WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3" style="background: rgb(255,123,123);
background: linear-gradient(90deg, rgba(255,123,123,1) 0%, rgba(255,184,121,1) 16%, rgba(244,255,132,1) 37%, rgba(135,255,151,1) 59%, rgba(122,179,255,1) 80%, rgba(205,130,255,1) 100%);); font-family: 'Shefiratte'; font-size: 65px; letter-spacing: 2px;">Pride Month
<div class="ds-tem4">OGNISKO NA UoW</div></div><div class="tem-in">
<br>
Obrazek<br>
<br>Ognisko dla Studentów i Absolwentów University of Washington <br><br>24 czerwca, 18:00 <br><br>
Mówcie co chcecie, ale University of Washington potrafi się bawić!<br><br>
Zapewni Was o tym głośna muzyka niosąca się po całym kampusie, wesoły szczebiot studentów gromadzących się na miejscu wydarzenia, i wszechobecny zapach ogniskowego dymu. Już za chwilę zaczniemy od górnolotnego przemówienia Przewodniczącego Samorządu Studentów, który jak co roku uraczy Was kilkoma suchymi żartami i przypomnieniem, żebyście pili odpowiedzialnie… A potem do Waszej dyspozycji oddane zostanie kilkanaście kegów zimnego piwa, mnóstwo grillowanych przekąsek i owocowy ponch, który ktoś podobno wzmocnił zawczasu wódką…<br><br>
Pamiętajcie, by bawić się odpowiedzialnie i uważajcie na siebie - na teren imprezy podobno ktoś przemycił mniej legalne używki, a także ponoć wkradło się tu kilku nieproszonych gości…
<br>

</div></div></div></div></table>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

18. + outfit

Uniwersytet potrafi się bawić, owszem. I powinna to przyjąć sobie do wiadomości, zostawiając wszelkie zmartwienia gdzieś w tyle, za sobą. Denerwowała się tym spotkaniem z Mercy, bowiem wszystko się wydało. Ot tak, po prostu; prawda ujawniła się nagle w rzeczach jej BYŁEGO chłopaka. Nie chciała go już nigdy więcej widzieć na oczy. Nigdy przenigdy. Brzydziła się nim. Zdradził ją w ich mieszkaniu, co tym bardziej powodowało u niej mdłości. Bała się, że to wszystko zepsuje jej wspaniały wieczór z przyjacielem. Pragnęła odetchnąć, zapomnieć, ale nie za wszelką cenę. Tym razem nie zamierzała się upodlać za pomocą alkoholu. Uda jej się wszystko ukryć? Jeszcze jeden wieczór postara się pozostać absolutnie beztroska wobec wszelkich zmartwień.
Zawsze chciała być aktorką. I nie, to nie byłoby zatajanie prawdy, bowiem ta należała tylko do niej i Zacha. Po prostu miała udawać, że nic się nie wydarzyło. Wciąż zamierzała uśmiechać się i tańczyć, i grzać pianki nad lizącymi płomieniami. Miała w planach śpiewać z tłumem i kochać życie nawet jeśli to ten ostatni raz. Dla Emersona postanowiła zostać całkowicie trzeźwa, biorąc jedynie leki na uspokojenie, ale tylko dwie tabletki. Owszem, nadszedł czas na bycie dumnym z dzielnej Teresy.

Zero.
Nie powiedziała ani słowa, odkąd znalazła dowody zbrodni. I całe szczęście, że w domu nie było jej rodziny, bo musiałaby się tłumaczyć. A płakała rzewnie, przenosząc rzeczy z auto do swojego pokoju. Szlochała, lamentowała i tłukła po drodze rzeczy; wspólne zdjęcia usuwając z telefonu.
Mimo to, starała się zachowywać pozory. Przyszła na Kampus na czas zakończenia jej próby. Pomalowała się po zrobieniu dwóch maseczek: nawilżającej i rozświetlającej. Ubrała w cokolwiek. Zablokowała jeden numer i zostawiła wiadomość bratu, że nocuje dziś w domu, ale wróci późno. Będzie już tam nocowała częściej, na zawsze może? Niestety.

Widząc swojego nowego przyjaciela, posłała mu uśmiech, od razu ruszając w stronę epicentrum imprezy. Musiała się trzymać by nie zepsuć mu humoru. To było trudniejsze niż sądziła. Nie chciała ukrywać przed nim niczego. Coraz bardziej bała się kompletnego załamania, a przy tym skrzywdzenia Feathersa. Zawiedzie się na niej, gdy zobaczy ją w takim stanie. Coraz mocniej myślała o swoim upadku, o chęci… zapomnienia. Mimo to, wraz z dotarciem na ognisko, sięgnęła od razu po pianki zamiast po jakiekolwiek procenty. Pociągnęła Mercy’ego w stronę kłody i przysiadła na niej.
- Jesz z krakersem czy bez? Lepsze są bez, ale parzą strasznie. Och, uwielbiam pianki – westchnęła ciężko, skupiając się na doskonałym nadzieniu słodkości na szpikulec do pieczenia. Towarzystwo świetnie się już bawiło, choć ognisko trwało od jakiejś godziny.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Outfit

Trochę wstyd przyznać, zwłaszcza jeśli nie chce się wyjść na jakiegoś frajera, któremu zależy chyba trochę za bardzo, ale Mercy Feathers krążył po obszarze kampusu na długą chwilę zanim to huczne i wyczekiwane przez studentów ognisko w ogóle się rozpoczęło. W przeciwieństwie do Teresy, która i tak w jego odczuciu wyglądała rewelacyjnie, chłopak nie założył na siebie czegokolwiek. Już od dwóch dni miał zaplanowane, które jeansy i które trampki założy na imprezę, choć z wyborem koszulki wahał się do ostatniej niemal chwili. Terry nie musiała też wiedzieć, ale chłopak zdążył obrócić - na tę okazję zostawiając rower w domu, i pożyczając od ojca samochód - z kampusu na farmę i z powrotem, żeby przebrać się po porannych zajęciach i przy okazji ostatni raz poprawić włosy. Ostatnimi czasy nie dawały się okiełznać, za co Feathers winił waszyngtońską wilgoć, i jeśli nie chciał wyglądać jak kępa nieprzyciętej trawy, naprawdę musiał postarać się odrobinę mocniej niż zwykle.
Pojawienie się na miejscu przed czasem miało swoje plusy. Mercy bez większego problemu przeszedł przez lokalną kontrolę, która służyła powstrzymaniu studentów od wnoszenia na teren imprezy przedmiotów jakie mogłyby im zagrażać - na przykład broni. Potem zdążył też spokojnie obczaić, w których punktach serwują najlepsze przekąski, gdzie można w razie czego odpocząć od zgiełku, a także zauważyć, że w najodleglejszym kącie przestrzeni ustawiono dodatkowy rząd niebieskich toalet. To było ważne, bo wiadomo, co dzieje się po trzech godzinach imprezy w tych, które ustawione są na samym froncie i dostępne dla największej ilości uczestników.

Koniec końców, kiedy w gromadzącym się tu tłumie wychwycił wreszcie sylwetkę Teresy, nadchodzącej ku nim od strony wejścia, Mercy czuł się już niemal jak ogniskowy ekspert. Przyszykował pianki, miał ze sobą obiecane, lekkie piwo o owocowym posmaku, i zdołał nawet zorientować się w którym miejscu najlepiej byłoby usiąść aby mieć zarówno dostęp do ognia, jak i trochę prywatności, bez konieczności przekrzykiwania muzyki płynącej z wielkich głośników. Na jej uśmiech odpowiedział własnym - szerokim i szczerym. Pod nim, w przeciwieństwie do tego jakim przywitała go Kingsley, nie kryła się żadna tajemnica. Emerson był po prostu szczęśliwy, tak naprawdę. Może po raz pierwszy od przyjazdu do Seattle, albo kto wie - nawet od czasów poprzedzających to zdarzenie? Wreszcie, po tak długim okresie niepewności, zaczynał czuć, że jest na swoim miejscu. Coraz lepiej odnajdywał się na uczelni, odnowił kilka starych znajomości poza nią, ponownie odwiedził ulubione miejsca sprzed lat, ale też poznał parę nowych. Po wielu miesiącach rozterek i dylematów zaczynał wierzyć, że może jednak była dla niego w Seattle nadzieja na prawdziwe szczęście i taką przyszłość, jaką wymarzyła sobie dla niego jego mama.

