WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

🪶 sześć Istniało - w sydowej wyobraźni - takie szczególne miejsce, w którym nigdy nie padał deszcz, chmury, strzępiaste i gęste, były niczym innym niż zawieszonymi nisko kłębami waty cukrowej, a czas płynął tak, jak go o to proszono:
  • wolno - kiedy było dobrze
    • i szybko - kiedy było źle.
A zatem:
  • wolno - kiedy spał, i śnił o poczuciu bezpieczeństwa (i o dotyku prawie-zapomnianych dłoni, na skroniach, na biodrach, na udach, i splecionych, ciasno, z ciepłem jego własnych);
    • I szybko - kiedy siedział nad hospicyjnym łóżkiem, z błękitem jednorazowych, foliowych ochraniaczy naciągniętych na trampki, i ojcem - z każdym dniem coraz drobniejszym i po prostu coraz bardziej, wydawało się, suchym - marniejącym umierającym na jego oczach.
W tym miejscu - do którego można było dostać się, zamknąwszy powieki bardzo, bardzo szczelnie, i zacisnąwszy obydwie dłonie w pięści, i policzywszy - wstecz - do jedenastu - wszystko szło tak, jak należy. I układało się tak, jak obrus - biały, odświętny, haftowany w mikre różowiutkie kwiatki przy krawędziach - układać może się tylko pod matczyną ręką, i tylko na domowym stole. Po prostu dobrze. Po prostu tak, jak powinno.

I gdyby się w nim teraz znajdował (nie zaś w Seattle, w ostatnim tygodniu września, z przesączoną spalinami i zapachem rozmiękłych gazet, miejską wilgocią wdzierającą się za kołnierz jeansowej kurtki na znoszonej, poprzecieranej podpince), po dotarciu pod Harvey's byłby suchutki i uśmiechnięty, a nie spięty, i speszony, i przerażony, i - po prostu - mokry. W żałosny, nie-sensualny, i zdecydowanie daleki od erotyzmu sposób (czyli w sposób, który jasne kosmyki włosów zmienia w głupie, cienkie świderki łaskoczące podmarźnięte czoło, i wodą znaczy nie tylko fronty butów, ale i skryte w nich skarpetki). I wchodząc do jadłodajni wpuściłby za sobą - w akompaniamencie niezmiennego od lat śpiewu przytroczonego do framugi dzwonka - promienie popołudniowego słońca, i śpiew ptaków, i zapach świeżych kwiatów, i wypitej niedawno w parku kawy. I ciągnęłaby się za nim tylko zapowiedź, że, od teraz, będzie tylko lepiej.
W miejscu idiotycznej smugi deszczu - ściekającego z brzeżków ubrania - którą wlókł aktualnie za sobą po szachownicy knajpianej posadzki.
Aż do -
  • z pauzą na niepewne spojrzenie roztoczone po półkolu, od rzędu stolików, do kontuaru, i z powrotem
- ostatniego boksu po skosie od drzwi wejściowych, w dwóch-trzecich trasy do łazienki, i poza (pamiętał dokładnie) zasięgiem wzroku personelu, jeśli patrzono nań zza lady.
Na całe szczęście przynajmniej tyle poszło po jego myśli: ten stolik był pusty (jak większość zresztą, uwzględniwszy fakt, że do zamknięcia Harvey's pozostało jakieś osiemnaście minut). I tak samo - z a b l i s k o - dostawiony do kanapy po lewej stronie - jak lata temu. Więc i teraz, jak i lata temu, blondyn musiał się nagimnastykować (i nawkurzać; ale wkurzenie przynajmniej odciągało jego uwagę od strachu), by poskładać wszystkie swoje niedorzecznie długie kończyny (z naciskiem na dolne: dwa głupie szczudła nóg skrytych pod zawilgoconym jeansem), i upchnąć się na miejscu obok zaparowanego okna.

