WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

#44 <br><br>
To był dwudziesty drugi września dwa tysiące osiemnastego roku. Czy pamiętała to dokładnie? Nie, ale mogła bez problemu sprawdzić skrzynkę odbiorczą na Instagramie i przypomnieć sobie dokładną godzinę pierwszej otrzymanej, ale wtedy jeszcze nieodczytanej przez nią wiadomości. To była 19:20. <br>
<table> <div class="ig1-com"> <div class="ig2-com"> <div class="ig3-com"><img src="https://64.media.tumblr.com/c9cd92a849b ... o8_400.png" class="ig-ic"></div> <div class="ig4-com"> <b>@hj_dweller</b> 19:20 </div></div> <div class="ig5-com"> Hej, Lava? Mam nadzieję, że to nadal twoje konto i nie ośmieszam się właśnie przed kimś zupełnie obcym. Tu HJ Dweller, ten sam, który kiedyś zatrzasnął się w kiblu po koncercie The Airline Lamps. Widziałem na relacji, że jesteś w NYC? Czy to ściema? Jeśli nie, to co powiesz na kolację/drinka, koło 21? <br>
Xx, HJ
</div> </div></table>
Nowy Jork pogrążony był we wczesno jesiennej aurze. Słońce zachodziło wcześniej, wieczory były już chłodniejsze, a liście na drzewach zaczynały przybierać żółto-brązowe barwy, powoli opadając na miejskie chodniki, zerwane mocniejszym powiewem wiatru. O dziwo nie padało, chociaż śliczna pogodynka z kanału czwartego zapowiadała deszcze od tego weekendu.<br>
Trwał właśnie koncert, na który Lava czekała prawie od roku. Od kilku miesięcy miała kupione bilety, od kilku tygodni miała akredytację, a kilkanaście dni temu udało się jej podpisać zlecenie na wywiad z muzykami. Na miejscu była wcześniej, tak jak lubiła. Dodatkowym materiałem były dla niej rozmowy z fanami, którzy potrafili czekać na swój ulubiony zespół całymi godzinami. Pytała więc o nastroje i nastawienie, o ulubione utwory, o przemyślenia dotyczące testów i muzyki, a także o to, co sprawiało, że ten właśnie zespół jest ich ulubionym. Jej akredytacja obejmowała również wejście na backstage oraz małą fotorelację z wydarzenia. Była więc przy ekipie organizacyjnej dobrą godzinę przed rozpoczęciem koncertu, odnajdując dla siebie miejsce w samym środku chaosu, który z każdą minutą zbliżał ich do wielkiego wydarzenia. Przechodząc wąskim korytarzem przeciskała się przez tłum ludzi, każdy się spieszył, unosił głos, jedni rozmawiali przez krótkofalówki, inni przez telefon, inni po prostu krzyczeli do siebie z dwóch końców pomieszczenia. W jednej garderobie była młoda piosenkarka, którą zaproszono do bycia supportem i to ona miała rozpocząć dzisiejszą imprezę. Kręciła się po wypełnionym ubraniami, instrumentami i kosmetykami pokoju, co chwilę poprawiając włosy i podśpiewując pod nosem fragmenty swoich utworów. Wyglądała na zestresowaną, więc Lava zostawiła ją po kilku pytaniach, życząc powodzenia i zapewniając, że ludzie będą zachwyceni jej występem. Gwiazdy tego wieczoru chyba nie czuły tak wielkiej tremy, mający na koncie kilka płyt, kilkadziesiąt jak nie więcej utworów, a także imponującą liczbę koncertów, stresowali się tylko trochę i to bardziej kwestią organizacyjną, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, a nie samym wyjściem przed kilkutysięczną widownię. <br>
Po 21 dopiero spojrzała na telefon, ostatni raz sprawdzając wiadomości, wrzucając kilka zdjęć na Instagrama, a przy okazji zaglądając do skrzynki odbiorczej. Wiadomości od Harpera się nie spodziewała, chociaż niesamowicie miło było ją zobaczyć.

<table> <div class="ig1-com"> <div class="ig2-com"> <div class="ig3-com"><img src="https://64.media.tumblr.com/2f524f7b4c2 ... 6bfe01.png" class="ig-ic"></div> <div class="ig4-com"> <b>@lava.hale</b> 21:19 </div></div> <div class="ig5-com"> Hej, to nadal ja! Dobrze, że przypominasz mi ze szczegółami, bo pewnie bym cię nie skojarzyła, lol. Jestem w NYC, ale teraz pracuję. Jestem na koncercie w Madison Square Garden i robię dziś z niego relację. Co powiesz na drinka po? Jeśli to za późno, to możemy spotkać się jutro :> </div> </div></table>
Zaraz po wysłaniu wiadomości wsunęła telefon do kieszeni, skupiając się na powoli rozpoczynającym się koncercie. Teraz pozostawało zrobić kilka dobrych zdjęć, a więc złapała wygodniej aparat i zaczęła ustawiać go tak, by w panującej ciemności, ale też scenicznym oświetleniu, wyszły jakieś dobre ujęcia. Na drugą część wywiadów była umówiona następnego dnia, kiedy muzycy będą już po głównym koncercie swojej najnowszej trasy koncertowej. Po ponad dwóch godzinach spędzonych na skakaniu w rytm muzyki i śpiewaniu piosenek, a trzeba zaznaczyć, że znała tekst każdej, zaczęła przeciskać się na backstage, gdzie złapała do ręki piwo, poznała kilka nowych osób, wdała się w pasjonujące rozmowy, zrobiła kilka zdjęć, a na sam koniec została zaproszona na dalszą część imprezy. Już lekko podpita, bo poczęstowana barowymi zapasami zespołu, który złożył spore zamówienie u organizatora, wysłała do Dwellera kilka wiadomości, najpierw przepraszając go za brak odpowiedzi przez kilka godzin, później próbując ustalić, gdzie mogą się spotkać, a w końcu zapraszając go na imprezę, na którą wszyscy szli. Przesłała mu potrzebne informacje, gdy tylko się zgodził i odpisał, że postara się dotrzeć jak najszybciej. To jeszcze nie była godzina na kończenie zabawy, szczerze mówiąc, to była całkiem niezła godzina na jej rozpoczęcie. A jeśli Harper nie zmienił się jakoś bardzo i jeśli wierzyć serwisom plotkarskim, Harper nie powinien mieć problemu z wyjściem na miasto w okolicach północy. Na miejsce dotarła kilka minut przed nim, zdążyła więc zwiedzić wielki apartament znajdujący się na jedenastym piętrze ogromnego wieżowca w centrum miasta, przedstawić kilku nowym osobom, a także zgarnąć drinka. Z fikuśnym kieliszkiem w jednej dłoni i papierosem w drugiej, wyszła na schody, na których ciągle kręcili się ludzi, po chwili dostrzegając wysokiego mężczyznę. Na sam jego widok, uśmiech od razu pojawił się na jej twarzy.
<br>– Harper! – rzuciła radośnie, próbując przekrzyczeć muzykę lecącą z wielkich głośników rozstawionych po całym domu. Pokonała kilka schodów, rzucając mu się na szyję i o mało nie wylewając zawartości swojego kieliszka. Zaśmiała się perliście i stojąc jakieś trzy schody wyżej, dzięki czemu nie musząc wyciągać tak bardzo głowy w górę, podała mu swój alkohol. – Świetnie cię widzieć. Nie spodziewałam się, że spotkamy się akurat w Nowym Jorku! – stwierdziła i pokręciła lekko głową. – Chcesz wejść? Jest masa ludzi, nie pamiętam większości imion, ale… – zaczęła, wzruszając ramionami, bo wszyscy dobrze wiedzieli, że w tym momencie imiona były nieważne. Należało zapamiętać twarz, by później móc ją odszukać w tłumie. <br>– Ale ty chyba doskonale znasz takie klimaty, prawda? – uśmiechnęła się zadziornie, będąc przekonana, że gdy Dweller tylko przekroczy próg apartamentu, jego imię będzie znał każdy.
Ostatnio zmieniony 2022-09-30, 07:30 przez Lava Hale, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

baby Dweller w pełnej krasie

Dwadzieścia osiem.

Tyle - dwudziestego drugiego września dwa-tysiące-osiemnaście - Harper-Joachim Harper-Jack Dweller miał:
  • 1. Świeczek - w różnym stopniu nadpalenia (niektóre więc ledwie muśnięte pocałunkiem ognia, przyrumienione tylko czule u nasady poczerniałego knota, inne - zeżarte żarem prawie w zupełności, zniwelowane zatem do niczego więcej, jak tylko żałosnego, woskowego ogryzka w jaskrawych, choć osmalonych, kolorach), w dolnej części umazanych nadal truskawkowym kremem z (wegańskiego) tortu, rzuconych na porcelanowy talerzyk, rzucony na okładkę Esquire, rzuconego - z kolei - na blat nocnego stolika przy bardzo dużym, bardzo miękkim, i bardzo pustym (już; od niespełna pięciu godzin) łóżku, na przed-przed ostatnim piętrze Sheratonu w nowojorskim SoHo;
    • 2. Róż. Ostentacyjnie dorodnych, krzykliwie czerwonych, prawie-niepokojąco prostych, i smukłych, i po prostu bardzo, bardzo ładnych, pyszniących się w rżniętym szkle wazonu - jednego z sześciu - ustawionego tuż przy lustrze toaletki. Ot, przypominajkę o czasie tak upływającym, jak i, paradoksalnie, przyrastającym (wyrażonym w cyfrach - w danych medycznych, artykułach na Wikipedii, w zagłębiach plotkarskich portali, w paszporcie i w dowodzie osobistym) nieuchronnie, i nieubłaganie. Po raz pierwszy w życiu także: stwierdzenie faktu, że na dołączenie do gromady Tych Największych - w szyku gdzieś pomiędzy Kurtem Cobainem i kościstą sylwetką Amy Jade Winehouse - zrobiło się, nagle, zwyczajnie za późno.
      • 3. Lat. Budząc się w jasnej, pachnącej anonimowością drogich, lecz bezosobowych, hotelowych detergentów, pościeli. W towarzystwie wczorajszego kaca, jetlagu rozlewającego się po mięśniach i po skroniach, i stu osiemnastu nowych powiadomień, które zdążyły zamieszkać w pamięci jego telefonu podczas trzynastu przespanych przez Harpera godzin.
        Niewiele - zwłaszcza (zdaniem Claytona Robertsa, i kilku krytyków muzycznych, łącznie z tym kościstym dziadem, który na wszystkich srał zawiścią i gniewem, ale Harpera - w ostatniej recenzji - z jakiegoś powodu nazwał jednak objawieniem i obietnicą, i skrytykował tylko za styl, ale nie za jakość tworzonej sprzedawanej przez bruneta muzyki), jak na to, jak szybko i wysoko wspiął się w ciągu ostatnich dwóch lat po szczeblach kariery.
        Ale również - i to interesowało chłopaka znacznie bardziej, niż wszystkie jego sukcesy - po prostu więcej niż wczoraj.
To nigdy nie było "miłe uczucie"...
Nie, nie wstawać - po dwóch nieudanych próbach - z łóżka w porze ostentacyjnie przed-kolacyjnej, z sińcami rozlanymi spod oczu, po pobladłej zmęczeniem twarzy, w stronę warg, spieczonych i spękanych odwodnieniem (oraz nadmiarem kolorowych drinków).
Starzeć się.
  • Ale nie starać.
Bo podobno -
po miesiącach walki o każdy oddech, i każdy przebój, i każdy koncert i artykuł i sesję, i support, i backstage, i festiwale i wywiady: gościnne, poranne, śniadaniowe, świąteczne, i wszystkie evening shows i late night shows i morning shows i what-the-fuck-not shows, po prostu już nie musiał.
Wreszcie. Wreszcie mógł...

