WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Niegdyś, dawno temu Jessica roześmiałaby się drugiej osobie prosto w twarz, gdyby ta chociaż zasugerowała, że życie pani patolog mogłoby wyglądać w ten sposób - w przytulnym mieszkaniu, z łaknącym ciągłej zabawy oraz uwagi psem i ukochanym mężem u boku. To właśnie ten ostatni element wydawał się czymś najmniej prawdopodobnym, o ile nie zupełnie nierealnym, wszak dotychczasowy tryb zawodowej aktywności skutecznie wykluczał relacje bardziej zażyłe niż te, które zaczynały się i kończyły tego samego wieczoru. Wtedy wydawało się to wyjściem rozsądnym i bardzo wygodnym, ale z perspektywy czasu pani Wondolowski wiedziała, że było w tym bardzo dużo ułudy, której poddawała się mniej lub bardziej świadomie, wmawiając sobie oraz całemu otoczeniu, że nie potrzebowała do szczęścia nikogo i niczego poza osiąganiem kolejnych szczebli i naukowych tytułów. Dziś praca była ważna, ale zdążyła spaść ze szczytu listy priorytetów, którymi brunetka kierowała się w swojej codzienności i kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jakkolwiek za tym stanem rzeczy tęskniła. Owszem, regularne wizyty w salonach kosmetycznych czy galeriach handlowych i brak trosk pokroju tych finansowych były przyjemnością, ale to jednak myśl o tym, że w domu czekało na nią o wiele więcej niż tylko wszechobecna cisza i pustka sprawiała, że Jess czuła się po prostu szczęśliwa; bezwarunkowo, bezgranicznie i niezaprzeczalnie.
Nigdy jednak nie podejrzewałaby, że małżeńska sielanka zostanie przerwana w okrutny sposób i to przez jej własnego brata. Choć Jessica bardzo ceniła sobie zarówno własną, jak i męża indywidualność, a żadna ze stron nie negowała zainteresowań tej drugiej, to jednak istniały aspekty, w których ona i Bobby znacząco się różnili. Brunetce dużo bliżej było bowiem do aktywności bardzo delikatnych i typowo kobiecych, takich jak chociażby wszelkiej maści rewie na lodzie, niż do sportów kontaktowych i zakrawających o brutalność wynikającą z rozpychania się na murawie rękami i nogami. Nie protestowała jednak, gdy Robert miał ochotę posiedzieć na trybunach z piwem i podejrzanej jakości hot-dogiem, a już na pewno nie wykazywała się jakimkolwiek sprzeciwem, kiedy w tych dwóch czynnościach towarzyszył mu Jackson. Cieszyła się, że ich rodziny złapały ze sobą tak dobry kontakt, nawet jeżeli jedną z jego konsekwencji był wieczór spędzony na kanapie z lampką wina w jednej i miską popcornu w drugiej dłoni.
Zaraz po pracy wybrała się na typowo spożywcze zakupy, a dzielne uzupełnienie zapasów w lodówce i wieczorną, dość czasochłonną przechadzkę z Heatem wynagrodziła sobie długą kąpielą i masą nałożonych na twarz, włosy i resztę ciała maseczek. Nie miała pojęcia, czy pupilowi bardziej podobał się zapach wchłaniających się w jej skórę kosmetyków, czy może jednak świeżo przygotowanych przekąsek, ale futrzak nie opuszczał jej nawet na krok, kiedy zalegali na kanapie w salonie, swoje spojrzenia skupiając na ekranie telewizora i śledząc kolejne sceny jej ulubionego programu paradokumentalnego. Cheaters już samym swoim tytułem sugerowało, że była to rozrywka raczej niskich lotów, ale po kilku godzinach w biurze i na uczelni Jessica czuła się w pełni usprawiedliwiona, toteż ani przed Heatem, ani przed Bobem nie wstydziła się tak bardzo, jak faktycznie by mogła - zwłaszcza w odniesieniu do ich aktualnie prowadzonej sprawy.
- No nareszcie - westchnęła przeciągle, kiedy zorientowała się, że mąż pojawił się w mieszkaniu. Nie miała pojęcia, która dokładnie była godzina, ale każda pora wydawała się zbyt późna, kiedy wieczór musiała spędzić w skromniejszym niż zwykle towarzystwie. Jessica mozolnie podniosła się z kanapy, zmuszając pupila do zmiany dotychczasowego ułożenia, co sprowokowało Heata do pomruku dezaprobaty, który na swój sposób brunetkę rozczulił. Bardzo chciała wierzyć w znaczenie takiej reakcji, bo ta dość jednoznacznie dawała do zrozumienia, że pupil cenił sobie jej towarzystwo i czuł się przy niej tak samo dobrze, jak przy swoim ludzkim ojcu.
- Zaraz do ciebie wrócę. Mamy jeszcze jeden odcinek do obejrzenia - zawyrokowała, chichocząc w najlepsze i niespecjalnie kryjąc się z tym, że wypite dotychczas wino zdążyło już rozejść się po całym jej organizmie i uderzyć do głowy, która po raz pierwszy od dawna była dziwnie lekka i pozbawiona negatywnych myśli.
- Jak było? Nie zahaczyliście po drodze o żaden bar? - zagaiła, wspierając się o framugę drzwi oddzielających salon od przedpokoju, w którym Bobby pozbywał się wierzchnich ubrań, co zachęciło Jess do posłania mężowi szerokiego, nieco zaczepnego uśmiechu, który niewiele wina dzieliło od takiego bardziej pijackiego, ale wciąż uroczego, bo przecież to wcale nie tak, że rozpijała się w najlepsze, nawet jeżeli był początek weekendu. - Tęskniłam.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

s02e05

Również i Robert roześmiałby się na głos, gdyby jakiś czas temu ktoś mu powiedział, że siedząc tuż za ławką rezerwowych w Madison Square Garden podczas bardzo ważnego i komfortowo zresztą wygrywanego przez miejscowych Rangers meczu, będzie z taką niecierpliwością wyczekiwać końcowej syreny, zwiastującej upragniony powrót do domu. Żyjąc w samotności (którą bardzo sprytnie nazywał uczuciową higieną i prześmiewczo – świadomą ascezą), nawet w najgorszym towarzystwie wykorzystywał takie wyjścia do maksimum, żeby jak najmocniej opóźnić ten niewdzięczny moment przekręcenia klucza w zamku drzwi. Wbrew pozorom bowiem, panująca za nimi pustka okropnie mu doskwierała, a przejmująca cisza napełniała strachem, że tak będzie już zawsze. Nawet jeśli więc szeroko się uśmiechał, w dyplomatyczny sposób rozprawiając o swoim idealnie poukładanym życiu, nigdy nie mówił w stu procentach szczerze. W końcu zachłannie łapane w piątkowo-sobotnie wieczory hausty „normalności” nie mogły mu zastąpić oddychania, bo te zawsze kończyły się tak samo, starczały najwyżej do kolejnego piątku i zapisywały się w pamięci najwyżej skotłowaną pościelą albo niezręcznością. Aż w końcu spotkał Jessicę.
Aż w końcu zaczął oddychać.
To nie tak, że budowana naprędce relacja „wybiła mu zęby” albo odebrała resztki honoru, natomiast trudno byłoby mu cokolwiek zarzucić; chociaż niechętnie rezygnował z dodanych wartości bycia samym, to bardzo cierpliwie pracował nad zawieraniem kolejnych kompromisów i cieszył się z kierunku, w którym razem podążali. Oboje bowiem chcieli mieć szczęśliwy (choć spokojny, to ważne) dom – prywatny azyl, w którym nie tylko można się przed całym światem ukryć, kiedy coś idzie nie tak, ale i do którego po prostu ciągnie, bo wreszcie ktoś na ten powrót czeka, niecierpliwi się i tęskni. I chociaż czas wcale ich nie oszczędzał, i upływał, każdego dnia pokrywając kurzem łączące ich uczucia, to Bobby ciągle czuł się tak bardzo wypatrywany, jak wtedy, kiedy zostawił w jej szafie pierwszą koszulę (na wszelki wypadek: w razie, gdyby przyszło mu zasnąć w jej łóżku).
Żadna to zatem potwarz dla jessicowego brata, że chociaż było co świętować, Wondolowski wcale nie próbował namówić go na jakiś szalony, całonocny rajd po manhattańskich barach i po pierwszym drinku grzecznie odmeldował się na odpowiednią stację metra; w ten sam sposób uciekłby pewnie również i najlepszemu kumplowi albo – dajmy na to – jakiemuś idolowi z dzieciństwa, także jako przykładny szwagier mógł zapunktować najwyżej na plus, odznaczając się troską i oddaniem jego siostrze. Po kilku wypitych na hali piwach trudno byłoby zresztą wymagać od niego dużo więcej – jeśli chodzi o alkohol, Bobby ciągle był bardzo ekonomiczny i na dodatek coraz gorzej znosił kaca, więc już niechętnie sprawdzał swoje „możliwości”.
