WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Dość nieoczekiwanie - Noah Eisenberg uśmiecha się.

Okazywanie niezadowolenia zawsze wychodziło jej lepiej niż okazywanie radości, co odziedziczyła po swojej matce. Łatwiej było jej krytykować niż chwalić, nad komplementami namyślała się dłużej niż nad wytykaniem wad, natomiast jej znajomi szybciej nazwaliby ją, na przykład, niepotrzebnie złośliwą niż życzliwą (szybciej niż życzliwą mogliby określić Noah także jako: neurotyczną, skrytą i humorzastą, a gdyby jej znajomymi lubili się rozwlekać, mogliby powiedzieć: taka, którą trudno polubić). Statystycznie częściej zdarzało jej się prawdopodobnie wdeptać kogoś w ziemię niż śmiać się tak bardzo, że zrobi się cała czerwona na twarzy i będą bolały ją policzki. Dlatego teraz, gdy przeczytała wiadomość od Syda, uśmiechnęła się pod nosem, w sposób który łatwo przeoczyć - nie patrzyła przecież na chłopaka, a na zapisywane przez niego kartki, przez co miała pochyloną głowę (a także spore czoło i duży nos, które mogły skutecznie odwracać uwagę od reszty jej twarzy). A na tej jej twarzy - tej ze sporym czołem i dużym nosem - malowało się teraz jedno: wiedziałam

Lekki błysk satysfakcji kogoś, kto rzadko miał okazję odkryć, że ma rację. Nie zdziwiło jej, że Syd nigdy nie oglądał tego filmu - wydawało jej się to bardziej logiczne niż wersja, w której Scarface był jedną z jego ulubionych produkcji. Powinna teraz pewnie zastanowić się nad tym, że chłopak rzeczywiście ją oszukał, ale… cóż, nie był to pierwszy raz, gdy udowadniała dzisiaj, że nie ma zbyt wiele instynktu zachowawczego. - Jeśli nam się nie spodoba, znajdziemy coś innego do oglądania - zaproponowała, podnosząc głowę by spojrzeć na Syda z tym jego cielęcym spojrzeniem.

Być może udowadniała także inne rzeczy. Na przykład to, że sama była tak okropnym człowiekiem (zarówno obiektywnie, jak i we własnej głowie, ale też zdaniem sądu, gdyby odwiedziła jakikolwiek w charakterze oskarżonej), że kłamstwa w sprawie ulubionych filmów nie robiły na niej żadnego wrażenia - przecież od razu mówiła, że to z pewnością Pamiętnik. Albo że nie bała się już rzeczy, którymi mogli się martwić inni - jak chociażby wpuszczaniem do swojego domu zupełnie obcego człowieka, który może okazać się złodziejem i gwałcicielem, albo po prostu skorzystać z głupoty niektórych dwudziestolatek - bo najgorsze, co mogłoby się stać, już dawno jej się przydarzyło, równie dobrze może iść spać. (z drugiej strony, czasami wydawało jej się, że nie minęły dwa lata, a zaledwie moment).

- Hm, jeśli będę czegoś potrzebowała, wątpię, żebym Ci powiedziała - przyznała, gdy już odczytała jego pytanie. Przekręciła się na plecy, dochodząc do wniosku, że spanie jest nie tyle nierozsądne, co zwyczajnie niegrzeczne, i potarła dłonią nos. - Nie dlatego, że cię nie lubię, ale dlatego, że łatwiej mi będzie wstać i wziąć koc niż tłumaczyć ci, gdzie możesz go znaleźć - wyjaśniła, wpatrując się w sufit, oglądanym przez nich filmem niezainteresowana niemal ostentacyjnie. - Ale nie musisz sobie iść - dodała po chwili milczenia, przenosząc wzrok na Syda. - Mieszkasz z… rodziną albo kimś bliskim? Nie jestem lekarką, ale chyba nie powinieneś zostawać dzisiaj sam, możesz zacząć się gorzej czuć albo cokolwiek - na przykład: zasnąć i przestać oddychać, albo zasnąć, zwymiotować i udusić się obiadem przygotowanym przez Noah, ale postanowiła, że jedak ugryzie się w język.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Więc może Noah powinna na przykład zmienić znajomych, albo po prostu zacząć częściej przygarniać ze swojego progu (lub korytarza, przynajmniej; albo zwyczajnie: z sąsiedztwa, jeżeli w holu własnego budynku nie przychodziło jej uświadczyć ich tak często) pokiereszowane pół-sieroty z dobrym sercem, dużą traumą, i dość kłopotliwą awersją do ubierania własnych uczuć i myśli w słowa zamknięte w dźwiękach, a nie wyłącznie ogonkach i zawijaskach stawianych jedna-za-drugą liter?
A stąd ta myśl, że gdyby ktoś kazał Sydowi Shaule opisać - to jest: wziąć długopis i swój kajecik, "No, już, na co czekasz?", i podsumować swój odbiór szatynki w kilku zwięzłych zdaniach, blondyn z pewnością nie określiłby jej jako "humorzastą" albo "złośliwą", czy "skrytą". Znaczenie "neurotyzmu" musiałby sprawdzić w słowniku przed wydaniem ostatecznej opinii - nie dlatego, że nie rozumiał go intuicyjnie, ale sprawa była poważna, więc nie chciałby rzucić na wiatr słowa, którego dokładnej definicji nie trzymał w pamięci na świeżo. Potem - przebiwszy się już przez sekcję N w leksykonie - pokręciłby głową, że neurotyczna Noah też nie była (co brzmiało trochę jak z dziecięcych wierszyków o Królu Karolu, Królowej Karolinie i Saszy, który wybrał się na spacer po piaszczystym trakcie).
W końcu blondyn powiedziałby, że dziewczyna wydała mu się miła, i troskliwa, i całkiem, do tego, zabawna (na tyle na ile w swoim aktualnym stanie - utrzymującego się szoku i zwyczajnie fizycznego wycieńczenia był w ogóle zdolny do odczytywania humoru); i tak, do tego może trochę dziwna, ale to akurat w świadomości listonosza zwykle jawiło się jako komplement.

Inna sprawa była taka, że może Noah wcale nie chciała, by otoczenie odbierało ją tak, jak Syd. Może na niektórych płaszczyznach, i w pewnych kontekstach, lepiej było sprawiać wrażenie nieprzystępnej, i oschłej, i takiej, którą polubić można tylko jeśli się bardzo, bardzo chce, i bardzo, bardzo stara, i miłosiernie przymyka przy tym oczy na cały szereg przywar i wad. Tak, być może, było łatwiej. Nie dopuszczać do siebie osób, które mogły ją potem opuścić, albo zranić, albo zdradzić - z całym szeregiem jej sekretów i rzeczy, które może faktycznie lepiej jest upchnąć pod dywan, lub zakopać w ziemi.
I może też lepiej było nie mówić przygarniętym dopiero co z progu chłopcom - teraz uśmiechającym się ufnie do bazgranych na kartce literek - nie tylko, że coś ją gryzło w sumienie, ale także: co.

