscytujące. I nawet jeśli Halsworth potrzebowała zapewne odrobiny czasu, aby poczuć się w tych nowych okolicznościach całkowicie pewnie oraz wyzbyć się tych drobnych obaw, jakie ją momentami nachodziły - że zrobi coś nie tak, że się wygłupi, że nie będzie taką dziewczyną, jaką Connor ją sobie wyobrażał - to chciała spróbować i po prostu przekonać się, czy okaże się to nieoczekiwanym sukcesem czy też po kilku dniach uznają to za okropną porażkę, bo obecnie... chyba obie opcje były równie prawdopodobne. I tylko od nich samych zależało to, w jakim kierunku rozwinie się ta znajomość, która przecież od początku wydawała się być skazana na niepowodzenie: a mimo to wciąż tutaj byli, razem. I co istotniejsze, chyba wszystko, co najgorsze, mieli już za sobą - a w każdym razie Indy tak właśnie chciała myśleć: że po tym, jak Brewster rzucił jej w twarz Beverly, jak był wobec niej skończonym dupkiem, i jak wciągnął ją w to całe bagno - nic gorszego nie mogło się już wydarzyć. W świetle tamtych wydarzeń, ewentualna zmiana materaca była więc co najwyżej drobną niedogodnością. - Niczego nie sugeruję, widocznie mam po prostu skromniejsze potrzeby, niż ty. Albo tamten materac był lepiej dopasowany do mnie, a nie do tabunów innych kobiet, które leżały tu wcześniej... pod tobą - przyznała odrobinkę kąśliwie, marszcząc z niezadowoleniem nos, kiedy doszła w niej do głosu ta mała zazdrośnica, mająca najwidoczniej nie taki mały problem z przełknięciem owej gorzkiej pigułki, jaką była świadomość wcześniejszych podbojów Brewstera. - Ale jeśli jest ci tu wygodnie, to chyba będę musiała się przyzwyczaić - dodała, wzruszając od niechcenia ramieniem, by zasygnalizować, że tylko sobie żartowała i że wcale nie była aż tak małostkowa, aby wymuszać na nim zmianę materaca tylko dlatego, że nie była pierwszą kobietą, jaka na nim spała. Lub nie-spała. Zaraz jednak ponownie na jej usta wpełzł figlarny uśmiech, w odpowiedzi na niezadowolenie bruneta rzekomą oceną Indiany odnośnie jego formy, gdy kolejnym pocałunkiem postanowił zamknąć jej usta. - Nie byłam grzeczna? To na co zasłużyłam? - podjęła, bardziej jednak z rozbawieniem, aniżeli chcąc go w ten sposób skusić - chociaż czemu by nie jedno i drugie? - Smarkule nie mają problemów z pamięcią... ale ty mogłeś już zapomnieć, jak to było - zacisnęła wargi w wąską linię, tłumiąc w ten sposób nieustannie cisnący jej się na usta uśmieszek, bo choć nie chciała go oczywiście urazić, to jednak trudno było jej się powstrzymać przed tą jawną prowokacją ku powtórce z rozrywki, jaką brunet udowodniłby jej, że istotnie był w świetnej, fizycznej formie, i że właśnie dzięki swojemu doświadczeniu, miał do zaoferowania znacznie więcej niż chłopcy w jej wieku. W co Indy rzecz jasna, ani przez chwilę nie wątpiła. Zerknęła jednak na niego, chyba nie mniej zaskoczona stwierdzeniem odnośnie remontów, co on zaskoczony był wzmianką o dziurze w ścianie. - Jak można nie lubić remontów? - pokręciła z dezaprobatą głową, mając w tej sprawie zgoła odmienne zdanie - ale jej rola, jako kobiety, ograniczać się tu mogła co najwyżej do wskazania paluszkiem, gdzie życzyła sobie, aby stanął dany mebel, a to na mężczyznę spadała zwykle cała brudna robota. - Zgoda, uznajmy, że demolowanie całego apartamentu to ostateczność i postaram się wszystko ogarnąć tak, żeby udało się tego uniknąć - zawyrokowała, ostatecznie zamykając chyba póki co ów temat, by powrócić do przyjemniejszej - lub niekoniecznie - kwestii ewentualnej kary, wraz z którą Indy wylądowała na tym strasznie niewygodnym materacu, przygnieciona jakże cudownym jednak ciężarem