Ponieważ wieczór zdążył się już zestarzeć, Robert wcale nie chciał robić ze swojego powrotu do domu wielkiego wydarzenia, zwłaszcza ze świadomością jak bardzo napięty plan dnia miała Jessica. Zrezygnował więc z ustawowego, rzucanego zwykle w progu „wróciłem” oraz zagwizdania na ulubionego czworonoga, próbując bezszelestnie rozgościć się w korytarzu, bo chociaż słyszał dobiegające z telewizora, żywe dialogi, to nie wykluczał, że pani doktor już spała i nie chciał jej w odpoczynku przeszkodzić. Nic zatem dziwnego, że kiedy wyrosła mu nagle przed nosem, od razu posłał jej szeroki uśmiech i na moment odpuścił walkę ze ściąganiem butów. – Myślałem, że będziesz już spała. Co mnie omija? – zapytał o oglądany przez nią serial, sugestywnie skinąwszy głową w kierunku salonu. Sam oparł się o szafkę i korzystając z dzielącej ich odległości, przyglądał się jej całej, wrzucając przy tym klucze do specjalnej misy. – Wygraliśmy, więc wypiliśmy po drinku niedaleko hali, ale uznaliśmy, że jeszcze za wcześnie na świętowanie i… Jestem – odparł zgodnie z prawdą (bo nie miał powodu kłamać, szanujmy się) i w duchu niespełnionego sportowca, którego satysfakcjonowało wyłącznie mistrzostwo, a potem kiwnął do niej głową. – Ty chyba też nie próżnowałaś. Jest coś dla mnie? – potrząsnął zabawnie brwiami, posyłając jej uśmiech z gatunku tych bardziej cwaniackich jednak, widokiem zdecydowanie zaintrygowany. W końcu żadna była z Jessici alkoholiczka, także ten specyficzny błysk w oku połączony z zawadiackim uśmiechem wciąż wydawał mu się nowy i chciał go chłonąć; pani doktor czuła zresztą na sobie jego wzrok nieprzerwanie, bo nawet kiedy ściągał z siebie kurtkę czy buty, ciągle się jej przyglądał i odważnie szukał jej tęczówek, mimo że miał na sobie za dużą, workowatą, hokejową bluzę, za którą nie przepadała, a w głosie ewidentnie pobrzmiewały mu przekrzyczane trzy tercje meczu (Bob gardła w dopingu nie szczędził). – Oczywiście, że tęskniłaś. Bardzo? – mruknął zaczepnie, zbliżywszy się do niej wreszcie, ale chociaż miał ją na (mniej niż) wyciągnięcie ręki, jeszcze oszczędził jej dotyku. Szczerzył się tylko zadziornie, błądząc spojrzeniem po jej twarzy i gryzł się w język, żeby samemu nie przyznać się do tęsknoty zbyt szybko. I sama była sobie winna.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Jeżeli chodziło o powroty do domu, od pewnego czasu były one dla Jessici za każdym razem tak samo wielkim wydarzeniem i sama zainteresowana nie uważała, by był w tym chociaż gram przesady. Miło było bowiem kończyć dzień w pracy z myślą, że cztery ściany wypełnione były nie głuchą ciszą i samotnością, ale przyjemnym, pełnym napięcia oczekiwaniem na czas spędzony we troje. Pani doktor bardzo szybko przyzwyczaiła się do tego, że w kuchni unosiły się aromatyczne zapachy wspólnie przygotowanych posiłków, a z salonu dobiegały dźwięki lecącego w tle filmu przemieszane z pełnymi aprobaty pomrukami, które wyrzucał z siebie raz za razem zaciekawiony wszystkim Heat. Lubiła to, że przestrzeń zajmowały nie tylko jej rzeczy, ale również te Roberta i należące do aktualnie już ich pupila. Ewidentną słabość żywiła nawet do momentów, w których nie mogła odkopać z szafy ulubionej bluzki, po drodze natrafiając jedynie na idealnie wyprasowane koszule męża. To i wiele innych tworzonych wspólnymi siłami czynników sprawiało, że czuła się bezpiecznie i po prostu jak w domu; w miejscu, gdzie każdy miał swoją rolę, gdzie jednostki tworzyły spójną całość i gdzie zawsze można było wrócić bez względu na okoliczności. I choć ten powrót Boba z meczu mógł jawić się w oczach wielu osób tylko jako jeden z wielu, to jednak i na to Jessica czekała z nieskrywaną niecierpliwością, a kiedy w końcu mogła powitać go w progu, nie zamierzała być zbyt oszczędna w okazywaniu zadowolenia.
- Najfajniejsza dwuosobowa impreza pod słońcem. Nie wiem, czy jesteś zaproszony - westchnęła przeciągle, zerkając w stronę powoli i dość nieporadnie zsuwającego się z kanapy Heata. Pies, choć dotychczas sprawiał wrażenie równie zaspanego, co właścicielka, na dźwięk kolejnego znajomego głosu odzyskał siły i to pod ich wpływem dopadł Boba w przedpokoju, wesoło merdając ogonem i domagając się większej dawki uwagi, niż miało to miejsce w ciągu ostatnich kilku godzin. Nie był co prawda obrażony za to, że Robert zostawił go z babą, ale niewątpliwie maraton ulubionego programu Jessici nie zrobił na nim tak ogromnego wrażenia, jak czas spędzony w typowo męskim towarzystwie. - Zdrajca - rzuciła w udawanym oburzeniu, czym zwróciła na siebie uwagę futrzaka. Jego roziskrzone ślepia i pojedyncze szczeknięcie zgrały się w czasie z cichym parsknięciem śmiechem brunetki, wszak krążący w organizmie alkohol pozwalał jedynie na tak krótkie, nie do końca przemyślane reakcje oraz zachowania.
- Więc byłeś grzeczny? Ze względu na mnie czy czujne oko mojego brata? - zagaiła, spojrzeniem powracając do oczu męża. Sama cały czas czuła na sobie jego wzrok, ale bynajmniej nie była tym speszona, bo przecież i ona przyzwyczaiła Roberta do widoku atłasowego szlafroka, i sama bardzo lubiła to, kiedy mierzył ją tak uważnie i nieprzerwanie, prowokując tym samym w pani doktor zawstydzenie przemieszane z najbardziej krystaliczną formą szczęścia. Świadomość, że mijały długie miesiące, a oni wciąż potrafili się nie tylko zaskakiwać, ale i nieustannie fascynować, miło łechtała kobiece ego i sprawiała, że Jessica wciąż pragnęła się starać. Dla siebie, dla niego, dla n i c h.
- Zależy, o co pytasz. Masz na myśli coś konkretnego? – Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna była położyć nacisk na dokładnie wyselekcjonowane słowa, ale ostatecznie zrezygnowała z tego zabiegu, pokładając wiarę i wszelkie nadzieje w porozumieniu, które kilka lat temu wytworzyło się między nią a Bobem i które trwało po dziś dzień. Jeżeli bowiem istniało coś, za co pani patolog oddałaby wiele, a nawet wszystko, to był to Robert sam w sobie oraz pewność, że po prostu wiedział, co miała na myśli i co akurat chodziło jej po głowie.
- Zostało trochę popcornu i wina – dodała niespodziewanie, machając dłonią w kierunku salonu, by mężczyzna wiedział, gdzie ewentualnie wspomnianych fantów powinien był szukać, choć zawadiacki uśmiech Jess wciąż sugerował, że ten najfajniejszy i najlepszy jakościowo prezent miał niemal na wyciągnięcie ręki. Niemal - to określenie wpadło również do kobiecej głowy. Choć dzieląca ich odległość pozostawała niewielka, to jednak w jej całkowitym zniwelowaniu wciąż zdawały się przeszkadzać dwa elementy; kręcący się między ich nogami Heat oraz świadomość, że kiedy czekało się na coś dłużej, ostatecznie smakowało to dużo lepiej, niż początkowo można było przypuszczać. Wykonywany zawód i związana z nim dokładność nauczyły panią doktor pokory i Wondolowski wiedziała, że podobnym nastawieniem wykazywał się agent. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że wspomnianej cierpliwości nie zaczynało jej brakować.
