WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zachary, natomiast, pójdzie do łazienki. I może mógłby być jakikolwiek. Mógłby także jakikolwiek nie-być. Ale przede wszystkim – patrząc w lustro, nie jest teraz zbyt dumny. Z siebie. I z tego, co zrobił; jak zareagował. I to lustro (a może wcale nie – może to tylko znajomy cień obawy podchwycony ze żłobień własnej twarzy) przypomni mu, że zareagował źle. Że o pewnych rzeczach – owszem – można zapomnieć. Ba, można je nawet, tak po prostu, wyprzeć. Jednocześnie, niestety, pozwalając na to, by w ramach własnego uznania (to znaczy, uznania tych rzeczy i uczuć, i zrywów), wymykały się spod kontroli, kiedy tylko miały na to ochotę. Niezależnie od tego, czy wszystko sprowadzało się do pchnięcia na ścianę odbijającą czerwień neonu, regał, czy kant łazienkowej armatury. Równie dobrze: do wystrzelenia pięścią we własne odbicie, czy naplucia – w cudze. Nieważne, czy sprowadzałoby się też do trzaśnięcia wadliwymi drzwiami prowadzącymi do motelowej toalety, czy trzaśnięcia komuś z otwartej dłoni – prosto w twarz. W nadstawiony ufnie policzek.
Zachary się umyje. I będzie myślał. Jakoś tak głupio – o lustrach (może zresztą w tym samym czasie, w którym Harper myślał będzie o Charlotte). O tym, że każda (najczęściej:) jego pomyłka i każdy błąd – zawsze – ostatecznie kończył się, właśnie, w lustrze.

I jeśli, stając w przejściu do salonu, tąpnęło go jakieś wrażenie – to znaczy, kiedy uniósł wzrok na Harpera (i kiedy, jednocześnie, na policzku szatyna zachodzące słońce mijało się właśnie z innym, nowym cieniem); to było to wrażenie, które mówiło, że tak wygląda człowiek, który zdrowieje. Który uczy się stawiać granice w miejscach, w których nigdy dotąd ich nie było – a w których być powinny. I jeśli Zachary nie nauczy się tych granic szanować, to bardzo prędko okażą się progiem, za który zostanie wyproszony.
A Zachary, patrząc na Dwellera – bardzo nie chce zostać wyproszonym. Absurdalnie, wcale nie dlatego, że jest przecież w swoim domu.
Nie chce zostać wyproszonym, bo – choć brzmi to, w zasadzie, identycznie – wreszcie, jest przecież w swoim Domu.
You don't have to-
Chciałby się wytłumaczyć; że to przecież coś innego, ale potem zaczyna chyba rozumieć, że wcale nie. – Huh. – Że w gruncie rzeczy to jedno i to samo – i że zawsze chodziło tylko i wyłącznie o strach przed przyznawaniem się. Do uczuć albo do siebie (nawzajem – i nie). A teraz każde „ale” i „bo”; brzmiało jak nic innego, niż wymówka.
Chciałby też nieco porządniej zwrócić brunetowi uwagę, że wcale nie musi go przepraszać. Ale te przeprosiny okazują się bardzo ważne. Ważniejsze, prawdopodobnie, niż podziękowania.
Bo przeprosiny często, jakoś tak naturalnie, ważniejsze były od podziękowań.
I tylko obietnice bywały ważniejsze – albo, zwyczajnie, ważyły nieco więcej – niż przeprosiny (co znaczyło też, że: przeprosiny za złamaną obietnicę nigdy jej, w pełni, nie rekompensowały).
Yeah, okay, I-I’m sorry. Go on.
Kiedy zrobi krok w jego stronę – Harper zobaczy go w całej swojej okazałości. A cała ta „okazałość” składa się z czystych, długich skarpetek sięgających połowy łydki, szarości bawełnianych szortów i czerni względnie obszernej koszulki z czarnym rękawem.
Jack? Jackie? Hey. Look at me. – Zbliży się, ale zachowa dystans. Przysiądzie na jednym z wysokich krzesełek; jedno z nich, pomiędzy nimi, pozostawiając wolne. I nad tym krzesełkiem przerzuci swoje spojrzenie. – I’m just- I’m- I’m not used to things… being… that way. Like, don’t get me wrong. Showing affection is great. But it can be confusing, too. Especially after… what we've been through. – Chyba odrobinę boi się sprecyzować, co może mieć na myśli. Ale tamta wiadomość, którą Harper wysłał mu w drodze na kampus, wcale (wbrew pozorom?) nie należała do lekkich, prostych i przyjemnych w odbiorze. – Look, I don't like to lose my grip on what's happening around me. And that's exactly what happened. – Prześlizgnie się bliżej. – It's not the first time, right? It has already happened before. In the motel, you remember? And on top of that, I'm just stressing out about my parents. It doesn't make it easier. – Patrzy na niego. Myśli, że jeśli zawód można wyczytać z czyjejś twarzy; to zawodu Harpera wcale nie szukałby w oczach. Szukałby go w rozpieklonym odbiciu własnej dłoni; na jego lewym policzku.
Fuck, baby, I’m sorry. I’m so- so sorry. – Wzdycha; ale nie dotyka go. – But- I need to know- what do you think you did? At Griffith. Because I think I did some awful things back there, too. I said some awful things. Or at least I chose to say them in some very twisted and harmful way. I mean, I’m still not sure what happened there, exactly. But I feel like… I'm getting closer to understanding you every time we… just… talk about… stuff. – Chrząka. I mówi; mówi coraz więcej. Najpierw myśli, że to dlatego, że nie zniósłby ciszy. A potem mówi, bo chce. Chce – i potrzebuje – wyjaśnić pewne rzeczy. – But, anyway, we have to name these „things” because otherwise we may- you know- think about „different things” and then we will never learn and we will also do only more and more harm and that’s not how it should be. – Trochę się, mimo wszystko, gubi i miota – we własnych słowach. – Like, you know, I don’t mind a lil bit of violence in- uh- bed. Or outside of bed, but like- during… sex, yeah? To be honest, I kinda like it. But it’s different, right? Because we don’t do it without permission. – Drapie się nerwowo po nosie. I po szyi. Jezu, wszystko go swędzi. Myśli o-
Nie wie kiedy, ale wciska się w wąską przestrzeń pomiędzy blatem kuchennej wyspy, a stołkiem, na którym siedzi Harper. Jest mu trochę niewygodnie – ale potrzebuje się do niego przytulić.
I’m sorry. It was a mistake. I shouldn’t have done that. – Na razie jeszcze nie zwraca mu uwagi na bezwstydną kradzież swetra. To znaczy: widzi, jasne, ze widzi. Zupełnie, jakby w szorstkości materiału wzbieranej pod palcami czuł samego siebie. Oprze brodę o jego ramię. Potem wymruczy w nie ciche:
Wybrałeś już coś? – Jeszcze później-
Hey? Ja ciebie też.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

To prawda. Tak wygląda człowiek, który zdrowieje.
Więc i człowiek, zatem, który wraca do siebie do Domu – po półrocznej tułaczce, miesięcznym poście głodzie, i trzyletniej konfuzji; wielokierunkowym –
  • pełnym przeszkód,
– biegu na orientację.

I to może ten pęd właśnie - który trwał, trwał, trwał, trwał, i nagle, zdaje się, po prostu się skończył - jest przyczyną harperowego wycieńczenia (nie zaś to, co nawet teraz sprawia, że brunetowi siedzi się tak-jakoś-niewygodnie).
Zakłada nogę na nogę. Palcem trze kącik lewego oka; przełyka ślinę - wspomnienie zimnej kawy.
Czuje się, z braku lepszego słowa, po prostu śmiesznie. Trochę, jakby z Zacharym nie znali się zupełnie, i spotkali pod barowymi neonami, albo w anonimowości lotniskowej poczekalni, gdzie – zabijając czas przed boardingiem – młodszy z nich zamówiłby sobie, na przykład Pegu Club, a starszy po prostu martini, a potem zmienił zamówienie (na to samo, co pije jego towarzysz), czarującym uśmiechem (i dwudziestodolarówką wciśniętą w puszeczkę na napiwki) przepraszając barmana za niepotrzebną fatygę. Czuje się, jakby - w leksykalnej kurtuazji - nie mieli jeszcze przyjemności.
Ale nie tak, jakby byli sobie obcy. O, nie - choć myśl ta zaczyna rezonować z nim chyba dopiero teraz - w ten sposób przy Zachu nie czuł się, prawdopodobnie, nigdy.
Zerka w bok, tuż ponad granicą ponownie – choć tylko częściowo – podniesionej gardy. I w chwili, w której fotograf walczy z potrzebą, by zacząć się Harperowi tłumaczyć – i z nią wygrywa, i daje mu mówić,
sam Harper próbuje powstrzymać wyrywność kolejnych, wzbierających w nim gwałtem, przeprosin. Gryzie się w język. Oraz, fizycznie, kąsa się także w skraj dolnej wargi.
- But you will. You know? Lose your grip - Gdyby się roześmiał, można by założyć, że się przekomarza. Ale brunet się nie śmieje. Zamiast tego, próbuje podchwycić wzrok Zacha - i znaleźć w nim coś, czego zwykle szukał w sobie - Especially being with me. Because that's something... And I'm not being narcissistic, I promise - Teraz może faktycznie trochę się uśmiechnie; krzywo - z dystansem do powagi i napięcia bieżącej sytuacji - That's just something I tend to do to people. I knock them off balance. I upset - Boże, myśli, jakie to jest wszystko, kurwa, trudne i cudowne. I wyobraża sobie, że właśnie tak czuć się będzie jego dziecko, kiedy zacznie uczyć się mówić (i chodzić własnymi drogami; i stawiać własne granice) - I upset the ones I love. And then I freak out. And I get all defensive. And when I get defensive, I may get... You know. Physical. Like I did then, in California, when all I really wanted to do was to kiss you, and like I did in 505, you know when - Ściąga kąciki warg, trochę wierci się w miejscu - So when you ask... What did I do? Well. I lost control, Zach, and I fucking hate when it happens. The feeling, you know? When you look in the mirror and you just don't - You can't seem to - You don't recognize yourself. But yeah. I got triggered by something you said. The bit about having to admit things... - Drapie się po wnętrzu dłoni; i po tym skrawku ciała - między palcem wskazującym i nasadką kciuka - z którego kiedyś wprawnie wciągał łezkowate kształty usypane z kokainy - And, you know, I remember spending hours thinking about it afterwards. I have been so insanely-fucking-high that I can't even tell you if I came to any conclusions but I remember, very clearly... Just how ashamed I was.

Trochę roztapia się pod wypowiadanym przez Prescotta baby, a pod so – so sorry mógłby już dosłownie, nie zaś w jakiejś dwuznacznej przenośni, ściekać rantem krzesła. A jednak trzyma się dzielnie, i we względnym pionie. I chyba nawet – zupełnie dosłownie – musi przytrzymać się też blatu.
- You can do it in bed – Chrząka – You can hit me. In bed. It's just that... Uhm, outside of it... I'm - Zastanawia się jak to powiedzieć tak, by nie zamroczyć chłopaka nadmiarem taniego dramatyzmu, a potem się poddaje, konstatując zwyczajnie, że chyba nie ma innych słów, które oddałyby treść kłębiących się w nim teraz myśli - I'm really trying to learn how to trust people. No, not 'people'. You. I'm really learning how to be disgustingly vulnerable in your presence.
(Zastanawia się, też, dlaczego - do cholery - Zach go jeszcze nie dotknął).