Chłopiec, którego Noah przygarnęła tego dnia, nie wie, oczywiście, nic. Oprócz tego, że przygotowane przez nią jedzenie jest smaczne, i ciepłe, nie smakuje jak arszenik, i coraz bardziej wypełnia mu obolały brzuch. Po kilku kęsach musi odstawić talerz na bok, faktycznie trochę w obawie, że otłuczony organizm nie tylko nie przyjmie więcej, ale też postanowi wszystko oddać. Unosi jednak obydwa kciuki, żeby zasygnalizować Eisenberg, że z jedzeniem jest wszystko:
O K -
I nie tylko z jedzeniem. "O K" było bowiem także to, że Noah nie planowała dzielić się z nim swoimi potrzebami. Syd kiwa głową.
  • Nie musisz mówić ale w razie czego to możesz
I zaraz przekręca się tak, że gdyby dziewczyna chciała, mogłaby wesprzeć się o jego bok (a jeśli by to zrobiła, to proszę, tylko ostrożnie, bo Syd nadal miał wrażenie, jakby ktoś go po tym boku wyszorował papierem ściernym, a następnie w świeże otarcia wcisnął gruby żwir); ale jeśli nie, to też w porządku.
Na ekran patrzy z tak, jakby chciał, ale nie chciał jednocześnie - jak dzieci, które wybłagany u rodziców horror oglądają potem przez dociskane do twarzy palce.
Potem odwraca wzrok, unosi zeszyt, i pisze w nim:

Mieszkam ze współlokatorami -
Chociaż tak naprawdę chce jej napisać: "Nie mieszkam już z Nim".
Potem, trochę sam nie wie czemu, dodaje:

A mój tata mieszka w hospicjum w Whittier Heights -
Waha się.

Ale to nic. To znaczy, nie nic, ale nie piszę tego żeby wzubdzić wzbudzić w Tobie litość czy coś. Już i tak dostałem obiad i deser wiec chyba wzbudziłem jej tyle ile było trzeba -
Bo okazuje się, że Syd potrafi też czasem żartować (choć może nieporadnie, i wolno - z racji tego, że każdy żart musi przelać z głowy na papier, więc ma sporo czasu, żeby stracić odwagę albo się rozmyślić).
Co lubisz najbardziej robić -
Zaczyna, a potem dochodzi do wniosku, że gdyby mówił, to użyłby teraz jej imienia, więc dostawia zaraz:
  • Noah?
- w ramach uprzejmego zapewnienia, że nie zapomniał, jak dziewczyna się nazywa.
  • Kiedy nie ratujesz przybłęd jak ja i nie gotujesz im pysznego jedzenia (dziękuję!! jeszcze dojem)
    • Ja jestem listonoszem ale
      • Chciałem być pilotem
        • Aha i lubię hodować gołębie na moim dachu w Chinatown

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Gdyby mogła o tym zdecydować, chyba wolałaby nie wiedzieć co Syd o niej teraz myśli. Oczywiście, było to zwyczajne tchórzostwo - strach kogoś, kto wolał nie wtykać nosa w cudze sprawy i zwykle troszczył się tylko o siebie, dlatego teraz, gdy dała Sydowi więcej, niż dawała na co dzień (i nie chodziło o te trzy czekoladowe myszki i koszulkę współlokatora, ale: o cierpliwość i troskę, na tyle na ile potrafiła, a także prawo do wyboru filmu, który zupełnie jej nie interesował), bała się, że będzie kolejną osobą, która jej nie polubi. Mogłaby twierdzić, że wcale jej to nie obchodzi, że co z tego czy Syd ją polubił, ale - w sposób, którego sama do końca chyba nie rozumiała - zależało jej na tym, żeby czuł się dobrze po tych dzisiejszych atrakcjach.

No, a przynajmniej na tyle, na ile to było teraz możliwe.

Dlatego starała się trochę bardziej niż zwykle: starała się, żeby Syd czuł się zaopiekowany, na różnych poziomach, ale przecież tak naprawdę wcale nie była taka, za jaką ją teraz brał: ani miła, ani troskliwa. To wszystko to przecież kłamstwo, bo tak naprawdę była dość okropną osobą. Syd nie powinien się więc specjalnie cieszyć, gdy zapewniła go: - Wcale nie wziąłeś mnie na litość! I tak dałabym ci cukierki, nie zrobiłam tego, bo mi ciebie szkoda - no cóż, trochę tak, ale nie chciała, żeby Syd tak myślał i czuł się z tym źle. Bo, jak widać, nawet jeśli sama Noah potrafiła być zabawna, to w dziwacznych i niezbyt wesołych sytuacjach, z jakimiś psycholami biegającymi na ekranie tuż obok, nie była najlepsza w odczytywaniu cudzych dowcipów. Zwłaszcza tych napisanych na karteczce.

A Syd? Syd był śmieszny. I tak jak on postrzegał bycie dziwnym (ale tylko trochę) jako coś pozytywnego, tak Noah uważała bycie śmiesznym za dużą zaletę. Nie wyśmiewała go - przynajmniej nie teraz - i nie była szczególnie mocno rozbawiona, zwyczajnie brakowało jej lepszego, bardziej trafnego określenia. Był uroczy z tymi swoimi dwoma wykrzyknikami, i bardzo ujmujący w tej nieporadności, a nawet teraz, z bolącą łopatką i gołymi kostkami, sprawiał wrażenie przemiłego, wyjątkowo dziwnego i całkowicie zwyczajnego w tym samym czasie. A przy tym zadawał pytania, których nie słyszała od czasu szkoły średniej, gdy mieli integrację pierwszego dnia i nauczyciele kazali im opowiadać, co lubią robić.

Bo co ona właściwie lubiła robić? Umiała powiedzieć, czym się zajmuje, gdzie pracuje i co robi w wolnym czasie, ale żadnej z tych rzeczy tak naprawdę nie lubiła. Nie miała też żadnych zaskakujących pasji, które można wpisać sobie do cv, by zwrócić uwagę rekrutera albo mieć o czym rozmawiać na domówce. Zmarszczyła czoło, a gdy próbowała znaleźć coś, co l u b i, położyła się na kanapie na brzuchu, twarzą zwrócona do Syda, z podbródkiem podpartym na dłoni. - Nie lubię gotować, więc jeśli ci nie smakuje, to nie musisz kłamać - zapewniła, wzruszając przy tym jednym ramieniem. Jeszcze chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, zanim powiedziała: - Lubię prowadzić samochód, wiesz? Ale tylko wtedy, kiedy jadę sama i nikt nie komentuje z siedzenia pasażera. Nie dlatego, że źle jeżdżę, jeżdżę okej, tylko… generalnie nie lubię, jak ktoś siedzi obok i komentuje - uśmiechnęła się lekko. - Lubię też oglądać w telewizji teleturnieje, w których występują starzy ludzie. I kupować sobie chusteczki do nosa z alpakami, plastry z Kubusia Puchatka… wiesz, że dostałeś plasterek z Maleństwem? … albo magnesy z wydrami, bo wydry są super, ale potem chcę udawać dorosłą i mi głupio, że sobie coś takiego kupiłam. Lubię też układać puzzle i grać w dobble, ale łatwo mnie ograć - przyznała, nie dodając przy tym, że Syda mogłaby pokonać, skoro liczyło się, kto pierwszy nazwie pasujące obrazki na głos. - Ale nie wiem czy to są rzeczy, które lubię najbardziej, mogę się zastanowić? I bardzo chcę wiedzieć, czy ty masz rzeczy, które lubisz robić najbardziej - mimowolnie uśmiechnęła się lekko, bo mówiąc to, naprawdę poczuła się jakby mieli po siedem lat i dyskutowali o swoich ulubionych kolorach, jakby to była najważniejsza sprawa na świecie.