- Zawsze z krakersem! - odpowiedział natychmiast po przywitaniu się z Teresą i zajęciu obok niej miejsca na szorstkim konarze służącym za siedzisko. To było akurat najprostsze pytanie na świecie, bo Mercy wolał pianki na podkładce z cienkiego, chrupiącego herbatnika. W jego poczuciu takie połączenie wydobywało z pianek nie tylko ich słodycz, ale też rozkoszną miękkość. W kontraście z kruchym ciastkiem, słodycze dosłownie rozpuszczały się w ustach (nawet jeśli przy okazji je parzyły - w końcu w życiu zawsze jest coś za coś…) - Hej, otworzyć ci piwo? - Zaproponował też, sięgając po szpikulec i dwie butelki raczej niskoprocentowego alkoholu o smaku tropikalnych owoców, zapewniającego idealne orzeźwienie w tak ciepły, czerwcowy wieczór. Mercy był na tyle rozsądny, że zamierzał wracać do domu taryfą albo nawet na piechotę (samochód zostawiając w bezpiecznym miejscu i planując by wrócić po niego jutro), ale nie miał zamiaru się upić. Co najwyżej lekko wstawić, na wesoło.
Wystarczyło mu jednak pojedyncze spojrzenie na Teresę, by zrozumieć, że chyba nie wszyscy mieli taki sam plan, a już na pewno nie ona. Mimo makijażu i błysku rozświetlacza, dziewczyna wyglądała na zmęczoną, a także może trochę przybitą. Mercy zafrasował się tym widokiem. Nie chciał naciskać, ale wolał też nie pozostawić tej sytuacji bez żadnego komentarza.
- Długi dzień, Terry? Dobrze się czujesz?

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Och, gdyby tylko ten dzień przeminął zupełnie normalnie, mogłaby zauważyć dyskretne starania Emersona co do wyglądu i całej imprezy. Kupił bowiem najlepsze pianki, a w tych jeansach - mówmy prawdę - wygląda obłędnie. Zawsze był taki przystojny? Sprawiał wrażenie zadowolonego z życia, uśmiechał się promiennie, a jego oczy błyszczały radośnie. Tym bardziej nie chciała go zranić swoim przybiciem. Nie miała najmniejszego zamiaru odbierać mu przyjemność z tego wydarzenia, bo ona była w rozsypce. Ba, to właśnie Emerson miał jej pomóc podnieść się i jak najszybciej zapomnieć o fatalnym zakończeniu jej pierwszej miłości.
Chryste, tak bardzo nie potrafiła pogodzić się z tym, że - najwidoczniej - Zachary jej nie kochał, skoro z taką łatwością oddał się komuś innemu. Jakiejś przypadkowej kobiecie, ładniejszej od niej fajniejszej. To, co ona zrobiła pod wpływem używek umywało się w tej chwili. Prescott wygrał pojedynek na gorsze zranienie, jakkolwiek idiotycznie to brzmi. Tak więc duma Teresy zostałabnaruszona, ale mimo wszystko nie chciała leczyć jej Emersonem, który nie zasługiwał na to. Pragnęła, by chociaż on odnalazł swoje szczęście z dala od dramatów i niedopowiedzeń. Musiała go zeswatać. O!
Tylko pytanie brzmi: czy znajdzie mu kogoś dobrego, skoro sama ma z tym problem? Czar prysł, a pomysł wydał się nagle jeszcze głupszy, więc szybko odszedł w niepamięć. Całe szczęście; nie mogła teraz stracić i Mercy'ego. Za bardzo go polubiła.
Wizja słodkich pianek zaklejających usta była najpiękniejszą dotychczas. Rzadko chodziła na ogniska,
często musząc zostać w domu i praktykować nowe utwory na swoich skrzypcach. Gdy wymykała się w nocy z domu, schodząc po różanej pergoli, impreza już tak była rozkręcona, że szybko chciała uciekać. Wszyscy byli pijani albo zjarani do reszty, a pianek brakowało. Kończyło się zazwyczaj tym, że sama szykowała sobie przysmak nad kominkiem bądź paleniskiem w ogrodzie. To była jedna z tych nieprzyjemnych cech bycia introwertykiem i posiadania bardzo małej ilości znajomych, bo nawet nie przyjaciół. Tym razem sama siebie zadziwiła, że jej znajomość z Mercym tak rozkwitała. Jak nadzieja, bo tą podobno też trzeba pielęgnować.
Zaśmiała się na jego entuzjastyczną odpowiedź i chwyciła ze stolika obok nich paczkę herbatników, które po chwili wręczyła Emersonowi. Sama również chciała spróbować zjeść w ten sposób, więc wyjęła również dla siebie dwa.
- Ja zazwyczaj jem bez, ale zrobię wyjątek, zainspirowałeś mnie - uśmiechnęła się delikatnie, rozbawiona. Chciałaby wiedzieć jak pięknie opisuje tą słodką rozkosz, bo może szybciej przekonałaby się do tego pomysłu! Na tę chwilę wpatrywała się w ociekającą piankę, która rozgrzewała się coraz to mocniej i przypalała lekko, co akurat uwielbiała. Na pytanie Mercy'ego skinęła głową i zerknęła jeszcze na moment w telefon, szybko czytając wiadomości od Zacha, zanim go zablokowała. Odchrząknęła żalem, by odetchnąć głęboko i cisnąć telefon na samo dno torby. - O, nie piłam nigdy tego smaku - oznajmiła, zerkając na butelkę i upijając zaraz łyka jak prawdziwy smakosz. Ogólnie nie przepadała za alkoholem, więc musiała przyzwyczaić się do delikatnie wyczuwalnej goryczki, by w końcu poczuć tropikalną nutę. Pokiwała głową z uznaniem, że smakuje jej.

Czuła na sobie jego spojrzenie, więc tym bardziej starała się ukryć każdy objaw swojego zdenerwowania. Czasem przeszywał ją dreszcz, a ręce jej drżały; lekkie zacienienia pod oczami nie poprawiały sprawy. Powiedzieć prawdę? Zachować to dla siebie? Dusząc w sobie wszystko nie mogła w pełni cieszyć się tym wieczorem. Może ulży jej, gdy zdradzi Mercy'emu to, co odkryła?
- Mhm, tak. Zerwałam tylko z Zacharym, bo miałam rację co do swoich przypuszczeń, ale wiesz, należy już do przeszłości. Pomożesz mi zdjąć piankę na krakersy? Mam tendencję do upuszczania ich. - Starała się, by nie zabrzmiało to wszystko dramatycznie; ot, normalny dzień. Ludzie zrywają ze sobą, to jest normalne. Chciała w to wierzyć. Chciała również mieć nadzieję, że miłość przemija, a każda kolejna nie jest tak bolesna.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Chłopak był właśnie w trakcie zsuwania pierwszej z pianek na krakersa, gdy stwierdzenie Teresy dotarło do jego uszu z impetem rozpędzonego pociągu. Aż stracił cały rezon i prawie pokpił sprawę, tylko w ostatniej chwili łapiąc gorącą piankę na herbatnik tak, by nie wylądowała na piachu i żwirze pod ich stopami. Spojrzał na Terry z szeroko rozwartymi powiekami i niedowierzaniem w brązowych tęczówkach, trochę tak jakby spodziewał się, że dziewczyna zaraz oznajmi mu radośnie, że tylko żartowała, a między nią i młodym fotografem wszystko jest po staremu!
Tylko, że nic nie wskazywało na to, by tak miało się stać - Kingsley wyglądała bowiem na zupełnie poważną, ale i zaskakująco przy tym spokojną.
- Wow, o rany - Mercy naprawdę nie chciał by wyglądało to tak, jakby przejął się zakończeniem związku przyjaciółki bardziej niż ona sama, ale na ten moment wiele na to wskazywało. Pragmatyzm jej stwierdzenia naprawdę go zaskoczył, wydawało się, jakby bardzo, bardzo niedawne rozstanie z byłą miłością nie robiło na niej tak naprawdę większego wrażenia, a ona rzeczywiście była gotowa by ruszyć do przodu i ułożyć sobie życie bez Prescotta - No… No dobra, skoro tak mówisz…
Takie zachowanie studentki mogło wskazywać na dwie możliwe wersje wydarzeń. Albo Teresa faktycznie nie bardzo przejęła się zerwaniem, co oznaczałoby, że związek pewnie już od dawna niewiele dla niej znaczył, i była gotowa na jego zakończenie nawet nim faktycznie miłość umarła śmiercią naturalną…
Albo też była w stanie głębokiego wyparcia, tylko przywdziewając maskę spokoju i nie wzruszenia, podczas gdy jej serce pękało na wiele małych części, sprawiając jej cierpienie i ból, którego za wszelką cenę nie chciała obnażyć przed światem.
Feathers niemal od razu przypomniał sobie ich rozmowę tego dnia w majowe popołudnie na kampusie, gdy dzielili się czerwonymi żelkami i poznawali nieco lepiej, opowiadając sobie o rzeczach, o których nie mówili nikomu innemu. Pamiętał jej wątpliwości i wahania, podejrzenia odnośnie możliwej niewierności Zachary’ego Prescotta, potrzebę by ktoś ją zapewnił, że nawet z najgorszego złamania serca można się mimo wszystko jakoś wykaraskać.
Składając wszystkie elementy tej misternej układanki w jedną całość, Mercy dochodził do coraz pewniejszego wniosku, że drugie z jego podejrzeń było chyba bardziej prawdopodobne. Jeśli dodać do tego dokładny makijaż, przykrywający lekką opuchliznę i podsinienia pod oczami i stanowczość z którą Teresa odmawiała dalszej rozmowy o Zachu, Emerson był niemal pewien, że po prostu broniła się przed jakimkolwiek myśleniem o odkrytej niewierności fotografa.