I obcina chłopaka wzrokiem - gdy ten już znajdzie się tak-cudownie-blisko. I oplata jego nadgarstek palcami, i odciąga od jego własnej żuchwy, policzka i szyi - Hey, don’t scratch yourself. You’ll leave marks, and that is my job.
I, na tyle, na ile dosięga – a dosięga, zważywszy na fakt, że nawet w tej pozycji – to znaczy, z tyłkiem osadzonym na siedzisku wysokiego krzesła – przy odpowiednim wysiłku (i wyprężeniu długiego, szczupłego ciała) mógłby sięgnąć nawet i podłogi, zahacza stopą o rąbek jednej ze skarpetek. Zauważa: - Your socks look funny - I roluje je w dół, najpierw jedną, potem drugą, sunąc wzdłuż łydki chłopaka dużym palcem swojej stopy. - Now. That's much better.
  • Chciałby mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku.
    A nawet jeśli nie jest, to będzie - za chwilę; gdy jego ciało przyzwyczai się do nowego przypływu bezpieczeństwa.
    I chciałby powtarzać też chłopięce słowa niczym echo.
    • Ja ciebie też - ja ciebie też - ja ciebie też -
      • ale ja Ciebie bardziej.
Zamiast tego mówi:
- Tofu chow mein, i ogórki z sezamem. I dużo ryżu. Kocham ryż. Taki zwykły, biały, najlepiej przesolony. Nie smażony, i broń boże z - fuj - jajkiem. Chcesz coś obejrzeć w telewizji? Chyba nadają teraz The Great British Bake Off, miałbyś o czym rozmawiać z Ettą. Albo moglibyśmy, czekając na dostawę, pójść popływać trochę w tym waszym basenie?

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zostrożniał (czyli, całkiem podobnie, jak można na przykład spokornieć albo spotulnieć); przed tym dotykiem, o który Harper co prawda się nie upominał, ale zauważył, że został ze strony Zacharego jakoś tak niepotrzebnie i głupio odroczony. Faktycznie – może bardziej na miejscu byłoby, gdyby chłopak zareagował tak, jak reaguje się na psa, któremu przypadkiem nadepnęło się na ogon. Na przykład: w ramach zadośćuczynienia, należało go czym prędzej zbombardować szczególną dozą czułości. Tylko że nic, co zrobił Harperowi – nie było przecież tak do końca przypadkiem.
To nie tak, że bał się, że Harper mógłby mu teraz oddać. Ale mógł nie chcieć. To znaczy; Harper, raz się sparzywszy, mógł nie chcieć być – teraz – dotykanym.
Dlatego kiedy już go przyjmie; przyjmie go z cichym westchnieniem ulgi. Z palcami bruneta głaszczącymi puls dobijający się zza przegubu i z jego stopą sunącą po Prescottowej łydce – chłopak czuje się tak, jakby poza plisowaną na niej (znaczy się: na tejże łydce) bawełną, opadał także dziwny, wzniecony napięciem tuman kurzu (innego w tym domu zresztą nie dało się, chyba, uświadczyć).
Póki co – Zachary całą swoją siłę spożytkuje na to, żeby mu przytaknąć. Delikatnie i powoli, jakby nie był jeszcze pewien, czy tak zwyczajnie przyznaje mu rację, czy z grzeczności tylko nie zaprzecza. W każdym razie, próbuje zagwarantować, że niby o tym wszystkim wie; a jeśli nie wie, to przecież się domyśla (że: tak, pewnie, to się będzie zdarzać – i że wyciągnie wnioski, przyzwyczai się i, wreszcie, nauczy).
Potem robi mu się przykro. Robi mu się przykro, bo przypomina sobie Joachima w szpitalu; kredową bladość skóry, spierzchnięte usta, splątane, przepocone włosy. Przypomina sobie jak bardzo wystraszył się, kiedy go dotknął (wystraszył się tego, jak wyraźnie go czuł, i jak niewiele z niego, wtedy, zostało). I przypomina sobie też o świadomości – że tam, na oddziałowej salce – to wcale nie był najgorszy moment. Bo w tym najgorszym momencie, Joachim prawdopodobnie był sam.
Więc mu wierzy. Że było mu wstyd.
I ma nadzieję, że Harper uwierzy, że jemu też było wstyd. Że ostatnie sześć miesięcy nie było w zasadzie niczym innym, niż dramatem w kilku, bardzo wstydliwych i odżałowanych aktach.
Chrząka.
Yeah, I think I- I know that feeling pretty well. – Wie, że jeszcze kiedyś będą musieli o tym wszystkim porozmawiać: jak to jest mieć sobie za złe pewne rzeczy; szczególnie takie, które wytrzebiały z nich ostatki tego, co uznawali za „swoje”.
Porusza delikatnie palcami ujętej dłoni i uśmiecha się na jego słowa; o śladach i zadrapaniach.
You know, I don’t remember much of what happened in 505. I was really nervous about it being my first time and so focused on pretending that it was not- and- and then the whiskey kicked in and- Przełyka ślinę. – Honestly? I somehow feel like I was asking for it. – Wzrusza ramionami. – You were kinda intimidating back then. And I was trying to tease you and provoke you. It's no surprise you eventually snapped and- uh, well, „retaliated” or whatever the fuck that was. And that's what happened in LA, too. I mean, I think that there was a part of me that wanted you to get angry. But I didn’t expect you will get that angry. Anyway, we’re both guilty of what happened, I guess. – Wzdycha, a potem wpełza głębiej w jego objęcie; musi się porządnie wyprężyć, żeby dobrze go dosięgnąć.
But we will figure it out, I promise. How to trust one another.
Póki co, chociaż brzmi to dość tandetnie – i w jakiejś niespotykanej opozycji do słów Harpera (o tym, co mógłby mu zrobić), Zachary dowiaduje się, że naprawdę lubi to, do jakiej pozycji się sprowadza. I że jest mu dobrze – i bezpiecznie. Ot, w nieskomplikowanym cieple i dotyku ramion przełożonych nad ramionami. W prostocie dwóch ciał złożonych na sobie wspólnym objęciem. Zaśmieje mu się do ucha, beztrosko nieprzejęty powagą domykanego właśnie tematu.
Aha, czyli teraz co? Próbujesz mi wmówić, że muszę oglądać jakieś durne programy w TV, żeby mieć z nią wspólne tematy? Skarbie, nikt tak na mnie w życiu nie patrzył, jak ona. Nawet ty. – Chichocze. – But yeah of course we can go swimming. I mean, you go, and I’ll just sit on the poolside and watch you and your smoking hot hips and- and everything.
Śmieje się. Przeciąga nosem po długości jego szyi.
Now, tell me, are you into cropped sweaters now or something? – Odchyla delikatnie głowę, żeby móc mu się przyjrzeć; materiałowi przykrótko lgnącemu do męskiego ciała. – Jesteś pewien, że nie chcesz czegoś większego?
Mruży oczy. Nie jest pewien jak mogłoby to zabrzmieć, więc dopowiada zawczasu:
Jenna ma tu w zasadzie własną szafę. Jakbyś się przez nią przekopał- to znaczy, przez szafę, nie przez Jennę. To połowę z tego zajmują tiszerty i bluzy jej byłych. A pewnie domyślasz się jak wygląda każdy jeden chłopak Jenny? – Najpierw, wzniesioną dłonią, przytnie powietrze; tak o półtorej głowy nad sobą. Potem cmoknie go w nos. Boże, głupieje. – Tylko pytam. I tak wyglądasz dobrze.
Głupieje, głupieje, głupieje.
Acha, i dla mnie będzie to samo. Ale oddam ci ryż, okay? Gdzie to wypatrzyłeś? – Odwraca się, stuka palcem w którąś z ulotek. – Tu? Stąd? Mogę pożyczyć twój telefon, żeby zamówić? – A potem ciągnie go za rękę; zagarnia ze sobą świstek i pogania bruneta w kierunku tych samych schodków, na których przysiadali o poranku.
Ostatnio zmieniony 2022-09-26, 20:54 przez Zachary Prescott, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Definicja najgorszego momentu była płynna, i niejednoznaczna. I zmieniała się, też, zależnie od tego, czy za wyznacznik uznać przychodziło na przykład ból, czy strach, czy wstyd, czy samotność (bo nie zawsze bolało kiedy był sam - a czasem nawet bardziej, gdy był w towarzystwie; wstydził się najsilniej przed sobą, a nie przed innymi; bał za to najmocniej wówczas, gdy jego otoczenie przekonane było, że wznosi się właśnie - na szczyt - na fali własnego sukcesu).
Ale nawet gdyby znał aktualne myśli Zachary’ego (nie znał; chociaż - oczywiście - dokąd zmierzały, mógł przypuszczać), nie zamierzałby wchodzić z nim w jakąś głębszą polemikę, która i tak nieuchronnie sprowadziłaby ich do konkluzji, że często wpadali na siebie wtedy, kiedy nie powinni, ale też nie było ich przy sobie (nawzajem), gdy (siebie) potrzebowali. W przeszłości. Że - w przeszłości - często wpadali na siebie wtedy, kiedy nie powinni, ale też nie było ich przy sobie (nawzajem), gdy (siebie) potrzebowali.
Tylko, że przeszłość, myśli sobie - chyba w rzucie tej samej tandety, która Prescottowi nakazuje teraz dywagować o czasie, i o zaufaniu - w niektóre obszary życia nie powinna mieć, po prostu, wstępu. Lub, przynajmniej, nie wpierdalać się w nie nieproszona.
- Ej, a jaki był twój ulubiony przedmiot w szkole? - Pyta półgębkiem, bezwiednie skubiąc rękaw tego przykrótkiego swetra - Pytam, bo myślałem o - przeszłości; mruga; czuje, że chyba nie musi mu tłumaczyć - O historii. Nienawidziłem historii, jeszcze jak chodziłem do Ballard... Właśnie. Nigdy mi chyba nie mówiłeś, czy ty też… - Rozpaplany, koncentruje się na jakimś kosmyku chłopięcej czupryny, który drapie go teraz w nos, i na tym, że faktycznie: sweter, w który się dziś wcisnął, mógłby być nieco większy, i mieć ciut dłuższe rękawy. A także na tym, że paczka orzeszków patrzy na niego z blatu z utęsknieniem niemal wypisanym pomiędzy wierszami: SALTED, ROASTED, oraz CRUNCHY - Mhm, aaale to dlatego, że chcesz mnie tuczyć, czy po prostu nie lubisz ryżu? Bo jeśli tak, to możemy przecież zamówić też pad thai? Albo chociaż makaron z warzy - Sięgając, odrobinę niezgrabnie, poza ciałem Zachary’ego (a więc i dociskając jego sylwetkę do krawędzi blatu własną: niewinnym naporem bioder i uda trącego o skrawek odsłoniętej - podgarniętą koszulką - skóry), trochę bezmyślnie wertuje złożoną na cztery ulotkę. Sunie wzrokiem po drobnej, żółtawej czcionce - Comic Sans na czerni drukarskiego tuszu. Potem nagle zatrzymuje się gwałtownie - w pół słowa, i w pół drogi od dań głównych, do dodatków.
- Wait. Wha - Czuje się tak, jakby spacerował po nadmorskiej wydmie i dowiedział się właśnie - fizycznie - że był to jednak spacer po ruchomych piaskach. Grunt usuwa mu się spod stóp (zastąpiony czymś, co kąsa w najwrażliwsze części ciała duszy) - What did you just say?

To nie tak, że nie było jakiejś części Jacka, która nie zapędzała się czasami w kierunku podobnych przypuszczeń. I nie tak, że nawet dzisiaj, nieco wcześniej, nie kładła się na nim, miękkim cieniem, fantazja, w której Zach - biorąc sobie to, czego Harper nie miał wcześniej dla nikogo - po prostu mu oddawał odpłacał mu pięknym za nadobne. Ale dopiero teraz, ubrane w słowa i zaserwowane mu między jedną głupotką, i drugą, harperowe podejrzenia brzmią tak, jak brzmieć powinny były zawsze. Poważnie.
Schnie mu w gardle i -
  • - Oh, fuck. Oh, fuck, Jesus -
Trochę go, po prostu, mdli. Na samą myśl o tym, jaki był w 505: szorstki, i szybki, i nie-delikatny, to jedno, ale też o tym, że mało brakowało, a by taki został (na zawsze - to znaczy: w prescottowej pamięci; gdyby na przykład po nocy pod czerwienią hotelowych neonów nigdy więcej się nie spotkali, albo gdyby umarł, w Californii - dwa miesiące później).