- Przywiozłeś mi pomeczowy łup? Albo prezent? - Kiedy wychodził z domu, nie oczekiwała wprawdzie, że po wieczorze spędzonym na trybunach mogłaby liczyć na jakikolwiek upominek, ale wpędzanie Roberta w stan nawet kilkusekundowej konsternacji było zajęciem, które Jessica niezwykle sobie upodobała i które praktykowała tak często, jak było to możliwe, zwłaszcza wtedy, kiedy jej samej humor ewidentnie dopisywał. Bobby również wydawał się zadowolony, toteż jego żona bardzo liczyła na podniesienie rękawicy i kontynuację rozmowy w takiej właśnie atmosferze, bo tego wieczoru - wyjątkowo - nie mieli żadnych powodów do zmartwień i tego, by być ponuro poważnymi dorosłymi.
- Niech pomyślę - podjęła tym nieco pijackim, ale wciąż charakterystycznym dla chwil związanych z mniej lub bardziej grzecznymi psotami tonem. - Najbardziej na świecie - zapewniła, dziarsko unosząc głowę, by znów spojrzeć mężowi w oczy, bo to przecież one wyrażały więcej niż jakiekolwiek słowa. Te, w ich przypadku, często były jedynie dodatkiem, bo bardzo miło słuchało się głębokiego głosu męża czy jego cichych, wyrażających aprobatę pomruków, ale to jednak wciąż oczy i wszelkiej maści gesty znaczyły dla Jessici najwięcej, dlatego ufnie wyciągnęła w jego stronę dłoń, tym samym prosząc, by dołączył do niej na kanapie (lub gdziekolwiek indziej?) i by spędzili resztę tej nocy razem.
Może jedynie z krótką przerwą na kąpiel.
- Ale weźmiesz prysznic? - Raz jeszcze parsknęła śmiechem. Zmęczenie i resztka aromatu wypitego przez niego piwa nie były co prawda czymś nie do zniesienia, ale za to kolejny żart wycelowany prosto w męża był koniecznością.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

- Dwuosobowa? Mamy gości? – zapytał jawnie skonsternowany i niekoniecznie zadowolony, unosząc do góry brew i natychmiast odwrócił od niej wzrok, żeby poszukać śladów niezapowiedzianej wizyty; może kiepsko to o nim świadczyło, jako o detektywie, skoro nie zaprowadził takich obserwacji już popychając drzwi, ale tym razem akurat znalazłby jakieś sensowne wytłumaczenie. Poza tym – nawet jeśli kompromitował swoją intuicję, to przynajmniej mógł być dumny ze stopniowego odnajdywania balansu i porzucania latami pielęgnowanych nawyków paranoika. Mimo bowiem, że nie do końca wierzył w to, że kiedykolwiek będą w stanie naprawdę zostawiać pracę w biurze, to chciał, żeby przynajmniej raz na jakiś czas dom był wyłącznie domem. Albo jeszcze lepiej: żeby był „wyłącznie ich domem”. – Hej, kumplu. Pilnowałeś pani? – zapytał, nadal w zawieszeniu pomiędzy „jesteśmy sami”, a „ktoś może tego słuchać” i nachyliwszy się, podrapał psa po głowie, ojcowskim tonem przypominając mu, że zrobił się za duży, aby wieszać mu się na nodze. Na całe szczęście – bardzo aptekarsko podszedł do obdzielenia uwagą swojej żony, czworonoga i salonu, więc nie umknęła mu wymowna uwaga z ust Jess i trochę swobodniej potraktował pieszczotami zachwyconego bycia centrum uwagi Heata. – Czyli to jest ta druga osoba, tak? Bardzo sprytne. Przez chwilę myślałem, że będę musiał kogoś wyprosić – przyznał Bob konspiracyjnym tonem (na wszelki!), kolejny oddech łapiąc jednak z ulgą i to wcale nie dlatego, że się wyprostował i zamienił zapach suchej karmy na balsamy, kremy i maseczki; to nie tak, że nie lubił gości, ale czasami… Lubił ich jednak trochę mniej i tym razem wcale nie miał ochoty na słuchanie alkoholowego chichotu Ryles (chociaż co do zasady ją akceptował i nawet już przestał się nabijać z jej średnio udanych łowów na weselu), narzekań którejś ze swoich sióstr (najprędzej Madison, najmłodszej, bo studiowała w Nowym Jorku i była zawsze pod ręką, kiedy trzeba było zająć się Heatem albo podlewać kwiatki) albo nawet Jasona, z którym dzielone wydarzenia z (chyba) Ohio go zbliżyły i nauczyły szanować jego rolę w życiu Jess (ale akurat jego nie spodziewał się w ogóle, bo przegapił moment, w którym znów zameldował się w mieście). – Katujesz go… Niech zgadnę – mruknął, przyjmując pozę pierwszego lepszego myśliciela z greckiego posągu i podrapał się po zarośniętym policzku. – Znalazłaś jakiś nowy, meksykański serial, którego się przy mnie wstydzisz oglądać? – wyszczerzył się cwaniacko, zupełnie tak, jakby poprzednim razem tak było (nie, nie było) i zapominając o Zdradach, które pewnie też zdarzyło im się rozpracowywać wspólnymi siłami.
- Byłem grzeczny, bo chciałem być grzeczny. Wcale się was nie boję – odparł ni to żartem, ni serio, bo uderzony ferią zapachów, zdecydowanie bardziej od jej brata zainteresowany był fragmentami jej gładkiej skóry; tymi, dla których materiału szlafroka zabrakło i ładnie odbijały światło z sufitowego kinkietu. – Jackson – po krótkiej pauzie wypuścił dolną wargę spod opresji, wcześniej jeszcze odchrząknąwszy i potrząsnął głową. – Jackson też był grzeczny. Jesteśmy już po prostu za starzy, żeby nie wiedzieć jak to się skończy, więc nie podniecamy się jednym zwycięstwem. Ale jak zdobędziemy Puchar Stanleya, to będziesz nas odbierać z izby wytrzeźwień. Poważnie – pogroził jej palcem, żeby chociaż na moment odwrócić kobiecą nieuwagę od chwili rozkojarzenia, wyrządzonego mu takim powitaniem i cwaniacko się uśmiechnął. Wbrew pozorom, Bob z Jacksonem – jako starsi bracia i Obrońcy Rodzinnego Honoru – szybko złapali wspólny język i dogadywali się całkiem nieźle, a takie „groźby” musiały brzmieć lepiej niż kręcenie nosem na męskie wypady. Po swojej stronie wolała mieć ich obu.
- Zawsze mam na myśli coś konkretnego – rzucił buńczucznie, ale i z nutką pretensji w głosie, obojętnie rozkładając ramiona na boki. Wbrew pozorom, chociaż zabrzmiał jak pijany wujek na weselu, wcale nie był aż tak jednoznaczny, jakby to sobie wyobrażała; słowo „konkretny” w jego własnym mniemaniu zwyczajnie mu pasowało, więc nie mógł przejść obojętnie nad próbą odjęcia mu tej… konkretnej cechy. A że przy okazji poszedł jej śladami? No cóż. Kto by pomyślał. – Zasłużyłem na nagrodę, nie uważasz? – dodał, wykorzystując wreszcie przeciwko niej kartę „bycia grzecznym” i znów ciekawsko uniósł do góry brew. Porozumienie porozumieniem, ale chyba jeszcze bardziej do twarzy było im z tymi nieskończonymi, słownymi gierkami, z których żadne z nich nie lubiło się wycofywać w cieniu porażki, dlatego nawet mając świadomość, że werdykt tak czy siak będzie miał słodki smak, Wondolowski nie zamierzał się poddać tak łatwo.
- Wino. Jak bardzo trochę go zostało? – zapytał, mrugnąwszy do niej okiem całkiem wymownie i posłał jej pełen podstępu, łobuzerski uśmiech. Nie było w końcu lepszego i bardziej mierzalnego sposobu, aby sprawdzić jak bardzo asertywną i twardą zamierzała być od przeliczenia jej wieczoru na wypite lampki wina. Co prawda znał ją na tyle dobrze, że poradziłby sobie bez tego (i zupełnie obiektywnie szacował, że uśnie mu na ramieniu w połowie kolejnego odcinka), ale taka praktyczna szpileczka nie mogła im zaszkodzić. – Prezent? – podchwycił zaskoczony i na ułamek sekundy stracił cały rezon. W innych okolicznościach pewnie nic by sobie z tego nie zrobił i od razu odbił piłeczkę, ale w świetle ostatnich przemyśleń zabrzmiało to dość poważnie i głośnym echem poniosło się po głowie Roberta. Chyba faktycznie zbyt rzadko jej coś przynosił. – Właściwie to tak – oho, bomba z opóźnionym zapłonem. – Karnet na pozostałe mecze w Madison Square w sektorze najzagorzalszych kibiców. Będziemy oglądać na stojąco. I bez kisscama – no dobra, petarda najwyżej, ale nie mogła od niego wymagać zbyt wiele, złapawszy go na takim wykroku. Bronił się chyba tylko obojętnością i pewnością w tonie głosu, chociaż nawet to nie dodawało mu wiarygodności.