Jak to szło?
Rozprężyć się? Kurwa, myślał, gramoląc się z łóżka, a potem z podłogi - na którą zjechał odzianym tylko w bokserki tyłkiem, dobre sobie.
Odpocząć? Jak? - dywagował, za drugim podejściem trafiając strumieniem moczu w łazienkową porcelanę, i - za trzecim - porcją kawy z podgrzewanego czajniczka do nudnej w kształcie, uniwersalno-hotelowej, śniadaniowej filiżanki (za chwilę miała wybić dziewiętnasta).
Zapomnieć (się)? Choć na chwilę? O tym, że życzenia złożyło mu pół świata, ale nie jego własny ojciec? O tym, że Charlie Everett miała na tyle klasy, by wysłać mu zabawną, uroczą laurkę, ale - najwyraźniej - nie tyle tęsknoty (w sercu, za nim), żeby do niego zadzwonić? O tym, że życzenia od przyjaciół ze szkoły sprowadzały się - od lat - do neutralnych w brzmieniu, krótkich w formie DM'ów na Instagramie, albo - spóźnionej - wiadomości przerzuconej przez Messenger? O tym, że do trzydziestki zostały mu dwa lata, i właśnie przekonywał się, że istotnie, na szczytach zwykle jest ładnie, ale też samotnie, i zimno, i pusto? Próbował. Nie wyszło.

W pewnym sensie żałował, że ma dzisiaj wolne. Że - jak to powiedział jego terapeuta - zyskał trochę przestrzeni na oddech i autorefleksję. W dupie miał autorefleksję, od przestrzeni (takiej na zastanawianie się, ile stracił oddał dobrowolnie, i w zamian za co), chciało mu się rzygać. Dopuszczanie do siebie głębszych myśli było niebezpieczne, a emocji - po prostu diabelnie nieprzyjemne. O wiele bardziej wolał gnać - jak szczur w kołowrotku, ale przynajmniej ubrany w cekinową pelerynkę, i malutkie, srebrzyste sztyblety, a do tego w rytm dobrej, chwytliwej muzyki - po kolejne sukcesy niż zwalniać. I nagle też zdawać sobie sprawę z własnego osamotnienia.

Dlatego też, chwilę po dziewiętnastej, jedząc przeschniętego croissanta przy wykuszu hotelowego okna, robił to, co smutni millenialsi robią zwykle, by zapomnieć o bólu własnej egzystencji.
Przeglądał Instagram.

I dlatego też, po upływie pięciu godzin (więc i po prysznicu, dwóch telefonach do Clay'a, dwóch relacjach wrzuconych we własne social media, trzech kieliszkach szampana - Z Pozdrowieniami od Personelu Hotelu Sheraton! Najlepsze życzenia!, ciuteczce koksu wtartej w górne dziąsło, i spacerze skrajem Central Parku, znajdował się u progu imprezy, na której, o ile się orientował (choć mógł się mylić - w ich środowisku przecież, w dużej mierze, każdy znał każdego), bliską była mu jedynie Lava.
No, bliską na tyle, na ile może być ktoś, kogo nie widziało się od parunastu miesięcy, z kim spało się raz, i - wiele lat wcześniej - chodziło na te same (kiepskie) koncerty i próby (kiepskich) garażowych zespołów pseudo-indie-rockowo-alternatywnych.
Wyciągał jednocześnie szyję - w poszukiwaniu zaczepionej przez Instagram towarzyszki dzisiejszego wieczora - i papierosa, z małej kieszonki na piersi noszonej przezeń kurtki, gdy przerwał mu nagły impet, i szelest połyskliwego materiału dziewczęcej sukienki.
- Wow, Lava! - Roześmiał się, gdy nagłe uderzenie drobnego, ale (zawsze go to zaskakiwało), niezwykle silnego ciała, wytrąciło go z równowagi, i papierosa z pomiędzy jego palców. Zachwiał się lekko, ale utrzymał dziewczynę - i przytulił do siebie, wciągając w nozdrza zapach jej włosów: perfumy, coś świeżego i owocowego, szampon, dym ze szlugów szesnastu różnych marek i ostatni powiew prawie-ciepłej, choć już nie-letniej nocy - Ja też się cieszę, że cię widzę!
Bardziej, niż przypuszczał. Do tego stopnia, że zamiast w policzek, pocałował ją w kącik słodkich od alkoholu, i słonych mgiełką potu, warg.
- A po co ci jakieś tam imiona? - Zaświergotał, przekrzykując łomot muzyki, i rwetes kurtuazyjnych rozmów - Ważne, że pamiętasz moje! Dziękuję za zaproszenie, nie wiem co bym bez ciebie zrobił! - (Kłamstwo; pewnie upiłby się zawartością minibaru, wziął ubera, i wylądował na dalekim Brooklynie, w jakimś klubie, w którym celebryci jego rządu zapijali pałę, i zabijali czas dzielący ich od śmierci) - Nie wiem! - Zaczepił - Przekonamy się? Co to w ogóle za melanż? Znasz tu kogoś, czy obydwoje jesteśmy na krzywy ryj? Jak się w ogóle masz? Co u ciebie? Dobrze wyglądasz. Dużo piłaś? I czemu nie ze mną?

autor

harper (on/ona/oni)

Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

Fuck. Jego urodziny! Powinna była pamiętać. Przecież nie raz spędzali je razem. Znali się zdecydowanie za długo, by mogła o nich zapomnieć. Powinna była, chociaż wysłać wiadomość, jeśli nie mogła zadzwonić, jak to robiła, gdy akurat była poza miastem. Ale zapomniała. Była zbyt zajęta przygotowywaniem wywiadu, zbyt zestresowana wielkim zleceniem, zbyt zaaferowana tym, co się działo wokół niej, by zajrzeć na głupiego Facebooka i sprawdzić, o czyich urodzinach powiadomi ją tego dnia. Zresztą, co wstyd w tej chwili przyznać, przecież miała zapisaną datę jego urodzin w kalendarzu.
Nigdy nie miała problemu z urodzinami, nie uważała tego dnia za wyjątkowo trudny, nie towarzyszyły jej w związku z nim żadne negatywne emocje. Nie miała problemu z przemijaniem, nie patrzyła za siebie i nie rozpamiętywała przeszłości, wyczekiwała tego, co nadejdzie i na samą myśl nowości i zmian, była podekscytowana. Każdy rok ofiarowywał jej nowe doświadczenia, z których starała się brać lekcję.
W zasadzie to lubiła urodziny – zainteresowanie ze strony ludzi, a także fakt, że chcieli z nią spędzać ten czas. Lubiła też sama sprawiać, że był to dzień wyjątkowy. Brała wolny dzień w pracy, jeśli była poza Seattle albo wydłużała sobie weekend, by gdzieś pojechać. Od rana piekła swoją ulubioną szarlotkę, którą zajadała z wegańskimi waniliowymi lodami. Zakładała ubrania, w których czuła się piękna i wychodziła na kawę. Sama albo znajomymi, wszystko zależało od tego, kto akurat był pod ręką. Ale każde urodziny były inne. Jedne spędzone z rodziną w Seattle, inne w Atlancie, Indiach, Miami. Podczas jednych towarzyszyli jej przyjaciele, a na innych znajomi, których dopiero poznała, niektóre spędziła ze swoimi partnerami, inne z rodziną.
To jeszcze nie był moment na refleksje, na zamartwianie się nad swoim życiem, nad analizowaniem wyborów, nad planowaniem przyszłości. Jeszcze niedawno spędzała urodziny ze znajomymi w Seattle, u boku mając śliczną blondynkę, z którą umawiała się od kilku tygodni. We wrześniu była już sama, poznając Nowy Jork, szykując się na zlecenie, które miało pomóc jej w rozkręceniu kariery.
– Mam nadzieję, że to wow na widok tego, jak wyglądam! – zaśmiała się, choć nigdy nie oczekiwała tak oczywistych komplementów. Dobrze wiedziała, że wyglądała dobrze, a potwierdzały to kolejne spojrzenia, które zawieszali na niej goście tego wieczoru.
Przeciągnęła ten uścisk, przesuwając dłonią po jego ramieniu i dając sobie chwilę na odzyskanie równowagi. Kącik jej ust uniósł się nieco, kiedy poczuła na nim ciepłe wargi Harpera. Powoli, ale uważnie przesunęła wzrokiem po jego twarzy. Zmienił się, odkąd widziała go ostatni raz, ale nie wiedziała dokładnie jak. Wyglądał nieco poważniej, był blady, a na jego czole dotrzeć można było zmarszczkę. Mogłaby uznać, że znała go na tyle, by wiedzieć, że wyglądał na kogoś, kto dużo pracował i mało spał, no i pewnie sporo pił (oczywiście biorąc pod uwagę specyfikę branży). Jednak to był ten sam Harper, którego znała z licealnych czasów, to nie był też ten sam Harper, którego spotykała na studenckich imprezach, i chyba też to nie był ten Harper, z którym spała kilka miesięcy temu.
– Świat jest taki mały… – mruknęła filozoficznym tonem i pokręciła głową, trochę niedowierzając, że spotkali się akurat w Nowym Jorku. Od ich ostatniego spotkania minęło kilka miesięcy i nie wiedziała, gdzie obecnie mieszka i pracuje. A zbyt zaaferowana nowym zleceniem, nie myślała o tym, by się dowiedzieć. W tym przypadku obiecała sobie – najpierw praca, potem przyjemności. A w Nowym Jorku planowała zostać jeszcze kilka tygodni.
– Jak miałabym zapomnieć? – uśmiechnęła się zaczepnie. – Och, czuję się w takim razie jak prawdziwa bohaterka. Mam tylko nadzieję, że impreza sprosta twoim wymaganiom! Ale błagam, miej litość, bo to nie ja to organizowałam. – zażartowała, schodząc stopień niżej i obejmując go ramieniem w talii. Uniosła głowę, bo teraz dzieliło ich jakieś dwadzieścia centymetrów i musiała wyciągnąć szyję, by spojrzeć na jego twarz.
– To after po koncercie! Dziś grali Philosophers Witch, to była wielka impreza. No i suport – Kylie Griffin, cu-do-wna. Także tu jest ekipa, zespół. No sam wiesz! – próbowała jakoś wyjaśnić, ale miała wrażenie, że Harper-Jack powinien wiedzieć, jak wyglądają imprezy po koncertach. – A to chyba apartament lidera zespołu. Ja zostałam zaproszona, ty jesteś moją osobą towarzyszącą! – wyjaśniła z szerokim uśmiechem, łapiąc jego dłoń i ruszając po schodach na górę, prosto do mieszkania muzyka. – Zadajesz dużo pytań! U mnie wszystko w porządku! Mam zajebiste zlecenie, dlatego przyleciałam do Nowego Jorku! Wypiłam już dwa drinki! A ciebie jeszcze tu nie było... Specjalnie piłam powoli, żebyśmy dalej mogli pić razem! I cieszę się, że dobrze wyglądam! Ty też! – po wejściu do mieszkania musiała już mocno unosić głos, głośniki dudniły, wszyscy rozmawiali, więc dogadanie się nie było najłatwiejsze. – A co u ciebie? Staram się być na bieżąco, przyznaję. I widzę, że odnosisz sukcesy! – dodała, w tym samym momencie podchodząc do kuchennej wyspy, z której zabrała butelkę whisky, po czym podeszła do szafki i wyciągnęła z niej szklankę.