- Oh, oh fuck, I didn’t - Zakrztusi się własnym pośpiechem - ku przeszłości, w której mógłby zatrzymać, i odmienić, bieg wydarzeń, i ku przyszłości, w której chciałby kajać się obietnicami zadośćuczynienia. I w tym pędzie potknie się o własną miłość - i o rękę chłopaka: tą, której palcami szatyn śmiesznie strzyże teraz powietrze; ciepłą, miękką, i żywą.
Chciałby móc go upomnieć, objechać nawet, że przecież nie musiało być tak (jak było), że przecież mogło być (wtedy) inaczej, że gdyby wiedział -
Ale prawda jest przecież taka, że tamten Harper i dzisiejszy Joachim może nie tyle są sobie obcy, co patrzą na siebie nawzajem z dwóch krańców głębokiej wyrwy w czasie i przestrzeni. I ani jeden, ani drugi, jakoś nie marzy o reunifikacji.
- At least we’re even, then - Śmieje się gorzko, i wzdycha, ciężko, w bark Prescotta; ten, o który oparł teraz brodę - And you still managed to handle it so much better.
Trochę sarka. Trochę stwierdza, że zamiast wstydzić się za siebie, jest z Zachary’ego, jakoś tak, zwyczajnie dumny.

- “Durne programy”? - Żachnie się - Uważaj. Właśnie nasrałeś na moje dziedzictwo narodowe, więc powinienem się obrazić. - No, tylko, że się nie obraża. Zamiast tego: myśli o zjawisku wybaczania. A potem o swetrach, i ryżu, i domu. I o tym, że jest głodny, i że mógłby jeszcze pospać, i że za oknami pociemniało już niemal zupełnie, i że ostatni raz siedział z kimś na kanapie tak po prostu, przed telewizyjnym ekranem, chyba wtedy, gdy z Bastianem spędzali całe godziny na sofie jego [to jest: Dwellera, oczywiście] mieszkania w Chinatown; naćpani, i nażarci słodko-kwaśnym sosem z restauracyjki z sąsiedniego bloku - Inny sweter? Nie, czemu? Ten pachnie jak ty, albo przynajmniej - jak twój proszek do prania, a nie jak jak jakieś fagasy twojej przyjaciółki - Wytyka (słusznie). Potem cmoka - …z którą, swoją drogą, też na jakimś etapie powinieneś chyba porozmawiać - I, zanim Zach zdąży zaprotestować: - Nie poganiam! Tylko przypominam.
Uderza go (ale nie policzkuje - a więc: utrzymuje się element zaskoczenia, wolny jednak od bólu i upokarzającej bezbronności) myśl, że podobnych słów używa teraz przy Zacharym po raz pierwszy, ale, ma nadzieję, nie ostatni. Bo czy nie tak będzie mu przypominał o re-aplikacjach na studia, gdy chłopak będzie gotowy (jeśli będzie), o telefonach do matki na jej urodziny, o zabukowaniu tej wycieczki, którą to Prescott zobowiązał się zorganizować, i o kontrolnych wizytach u alergologa, urologa, oraz u dentysty? (A potem będzie się wkurwiał, kiedy Zach odwdzięczać się mu będzie identycznymi upomnieniami; może nie o tyle o tych studiach, wprawdzie, oraz z kardiologiem dodanym do rozpiski, ale w myśl tej samej, obezwładniającej, nad-troski o tego drugiego).
Daje pociągnąć się za rękę - zanim nie przystanie, przy wylocie drzwi prowadzących na taras.
- Jasne, że możesz, tylko ci przyniosę. Zostawiłem chyba na - Marszczy nos - Na górze. Minutkę.

[ Wracając do Zacha, rzeczywiście po minutce, w drodze schodami w dół, i wzrokiem biegnącym od ekranu telefonu, do profilu chłopaka - majaczącego w wieczornej ciemności, z pasmami seledynowego światła odbitego od basenowej toni, sunącymi po jego czole, i policzku - przesunie palcem po gładzi wyświetlacza. Pozwoli, by wiadomość do Maggie Margaret Hartwood wyparowała z pamięci urządzenia. Nawet nie drgnie (tylko serce -
  • serce, w parze z sumieniem, coś się zbuntuje go zaboli).
- [You’re] not too big of a swimmer? Who would have thought, jewel of California - Uniesie brew, zaczepnie, podając Prescottowi iPhone'a - To weź mi jeszcze, proszę, colę zero, ciasteczko z wróżbą, i tapiokę z lychee na deser - Marudzi. Może ciut gwiazdorzy - And can I skinny-dip? - Zdejmie górę, cały taki jasny, i smukły, i rozsrebrzony światłem odbitym (we flircie prowadzonym teraz nawet z księżycem; ale księżyc - w przeciwieństwie do stojącego przed nim chłopca - był Harperowi zupełnie obojętny) - Or do you have, like, nosy neighbours and cameras and other shit I should be worried about? Because this - Wskaże palcem na otaczającą ich przeplatankę solidnego muru i misterności żywopłotu - Looks pretty paps-free, if you ask me.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Czy ja też, co? Czy też chodziłem do Ballard? Och. Nie, Jackie. Boże, jesteś rozkoszny. – Nie wie czemu to mówi, ale tak mu pasuje; do uśmiechu i tego, jak głaszcze go po policzku. – Hm? N-nie no, nie. Znaczy- lubię. Lubię ryż. Szczególnie taki w sushi albo w onigiri, ale reszta też ujdzie. Tyle tylko że mdli mnie po kiepskim risotto. – Pewnie, że tej Prescottowej naturze do twarzy byłoby się teraz żachnąć w jakiejś teorii o zupełnie niepotrzebnej garści węglowodanów rzuconej na szalkę wszelkich dziennych zapotrzebowań – i tego, że w każdym z mikro-i-makro wymiarów po prostu istnieją lepsze, mniej zapychające alternatywy, ale-
Ale
- ale okazuje się, że w Zachu niewiele jest teraz z Prescotta; i że, najwyraźniej, wcale nie o to się rozchodzi. I że były takie rzeczy, które uległy w nim przewartościowaniu – wygląda na to, że ty lubisz-bardziej, więc po prostu trochę bym ci oddał. Nie, że cały. Trochę – powtarza, jakoś tak zupełnie łagodnie, wcinając się pomiędzy paplaninę bruneta; i ma wrażenie, że ta przestrzeń nigdy nie bywała tak bezpieczna. A teraz słowa Zacharego mościły się wygodnie pomiędzy jego słowami i było im tam dobrze. Było im tam, tak najzwyczajniej w świecie, dobrze. Tak samo, jak dobrze było jemu, w oplocie tych długich ramion teraz spiętych przymałym swetrem.
Tylko że nagle to Dwellerowe bajdurzenie nie tyle się kończy, co urywa w trybie ni stąd, ni zowąd.
Yeah, of course you didn’t. That was the whole point. – Ramiona szatyna unoszą się tak, jakby chciały wyrwać się ku górze i podskoczyć w jakimś typowo nonszalanckim wyrazie, i pognać wysoko-wysoko, ale ostatecznie tylko leniwie – i tylko trochę – wespną się, a potem równie lekko wrócą na swoje miejsce.
What do you mean we’re even? – To, co dzieje się z twarzą Zacharego, wygląda w gruncie rzeczy dość śmiesznie. Najpierw głupiutko wypłaszcza się linia jego brwi; potem ponad nasadą nosa pojawia się skołowana bruzdka, aż wreszcie myśl zdaje się postrzelić go prosto w łeb, skutkując jakimś łagodnym rozjaśnieniem spojrzenia. – Nah. No fuckin’ way. – Więc zaczyna się śmiać. Z całego tego absurdu, którym obrzucają się naprzemiennie – i w którym, jak zwykle, spotykają się gdzieś pośrodku; czy to z premedytacją, czy w ramach jakiegoś potknięcia – ręką-o-rękę, albo o miłość, chociażby. I Dweller jest z Zacharego, podobno, dumny; choć to uczucie cyrkuluje sobie, chyba, w obydwie strony. – So much better, huh? I highly doubt that. – Wzdycha mu, cichutko, w szyję. – But if you say so...
A potem coś go zaświdruje w nosie, połaskocze gdzieś po lewej stronie zatok i sprawi, że chłopak na trzy i pół sekundy wyglądać będzie dość niemrawo; jakby nagle się wyłączył albo zaczął nad czymś zastanawiać. Wreszcie; kichnie. Raz. Zdążywszy odsunąć się o tyle, o ile – i wcisnąć nos w zgięcie własnego ramienia. Naprędce uniesie palec (że: nie, chwilka, to jeszcze nie koniec) – odczeka kolejną sekundę lub dwie. I kichnie raz jeszcze (Harper za jakiś czas zorientuje się, że Zach zawsze kichał dwa razy, cokolwiek miało to oznaczać). Potem otrząsa się i przeprasza. I może kichnął na „prawdę” – czyli, że faktycznie, prędzej czy później, powinien porozmawiać z Jenną. Jeszcze nie był pewien czy lepiej byłoby zacząć od wyjaśnienia spraw, czy przejść prosto do tego kroku, w którym ją przeprasza. Najważniejsze było, w każdym razie, żeby się w ogóle do niej odezwać. A potem zobaczy. To znaczy – zobaczy jak to się wszystko, samo, ułoży.
Ale też:
Zobaczy powracającego do niego Joachima i pomyśli, że nigdy nie spodziewał się widzieć go w ten sposób; to znaczy, względnie rozeznanego już w zbyt dużej, jak na jedną osobę, posiadłości – rozparcelowanej na stanowczo zbyt wiele pokojów. Jasna sprawa, nieraz wyobrażał go sobie – tutaj; w ramach zupełnie niegroźnych fantazji. Ale to, tym badziej, zdawało się sprawiać, że nawet teraz odnosił wrażenie, że jego obecność jawi się raczej nierealnie. Jak jeden z serii kolejnych wymysłów toczonych przed snem.
W międzyczasie (czyli zanim sylwetka muzyka nie prześlizgnie się z wnętrza domu na [tego domu] tyły) Zachary roluje skarpetki i – wywinąwszy je w kłębek – rzuca gdzieś na bok. Siada na brzegu basenu, od czasu do czasu majtnąwszy nogami w wodzie.
Mhm- Well, lazing around on the beach is cool, but no. I’m no swimmer, no. – Zerknie na niego przez ramię i weźmie telefon. Wystuka odpowiedni numer, w oczekiwaniu na połączenie rzucając jeszcze tylko ponad zachęcającym kiwnięciem ręki – Yeah, sure. Feel free to do whatever you want. They don’t give a single fuck about literally anyth-hi there (z absolutnie najgłupszym i rozbrajającym załamaniem głosu).
Zamówi – upatrzone przez Harpera tofu, dużodużodużo ryżu, i ciasteczka (aha, tak, w liczbie mnogiej – dla siebie, patrzcie państwo, również; choć od wytknięcia Dwellerowi wróżbiarskich głupot dzieliło go o-tylko-tyle), i po gwiazdorsku wymodlony deser – cały ten czas śledząc bruneta spojrzeniem i dopytując, czy colę raczy sobie popijać z puszki, z plastiku, czy ze szkła (na odpowiedź nie czeka – wiadomo, że ze szkła).
A potem, za jakiś czas, chyba w próbie powrotu do koślawo przerwanej rozmowy.
Chyba?
Hey, Dweller? A- uhm- Boże, najchętniej ugryzłby się w język. Nie jest pewien co strzeliło mu do łba, żeby w ogóle pytać; podobało ci się? [To, co robiliśmy.]
Chrząka. Na tym etapie jest pewien, że Joachim wie, co chłopak ma na myśli. Bo Harper może być co prawda i jasny, i blady, ale to Zachary jest teraz do bólu przejrzysty.
No, tak generalnie, w Ballard High? Poza tą historią. Co z nią w ogóle było nie tak? Jakby, sama w sobie, czy zalazłeś jakiemuś belfrowi za skórę? – Niewygodnie mu. – Mnie rodzice zabrali do LA. To znaczy, na czas liceum.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

