I want my money back
'Cause I could use the check
To spend it on a better heart
To wear upon my sleeve Chyba biegł.
Po asfalcie kampusowego parkingu. Po szachownicy nadkruszonego w paru miejscach, wydręczonego przez studenckie podeszwy chodnika, wbrew podszeptom własnych obsesji-i-kompulsji stawiając stopy gdzie popadnie (a nie tak jak należy, czyli nigdy w poprzek, i nigdy na cementowych zrostach pomiędzy poszczególnymi płytami). Po chrzęszczącym żwirze alejki wijącej się między dwiema połaciami zieleni, w tym świetle - brzydko-brunatnej i nakrapianej gdzieniegdzie czerwienią jakiegoś zgniecionego, plastikowego kubka albo połyskliwą jaskrawizną opakowania po tortillach Takis.
- W rytm to. bardzo. pilne., i nie. da. się. szybciej. błagam. ?.
Tak jak wyszedł z domu (domu, do którego wrócił raptem czterdzieści minut przed otrzymaniem pierwszego z SMSów od Jenny - po całym dniu spędzonym z Charlie i Mary-Jane, a zakończonym mozolną wędrówką między regałami spożywczymi w Whole Foods - bo teraz Harper uczył się sam robić zakupy, i wybierać mądrze; i tak, być może całą dolną szafkę w kuchni, tę po lewej, miał teraz wypchaną paczkami czipsów warzywnych), a więc i z jaskrawym napisem: SUPER TATA JANEY, o jego nowej roli społecznej informującym cały świat z frontu koszulki-prezentu, w jeansach i okrutnie wyświechtanych tenisówkach, oraz z dziecięcą spinką - mikrym, biało-żółtym kwiatkiem frangipani, o której zupełnie zapomniał, przytrzymującą pojedynczy kosmyk odrastających włosów nad jego lewym uchem.
Z białym żarem wznieconym przez strach tam, gdzie na co dzień toczyła się krew.
Bał się. Boże, Chryste, j a k on się bał.
O Zachary’ego, oczywiście, ale jednocześnie i o siebie - w nagłej konstatacji, że na tym etapie trudno jest czasami stwierdzić, co należy do Prescotta, a co do niego -
- choć, w zasadzie, podziały takie od dawna już zdawały mu się zupełnie niepotrzebne, sztuczne;
o swoje serce, napędzane tylko kofeiną i poczuciem obowiązku, niedospane i zmuszone teraz do tłoczenia krwi w tętnice ze zdwojoną siłą; serce jak sprawca, i ofiara przemocy domowej jednocześnie - wykończone każdym kolejnym uderzeniem, ale też niezupełnie gotowe, by przestać.
W taksówce było mu jednocześnie duszno, i zimno. Nie rozgrzał go neurotyczny tętent lewej stopy rozpędzonej w miejscu, w nerwowej galopadzie donikąd. Nie orzeźwił sztuczny pływ powietrza policzkujący go z wylotu samochodowej klimatyzacji. Gapił się w telefon i próbował myśleć, ale rozum odmawiał współpracy, która satysfakcjonowałaby obydwie strony.
- Wyszło strasznie mogło przecież oznaczać tyle różnych rzeczy.
Mogło oznaczać, że Harper zastanie Go we łzach, albo w gniewie; z pewnością - na to się już, za sprawą smsowego ostrzeżenia, szykował - też w stanie wskazującym na spożycie.
Mogło oznaczać, że nie ma po co biec - jeśli chłopak przerazi się i wycofa, i następnego dnia zrzuci chwilę szczerości na karb używek i ogólnego rozprężenia. Przecież niejeden coming out tego typu już widział - w branży, i poza jej granicami. (I tak by biegł - do Niego).
Mogło oznaczać wszystko. Także to, co Harper-Jack miał zastać na terenie ogniska, a czego się - ależ jak najbardziej - zupełnie nie spodziewał.
Gdy kierowca się zatrzymał, brunet wręczył mu dwie studolarówki, kazał czekać ile będzie trzeba i wypadł z samochodu. Nie na wolność, a na pożarcie - bez chwili namysłu prosto w paszczę roztętnionej ludzkimi głosami imprezy. Zanim dotarło do niego pierwsze:
- Kurwa, to D w e l l e r !?
- Fuck, daj telefon!
I nawet całe to nic mu nie jest, wysłane mu przez dziewczynę tak jakby na znieczulenie pocieszenie, a teraz powtarzane w próbie przekrzyczenia ogniskowego rejwachu (i tak niewiele słyszał, otumaniony hukiem własnej krwi przetaczającej się w skroniach), jakoś go nie przekonywało.
No, a zatem, chyba biegł.
Ale teraz się zatrzymał.
I stoi, w niebezpiecznej odległości:
Na tyle blisko, by widzieć.
Na tyle daleko, by nie móc powstrzymać -
- Kogo? Czego? Z czym? Z kim, Zachary? Kto to jest?
Poznaje go od razu. No, oczywiście! Poznałby go nawet, gdyby nie widział skrawka wychylonej ku jakiemuś obcemu facetowi twarzy, i sposobu, w jaki szorstki materiał jeansów otacza linię jego bioder i, wyżej, lędźwi. Poznałby go na końcu świata.
Jedną z rzeczy, które najwyraźniej były dla nich wspólne, był fakt, że obydwaj na kolanach szukali bliskości.
Z tą jedynie różnicą, że Harper - niejeden już raz - robił to przed chłopakiem.
A Prescott? Na cudzych.
Zachodzi ich od tyłu, nieporadny Brutus, który w próbie spisku się niefortunnie potknął, nadział na własną broń, i teraz kuleje żałośnie.
- Zach? - Imię szatyna brzmi w jego krtani gardle wargach metalicznie i ostro. Dziwnie. Czuje się jak fakir, który musi wywlec z własnego przełyku nóż. Mizerykordię.
Zaraz się wykrwawi. Na oczach tłumu nieświadomego, że nie ogląda już żadnego przedstawienia, a rzeź.
- K- kochanie, co ty robisz?