Powoli pokiwał głową, zastanawiając się cały czas co on tak naprawdę powinien zrobić w tej sytuacji, by jak najlepiej wesprzeć dziewczynę, nie ryzykując też zepsuciem jej wieczoru poważnymi tematami. Czy lepiej było drążyć? Czy zostawić ją w spokoju, pozwalając jej po prostu cieszyć się smakiem pianek i zapachem rozhulanego ogniska? I przede wszystkim czy naprawdę była w stanie się nimi radować, nadal przeżywając aferę z Prescottem?
Póki co mógł przynajmniej spełnić jej prośbę - ostrożnie zsuwając drugą piankę na krakersa i podając dziewczynie tak przygotowany smakołyk.
- To co, za nowe, lepsze początki? - wzniósł niepewny toast, unosząc dłoń w której sprawnie trzymał butelkę piwa za szyjkę, i przyszykowanego dla siebie krakersa - I wiesz, gdybyś jednak chciała pogadać… Możesz na mnie liczyć w każdej chwili, okay?

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Terry spokojna? Absolutnie. W głębi duszy widziała już tylko czarne scenariusze, a do płuc docierało coraz to mniej tlenu. Miała wrażenie jakby ktoś zrzucił na jej ramiona stos kamieni, bo chciał ją pochować żywcem. Docierało do niej niewiele bodźców ze świata zewnętrznego, a Emerson był jakimś wyjątkiem, na którym mogła się skupić. Patrzyła wtedy na niego uważnie i odnajdywała w sobie zalążki pociechy, nawet jeśli nic jeszcze nie powiedział. Wszystko to co miała, to była nadzieja, która jakoś przygasła. Została samotna na okrutnym lodzie i aż drżała, choć ognisko uniwersyteckie grzało niemiłosiernie.
Uniosła nieco swoją piankę w krakersie, zerkając na Mercy'ego, który sprawiał wrażenie jakby przeżywał wszystko o wiele gorzej niż sama Terry. Ale to nieprawda. Ona pragnęła teraz zniknąć i to jak najszybciej. Czuła, że długo nie wytrzyma w tym wcieleniu, mając w sobie tak ogromny smutek i żal; sądziła, że jest kochana, a to okazało się nieprawdziwe. Przyjęła za to z ulgą fakt, że Mercy nie zamierzał ani drążyć, ani jej pocieszać, bowiem tego chciała w tej chwili. A może chciała? Nie miała pojęcia. Ugryzła kawałek przysmaku, który pociągnął się, by finalnie rozpuścić w jej ustach. Przymknęła powieki, rozkoszując się do reszty miękką słodkością pianki i chrupiącym herbatnikiem. Uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona, że tak mała rzecz odciągała ją od czarnych chmur. Zaraz ponownie chwyciła butelkę z piwem i również uniosła w geście toastu, kiwając przy tym głową.
- Oby rzeczywiście te początki były lepsze - westchnęła, lekko stukając się z nim i już miała upić, gdy dodał jeszcze kilka słów. Terry zazwyczaj była twarda i wszystko w sobie dusiła, nie potrafiła inaczej. Ostatnio jednak załamywała się, nie kontrolując swoich emocji. Teraz również nastał moment zachwiania i odstawiła butelkę na ziemię, by już po chwili obejmować Mercy'ego mocno. Drżała od nieustannej walki ze łzami, z którymi nie wygrała i tak. Ułożyła brodę na jego ramieniu, a oczy zacisnęła mocno, by absolutnie nikt nie zobaczył co się z nią dzieje. Nie mogła tak obnażać się przed tyloma ludźmi.

Musiało minąć kilkanaście minut zanim Teresa uspokoiła się. Otarła policzki z łez wierzchem dłoni i ponownie chwyciła patyk, by nadziać kolejną piankę. Doceniała, że Mercy był przy niej i gotowy do zwierzeń czekał, znosząc dzielnie kobiecy płacz i załamanie. Terry zaś myślała, by uspokoić się w sposób syntetyczny. Wystarczyło sięgnąć do torby. Wcisnęła więc dłonie między uda, patyk trzymając kolanami. I choć był ciepły, czerwcowy wieczór, ona jakby marzła.
- Dowiedziałam się dzisiaj, nie wiem kim ona jest i jak... właściwie może wiem. Jest w końcu fotografem, więc łatwo ukryć... a ja naiwna i... Chryste, czy to zawsze tak boli? - Czy może ona jest słaba, bo dopiero posmakowała prawdziwego życia, gdy bycie fair idzie w odstawkę? Bo podejrzewała, że wszystko to trwało trochę dłużej niż jeden jedyny raz. Zmienił się. Nie chciał jej. Zachary jej nie chciał.

Chyba nie mogło już być nic gorszego.
Machnęła ręką i ukryła twarz w dłoniach, czując kolejny przypływ fali rozpaczy. Nie chciała być tak słaba przy Mercym. Przede wszystkim przy nim.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Z początku nie miał zielonego pojęcia, że stawał się teraz dla towarzyszącej mu dziewczyny czymś na podobieństwo kotwicy, która pozwalała jej zachowywać jeszcze jakiś nikły kontakt z rzeczywistością, chociaż wewnętrzne demony coraz łapczywiej wciągały ją w grząskie bagno negatywnych emocji.
Skąd miał wiedzieć!? Przecież powiedziała mu, że ma się okay, i że zerwanie z chłopakiem to nic wielkiego, a on nie chciał na siłę upierać się, że Teresa nie ma racji.... Nawet jeśli instynkt mógł cicho szeptać mu co innego.
Przecież to ona najlepiej orientowała się we własnym życiu, czyż nie? Byłoby więc absurdem gdyby Mercy zaczął ją teraz zawzięcie przekonywać, że powinna być bardziej zrozpaczona, bardziej smutna, bardziej zła. Robił więc dobrą minę do złej gry, na dokładne podobieństwo maski radości i zadowolenia jaką przybrała na dzisiejszy wieczór sama Kingsley, i tylko kiwał głową, gdy próbowała wtórować mu w wesołym toaście.

Iluzja nie potrwała jednak długo. Jego ostatnie słowa zadziałały jak iskra wpadająca w ocean benzyny i zapalnik wyrwany gwałtownie z tykającej bomby jednocześnie. Teresa, do tej pory tak z pozoru opanowana i niewzruszona rozpadem relacji z Zachary'm Prescottem, nagle przeszła przeobrażenie w zapłakaną kupkę nerwów, dotychczas usilnie trzymanych na wodzy.
I chyba całe szczęście, że Mercy dorastał parając się sportami drużynowymi i grami komputerowymi na potęgę - dzięki temu miał naprawdę wyczulony refleks, i mógł poszczycić się nim teraz, w porę rozwierając ramiona by Terry mogła wpaść w jego objęcia dokładnie w chwili, w której było to potrzebne. Objął ją ostrożnie, układając dłonie na bezpiecznej wysokości jej pleców i barków, i tylko trzymał, łagodząc drżenie jej ciała. Czuł wyraźnie, jak w przyjaciółce toczy się potężna walka między próbą powstrzymania się od płaczu, a chęcią aby wybuchnąć. Była w każdym dreszczu i każdym cichym pociągnięciu nosem.
Kontrolnie uniósł wzrok tylko na moment, upewniając się, że nikt się na nich nie gapi. Gdyby tak było, był gotowy porozganiać ludzi kijkiem z piankami wciąż nabitymi na jego czubek. To, jaki smutek przeżywała teraz Terry, nie powinno być niczyim problemem - tylko jego, skoro to z nim chciała lub potrzebowała się nim podzielić.
- Hej, wszystko okay, okay? - powiedział łagodnie, delikatnie gładząc ją po plecach - Mam cię. Wszystko w porządku.
Sam nienawidził płakać przy ludziach i wiedział jak niekomfortowe to może być, więc gdy Terry odsunęła się nieznacznie, szybko i dyskretnie wyciągnął z bocznej kieszeni paczkę chusteczek i podsunął jej, gdyby chciała otrzeć łzy. Odczekał chwilę, aż dziewczyna uspokoiła się nieco. W świetle ogniska, z wilgotnymi rzęsami i nosem zaróżowionym od płaczu wyglądała o wiele młodziej i bardziej bezbronnie niż zwykle.
- Chcesz gdzieś stąd pójść? Nie musimy tu siedzieć, jeśli... No, jeśli nie czujesz się tu dobrze - wzruszył lekko ramionami, dając do zrozumienia, że on nie musi wcale koniecznie przesiadywać teraz przy ogniu, jeśli Teresa wolałaby być w miejscu mniej wypchanym ludźmi i radosnymi głosami - Naprawdę mi przykro, że musisz przez to przechodzić, Terry.