- Po kiepskim risotto? - Harper trochę go, za to rozróżnienie na risotto “kiepskie” i “dobre” (czyli rzecz, o której jakiekolwiek pojęcie mieć mogły tylko klasy średnie-i-wyższe), gani. Przedrzeźnia (ale, już zwyczajowo, nie wyśmiewa); tego dzieciaka - zajętego teraz wprawianiem własnych, bosych stóp w taki smutnawy, poczekalniany ruch - nad brzegiem basenu, w wielkim, pustym domu. I tak łatwo jest mu sobie wyobrazić Prescotta - może w dokładnie tej samej fantazji, rozciągniętej między dwiema wyobraźniami jak rozmiękczany herbatą karmelek rozciągany może być między palcami dwóch dłoni, która Zachary’emu podrzucała wizje bruneta rozeznawającego się w rozległościach (jego) domowego metrażu - sprzed dziesięciu, albo piętnastu laty (i sprzed trzech czterech; chyba nawet pamięta, wtedy, na spotkaniu, na które sam przyszedł z gitarą i jakimś koszmarnym kacem, ten sam wahadłowy ruch jego nóg, wypadkową nudy, blazy, i straszliwej samotności). Bardzo małe, bardzo drobne, i bardzo dorosłe dziecko. Zastanawia się co by było, gdyby był w tym samym wieku i mieszkał tutaj, w Queen Anne, o tak: przez płot. I nad tym, czy jak bardzo by tęsknił, gdyby rodzice już zabrali Zacha Abla spod chmur Waszyngtonu pod słońce Kalifornii. Może lepiej, myśli nawet, że poznali się w innym kontekście. Starsze serca są jednak, mimo wszystko, bardziej odporne na złamania pęknięcia - Znaczy… Rozumiem, rozumiem. Nie musisz tłumaczyć, bo mnie na przykład mdli po każdym risotto - Odruchowo, i jakoś tak naturalnie, serwuje Zachary’emu kolejny kawałek swojej zwyczajności. Nic, o czym przeczytać da się w wywiadach albo muzycznych kwartalnikach. I jednocześnie wszystko, co czyniło Harpera - Harperem. Albo: Harpera - Joachimem, jeśli ktoś by się uczepił symboliki - A najbardziej, cholera, po risotto… Risottcie? Z grzybami. Z borowikami, f u j. Albo z kurkami, Jezu Chryste. Nie rozumiem czemu ktoś w ogóle, w pierwszej kolejności, wpadł na taki pomysł. Mieszać to wyborne, chrupiące, cudowne złoto ziemi - Wykonuje taki ruch, jakby w jednej dłoni trzymał garść pieprzników, a w drugiej - ryż rozmiękczony długim procesem gotowania. Patrzy na tę drugą, i krzywi się teatralnie - Z tą breją?! No przecież to wygląda jakby ktoś zjadł zwykły, dobry, pyszny ryż, i… - Śmieje się, ale zatrzymuje, bo jeszcze tylko kilka słów, i zemdli ich obydwu - Dobra, zapomnij. Zapomnij! Nie było tematu! Żadnego risotto! I doceniam twój gest, bardzo, ale weź po prostu dwie porcje zwykłego?

Wspomnienie śmiesznej sekwencji skurczów i rozprężeń, które przez mięśnie mimiczne Prescotta przebiegły sprintem równolegle z docierającą do jego jaźni myślą, Harper zabiera ze sobą nad brzeg ozonowanego turkusu.
  • - Well, yes-fucking-way - Żachnął się ze śmiechem w kontrze do chłopięcego niedowierzania. I przeczekał podwójną serię kichnięć, zanim zapewnił szatyna, że: a) nie ma za co (przepraszać), i b) jest najsłodszy na świecie (gdy kicha; ale, w sumie, nie tylko wtedy - z tym, że kontynuację tej myśli na razie Harper zachowa dla siebie).
I tam zostawia: razem z motkiem ubrań rzuconych na stopień obok skarpetek Zachary’ego.

Rozważy, czy by nie wziąć rozbiegu, i wpaść w syntetyczny wycinek oceanu z głośnym pluskiem i rozbryzgiem wody poza basenową krawędź, ale finalnie stawia na grację i opanowanie (czyli - nad samiutkim brzegiem schodzi do przykucu, potem opiera dłonie po obydwu stronach ciała, wsuwa się do wody w sekwencji: stopy-biodra-pierś, i natychmiast odbija od ścianki, pierwszą długość pokonując ładnym, choć powolnym, kraulem). Wynurzy się akurat, gdy Zach będzie dziękował rozmówcy za przyjęcie zamówienia. Stwierdzi, że następnym razem jednak postawią na pizzę.
A potem, że rzeczywistość, w której mają przed sobą następny raz, jest, po prostu, jego ulubioną.
Podpłynie do chłopaka. Zadrze głowę - z kilkoma kropelkami wody huśtającymi się na rzęsach, i jedną zawisłą na czubeczku nosa. Przetrze oczy pięścią.
- Well, then... Could I teach you? - Rozumie, że może być to założenie przedwczesne, ale coś mu podopowiada, że nie błędne - Not today. At some point. It’s amazing. You’re gonna love it. As soon as you're done hating it. It's like... - Krztusi się śmiechem - Like anal sex. Oh my god, I'm so sorry. But no, like, seriously. We could go snorkeling! Scuba diving! I promise I won’t drown you. Intentionally. - Podskubuje go w kolano. Potem nurkuje, i robi to samo względem chłopięcej kostki.

Zdąży trochę się popluskać. Podryfować - z łukiem nagich bioder bezwstydnie wzniesionym ku rozgwieżdżeniom czerwcowego nieba. Zachłysnąć się wodą, zasmarkać i zawstydzić, a potem zaśmiać, dziękując losowi, że zdarzyło się to akurat w chwili, w której Zach odbierał od dostawcy zamówienie. Gdy Prescott wróci, zastanie Harpera w nonszalanckiej żabce. Następnie dostrzeże naprężenie jego ramion, otarcie miednicy o rant domowego kąpieliska, gładki obrót ciała i ot, Dweller dosiądzie się do niego: mokry, nagi, głodny jak jasna cholera. Wyjmie mu w dłoni pierwszy lepszy pojemnik na wynos.
- Co to? Sajgonki? - Podważy wieczko - A nie, cholera, sałatka. No dobra - Trochę rozczarowany, i tak wyłowi z opakowania kęs jedzenia i pochłonie, nie tracąc czasu na zbyt staranne przeżuwanie - Boże, wiesz jak to jest, jak wiesz, że jasne, może jesteś trochę głodny, a potem dopiero do ciebie dociera... - Z pauzą na kolejne mlaśnięcie - Jak bardzo? To trochę jak ja z... Masz gdzieś tę colę? - Sięgnie jednocześnie po butelkę napoju, jak i po sweter. Zarzuci go sobie na ramiona - To trochę jak ja z tobą.
Dziabnie palcem kolejne wieczko, rozerwie komplet pałeczek.
- A ciasteczka zostawiamy na koniec? Wiesz, że tych wróżb nie wolno czytać na głos? Inaczej się nie spełnią. Może ja wybiorę jedno tobie, a ty mnie, czy... To głupie? - (A nawet jeśli, Dweller, to co? I tak, podobno, zgłupieli obydwaj).
Zaraz też daje się nabrać:
- Hm? Yeah. Yes. - Wraz z tym - bardzo prędkim - zapewnieniem, Harperowi schnie w gardle. Więc ściga własne słowa łykiem coli - I don’t think I’d enjoy it as much with someone… Anyone else, though- Oh. Oh, you weren't asking about...? Okay - Marszczy brwi. Aha, guzik prawda. Faktycznie: wie dokładnie - nie tylko o co Prescott pyta, ale także co próbuje zrobić - Yeah, no. The prof was alright, for a change. It's just the subject itself. I never really liked... Wait for it... Dwelling on the past, you know? Made me feel very uncomfortable. Just to think that things, in theory, could be changed, but in practice - no way. So you have to learn from them, and it's just all frustrating and... Quite boring, frankly? - W przypływie szczenięcej głupoty szczypie Zacha pałeczkami: w płatek ucha - Poza tym, nadal mi nie powiedziałeś. Jaki przedmiot. Był twoim ulubionym. Pamiętasz?
Jeśli potem jedzą w ciszy, to nie jest ona ani niezręczna, ani szczególnie długa. Muzyk potrzebuje trzech, może czterech minut, by podgarnąć w sobie kolejny przypływ odwagi.
- But aha, yes. I - It was good. It was... I just… You know… Never felt so, hm - Skupia się, machając na Prescotta dłonią, żeby ten go przypadkiem nie pospieszał - Wait, wait, I’m just trying to figure out how to say it without sounding like a Lionel Richie’s song - I pociąga nosem - So utterly held, you know? And not at Ballard, I mean! - Parska śmiechem. Potem poważnieje - z żarem niewypowiedzianych jeszcze słów toczącym się gardłem wzwyż, aż po krawędź dolnej wargi - Earlier today. Upstairs. When you were in me.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

You've never heard about that guy from Louisiana, have you? – Nie jest pewien dlaczego przytacza akurat ten przykład, ale widocznie to jeden z pierwszych, który przyszedł mu do głowy. Może dość niefortunnie. – The one that rented a fancy room in some kind of an underwater hotel and then drowned himself during his proposal? My point is- – Łapie oddech. – Listen, you can’t deny the fact that water is treacherous. You won't change my mind.
Obrusza się; z takim uporem, który jasno mówi, że to coś więcej, niż zwyczajna niechęć. I jednocześnie sugeruje, na przykład, że prędzej dałby się wrzucić w tę słynną już jaskinię lwa, niż wejść do wody głębiej, niż pozwalał mu na to jego oszałamiający metr-siedemdziesiąt-trzy.
It’s nothing like anal sex. You can’t fucking DROWN during anal sex. I mean I know you can get strangled to death but if you’re not into choking then I suppose there’s no risk at all. It’s different. It’s-
Trochę się zapowietrza. I chyba zdaje sobie sprawę z tego, że co prawda daleko w tym wszystkim do kłótni, ale brzmią trochę jak-
Jak co, Zach? Jakby żyli w jakiejś miniaturce wyciętej z wizji małżeńskiej sprzeczki?
I’m fine here on solid ground, you know. – Rozklepuje chłód posadzki, tuż obok swojego uda. – It’s nice here. Dry. Safe.
Nie ma nic przeciwko temu, żeby spróbować, ale z każdą sekundą zaczyna odnosić wrażenie, że pomysły Harpera wybiegają odrobinę za daleko. Z drugiej strony – uwiera go jakaś myśl, że chciałby być teraz obok niego, a obok niego, to znaczy w wodzie, a nie na brzegu. I że chciałby się poprzekomarzać z bliska, a nie tylko jakimś pojedynczym, podwodnym szturchnięciem stopy, którą lekko przetrącił mu, najprawdopodobniej, ramię.