- Czemu chciałeś być pilotem? - dopytała, nie zdając sobie sprawy, że o takich rzeczach może być trudno opowiadać, kiedy musisz to wszystko zapisać. Chyba po prostu przyzwyczajała się do sposobu, w jaki trzeba rozmawiać z Sydem. - Ja nie wiem, czy chciałam być kimś konkretnym jak byłam mała. Mój tata jest prawnikiem i zawsze bardzo chciał, żebym ja też poszła na prawo, więc to było… no wiesz. Wiedziałam, że jak będę duża, to mam zostać prawniczką, więc teraz studiuję prawo. I pracuję w knajpie inspirowaną Przyjaciółmi, to znaczy, tym serialem. Nie cierpię, zupełnie mnie nie śmieszy - jeszcze bardziej nie cierpiała ludzi, którzy przywiązali się do serialu sprzed miliona lat na tyle silnie, że teraz łazili po kawiarniach inspirowanych Friendsami, ale tę informację chwilowo zostawiła dla siebie. Już i tak musiała liczyć się z tym, że Syd teraz postanowi sobie pójść, gdy odkryje, jaki gust filmowy ma dziewczyna, która zrobiła mu dziś obiad.

- Hej, Syd? - spytała i dotknęła jego przedramienia, by na nią spojrzał. - Przykro mi, że twój tata jest w hospicjum - zapewniła i może sposób, w jaki teraz na niego patrzyła, mógł mu co nieco podpowiedzieć - o tym, że jej sekrety są zakopane (nie tak znowu…) głęboko, by chronić jej tatę, i że od dwóch lat to jej wszyscy powtarzają, że przykro im z powodu Romy. Mimo to, a może trochę wbrew temu, uśmiechnęła się teraz do Syda. - Opowiesz mi więcej o tych gołębiach na dachu Chinatown?

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Przez chwilę taksował Noah wzrokiem, a minę miał całkiem poważną jak na kogoś, kto zamierza zaraz posilić się na kolejny żart - jeden z tych, jakie odbiorcę najpierw wprawiają w przestrach ("Chryste... Ty tak na serio!?"), a potem w stan słodkiej, prostej ulgi (w reakcji na "no coś ty, w e ź, przecież tylko żartowałem!", rzucone w przerwie między jednym parsknięciem śmiechu, i następnym).

Nie muszę kłamać, jeśli mi nie smakuje? -

Problem z zaczepnym tonem zawsze był taki, że na papierze wypadał zupełnie płasko - z nudną monotonią rozpędzonych na kartce liter w tych miejscach, w których - wypowiadane n o r m a l n i e - wznosiłyby się i opadały, napędzane żartobliwą nutą. Dlatego wszystko, co napisane, Syd próbował wzbogacać w jakiś gest albo chociaż wymowne spojrzenie. Teraz więc unosił zadziornie jedną brew - tę, której w dół nie ciągnął nabrzmiały świeżą krwią siniec.

Przecież Ty kłamiesz cały czas

Trudno powiedzieć, czy siedziałby tu jeszcze gdyby znał przeszłość Noah i był świadom, jakie sekrety wgryzają się regularnie w jej dwudziestodwuletnie ledwie sumienie. Z całą pewnością mógł jednak stwierdzić, że trzymałby język za zębami dłonie na podołku, z dala od skrawka papieru albo klawiatury telefonu, gdyby wiedział, że ten jego niewinny, słowny kuksaniec może wzbudzić w dziewczynie niepokój, albo lęk. Teraz natomiast dostrzegł, że chyba pozwolił sobie na odrobinę zbyt wiele. Pośpiesznym ruchem wyjaśnił więc Noah, że:

No na przykład jak mówisz że nie było Ci mnie szkoda
  • Albo wtedy jak mówiłaś że nie jesteś wybredna. Ale co do tego to akurat nie jestem tak 100% pewny
Jeśli Noah zdradziła się z przejawem jakiejkolwiek emocji lub napięcia, Syd pewnie odczytał je tak, jak czyta się bardzo drobniutką czcionkę - wytężając wszystkie zmysły, i mrużąc powieki tak, że przeobrażają się na chwilę w dwie wąskie, trochę śmieszne szparki. Automatycznie poruszył się na swoim miejscu, i przemodelował obolałe ciało tak, by móc spojrzeć na Noah od frontu - nie zaś tylko, niewygodnie, zezując w jej stronę ponad czubkiem własnego nosa. Pisał szybko, i zupełnie poważnie:

Ale przy mnie nie musisz. Okay? To miłe że próbujesz ale ja jestem tylko - z zawahaniem:
"Niemową"?
Przecież udzielając takiej odpowiedzi sam kłamałby zupełnie zuchwale. Wybrał więc, asekuracyjnie, wygodniejszą półprawdę:


Nie mówię. I czasem myślę wolniej niż inni. Ale nie jestem debilem

Syd w pewnym sensie zrozumiałby, jeśli szatynka miała się teraz obruszyć, i wywalić go - dość adekwatnie: na zbity pysk. Miał jednak nadzieję, że zrozumie jego intencję - a było nią nie to, żeby jej dokuczać, tylko żeby zmniejszyć trochę ten budowany przez Eisenberg dystans, który rodził się za każdym razem gdy traktowała go tak, jakby zamiast twarzy ktoś obił mu mózg.
Żeby jednak podkreślić, że jego komentarz nie ma zbyt wiele wspólnego ze złośliwością, Syd uśmiechnął się do niej swoim najpiękniejszym, teraz trochę skrzywionym, i obolałym, uśmiechem.
I, jeśli jego wybawicielka jednak nie wywaliła go jeszcze z domu, pozwolił sobie kontynuować - sunąc rysikiem po szorstkości papieru z cichym - i ledwie dosłyszalnym przy tym, w zderzeniu z rąbanką na ekranie - szr-szr-szr.

Bardziej nie lubisz jak ktoś SIEDZI obok, czy jak KOMENTUJE?
  • Bo ja nie komentuję ;) W samochodzie nie bardzo mogę pisać bo od razu chce mi się rz
Podrapał się po karku.
      • Od razu łapią mnie mdłości
Potem zasłuchał się w opowieści o studiowaniu prawa, plasterku z Maleństwem - z entuzjazmem kiwając głową (dopóki tępy ból karku nie upomniał go, że to nie jest chyba najlepszy pomysł w tym momencie), bo uwielbiał Maleństwo, i o knajpie z Przyjaciół, wznosząc obydwa kciuki w reakcji na to, że Noah nie lubi tej produkcji. On też nie lubił. Nigdy jakoś jej nie rozumiał - nawet teraz, kiedy sam mieszkał ze zbieraniną dość przypadkowych lokatorów, i każdy dzień z nimi przypominał osobny odcinek serialu. Następnie skinął głową, dając jej pozwolenie - owszem, mogła się zastanowić ile tylko chciała. Czas i tak zdawał się płynąć teraz jakoś dziwnie.