Najbardziej na świecie zabrzmiało zdecydowanie lepiej niż pytanie o pomeczowy łup albo to „niech pomyślę”, które miało przytrzymać go w niepewności nieco dłużej, dlatego Bob wpadł w zastawioną przez Jessicę pułapkę (żadna to tajemnica, że dla niej był łatwy). Wypuściwszy zatem przygryzioną raz jeszcze wargę z uścisku, ochoczo się do niej nachylił, ale jak się okazało – nie po to, żeby złożyć na jej ustach pocałunek (chociaż dałby sobie uciąć rękę, że właśnie o to się prosiła), tylko żeby zatrzymać się na wyciągniętej w zapraszającym geście, kobiecej dłoni. Złapał ją rzecz jasna, bo czemu nie, ale policzki trochę zapiekły go czerwienią, więc uśmiech, którym ją darzył miał w sobie dużo z „no dobra, masz mnie”. – To było strasznie zimne, Wondocośtam. Strasznie – przyznał – mimo wszystko – szczerze rozbawiony, kręcąc głową na boki i wesoło się roześmiał. O ile mógłby się obrazić, bo kwiaty wcale nie więdły w jego towarzystwie, o tyle psotny i odrobinę – jednak – pijacki nastrój Jess go rozczulał, więc nie potrafił się na nią wściekać. – To było zaproszenie, czy się mnie pozbywasz? – zapytał przekornie, z ciekawością zaglądając jej w oczy spod mimo wszystko niebezpiecznie przymrużonych powiek, ale nie przyłożył ręki do podjęcia przez nią decyzji; wypuścił jej dłoń, odwrócił się na pięcie i jak przystało na grzecznego chłopca pomaszerował pod prysznic. Zęby też umyje, pilnować go nie trzeba.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Jessica nie zamierzała chociażby podjąć próby ukrycia rozbawienia związanego z zaskoczeniem, jakie udało się jej obudzić w mężu. Nie do końca rozumiała jego powód, wszak to przecież wcale nie tak, że Bobby przez ostatnie miesiące zamienił się w tyrana, który zabraniał jej przyjmowania gości. Sytuacja była wręcz zupełnie odwrotna, skoro ci przecież przewijali się przez ich mieszkanie dość często, ale mimo to wciąż chichotała w najlepsze, jednocześnie wzrokiem śledząc domagającego się uwagi Heata. Nie sądziła, że ich pies mógłby być takim atencjuszem, szczególnie po kilku godzinach spędzonych w towarzystwie brunetki, która nigdy nie żałowała mu ani pieszczot, ani smakołyków. Tym bardziej zatem nie podobała się jej ta męska komitywa, bo przecież w ich domu panowała demokracja, a ona - siłą rzeczy, będąc w mniejszości - znajdowała się na z góry przegranej pozycji, toteż była skłonna sięgać po wszystkie środki, które pomogłyby przechylić jej szalę na własną stronę. Najczęściej wystarczało jedzenie i trochę bliskości, ale tym razem ani Bobby, ani Heat nie wydawali się tym zainteresowani, dlatego pani doktor skrzyżowała ramiona na wysokości klatki piersiowej i raz jeszcze zmierzyła swoich kompanów pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
- Chyba nie myślałeś, że sprowadzam sobie kochanków? - mruknęła w udawanym, ewidentnie teatralnym oburzeniu, szczerze wierząc, że nie musiała dosłownie wyrażać swojego niezadowolenia względem tego typu zagrywek. Nie chodziło już nawet o ich aktualnie prowadzoną sprawę w pracy oraz konsekwencje niewierności senatora Pittmana, ale o własne, od lat pielęgnowane podejście do wierności i lojalności względem ukochanej osoby. Być może brzmiało to bardzo pompatycznie, a niektórzy pokusiliby się o nazwanie Jessici głupią naiwniaczką, ale od momentu, w którym jej relacja z Robertem nabrała tego konkretnego, jedynego właściwego kształtu, pani patolog zwyczajnie nie wyobrażała sobie bycia z kimkolwiek innym i w jakikolwiek sposób. To obok Boba pragnęła witać każdy nowy dzień, to z nim lubiła jadać wszystkie posiłki, dzielić się sukcesami i rozterkami i to u jego boku ponad wszystko uwielbiała kłaść się do łóżka. Najpiękniejsza w tym wszystkim była jednak świadomość, że on podzielał jej entuzjazm i że wszelkie osoby trzecie były w ich związku niekoniecznie mile widziane. - Zapewniamy Ryles wystarczająco dużo inspiracji. Nie będę na boku tworzyć dodatkowych - zapewniła, zaraz potem przygryzając dolną wargę. Wiedziała, że Bobby niezbyt poważnie podchodził do pisarskiej kariery jej przyjaciółki, ale nie zmieniało to faktu, że kilka książek autorstwa kobiety zdobiło jedną ze szafek przy ich łóżku. Jessica nie była pewna, ile przypadku było w tym, że ta najnowsza faktycznie dotyczyła biurowego romansu prosto z korytarzy FBI i nie zamierzała też męża tego typu lekturą katować, ale nawet jeżeli pisarka faktycznie sięgnęła po elementy z życia przyjaciół, to wciąż nie było w tym miejsca dla obcych.
- Wcale nie. I już go nie oglądam - żachnęła się w oburzeniu, wywracając przy tym oczami, bo przecież w ostatnich tygodniach zakres jej zainteresowań znacząco się zmienił i nie było wśród nich miejsca dla serialu, którego motywem przewodnim była małżeńska niewierność. Tą, jak już wiadomo, Jess się brzydziła, a poza tym niespotykanie mocno irytował ją brak konsekwencji w prowadzeniu postaci głównej bohaterki, dlatego ostatecznie porzuciła wysoko stawiane wymagania i skupiła się na programach jeszcze niższego lotu. - Jeżeli Zdrady bazują na prawdziwych historiach, to otwarcie agencji detektywistycznej specjalizującej się w demaskowaniu niewiernych ludzi jest zajęciem dużo bardziej opłacalnym niż przydrożny bar - zasugerowała, tym samym nawiązując do niegdyś poznanych planów męża na emeryturę, ale i programu, który aktualnie wypełniał jej wolny czas. Nie było to nic ambitnego, ale doktor Wondolowski chciała wierzyć, że po dniu spędzonym wśród trupów i dowodów zbrodni miała prawo do tego, zrelaksować się według własnego uznania, choć niewątpliwie jej upodobań pod tym kątem nie znał nikt poza mężem i najlepszą przyjaciółką (bo to przecież z nimi najczęściej śledziła te głupie historie). - Cieszę się, że się dogadujecie. - Tym razem brzmiała zupełnie poważnie i być może nie pasowało to do dotychczas utrzymywanego tonu ich dialogu, ale na niczym nie zależało jej tak bardzo, jak na tym, by jej bliscy dostrzegli to, jak cudownym człowiekiem był Robert i by on czuł się pośród wszystkich Carterów jako pełnoprawny członek rodziny. Do tej pory wszelkie starania przynosiły zamierzony skutek, toteż odbieranie męża i brata z izby wytrzeźwień wydawało się niewielką ceną.
- No nie wiem - mruknęła z przekąsem, raz jeszcze zerkając na mężczyznę z psotnym, charakterystycznym błyskiem w oku. - Zależy, jaką nagrodę masz na myśli - dodała po krótkiej pauzie, tym samym dając mężowi do zrozumienia, że nie zamierzała tak po prostu podać mu wszystkiego na tacy - przynajmniej nie tego wieczoru, bo zazwyczaj działało to na naprawdę prostej zasadzie i Jessica nie umiała opierać mu się zbyt długo. Jeżeli bowiem chodziło o szeroko rozumianą łatwość, to ta w odniesieniu do osoby Wondolowskiego cechowała brunetkę zdecydowanie częściej, niż sama zainteresowana mogłaby sobie tego życzyć. Na koniec dnia jednak wcale tego nie żałowała, bo i skłonności Boba były jej doskonale znane, toteż mniej więcej wiedziała, jak i co należało zrobić, by zupełnie go rozbroić. - Może... odrobinę. O tyle - wyjaśniła, przy pomocy palców starając się zademonstrować, ile dokładnie alkoholu znajdowało się aktualnie gdzieś na dnie butelki. Były to jednak pomiary stworzone bardzo na oko, toteż Bobby musiał wziąć pod uwagę margines błędu. Mina jednak nieco Jessice zrzedła, kiedy dotarła do niej informacja o prezencie. - To bez sensu. Nie po to wychodzę z tobą z domu, żeby nie móc się tobą pochwalić przed całym światem - odparła, wzruszając ramionami, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz. Chociaż prezentowanie całemu otoczeniu pozornie idealnego życia nie było czymś, co brunetka chciała i lubiła praktykować, to jednak wraz z upływającym czasem miała coraz mniej oporów przed tym, by wymieniać się z Bobem czułościami również w miejscach publicznych. Nie było w tym nadmiernej przesady czy pragnienia pokazania wszystkim, jak bezproblemowy i udany był ich związek, ale czasami niektóre gesty zwyczajnie nie mogły czekać.