Potem zostawi go w spokoju. To znaczy, najpierw będzie patrzył w niebo – i z którejś-z-kolei gwiazdy, przeniesie spojrzenie na następną. I następną. I na tę, która chyba musiała spaść z nieba – jakimś cudem – prosto do jego basenu. Śmieje się na tą myśl; i w sumie z zewnątrz (to znaczy, spoza świadomości Prescotta), może to wyglądać tak, jakby śmiał się z wywróconego do góry brzuchem Dwellera. Z Dwellera-śniętej-rybki.
Za jakiś czas, faktycznie, Zachary pójdzie odebrać zamówienie. W pamięci zachowując, jasne, tak samo spięcia męskich barków, rozbłyszczone wodą i światłem ramiona i symetryczną, lekko wklęsłą pręgę biegnącą pośrodkiem klatki piersiowej, i pośladki, i-
- i to, że brunet sprawiał wrażenie, jakby było mu dobrze. Bezpiecznie. Jakby odzyskał odrobinę wolności albo tchu, albo – po prostu – jakiś powidok samego siebie, o którym kiedyś zapomniał.

Kiedy już wróci, powie:
Ale, wiesz, mógłbyś mnie nauczyć podstaw. – Nabiera powietrza do płuc, a potem szybko je wypuszcza. – Kiedyś. – Rozprasza się. – Hej, tylko się nie przezięb, co?
I znowu klapnie tyłkiem gdzieś obok, tym razem podciągnąwszy nogi; palcami stóp zahaczywszy o rant basenu.
Uhm, ale czekaj, że-
Drapie się po głowie – tym razem całkiem zwyczajnie, bez zbędnej zupełnie przestrzeni na stres i nerwy.
Jak to jest z tymi ciasteczkami? To znaczy, jak wybierzemy je sobie-nawzajem, to chyba te wróżby też pójdą jakoś na krzyż? To nie będzie bez sensu? – Trochę się plącze, przeczuwając, że wykładnia jego myśli nie jest może tak jasna, jak by sobie tego życzył. – Czy to tak nie działa? Boże, na to są w ogóle jakieś zasady? – Wygląda jakby się frustrował – ot, nad jakąś planszówką, która mówi, że przeznaczona jest dla dzieciaków „siedem-plus”, a sam, w wieku dwudziestu czterech lat, nie potrafił rozgryźć treści dołączonej do zestawu instrukcji. Mruży za to oczy; ze źrenicami, które jakby utknęły w przesmyku zwężonych powiek – jeszcze bardziej, kiedy Harper podszczypnie go w ucho.
Mmm, dwelling on the past? No pun intented, huh? – Śmieje się. Zaraz wsunie do ust, a potem przeżuje w ustach kawałek tofu skrojonego w kostkę. – Yeah, I think I get it. I mean, I don’t mind history as long as it’s necessary for you to see the bigger picture. Or, at least, as long as it’s useful to get the general idea, OR to keep pace with the meaning of someone’s… say, oeuvre. Does that make sense? I think it does.
Wzrusza ramionami, przeciąga językiem po szpicu pałeczek, obraca je między palcami. Podnosi spojrzenie na mężczyznę.
Wiesz, jakby, nie za bardzo obchodzą mnie daty albo czasy jakichś krucjat, albo- no, nie wiem, czy w Wietnamie mieli takie, czy inne karabiny. Więc jako przedmiot, tak ogółem, to fajnie, ale faktycznie – raczej nie moja bajka. – Wzrusza ramionami. – No ale z drugiej strony… Ja w zasadzie od zawsze miałem fotografię, rozumiesz. Już od middle school. I, jak ze wszystkim, część praktyczna to jest „coś”, nie? Ale jest też teoria – i tam też jest cała masa historii, i te głupie psy, i chinina, i to dlaczego ktoś w tym czasie podejmował się takich tematów, a nie innych, i dlaczego ktoś-kiedyś zrobił zdjęcie jakimś imigranckim robotnikom na szczycie wieżowca, i jak to wpłynęło na to, na czym skupiamy się dzisiaj, i tak samo jest przecież z muzyką? Czy nie? – Wyszczebiotał na jednym wydechu, zdając sobie sprawę z tego, że, cóż- znowu to robił. I że – znowu – robił mu to Joachim. Dlatego w wyścigu słów – albo w ich biegu, z jakimś potknięciem o płotek oddechu; Zachary nagle milknie. Śmieje się i jest mu trochę głupio. Nie dlatego, że się wstydził. Chodziło o to, że siedzący obok niego jeszcze-trydziestojednolatek, zwyczajnie go onieśmielał. Albo, inaczej, że to w jaki sposób go słuchał – o, to właśnie – było naprawdę onieśmielające, samo w sobie. I że – Zachary, ufnie, wierzył – Joachim nie robił tego z poczucia uprzejmego obowiązku. – Science was okay, tho. Physics, man. – Uśmiecha się półgębkiem, teraz zapatrzony w jakiś martwy punkt na dalekiej linii wzroku. – Most of the time I didn’t understand shit about what was going on in classes. Especially when it came to calculating stuff. – Śmieje się. – But I enjoyed the theory.
Nie będzie miał nic przeciwko krótkiej przerwie w dyskusji. W zasadzie, przytka go dopiero wtedy, kiedy Harper jednak-
Cool.
W jednej chwili ma wrażenie, że brzmi jak postać z filmu dla nastolatków. No, ale w sumie to też się tak czuje. – I mean, yeah- Yeah, that’s cool.
Chrząka.
Held, you say. So, it seems that maybe I picked up a thing or two from you. – Śmieje się. Potem wyciera kciukiem kącik ust. Ale nie swoich. Jego; i wyciąga się w ich kierunku, i całuje to samo miejsce, i nie odsuwa się, i chyba trochę go to bawi.
But was it good enough to do it again some time? Because, you know, we could always take turns.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

- Huh? - Rękawicę rzuconą mu zaczepnie, i - wyłącznie - słownie, Harper podejmuje z przekąsem i łobuzerskim błyskiem w oku, który dodaje mu uroku, i odejmuje lat. Zakochanie tej skali - z rysami twarzy wyłagodzonymi spokojem, i napięciem w ciele rozmiękczonym nagle szczęściem - to, okazuje się, jedyny możliwy ze stanów odurzenia z jakim Dwellerowi jest do twarzy - Oh, you thought it was that? - Na opór Prescotta, ewidentnie dość poważny, ale jednocześnie objaśniany mu w pół-żartach, reaguje czułym przekąsem. Zastanawia się co by się stało, gdyby za parę dni chłopak znalazł na progu paczkę z czepkiem, i kompletem kolorowych pływaczków - no, tych takich rękawków, które mają uchronić dzieci przed traumą tonięcia, a rodziców - przed utratą pociech tak w wodnej topieli, jak i w rezultacie własnej nieprzezorności - No, sunshine, it was never my goal to change your mind. Ever. All I intended to do was to… Uhm… Show you the vast array of opportunities. - Wykona rękoma taki ruch, jakby faktycznie rozkładał przed chłopakiem wachlarz możliwości (albo rozsnuwał wielką tęczę, biegnącą z centrum jednej jego dłoni, do drugiej). I zacznie się śmiać, myśląc, że ich bieżącą konwersację można by swobodnie przełożyć także na inne aspekty relacji Zacha ze światem, oraz z samym sobą. - You know how it’s like. Sometimes you won’t know until you try, right? - Szturcha go w bok - Or until you get to know… me.
Potem strzyka w chłopaka wąskim, wartkim strumyczkiem nabranej w usta wody. Trafia prosto w serce. I:
- But I am into choking! - Wypala, czując się trochę tak, jakby siedział w pierwszej ławce, i wyrywał się z odpowiedzią gorliwie, radośnie, ale nie dosłuchawszy zadawanego przez belfra pytania. Whoops. Gasi własne rumieńce topiąc je w basenowej toni. Potem się wynurza. I pluska. I śmieje - Aha? That’s nonsense, baby. And you should know very, very well: it’s not always safe, when it’s dry. Remember that. Just for the future reference. Yeah? Highly appreciated.
Wygramoli się z wody, podrapie w zapowiedź pośladka (to znaczy w ten skrawek skóry, który nie jest jeszcze tyłkiem, ale nie jest też, już, tylko plecami), i skonstatuje, że faktycznie przydałby mu się jakiś grubszy kocyk (albo Zach, i ciepło, jakim emanowało jego ciało, trochę bliżej jego własnego).
- A jak się przeziębię, to co, co? - Zaczepi chłopaka między jednym kęsem i następnym - Może wtedy nie będę musiał iść do studio? Powiem wszystkim, że złapałem potworną anginę. Wiesz, nadwyrężyłem gardło. Fakt, musiałbyś mi wówczas przynosić do łóżka herbatę i dbać o nawilżenie… - Pstryka śmiesznie pałeczkami - teraz będącymi przedłużeniem jego palców, jakby chciał wytknąć chłopakowi, że nie musieli długo czekać na potwierdzenie roboczej hipotezy, w której “dry” i “safe” nie zawsze stoją w jednym szyku - No, tego gardła. Ale wierzę, że podołasz - Puszcza do niego oko.
I zastanawia się krótko, w którym dokładnie momencie cofnął się do adolescencji. Czy wtedy, kiedy - jak w filmach - przekroczył bramy uniwersyteckich gmachów (pędem, nie zastanawiając się nad konsekwencjami), czy raczej wówczas, gdy po prostu się zakochał.
Może tak już było, że w miłości zwyczajnie nie można było się zestarzeć.

Grzebie w papierowej torebce, i wyciąga z niej dwie foliowe kopertki zamykające w sobie kruchość niesmacznych, ale ponoć magicznych przy tym, ciastek.
- Oj-tam. Wiesz po co są zasady.
(Aha: Na przykład taka, że Harpera nie wolno całować. I nie należy zostawać z nim na noc. I dzwonić doń z niezastrzeżonych numerów. I, przede wszystkim, nigdy - przenigdy, nie wolno się do niego przywiązać).
- No i co, że na krzyż? Najwyżej po prostu się okaże, że mi przepowiedziałeś przyszłość. I tak będę zadowolony. Tak długo, jeśli… - Jeśli [ta przyszłość] będzie z Tobą. Powstrzyma się. Zapcha utaplanym w sezamie ogórkiem - Ouevre, huh? Geez, an intellectual! - I zasyczy z przesadnym podziwem - Stop it, now. You make me hard already!
(Chociaż wystarczy jedno spojrzenie żeby przekonać się, że wcale nie. Pod styropianowym pojemniczkiem trzymanym na podołku Dweller jest miękki, bezbronny, i jakiś taki, zwyczajnie, ludzki jak cholera. Na co rzadko pozwalał sobie przy innych. Ale może na tym właśnie polega cały wic, że Zachary wcale, wbrew pozorom, nie jest inny. A bardziej - pod niejednym względem - podobny do niego, niż muzyk kiedykolwiek pozwoliłby sobie zakładać).