Mi też jest Przykro
  • Ale ma najlepszą opiekę jak się więc OKAY
Napisał pospiesznie, omijając niektóre znaki interpunkcyjne i słowa tak, jak ktoś się bardzo spieszy i, w pędzie, omija konkretne płytki w chodniku. O wiele prościej, faktycznie, rozmawiało się o gołębiach w Chinatown.
Tylko obiecaj że mi powiesz jak zaczniesz się nudzić
  • Hoduję je od 10 roku życia, wtedy jeszcze myślałem że sam będę latać bo chciałem wiedzieć jak to jest być w powietrzu ale okazało się że mam za słaby wzrok zdolności społeczne i odporność na stres a przede wszystkim za mało pieniędzy więc zostałem listonoszem. Kiedyś miałem więcej gołębi bo ktoś ze mną mieszkał więc miałem więcej czasu na siedzenie na dachu i opiekowanie się nimi, ale musiałem kilka sprzedać i teraz mam tylko siedemnaście. Mam nadzieję że na wiosnę kupię jeszcze trzy. Jak chcesz możesz kiedyś przyjść to Ci pokażę jakie robią sztuczki. Ludzie myślą, że gołębie są brudne i głupie ale to nieprawda, bo to są bardzo wspaniałe zwierzęta i mają dobre serca, i zawsze uważałem, że żyją za krótko
Coś go połaskotało w kanaliku łzowym lewego oka, więc przerwał, trąc ów punkt opuszkiem palca.
I potem tym palcem łagodnie, ostrożnie stuknął Noah w ramię:
Hej?

Tym bardziej dziękuję, że mi zrobiłaś obiad
  • Skoro, no wiesz, nie lubisz gotować

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Problem z zaczepnym tonem na papierze był jeszcze jeden - Noah prawdopodobnie nigdy wcześniej nie rozmawiała z kimś w t e n sposób. Zaczęła się już chyba przyzwyczajać do spoglądania na Syda w poszukiwaniu reakcji - uniesionych kciuków, grymasu lub, przy odrobinie szczęścia, uśmiechu - i do tego, że musiała czekać, aż chłopak naskrobie odpowiedź w jej zeszycie i da jej do przeczytania. I choć z każdą chwilą rozczytywanie jego charakteru pisma szło jej coraz sprawniej, tak nie przyszło jej jeszcze do głowy, że powinna patrzeć na Syda w poszukiwaniu wskazówek. Z tego powodu niemal ostentacyjnie - a równocześnie, słowo honoru, zupełnie niezamierzenie - całkowicie zignorowała tę jego uniesioną brew i w odpowiedzi na jego pytanie po prostu wzruszyła ramionami, jakby chciała mu przekazać, że wszystko jej jedno.

Bo trochę tak było: nie uważała się za dobrą kucharkę i nie zależało jej, żeby się nią stać, więc krytyka Syda nie sprawiłaby jej dużej przykrości. Podobnie jak, na przykład, gdyby powiedział jej, że jest kiepską baristką - przecież była kiepska. Albo gdyby wytknął jej, że nie ma pojęcia o fizyce, nie potrafi grać w koszykówkę albo ma ręce złodziejki (to znaczy: długie, przez co często rękawy swetrów okazywały się nieco za krótkie, obnażając blade nadgarstki z widocznymi pod skórą żyłkami). Poczułaby się za to urażona do żywego, gdyby powiedział jej, że ma głupią grzywkę albo kartoflany nos. Albo gdyby wytknął jej, że jest złą córką, ma kiepski gust muzyczny, jest bałaganiarą i o nikogo nie dba.

Albo gdyby napisał jej w zeszyciku, że kłamie cały czas.

Zamiast strachu poczuła napływającą falę złości i gdyby na miejscu Syda siedział teraz ktoś inny, nie powstrzymałaby się - wytknęłaby mu, że zna ją od jakiejś godziny, więc nie ma prawa mówić jej, co robi przez cały czas. A potem patrzyłaby prosto na niego, tak długo, aż ten nie-Syd speszony odwróci wzrok i zacznie tłumaczyć, że przecież nie o to mu chodziło.

Tylko że na jej kanapie siedział nie kto inny jak właśnie Syd, który - jakby tego wszystkiego było mało - patrzył na nią z uśmiechem może faktycznie nieco skrzywionym, ale i najpiękniejszym. Dlatego Noah, sama nie wiedząc czemu, też się do niego uśmiechnęła i skinęła głową, trochę na znak zgody, a trochę: jakby chciała pokazać, że się poddaje. - Kiedy będziesz na sto procent pewny, czy jestem wybredna? I czy to, czy uznasz mnie teraz za wybredną, zależy od tego czy będę wybrzydzać przy twojej odpowiedzi? Bo chciałam powiedzieć, że skoro sam twierdzisz, że nie jesteś debilem, co jest dość odważne, to mam teraz wysokie oczekiwania, ale to by zabrzmiało, jakbym była wybredna - zauważyła i nawet jeśli to nie pomogło Sydowi w podjęciu ostatecznej decyzji, to mogło go utwierdzić w przekonaniu, że Noah Eisenberg lubi komplikować sobie życie. Gdyby nie zorientował się już w momencie, gdy wpuściła leżącą na jej wycieraczce niemowę do pustego mieszkania.

Prawie się zaśmiała, w wyrazie uznania dla sydowego żartu, ale gdy znów podniosła wzrok znad zapisanych kartek i spojrzała na blondyna (niech będzie), pokręciła głową z dość poważną miną: - Nie musisz nic mówić, żeby komentować. Możesz też… robić miny. Albo wywracać oczami. Albo wzdychać. Ale jeśli ktoś nie chce akurat krytykować tego jak prowadzę, to towarzystwo w samochodzie mi nie przeszkadza. To znaczy, moim zdaniem jeżdżę nieźle, więc nie stresuje mnie, gdy kogoś wożę - wyjaśniła i wystarczyło jej jeszcze jedno spojrzenie na Syda, by pomyślała, że akurat wożeniem jego by się stresowała, wbrew temu, co jej przed chwilą powiedział. To znaczy, napisał.

- Ja też mam nadzieję, że kupisz sobie na wiosnę jeszcze trzy - zapewniła i sięgnęła po jedną z czekoladowych myszek leżących na stoliku. - I że okażą się takimi gołębiami, które żyją bardzo długo - samo to zdanie wydawało jej się równie absurdalne co hodowanie gołębi, a równocześnie bardzo jej to pasowało do chłopaka: opiekowanie się ptakami, które mają dobre serca i z którymi, najwyraźniej, sporo go łączyło.

Uśmiechnęła się do niego, ale zaraz pokręciła głową: - Nie ma sprawy, naprawdę się tym nie przejmuj. Chcesz herbaty? Nie traktuję cię teraz jak głupka, po prostu próbuję być gościnna. No i lubię herbatę.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd za to nigdy wcześniej nie myślał o sobie w taki sposób. To znaczy, że trzeba się go - z jego wszystkimi grymasami, bezdźwięcznymi-chrząknięciami, powłóczystością spojrzeń, które czasem są zupełnie lekkie, a innym razem tak ciężkie, jakby z tęczówek blondyna wypływały nie emocje, a smoła, i całą masą najróżniejszych zawijasów układających się na papierze to bardziej z wiatrem lub pod wiatr, zależnie od tonu i charakteru konwersacji - nauczyć. I być może także z tej właśnie przyczyny zaczął naprawdę doceniać cierpliwość Oriona, gdy jej mu go zabrakło. Noah miała rację - na poznanie, i zrozumienie Syda, potrzebny był bowiem czas. A w nagrodę za wszelkie wysiłki drugiej strony, chłopak, utrzymujący się z pocztowej pensji i ochłapów tego, co - w ramach ubezpieczenia - zostawiła po sobie jego matka, do zaoferowania miał właśnie tylko to:
Uśmiech jak łagodny, ciepły promień światła, który wkrada się do mieszkania przez przesmyk w lipowym listowiu, i ponad odrapaną linią framugi, i kładzie na blacie, albo na ramieniu - zależy, na co padnie - i blaknie powoli, jakby wsiąkał w cokolwiek, na czym się zatrzymał, dopóki nie nadejdzie noc.