Teoretycznie poczekać mógł ten wspomniany przez nią prysznic, ale ponieważ Bob bardzo szybko podjął zainicjowany przez kobietę temat, Jessica nie mogła tak po prostu się wycofać.
- Możesz włączyć gorącą wodę - poradziła mu, ewidentnie dumna z siebie za tego typu ripostę, choć z tyłu jej głowy niemal od razu pojawił się pomysł dotyczący zupełnie innego sposobu na podkręcenie atmosfery i podniesienie temperatury nie tylko w powietrzu, ale - przede wszystkim - ich organizmach. Wondolowski bardzo niechętnie puściła dłoń męża, ale wystosowana przez niego zaczepka sama w sobie brzmiała jak zaproszenie, z którego nie potrafiłaby tak po prostu nie skorzystać. - Pamiętasz jak - zaczęła, kiedy również przekroczyła próg łazienki i wsparła się o jedną z szafek - zupełnie nieprzypadkową, bo pamiętną i budzącą bardzo przyjemne skojarzenia - popsuliśmy ścianę? - rzuciła wesoło, chichocząc niczym mała dziewczynka, choć widok pozbywającego się ubrań Roberta bardzo skutecznie sprowadził ją na ziemię i sprawił, że całą swoją uwagę Jessica skupiła na sylwetce męża.
- Wyrobimy się przed kolejnym odcinkiem czy powinnam odpuścić sobie dalszy seans? - dodała, sięgając do paska szlafroka, jak gdyby z zamiarem dołączenia do męża w kabinie, jednak interpretację tego pytania wolała pozostawić wyobraźni ukochanego.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Oczywiście, że Bob nie zamienił się w tyrana; wręcz przeciwnie – wychowany w dużym i wiecznie tętniącym życiem domu, po cichu życzył sobie, żeby również i ich wspólne gniazdko kojarzyło się z ciepłem i otwartością, dlatego ochoczo otwierał drzwi, ilekroć ktoś postanowił zwalić im się na głowę. Brzmi to dość abstrakcyjnie w kontekście wieczności spędzonej z samym sobą, ale po latach otaczania się wysokim murem zależało mu, żeby budowana z Jessicą rodzina była zdrowa i pełnowartościowa, a nie smutna, wyalienowana i żyjąca gdzieś na uboczu. Nawet jeśli więc ich część kamienicy na Brooklynie mogła być w najlepszym wypadku jedynie namiastką wzniesionej własnymi rękoma przez jego ojca posiadłości przy Maple Avenue w East Orange, to miała wiernie odzwierciedlać panujący w niej nastrój opiekuńczości i gościny.
- Nie. Nie potrzebujesz mieć kochanka – wzruszył nonszalancko ramionami, przesadnie nie doszukując się w słowach pani doktor pretensji o snucie wizji jakichś okropnych podstępów i przeniewierstw. Wydawała się być w zbyt dobrym nastroju, żeby podejrzewać go o tak daleko idące oskarżenia, ale nawet jeśli, to zabrzmiał tak rozbrajająco pewien własnych… umiejętności, że trudno byłoby się na niego wściekać. Zwłaszcza, że robienie takich zarzutów zwyczajnie do niego nie pasowało – i owszem, bywał zazdrosny, w zależności od okoliczności - mniej lub bardziej poważnie, ale czuł się już za stary na robienie scen i okazywanie tego w krzywdzący dla Jessici sposób. Podobnie do niej bowiem, nie wyobrażał sobie życia z kimś innym, a zapatrzony w nią był przekonany, że nigdy nie wyrządziłaby mu krzywdy i ufał jej chyba jeszcze bardziej, niż sobie. – Myślisz, że powinniśmy mieć jakiś udział z jej honorarium? – parsknąwszy pod nosem, pokręcił głową na boki, z zafascynowaniem przyglądając się, jak nakrywała wargę zębami. Że nigdy nie zajrzał do książek jessicowej przyjaciółki to akurat jasne; nie czytał w końcu zbyt wiele poza fachowymi publikacjami, także jeśli do wyboru miał biografię ulubionego sportowca albo mocno pikantną twórczość Ryles, wybór był oczywisty. Zwłaszcza, że ciekawsze fragmenty i tak czytała mu na głos. – Może po prostu chciałem spędzić wieczór z moją żoną? Tylko moją żoną? – ostatecznie wytłumaczył swoje zafrasowanie, tym samym wyciągając ze znudzonego scenką czworonoga kolejne szczeknięcie. Heat domagał się pewnie przynajmniej kolejnych pieszczot, ale w kontekście takiej deklaracji trudno było przejść nad tym obojętnie. – Sorry, kumplu. Zrobiłbyś to samo na moim miejscu – wtrącił więc jak gdyby nigdy nic, ale nie spuścił wzroku z ciemnowłosej choćby na sekundę i utrzymując przy tym względną powagę, mimo że atencyjny nastrój trzeciego członka rodziny okropnie go bawił.
- I nigdy nie dowiemy się, kto zabił? Szkoda – cmoknął całkiem szczerze rozżalony. Może i nie był najlepszym partnerem do oglądania seriali kryminalnych, bo marudził, komentował i szydził (prawdopodobnie kryjąc w ten sposób swoje zainteresowanie tematem, ale do tego nigdy się nie przyzna), ale za każdym razem wiernie towarzyszył jej aż do ostatniego odcinka, także informacja odrobinę go rozczarowała, nawet jeśli ta konkretna, wspólnie oglądana seria wcale go nie zachwyciła. – Hej, ja nigdy nie mówiłem, że bar będzie opłacalny! – żachnął się ni to oburzony, ni rozbawiony i rozłożył ramiona. W jego wymarzonym scenariuszu, Jessica i Bob mieli być nie tylko starzy, ale i bogaci, natomiast bar - bardziej rozrywką niż źródłem utrzymania. – Naprawdę chcesz, żebym na stare lata jeszcze chodził za jakimiś facetami, co zdradzają swoje żony? – uniósł z zainteresowaniem brew, bo wyraz twarzy pani doktor świadczył prędzej o nieprzekłamanej fascynacji tym pomysłem, niż o próbie wypuszczenia go w maliny. Co prawda nie sądził, żeby na rozmowy o emeryturze chciała poświęcić akurat ten wieczór, ale to chyba nie było głupie, żeby kiedyś zapytać, co właściwie chciałaby robić, jak już FBI podziękuje im za wieloletnią pracę, a jedynym fascynującym zajęciem staną się wizyty u lekarza albo doglądanie posadzonych w doniczkach kwiatków. – Myślałem, że nie lubisz, kiedy pracuję z innymi kobietami. Z młodszymi kobietami – rzucił zatem przewrotnie, unosząc kącik ust w zaczepnym uśmiechu; co prawda nie miał pojęcia o takiej pracy, ale już sam fakt, że większość klientów będą stanowiły kobiety brzmiał jak dobry powód, żeby przestrzec Jessicę przed tym pomysłem. Namolnych sąsiadek mogli się pozbywać ze swojego życia bez problemu, bo nie płaciły im pieniędzy, ale ze zdradzanymi żonami byłby większy problem. No chyba, że planowała przyjmować zlecenia wyłącznie od mężczyzn.
- Jesteś pewna, że powinienem ją sobie wymyślić sam? – podrzucił zabawnie brwiami do góry, a potem bardzo powoli przesunął po niej spojrzeniem w dół; przez chwilę miał nawet wrażenie, że sama spuściła wzrok w ślad za nim, ale w oczy zerknął jej dopiero po skończonej wędrówce. Roziskrzone tęczówki pani doktor działały trochę jak magnes i trudno było mu się w nich nie zgubić. Zwłaszcza, kiedy tak dobrze współgrały z jej psotnym nastrojem. – Naprawdę sobie nie żałowałaś – zarechotał pod nosem, kręcąc głową. W połączeniu z grymasem jej twarzy, gest tyleż go bawił, co rozczulał, bo alkoholowa wersja Jess była bardzo urocza i szybko dała mu się polubić, chociaż już teraz nie zazdrościł jej poranka o wodzie i aspirynie. – Och, czyli teraz jestem do chwalenia się mną? Powinienem się obrazić? – zapytał, sprytnie chwytając ją za słówka. Co prawda daleko było mu do image’u utrzymanka, ale nie zdziwiłby się, gdyby w naukowym towarzystwie swojej żony uchodził za faceta, który miał przy niej wyłącznie dobrze wyglądać. W ich policyjnym otoczeniu przecież świat wyglądał podobnie, a taki Maietta – mimo, że zdradził żonę – obrósł w piórka, bo prowadzał się z młodszą od siebie, atrakcyjną aktorką.