- Czekaj, czekaj… - Teraz zatrzyma szatyna wachlującym ruchem dłoni: prośbą, żeby zwolnił i dał mu chwilę na dożucie bieżącej porcji ryżu - A dlaczego ktoś-kiedyś zrobił zdjęcie jakimś imigranckim robotnikom na szczycie wieżowca? W sensie, wow, nie przepytuję cię, żeby nie było, ale to ciekawe. Zresztą… Możesz mi powiedzieć później, w razie czego, tylko... Nie zapomnij? - Zwyczajnie zakochuje zasłuchuje się w słowach fotografa. Jak wtedy (nadal pamięta prostokąt chłopięcych dłoni zamykający w sobie całe niebo, zawisłe nad ich głowami w Nevadzie; wówczas - po raz pierwszy w życiu, chyba - zobaczył gwiazdy w zupełnie inny sposób; nie tylko z kimś, ale też tak, jak widział je ktoś inny).
- Czy ja wiem… - Nie wtrąca się; jedynie wsuwa, gładko, w wąski przesmyk pauzy między jedną myślą szatyna, i następną - Ja lubiłem teorię o tyle, że nadawała sens tym wszystkim… Uh. Tym wszystkim dźwiękom, które słyszałem w głowie. Oi - Uniesie palec - Zanim uznasz, że totalny ze mnie wariat: to nigdy nie były głosy. Jak na razie - Śmieje się - Tylko melodie. Cały czas odkąd pamiętam. W domu, w szkole. Chodziły ze mną na spacer, i kładły się ze mną spać, ale nie bardzo mogłem cokolwiek z nimi zrobić, zanim nie nauczyłem się, że można... Jak można… Hmm… Przepisać je na papier. To znaczy: wszystko stało się... trochę prostsze, kiedy poznałem nuty - O ósemkach, szesnastkach i sześćdziesięcioczwórkach mówi niczym o oswojonych dawno, starych przyjaciołach.
Spodoba mu się, jak blisko niego nagle znajdzie się chłopak. Przełknie, przymruży powieki. Poczuje własny oddech - spowolniony, i łaskoczący wylot nozdrzy.
- Yeah, we could take turns - Zgodzi się - Are we gonna roll the dice, you think? - Chichocze; chrapliwie i nisko. Potem go całuje. I nie jest pewien, który z nich silniej smakuje tofu, kolendrą, i sosem słodko kwaśnym. Przeciąga czubkiem języka po łuku górnej wargi. (Prescotta, nie własnej). Stwierdza, że jednak Zachary. To znaczy: że Zachary smakuje mocniej.
- These - Patrzy na nierozpakowane wciąż ciasteczka (ale wzrok ma jakoś tak przymglony) - Can we open them on the sofa or somethin? - Sumfin’ - Putting on a movie? And did you get the tapioca-thing, in the end? You could've been right - I'm getting a bit cold.
Z następnym pytaniem wetnie się pomiędzy dźwięk ich własnych stóp, uderzających o deski tarasu, a zgrzytnięcie drzwi posiadłości Prescottów.
- And hey? - Przesunie jeszcze wzrokiem po tafli basenu. Jakby coś w nim zostawił - coś, o czym zdążył już zapomnieć - What’s, like… What’s the best picture you’ve ever taken, Zachary? And I don’t mean the technical-practical-theoretical bits of the craft, you know. N-not that - Chichocze cicho - I know shit about that stuff anyway, so you could sell me any bullshit and I’d believe you. But, like… one that means the most to you?

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Sięgnie ręką po styropianową paczuszkę w stylu „na wynos” – tylko po to, żeby dosłownie na moment unieść ją sponad ud mężczyzny. Posyła bardzo uważne i bardzo bezpardonowe spojrzenie temu, co się pomiędzy nimi – znaczy się, pomiędzy tymi udami – znajdowało.
You call this sad noodle a hard-on?
Wywraca oczami i odkłada pudełko, na nowo zapuszczając się pałeczkami w zawartość swojej porcji. – Fucking liar – mamrocze pod nosem, tak dla odmiany (chyba pierwszy raz w życiu w towarzystwie kogoś, kto nie był Jenną) niezbyt przejęty tym, że nie wypadało mówić z pełnymi ustami.
Oi.
I tyle wystarczy. Zachary nie może nic poradzić na to, że zaczyna się śmiać. Właściwie trochę się krztusi, więc uderzy pięścią w okolicę własnego mostka. Przełknie.
Wcale nie myślę, że jesteś wariatem-
Nachyla się bliżej niego. I wciąż chichocze.
Ja to wiem. To jest fakt, a nie opinia. – Ale tym razem, choć usta Dwellera zdają się o to (na przykład: o pocałunek silniejszy i głębszy, i odbierający o ćwierć oddechu więcej, niż poprzedni) prosić – w ostatniej chwili się powstrzymuje; zachowawszy absolutne minimum dystansu.
Oczywiście, że w miłości można było się zestarzeć. To znaczy – miłość – w żaden sposób nie chroniła przed starzeniem się. I chyba nie pozwalała też młodnieć. Ale istniała drobna, dosłownie, malutka szansa, że miłość chronić mogła, choćby na chwilę, przed dorastaniem.
A przynajmniej tak wydawało się Zacharemu, który w pocałunku z Harperem czuł się zwyczajnie mały (tym razem, wyjątkowo, bez związku z łatką kurdupla); jakby dopiero dziś, pierwszy raz w życiu, wsiadł na rower – albo jakby, dość niedojrzale, wyprosił rodziców o to, żeby na śniadanie najeść się ciasta, lodów i słodkich, czekoladowych trufli. Więc – o ile brunet zastanawiał się właśnie który z nich smakuje mocniej – i czym, tak Zachary dochodził do wniosku, że Harper na pewno nie smakuje czasem. I nie smakuje też przepaścią dzielących ich, siedmiu lat.
Nope. We’re gonna play rock-paper-scissors – stwierdza, jeszcze zanim zdąży się na poważnie odsunąć od jego ust. Potem – to znaczy, kiedy już, w ramach przyzwoitości przywołają się do względnego porządku – rozgląda się wokół. W krótkim skręcie tułowia w lewo i prawo. I wydłużonym „yyyy-”…
Uh-hh-, yeah, let me check- It should be… somewhere… Fuck, I think they forgot- oh, no, here it is. Your tapioca-thing. – Skinie głową znad podanego Harperowi deseru. Przytakuje mu i zachęca jednocześnie, żeby przenieść się do środka. Sam zresztą nie miał nic przeciwko temu, żeby dokończyć jedzenie przy stole albo na kanapie. Przy filmie. To był dobry pomysł. Lepszy niż odmrażanie tyłka na zewnątrz.
Ale kojarzysz to zdjęcie, co? Na pewno kojarzysz. Wtedy chyba po nic wielkiego. W celach promocyjnych budowy tego wieżowca, czy coś. A potem okazało się, że w perspektywie wielkiego kryzysu to wszystko mogło być traktowane mocno… no, wiesz, symbolicznie. W każdym razie drugiego takiego zdjęcia już nie będzie. I to, myślę, o to chodzi. Że świat z tych zdjęć też się zmienia. – Wzrusza ramionami; poza tym, mówi trochę niewyraźnie, bo na szczyt przenoszonych pudeł dołożył sobie jeszcze butelkę; teraz przytrzymywaną dociśniętym do niej pobródkiem.
W sumie to całkiem śmiesznie, nie? Że takie rzeczy okazują się mieć znaczenie dopiero po czasie. – Jest już w środku; na muzyka zerka więc przez ramię. Zastanawia się chwilę co go u licha ugryzło, żeby stać teraz w progu – więc po prostu robi krok wstecz, balansuje chwilę z bagażem niedojedzonego zamówienia, łapie go za rękę i wciąga za sobą, prosto do salonu.
With a camera? I mean – a proper camera. – Prycha. – I haven’t. Yet – oznajmia zupełnie poważnie, ale i bez większego zawodu. Żadnego ze swoich zdjęć – takich, które upychał po pamięci aparatu, nie uważał za jakieś szczególnie ważne. Jasne, miał dobre zdjęcia; jakościowo, kompozycyjnie, z takim albo innym doborem światła i uchwyconych tekstur. Ale obydwoje – to znaczy tak samo on, jak i Joachim – mówili przecież o czymś zupełnie innym.
Odstawia pudła na stół. Krótkim, jakoś tak zgrabnie lekkim i nienachalnym gestem wskaże mężczyźnie, żeby może wziął i trochę to ogarnął; może, na przykład, odniósł to jedno, puste – i to, czego im już wystarczy, więc i czego nie zamierzali już jeść.
– Got any particular movie in mind? We can pick something on Netflix or just see… – Pstryk; celując pilotem w stronę telewizora z koniuszkiem języka wciśniętym w kącik ust. – … what’s on.
Wreszcie – odwróci się frontem do Harpera. Jeśli muzyk zastanawiał się o czym zapomniał – tam, wtedy, stojąc w przejściu, to Zachary samym spojrzeniem przypomniałby mu, że (nie jest pewien, ale) mogło chodzić o spodnie.
Nie chcesz chociaż jakiegoś koca? Czekaj, przyniosę. Masz, zacznij już czegoś szukać.
Kiedy wróci – wróci z całą pościelą; ciągniętą odrobinę nieporadnie po ziemi. I z dwiema poduszkami, do kompletu. Wszystko rzuci na jedną z sof – tą, która znajdowała się vis a vis telewizora.
Twoje – odpowiada nagle, zupełnie zapominając o tym, żeby przywołać porzucony wcześniej kontekst. – Mam jedno twoje zdjęcie. Na poprzednim telefonie – mówi chrypliwie, chociaż nie jest pewien czy powinien. – Z dwa tysiące osiemnastego. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będzie dla mnie ważne. Poza tym i tak nie widać, że to ty. To mógł być każdy inny skacowany dupek. Więc… – Więc brzmi to jak potwierdzona reguła. Wzrusza ramionami. Że wartość weryfikował czas. I trochę pomyłek. I prób.
No. Dobra, teraz moja kolej. Gdybym, czysto hipotetycznie, chciał wkręcić się w twoją muzykę, to- hmf, od czego powinienem zacząć? – pyta, a potem mruży oczy. – I czy mówiłeś serio o tym chokingu.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

- Oh, come on! It's not sad! - Harper obrusza się tak gwałtownie, że wyłącznie ułamki sekund dzielą go od rozchlapania ostrego, czerwonawego w barwie sosu z trzymanego właśnie w lewej dłoni pojemniczka, i tylko cud sprawia, że jednak odzyskuje, a potem utrzymuje równowagę, finalnie brudząc sobie wyłącznie opuszki palców - Just tired! It's always happy to see you!
I te same słowa, które - słysząc z innych ust - muzyk potraktowałby, bez wątpliwości, jak obelgę, wypowiedziane przez Zachary'ego przyjmuje niczym największy z komplementów. Wariatem? Proszę bardzo, może być i wariatem byle-był-jego-jego-j e g o. Bo przecież - abstrahując już od dyskusji o miłości i o wieku, o stanie zakochania z całą pewnością można było rzec:
- że (tym, którzy sobie na to pozwalali - na moment choć, mimo lęku, opuściwszy gardę) jednocześnie odbierał, jak i wyostrzał zmysły. Czyniąc opinie innych ["Co mu się stało? Oszalał?"] nieważnymi, kolory jaskrawszymi, dźwięki - pełniejszymi (paradoksalnie: w barwie), a zapachy wdrukowywał w nozdrza tak starannie, że nawet po upływie iks-dziesięciu lat przywołać mogły konkretne wspomnienia zdarzenia tak, jakby miejsce miały wczoraj.
- You may be right - Mruczy. I, trochę śmiesznie (a trochę jednak w sposób, który jeży włoski na karku, i językiem gorąca łaskocze dolinki lędźwi), zasysa dolną wargę Prescotta między własne. Skubie. Na myśl, zgodnie z jaką o charakterze ich seksualnych praktyk decydować miałby przypadek uchwycony w dziecięce losowanie, zanosi się śmiechem - prosto w chłopaka. Krótkie, chrapliwe parsknięcie, zmienia jego własny uśmiech w złamany półksiężyc, przy obydwóch krańcach otulony drobnymi pliskami mimicznych zmarszczek. I może faktycznie Harper nie smakuje czasem, ale z pewnością wygląda teraz nie jak chłopiec, ale jak mężczyzna. Owszem, przystojny; ale też: spokojny. I taki, który znalazł się - wreszcie - na właściwym sobie miejscu - The question is, though, would you even want (to have me) me any other way?

