Starsza jest za to Phoenix. Nie za wiele, w hierarchii ich metryk przycupnąwszy koło Dwellera w odległości ledwie roku, dwóch miesięcy i jednego tygodnia. I nie uważa się także za mądrzejszą - co, wbrew pozorom, nie musi wykluczać się wcale z jej zwyczajową przemądrzałością, mechanizmem obronnym stosowanym bezwiednie w walce z każdym możliwym napływem lęku. Nie da się jednak ukryć, że - tak zwyczajnie - żyje dłużej. Można by zatem uznać, że i więcej przeżyła.
Przeczuła. I, że z tych
prze-czuć (to znaczy: z uczuć odkrytych w sobie, przerobionych, i ubranych w myśli), wyciągnęła w ciągu swoich prawie-trzydziestu-jeden (lat) jakieś wnioski.
-
A jak definiujesz “dobrą decyzję”? - Zaczyna, chyba tylko na rozgrzewkę, bo nie do tego zmierza. Wstaje, przenosi się - od stołu, do zlewu, przyciskając telefon do ucha kanciastym występem ramienia. Podoba jej się sposób w jaki chłopak wypowiada jej imię. Z pośpiechem i stanowczością, naciskiem kładzionym na drugą sylabę. Może jej się tylko wydaje, ale chyba wychwyciła leciutki
twang godny Kalifornii. Coś lżejszego niż w akcencie jej, i Bastka (Dwellera nie liczy, bo w jego dykcję zawsze wkradała się ta nadęta brytyjska domieszka), i Max'a, i... -
Nie, inaczej. Nie odpowiadaj. Coś ci powiem - Odkręca kran, i płucze pod nim talerz - płyn do mycia naczyń odmierzając w łezkach z większą niż kiedykolwiek w przeszłości ostrożnością.
Nie mówiła tego jeszcze nigdy - ani na głos, ani nikomu. Raz zapisała na jakimś świstku papieru, wciśniętym wkrótce do niszczarki w dyżurce wraz z przeterminowanymi danymi pacjentów. Kilka razy recytowała sobie w myślach, oddając się zupełnie przyziemnym, codziennym czynnościom. Ale teraz decyduje, że najwyższa pora. Że może będzie warto.
A, że pada akurat na dwudziesto-yyy… Ile on miał lat w zasadzie?
- Że pada na chłopaka, którego widziała raptem parę razy w życiu, ale wystarczy, że go słyszy, by wiedzieć, że go rozumie?
- No cóż, trudno. Niech tak będzie.
-
Moja zadyszka… - Automatycznie ścisza głos, jakby chcąc oszczędzić Bastkowi wiedzy o jego nowym pseudonimie, a sobie, tym samym, pytań:
kto? jak to? czemu? -
Bastian… Wiesz, Bastek miał labradora. To znaczy… - Śledzi wzrokiem trakt biegnący od jej własnych, bosych stóp, aż po duet metalowych misek w wersji iks-el, ustawionych pod ścianą - jedna jest pusta, druga gdzieś w dwóch-trzecich wypełniona wodą. Poprawia się, chyba skutkiem czułej lojalności względem Rufusa, i podchodzi do jego kącika, nazywanego także
mini-barem -
Bastian ma labradora, ale mówię o tym innym, tym pierwszym. Nazywał się Morty, i w sumie nie mieliśmy… Nie spędziliśmy zbyt wiele lat razem, on, i Bastian, i ja, ale Bastek go kochał. Wiesz, w taki sposób, w jaki się kocha po raz pierwszy. W każdym razie - Pochyla się; skoro już tu jest, to może równie dobrze nalać Rufuskowi i
świeżej -