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Sam by zapomniał (i może tak byłoby lepiej) -
  • gdyby nie fakt, że cały świat (nie da się ukryć, że w dość narcystycznej, ale i typowo harperowej interpretacji) chyba stawiał sobie dzisiaj za naczelne zadanie, by o jego własnym wieku, i o fakcie, że nikt nie młodnieje, a Dweller nie jest od tej reguły wyjątkiem, przypominać mu na dosłownie każdym kroku.
    Różnymi drogami. Elektroniczną, choćby - w natłoku maili i powiadomień, relacji zawierających w sobie jego twarz, jego piosenki, jego zdjęcia - czasem takie, o których istnieniu nie miał pojęcia (albo wolał go nie mieć), jego fotografie z dzieciństwa, jego teksty przerobione na wiersze wklejone w czyjś pamiętnik albo wmontowane w nastoletni rysunek - oznaczone jego instagramowym nickiem tak, by przypadkiem nie zaginęły w tłumie innych i, przy odrobinie szczęścia, znalazły się w jego własnych stories.
    Albo, bardziej tradycyjnie, za sprawą urywających się telefonów, które zresztą muzyk w końcu ukrócił dość subtelną drogą: pozwalając rozładować się wszystkim swoim iPhone'om oprócz jednego, tego, do którego dostęp miał w zasadzie jedynie Clay, jego matka, i - teoretycznie - garstka jego przyjaciół (ironia jednak polegała na tym, że choć ich numery widniały w liście kontaktów, oni sami nie znali tego numeru Dwellera, więc relacja ta była raczej jednostronna), i prezentów podsyłanych pod hotelowe drzwi (jeśli komuś udostępniono adres), lub do recepcji.
    Nie przypuszczał wprawdzie, że kiedykolwiek przyjdzie mu osiągnąć ten poziom sławy na jakim nawet Google zmienia swoje logo na jeden dzień, by podkreślić ważność urodzinowej daty - nie był w końcu Freddy'm Mercury'm (znowu: może to i, koniec końców, mimo wszystko lepiej) ani Mickiem Jaggerem (póki co w jego ciele nadal było za dużo kolagenu i za mało narkotyków, by zaczął idola przypominać choćby pod czysto fizycznym względem) - ale wystarczyło mu w zupełności, że w drodze na spotkanie z Hale natknął się na własną twarz - w otoczeniu przypominajek o jego urodzinach - na przynajmniej trzech okładkach tanich, plotkarskich magazynów nadzianych na metalowe stelaże gazeciarskich stoisk.
Tym przyjemniej było zatem dać się wciągnąć Lavie w tłum osób, które albo nie miały pojęcia kim ów długowłosy, chudonogi, bladolicy i trochę wymięty przybysz jest, albo też po prostu niczego sobie z jego tożsamości nie robiły; podążając za nią najpierw w górę schodów, a potem w głąb mieszkania, po którym poruszała się tak, jakby sama mieszkała tu od paru dobrych tygodni, albo miała GPS wmontowany w potylicę - ot, gdzieś pod kaskadą jaśniutkich warkoczyków, które miękką falą płynęły przez jej kark i plecy.
- Nie jestem wybredny! - Zapewnił ją, choć była to ledwie półprawda, bo zależało jeszcze o co miało się rozchodzić. Harper-Jack, świeżo zachłyśnięty luksusem, na który sam sobie zapracował (nie zaś, który serwowany byłby mu na srebrnej łyżeczce przez zimne, ale suto opłacane z konta matki niańki), potrafił kręcić nosem na najdrobniejsze szczegóły, jeśli nie trafiały w jego gust. Faktycznie jednak, na tym etapie swojego życia zgadzał się z myślą, że impreza, to impreza, a w hierarchii najróżniejszych rautów i fet domówki tak czy siak plasują się najwyżej jak się da (i o wiele wyżej, przy tym, niż wszystkie te nadęte gale, na jakie zapraszano go od całkiem niedawna - organizowane przez GQ i Vogue) - No i... - Podłapał zaraz, dość swobodnie sadowiąc się na kancie kuchennej wyspy, nieopodal miejsca, w którym Lava znalazła nieotwartego jeszcze Glenfiddicha - "Dużo", czy "za dużo" pytań, Lava? Bo jeśli czujesz się... - Zachichotał, jednocześnie wgryzając się w jednego ze słonych paluszków, które - wepchnięte w plastikowy kubeczek - zwędził skądś po drodze do kuchni - Przytłoczona, czy coś, to ja pójdę porozmawiać Carlie Griffin. Czy tam Kelley... - Zamajtał nogami, nie odwracając spojrzenia od Lavy i gestu, jakim pozwalała by szklankę powoli wypełniła złotawa barwa whiskey - U mnie, słuchaj, całkiem dobrze - Kontynuował, cudownie nieświadomy, że właśnie zmasakrował pierwsze imię początkującej piosenkarki (a więc i zupełnie niewzruszony tym faktem) - Jestem zmęczony, ale to jeszcze nie jest wypalenie zawodowe. No i wiesz, nagrywamy kolejną płytę, mam już ustawione dwa nagrania... W sensie, nagrania video. Zajmuje się tym jakiś młody artysta, eksperymentator. Więc albo będzie super-zajebiście, albo wielki skandal, i pójdziemy na dno, ale, uhm, jak to mówią? Yolo, carpe-coś-tam - Wzruszył ramionami i proszalnym gestem wysunął dłoń, by towarzyszka mogła wsunąć mu w obręcz palców chłodne, wypełnione alkoholem szkło - Wszystko się jakoś toczy. Na długo zostajesz? Tu, w Nowym Jorku.
I może Lava nie dosłyszała tego w jego generalnie-radosnym, ogólnie-lekkim tonie głosu, ale w znaku zapytania stawianym na koniec każdego ze zdań kryła się ciekawość, czy będzie mógł liczyć na jej towarzystwo trochę dłużej niż przez jedną noc. Czy też, jak to zwykle bywało, za chwilę znów zostanie zupełnie sam.

autor

harper (on/ona/oni)

Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

Towarzystwo było idealne, sami-swoi można by powiedzieć. Ludzie z branży, którzy nie piszczeli z zachwytu, widząc drugą sławną osobę, którzy potrafili uszanować przestrzeń osobistą innych, doskonale znając bolączki związane z rozpoznawalnością, a także ci, którzy doskonale wiedzieli, jak takie imprezy wyglądały i nikt krzywo nie patrzył, gdy ktoś wypił o jednego (albo pięć) drinków za dużo, czy wyszedł z łazienki z odrobiną białego proszku na nosie (albo nawet się z tym nie krył, wciągając coś przy kuchennym stole). Każdy wiedział, jak wyglądają tego typu imprezy i że obowiązywała pełna dyskrecja odnośnie do tego, kto z kim poszedł do drugiej gościnnej sypialni, kto kogo zdradził, kto się z kim pokłócił.
– Czyżby?? – uniosła pytająco brew, choć dla żartu, bo niczego nie insynuowała. Nie widzieli się od jakiegoś czasu, mogło się przecież wiele w tym czasie zmienić. Jej standardy zapewne nieco by ewoluowały, gdyby zrobiła wielką karierę, a stan jej konta bankowego wynosił kilkucyfrową sumę. Niemniej jednak Harper-Jack nie wyglądał jak ktoś, kto po zarobieniu pierwszego miliona od razu kupuje sobie całą nową garderobę, nowe porsche, a na palcu nosi sygnet warty roczną pensję Lavy. Spuściła wzrok, specjalnie spoglądając na jego dłonie, nie dostrzegając na nich błyskotki, za którą mogłaby kupić sobie samochód.
– Dużo, nie za dużo. – wywróciła teatralnie ciemnymi ślepiami, obdarzając mężczyznę szerokim i pełnym uroku uśmiechem. – To miłe, że pytasz. – przyznała szczerze, dodając do tego lekkie wzruszenie ramion. – O mnie nie zrobisz sobie update’u z nowego artykułu na pudelku. Ale… wystarczy, że zapytasz, a o wszystkim ci opowiem. – trochę się droczyła. Nie miała nic do ukrycia, jednak miała wrażenie, że to u niego działo się o wiele więcej, w dodatku wartego zagłębienia się w ostatnie miesiące jego życia. Oczywiście chciała wiedzieć. I to nie jako nieco wścibska dziennikarka muzyczna, a jako dobra znajoma, która znała go od lat i obserwowała jego drogę na szczyt. – Kylie… myślę, że byłaby zachwycona, jednak… na długo byś zniknął. Dziewczyna naprawdę dużo mówi. No i słyszałam, że jest twoją fanką. – odparła z uśmiechem, będąc niemal przekonana, że to nie jest coś, czego Harper tego wieczoru potrzebuje. Nadgorliwa młoda artystka z pewnością zamęczyłaby go potokiem słów wylewającym się z jej ślicznej buźki. Kylie była podekscytowana tym, że w końcu ktoś ją zauważył i całkiem nieźle wykorzystywała swoje pięć minut. Lava mogła się więc założyć, że gdy tylko Dweller wpadnie w jej pole widzenia, zaraz się koło niego zjawi.
– Całe szczęście! Jeszcze tego brakowało, by młody, wschodząca gwiazda estrady, najnowsze muzyczne odkrycie, najbardziej pożądany kawaler ostatnich miesięcy, wypalił się zawodowo. To byłaby wielka szkoda. – wyrecytowała kilka określeń, które pamiętała z artykułów o Harperze, a na koniec zacmokała, kręcąc głową.
– Musisz mi o tym opowiedzieć, koniecznie. To jakiś wizjoner? Jestem szalenie ciekawa, co z tego wyjdzie! – była podekscytowana, co z pewnością było po niej widać. – Może niekoniecznie teraz, ale… no wiesz, kiedyś. – dodała z uśmiechem. Przecież nie przyszli tu rozmawiać o pracy! Harper też prawdopodobnie nie mógł zdradzić jej wielu szczegółów, także musiała poczekać, aż teledyski powstaną i będzie je mogła w końcu zobaczyć.
– Szczerze? Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że jeszcze kilka tygodni, wszystko zależy od materiału, który teraz piszę. Jeśli się przyjmie, chciałabym zrobić z tego całą serię, a wtedy będę mieć pretekst, by zostać tu na dłużej. – odpowiedziała szczerze. Liczyła na to, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nowy Jork bardzo się jej podobał, no i był pełen możliwości, które kusiły Lavę.
– Liczę na to, że znajdziesz chwilę i pokażesz mi… miasto. – dodała, unosząc spojrzenie na jego twarz i uśmiechając się zalotnie.

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Rzeczywiście...
Tego typu spędy, do których influencerzy, celebryci znani z gotowości, by dla sławy zrobić wszystko i jeszcze trochę więcej, gwiazdy mniejszego i większego kalibru oraz wszelkie inne osoby mające coś wspólnego z showbizem (choćby było to rozlewanie kawy na planie filmowym tego jednego wieczora, gdy odbywał się aktualnie rzeczony raut), ciągnęli jak ćmy do płomienia świecy, miały w sobie coś zaskakująco kojącego. Jasne, było na nich głośno, zazwyczaj duszno, i na jakimś etapie też czasem zwyczajnie niezręcznie, gdy ta (już) mniej trzeźwa część zaproszonych (albo wproszonych) gości zaczynała kleić się do tej (jeszcze) przytomnej, ale nadal co do jednego uczestnicy mieli zazwyczaj absolutną, choć niewysłowioną, zgodność:
  • Co działo się na takiej imprezie, zostawało na niej.
I nieważne, czy ktoś się porzygał, popłakał, czy dał sobie po mordzie - będąca tego świadkiem publika milczała kolektywnie, jak zbiorowy grób, pytana o szczegóły na następny dzień. Przez prasę, albo przez nieobecnych, do zadawania zbyt wścibskich pytań motywowanych zazdrością, ciekawością, albo zabójczą mieszanką jednego z drugim.
Krycie sobie nawzajem tyłków (albo nosów - tych upapranych kokainą właśnie) było aktem sprawiedliwym i odwzajemnionym, ilustracją starego, dobrego "nie życz drugiemu, co Tobie niemiłe".
Sama myśl, że przynajmniej tym jednym aspektem sławy nie musi się tutaj przejmować, Harper automatycznie zaczynał oddychać trochę wolniej, i trochę głębiej, a i nieco bardziej pozwalał sobie na bycie, po prostu, sobą (cokolwiek miało to oznaczać).
- No już dobrze, dobrze! - Uniósł obydwie dłonie w geście przeteatralizowanej kapitulacji, nadal pozwalając, by lekki uśmiech błąkał się po jego zwilżonych alkoholem wargach - Jestem... Bywam trochę wybredny. Czasami. Ale to naprawdę zależy od kontekstu!
Mówił prawdę, ale nie na poważnie - nie miał dziś ochoty na zbyt złożone, filozoficzno-egzystencjalne dysputy, które na pierwszym roku studiów wciągał w system tak łapczywie, jak za dwa, trzy lata miał wciągać koks. W innych okolicznościach może tak, i przeczuwał, że i do nich Lava byłaby odpowiednią partnerką, ale tego wieczora po prostu nie miał już siły. O wiele bardziej odpowiadała mu zatem pozorna przekomarzanka prowadzona nad sączonymi wspólnie protestami. Poza linią spojrzenia wszelkich Kylie i im podobnych istot, które pewnie bez zastanowienia przerwałyby ich bieżącą pogawędkę, przekonane, że w takim zachowaniu nie ma nic złego, jeśli pozwala ono zaspokoić objaw choroby zakaźnej (drogą mediów społecznościowych), i dotykającej ostatnimi czasy coraz więcej młodych osób, choroby, nazywanej powszechnie głodem Dwellera.
A skoro już o tym mowa...
- Umm, masz rację. Kylie. - Poprawił się natychmiast, mimo wzbierającego w nim gwiazdorstwa nadal, na tym etapie kariery, naprawdę przykładając uwagę i troskę do tego, by przynajmniej próbować zapamiętywać podawane mu imiona i nazwiska. Problem był taki, że z każdym miesiącem robiło się ich w jego terminarzu i spisie kontaktów coraz więcej. Harper-Jack obiecał sobie jednak, że nigdy nie stanie się jednym z tych ohydnych snobów, na których w dzieciństwie napatrzył się aż nadto, którzy wszystkich kelnerów, boyów hotelowych i barmanów nazywają po prostu "John" - Tak mówisz!? - Zaśmiał się, i wykorzystał słowa Lavy jako pretekst by znaleźć się nieco bliżej niej, żartobliwie, i kurczliwie, chwytając się jej odsłoniętego ramienia - To tym bardziej nie zostawiaj mnie tu samego ani na chwilę, błagam! Ostatnie o czym teraz marzę to kolejny wywiad!
Z każdym kolejnym epitetem, które pod jego adresem posyłała dziennikarka, Harper
robił się jakby coraz mniejszy i mniejszy, kuląc ramiona i opuszczając spojrzenie aż do poziomu lepiącej się lekko rozlanym alkoholem podłogi. Odetchnął z nieskrywaną ulgą dopiero wtedy, gdy Lava skończyła tę wyliczankę komplementów, które - nieproszone - serwowały mu gazety i portale muzyczne. Pokręcił głową jakby próbował przeczyć własnej sławie.
- Ugh! Lava, błagam, przestań! - Zabawnie zakrył uszy niczym dziecko próbujące uchronić się od nieprzyjemnych dźwięków (rodzicielskiej kłótni lub zbyt głośnych eksplozji fajerwerków na czwartego lipca, choćby) - Dziś wystarczy Jack, okay?! Zresztą... - Zamyślił się trochę, niemal bezwiednie wsuwając między wargi słony paluszek porwany z plastikowego kubeczka z przekąskami - Dla ciebie zawsze tylko "Jack". Przecież pamiętasz mnie z czasów przed... - Trudno było mu znaleźć odpowiedne określenie, więc zatoczył dłonią obszerny półokrąg - ...całym tym szaleństwem.

Na szczęście nie musiał czekać długo, aż poważny ton konwersacji znów zelżał, ustępując pogodniejszej nucie. Energicznie pokiwał głową.
- Zwariowałaś!? No pewnie, że ci pokażę! Wszystko! Pod warunkiem, że ty pokażesz mi... - Zapewnił, dopiero potem orientując się jak wieloznacznie mogło to brzmieć - Swoje ulubione miejsca w Wielkim Jabłku, ma się rozumieć. Powiedz, tak zupełnie z wyobraźni, gdybyś musiała wybrać się tutaj na randkę, to gdzie? Gdzie byś mnie zabrała? Dokąd byś najchętniej poszła?

autor

harper (on/ona/oni)

Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

Po całym dniu na nogach i kilku wlanych w siebie drinkach Lava mogła być albo świetną towarzyszką filozoficzno-egzystencjalnych rozmów albo idealną kompanką do imprezy. Wybór należał do Harper-Jack’a. I wcale nie musiał podejmować tej decyzji informując ją o niej. Wystarczyło kilka znanych jej uśmiechów, by wiedzieć, że ten wieczór potoczy się w zabawowym kierunku. A ona ten kierunek bardzo lubiła. Bawiła się świetnie, humor jej dopisywał i to chyba nie był najlepszy moment, by to wszystko zaprzepaścić i zacząć rozwodzić się nad losem, który śmieje się wszystkim w twarz. Tego wieczoru chciała być Lavą odnoszącą sukcesy, Lavą lawirującą wśród najlepszych muzyków, Lavą robiącą maślane oczy do Dwellera.
– Och, od kontekstu? – uniosła pytająco brew, śmiejąc się i kręcąc przy tym głową. Zaraz jednak przybrała poważny wyraz twarzy i pochyliła się nieco w jego stronę.
– Są sytuacje, kiedy dobrze jest wiedzieć, czego się chce i być trochę wybrednym. – przyznała z tajemniczym uśmiechem, po czym wzruszyła lekko ramionami, jakby oczywiste było to, co miała na myśli. A nie były to żadne filozoficzno-egzystencjalne tematy, a zwykła, naturalna i ludzka potrzeba, by pewne rzeczy działy się wedle własnego upodobania. Na przykład, czy woli się brunetów, czy blondynów. Albo wyższych i lepiej zbudowanych. Ewentualnie śliczne i długonogie blondynki, za którymi wzrok Lavy zawsze uciekał.
– Proszę cię, ty chyba nie wiesz, co mówisz. Zaraz będziesz błagał, żebym to ja dała ci spokój. – zażartowała, wywracając teatralnie oczami. Nigdy nie była upierdliwa i szanowała przestrzeń innych osób, jednak teraz chciała nadrobić te kilka lat, podczas których się nie widzieli i naprawdę nie planowała zostawiać go tu samego.
Jack… zaczęła, unosząc spojrzenie na jego twarz i uśmiechając się zadziornie.
– Oczywiście, że pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć? – pokręciła głową, przy okazji zbliżając się do niego i układając dłoń na jego udzie, by zrobić miejsce dla przechodzącego obok niej wysokiego mężczyzny, który trzymał dwa drinki, którymi nie chciała zostać oblana. – Zresztą… nie do końca wierzę tym nagłówkom. Najbardziej pożądany kawaler?! Owszem, założę się, że jakieś siedemdziesiąt procent społeczeństwa chciałoby cię przelecieć, ale czy koniecznie miałoby się to skończyć ślubem? – uniosła zaczepnie brew, po czym roześmiała się, nie potrafiąc zachować poważnej miny. Jeśli tylko chciał, mogli rozmawiać o całym tym szaleństwie, które pojawiło się w jego życiu, o karierze, która wszystko wywróciła do góry nogami, oczekiwaniom, którym musiał sprostać. Tyle że nie tu i nie teraz, bo to nie był odpowiedni czas, ani miejsce. Ale byłą gotowa wyjść i znaleźć bardziej ustronne miejsce, w którym mogliby na spokojnie porozmawiać, gdzie muzyka nie zagłuszałaby ich słów i myśli, gdzie nikt nie usłyszałby czegoś przypadkiem.
– Na taką odpowiedź i taki entuzjazm właśnie liczyłam. – odparła wesoło, sięgając po butelkę z alkoholem, by uzupełnić trzymane przez Dwellera szkło, po czym nalała również sobie, zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie.
– Cholera, sama nie wiem. – zmarszczyła nieco czoło. – Z jednej strony chciałabym zobaczyć te wszystkie najważniejsze miejsca, a z drugiej… marzę o tym, by poznać Nowy Jork takim, jakim widzą go jego mieszkańcy. – przyznała szczerze, bo to, co mogła znaleźć w przewodniku, to było dla niej za mało. – A jeśli chodzi o randkę, to… są to miejsca z zupełnie innej kategorii! Broadway? Może ogród botaniczny. Albo kolacja gdzieś w Little Italy? Pojęcia nie mam! – pokręciła głową, unosząc szklankę do ust. – A ty? Gdzie chciałbyś pójść na randkę? – była ciekawa.

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Dwudziestoośmioletni Harper-Jack Dweller decyzje podejmował na dwojaki sposób - i w podświadomej zgodzie z zasadą, że najlepszą metodą na życie jest popadanie z jednej skrajności w drugą (za trzy-cztery lata będzie miał w tej kwestii inne zdanie, coraz bardziej ceniąc sobie stabilność i przewidywalność codziennej egzystencji, ale nie dzisiaj - znajdując się wszak pod wpływem tak imprezowej atmosfery i wpędzanych w siebie narkotyków, jak i po-urodzinowego haju).
Albo nad obieranym kierunkiem głowił się zbyt długo, obsesyjnie wręcz analizując w myślach wszelkie możliwe opcje i scenariusze, wszystkie za i przeciw, wszystkie plusy i minusy oraz wszystko, co mogło się udać, albo też nie-udać, zależnie od dokonanego przezeń wyboru...
Albo też nie myślał wcale, zapędzony w kozi róg nadmiernej spontaniczności, która nie pozostawiała miejsca na myślenie o konsekwencjach wdrażanej w życie akcji.
Ale przynajmniej tyle, że w tej kwestii zdawali się mieć dziś z Lavą Hale bardzo podobne zdanie - nie wyglądało bowiem na to, że któremukolwiek z nich zależało szczególnie na słuchaniu rozsądku, filozoficznych dywagacjach i rozbieraniu omawianych kwestii na czynniki pierwsze z użyciem zdolności krytycznego myślenia i logiki. O ile milej było wszak skupić się na spojrzeniu wlepionych weń ciemnych oczu - fakt, trochę maślanych, w ten najcudowniejszy, schlebiający mu sposób - i wszelkich możliwych przyjemnościach, którym mogli się dziś oddać pod warunkiem, że przestaną myśleć za dużo i zbyt głęboko (a zaczną czuć - choćby przyjemną rześkość nowojorskiego powietrza, o ile wyjdzie się na taras widokowy na szczycie budynku, a nie zejdzie do podziemi... oraz szampana i wódkę buzujące w systemie do pary z euforią i odurzeniem).

Jack nie był wprawdzie długonogą blondynką, ale cała ta jego ciemnowłosa, tyczkowata natura chyba mimo wszystko Lavie wystarczała. Jemu zaś bynajmniej nie przeszkadzała atencja, którą obdarzała go dziewczyna i, tak szczerze mówiąc, trudno było mu wyobrazić sobie scenariusz, w którym miałby zacząć ją błagać, by dała mu spokój. W przeciwieństwie do niektórych znanych mu osób, Hale naprawdę potrafiła uszanować jego personalne granice - jak widać: nawet teraz, gdy z mało znanego szkolnego szarpidruta (przez niektórych w Ballard High wyśmiewanego przecież do łez; obopólnych - to znaczy: u prześladowców wzbierających pod powieką ze śmiechu, u Harpera zaś, skrycie, z upokorzenia) przemienił się w pięknego łabędzia najgorętszy produkt popkultury.

- Szczerze? - Roześmiał się, marszcząc nos i przelotnie liżąc spojrzeniem dziewczęcą dłoń, osiadającą właśnie na jego udzie - Tak długo, jak ta wspólna noc nie zakończyłaby się pogrzebem, to pewnie bym się zgodził... Wiesz... - Wzruszył ramionami - Nie mów nikomu, i zapomnij wszystko, co mówiłem przed dwiema minutami. W gruncie rzeczy chyba jednak jestem całkiem łatwy. Zależy kto pyta.
Co z tego, że chwilę temu udawał wybrednego - nagle nie miał nic przeciwko. Tak długo, jak w owych siedemdziesięciu procentach społeczeństwa mieściła się dzisiaj Lava.

Skinął głową z nieskrywaną wdzięcznością, i wzniósł szklankę do ust, napawając się świeżą porcyjką wilgocącego jego wargi alkoholu. Mógłby być mocniejszy, i zimniejszy, i trochę lepszy jakościowo, ale teraz liczyło się raczej towarzystwo, a nie zawartość szkła.
- To może kompromis? - Zaproponował, całkiem dumny z podsuwanego Lavie rozwiązania - Wycieczka w jakieś bardzo, bardzo słynne miejsce, ale metrem, razem z całą resztą mieszkańców miasta, a nie limuzyną, albo chociaż taksówką? Wiesz, tak damy radę... - Nawet się nie zorientował, że nagle zastąpił liczbę pojedynczą - mnogą - Zakosztować zarówno nowojorskiej powszedniości, jak i całego tego turystycznego blichtru. Co myślisz?

Nie dało się ukryć, że dziennikarski talent Lavy i smykałka do zadawania pytań robiły swoje. Harper zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Potem się roześmiał.
- Nie wiem czy to osiągalne w Nowym Jorku, ale wiesz co mi przyszło do głowy jako pierwsze? Poszedłbym na randkę do obserwatorium. Albo gdzieś, gdzie się można po prostu gapić w niebo. W ciszy, we dwoje. Ani tutaj, ani w Seattle przecież praktycznie nie widać gwiazd - No, z wyjątkiem tej jednej, którą Harper często widywał w lustrze, ale na tę akurat zwykle nie był w stanie patrzeć dłużej niż przez piętnaście sekund - Może kiedyś. Póki co chyba pozostaje nam Little Italy albo Broadway? Nie sądzę, że nas o tej porze wpuszczą do jakiegokolwiek ogrodu botanicznego.
Pochylił się lekko, by musnąć wargami płatek dziewczęcego ucha:
- Oczywiście jeśli chciałabyś się stąd wyrwać.

autor

harper (on/ona/oni)

Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

Prawdopodobnie każda znajdująca się na imprezie dziewczyna mogłaby pozazdrościć Lavie pogawędki z tym Dwellerem. Tymczasem ona nadal widziała w nim chłopaka poznanego kilka lat temu, którego mogła nazwać swoim kumplem, z którym dużo imprezowała i którego pierwszych piosenek słuchała w jakimś garażu albo małym barze, gdzie grał dla garstki osób. Znała go w zupełnie inny sposób, niż cała reszta i było to fascynujące. Zwłaszcza że mimo tych wszystkich latach, w pewien sposób musiała poznać go ponownie.
– Po cichu liczę, że będzie to naprawdę ciekawa noc, ale bardzo bym nie chciała, by skończyła jakimś czarnym scenariuszem. – stwierdziła, unosząc spojrzenie na męską twarz. Od chwili przekroczenia progu apartamentu gospodarza tej imprezy, czyli jednego z muzyków, z którego koncertu robiła relację, planowała bawić się świetnie. Była otwarta na nowe znajomości i zawierała je naprawdę szybko. W tej sytuacji jednak o wiele łatwiej i prawdopodobnie rozsądniej było postawić na rozwój wieczoru w towarzystwie Harper-Jacka, zwłaszcza że niesamowitym splotem przypadków udało im się spotkać. – Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. – zażartowała, wzruszając lekko ramionami. Jej wystarczyło to, że teraz wiedziała o tym tylko ona i mogła tę wiedzę odpowiednio wykorzystać. Gdyby chciała, oczywiście. A trzeba było przyznać, że z każdym łykiem bursztynowego alkoholu, a także każdym centymetrem, o który zmniejszał się między nimi dystans, chciała coraz bardziej.
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy Dweller zaczął przedstawiać jej swój pomysł. Z nieco udawaną powagą, ale za to ze szczerym skupieniem, rozważała jego propozycję. – Wyobraź sobie, że limuzyna nawet nie przeszła mi przez myśl. – wtrąciła, trochę się zgrywając. – Ale wycieczka metrem do nowojorskiej codzienności brzmi interesująco. – dodała, gotowa zgodzić się na taki scenariusz. Każde miejsce, które odwiedzała, próbowała zobaczyć oczami mieszkańca, a nie turysty. Owszem, była ciekawa tych najważniejszych dla danego miasta miejsc, chętnie też poznawała ich historię, ale wiedziała, że to prawdziwą duszę można było odnaleźć zupełnie gdzieś indziej. W bocznych uliczkach, mniejszych kawiarniach, restauracjach prowadzonych od lat albo w barach dla miejscowych.
– Z tego, co wiem, to obserwatorium jest na liście miejsc, które należy w Nowym Jorku odwiedzić. – pokiwała głową, pamiętając to z jakiegoś artykułu, który przeglądała tuż przed przyjazdem. – Ah, czyli rozmawiamy o randce, która miałaby się odbyć dziś? – uniosła pytająco brew, dopiero w tym momencie zdając sobie z tego sprawę. Przeszedł ją dreszcz, gdy skórę przy uchu omiótł ciepły oddech Harpera. – Wydaje mi się, że poznałam już wszystkich, których miałam poznać. Misja zakończona sukcesem, a więc mogę zakończyć swoją służbę na dziś. – zażartowała, unosząc szklankę z alkoholem do ust i uśmiechnęła się zza niej.
– Tylko… jest dość późno i nie jestem pewna, czy poza barami i klubami coś jeszcze będzie otwarte. – naprawdę nie wiedziała, na co mogą liczyć o tej porze. Mieli jednak szczęście, że to była całkiem ciepła wrześniowa noc i mogli rozpocząć poszukiwania nowego miejsca. – Chodźmy stąd. – zarządziła, nie chcąc nawet czekać, aż poczynią dokładne ustalenia. Wzięła ostatni łyk alkoholu, po czym położyła szklankę na blat kuchennej wyspy i złapała dłoń Dwellera.

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Podobał mu się ten dualizm: spontaniczne spędzanie nocy w towarzystwie osoby, którą znał dobrze, ale sprzed paru ładnych laty; i w okolicznościach, jakie dla nich obojga były nowe, choć przy tym już, po pierwszych samodzielnych krokach postawionych w świecie showbiznesu, niezupełnie obce i nie tak przerażające jak jakiś czas temu. Lava była mu bliska, nawet bardziej niż za sprawą jednej, czy dwóch nocy spędzonych wspólnie w przyjemnym chłodzie hotelowej pościeli, przez wzgląd na wspomnienia tych małych, zadymionych, i nieszczególnie popularnych knajpeczek i barów, w których on brzdąkał na gitarze, a ona zasuwała długopisem po kolejnych stronach pulchnego kajeciku, spisując treść wywiadów prowadzonych godzinę czy dwie wcześniej z prawdziwymi gwiazdami (do zaszczytnego grona których, rzecz jasna, Harper-Jack w tamtych czasach bynajmniej nie należał). Miał wrażenie, że nie musi się przy niej krygować, pilnować, i oglądać za ramię - z myślą, że może dziewczyna i jej urok są częścią intrygi mającej wyciągnąć zeń, podpitego i momentalnie rozkochanego w jej łobuzerskim uśmiechu i udawanej powadze, wyznania fenomenalnie wyglądające na pierwszych stronach plotkarskich magazynów.
Tak jak i ona, miał poczucie, że poznaje ją na nowo, ale także, że rozpoznaje w niej kawałki domu. Wczesnej dorosłości. Fragmenty rzeczywistości, w której nikt o nim nie słyszał, nikt o niego nie dbał i, co za tym idzie, nikt nie zawracał mu głowy prośbami o wspólne zdjęcia i autografy. Czasem - mimo szczerej wdzięczności jaką odczuwał za przywilej bycia najgorętszym muzycznym odkryciem sezonu! - było mu do tamtych czasów tęskno. I przy Lavie łatwiej było mu udawać, choćby przez jeden wieczór, że nic się nie zmieniło.
- Wystarczy, że ty wiesz, co? - Nie odsunął się, niemal czując tremor biegnący talią i ramionami Hale, gdy drażnił jej ucho obłokiem ciepłego powietrza - Kto wie do czego ta wiedza może ci się jeszcze dzisiaj przydać.
Podobało mu się, że cała ich rozmowa sprawnie balansuje na granicy ostentacyjnego flirtu, i niewinnej, kumpelskiej pogawędki. Nie wydawało mu się, żeby Lava pełna była oczekiwań, albo żądań. Sam też nie zamierzał wyrecytować jej zaraz całej listy zobowiązań. Obydwojgu chodziło chyba o to, by po prostu dobrze się bawić. I na tym etapie każde mogło się jeszcze przecież, w dowolnym momencie, wycofać.
Co innego, że im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym mniej którakolwiek ze stron miała chyba ochotę na dezercję. A raczej przeciwnie.
- Deal - Zgodził się natychmiast, w głowie układając już trasę (trochę zygzakowatą, biorąc pod uwagę wpływ alkoholu) spod ich aktualnego adresu do najbliższej stacji metra - Ale chyba nie pójdziemy tak bez wałówki!?
Dweller mógł mieć na koncie pierwszy milion, i parę kolejnych, a jednak nie zamierzał przepuścić okazji do wyposażenia się w darmowy zapas procentów i przekąsek, dwóch rzeczy potrzebnych mu do szczęścia w większości życiowych kontekstów. Zgarnął więc niemal pełną butelkę whiskey z blatu i zawinął ją pod połę kurtki.
- Masz jakieś wizytówki, które należałoby tu rozrzucić w ramach pożegnania? - Zażartował, choć w zasadzie nie byłby zdziwiony, gdyby dziennikarka pokiwała żwawo głową i wyciągnęła zza pazuchy stosik kartonowych prostokącików oznaczonych jej nazwiskiem i numerem telefonu. W ich środowisku naprawdę nie znało się dnia ani godziny, więc wypadało być gotowym zawsze, i na wszystko.
Lava nie wyglądała jednak na szczególnie skorą do gorliwej autopromocji. I dobrze. Marzył już o tym, by opuścić gwar bieżącego rautu, i znaleźć się na świeżym powietrze - wyłącznie w towarzystwie dziennikarki.
- Mogę mieć dla ciebie jedną radę? - Rzucił, gdy już znaleźli się na schodach, z widokiem na wyjście na miasto. Zatrzymał się stopień niżej, i odwrócił przez ramię, nadal słysząc w myśli echo kobiecych rozważań nad tym, czy coś będzie otwarte, a jeśli tak, to gdzie... Uśmiechnął się do niej, a potem, jak gdyby nigdy nic, pocałował ją przelotnie w miękką poduszeczkę dolnej wargi - Przestań tyle myśleć, Lavo Hale. Przy mnie naprawdę nie musisz.

Siedemnaście minut później, tanecznym slalomem minąwszy kilka rozśpiewanych ludzkimi głosami przecznic, znaleźli się przy wejściu do metra - w obłoku spalin, papierosowego dymu i woni hot dogów i frytek, buchającej z nieodległej budki z fast foodem. Harper-Jack zapomniał, że ma dwadzieścia osiem lat, i buchał dziecięcym niemal entuzjazmem, opowiadając Lavie o swoich pierwszych nowojorskich doświadczeniach, o tym, jak poznał Eltona Johna, o miłości, którą żywił bajgle z małych piekarenek z Brooklynu (to znaczy Jack, nie Elton - o chlebowych preferencjach tego drugiego nie miał przecież pojęcia!) i o tym, że nigdy nie był na szczycie Empire State Building. Gdy się już zapowietrzył - i kiedy przystanęli na schodach prowadzących do podziemi - chyba pocałował ją po raz drugi, tym razem trafiając tylko w skroń, albo w kant czoła.
Roześmiał się.
- To jak, Lower Manhattan? Najpierw Little Italy, a potem Nolita? Znam tam jeden mały bar, który powinien ci się spodobać... I klub zaraz obok, gdybyś chciała potańczyć...

autor

harper (on/ona/oni)

Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

– Och, uwierz mi, jeśli tylko do czegoś będzie mogło się to przydać, to nie będę się wahać, by to wykorzystać dla własnej… przyjemności. – odparła wręcz rozbrajająco, na samym końcu pozwalając sobie na krótką, budującą napięcie pauzę. Skracający się między nimi dystans tylko rozgrzewał atmosferę. I może właśnie dlatego dobrym pomysłem było opuszczenie pełnego ludzi apartamentu, w którym robiło się duszno i nie pomagały już nawet otwarte wielkie loftowe okna.
– Bierz wszystko, na co masz ochotę. Na pewno nikt nie zauważy. – rzuciła z uśmiechem, zdając się na niego z wyborem alkoholu na drogę. Jeśli dobrze pamiętała, to pijali to samo już lata temu i mieli podobny gust, a i teraz do kubeczków nalewała im to samo. Choć na przestrzeni lat, a także rosnącej sumie na koncie Dwellera, jego preferencje do alkoholu (nie tyle jego rodzaju, a butelek i marek, które teraz z pewnością mógł wybierać z wyższych – jak nie najwyższych półek – i sięgać po trunki, których ceny zaczynały się od kilkuset dolarów) mogły się diametralnie się zmienić, tak w obecnej sytuacji mieli do wyboru jedynie to, co stało na stole obok nich. Butelka wcale nie najtańszej, ale z pewnością takiej do rozcieńczenia whisky wydawała się niezłym wyborem. Sama sięgnęła po dwie puszki coca-coli, jednak nie mając gdzie ich schować, po prostu trzymała je w dłoniach.
– Zdążyłam rozdać kilka, gdy ludzie byli jeszcze trzeźwi i była szansa, że zapamiętają moje imię. – przyznała szczerze, posyłając mu zaczepny uśmiech. Imię było kluczowe, to ono sprawiało, że naprawdę zapadała w pamięci innych ludzi. Nazwisko miała tak pospolite, że czasami żartowała, że powinna wziąć z kimś ślub tylko po to by je zmienić. To była jedna opcja, którą zaakceptowaliby jej rodzice.
– No słucham! – uśmiechnęła się szeroko, zastanawiając się, czego ta rada miała dotyczyć. Zatrzymała się i zauważyła, że nie musiała już unosić głowy, bo stali mniej więcej na tej samej wysokości. Uniosła wyczekująco brew, a nim się zorientowała, poczuła na swojej wardze delikatny pocałunek. W tym momencie nie wiedziała, czy powinna się skupić na powstrzymywaniu pojawiającego się na jej twarzy uśmiechu, przesuwaniu spojrzeniem po twarzy Harpera, czy na jego słowach. – W takim razie… zdaję się na ciebie, Jack. odparła cicho, choć nie na tyle, by nie mógł jej usłyszeć w zgiełku rozmów i unoszącej się w kamienicy muzyki. Była gotowa mu zaufać.
W drodze do metra trzymała się jego ramienia, czując, że te pośpiesznie wypite procenty dawały o sobie znać. Rozmawiali nieco zbyt głośno, a przechodnie zerkali na nich wścibsko. Z uwagą słuchała opowieści Harpera o czasie, który spędził w Nowym Jorku, co kilka zdań pozwalając sobie wtrącić jakąś uwagę, westchnienie pełne zachwytu albo odpowiednią anegdotę. Przerwała mu też raz, podając puszkę coca-coli, z której otwarciem nie mogła sobie poradzić.
– Nie-e. – pokręciła głową, w tym pełnym lekkości i radości stanie nietrzeźwości podejmując dość szybko i pewnie decyzję. Nolita, od razu. – odparła, uśmiechając się do niego szeroko. – Noc jest za krótka, by zmarnować ją na przejażdżki metrem. Chcę zobaczyć bar, spróbować twojego ulubionego drinka i obiecuję, że nie będę myśleć i decyzję o tym, co pijemy, pozostawię tobie. A potem… oczywiście, że będę chciała potańczyć! – uniosła się na palcach, jedną dłoń opierając na jego klatce piersiowej i nieco zbyt szybko, pełnym emocji i podekscytowania głosem, podsunęła nieco skróconą wersję jego planu.
– To jak? – przeniosła dłoń na jego policzek, po czym złożyła delikatny pocałunek w kąciku jego ust. Noc może i była jeszcze młoda, ale już teraz była pora, o której imprezy się rozkręcały, a nie chciała na żadną dotrzeć, gdy DJ będzie wybierał już kończące imprezę utwory.

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

W tym okresie jego życia - niby już na progu trzydziestki, a jednak w takiej od niego odległości, żeby swobodnie dało się zapomnieć o zniszczalności własnego ciała (której za parę lat Harper stanie się boleśnie świadomy - gdy już otłucze sobie tak tyłek, jak i duszę w upadku ze szczytu sławy - na całe szczęście jednak prosto w kochające go, i amortyzujące spotkanie z życiowymi realiami ramiona) - do tego, by brał wszystko, na co ma ochotę, Harper-Jacka Dwellera naprawdę nie trzeba było zapraszać więcej niż raz, ani poganiać.
Niezależnie, czy chodziło o narkotyki - w kręgach, w których zaczął się teraz obracać dostępne tak ogólnie i za darmo, że łatwo było zapomnieć o jakże przyziemnej nielegalności tych substancji (i o tym, że od czasu do czasu ktoś - jakiś niższy szczeblem manager, albo wybijająca się dopiero z tłumu gwiazdorzyna, musiał za posiadanie odbyć krótką odsiadkę albo zapłacić sowitą grzywnę, ot, w ramach policyjnej pokazówki), o zgarniane z blatu butelki alkoholu, czy nawet o rękę Lavy - jak gdyby nigdy nic braną teraz przez bruneta w oplot własnej, w chwiejnym, radosnym slalomie jakim zdążali ku najbliższej stacji metra.
Gdyby ktoś go teraz zapytał, jak muzyk wyobraża sobie młodość, ten odparłby pytającego, iż ów patrzy właśnie na jej definicję.
Młodość kojarzyła się Harperowi z beztroską i szczęściem - tak słodkim, i tanim, jak wata cukrowa z odpustu na waszyngtońskiej przystani. A beztroska mieszkała wszak w gwarze miasta, budzącego się znów do życia po przedwieczornej drzemce; szczęście kryło się zaś za progiem dolnej wargi Lavy Hale, i brzmiało jak cichy syk bąbelków ulatniających się spod zawleczki, wprawnie podrywanej przez Dwellera palcem wówczas, gdy jego towarzyszka odniosła kolejne już fiasko.
- Nie-e? - Przedrzeźnił ją ze śmiechem perlącym się na wilgotnych pocałunkiem i alkoholem wargach, i z błyskiem wielkomiejskich neonów odbitych w rozszerzeniu źrenic - No to nie...
Podobało mu się.
Teraz, owszem -
Ale podobało mu się zawsze - nawet, gdy byli młodzi i głupi tylko odrobinę głupsi niż dzisiaj - to, jak Lava nie bała się wyrażać opinii, i bez większych ceregieli komunikowała swoje potrzeby albo nastroje. Boże, gdyby tylko większa ilość znanych mu osób (z nim samym, zresztą, na czele), potrafiła częściej stosować tę strategię - życie z pewnością byłoby prostsze, i o wiele, wiele przyjemniejsze dla wszystkich z zaangażowanych partii. Teraz, z animuszem dodawanym jej spożywanymi na bieżąco procentami, brunetka zdawała się być jeszcze bardziej przebojową, i pewną swojego zdania, niż zwykle.
- Obawiam się, że na jednym się nie skończy - Odgroził się w reakcji na wszystkie zachcianki Hale, zwłaszcza w temacie kosztowania jego ulubionego drinka - Zobaczysz, w Mother's Ruin... - Zachichotał wymieniwszy nazwę ulubionego lokalu - Mają taką kartę koktajli, że kto wie, w jakim stanie zobaczy nas wschód słońca...

Choć w tak wielu kwestiach związanych ze spontanicznie ukleconym planem na dzisiejszy wieczór Lava i Harper zdawali się być zgodni, w jednej chłopak nie mógł się z nią zgodzić: przejażdżki metrem w Nowym Jorku, jakkolwiek długie, nigdy nie były dla niego marnotrawstwem energii, czy czasu. Na całym świecie nie uznał drugiego miejsca tak pełnego wielobarwnych indywiduów, a jednocześnie tak dziwnie swojskiego, jak tunele podmiejskiej kolei.
Być może, przy tym, czuł już w kościach, że zupełnie niedługo sława odbierze mu przywilej tak swobodnego kręcenia się po publicznych przestrzeniach. Przez całą drogę do Nolity, jakiś zafrasowany fan zaczepił ich tylko dwa razy.
Za parę, paręnaście miesięcy, Harper nie będzie mógł wyjść do lokalnego baru z pierożkami gyoza, nie natknąwszy się na piszczącą wielbicielkę i nadpobudliwych paparazzi.
- I voila! - Trochę pokaleczył swój podpity, francuski akcent gdy już dotarli na docelową stację, a on znalazł się na platformie pierwszy, wyciągając do Lavy dłoń w nieco przerysowanym, nieco staroświeckim, ale bez dwóch zdań bardzo uprzejmym geście. Potem poprowadził ją ku wzniesieniu schodów, i wyżej, na rozpachnione nocnym szaleństwem powietrze. Kamienice Nolity były znacznie niższe i starsze metryką niż drapacze chmur, wśród których obracali się jeszcze paręnaście minut wcześniej, ale to wcale nie odbierało dzielnicy uroku. Poorane zygzakami schodków przeciwpożarowych, kojarzyć mogły się z waszyngtońskim Chinatown, a jednocześnie - z filmami starego Hollywood, Śniadaniem u Tiffany'ego, i pocztówkami z Nowego Jorku sprzed dobrych sześćdziesięciu laty.
- No to co, zaczynamy!? - Zapytał retorycznie, nim pociągnął Lavę ku pierwszemu z lokali. Tam, przedarłszy się przez gęstniejący tłum, pomógł jej wspiąć się na obity pluszem hoker. Nikt zdawał się nic sobie nie robić z faktu, że ich dwójka wniosła tu własne procenty - teraz starannie skryte przez Harpera w podcieniu barowej lady. Przysiadł się do Lavy, i klepnął dłonią w lastryko kontuaru, zwróciwszy na siebie uwagę starszego barmana. Mężczyzna odwrócił się przez ramię z surową, poirytowaną miną - a potem rozpromienił nagle, uśmiechając się szeroko spod starannie podkręconego wąsa.
- Jackie! Mój chłopcze! - Powitał bruneta z gęstym, włoskim akcentem zaplątanym pomiędzy sylaby, nim jego wzrok padł na Lavę - A co to za piękność mi tu przyprowadziłeś!?
Harper wzruszył ramionami niby niewinnie.
- Sam nie wiem... Może kolejną ofiarę? - Roześmiał się, nim odwrócił się ku Lavie, konspiracyjnym szeptem musnąwszy jej ucho: - To Gianluca. Najlepszy barman w okolicy, ale i mistrz tarota. Chętnie wywróży ci przyszłość! - Oznajmił - I zrobi nam po drinku, tak dla kurażu. No... To co powiesz?