Prośba z ust Jessici zdecydowanie dodała Robertowi animuszu, dlatego prędko stawiał kroki do łazienki i kiedy do niego dołączyła, już oparty o umywalkę, z bliska przyglądał się jakiejś zmarszczce na twarzy w odbiciu dużego lustra. Jeśli miał jakiś kompleks, to musiało chodzić o wiek; jak bardzo nie chciałby tego przyznać, starzał się, podczas gdy brunetka ciągle wyglądała tak, jakby zatrzymał zegar się dla niej zatrzymał, a czas mógł to wyłącznie podkreślać. – Truskawka, pieprzowa mięta z aloesem, czy long Island iced tea? – wrzuciwszy hokejową bluzę do kosza na pranie, pokazał jej na wystawkę z kosmetyków (owocowa pasta do zębów była dyżurna i czekała na bobowych siostrzeńców) i wyszczerzył cwaniacko zęby, mimowolnie przesuwając dłonią po postrzałowej bliźnie na brzuchu. – Pamiętam – przytaknął być może już ze szczoteczką w ustach. – Sąsiedzi pewnie też. Wcale się nie krępowałaś – dodał z przekąsem i tym razem przygryzł od środka policzek, żeby dać upust pierwszym skojarzeniom. W końcu świadomość, że wrył się w jej pamięć przynajmniej tak mocno, jak ostry kant szafki wrył się w ścianę, całkiem mocno budowała mu ego i pozwalała zapomnieć o niedoskonałościach, które widział w lustrze.
- Powinnaś sobie odpuścić – podjął, bez skrępowania (ale i bez robienia z tego przedstawienia, szanujmy się) pozbywając się kolejnych ubrań i utrzymując z nią wyjątkowo intensywny, wzrokowy kontakt. Na interpretację było już za późno. – Wydaje mi się, że dziś już nie będziesz miała siły na oglądanie, wiesz? – dokończył buńczucznie, celnym trafieniem dorzucając bokserki na sam wierzch sterty ubrań, a potem zgrabnie odwrócił się na pięcie i wszedł pod deszczownicę w prysznicowej kabinie, pozostawiając za sobą nie do końca domknięte drzwi. Zgodnie z życzeniem odkręcił gorącą wodę i sięgnął po pierwszą lepszą butelkę z żelem pod prysznic i odwrócił się frontem w jej stronę, korzystając z faktu, że szkło nie zdążyło jeszcze zaparować. A ponieważ ciągle był sam, to – Chodź tu – rzucił zniecierpliwiony, nieco szorstkim tonem głosu, który Jessice kojarzył się jednak wyłącznie z takimi chwilami.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Pewność, jaka pobrzmiała w tonie głosu Roberta i tym samym wypełniła przestrzeń między nimi, sprowokowała w Jess uczucie bardzo znane, ale wciąż tak samo przyjemne. Pani doktor doceniała swojego męża na wielu płaszczyznach i na zabój zakochana była w każdej cesze jego charakteru oraz sposobie bycia w ogóle, ale niewątpliwie postawa, jaką wykazywał się aktualnie, działała jakby ze zdwojoną siłą, bardzo skutecznie wpływając na to, co działo się w kobiecej głowie i sercu. Jessica uśmiechnęła się zatem psotnie, zaraz potem jednak spuszczając głowę, jak gdyby była doskonale świadoma zdobiących jej policzki rumieńców oraz ogólnie odmalowanego na twarzy zawstydzenia. Niezwykle dosadnie bowiem zdawała sobie sprawę z tego, że szukanie wrażeń w innych, zupełnie obcych ramionach było całkowicie zbędne, ale jednocześnie lubiła, kiedy Bobby skrupulatnie jej o tym przypominał - zarówno dosadnie, jak i w sposób tak subtelny jak obecnie.
- Myślę, że jeżeli kiedyś któraś z jej książek doczeka się ekranizacji, powinniśmy zagrać główne role - przytaknęła z przekorą, wspomnieniami raz jeszcze, choć na bardzo krótko powracając do zasobów ich domowej biblioteczki, w której naprawdę wiele miejsca poświęcone było właśnie wszystkiemu, co wyszło spod pióra Ryles. Również Jessice dużo bliżej było do literatury faktu i tej typowo fachowej, ale jak na najlepszą przyjaciółkę autorki przystało, nie ignorowała żadnej premiery, była najwierniejszą fanką i zarazem najbardziej obiektywnym (a przynajmniej próbowała) krytykiem. - Masz szczęście, że twoja żona jest cierpliwa i nie usnęła na kanapie - odparła, zerkając na wiszący na jednej ze ścian zegarek, którego tarcza i wskazówki sugerowały już naprawdę późną porę. W normalnych okolicznościach Jessica już dawno temu i bez wyrzutów sumienia oddałaby się błogiemu odpoczynkowi, ale ponieważ był to zaledwie początek weekendu, który jako pierwszy od dawna zapowiadał się na czas spokojny i pozbawiony dodatkowych, zupełnie nieplanowanych ekscesów, doktor Wondolowski była skłonna poczekać na ukochanego tak długo, jak było to konieczne, toteż tym bardziej doceniała fakt, że mąż nie zabalował na mieście przez resztę nocy, nawet jeżeli jego euforia i świętowanie byłyby w pełni uzasadnione, a ewentualny późny powrót do domu jak najbardziej zrozumiały.
- Myślę, że to kochanek. Może był w zmowie ze szwagrem - podjęła wątek, ze wszystkich sił starając się skupić i przypomnieć sobie, w którym dokładnie momencie przerwali seans i nigdy więcej do niego nie wrócili. Wcale nie chodziło o to, że Robert bywał marudny i czepliwy, a wszelkiej maści głupoty wytykał twórcom danego tworu z nieskrywaną satysfakcją. Problemem była produkcja sama w sobie, o czym najlepiej świadczyło to, że pani doktor bardzo szybko przerzuciła się na seriale paradokumentalne. - To cios poniżej pasa, Wondocośtam. Zdegradowałabym cię do roli specjalisty od montowania sprzętu detektywistycznego. Albo tego faceta, który zawsze robi z siebie głupka, kiedy wysyłają go, żeby wybadał teren - pogroziła z całkowitą, choć z trudem utrzymaną powagą. Wypity dotychczas alkohol wciąż dawał się jej we znaki i sprawiał, że w głowie wesoło jej szumiało, ale to wciąż nie był stan, przez który Jessica odpuściłaby słowne potyczki. Sztuka zawierania kompromisów nie była jej obca i właściwie był to jej ulubiony sposób zażegnywania ewentualnego kryzysu, ale w sprawach błahych i niekoniecznie poważnych lubiła mieć ostatnie słowo, toteż głowę trzymała dumnie w górze, ani myśląc o tym, by dać się sprowokować, choć przedstawiona przez Roberta wizja faktycznie brzmiała jak coś, czemu mogłaby się jawnie sprzeciwiać i co mogłoby budzić w niej skrajne, niekoniecznie pozytywne emocje. Trudność stanowił jednak nie brak zaufania względem Boba, bo jemu ufała ponad wszystko, ale tych wszystkich kobiet, które mogłyby się obok niego kręcić. - Obrazić? - powtórzyła za nim w jawnym niedowierzaniu, które podkreśliła niekontrolowanym grymasem. - Przecież to komplement. Powinieneś się cieszyć, że chcę się tobą chwalić. - Dla niej była to oczywistość, o której nawet nie powinni byli rozmawiać. Lista zalet, które on mniej lub bardziej świadomie prezentował całemu światu, była naprawdę długa, a Jessica nie widziała powodu, dla którego miałaby nie mówić o tym na głos. Lubiła opowiadać mamie o tym, jak dobrze się im układało, zapewniać Jacksona, że Robert był dla niej najlepszym mężem na świecie i chichotać z Ryles, gdy ta podejmowała kolejne próby wyciągnięcia od przyjaciółki nieco bardziej pikantnych szczegółów z ich małżeńskiego pożycia. To była jednak wciąż zaledwie kropla w morzu tego, co brunetka w Bobie uwielbiała i kochała, toteż wciąż podtrzymywała opinię, że nie miał powodów do tego, by uraczyć ją dużo groźniejszym niż ten damski fochem. - I tak, jestem pewna. Możesz przecież prosić o wszystko - przypomniała mu miękko i z równie subtelnym uśmiechem, choć nacisk położony na ostatnie słowo mógł sugerować, że jej myśli nie były tak czyste i niewinne jak ogólna postawa po winie. Istniało bardzo dużo możliwości nagród, o które on mógłby się upomnieć, a które ona byłaby skłonna zrealizować, bo w jej mniemaniu zwyczajnie na to zasługiwał.