???

Pogubił się w jej słowach. W trzech wybrednościach zaserwowanych mu przez dziewczynę na jednym wydechu, i wszystkich hipotetycznych scenariuszach, które - wyrazami - była w stanie wmontować w szyk wypowiadanych przez siebie zdań.
Ale pogubił się też w jej oczach. W brązie, który mógł być też czernią, albo zielenią - zależnie, czy spoglądał wprost na nią, czy z ukosa, czy tylko zerkał - niepewnie, sponad czubka własnego nosa, który z pewnością nie był kartoflany, ale za to znaczony siniakiem, i smagany rumieńcem (po pierwsze dlatego, że Syd rozgrzał się jedzeniem i towarzystwem miękkich poduszek, otaczających go na sofie z trzech stron - trochę niczym gniazdo; po drugie - ponieważ peszył się jak dzieciak, nie wiedząc nawet do końca czym) - i czy pod światło, czy z nim. I w tym jej uśmiechu, który sprawiał wrażenie, jakby wkradł się tutaj nieproszony (ale nie jak promyk światła, tylko jak złodziej właśnie, który mógł ukraść komuś na przykład życie, albo serce).
Albo zatrzymał - w podróży do jakiegoś innego mieszkania, albo jakiegoś innego wszechświata - pod numerem dwieście-dwa zupełnym przypadkiem. Może skusił go obiad za darmo - ten sam, na jaki załapał się Syd.
A może -
Nie, nie. Shaule nie miałby ani odwagi, ani czelności choćby w fantazjach założyć, że przyczyną uśmiechu Noah Eisenberg mógł, aktualnie, być on sam.

Nic nie zrozumiałem

- Napisał, a potem roześmiał się, jak to on: bezgłośnie, i odrobinę tak, jakby brakowało mu sił.

Ale czy mógłbym
  • To ważne:
    • Czy mógłbym nazwać jednego z nich Twoim imieniem?

      Tego gołębia co go kupię na wiosnę. Ale wszystko OK jeśli nie!!
      • Po prostu nie chciałbym zapomnieć, a na dachu łatwiej jest mi pamiętać
Nie mógł pojąć skąd nagle brało się w nim tyle słów - mimo zmęczenia, i bólu, i łez, które - miał jeszcze niedawno wrażenie - wypłukały z niego cały leksykon jaki kiedykolwiek w sobie nosił.
I niezależnie od tego, czy szatynka zgodziła się, czy nie, na jej kolejną propozycję zareagował skinieniem głowy - pełnym ulgi, bo to była już ta pora, w której poziom teiny w ciele Shaule'a spadał niżej, niż poziom cukru, a na tego rodzaju niedobór blondyn zwykle reagował jak prawdziwy ćpun.

Tak

Kolejny problem z mówieniem na piśmie (czy też mową pisaną jak to, wielce-egzotycznie, system komunikacji Syda określał jego dawny logopeda) był taki, że gasł w nim nie tylko żart, ale bladły także entuzjazm, rozpacz, i gniew. Z jednej strony - głupio jakoś tak było wrzucać na papier wykrzykniki i znaki zapytania, gdy odbiorca powinien móc je teoretycznie wyczytać z mowy ciała, i mimiki mówiącego piszącego. Z drugiej jednak kropka-kreska, kropka-kreska, kropka-kreska i jeszcze ze dwie, naprawdę dodawały sydowemu pismu energii. A jemu samemu - odrobinę animuszu.

!!!!

Aaa jaki masz stosunek do bawarki? To herbata z mlekiem, nazywana też MONACHIJKĄ

I, prędko:
  • NIE Wymądrzam się!! I przepraszam jśli brzmie jak snob ale naprawdę niewszyscy nie wszyscy wiedzą, że tak się mówi, a chciałbym żebyś mnie zrozumiała i
- żebym nie musiał za szybko iść.
Spłoszył się tą myślą, więc opuścił wzrok; i tu akurat cały ten jego nieszczęsny mutyzm okazywał się mieć zbawienną moc, bo przecież zawsze - kiedy nie wiedziało się co powiedzieć, i gdzie podziać ze spojrzeniem, albo dłońmi - można było zaangażować się w skrobanie rysikiem po opartej na kolanie kartce, czy co tam akurat wręczył mu świat.

I tak, bardzo chętnie napiłbym się z Tobą herbaty

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Ona też miała ważne pytanie (do samej siebie, niekoniecznie do Syda): czy nazywanie gołębia twoim imieniem jest ważne?

I czy pozostaje ważne, gdy to nie jest po prostu jeden gołąb, a jeden z dwudziestu gołębi? Przecież - to wydawało jej się dość oczywiste - każdemu prędzej czy później zabraknie pomysłów i zacznie iść po najmniejszej linii oporu: na przykład nazywając każdego kolejnego ptaka jak warzywa: Cukinia, Marchewka, Kukurydza, Dynia… Albo nie nazywać ich w ogóle i do wszystkich zwracać się po prostu ptaszku, próbując tym samym odwrócić ich uwagę od tego, że nie mają własnego imienia. I była też trzecia opcja: nie starać się zbyt mocno i każde nowe imię, na jakie trafisz, zapamiętywać z myślą o kolejnych gołębiach. Z tej perspektywy nazywanie kolejnego gołębia Noah (-jak-chłopak) wydawało się dość logiczne i rozsądne, dlatego Noah (-jak-gołąb?) pokiwała głową. - Tak, pewnie. Ale, wiesz, jeśli do wiosny zmienisz zdanie, to możesz nazwać tego gołębia inaczej. Jak w ogóle je nazywasz? No wiesz, te gołębie, które już masz - dodała, starając się chociaż teraz patrzeć na Syda, a nie na jego (swój) zeszyt - chciała zobaczyć jak zareaguje i (ważne) czy w ogóle go to pytanie ucieszy, zanim zostaną jej tylko te kropki i kreski, którymi starał się przekazać entuzjazm.

A poza tym - nie chciała, żeby czuł się w jakikolwiek sposób zobowiązany, by za pół roku nazywać gołębia imieniem dziewczyny, która zrobiła mu dziś obiad i nakleiła plasterek z Maleństwem. Tak naprawdę Noah była przekonana, że wiosną Syd już w ogóle nie będzie pamiętał o Noah i o tym, co jej obiecał - przecież tak to działało, prawda? Spotykasz kogoś, by jakiś czas później stracić z nim wszelki kontakt. Odwiedzasz czyjeś mieszkanie i wypijasz herbatę z mlekiem, nie wiedząc nawet, że to już twoja ostatnia bawarka w tym miejscu. Przestajesz się odzywać, gdy już niczego od tej osoby nie potrzebujesz, a Noah mogła mu dać tylko te rzeczy, które możesz docenić w sytuacji kryzysowej: miękki ręcznik, trochę czekolady, koszulkę wciąż pachnącą płynem do płukania. Nie miała niczego innego, więc nie spodziewała się, by kiedykolwiek więcej mieli się spotkać.