Zsunął się z drewnianego siedziska, i ukucnął naprzeciwko Kingsley, z żywym ogniem podświetlającym jego sylwetkę od tyłu. Może było mu trochę głupio, ale odważył się aby wyciągnąć dłoń, i pogładzić dziewczynę po wierzchu jej ręki.
- Słuchaj, te pierwsze... - Miesiące... - Godziny są najgorsze, uwierz mi. - Skłamał, czego pewnie potem pożałuje, ale nie chciał na razie rozsnuwać przed przyjaciółką najczarniejszych scenariuszy. Po co? Przecież i tak była już w dostatecznym bólu - Potem zrobi się lepiej. Łatwiej, obiecuję. Jeśli chcesz, przejdziemy przez to jakoś razem, okay? Możemy zacząć od tego, że mogę ci dać moją kurtkę, co? - Nie był pewien, czy przyczyna leży w chłodzie, czy w czym innym - Drżysz.
To prawda, Emerson Feathers bardzo lubił mieć rację, ale tym razem fakt, że jego hipoteza o wewnętrznym bólu Teresy Kingsley potwierdzała się, wcale go nie ucieszył.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba była marną aktorką, skoro nie przekonywała sama siebie co do swojego samopoczucia. Pokładała w sobie ogromne nadzieje co do swojej twardości ducha. Nie chciała płakać przy innych, a tym bardziej przy Mercym. Nie chciała się smucić w taki dzień! Nie chciała stracić Zachary’ego, lecz problem polegał na tym, że w tej chwili – nie chciała go już. Jak to wszystko pogodzić i złożyć w jedność? Nie miała absolutnego pomysłu. Liczyła więc tym bardziej na podnoszącą na duchu obecność Mercy’ego. Patrząc na niego, robiła się nieco spokojniejsza. Czując jego dotyk, serce nieco schodziło z szaleńczego tempa.
A jednak: Terry była słaba. I Featherson to widział. Nie dało się zatuszować w tym momencie grubych łez i ciężkiego nabierania powietrza. Teraz wszystko stało się wyzwaniem, jakby los igrał sobie z nią za wszelkie wątpliwości i grzech, jakiego dopuściła się kilka miesięcy temu. Ba, wciąż popełniała błędy, lecz z dumą mogła zauważyć, że odkąd poznała Mercy’ego, sięgała po wszelkiego rodzaju używki coraz mniej, rzadziej. Ostatni raz zrobiła to… kiedy? Już sama nie pamięta. Zastępowała leki nadzieją, a skręty prawdziwym śmiechem. Zamiast topić się w smutkach przy zasypianiu, zanim zadziała tabletka nasenna, teraz wyobrażała sobie ciemnobrązowe oczy i szczery uśmiech, które nie należały do jej ówczesnego chłopaka. Boże, czy jeszcze kiedyś będzie w stanie zaufać nie tyle co drugiej osobie, ale i samej sobie? Owszem, miała dopiero dwadzieścia jeden lat, lecz problem leżał w fakcie, że ta miłość była jej pierwszą. I skończyła się tragicznie.

W objęciach przyjaciela poczuła się nieco lepiej, bezpieczniej. Teraz nie obchodziło ją czy ktoś zobaczy jej załamanie, lecz gdyby doszły do niej jakiekolwiek plotki, przejęłaby się. Teraz jednak ułożyła głowę na ramieniu Mercy’ego, przymykając powieki ciasno jakby to pomogło jej zniknąć natychmiastowo. Nic takiego niestety nie stało się; dostała za to delikatne, pocieszające gesty i paczkę chusteczek, którą przyjęła bez zawahania.
- Nie chcę nigdzie iść, ja… n-nie chcę wracać do domu i być tam… sama. – Przygasła jeszcze bardziej, a jej ramiona skurczyły się pod kolejnym ciężarem nie do zniesienia. Nawet nie zamierzała wyobrażać sobie jak będzie się czuła, siedząc w swoim pokoju i budząc się w nim przez kolejne miesiące. Za bardzo zdążyła polubić spanie obok innej osoby.
Unosi spojrzenie na Mercy’ego, który nagle znalazł się przed nią. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, by po chwili zsunąć wzrok na jego dłoń przykrywającą jej. Zadziwiające, lecz było to mocno podnoszące i bardzo przyjemne. Mógłby tak zostać na dłużej, by pomógł jej przeminąć żałobę po umarłym związku.
- A co jeśli nie dam rady? Nie chcę… - żyć. – Nie dam rady. Sama. Wracając do rodziców, uznają to za moją porażkę i tym razem nie uwolnię się. I będę… c-co jest ze mną… nie tak, że on mnie… Dlaczego? – Znów szloch wstrząsa jej ciałem, więc skina głową na jego pytanie; usta jej układają się w nieme słowa Tak, proszę. Struny głosowe odmawiają na chwilę posłuszeństwa.
Pochyla się, chowając twarz w dłoniach i zastanawia się głęboko jak długo będzie w stanie wytrzymać krwawiące serce. Zwyczajnie chce się – w końcu – poddać i jest coraz bliższa zakomunikowania tego Mercy’emu. Chciałaby zasnąć i nie obudzić się, bo ponownie zawiodłaby się na tym okrutnym świecie.
- Skoro on mnie… nie chce, to może zjemy, um, jeszcze jedną piankę?

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Łącznie – w drodze pomiędzy domem a terenem uniwersytetu – wykonał 21 (słownie: dwadzieścia jeden) połączeń. Trzy z nich wylądowały w telefonicznej historii Teresy, w zakładce „nieodebrane” (odrzucone?). Kolejnych trzynaście zawisło w próżni – jakoś tak zwyczajnie nie mając gdzie się podziać, kiedy jedyna droga na pocztę głosową została, dość dosłownie, zablokowana. Razem z numerem nadawcy.
Chłopak zrozumiał, że z jego domu nie zniknęły wyłącznie jej rzeczy – ale także Ona-cała; smętnie ciągnąc za sobą nie tylko walizkę i podpięty pod rączkę plecak, ale także wspomnienia. Ostatnie spojrzenie rzucone przestronnemu salonowi i sypialni – grawerowi ciał wyrytych w pościeli, o których łóżko pamiętać będzie jeszcze przez parę godzin. Ale Teresa, upchnąwszy ten widok po kieszeniach, zapamięta je już na zawsze. Z czasem tylko coraz mniej wyraźnie. W dziewczęcej świadomości rozmyje się kto spał po prawej, a kto po lewej stronie; i czy był w ogóle taki moment, kiedy miało to znaczenie. Będzie pamiętać, że „bolało” – ale nie będzie pamiętała „gdzie”.
Pięć następnych połączeń wykonał do swoich rodziców (kontrolnie; jak zwykle zbyt zajęci własnym życiem, aby Zachary mógł uznać, że o czymś wiedzą). Prowadząc się obwodnicą rozmowy (więc nie zadając zbyt bezpośrednich pytań) jednoznacznie wykluczył, by w ostatnim czasie kontaktowali się z Teresą. By o czymś wiedzieli – albo czegoś się domyślali. Nie tyle „o Nich” – co, po prostu, o Nim.

A zatem – dwadzieścia jeden połączeń; całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że jeśli złapać taksówkę, podróż z Queen Anne na teren kampusu zajmowała niespełna kwadrans.
Potem było piwo – ot, na przywitanie; koledzy i koleżanki z roku (i Jenna, z tym swoim, Chryste, wkurwiającym nagle: „o! a mówiłeś że cię nie będzie!”). Były butelki piwa, puszki piwa, super-zajebiście-eko kubeczki z piwem (które może i rozkładały się szybciej niż plastik, i nogi Teresy przed jakimś obcym typem [dopowiedzenie? hipokryzja? w tamtej chwili pierdoli go i jedno, i drugie], ale były też zwyczajnie chujowe w wykonaniu, rozpadając się w rękach). No i zaproszenia, że „stary, a tam piją prosto z kega, spróbuj, totalnie-ee-e”. Całkiem możliwe zatem, że zanim Ją (Ich?) zobaczył, był już mocno wstawiony i wyposażony we wszystko, w co wyposażyłby się na każdej dobrej imprezie jeszcze rok – lub dwa – temu. Teraz wpędzony w miękki, ale dziwnie surowy slalom wokół własnych wątpliwości (i tęsknoty tęsknoty tęsknoty). Zawodów. Strachu, złości i nerwów.
W brutalnie niewłaściwym, ale za to jakże Prescottowym przekonaniu, że Teresa mu się należy. Że to nie on powinien być tym, którego się rzuca. I że bez niej nie pozostaje już nikim innym jak- Myślał, że nie – ale wciąż to właśnie tego obawiał się najbardziej.