Pani doktor bardzo ochoczo podążyła za mężem, nieobecnym, lekko zamroczonym spojrzeniem sunąc po każdym kącie łazienki. Nic się w niej co prawda od ostatniej, mającej miejsce zaledwie godzinę temu wizyty nie zmieniło, dlatego Jessica bardzo szybko skupiła wzrok na twarzy Roberta.
- Masz okazję mnie zaskoczyć - odparła przez cichy śmiech, który jednak bardzo szybko stłamsiła, nie spodziewając się ze strony Boba ataku tego typu. Nie wypominał jej przecież zbyt wielu rzeczy i za często, toteż wystosowany wyrzut w pierwszej chwili skutecznie zbił ją z tropu, a potem sprawił, że dolna warga pani doktor została uwięziona między jej zębami. Przygryzanie ust w ten sposób najczęściej kojarzyło się z zawstydzeniem i prawdopodobnie to znów ono towarzyszyło Jess, gdy oczami wyobraźni widziała zdziwione, niezadowolone lub zwyczajnie zdegustowane miny będących przypadkowymi świadkami tamtego wieczoru sąsiadów. Z drugiej jednak strony nie uważała, by miała powody do wstydu, skoro sama wyszła wtedy z łazienki bardzo szczęśliwa i bogatsza o kilka nowych, bardzo przyjemnych wspomnień. - To twoja wina. - Być może była to typowo kobieca zagrywka - konsternacja, unik i odstrzelenie trutnia - ale Jessica brzmiała w tym bardzo poważnie i była szczerze przekonana o niesionej przez Boba odpowiedzialności, bo przecież nie działała wtedy sama, a czynny udział mężczyzny był oczywisty. Śmiała nawet twierdzić, że to właśnie on był głównym winowajcą, właśnie ze względu na jego umiejętności.
- Aha - przytaknęła krótko, z zaciekawieniem śledząc kolejne ruchy swojego męża. Ona sama miała na sobie dużo mniej warstw ubrań, toteż na razie zdecydowała się wstrzymać z ewentualnym pokazem, bo przecież losy tego wieczoru wciąż się ważyły. Przynajmniej do momentu, w którym Bobby znów się nie odezwał. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Jess nie lubiła go tak stanowczego, a ponieważ siła jej woli w zestawieniu z perswazyjnymi umiejętnościami mężczyzny wypadała bardzo słabo, to zaledwie kilka sekund zajęło jej spokojne rozplątanie paska szlafroka i pozbycie się materiału, który opadł na jasną posadzkę. Los ten podzieliła również nocna koszulka. - Czy dziś też nie powinnam się krępować? - dopytała, nim na dobre przekroczyła próg kabiny i znalazła się pod gorącym natryskiem, choć zachowany - niewielki, ale jednak - dystans miał być swego rodzaju przenośnią dla przestrzeni, jaką pozostawiła Robertowi, by mógł dobrze zastanowić się nad ostateczną odpowiedzią.
O ile ta w ogóle była konieczna, a psotny błysk w spojrzeniu Jessici bardzo jednoznacznie dawał do zrozumienia, że ona chyba już wiedziała.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Wondolowski roześmiał się.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie nadaję się do telewizji – ocenił ze szczerą pokorą w głosie, niespokojnie przeciągając dłonią po szerokim karku. Światło fleszy przeszkadzało mu od zawsze i kiedy tylko mógł, unikał pchania się w obiektyw aparatu czy kamery; trochę ze względu na stare kompleksy, bo dzieckiem był pulchniutkim i dopiero w liceum doprowadził się do stanu, jaki chciał widzieć w lustrze, nieco bardziej ze względów bezpieczeństwa, żeby nie ułatwiać życia szukającym zemsty bandytom, a odrobinę z nieco przerysowanej, karykaturalnej wręcz skromności, która podpowiadała mu, że zdjęcia robią sobie ludzie w sobie zatraceni – narcyzi. To dlatego jego zdjęciem profilowym na portalach społecznościowych i komunikatorach był (kiepskiej jakości, Bob nie był dobrym fotografem) portret Heata i stąd też unikał wszelkiej maści prasowych konferencji albo spędów dla elit, nawet wtedy, kiedy zasłużył na miejsce w najbliższym otoczeniu komendanta policji, dyrektora FBI albo federalnego prokuratora. Kamery mu przeszkadzały. – A poza tym to książka Ryles, więc wybij sobie z głowy, że się zgodzę, żeby cały świat oglądał Cię bez ciuchów. Wykluczone, Wondolowski. Zapomnij – powtarzanie kolejnych wariantów zaprzeczenia wcale nie było objawem niespodziewanego wylewu, a chęcią podkreślenia autonomicznie podjętej przez Roberta decyzji. Te obrazki były zarezerwowane tylko i wyłącznie dla niego, i nie zamierzał dzielić się nimi z fanami radosnej twórczości zaprzyjaźnionej pisarki. – Jest zupełnie odwrotnie. To moja żona ma szczęście, że jest cierpliwa i że nie usnęła na kanapie – błysnął zadziornym uśmiechem, zupełnie nieprzejęty sugestywnym spojrzeniem pani doktor w stronę eleganckiego, ściennego zegara. Nawet jeśli bowiem Jessica miała rację i faktycznie odrobinę nadużywał jej wytrwałości, to tego wieczora czuł się wyjątkowo przekonany o tym, że tych kilku godzin na kanapie nie będzie żałować ani mu wypominać, więc nie uciekał w fałszywą skromność albo pokorę, tylko pewny siebie zaglądał jej w oczy i rozbudzał jej wyobraźnię.
- Mówisz tak dlatego, że to właśnie on najczęściej pojawiał się na ekranie bez koszulki, czy uciekłaś w spoilery? – zapytał z przekąsem, ale świadomy, że w bardzo prosty sposób mogłaby mu się odgryźć, nawiązując do garderoby głównej bohaterki, dlatego zanim zdążyła się oburzyć, uniósł ręce do góry w geście bezbronności i przez zaciśnięte zęby wycedził prośbę, żeby jeszcze nie strzelała. Droczył się, nic osobistego. – Niby „facet, który robi z siebie głupka” brzmi lepiej niż drzewo, ale nie jestem do tego przekonany. Musiałabyś to dobrze sprzedać – zawyrokował luźno, zupełnie jakby faktycznie był zainteresowanym podjęciem się pracy w agencji pani doktor i to w jednym z zaproponowanych mu, dość wyszukanych, mimo wszystko, stanowisk; o „drzewie” wspomniał natomiast nieprzypadkowo, bo w którymś ze szkolnych przedstawień dostał właśnie taką rolę i Jessica doskonale znała tę historię o rozgoryczonej, pięcioletniej pyzie, która przez godzinę musiała stać nieruchomo na scenie przed dziesiątkami innych uczniów, rodziców i nauczycieli. – Zresztą nie do końca rozumiem to „zdegradowałabyś mnie”. Czyli, że niby to Ty będziesz rządzić? Dziwna ta fantazja, Wondocośtam – wtrącił jeszcze mniej lub bardziej na temat, uważnie się małżonce przyglądając, żeby sprawdzić w jaki sposób zamierzała odebrać jego słowa. W końcu, skoro już rzuciła mu rękawicę i zamierzała sprawdzać bystrość jego umysłu, to nie mogła liczyć na ulgowe traktowanie i głęboką defensywę ze strony swojego męża, dlatego zadziornym uśmiechem przypomniał jej, że w wielu kwestiach to on rządził. Przekora bardzo prędko zamieniła się jednak w rozczulenie; chociaż w słowach Boba pewnie trudno było odnaleźć pierwiastek świadczącego o sarkazmie rozbawienia, to wcale nie czuł (i nie czułby) się takim postawieniem sprawy obrażony, a co więcej – był święcie przekonany, że Jessica dobrze zdawała sobie z tego sprawę i że wcale nie podejrzewała go o jakieś niedowartościowanie. Z sytuacji wybrnęła jednak wzorowo, a rumieniec, którym zalały się policzki Wondolowskiego wcale nie był wytworem wyjątkowo obrazowych, męskich fantazji, tylko chwilowym zawstydzeniem, spowodowanym czułym zapewnieniem ukochanej. Niby nie powiedziała nic, czego by nie wiedział, ale serce i tak zabiło mocniej, w odpowiednim rytmie. Czasami na nią nie zasługiwał.