- Uważam, że ludzie lubiący herbatę z mlekiem powinni się zdecydować albo na Bawarię, albo na Monachium - odparła i podniosła głowę znad zapisanych kartek, patrząc na Syda z zupełnie poważną miną - tą samą, przez którą ludzie czasami (albo: całkiem często) brali Noah za przemądrzałą. Nie uśmiechnęła się do niego, by dać mu znać, że tylko żartuje, ale jej mina szybko złagodniała, gdy wzruszyła ramionami. - Jak ty się właściwie czujesz? Możesz pójść ze mną do kuchni i zrobić sobie tę bawaryjkę? Nie chcę, żebyś musiał pić niesmaczną - wyjaśniła i wstała z kanapy, przy okazji zabierając ze sobą do kuchni nie tylko Syda, ale też swój talerz po obiedzie. - Jaka herbata? Czarna? - spytała, wykręcając szyję, by spojrzeć na chłopaka. - Jak otworzysz lodówkę, to w drzwiach są mleka, możesz sobie wybrać które chcesz. Mieszkam ze współlokatorami, ale podkradanie sobie mleka jest w tym domu akceptowane - zapewniła, włączając przy tym czajnik.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Ale... W sumie... Czemu nie?
Syd nie obraziłby się ani trochę, gdyby ktoś - tonem głosu, który sam w sobie już brzmi jak dedykacja - nazywał go czasami "ptaszkiem" (wbrew kwaśnym żartom, jakie na ten temat porobić mogłyby sobie wszystkie te chłopaki, w pamięć blondyna wryte jak duchy, które przez lata szkoły średniej zatruwały mu życie różnymi mniej- i bardziej wysublimowanymi formami prześladowań). Może był po prostu zbyt naiwny, zbyt spragniony takich zupełnie trywialnych, prostych oznak codziennej, nieskomplikowanej czułości, albo zwyczajnie zbyt głupi, żeby dopatrzeć się w tym drugiego dna (to znaczy: przezornego wybiegu, w wyniku którego niejednego psa nazywa się "Burkiem" niejednego chłopca nazywa się swoim słoneczkiem, na przykład, co by ten chłopiec, jeden, albo drugi, nie zorientował się, że nie pamięta się nawet jego właściwego imienia). I może miło byłoby tak, choćby przez chwilę, zasługiwać na najpowszechniejszą nawet z werbalnych czułostek -
  • bo od przeszło czterech lat, pamiętajmy, to znaczy od czasu, w którym ojciec trafił do hospicjum (najpierw), a Orion odszedł (później) bez zamiaru powrotu), Syd był dla wszystkich w swoim otoczeniu po prostu "Sydem". Trzyliterowym ledwie wyrazem; trochę topornym w brzmieniu - i w obyciu, z tymi swoimi długimi kończynami i, niekiedy, nieporadnością godną kilkuletniego dziecka, a nie dwudziesto-coś letniego faceta. Paradoksalne to, ale mimo, że jego imię należało teoretycznie do niego, w ostatnim czasie brzmiało drętwo i niezręcznie, tak, jakby rozmówcy nadawali mu je na siłę, na odwal się, i bez choćby krzty prawdziwej czułości.

Syd nie zgodziłby się z dziewczyną; nie uważał bowiem wszystkiego czym się z nim podzieliła - to znaczy: odrobiny czekolady zamkniętej w mysiej formie, miękkiego ręcznika, świeżej koszulki i skrawka własnej historii (o tym, co lubi, a czego nie, i kilku mniej czy bardziej zaczepnych żartów) - za nieważne błahostki. Może właśnie te rzeczy - pozbawione filtra, który można zastosować gdy na pewną znajomość jest się przygotowanym (to znaczy nie wtedy, kiedy poznaje się kogoś znajdując go znienacka na własnej wycieraczce, w kałużce potu, krwi i lęku) - sprawiłyby, że chciałby wrócić.
Po więcej historii. Herbaty i potraw, których Noah nie lubiła przyrządzać. I po krztę bizarnej bliskości, którą mu dawała.

To zależy - odpisał.
  • Rzadko imionami ludzi
    Zjawiska pogodowe zwłaszcza działają dobrze jako nazwy własne, są dosyć neutralne, ale też nie za nudne

    A ty? Zdarzyło Ci się wymyślać komukolwiek jakieś imię??
Ponieważ kompletnie odkleili się już od wydarzeń na ekranie, i totalnie zatopili w pół-mówionej, i pół-pisanej konwersacji, Syd nie zdołał nawet poczuć się szczególnie winny gdy przeniósł na dziewczynę wzrok, olewając Ala Pacino i jego prasowane w kant garnitury.

Tak, mogę - zgodził się, nie trzymając Noah nawet w strategicznym oczekiwaniu. A potem zrobił coś, co nigdy wcześniej nie przyszło mu tak naturalnie (to znaczy bez wrażenia, że robi z siebie idiotę, próbując udawać kogoś kim absolutnie nie jest): puścił jej ciężkawe, przytłumione opuchlizną oko.

Pójść z Tobą do kuchni i zrobić monacharkę

Podobało mu się, zresztą, w należącej do Noah - no, na tyle na ile coś w ogóle może należeć do osoby, która daną przestrzeń co najwyżej podnajmuje - kuchni; w wieczornym pół-mroku i otoczeniu po-obiedniego zapachu podsmażanych na oliwie ziół, i w towarzystwie niedomytej patelni, za której czyszczenie zaraz się zabrał w zgodzie z wcześniejszą umową. Skinął głową na czarną (herbatę), i uśmiechnął się z dziecięcą ekscytacją na myśl o całej selekcji różnych mlek, które Eisenberg i spółka trzymali w lodówce.
W końcu wyjął sobie owsiane.

Czuję się okay, naprawdę. Mam tylko nadzieję, że pozwolą mi szybko wrócić do pracy

Zapewnił, chociaż ruch, jakim zaciągał obolałym nadgarstkiem mógł zdradzać, że "okay" i "dobrze" nie są jednak wyrazami zdatnymi do stosowania wymiennie.

A ty? Jak jesteś zmęczona i chcesz iść spać czy coś to powiedz naprawdę mogę sobie pójść
  • Albo możemy pójść spać razem
A potem, w - panicznym odruchu rozlewającym kroplę mleka owsianego, zaraz startego pośpiesznym szust-nięciem kuchennej gąbki, po blacie, w sąsiedztwie wypełnionego herbatą kubka - sprostował:

Osobno. Ale w tym samym czasie. Po herbacie. W sensie, nie bede Ci przeszkadzał tylko czy mógłbym dostać jakiś koc?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Nie od razu dała po sobie znać, co sądzi o propozycji wspólnego spania - ani o czym pomyślała, gdy Syd o tym spaniu wspomniał, bo mogła przecież wyobrazić sobie albo wspólną drzemkę, albo wspólny seks.

Z pewnością nie planowała żadnej z tych rzeczy (a przynajmniej nie w duecie), gdy wracała dzisiaj do domu. Nie planowała jednak zapraszać Syda do swojej sypialni także później - gdy naklejała mu plaster na łopatkę, przygotowywała obiad i pozwoliła wybrać film, wciąż była przekonana, że to tylko na chwilę: oni razem. Że nie dotrwają wspólnie nie tylko do wiosny, gdy Syd kupi sobie więcej gołębi, które będzie musiał nazwać, ale że nie dotrwają razem nawet do rana.

Dlatego w pierwszej chwili miała ochotę odmówić. Zaproponować mu, na przykład, że zamówi Sydowi taksówkę do domu albo zapewnić, że wcale nie jest zmęczona, więc chętnie pomoże mu w czymś jeszcze, jeśli jeszcze czegoś potrzebuje przed powrotem do swojego domu. Ale przecież wiedziała już, że Syd nie mieszka z nikim bliskim i żaden ze współlokatorów nie będzie mógł się nim zająć.