Cała reszta? Działa się szybko. Na tyle szybko, by każdemu pozwolić zauważyć coś innego.
Na przykład Elizabeth (tak, ta sama, która tamtego dnia błagała Harper-Jacka o autograf) powie jutro, że to nie był Zachary; ten, który jednocześnie jakby popchnął, a potem szarpnął odwróconego plecami Mercy’ego.
Brian – że to właśnie Feathers (chociaż nazwie go „Feathersonem”) wszczął bójkę, ale w sumie to szacun, bo też za tym p e d a ł e m nie przepada (dotychczas rzucane bardzo nieświadomie i raczej z uwagi na kierunek studiów, a nie na faktyczną orientację).
George przyzna, że nic takiego nie widział. A w ogóle to wydaje mu się, że to zwykła, rozdmuchana pyskówka była. Na co Mia odpali Facebooka. Potem znajdzie nagranie – i zapyta się, czy według George’a tak właśnie wyglądają „zwykłe pyskówki”.

Zachary natomiast nie widział n i c . Ale czuł wszystko; i niewiele myślał, przy okazji – a już na pewno nie na temat przystawiającego się do Teresy chłopaka, który w tamtej chwili nie mógł obchodzić go mniej. Za to Caleb... Caleb nazajutrz zasugeruje, że może w całej akcji w c a l e nie chodziło o Teresę. Bo wiecie, Prescott przecież-
Stop-klatka:
C-co to ma, kurwa, być?! – Wyrzucone z siebie nierówno, z alkoholem szeleszczącym za większością zgłosek. – Co to ma być, Kingsley?! O co ci, kurwa, chodzi?!

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co to ma być?
O co jej chodzi?


Boże, te absurdalne słowa owiane alkoholową melodyjnością i przy akompaniamencie chwiejnych kroków. Początkowo sądziła, że to jakiś żart; wymysł jej chorej wyobraźni, wciąż tak bardzo zranionej po wydarzeniach sprzed kilku godzin. Serce wciąż krwawiło, a ciało drżało i choć starała się zapomnieć, myślami wciąż powracała do Zachary’ego i strachu przed przyszłością.
Bo – gdzie teraz podzieje się? Rodzice na dłuższą metę nie wchodzą w grę. To tylko świadczyło o jej porażce, ponieważ Zachary nie chciał jej, wolał inną. Rozpacz po odrzuceniu jest normalna. Problem polega na tym, że Terry nie ma absolutnego pojęcia, czy, zawiniła. Była za słaba w łóżku, ma jakiś fatalny nawyk, a może za głośno oddychała, gdy przytulała się do niego? Za dużo czułości wymagała? Akurat tu sprzeczałaby się, bowiem nie była jakąś wielką romantyczką. Nie afiszowała się z miłością, nie lubiąc tego również u innych.

Co źle zrobiła, że Zachary postanowił ją odrzucić?
Starała się zrozumieć, a Emerson miał za to pomóc Teresie uwierzyć, że to nie jej wina. Że minie. I zdolna będzie wciąż do pokochania, tym razem właściwej osoby. Tylko teraz ciężko jest jej pojąć, że skoro raz ją ktoś odrzucił, zostanie znów pokochana. Absurd. Nie będzie miała nikogo, zaufanie chowając za poduszkę w pokoju Zachary’ego. Tak jak czerwone majtki, które nie należały do niej.
W przeciwieństwie do serca Kingsley.
I tak jej się teraz odwdzięcza? Za te całe pieprzone oddanie? Oskarża ją o… o romans? Chryste, co za głupota! No, tak jakby, ale z Mercym nic się nie działo przecież. Podnosił ją na duchu, nic więcej. Nic. To, że pojawił się między nimi kontakt fizyczny, o niczym nie świadczyło. Zresztą, Prescotta teraz to nie powinno obchodzić. Już nie należy do niego, choć on nie należał do niej… chyba nigdy.

Podniosła się powoli, torując dostęp do Mercy’ego swoim własnym ciałem. Ściągnęła brwi jakby miało to dodać jej walecznego wyrazu, lecz tylko pogłębił grymas, jaki zagościł się już na długie godziny.
- Słucham? To chyba ja powinnam pytać, co? - pchnęła go nieznacznie do tyłu i sama odsunęła się, niemal wpadając na Emersona. Nie może oddychać. – Od jak dawna mnie zdradzasz, Zachary? Od jak dawna kłamałeś? Och, to wszystko pewnie nie było prawdą, a jakąś przykrywką dla matki, bo spotykasz się z dziwką? Nie byłabym zaskoczona. Idź stąd, koniec, to koniec. – Zwróciła się do Zacha plecami, zerkając niepewnie na swojego przyjaciela. – Pójdziemy stąd? Proszę.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Emerson Feathers, przez niektórych czule nazywany Mercym, a przez innych, błędnie, Feathersonem, nie miał zielonego pojęcia o tym jak wygląda Zachary Prescott. Nie było się co oszukiwać, w ostatnich tygodniach chłopakowi przyszło parę razy na myśl żeby poszukać fotografa w mediach społecznościowych, dowiedzieć się o nim troszkę więcej i skonfrontować własne wyobrażenia z rzeczywistością. Za każdym razem jednak był w stanie albo wyperswadować sobie ten pomysł samodzielnie, albo po prostu coś innego skutecznie odciągało jego myśli od planów na zostanie Młodym Detektywem Facebooka.
To zresztą chyba nie byłby dobry pomysł, nieważne jak bardzo nie zjadała Mercy’ego ciekawość odnośnie tego, kim mógł być chłopak, z którym Teresa Kingsley nie tylko związała się, ale który również zajmował tyle jej myśli i przysparzał jej tyle zmartwień.
Czego zresztą mógłby się dowiedzieć? Wyobraźnia podpowiadała mu liczne scenariusze, i we wszystkich Prescott wyglądał zawsze tak samo. Jak tamten. Rosły i raczej mało bystry rozgrywający akademickiej drużyny Uniwersytetu Utah, dla którego zostawiła go Elizabeth.

Nie spodziewając się niczego i będąc zbyt skupionym na pytaniu Teresy, student nie usłyszał kroków dobiegających od strony ogniska. W jednej chwili kucał jeszcze przed przyjaciółką, czując jej dłoń pod swoją, a na podniebieniu słodki smak rozpuszczającej się pianki, ale w następnej został pchnięty, szarpnięty, a potem jakby poderwany do góry siłą, której źródła na początku nie mógł zlokalizować. Zachwiał się odrobinę, ale utrzymał równowagę i zdołał obrócić się gwałtownie by stanąć twarzą w twarz z chłopakiem, który nie mógł być nikim innym, jak właśnie tym słynnym Prescottem. Jednocześnie przyczyną rozterek i bólu Teresy Kingsley, ale może też powodem dla którego dziewczyna w ogóle chciała rozmawiać z Emersonem? W końcu najbardziej zbliżyli się do siebie właśnie pod wpływem wydarzeń związanych z Zacharym. Mercy nie wiedział, czy gdyby nie to że stał się ostatnio powiernikiem Terry, dziewczyna w ogóle chciałaby się z nim jeszcze trzymać.
Może więc powinien fotografowi podziękować?
Byłaby to jednak ostatnia rzecz na jaką Feathers miałby teraz ochotę. Zamiast tego zmierzył Prescotta spojrzeniem, starając się ocenić swoje szanse w potencjalnym starciu z tym przeciwnikiem. Trwało to tylko sekundy, ale ego Emersona i tak zdołało wykonać krótki triumfalny taniec. Przede wszystkim bowiem chłopak był niższy od niego. Niewiele, góra jakieś trzy, może pięć centymetrów, ale w jego świecie znaczyło to obecnie tyle, jakby Prescott cierpiał na karłowatość. Poza tym na pewno nie można było go nazwać chuderlawym, ale nie wyglądał na kogoś kto większość czasu spędza na siłowni albo na bieżni. No i był dość oczywiście podchmielony, może nawet więcej, a to zmniejszało jego szanse w jakiejkolwiek przepychance o kilkadziesiąt procent.