Lava Hale

autor

harper (on/ona/oni)

Got a lot baggage, always feeling like a tourist
Awatar użytkownika
32
169

prezenterka radiowa

KIRO Radio

columbia city

Post

– To ile masz tam ulubionych drinków? – dopytała, uśmiechając się szeroko. – Czy to nie tak… że coś ulubionego powinno być jedno? Jedyne w swoim rodzaju, naj-naj-najulubieńsze? Ale chętnie wypiję wszystkie twoje ulubione drinki. – uniosła spojrzenie, z rozbawieniem przyglądając się jego twarzy. Plotła głupoty, jedną ręką oplatając ramię mężczyzny, na wypadek, gdyby straciła równowagę. – Ah tak? – uśmiechnęła się szeroko, zachęcona słowami Harpera do odwiedzenia kolejnego lokalu. – W takim razie pokaż mi Mother's Ruin. – odparła, kończąc wypowiedź lekkim skinieniem głowy, jakby musiała to wszystko jeszcze dodatkowo potwierdzić. Była zdecydowana. Plany Dwellera jej odpowiadały, choć tak naprawdę nie miała silnych preferencji, co do zwiedzania kolejnych miejsc. W tym momencie bardziej interesował ją towarzyszący jej mężczyzna, spędzany z nim czas, a dopiero potem nowe nowojorskie lokale i karty koktajli. Poza tym to on w tym momencie był gwarancją dobrej zabawy i wyboru najlepszych drinków.
Do tej pory nie miała okazji doświadczyć magii związanej z przejazdem nowojorskim metrem. Kojarzyło się jej ono z tłokiem i pośpiechem, a także obawą, że ktoś może ukraść jej torebkę. Metro nocą mogło mieć swój urok. Zwłaszcza jeśli nie było się kobietą i miało się przywilej siły. Mogła też wystarczyć odrobina nierozsądku. W tej sytuacji planowała zaufać Dwellerowi, zaciskając palce na jego dłoni, pozwalając mu się prowadzić po peronie, siadając obok niego w wagonie, a potem podążając za nim schodami, prosto do miejsca, które chciał jej pokazać. Rozglądała się uważnie, chłonąc każdy architektoniczny detal, każdy dźwięk żyjącej nocą okolicy, każdy głośniejszy śmiech niosący się gdzieś spod z wypełnionych ludźmi i muzyką lokali, ale też ciepło ciała Harpera, który oplótł ją swoim ramieniem. Nowy Jork miał swój urok, dekadencki styl mieszający się z nowoczesnością, miejsca pełne stałych bywalców, którzy znali imiona barmanów, a ci wiedzieli już, jakiego drinka mają przygotować, ale też lokale pełne nowych twarzy, które chciały koniecznie zajrzeć do jednego z aktualnie modniejszych miejsc na mapie miasta.
– Prowadź – uśmiechnęła się szeroko, unosząc spojrzenie na neonowy szyld lokalu, do którego po chwili weszli. Była pewna, że zabierze ją w miejsce godne polecenia, ale też szybkiego powrotu. Nie musiało być ładnie, schludnie i nowocześnie, miało być z duszą, historią i najlepszymi drinkami, których ceny nie były absurdalnie zawyżane przez fikuśne nazwy. Znali się nie od dziś i Jack mógł wiedzieć, jakie lokale Lava lubi i jakie doceni. W końcu w podobnych miejscach spędzali razem czas jeszcze na studiach.
Ruszyła za Harperem w głąb pomieszczenia, przeciskając się przez tłum ludzi. Stanęli przy wysokim barze, cudem znajdując tam dla siebie miejsce. Oparła się przedramionami o chłodny bar i wlepiła spojrzenie w barmana, który po chwili się do nich odwrócił. Na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech, a w odpowiedzi na jego słowa, w teatralnym geście, zatrzepotała rzęsami i przyłożyła wierzch dłoni do podbródka, jakby pozowała do zdjęcia. Zaraz potem machnęła ręką i pokręciła z rozbawieniem głową.
– Lava – przedstawiła się, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny.
– Kolejną ofiarę, huh? – nie mogła sobie odmówić, musiała pociągnąć ten mały teatrzyk dalej. Z jej twarzy nagle można było wyczytać niemałe oburzenie. – Przyznaj się, ile dziewczyn już tu przyprowadziłeś, obiecując niezapomniany wieczór? – zerknęła na niego pytająco, jakby wcześniej obiecał jej jedyne w swoim rodzaju doświadczenie i jakby zapewnił ją, że jest pierwszą kobietą, której to miejsce pokaże.
– Wspaniale. Jestem zainteresowana tarotem i drinkiem. – odparła z uśmiechem.
– W takim razie, co polecasz? Albo lepiej… co polecasz na początek, Gianluca? – najpierw zapytała Harpera, ale szybko przeniosła spojrzenie na barmana, chcąc, by to on zachwycił ją jakimś koktajlem.

harper-jack dweller

autor

Pateczka

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Słów Lavy, Harper bynajmniej nie uznał za żadne głupoty, co raczej za taką wersję prawdy (zakładając, że każdy miał prawo do posiadania własnej), z którą się nie zgadzał, albo która nie była mu bliska. Uważał, że rozumowanie dziewczyny ma w sobie mnóstwo sensu: oczywiście, już z definicji przecież to, co najulubieńsze, powinno występować w limitowanej edycji, najlepiej - jednej tylko sztuce, aby można było z łatwością odróżnić dany obiekt (albo koktajl, albo osobę - zależnie od kontekstu), od całej, pospolitej reszty.
No, tylko, że Harper-Jack nie lubił się ograniczać, i pola wyboru zawężać sobie dobrowolnie do jakiejś tam, syngularnej opcji.
Z jakiej to, niby, przyczyny, miałby odzierać się z całego szeregu możliwości, nawet jeśli kolejnego poranka przypłacić miał te szaleństwa kacem (fizycznym, moralnym, albo kombinacją jednego z drugim, jak to się często zdarzało)? Miał dwadzieścia osiem lat, świat u stóp i świadomość, że ani on, ani też którakolwiek z napotkanych przezeń osób nie będzie żyć wiecznie.
Dlatego też pokręcił lekko głową, posyłając Lavie uprzejmy, ale przeczący uśmiech.
- Nie w moim świecie - Wzruszył ramionami - Po co mielibyśmy się ograniczać?


Nieco później, Harper z uśmiechem satysfakcji własnym wyborem lokalu przyglądał się malującej się przed nim scenie, w której znajoma sprzed laty, i zaufany barman, w jakiego to towarzystwie brunet nie raz testował swoją własną odporność na mieszanki ginu i wódki, zawierają przelotną, ale istotną znajomość - jedną z tych, które nie trwają dłużej niż jeden wieczór, a jednak w pamięci zapisują się wyraźną i wielobarwną kreską. Dweller wiedział, że kto, jak kto, ale Gianluca Robertini nie tylko zna się na swoim fachu - trunki i pasujące do nich smakowe nuty zawarte w syropach, sokach i olejkach będąc w stanie mieszać niemalże na ślepo, z szacunkiem nie odwracając wzroku od rozmówcy - ale także na ludziach, niejednokroć jednym trafnym zdaniem potrafiąc dotrzeć do sedna ich duszy.
Prawda była taka, że dwudziestoośmiolatek czasem trochę bał się barmana - nie tyle jako człowieka, bo przecież starszy Włoch emanował przyjazną energią i nie wyglądał na kogoś, kto lunche jada w towarzystwie nowojorsko-sycylijskiej mafii, co raczej posiadanej przez mężczyznę bystrości obserwacji, pozwalającej mu z klientów czytać jak z otwartej księgi. A, nie oszukujmy się, o tyle, o ile w dobre dni Harper potrafił maskować swoje niepokoje, i spychać lęki na dalszy plan świadomości, w te gorsze trudno było mu zaprzeczyć, że dawne zmartwienia i strach o to, co przyniesie przyszłość, zwyczajnie zżerają go od środka jak uparty, nieustępliwy pasożyt. Zdarzyło się już parę razy, że Gianluca coś zauważył, i spytał Harpera co się dzieje, choć inne osoby w otoczeniu chłopaka zdawały się być kompletnie nieczułe na ból wyraźnie wypisany w jego fizjonomii.
Dziś na szczęście Dweller był w dobrym nastroju, a w dodatku w towarzystwie, które skutecznie rozproszyło nawet czujnego barmana.
- Dla ciebie, bellissima... - Mężczyzna skoncentrował całą uwagę na Lavie, wwiercając się w nią uważnym spojrzeniem. Przestudiował linię jej brwi, łuki kości policzkowych, nos nakrapiany nieregularnymi cętkami piegów, kształt warg, złote błyski sukienki, i drobną, smukłą sylwetkę, sprawiając wrażenie, jakby próbował wyczytać z dziewczyny wszystkie jej sekrety (tak naprawdę zastanawiał się, czy wygląda mu na kogoś, kto gustowałby w falernum i cytrynie, czy preferował raczej cieplejsze, głębsze nuty jak cynamon albo miód i kwasotę rabarbaru). Gdy Harper podniósł dłoń, i zaczął, że -
-Może na przykł...
Barman natychmiast uciszył go krótkim, i nieznoszącym sprzeciwu gestem spracowanej ręki - tym samym, którym swoje dzieci i wnuki strofował, gdy wpadało im do głowy aby dokazywać na mszy świętej w kościele Najświętszej Krwi na Manhattanie. Silenzioso!
- Wszystko! - Ewidentnym stało się, że Harper nie był jedyną osobą w towarzystwie Lavy, która głęboko wierzyła, że im więcej, tym lepiej - Ale na dobry początek z pewnością zaproponuję... - Gianluca zastrzygł wąsem - Drobną wariację na temat naszego słynnego Happy Family, a to dlatego, że wyglądasz na kogoś, kto rodzinną sytuację miał skomplikowaną... To ona uczyniła cię silną, mam rację? - Przymrużył oczy, wpatrując się w Lavę, a przestał dopiero, gdy Harper chrząknął, że już wystarczy, i wbił we Włocha wymowne spojrzenie - - No już, już, ragazzo! - Gianluca skinął na Harpera - Podmienimy wódkę na tequilę, i dodamy szczyptę brązowego cukru... A dla ciebie to co zawsze? Dog Days z podwójnym mezcalem?

Gdy doszli do względnego porozumienia, a Gianluca wreszcie zajął się drinkiem, Harper poprawił się na stołku i posłał Lavie przepraszające spojrzenie.
- Wybacz. Luca bywa raczej bezpośredni... - Nawet nie przyszło mu do głowy, że w życiu Lavy istniał jeszcze inny Luca, o którym dziewczyna być może wolała nie rozmawiać - Ale zobaczysz, warto znieść te jego fanaberie. Jesteś gotowa na tarota? Nade mną się już znęcał nie raz, pora na ciebie...
I gdy tylko skończył mówić, barman postawił przed nimi dwa oszczędnie, lecz starannie ozdobione drinki, oraz rozłożył warsztat kart, nagląc Lavę, aby wybrała sześć z nich.

Lava Hale

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”