(Może zresztą akurat to zwyczajnie sobie dopowiedziała, patrząc na tego ptaszka, który przysiadł na kanapie w salonie Laury, przez własny pryzmat. Być może Syd miał przyjaciół, byłego chłopaka albo mieszkającego nieopodal kuzyna, którzy mogliby mu teraz pomóc - przypilnować, kupić leki i wpaść wspólnie obejrzeć film, by chłopak czuł się choć trochę zaaopiekowany. Może Syd, w przeciwieństwie do samej Noah, nie miał problemu z proszeniem o pomoc i nie będzie dochodził do siebie samotnie.)

Ale Noah tego nie wiedziała, dlatego skinęła głową na znak zgody.

- Byłoby okej, gdybyś przenocował w moim pokoju? Mam dwuosobowe łóżko, więc zmieścimy się bez problemu, a nie uprzedzałam współlokatorów, że ktoś mógłby spać na kanapie - wyjaśniła, równocześnie zdając sobie sprawę - nie bez lekkiego zaskoczenia - że obecność Syda we własnej sypialni w niczym jej nie przeszkadza. - Właściwie to możemy już iść z monacharką do mnie, chcesz? - spytała, ale nie puściła mu oczka ani nie uśmiechnęła się, przez co ciężko było stwierdzić, czy powtórzyła ten zbitek za Sydem specjalnie, akceptując to jako ich prywatny żart, czy już wszystko jej się pojebało. (Prawdopodobnie jedno i drugie).

Zabrała więc Syda razem z dwoma kubkami (jego herbatą z mlekiem owsianym i jej, zieloną z jaśminem) do swojego pokoju: do tego podwójnego łóżka, półek zawalonych stosami notatek i podręczników z zeszłego roku i zdjęcia Romy postawionego na parapecie tak, by wszyscy je widzieli. - Pójdę się wykąpać - oznajmiła po kilku łykach herbaty (była trochę za mocna i wciąż bardzo ciepła, ale akurat Noah taką lubiła), patrząc na Syda z lekkim oczekiwaniem - bo przecież mówiła mu to przede wszystkim po to, by chłopak miał jeszcze okazję dać jej znać, jeśli czegoś potrzebował, choć na tym etapie sama nie umiała powiedzieć, czego jeszcze mogło mu brakować. Wyciągnęła z szuflady piżamę - jedną z tych zbyt dużych koszulek, które zasłaniają wszelkie krzywizny (i wypukłości) ciała i spodnie nie do pary, i wzięła ostatniego łyka herbaty, zanim zniknęła w łazience, by poszukać w niej śladów po obecności Syda.

- Musisz mi jeszcze powiedzieć, jaki masz stosunek do spania bez skarpetek - poinformowała kilkanaście minut później, gdy wróciła do chłopaka (na bosaka i z trochę niepewnym uśmiechem). - I czy chrapiesz - dodała jeszcze, zanim usiadła na łóżku i mocno zmarszczyła czoło, łapiąc się na własnej głupocie chwilę za późno. Napiła się jeszcze herbaty i położyła się pod kołdrą, zupełnie nieprzejęta tym, że kubek był pusty dopiero w połowie (bo przecież nie: pełny w połowie). - Tutaj jest jeszcze jeden koc, gdybyś potrzebował - dodała, przekręcając się na bok, twarzą do chłopaka. - A gdybyś potrzebował czegoś innego, możesz mnie szturchnąć. Albo, nie wiem, pociągnąć za palec - uśmiechnęła się lekko i przysunęła dłoń do ręki Syda, na tyle blisko, że pod palcami czuła jego skórę - wydała jej się trochę sucha, ale powstrzymała się przed proponowaniem mu jeszcze kremu.

autor

-

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Dobrali się więc chyba perfekcyjnie - może w wyniku łączącej ich naiwności, lekkomyślności albo apatycznego niezainteresowania tym, czy się dożyje do następnego ranka, czy straci życie z rąk przypadkowo poznanej osoby - bo Sydowi też, okazuje się, nie wadziło, że najwyraźniej po prostu spędzi noc w cudzym łóżku. Pomyślał nawet - i od razu samego siebie za tę myśl znienawidził, ale w sumie tylko trochę - że tego rodzaju zachowanie zbliża go w pewnym sensie do Oriona; a skoro tak, to może umożliwi mu lepsze zrozumienie pobudek szatyna - tych, które, w odbiorze Shaule'a, skłoniły Haywarda do rozjebania im (obydwu) życia.
Nie potrafił stwierdzić, czy to przez zaufanie, które wzbudził w nim sposób jakim Noah nakładała mu jedzenia, oklejała kościstość łopatki plasterkiem, i pozwalała wybrać film mający i tak, po piętnastu minutach, stać się obiektem ich spektakularnego sabotażu; czy raczej przez zmęczenie, ogarniające go jak burza piaskowa - ciepłe i suche jednocześnie, smagające i tak obolałe już mięśnie, i wgryzające się pod powieki jak rdza.
Nie miał jednak siły zapierać się dalej, przejawem jakiejś nieprzekonującej kurtuazji, że wcale nie trzeba i jednak sobie pójdzie. Jeśli Noah miała okazać się reinkarnacją któregoś z najsłynniejszych amerykańskich seryjnych morderców, straconych jednym wkłuciem strzykawki w napęczniałą strachem żyłę, albo na krześle elektrycznym, to trudno. Był tak niesłychanie zmęczony, że trochę mu już zobojętniało, czy dziś tylko zaśnie, czy może umrze.
W niektóre noce i tak nie dostrzegał różnicy.

Nie kwestionował też dziewczęcej decyzji. Tej, znaczy się, efektem której wylądował teraz na krawędzi jej łóżka, trochę zagubiony w oczywistości sypialnianego metrażu, trochę wdzięczny za miękkość materaca i okrywającej go kołdry. Na tym etapie swojego życia (a miało się to zmienić za mniej więcej miesiąc z niewielkim haczykiem paru deszczowych dni), nie uważał samego siebie za jakiekolwiek zagrożenie. Bo przecież nie był zły. I nie był zdolny (tak myślał) do wyrządzenia komuś krzywdy większej niż ta, jaką wyrządzić można kochając zbyt głupio i wiernie.
Poza tym może Noah zapraszała do siebie różnych, mniej i bardziej poranionych (a tu: mniej lub bardziej metaforycznie) chłopców, i wiedziała co robi, przepuszczając go przez próg z herbatą i snem kryjącym się za załomem skroni. Tak czy inaczej nie oponował. Zgodził się tylko, oparzył herbatą w rozcięcie wargi, a potem przylgnął plecami do skrawka pościeli i westchnął.

I został sam z Romy -
  • uśmiechającą się do niego tym uśmiechem, który był równocześnie jak promień słońca, ale też - jakby się tak weń wpatrywać za długo - promieniowanie jądrowe (to znaczy - wgryzał się w tkanki ciała, napawał je niepokojem, i nie dawał się zapomnieć).
Jeśli z nią rozmawiał - zamkniętą w foto-ramce jak w trumnie, z atłasikiem opaski nasadzonym na jasność włosów i dłońmi splecionymi po pensjonarsku przy dolnej krawędzi obrazka - to tak, że szum wody dobiegający spod prysznica całą tę konwersację zagłuszył. Jeśli zaś do niej nie mówił, to z szacunku. Był tu tylko gościem, i to pewnie nie na długo; nie chciał jej przeszkadzać.
Powrót Noah przyjął jednak z niewyjaśnialną ulgą. Może już do niej przywykł. A może lubił ją bardziej - z tymi żartami, które wcale nie były śmieszne, i powagą, która doprowadzała go do śmiechu, i w workowatej bawełnie za-dużego tiszertu, w którym mogła (do pary z imieniem) uchodzić za chłopaka - od jej idealnej siostry.