- Hej, hej, stary! - zaczął zanim Terry zastawiła mu drogę własnym ciałem - - Chill!
Nie miał pojęcia o co chodzi i dlaczego fotograf krzyczy na Terry, skoro to sam miał chyba o wiele więcej za uszami, ale i tak bardzo mu się to wszystko nie podobało. Nieważne co dziewczyna by zrobiła, to nie uprawniało ewidentnie pijanego szatyna do żadnych aktów agresji.
Feathers nie chciał jednak zakończyć dzisiejszego wieczoru bójką, ostatnie o czym marzył to problemy na uczelni albo wieczór spędzony w poczekalni ostrego dyżuru czy gorzej, na komendzie. Sięgnął po rękę Kingsley, oplatając palce wokół jej nadgarstka.
- Jasne. Jasne, chodźmy stąd, Terry- powiedział starając się brzmieć spokojnie i kojąco, ale to chyba Teresy nie przekonało, bo zaraz odsunęła się, pchnęła Prescotta i odparła jego słowny atak.

autor

-

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Patrzył na nich. Nie był pewien, czy ich widział – ale na pewno na nich patrzył. Ostrożnie ścinając lekko rozmywające się kontury; jakby ruch źrenic wymagał dodatkowego wysiłku, opóźniając wizję chłopaka. Nie mocno – na tyle jednak, by ciało Prescotta pozwoliło sobie na pierwszy bunt – wybuchem (czy może krótką serią wybuszków) irytującego śmiechu. Nieprzyjemnego – takiego, który wcale nie poświadcza o dobrym humorze. To taki śmiech, który mówi, że Zachary naprawdę nie ma już nic do stracenia – więc w zasadzie wolno mu wszystko.
W przeciwieństwie do „Feathersona”.
Odepchnęła go. Tak naprawdę? Odrzuciła. Wyrzucała go. Próbowała się go p o z b y ć .
Kto ci nagadał takich- Kurwa, z jaką dziwką?! K t o ci to powiedział?! Czy ty siebie słyszysz?! – Nie ogląda się za siebie. Nie musi. Czuje na sobie ich wszystkich. Czuje setki spojrzeń, czuje przytłaczający ciężar ciszy. Czuje szelest szeptów. Tylko że to już nie ma dla niego znaczenia. Jeśli Kingsley tak bardzo chciała zrobić z tego wszystkiego cyrk – jeśli chciała czuć się skrzywdzona – to Prescott zamierzał dać jej ku temu dobry powód. Robiąc krok do przodu; tak, jakby próbował wyminąć szatynkę, ale zamiast tego zaparł się ramieniem o jej ramię (prawym – o prawe). – A ty- ty się nie wpierdalaj. To nie twoja sprawa. To jest- to jest między mną, a Teresą. Teresą, dla ciebie. Słyszysz?! Nie "Terry". – On ją tak nazwał. Wtedy, nad basenem. Terry brzmi nieźle. Nigdy nie słyszałam takiego… zdrobnienia. Od tamtego czasu spędzili ze sobą prawie rok. I pomyśleć, że wszystko miało skończyć się tak, jak się zaczęło.
Czyli: na następny dzień Zachary nie będzie zbyt wiele pamiętał. Różnica polegała na tym, że wrześniowej nocy to Teresa go znalazła, a nie na odwrót. I że w następny poranek prześlizgnęła się powoli. W jego domu. Ze szklanką wody dostawioną na stolik.
Obydwoje wiedzieli – że już nigdy nie obudzi się z policzkiem dociśniętym do oparcia [jego] kanapy, ani w ich jego łóżku, ani przy nim.
Pamiętał tamten wieczór. Oczywiście, że pamiętał. Tę pyskatą szatynkę, zachłyśniętą wizją własnego buntu. Pamiętał jej pierwsze „kocham”. I dziwny ucisk w gardle, w stężeniu wyczekiwania, aż [on] odwdzięczy się tym samym. Aż odwzajemni te uczucia.

Dziwny ucisk w gardle, kiedy zrozumiał że-
Odsuwa się od niej. Cofa – na szerokość jednego, niepełnego nawet kroku. Trochę nim chwieje – więc, rzutem odruchu, przytrzymuje się, dłoń założywszy na ramię dziewczyny (to samo, którym oddzielała go od tamtego frajera). Teraz ona stoi do niego plecami, a on nie zamierza jej na to pozwolić. Nie zamierza – więc ją, sobie, odwraca. Za mocno, Zach.
Patrz na mnie. – Unosi podbródek, ale opuszcza powieki. Patrzy na nią – na twarz (i widzi ten grymas – ale widzi też spokój, do którego budził się ostatnimi miesiącami; kiedy musiał wstać, a jej świadomość wciąż jeszcze wędrowała bezpiecznymi załomami snu). Cmoka. Prycha. Mówi do niej-
Terry- jaka ty jesteś- jaka ty jesteś ślepa. Jaka ty jesteś- Ja pierdolę. Terry-
Ale nie jest w stanie się upilnować; kiedy, w najbardziej niedosłownym, bolesnym znaczeniu – wymiotuje taką treścią, która gromadziła się w nim od trzech lat. I nagle zrobiła się bardzo, bardzo nieznośna. Ma dosyć. Ma już tego naprawdę, serdecznie, dosyć.
Patrzy na nią. Mówi do niej. A czuje się tak, jakby stał przed Nim. W lustrzanym odbiciu kalifornijskiego, publicznego kibla.
Że się martwisz, że to mnie mają – oni, czyli kto w zasadzie? … Za co? Za co, Zach? Co ja Ci, kurwa, takiego zrobiłem? Za co mnie mają?! Za wariata? Za pedała? No, no za co, kurwa?
Krzyczy, ale szeptem.
  • Zachary żałuje, że go tu nie ma. Że ostatnio w ogóle – jakby go nie było. Że gdyby tu był, to może by go powstrzymał. Może nie musiałby być sam. Może powiedziałby mu, że nie warto. Że nie musi: nikomunic.
A może szepcze, ale krzycząc.
„Patrz. Patrz na siebie. Widzisz? Widzisz, Zach?” Harper współczuł wtedy sobie, i jemu. A Prescott współczuje wszystkim. Jej, przede wszystkim. Ale sobie – także, niezmiennie. Szczególnie teraz, kiedy wydaje mu się, w etanolowej fatamorganie – że to właśnie siebie widzi w odbiciu jej źrenic. Jak w lustrze. I wygląda żałośnie.
To ty się przyznaj. Ty. Ty się przyznaj. Jest na Niego zły. Jest na niego tak strasznie – tak okropnie z ł y .
Jestem-
Rozbieganym spojrzeniem przebiega po niezbyt zwartym, ale licznym kółeczku, zgromadzonym wokół nich. Poci się. Jest mu zimno i gorąco, jednocześnie.
J-jestem... Wolę... – Przełyka ślinę. – J-jestem gejem, rozumiesz? No co? C-co tak patrzysz?! CO TAK, KURWA, PATRZYCIE? Co, nie skapnęłaś się? Powiedz, Terry. Pochwal się, co? Pochwal się wszystkim. Jak to jest mieć-
Parska. Mdli go.
Jak to jest mieć P E D A Ł A za chłopaka?!
A potem zaczyna robić się duszno; rozpalone ognisko przetrąca płuca i parzy w wilgotne nagle, rozmigotane mruganiem oczy.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Każde słowo Zachary’ego było jak cios prosto w skatowane serce Kingsley. Obecność Emersona nie pomagała jej, bowiem czuła się jakby miała za moment zostać strasznie upokorzona. Żałowała, że przyszła tu, a Zach ją znalazł. Wolałaby to załatwić w ich jego domowym zaciszu, oko w oko i bez świadków. Przyznać jednak musiała, że otuchy dodawała jej ciepła dłoń Mercy’ego spoczywająca na jej nadgarstku. Wciąż wahała się czy aby na pewno nie uciec przed słowotokiem Prescotta świadczącym o jej własnej beznadziejności.
Nie myliła się, była absolutnie pewna, że ją zdradza od dłuższego czasu. To nie była żadna głupota. Czekała bardzo długo, aż odpowie jej tym samym wyznaniem. Czyżby skierował te słowa do kogoś innego? Sądziła, że mówiąc o miłości, potwierdzi jej słowa i sam wydusi z siebie bez większego problemu: Ja ciebie też kocham, Terry. Zawsze jednak dostawała w zamian głuchą ciszę. Zbyt wiele wymagała. Bo miłość? Tylko dla wybranych. Jej się nie należy.
- Przestań. Po prostu, kurwa, przestań. Zostaw go, ma prawo do mnie mówić jak mu się podoba – mruknęła, dłonią szukając dłoni Mercy’ego jakby w tym geście miała go wesprzeć. Tak naprawdę? Była przerażona. Niewiedza doprowadziła ją do dreszczy; nie miała pojęcia czego może spodziewać się po Zachu, którym emocje i alkohol wyraźnie rządziły. Pociągały za sznurki mięśni i słowa, które niezupełnie były przyjemne. Choć czy w tej sytuacji było cokolwiek m i ł e? Raczej nie.
Nie mogła jednak dopuścić do przepychanek między nimi. W końcu puściła Emersona, by ułożyć obie dłonie na ramionach Zacha i odsunąć go nieznacznie od siebie. Co z tego, że Terry stała się sobą właśnie przy Zachu? Teraz to nie było ważne i należało do przeszłości, o której wolała zapomnieć. Nie chciała pamiętać jego twarzy, wspólnych nocy i ciepła, jakie biło od niego, gdy zasypiał obok.
Teraz również dotarło do niej, że często wracał w środku nocy i zamykał się w łazience na dłużej. Wyjechał. Wyjechał do niej? Do idealnej blondynki, z którą ją zdradzał? Pewnie pozowała mu do zdjęć i od tego zaczęło się. BOŻE, dlaczego musiało trafić na nią? Taka Naiwna Terry, która pragnęła jedynie rozpoczęcia własnego życia z kimś, kto pokochałby ją równie mocno! Jeszcze niedawno nie radziła sobie ze swoim życiem, lecz teraz? Mogłaby je zakończyć bez żadnego zawahania.
Najpierw jednak odejdzie stąd.