męskiego ciała. Instynktownie odchyliła nieco głowę, czując dotyk jego ust na swojej szyi, i zacisnęła lekko palce na jego ramieniu. - Zależy od kary; bo jeśli ma nią być odmówienie mi masażu, to wcale tego nie lubię - zdradziła, nieopatrznie zdobywając się być może na nadmierną szczerość, jakiej przyjdzie jej jeszcze pożałować, ale w tym momencie Connor skutecznie wybił jej z głowy wszelkie niecne intrygi i całkowicie ją odkrył, do tego stopnia, że powiedziałaby mu wszystko, co tylko chciałby wiedzieć. - Nie wiem, chyba... jeszcze nie dowierzam, że to się dzieje naprawdę - odrzekła więc, posyłając mu odrobinę zakłopotany uśmiech, bo nie chciała zabrzmieć dziecinnie, ale - taka była prawda. I chociaż Indy miała go przed sobą, i był cały jej - to nadal trudno było jej pojąć, że ta chwila nie pryśnie zaraz, niczym piękna, mydlana bańka. Przebiegła więc opuszkami palców po jego policzku, jakby upewniając się, że Connor był prawdziwy, a to nie była jakaś jej fantazja ani sen. - Ale bardzo chętnie poznam twoich przyjaciół. I mam nadzieję, że okażą się milsi niż tamci znajomi, których miałam już okazję spotkać - zdobyła się nawet na mały żarcik, mimo iż samo wspomnienie tamtego spotkania w opuszczonym magazynie zdecydowanie do przyjemnych nie należało i Halsworth wolałaby wyrzucić je ze swojej pamięci. Albo - skoro to było niemożliwe - zastąpić znacznie lepszym wspomnieniem, dzisiejszego wieczoru. - I w takim razie zaproszę też moich znajomych. Nawet jeśli mają już jakieś plany, to myślę, że nie powinni mieć nic przeciwko zmianie lokalu, skoro i tak rzadko ograniczają się do jednego - stwierdziła wesoło, chętnie przyjmując krótki pocałunek, lecz po chwili posyłając mu pytające spojrzenie, gdy widocznie się nad czymś zamyślił. Słysząc zaś o jego siostrze, uśmiechnęła się odrobinę pobłażliwie. - Obawiam się, że tak, ona też jest moją znajomą - pokiwała głową, nie zdejmując spojrzenia z jego ciemnych oczu, gdy wydęła lekko usta. - Boisz się swojej małej siostrzyczki? Spokojnie, obronię cię - z cichym chichotem na ustach, poklepała go leciutko po policzku, spodziewając się jednak, że jeśli istotnie siostra Brewstera miała się gniewać na któreś z nich, to raczej właśnie na ciemnowłosą; bo Connor to jednak brat - rodzina - zaś koleżanek miała wiele. - A tak poważnie, to myślałam, że te zasady obowiązują tylko facetów. Ale skoro tak ma się to skończyć, to chyba wolę, żeby się nie dowiedziała... albo żeby dowiedziała się pierwsza, zanim usłyszy o tym od kogoś innego - ściągnęła w zamyśleniu brwi. - Bo chyba jest już za późno, żeby się wycofywać i udawać, że nic nas nie łączy - zauważyła, trochę w żartach, bo rezygnowanie z tak dobrze zapowiadającej się relacji tylko dlatego, że komuś trzeciemu mogło się to nie spodobać, wydawało jej się zwykłym absurdem - ale i trochę serio, bo ani myślała okłamywać osobę, która była bliska im obojgu i to po prostu nie mogłoby się udać. - Poza tym... mi nie mówiła, że jej brat jest nietykalny - na potwierdzenie czego przebiegła paluszkami wzdłuż boku męskiego ciała. - Widocznie nie sądziła, że mogłabym mieć u ciebie jakieś szanse - uznała ze śmiechem, po chwili jednak przenosząc dłoń na jego kark, by przeczesać następnie paluszkami jego włosy. - Może nie będzie tak źle. W końcu powinna się chyba cieszyć, że ty też jesteś... szczęśliwy? Tak? - zaryzykowała tym nieco naiwnym stwierdzeniem, ale po tym wszystkim, co brunet w swoim życiu przeszedł, zasługiwał na szczęście i Indy nawet nie ośmielała się życzyć, że mogłaby mieć w tym swój udział.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „215”