- Mogę prosić o wszystko? Bardzo sprytnie, mała. Bardzo sprytnie – zabawnie podrzucił brwiami do góry, melodyjny akcent stawiając na kilka sylab przed tą, którą zainteresowana była pani doktor. I owszem – coraz mocniej dobijała się do jego wyobraźni, sięgając do coraz mniej niewinnych tęsknot i sprawiając, że coraz trudniej było mu się skupić na czymś innym, niż tym co skrywał pod sobą materiał jej szlafroka, ale to wcale nie znaczyło, że myślami był już pod deszczownicą i to z opuszczoną gardą. Co jak co, ale w tym związku utrzymywanie czujności było bardzo ważne, dlatego do samego końca musiał kontrolować sytuację, żeby nie postawiła ostatniego słowa w najmniej oczekiwanym momencie. – Więc pieprzowa mięta z aloesem i truskawką. Sama jesteś sobie winna – wzruszył ramionami, w skupieniu wyciskając na szczoteczkę po groszku pasty z obu tubek i zaczął sumiennie szorować zęby, przyglądając się jak targało nią onieśmielenie. Bardzo lubił ten kontrast; jeszcze kilka oddechów wstecz proponowała mu wszystko, a teraz zmieszana uciekała przed nim spojrzeniem, maltretując zębami swoją dolną wargę. To właśnie tu musiał leżeć klucz do szaleństwa i pożądania, jakie na jej punkcie odczuwał Robert. – Zasługa. Ale poza tym się zgadza, wysoki sądzie. Nie mam nic na swoją obronę. I wcale nie żałuję – wyartykułował wreszcie na raty i nie do końca wyraźnie (bo z pełnymi ustami), a potem obojętnie rozłożył ramiona na boki. Pewnie łatwo było mu mówić, skoro to nie on zanosił się rozkosznymi westchnięciami w samym środku nocy (chociaż zdarzało się), ale nie sądził, żeby było się czego wstydzić, a w ciekawskich spojrzeniach sąsiadów – jeśli naprawdę się pojawiały – dopatrywałby się prędzej zazdrości, niż zgorszenia.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Zawtórowanie Robertowi w tej dość spontanicznej, ale niezwykle przyjemnej dla zmysłu wzroku i słuchu reakcji było oczywistością; Jessica bardzo lubiła nie tylko słuchać śmiechu swojego męża, ale również obserwować, jak kąciki jego ust unosiły się w szczerym zadowoleniu, a wynikające z tego zmarszczki wokół oczu dosadnie podkreślały błysk w tęczówkach. Nie była specjalistą w obszarze tworzenia filmów czy programów telewizyjnych, ale byłaby skłonna postawić naprawdę duże pieniądze na to, że te dwie rzeczy były wystarczająco mocno przemawiającym argumentem za tym, że owszem - agent Wondolowski nadawał się do telewizji. Z drugiej jednak strony była świadoma tego, jak rzadko widywała go na zdjęciach czy jakichkolwiek nagraniach i musiała przyznać, że nieco nad tym ubolewała, wszak ich aktualne życie przebiegało w sposób, który bardzo chętnie uwieczniłaby na fotografiach, które potem mogłaby włożyć do specjalnie przygotowanego na tę okazję albumu. I choć wiedziała, że wystosowanie takiej prośby spotkałoby się raczej z pozytywną odpowiedzią mężczyzny, to jednak nigdy nie zamierzała zmuszać go do czegoś, na co nie miał ochoty. Kilka razy tylko wspomniała o tym, że dziwnie się czuje, kiedy wiadomość lub przychodzące połączenie od niego są upiększone portretem Heata, ale wraz z upływem czasu przyzwyczaiła się nawet do tego, a jedno z niewielu zdjęć, do których Bob był skłonny jej zapozować wraz z ukochanym zwierzakiem, znalazło się w zaszczytnym miejscu, jakim była tapeta w telefonie Jess.
- Cały świat mógłby ci zazdrościć. To nie jest tego warte? - To wcale nie tak, że doktor Wondolowski miała jakieś celebryckie skłonności, choć niewątpliwie w publicznych wystąpieniach brała udział dużo częściej niż jej małżonek - zarówno jako ekspert pracujący dla FBI, jak i osoba bezpośrednio związana z miejscową uczelnią. Kłamstwem byłoby również stwierdzenie, że jej największym marzeniem było rozebranie się przed jakąkolwiek kamerą, toteż nawet najlepiej napisany na podstawie jednej z książek Ryles scenariusz nie skłoniłby jej do wzięcia udziału w takim przedsięwzięciu. Tym razem chodziło chyba jedynie o własną niepewność przemieszaną z ukrytą gdzieś z tyłu głowy pychą, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka te dwie rzeczy zupełnie sobie przeczyły. Jessica nie uważała bowiem, by należała do grona tych najbardziej atrakcyjnych w opinii mężczyzn kobiet. Owszem, ładna buzia, smukła sylwetka i ogólna dbałość o swoją aparycję niewątpliwie pomagały i dodawały kilka punktów do ogólnej oceny, ale również brunetka miewała kompleksy, o których na co dzień nie mówiła głośno, a które - jej zdaniem - znacząco zaburzały pozytywną ocenę. Zawsze coś mogło bowiem być lepsze; nogi dłuższe, biodra bardziej zaokrąglone, a biust chociaż odrobinę większy. Jeżeli zatem jej mąż sądził, że wszystko to było jedynie jej wymysłem, a kamera i widownia i tak by ją pokochały, to ona najzwyczajniej w świecie chciała to usłyszeć. - I kto powiedział, że pytałabym o zgodę? - rzuciła butnie, po prostu musząc podkreślić swoją autonomię oraz zamiłowanie do podejmowania decyzji na własną rękę. Do tego pytania Bob mógł jednak podejść dużo swobodniej, wszak spędzone razem lata bardzo szybko dały Jess do zrozumienia, że tak bliska relacja - przyjaźń, związek czy małżeństwo - wymagała kompromisów. Poza tym od samego początku liczyła się z jego zdaniem i nie wyobrażała sobie takiego przełomu w życiu oraz zmiany branży zrealizować bez jego wiedzy czy aprobaty.
- Widziałam wielu facetów bez koszulek i on wcale nie zrobił na mnie tak piorunującego wrażenia - wyjaśniła z przekąsem, który grymasem odmalował się na jej twarzy. Nie spodziewała się ze strony Roberta akurat takiego zarzutu, ale zakończenie serialu wydawało się kwestią dużo ciekawszą, niż powrót do spraw ewentualnej zazdrości. - Przeczytałam w internecie - wyznawszy swój grzech, wzruszyła ramionami, tym samym zupełnie pomijając kwestię ewentualnego żalu. Nie żałowała niczego, bo przecież i tak nie planowali kontynuowania tego akurat seansu, a męczenie się przez kilkanaście odcinków mijało się z celem, skoro wszystkie potrzebne informacje były podane jak na tacy w odmętach sieci.
- Kochanie - zaczęła z pobłażliwym uśmiechem - czy ty kiedyś pogodzisz się z tym, że rządzę tak po prostu? - Tym razem to w jej oczach błysnęło coś zaczepnego; coś, co wyraźnie sugerowało, że wcale nie musiał odpowiadać, nawet jeżeli był to materiał na naprawdę ciekawą dyskusję, skoro z tym trzymaniem władzy było w ich przypadku naprawdę różnie. Na koniec dnia Jessica chyba stwierdziłaby, że dzielili się władzą po równo, choć każde z nich lubiło wierzyć i wmawiać otoczeniu oraz sobie nawzajem, że było zupełnie inaczej.
- Bardzo dziwne połączenie - skomentowała, odsuwając się od wcześniej okupowanej szafki i podchodząc do zlewu, przy którym znajdował się Bobby. Przystając tuż obok męża, Jess zmierzyła wzrokiem ich lustrzane odbicia. Nie popędzała go, a tylko w międzyczasie szukała dla siebie jakiegoś alternatywnego zajęcia w postaci poprawienia lekko rozczochranych włosów czy pozbycia się pojedynczej rzęsy, która opadła na policzek. Bardzo lubiła to, że nawet w czynnościach tak prozaicznych jak wieczorna toaleta potrafili odnaleźć się na jednej powierzchni i nie wchodzić sobie w drogę, nawet jeżeli aktualnie wszystko sprowadzało się do tego, by całkowicie dzielący ich dystans zmniejszyć.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

jess

Zablokowany

Wróć do „Gry”