Drepcze za szatynem, posłusznie, na smyczy jego dotyku. I równie zgodnie krząta się, i sprząta, drogę z szafki do szafki odnajdując z zaskakującą łatwością.
- Nie no, oczywiście, że kojarzę - Potwierdza i zastanawia się, czy Zach byłby (nim) rozczarowany gdyby okazało się, że jednak nie. To znaczy, że Harper jest po prostu ignorantem, i, że trzeba go edukować. I że o pewnych rzeczach może wiedzieć mniej niż rówieśnicy rówieśnicy rówieśnicy koledzy Zacha - z roku akademickiego, albo znajomi ze środowiska. Wypuszcza powietrze przez nos, nakazuje sobie nie być niedorzecznym - I don't know, Brokeback Mountain? The Harvey-Milk-one? So many ways in which we could embrace your new level of self-awareness - Zaczepia; Prescotta, oraz palcem - o tęczowe rzemyki nadal zapętlone dokoła jego przegubu - Ru Paul's Drag Race, on repeat?
Zanim chłopak wróci z piętra (i zanim Jack nie rozczuli się na jego widok - takiego drobnego z całym tym naręczem kołder i powłoczek), brunetowi uda się, rzeczywiście, ogarnąć ciut otaczającą ich przestrzeń, i włączyć Animal Planet, coś o tropikalnych motylach - w narracji dziwnie kojarzącej mu się z głosem jego dawnego terapeuty. Miękkość pościeli przyjmie z westchnieniem ulgi; owinie nią goły tyłek, podmarźnięte kolana - podkulone teraz na siedzisko sofy, i uchyli rąbek, gdyby Zach przypadkiem miał ochotę się podeń wsunąć.
- Dwa tysiące o s i e m n a s t e g o ? - Najpierw trochę opadnie mu szczęka - w śmiesznym klap-nięciu sponsorowanym myślą, że czas od którego znali się z Zacharym - ubrany w słowa w taki sposób - okazuje się być o wiele dłuższy, niż w jego świadomości. A potem opadnie mu nastrój - niegroźnie, przelotnie, prędko znów wzbiwszy się zaraz na bezpieczną wysokość - w rezultacie wspomnienia o tym, w jakim miejscu Harper się wtedy znajdował. Życiowo, muzycznie, emocjonalnie - jeśli by wymienić podstawowe kategorie z całej, długiej listy. Krzywi się: - Po pierwsze: just don’t. I’m being serious. It’s not worth it. And also, you’re not into this kind of music anyway, are you? - i marszczy brwi - A po drugie, większość tego co znajdziesz na moich płytach powstało w epoce skacowanego dupka, więc pewnie i tak ci się nie spodoba - Dokucza. Tylko nie jest pewien, któremu z nich bardziej - I mean, sure, you can go for that thing I’ve made with Lana, it’s quite nice. Or the whole debut bit, it’s… Uhm, it’s decent music. But what if I just write you a song instead? Something for you to start with. It’s probably gonna be better than anything I’ve made before anyway.
Zahacza rękę o zagłówek kanapy, i - żadnym tam przypadkiem - zsuwa ją zaraz tak, by otoczyła chłopięcy bark.

- Hm? Tak, zupełnie serio - Potwierdza, trąc policzek tak, jakby chciał ściągnąć z niego nagle wykwitły na skórze żar. I zmiąć. I wcisnąć za kanapę (jak pod nieuwagę rodziców albo guwernantek można zrobić to, na przykład, po papierku po karmelkach jedzonych, zuchwale, przed kolacją) - To znaczy, nie zrozum mnie źle, choking to nie jest jakaś rzecz, bez której się, yyy… Nie obędę - Wywraca oczami - Pewnie, że nie. But I wouldn’t be entirely opposed. Also, at some point, I could, like… - Zagryza dolną wargę, i nachyla się nad uchem Prescotta, i mówi mu - szeptem - co dokładnie by mógł. Zrobić; z nim, i mu, i jak by mu - to znaczy, Zachary’emu - wtedy było, i o co by go - to znaczy, Harpera, prosił - przedłużonym oczekiwaniem doprowadzony na granicę łez. A potem znajduje pod przyzwoitością kołdry jego dłoń, i pod naciskiem tej dłoni Zach może się dowiedzieć, co z Harperem mogła zrobić jedna myśl. A jeśli wyłącznie myśl - ot, abstrakcja - potrafiła zrobić z nim tyle, to co mógłby zrobić z nim dotyk? Ręki, albo ust, albo -

Harper się przeciąga.
- But yeah, no. It’s probably better if I just demolish this baby - Palcem drugiej ręki stuka palcem w wieczko pudełka z tapioką - And fall into a… - Coma. Zatrzymuje się; jakimś skrawkiem jaźni zapędza w kierunku Bastiana, ale także - na metal szpitalnego stołu, który, obserwowany pod konkretnym kątem, niewiele różnił się od prosektoryjnego. Cmoka - Hibernate. Just hibernate next to you, and tomorrow morning we can plan a trip or… Not. And stay in bed all day (again)? Go for a walk? And, uhm, talk, and fuck, and sleep?

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Hm? Czy Zach byłby [Nim] rozczarowany?
Odpowiedź wydawała się chłopakowi dość oczywista. Może nawet, wręcz, banalna.
Tylko że nie od dziś wiadomo było, że myśli Harpera to takie miejsce, w którym na porządku dziennym niepotrzebnie komplikowało się sprawy. Zupełnie, jakby był to jedyny jego sposób na zabicie nudy. Albo przynajmniej jeden z tych, po które sięgał najczęściej.
W każdym razie: Prescott, oczywiście, nie podejrzewał nawet, że mężczyzna mógłby nie wiedzieć, o jakim zdjęciu mowa. Mimo to, zapytał – właśnie na ten jeden wypadek; gdyby Harper okazał się takim samym ignorantem, jakim bywał Zachary. Na przykład wobec muzyki własnego chłopaka.
Więc: gdyby mężczyźnie faktycznie nic nie świtało w głowie – niezależnie od tego jak sumiennie i desperacko próbował przeczesać pamięć w poszukiwaniu omawianej fotografii – i gdyby Zachary to zauważył, po prostu zapytałby się, czy może chciałby, żeby mu o niej opowiedział. A kiedyś nawet przyniósł (jakiś pierwszy-lepszy podręcznik, chociażby) i pokazał, i z miejsca w miejsce ruszyliby w kierunku, który pozwoliłby im nadrobić wszelkie zaległości (ale nie braki). Oczywiście o ile Harper do tego pomysłu odniósłby się w ogóle z entuzjazmem.
Odpowiadając nieco zwięźlej: nie. Zachary nie byłby zawiedziony. Ani rozczarowany.
Choć, gdyby miał się nad tym poważniej zastanowić – mógłby być. W zaszłości określonych warunków; z jednym szczególnym wysuwającym się na podium ścisłej czołówki.
Gdyby Joachim zdecydował się u d a w a ć – tak jakby miał powód, żeby przed Prescottem musiał się, czegokolwiek, wstydzić. No, przynajmniej w kontekście tej prawdy, którą od teraz obiecali sobie zawsze mówić – i tajemnic, które trzymać mogli między, ale nie p r z e d , sobą.
Could you scoot over a lil bit more? Yupp, that’s enough, thanksss- – mruknie, przyjmując zaproszenie – zatem wsunąwszy się pod biel pościeli, tuż obok Harpera. Odwróci głowę w jego kierunku i oprze brodę o jego ramię; nie będzie mógł zatem patrzeć mu w oczy, ale zadowoli się policzkiem.
I watched Pink Narcissus, you know? Does that count as embracing my new level of self-awareness? No, hey, I'm serious. Because personally, I'd call that a pretty good start to my umm- sexual awakening – podsuwa żartobliwie; i w ogóle tonem głosu tak lekkim, że – wydawało mu się – sam go nie rozpoznawał. – Though I think I may be a hopeless case. I didn’t like it as much as I thought I would. I mean I watched it, got confused a couple of times, enjoyed a few scenes… then I got bored and started thinking about you and- – Śmieje się. Okazuje się, że Zachary nadal jest trochę zmęczony, ale już najedzony – i nie za bardzo zależy mu na tym, co mówi. – -jacked off. Much better. Much more effective. I don’t think anyone in the world could possibly make me feel more self-aware. – Odrzuca głowę w tył i przez krótką chwilę gapi się w sufit – dopóki nie schowa twarzy pod własnymi dłońmi; dość niezgrabnie próbując opanować szczery, trochę wstydliwy chichot.
Taka atmosfera trwa między nimi jeszcze przez chwilę. Ale niedługo.
Bo Zachary poważnieje zupełnie nagle – tak, jakby Joachim natrafił słowem na jakiś przełącznik kontrolujący mimikę chłopaka.
No, Joachim. Baby- babe. Why won’t you listen to me, gosh. – Kładzie mu, odruchowo, palec wskazujący na ustach. Może się spoufala. A może naprawdę przyznał już sobie do tego prawo. – I’m not asking you which part of your discography is the best. I’m asking you which part is the best to start with. The question is as simple as it sounds. – Zagryza usta. Przez chwilę podskubuje je zębami; raz kąsając teksturę dolnej, raz górnej wargi. – I’m not saying I’m gonna do that. But maybe I will. That’s none of your concern – mówi z tą charakterystyczną, Prescottową złośliwością. Jeśli jednak Joachim spojrzy mu w oczy – zobaczy, że chłopięce spojrzenie jest zupełnie łagodne. Jest delikatne.
I może nawet najdzie go wrażenie że Zachary, cały, jest teraz definicją bycia [w kogoś w Niego] wpatrzonym.
Chrząka. Prostuje się, poprawia.
You know, I promised Jenna that as soon as I come back from New York we would spend some time together. – Cmoka. – And so we did. I mean, we went to the mall, got into one of the stores, and- and they were playing your song inside, and Jenna was like „oh my god how cool is that” and-
Prycha, śmieje się.
And you know what? I think she’s right. It’s cool. Not cool enough to freak out as much as she did, but- but still. It was nice. – Myśli, że może to pora na wyjaśnienia. – The thing is- you see, I don’t like "modern" music, that’s no news. But I like your voice, you know.
Potem trochę ześlizguje się z oparcia kanapy; i na powrót wspina po nim, kiedy Harper znajduje się bliżej, i słowem wilgotno wślizgującym się do jego ucha sprawia, że napina się, mocniej przywarłszy do ścielącego się za jego plecami obicia.
I wstrzymuje oddech.
I nie tyle wyobraźnią, co fantazją rozpędza się w kierunku wszystkich rzeczy, które Joachim mówi, że mógłby z nim robić. I jaki mógłby być. I nagle sugestia zaczyna brzmieć jak obietnica.
I Zachary zdaje sobie nagle sprawę z tego, że powietrzem zaciąga się dopiero wtedy, kiedy brunet straci zainteresowanie chłopięcą dłonią, i snutymi planami – w ogóle. I kiedy rozpręży się nonszalancko, pozostawiając szatyna w absurdalnie pieklącym go oniemieniu i niedowierzaniu. Tylko że zamiast oburzyć się i wytknąć mu, że absolutnie nie wolno prowokować kogoś i podpuszczać w ten sposób, chłopak przechyla się na bok, z głębokim, zrezygnowanym (i może trochę zawiedzionym) oddechem rozlewając się po znajomości nadal-nieco-kościstych kolan. Spodziewał się, że po całej tej panice Harpera z czasu odwyku (o tym, że je tyle, że go nie pozna) – sytuacja będzie jednak miała się nieco bardziej… wygodnie.
Prychnie.
Okay, but, like- that’s unfair, because now this baby wants to be demolished, too. – Wzdycha smutno, prostując podwiniętą pod sobą rękę i trącając się we własne ramię. I, z mglistym spojrzeniem wbitym w obrazy wyświetlane na telewizorze, dodaje: – Maybe you should just do both at once.

autor

preskot [on/jego]

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Harper –
No cóż. Harper zwyczajnie się zaśmiewa. Odchyla głowę, a potem opuszcza ją lekko, i wychyla się całym ciałem w przód, tnąc powietrze wahadłowym ruchem rąk – jakby za wszelką cenę chciał powstrzymać Zachary’ego, zanim ten –
- I haven’t! - Uda mu się wykrztusić, względnie zbornym komunikatem przerywając własny śmiech – Seen the movie! Don’t spoil! – Chociaż, nie tylko wiedząc co nieco o dorobku Bidgooda, ale też wnioskując ze zdanej mu przed chwilą przez Prescotta relacji, Harper mógł zakładać, że nawet o ile sam film nie kończy się dobrze, na pewno trafia się w nim pewnie więcej niż jeden happy end But, wait, is it that story about an… Uhm… This promiscuous, young… - fagMan who parades around in a wife-beater tank top all the time and everything is kinda blurry and neon red? Because if yes… – Chryste, – w zmęczeniu policzków, i śmiesznym mrowieniu kącików oczu, po raz wtóry w ostatnich godzinach przymrużanych pod naporem niezwiązanych z jakimkolwiek cierpieniem łez – odnajduje świadomość, że dawno nie robił tego z równą częstotliwością. No, to znaczy: śmiał się. Tak często, i tak szczerze, jak tego dnia – Because, oh-boy, then I fear it may fucking hit a bit too close to home!