Tylko, że czekał inaczej, niż wtedy.
Czekał bez zrozumienia, po co właściwie tu przyszedł.
(Nie wiedział gdzie indziej mógłby się podziać).
I bez uśmiechu, który pozwoliłby rozsznurować trochę ściągnięte niepokojem, i spierzchnięte stresem, wargi.
I z telefonem w ręku, w miejscu notatniczka, który - gdy Syd już, w końcu, nauczył się mówić (do Oriona) - długo służył im jedynie do rozgrywek w kółko/krzyżyk.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znienawidzony typ klientów? Ci, którzy przychodzą pięć minut przed zamknięciem. Nigdy nie są obdarowywani sympatią przez pracowników tegoż miejsca; czasem zdarzało się napluć im do jedzenia i życzyć smacznego z emocją Addamsów. Tym razem miało być podobnie. Prawdę mówiąc, Alicia była już zmęczona, tak fizycznie. Nogi bolały ją, bo tkwiła na zmianie dziś już bardzo długo. Plecy domagały się położenia albo i lepiej – masażu rozluźniającego. Ręce nie miały siły nosić ciężkich tac. Oczy – och, oczy, jakby ktoś w nie sypnął piaskiem. Musiała przyznać, że przechodziła kryzys; to jednak zdarzało się zawsze, gdy na zmianie nie było Oriona. Ubolewała, że nagle nie dostała jelitówki czy czegokolwiek, by wyjść razem z nim, choć niekoniecznie iść z nim gdziekolwiek, a po prostu do domu.
Kolejna kwestia do przemyśleń, bo przecież ona nie ma domu. To, że wprowadziła się do swojego-brata-na-papierze nic nie znaczy. Wciąż nie ma swojej bezpiecznej przestrzeni, azylu chociażby, w którym mogłaby skryć się przed światem i odpocząć przy bólu głowy czy upokorzeniu w szkole. Ach, tak, nabijają się z niej rówieśnicy, bo pracuje jako Dinner Girl. Nie sądziła, że filmy amerykańskie mogą tak namieszać dzieciakom w głowach. Przecież Hillary Duff miała swoje szczęśliwe zakończenie w Kopciuszku. Dlaczego więc ją traktują jakby wciąż odgrywała sceny początkowe filmu? Nie mogła podejść do stolika pełnego przystojniaków z jej otoczenia, bo były też wszystkie żmije, chcące ponabijać się.

Ten teraz, co wpadł na tuż przed zamknięciem też był przystojny. To nie znaczy jednak, że da mu taryfę ulgową.
  • Alicia wychyla się kontrolnie w stronę zaplecza, by zerknąć czy jest szef obecny. Nie ma. Dobrze. Wspaniale. Zaraz pokaże, co myśli o późnych klientach.
A jeśli chowa się przed bandą, która chciała go zlać? Może powinna być nieco bardziej pobłażliwa? Tylko jeśli przyjmie od niego zamówienie, on nie zechce wyjść i wszyscy będą na nią źli. Głęboki wdech. Wystarczy kawa, już zimna, aby zrezygnował sam i wybył stąd jak najszybciej. I nie, nie da się oczarować! Nie tym razem.

Stawia przed chłopakiem kubek i z dzbanka nalewa chłodnej sikawki – tylko taką robią pod koniec, by zaoszczędzić najlepszą kawę na poranki. Odchrząka nerwowo, bo, wiesz, ona udaje taką wygadaną agentkę tylko przed samą sobą. Komuś innemu niezbyt potrafi wprost powiedzieć, by wynosił się stąd.
- Zamykamy, więc dostaniesz tylko to. Już nie przyjmujemy zamówień – powiedziała w eter, gdy chłopak zerknął na nią. Wymownie przeniosła spojrzenie na drzwi, już nawet nie siląc się na słaby uśmiech. Gdyby chciała ugrać jego numer telefonu, może inaczej by się zachowywała, lecz teraz? Było jej to obojętne. Potrzebowała tylko prysznica, bo zapach smażonych gofrów i świeżo mielonej kawy wtulił się w jej włosy prawdopodobnie dożywotnie. Niestety, ją to drażniło.