Przytrzymuje ją, aż na ramieniu rozlewa się nieznany dotąd ból. Nadwyrężyła je ostatnio przez dużą ilość prób i brak rozmasowania; teraz zaś Zachary nie ma wyczucia i sprawia jej już nie tyle co ból psychiczny, ale i fizyczny.
Nie patrzy na niego jak nakazuje. Wzrokiem błądzi od jego obojczyka do stóp, byle tylko nie zatopić się w szaleńczym spojrzeniu. Wiedziała, że zapamiętałaby je do końca życia, bo jest to jej pierwszy taki zawód. Nie rozumie. Jest ślepa, niech będzie. Mogła zorientować się jeszcze wcześniej, że coś przed nią ukrywa. Och, przepraszam: k o g o ś.

No mów. Dobij mnie, odbierz kolejny sens istnienia, to przynajmniej łatwiej mi będzie to zakończyć.

Boi się spojrzeć w jego źrenice, które zdradzały prawdę i tylko prawdę. Boi się ruszyć, bo nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Kolana ma miękkie jakby upiekły się jak pianka nad ogniskiem. Płonie, och, płonie z rozpaczy i upokorzenia, i nie wie co teraz z nią będzie.
Aż bomba wybuchła.
Słowa Zachary’ego kłują ją prosto w serce i dumę. Nie dowierza. W końcu znosi jego spojrzenie, choć czuje, że teraz mdli i ją. Chryste, jak mogła być taka… ślepa? Wszystko w końcu łączy się w całość: nigdy jej nie pokochał, uciekał, unikał intymności i żył jakby w innym świecie. Więc nie myślał o innej, a o…

Obejmuje Zachary’ego mocno i zaciska oczy, by nie wyłapać żadnego spojrzenia z tłumu gapiów. Ciałem jej wstrząsa szloch, z którym walczy cały czas, by ukazał się on innym.
- Idź do domu, Zachary. Jesteś wolny. Przepraszam cię – szepnęła mu na ucho i odsunęła się w końcu, by wziąć Mercy’ego pod ramię. Miała świadomość, że jeśli nie pójdzie z nim, jej zdrowie bądź życie mogłoby się zakończyć tej nocy. Pociągnęła więc przyjaciela byle dalej od Zachary’ego i innych ludzi. Musiała stąd uciec.

I choć współczuła Zachowi, że musiał ukrywać się cały ten czas, większą czuła nienawiść do siebie samej. Nie rozumiała, dlaczego wszystko stało się przy niej. Była tak niekobieca? Tak odrzucająca? Z pewnością coś nie grało w niej, skoro Zachary uświadomił to sobie właśnie za jej kadencji związkowej.

autor

Awatar użytkownika
25
177

student i dorywczo bileter w teatrze

university of washington

belltown

Post

Nie podobało mu się to wszystko. Bardzo. Cała ta pijana zuchwałość z jaką Zachary Prescott robił każdy kolejny krok dalej, znajdując się niebezpiecznie blisko tego, aby wykonać też ten jeden krok za daleko.
Bo gdy Mercy’emu coś było nie w smak do tego stopnia jak teraz, okazywało się, że w chłopaku jest coś zwierzęcego, na co dzień ukrytego głęboko pod grubą warstwą dobrych manier. Ale to było coś godnego nie udomowionego pupila przyzwyczajonego do wygód salonowych foteli i kanap, tylko zdziczałego dachowca albo przybłędy, który musiał radzić sobie w życiu na różne sposoby i nie wahał się ugryźć, jeśli wymagała tego sytuacja. Mercy, na ogół taki ułożony i po prostu grzeczny (niekiedy nawet przesadnie, z tymi wszystkimi swoimi „Dziękuję” i „Proszę pana”) w sytuacjach podbramkowych jak ta, nagle jeżył się i stroszył. Gdyby był dziką bestią, pewnie postawiłby teraz uszy i sierść, szczerząc na Prescotta rząd błyszczących zębów. Ale, na całe szczęście albo nieszczęście, był tylko skołowanym dwudziestoczterolatkiem mającym duży problem by się połapać w zaistniałej sytuacji.
Nie rozumiał o co chodzi.
To znaczy, nie był głupi (na tyle przynajmniej), aby nie widzieć co się dzieje, i do czego kolejne słowa wypluwane przez obydwie strony konfliktu mogą doprowadzić… Ale nie miał pojęcia czemu akurat teraz? Czemu właśnie tak? Co takiego dokładnie odkryła Teresa… Czyli jednocześnie: co takiego Zach Prescott ukrywał przed światem?
Okazało się, że Mercy miał się tego dowiedzieć już za parę chwil.
Ale nie tylko on, niestety. Oprócz niego także Brian i Mia, i Elizabeth, i George. A, przede wszystkim, Teresa.

Obserwowanie kolejnych poczynań Prescotta było jak patrzenie na samochód, który wpadł w poślizg i kołuje dziko, mając zaraz roztrzaskać się w tragiczny sposób. Mercy nie mógł nic zrobić, nie mógł go powstrzymać. Mógł tylko patrzeć, odruchowo zaciskając pięści i licząc na możliwie najlepsze rozwiązanie sytuacji, wiedząc jednocześnie, że nie spełni się tu żaden pozytywny scenariusz.
- Heeej, wyluzuj – zdążył tylko warknąć ostrzegawczo, kiedy Prescott dotknął Teresy. Tylko sekundy dzieliły go od wykonania jakiegoś bardziej zdecydowanego ruchu, ale to dziewczyna zainterweniowała pierwsza… A potem to Zach wyrzygał z siebie prawdę, pewnie kotłującą się w nim nie od dziś.

Emerson patrzył jak ramionami Terry wstrząsa szloch. I jak z Zachary’ego wylewa się bełkot pijacki, ale też, niestety, szczery. Pocięty krótkimi salwami gorzkiego śmiechu…
I Feathers nie rozumiał własnej reakcji, bo nagle, zamiast mu przywalić, chyba bardziej chciał po prostu go przytulić. Tak wiecie, objąć ramieniem, zarzuconym przez bark luźno, po bratersku, i klepnąć w plecy ruchem mającym nie sprawić bólu, a dodać otuchy.
Zachary Prescott, wyładowując się na Teresie w tak okrutny sposób… No cóż, był słaby i żałosny. Ale Mercy znał ten rodzaj bezbronności aż za dobrze, i nie tylko żałował fotografa, ale także współczuł mu. Wiedział bowiem jak to jest – pokazywać światu kim się jest naprawdę. A świat bywał okrutny i niesprawiedliwy.