Morty zmarł, poszliśmy do liceum, potem na studia… T-to znaczy, ja. I Bastian miał już wtedy Rufusa, który jest jaśniejszy, i większy, i... Ale nie o to chodzi. Był taki moment… Kiedy miałam dwadzieścia-coś lat, i chyba trochę zachłysnęłam się… Sama już nie wiem czym, Zachary… I spotykałam się z ludźmi. Wiesz, z mężczyznami. Chodziłam z nimi na randki, czasem do łóżka. I byłam kiedyś w barze, na drinku, z chłopakiem, który był jakieś trzy lata wyżej, robił specjalizację z ortopedii. I chciałam mu opowiedzieć - o Morty’m. Bo okazało się, że sam ma labradora. Więc wiesz, siedzimy, pijemy jakieś idiotyczne Pornstar Martini, i nagle orientuję się, że nie pamiętam. Imienia. Morty’ego. - Przez chwilę myśli, że Prescott weźmie ją za skończoną wariatkę (choć, w zależności od tego ile chłopak wie, możliwym jest, że już wyrobił sobie o niej opinię tego typu) -
Musiałam stamtąd wyjść, od razu. Bo… Bo wiesz, bo to jest ten moment, w którym sobie uświadamiasz, że kogoś tracisz. Że tam, gdzie kiedyś był - nagle go nie ma. W tobie. Że musisz szukać staranniej, bez pewności, że go znajdziesz. Że coś się z ciebie wymyka - coś, co myślałeś, że będzie na zawsze.
Okazuje się, że Phoenix czuje się nagle dziwnie poruszona. Kręci głową, do czajniczka-klepsydry ustawionego nieopodal w oczekiwaniu na swoją kolej, by rozgwizdać się śpiewem zwiastującym kawę.
-
Nie wiem ile wiesz, Zach. O tym, co się stało w zeszłym roku. O - ...wypadku -
Zdarzeniu z dnia urodzin, swoją drogą, Har... Jackiego. Ale... - Na chwilę musi zagryźć wargę, po lewej stronie - zbierając w sobie słowa tak, jak zbiera się koszyczki ostu; ostrożnie -
...ale wtedy naprawdę mogłam go stracić. Bastiana. Całego, nie tylko pamięć o nim. I myślę... Myślę, że ty wiesz, o jakim uczuciu mówię. Myślę, że wiesz dokładnie.
Jeśli się myli, to trudno; nauczyła się już, przynajmniej w jakimś stopniu, że
nawet ona nie zawsze musi mieć rację. Coś jej jednak podpowiada - może fakt, że Zachary zadzwonił do niej o dziewiątej-pięćdziesiąt-dziewięć, choć mówiła, że dostępna będzie od dziesiątej-w-dół-zegara - że tym razem nie znalazła się w błędzie.
- W każdym razie... To są dwie zupełnie różne rzeczy. To pierwsze uczucie, i to drugie. Tego drugiego - nie unikniesz, bo myślę, że… Um, dość chujowo, jest wpisane w charakter wszystkich bliskich związków. Ale to pierwsze… - Pociera czubek własnego nosa i mruży oczy w największym skupieniu -
Nad tym się zastanów. Czy będziesz w stanie… - ...żyć -
Być szczęśliwy z myślą, że go sobie odpuściłeś. Że go zapominasz. Że go nie widujesz, że jest, gdzieś tam, z innymi ludźmi, w innych wnętrzach, ale w tobie jest go, z czasem, coraz mniej, i w końcu - nie będzie go praktycznie wcale. Wiem, że może ci się wydawać, że jest inaczej, ale to jest, moim zdaniem, nieprawda. Pewne rzeczy trzeba pielęgnować. Więc jeśli teraz, na samą myśl, że mógłbyś go zaniedbać, ogarnia cię taki rodzaj… Obrzydliwego przerażenia - Jak ją wtedy, nad wypełnionym wódką, szampanem i syropem z marakui kieliszkiem w kształcie odwróconego stożka -
To znaczy, że warto. To znaczy, że on jest dla ciebie. Tak bardzo trudny, i skomplikowany, i pogubiony, jak jest. Bo innego go - w tej rzeczywistości - nie dostaniesz.