autor

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Sydowi byłoby przykro gdyby wiedział, że ktoś go nienawidził. Nawet, jeśli wyłącznie w ramach uogólnienia: za sam fakt, że swoją obecnością w Harvey's blondyn miał czelność zaburzać pracownikom (czy raczej: jednej pracownicy - młodziutkiej, tak na oko, maksymalnie dwudziestoletniej dziewczynie o twarzy dziwnej, bo jednocześnie szczupłej, jak i pełnej; z cieniami zmęczenia kładącymi się na jarzmie i policzkach, i z serpentynką jasnych włosów, które wyswobodziły się z objęć opaski, albo gumki, łaskoczącą nos) spokój ostatnich minut wlekącej się jakby-w-nieskończoność zmiany.
Ale przecież nie mógł wiedzieć. Ani tego - to znaczy, jaka treść kołacze się po paraliżowanych zmęczeniem myślach Alicii, ani - że nawet na zapleczu jadłodajni po Orionie Haywardzie nie było ani śladu (czy może inaczej: pewnie pozostał jakiś tam trop - przybrudzony fartuch o górnym pasku przeszytym sydową ręką dokładnie na wymiar ciała szatyna, rzemyk noszony czasem przez chłopaka na prawym nadgarstku, teraz zahaczony o drzwiczki niedomkniętej, pracowniczej szafki, para trampek dostawionych pod przyścienną listwę w samym kącie szatni, ale nic, co mogłoby z sukcesem zakończyć sydowe poszukiwania; no bo z czym miał sobie porozmawiać? z parą wytartych conversów albo plecionką lubiącą czasem zjechać po przegubie kelnera na jego dłoń?). Toteż kiedy zadziera głowę, i wznosi na blondynkę nieobecny wzrok, ma na twarzy uśmiech naiwny, i pewnie trochę debilny. No cóż, jak to Syd.
Potem zagląda w przysunięty mu przez dziewczynę napój.

Bardzo Cię przepraszam, ale czy byłaby szansa na herbatę?
  • - ryzykuje, budząc do życia swój telefon, i wklepując rządek liter w klawiaturę dotykową.
Może być nawet zimna. Tylko
  • Niepewne klik, klik-klik.
Ja naprawdę nie lubię kawy, zwłaszcza nie wieczorem. Nie mogę potem za bardzo spać, a ostatnio i t
  • Rozumie - i pod wpływem tego zrozumienia natychmiast samego siebie też strofuje - że młoda kelnerka to, czy sypiał dobrze, czy absolutnie chujowo, ma zapewne głęboko gdzieś. W porę usuwa zatem - z myśli - niewypisaną jeszcze na elektronicznym pergaminie treść. Przechodzi do sedna. Otóż to; powinien robić to częściej.
Czy jest może Orion? Pewnie go znasz jeśli pracujesz tutaj trochę dłużej. Ma 181
  • Nie, nie tak.
Jest trochę niższy ode mnie, trochę wyższy od Ciebie
  • Dopiero teraz naprawdę przypatruje się dziewczynie. Od kostek - podpuchniętych nieco wielogodzinnym obowiązkiem kręcenia się po wnętrzach knajpki w tempie napędzanym głosami klientów, a czasem także, gdy ktoś był wybitnie nieuprzejmy, pstryknięciami palców i pod-gwizdnięciami dobywającymi się z umorusanych tłuszczem i syropem ust. Przez talię - krągłość bioder i unoszący się, i opadający lekko w rytm kolejnych oddechów brzuch. Po twarz. Teraz Syd próbuje uśmiechnąć się świadomie, i szczerze - więc mniej kretyńsko, ale jednocześnie smutniej, niż przed momentem.
Okay, sporo wyższy od Ciebie. Ma ciemne włosy i ciemne oczy i zawsze wygląda trochę tak jakby bardzo się spieszył i chciał być gdzieś indziej niż
  • Tu?
    Czy raczej: Przy Tobie, Syd?
    Shaule się waha.
Tam, gdzie akurat jest. No, to może go kojarzysz? A jeśli tak, i jeśli tu jest, to mogłabyś poprosić, żeby
  • Żeby co? Żeby do niego przyszedł? Żeby do niego wrócił?
    Na własną naiwność, Syd uświadamia sobie nagle, czasami faktycznie brakowało mu słów.
    Płoszy się -
Albo wiesz co, w sumie to nic
  • I wstaje. Z takim impetem, że nim zdąży powstrzymać zarówno bieg wydarzeń, jak i rozfalowanie wilgotnych pół własnej kurtki - potrąca kubek, wystygłą lurę wylewając tak, jak niektórzy wylewali łzy.

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”