Pokręcił głową dość energicznie - przecząc, jakoby lubił sypiać w skarpetkach (lubił wystawić spod kołdry jedną nogę, i czuć na niej przeciąg pędzący od okna do drzwi jego malutkiego pokoju; albo, kiedyś, wtulać się tą stopą - nagą i chłodną - w ciepły, miękki załom orionowej łydki). A potem uśmiechnął się dość niezręcznie i wzruszył ramionami, bo nie wiedział.

Nie wiem. Nie mam nikogo, kto by mi powiedział czy chrapię

Wyjaśnił na papierze.

Wiem, że cztery lata temu nie chrapałem, ale za to mówiłem przez sen.
No ale to było dawno.


Przełknął - łyk herbaty, i ślinę, nieco umetalicznioną smakiem krwi nadal krzepnącej w rozcięciu wargi, a potem zdziwił się obecnością dziewczęcej ręki w tak bliskim sąsiedztwie własnej.
Ale jej nie cofnął.
I gdyby miał więcej energii, pewnie pomyślałby o kwietniowym wieczorze sprzed dziesięciu lat, i dwóch chłopcach przycupniętych na spowitej ciemnością podłodze.
(Zamiast tego - niepewnie splótł własne palce z palcami Noah Eisenberg).

Tylko spróbuj mnie nie skopać przez sen

Napisał, trochę koślawo, bo tylko jedną ręką - w kajecie wspartym nierówno o kant poduszki.

I może lepiej nie przytulaj bo ostatnio płaczę kiedy ktoś to robi a nie chciałbym żebyś pomyślała że jestem jakiś

Myślał przez chwilę. Przewrócił stronę.

Że jestem beznadziejnym przypadkiem czy coś

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

-

-

Post

Gdyby Syd powiedział to na głos, ta myśl mogłaby się całkiem spodobać Noah: to, że Romy, raptem dziewiętnastoletnia, wyraźnie pozująca do tej fotografii, a więc: posyłała w stronę fotografa jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów, a nie uchwycona w momencie prawdziwej, niepozorowanej radości, była zamknięta w tej taniej ramce z sieciówki jak w trumnie. Oczywiście okoliczności musiałyby być ku temu sprzyjające, a więc: musiałaby być w nastroju dość parszywym, a jednocześnie nieco okrutnym, około czwartej nad ranem, gdy garść połkniętych tabletek skutecznie stępiła jej emocje i poradziła sobie z najgorszą falą lęków, nieco przy tym otumaniając, dzięki czemu żadna myśl nie wydawała się wystarczająco straszna. (Czasami zresztą, gdy leżała, gapiąc się w sufit i czekając, aż tabletki pomogą jej zasnąć - co przychodziło z coraz większym trudem - grała sama ze sobą w tę grę, próbując wyobrażać sobie najgorsze rzeczy z możliwych. Na przykład to, że Romy zostanie odnaleziona. Albo że to, co mówiła o tacie Noah, okaże się prawdą. Testowała te scenariusze, ale na chłodno, unikając przy tym odpowiedzi na pytanie o to, czy było warto).

Właśnie wtedy mogłaby się uśmiechnąć pod nosem na myśl o zamkniętej w trumnie Romy. Nie dostała przecież żadnej innej trumny, urny ani jakiegokolwiek innego miejsca spoczynku: a przynajmniej nie takiego, które zostałoby oznaczone i wystawione na widok publiczny, gdzie można było się nad nią nachylić i zachwycić tym, jaka była młoda i jak banalnie ładna. Można było też powspominać i czasami Noah to robiła: nie sama, bo na to nie mogła sobie pozwolić, ale - jak to nad trumną bywa - w towarzystwie, gdy inni pytali o to ciało, wystawione dla publiczności, nienaturalnie sztywne i nienaturalnie atrakcyjne (naprawdę była tak ładna czy po prostu fotogeniczna? A może, zwyczajnie, akurat tutaj dobrze ją zrobiono?). Kiedy zostawała sama w swoim pokoju, zwykle po prostu je ignorowała - omiatając wzrokiem sypialnię, rejestrowała jego obecność, podobnie jak obecność książek na półce i lekkiego bałaganu na parapecie, ale wiedziała, że nie musi nic z tym robić. A przecież, za życia, obecność Romy nigdy nie była tak nieinwazyjna jak teraz i Noah z trudem przychodziło wyobrażenie sobie, że mogliby ją z Sydem tak zwyczajnie zlekceważyć, gdyby Romy naprawdę tu była.

Ale przecież - i ta myśl sprawiała, że Noah czuła jednocześnie lęk, jak i dziwną ulgę - Romy nie było. Była za to Noah, w swojej chłopięcej piżamie, i ten kościsty, poobijany chłopiec, który jakimś cudem zaplątał się w jej sypialni. Prawdopodobnie nikomu nie opowie o tej wizycie, bo nie będzie umiała wytłumaczyć w jaki sposób on się tutaj znalazł (to znaczy, na jej łóżku, ale przecież do tej pory nie wiedziała też, co dokładnie się stało, że Syd postanowił poleżeć na jej wycieraczce) i będzie całym tym dniem trochę zażenowana: tym, że tak po prostu wpuściła go do swojego pokoju i swojego życia, co nie tylko było nierozsądne, ale też zupełnie do niej nie pasowało.

- Ja też nie mam nikogo, kto by mi powiedział - wzruszyła lekko ramionami, pocieszając w ten sposób nie tyle Syda, co samą siebie - nawet jeśli była samotna, pogubiona i nie nadawała się do tego, żeby ktoś ją polubił, to przynajmniej nie była jedyną osobą w tym mieście, która nie miała z kim spać.

A nawet: nie była jedyna w tym mieszkaniu.

- Mogę cię skopać, jeśli będziesz chrapał - poinformowała dość beztrosko (jak na siebie, czyli wciąż było w tym trochę napięcia), rezygnując z wytykania Sydowi, że robi się dość wybredny, zwłaszcza jak na kogoś w jego sytuacji. Albo: w ich sytuacji, skoro Noah nie zabrała ręki i po prostu pozwoliła Sydowi się tak trzymać, niezbyt przejęta tym, że utrudnia mu przez to pisanie. Powstrzymała się także przed powiedzeniem mu jeszcze jednego, a dokładniej:

Och, Syd, przecież ty j e s t e ś beznadziejnym przypadkiem.

Zamiast tego po prostu westchnęła. - Chodź spać, Syd - poprosiła i sięgnęła jedną wolną ręką po zeszycik oparty na poduszkę, by zamknąć go i odłożyć na bok, niedaleko jego głowy. A potem zwyczajnie go przytuliła, obejmując te jego kościste łopatki, na których znajdował się plasterek z Maleństwem. - Jeśli będziesz płakał, to w porządku - dodała jeszcze i dała mu buziaka w głowę - jednego z tych, jakie dajesz na dobranoc, ale też wtedy, kiedy próbujesz kogoś pocieszyć, żeby przestał płakać.

I chociaż Noah Eisenberg kłamała notorycznie, to nie skłamała przynajmniej tym razem, bo - zgodnie z obietnicą, że będzie w porządku, trzymała go tak aż do rana.

/zt x2

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „202”