Fakt, Feathers był zaskoczony obrotem sytuacji, ale czy zszokowany? Sam nie był pewien. Ta niedostępność Prescotta, jego nieobecność, wyjazdy, o których mówiła kiedyś Terry… Cóż, mogły na coś wskazywać. Tylko, czy Teresa mogła przewidzieć taki obrót spraw? Odgadnąć jaki sekret jej chłopak skrywał przed nią… Chyba nie od dzisiaj?
Mercy skrzywił się. Nie z obrzydzeniem jednak, czy z pogardą, ale z bólu. Współczuł obydwojgu – Prescottowi, który zaraz zostanie tu sam, odarty ze swojej ochronnej hetero-warstwy… I Teresie, która po tej rewelacji odbudowywać będzie pewność siebie i samoocenę przez wiele dni, jeśli w ogóle.
- Zabiorę cię stąd, Terry – Usłyszał własny głos nim zdążył jeszcze pomyśleć, i z powrotem chwycił szatynkę za dłoń, a potem otoczył ramieniem – Chodź. Nic tu po nas, okay?
Oddalając się od zbiorowiska, Emerson myślał także, że Prescott ma ogromne szczęście. Z łatwością mógłby sobie wyobrazić u Teresy o wiele gorszą reakcję. W końcu została nie tylko zdradzona, ale także oszukana podwójnie. Jakkolwiek długo ze sobą nie byli, przez cały ten czas dziewczyna była zmuszona, aby żyć w wierutnym kłamstwie.
Od razu przypomniał mu się ból jego własnego rozstania z Elizabeth i myśl o tym, jak długo spała u jego boku, myśląc o kimś innym. A co, jeśli Lizzie zdradziłaby go z dziewczyną? Czy zrobiłoby mu to jakąkolwiek różnicę?
Najpierw pomyślał, że nie. W końcu zdrada to zdrada, liczyło się, że jego partnerka znalazła większe szczęście u boku kogoś innego niż on sam. Ale potem przypomniał sobie tę okropną świadomość, że ukochana osoba odeszła od niego do kogoś, kto… Jakby to powiedzieć: spełniał warunki, których on sam nigdy nie byłby w stanie spełnić?
I z Teresą było podobnie. Myśl, że przez cały czas związku było się dla tej drugiej osoby gorszym wyborem albo drugą najlepszą opcją naprawdę potrafiła zniszczyć.
- Do mnie, czy do ciebie? – Zapytał z gorzkim parsknięciem, myśląc, że to zdecydowanie nie są okoliczności w których chciałby zadawać komukolwiek to pytanie. A już z pewnością nie Terry.

/zt x2

autor

-

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Wbrew temu co próbowało się przeforsować tęczowymi fanfarami banerów flag plakatów przypinek balonów i nalepek, w praktyce okazywało się, że głównym celem ogniska wcale nie było celebrowanie równości, tolerancji, akceptacji, ani wspólne jednoczenie się w walce o prawa tych studentów, którzy należeli do mniejszości. Chyba, że akurat należeli do mniejszości „jeszcze-trzeźwych” – wtedy owszem, walczyło się zaciekle i w trybie „od zaraz” (a nawet „już-teraz-natychmiast”, serwując odpowiednio sowitą porcyjkę alkoholu; najczęściej).
Poza tym... Zachary Prescott nigdy nie aspirował do tytułu popularnego. Nie, żeby mu na tym zależało – ale nawet gdyby chciał, szybko okazywało się, że jego grono znajomych w większej mierze uzależnione pozostawało od tego, co akurat dawało uszczknąć się ze wszystkich przywilejów „trzymania starych w LA” (czyli z daleka od wiecznie wolnej posiadłości, bez nadzoru i generalnie z dziwnym rodzajem obojętności, którą pielęgnowało się własne dziecko).
Skończyło się na tym, że Zachary nie miał nic przeciwko, aby wózkiem jego rodziców (i ich kariery) dawać podwozić siebie – i tych, którzy akurat zdecydują się podczepić na krótką przejażdżkę. Więc lubili go: kiedy potrzebny był kwadrat na imprezę albo alkohol, albo absurdalnie drogie wejściówki, albo kiedy trzeba było komuś udowodnić, że k a ż d y ma swoją cenę. Ale ten rodzaj szacunku przypominał trochę kaca; trzymał się jeszcze z dzień po imprezie, a potem dawał o sobie zapomnieć.
Żeby nie było – Prescott też miał swoje za uszami. Stał w opozycji do wzoru cnót, a szkielet dobrego wychowania ginął gdzieś pod grubą warstwą tłustego cynizmu i arogancji. Swoją edukację mógłby podsumować wiecznym zadzieraniem nosa, wdawaniem się w niepotrzebne zupełnie dyskusje i prowokacje, i olbrzymie problemy z okazywaniem respektu, pokory, lub zwyczajnego szacunku. Więc może dostał to, na co zasłużył.
Chrząknął. Ironicznie – dopiero kiedy zamknął oczy, poczuł ogrom wbitych w siebie spojrzeń. Teresa, załaskotawszy płatek jego ucha kilkoma słowami – w jakiejś przerwie pomiędzy nimi mogła usłyszeć ciche przełknięcie śliny. Ze wszystkich reakcji, do jakich – podejrzewał – była zdolna, tej nie spodziewał się wcale. I ta reakcja zabolała go najbardziej. W sposób, który boleć nie powinien. Bo: spoliczkowany nie od zewnątrz. Ani nawet nie w dumę, którą i tak trzymał pod wypracowanym uniewrażliwieniem na jakieś tam, usilnie próbujące go skrzywdzić (acha, powodzenia), pierdolenie. Całkiem nieumyślnie być może – spoliczkowała go tak, jak może to zrobić tylko policzek dociśnięty do klatki piersiowej w krótkim objęciu ramion. Dociśnięty do obojczyka, ale podpatrywany przez dziwnie zaciśnięte nagle serce. Chryste.
Nie potrafił znaleźć słów. Podziękowałby jej, gdyby mógł. Szeptem wycelował gdzieś w jej ucho, skroń albo policzek – ten sam, który płonął złością albo zawodem, albo wstydem (jeśli tak, to wstydzili się dziś obydwoje). Dopiero kiedy się od niego odsunęła – wymykając się ramieniem spod nagle zupełnie wiotko założonych na nim palców szatyna, zdążył wydusić z siebie krótkie i bardzo niepewne „uh”-
Tak, lepiej będzie jeśli… już... uhm- pójdziecie. Przepraszam. – Nie był tylko pewien za co przepraszał. Za niezbyt staranne kłamstwa, które najwidoczniej odebrały Teresie nie tylko zainwestowany w związek rok, ale także poczucie własnej wartości? Czy za zrujnowany wieczór, czy za komentarze, które – drogą rykoszetu – w najbliższym czasie usłyszą i przeczytają na swój temat. Przede wszystkim jednak – poczują; w nieprzyjemnym mrowieniu świadomości tego, co się stało, docierającej ich jutro nad ranem (brzdęk – powiadomienie – brzdęk – powiadomienie – powiadomienie – brzdęk-brzdęk-brzdęk).
Pochylił głowę, pokiwał nią, pociągnął nosem – trochę tak, jakby przed momentem wpadł na bardzo głęboką wodę, a teraz próbował pozbyć się jej z płuc. W rzeczywistości? Faktycznie, czuł się jakby tonął. Szczególnie w chwili, w której nie pozostało mu nic więcej, jak lekko majaczącym po horyzoncie wzrokiem odprowadzić ich dwoje.
I Zachary poczuł się sam… Otoczony pętelką korowodu; podszeptów, rzucanych z ukosa spojrzeń, palców delikatnie acz sugestywnie i boleśnie rozdrapujących jego plecy. I na każdych kilka par oczu – przynajmniej jedno, martwe (tak po rybiemu) ślepię obiektywu.
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Chyba kazał im spierdalać. Chyba zaczął żałować, że tu przyszedł. Chyba wolałby zapaść się pod ziemię, zostać w domu, albo zwyczajnie uciec i udawać, że nigdy go tu nie było.
Dlatego się wycofał. Nie tyle pokornie, co w upokorzeniu; w jakimś obrzydliwym typie ośmieszenia, w ucieczce w tłum, w ucieczce pomiędzy innych ludzi – w ciemność bezimiennej i nieznajomej masy, która kolorem przypominała zlewkę wszystkich farb, ostatecznie przypominając brzydki, brudnawy twór pozbawiony nazwy. Jak jakiś, kurwa, tchórz – albo wyrzutek. Ktoś chyba cisnął w niego kubkiem. I to z niedopitym w środku piwem, rozlanym teraz po Prescottowym barku. Więc przyspieszył kroku; na tyle, na ile w jego stanie było to możliwe. Nawet jeśli nie za bardzo miał dokąd pójść.
Dopóki nie wpadł na-
Samael? Sammy-
I poczuł coś, co w innych warunkach byłoby bliskie uldze. Może nawet zabawne. Ale dziś nie było. Miał szczerą (choć w obecnych warunkach raczej niepoważnie naiwną) nadzieję, że de Vill jednak jakimś cudem nie słyszał tamtej dyskusji. Albo przynajmniej zdecydował się ją zignorować.
M-mogę z tobą tu- mogę usiąść? Błagam- – wydusił z siebie bez większego przekonania, szpicem buta trącając drewniany bal, na którym siedział brunet. Zachary – mocno podpity i jeszcze bardziej zmizerniały wyglądał raczej żałośnie. Ale nawet to nie okazało się wystarczającym powodem, by zaczekać na odpowiedź.
Co za noc. Kurwa… – mruknął, bez większego zastanowienia opierając skroń o ramię chłopaka. – Co ty w ogóle tu- uhh… stęskniłeś się za uczelnią? Czy za mną? Przyszedłeś mnie odwiedzić? – Zachichotał niegroźnie (i niewyraźnie), z cichą sugestią oczywistego żartu wplątaną w zmęczony, lekko przychrypnięty głos.

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Washington”