Trafią się jeszcze takie momenty, że nad zdarzeniami sprzed ośmiu, dziewięciu miesięcy przyjdzie mu się zwyczajnie popłakać. Czasem będzie to robił sam – tak po prostu, bez konieczności bicia na alarm i mianowania tych krótkich rzutów emocji tytułem kryzysu, pod prysznicem, albo w studio – kiedy o tym, jaki był chociażby w 505 albo trochę później, przed LA, przypomni mu jakaś nagła myśl, albo pojedynczy dźwięk. Innym razem zdarzy mu się zrobić to przy Zachary’m, od razu wznosząc dłoń w przeczącym geście, że nie, nie, spoko-spokojnie, wszystko jest okay, tylko mógłbyś może tak, umm, potrzymać mnie trochę mocniej przez następną minutę, albo dwie?
Ale nie dziś.
- Mffpf! ‘m lifninf fu-u – Oburza się spod chłopięcego palca, dociśniętego szczelnie do jego ust - I’m listening to you.
Potem wystawia język, i trochę liże, a trochę skubie prescottową opuszkę, wspartą o jego własne wargi. Tylko, że tym razem jego celem bynajmniej nie jest zainicjowanie jakiegoś nieprzyzwoicie-erotycznego kontaktu, i wzbudzenie napięcia, które może się obudzić w kłykciu albo pod paznokciem, ale w try-miga przewędrować splotami żył we wszelkie inne areały ciała. Dweller się zwyczajnie wygłupia – kiedy mruży oczy, i otacza czubek palca ciepłym, mokrym mlem, mlem, mlem.
Ale gdy Zach zaraz spoważnieje, okaże się, że i to zrobią we dwóch. [Zaraz po tym, jak Dweller wyda z siebie śmieszne: pffu!, a Zach wytrze dłoń w rękaw koszulki].
- Fuck, okay. This is going to sound so pathetic, but, in case… You’ve been warned. What I’m trying to say is, I guess… - Waha się, ale nie dlatego, że nie chce się tą myślą z Prescottem podzielić, nie jest tylko jeszcze pewien jak ...that it’s better not to start at all. You get me? I’m -
Wierci się w miejscu. Zerka na (swojego) chłopaka spode łba. - I’m ashamed of this music, Zach. Not because I’d say it’s bad or anything... And I'm repeating myself, I know. But… God, great, now you will really think I’m properly messed up, but appreciate that I’m letting you in... Inside, okay? And let’s just say that I’ve done it quite a bit today already, yeah? – Stuknie się, lekkim, zdublowanym ruchem palca – w skroń, dając chłopakowi do zrozumienia, że - może wbrew pozorom - nie ma intymniejszego miejsca w jego ciele, niż jego mózg – You’ve been around for a while now, right? And you like me. You – Chrząka; mimo, że jest to jedno z tych słów, którego w branży muzycznej używa się jeszcze częściej niż koksu, nadal trudno mu wykrztusić wyraz, jakim za dwa i pół miesiąca zatytułuje najnowszy singiel - – Well, you’ve fallen for me, I guess, and fuck, it’s amazing. The thing is, though, you don’t know it. My music. Haven’t heard it, for one reason or another. You’ve shielded yourself from it. And it's tacky. But it is, also, kinda me. It's not poetry. I wish it was, but it isn't. And it certainly isn't Elvis, either. So now my brain does this thing... Ugh. This thing where it assumes that it’s because you haven’t. It assumes - Klaryfikuje: - You wouldn't fall in love with me if you had. Do you know what I'm saying? So I’m like… What if you do, and you’ll think I’m shit, and you will… I don’t know, find yourself a different celebrity boyfriend?
Brzmi to tak niedorzecznie – teraz, gdy już myśli ubrał w słowa I dał im się ześlizgnąć po obłości trzymanej przy ustach łyżeczki (po którą sięgnął w neurotycznej bezmyślności parę sekund wcześniej) - że sam zaczyna się śmiać. A potem się poddaje.
- You know what? Fuck it. You should start with The Jack of Hearts.

Potem, gdy już Zach umości się w boleśnie praktycznej i przyzwoitej sferze jego nóg, Harper wplata dłoń w jasnobrązowe kosmyki.
- Would that even be hygienic?! - Droczy się. Zasady BHP jakoś nie przeszkadzały żadnemu z nich, myśli sobie, na przykład wtedy, na tylnym siedzeniu SUV'a, w drodze do Seattle z Ocean Shores - Are you being serious, though? And if yes –
Wzdycha. Boże, to ile on ma w końcu lat? Bo czuje się, jakby miał siedemnaście.
Zanim - wąską wstęgą sunącą spomiędzy warg - opuści jego ciało, wygrzane powietrze łaskocze miechy płuc.
- Then how? (Do you want it me?) You gotta tell me. Because I... I would do anything. Just tell me what you need.

autor

harper (on/ona/oni)

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Oj, tak. Bo z Elvisa faktycznie był wybitny tekściarz. Daj spokój, to nie Cohen. Z buźki też mu daleko było do… emmm-- bo ja wiem, Alaina Delona, chociażby. – Puścił spomiędzy ust wiązeczkę powietrza, która rozkołysała kosmyk włosów znad jego czoła. Wzruszył ramionami. – Joachim…--
Potem obrócił się na plecy. Wystarczył krótki, zwarty ruch – i szelest ciągnącej się za nim pościeli. Leżał teraz rozlany na jego kolanach – kościstymi panewkami wbijającymi się niewiele poniżej ramienia. Domyślał się, że wyglądał raczej jak wymęczony, wyżymany z energii i powabu gałgan przerzucony przez męski podołek. „Tak okay? Niczego ci nie miażdżę?” Zachichotał.
Zachary wyglądał beznadziejnie.
Ale wcale się tego nie bał. To znaczy – żeby przy Harperze wyglądać czasem tak, jakby był bardzo-bardzo zmęczony.
Bo był.
Ale był też szczęśliwy. A to sprawiało chyba, że ciężkość powiek i opieszałość myśli, i słów, i leniwe uśmiechy, które posyłał, kiedy go słuchał – wyglądały łagodnie i miękko; i gdyby mogły smakować (mogły), to smakowałyby jak mleko z miodem na dobry sen, a nie hektolitry kawy i oczy na zapałkach.
Heyyy, Joachim--
Jedną rękę trzymał swobodnie złożoną na brzuchu. Drugą wyciągnął wreszcie przed siebie; lekko podwiędłą w zgięciu łokcia.
Well, your brain is clearly a massive jerk for doing this thing, then. – Zakreślił palcem jakieś głupie kółeczko na policzku mężczyzny. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zareagować w jakiś bardziej przyzwoity, poważny sposób. Ale nie mógł; Chryste, Harper był tak rozkoszny, że Zachary nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko się roześmiać. – Listen, you know I love you. And you’re not gonna tell me it wasn’t love at first sight! Because it was! It was, to the point that I could choose literally any Elvis lookalike, back there in Vegas, to let him suck me off. And I chose you. Doesn’t that mean something? We are meant to be, Jackie, I tell you.
Zachary natychmiast oplótł się wokół tej neurotycznej natury Harpera – dłonią pnąc się po jego ramieniu jak bluszcz, wysuwając spomiędzy męskich palców srebrny, wąziutki uchwyt łyżeczki. Przyjrzał jej się; właściwie własnemu odbiciu wywróconemu do góry nogami. A potem się uśmiechnął, z myślą, że w zasadzie tak się właśnie czuł. Jakby cały świat stanął na głowie.
Trochę. Trochę tak. Prescott powiedziałby raczej, że jego świat kręcił dziś fikołki. Ale przy Harperze łatwo było nie myśleć o Teresie, uczelni i rodzicach. Tylko że, dość niedbale zagłaskawszy swoją małą paranoję – chłopak dochodził do wniosku, że to problem Zacha z przyszłości. A nie Zacha tu-i-teraz, który mógł wplątać się w ciepłe ciało Joachima. Bo miał je pod ręką. Tak cudownie było je mieć pod ręką.
Jakąś cząstką siebie – w odwilży ostatnich sześciu miesięcy – chciał chyba wierzyć, że mogliby tacy zostać. Już na zawsze.
Wiedział, że to niemożliwe. Że takie rzeczy po prostu się w życiu nie zdarzają. Tak jak – tłumaczył niedawno – nie da się zrobić dwóch takich samych zdjęć.
Ale to zdjęcie, które robił teraz – było dobre.
I chyba potrafił uwierzyć, że to zrobione za parę lat, będzie jeszcze lepsze. Może z mniejszą obsesją na punkcie bruneta; może z kilkoma dodatkowymi zmarszczkami. Może z jakimś usuniętym pieprzykiem albo dodatkową plombą w zębie. Coś z przedziału permanentnych, ale zupełnie zwyczajnych rzeczy. Już bez motylków w brzuchu – ale za to z zupełnie innym rodzajem przyjaźni i paroma nowymi deklaracjami, których nigdy nie spodziewałby się złożyć.
I, wierzył, nadal – tak samo szczeniacko zakochany, jak teraz.

Mhmm- Może dokończymy jutro? Do śniadania. Przed – mlasnął, sennie – ogrodnikiem. – I po kilku sekundach, kiedy już zdał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie zabrzmiał – i kiedy już zaśmiał się w punkcik pomiędzy podbrzuszem Harpera a jego pępkiem, sprostował. – Przed jego przyjściem.
Pocałował go w brzuch, zaraz odwróciwszy się z powrotem w stronę telewizora.
Ale nie obrażę się, jeśli chciałbyś jeszcze trochę-- uhm-- – Zachary sięgnął po dwellerową dłoń, zakładając ją na swoje prawie-odsłonięte ramię. – O, tak.
I przymknął oczy. Głowa pełna obrazów kreślonych głosem telewizyjnego lektora; dużo tropikalnej pstrokacizny. Może kiedyś polecą w takie miejsce i będzie mógł wziąć ze sobą aparat. To byłoby miłe.
Joachimmm? Dzięki-- Wiesz, że mnie, uhm-- wpuszczasz. Do siebie. – Miał zaciśniętą dłoń i dopiero teraz zorientował się, że wciąż trzymał w niej tę nieszczęsną łyżeczkę, którą podkradł. Podobno lepiej późno niż wcale – więc zdecydował, że równie dobrze może ją oddać właśnie teraz. Oddał.
A potem zaczął głaskać Joachima po łydce.
I obiecuję, że będę cię – ziewnął – bardzo kochać. Zawsze. Nawet jak już będziemy mieszkać w Portage Bay i będziesz śpiewać piosenki o marynarzach.
Przysypiał; z ustami lepkimi od śliny.
I obiecuuujęęę, sze nie znajdę sobie nowfego chłopaka-selebrytmhy.

Przebudzi się – za jedenaście do czternastu sekund; w ciągu tych trzech nawiązując płytkie połączenie z rzeczywistością. Przypomni mu się, że chyba nie dokończył myśli.
Nmhie-felebryty teżżż. Nie potrzehbnnmm...

Koniec.

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”