WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Chwila konsternacji, moment zawahania, kilka głębszych oddechów.
Stale powracająca rozpacz, która dokuczliwie siedziała z tyłu jej głowy niezależnie od tego, co robiła i jakie decyzje podejmowała. Wrażenie, że ponownie coś zepsuła – zresztą niewątpliwie słuszne. I przede wszystkim: ponownie złamane serce.
To wszystko sprawiło, że Adore kierowała się w stronę miejsca, które poznała kilka miesięcy wcześniej, niemalże na autopilocie. Dudniło jej w uszach, gdy mijała kolejne uliczki i kilkakrotnie musiała się zatrzymać, by odpocząć. Odetchnąć. Zastanowić się.
Chociaż zdecydowali, że nie będą urywać znajomości, nie kontaktowali się ani razu od nocnej rozmowy telefonicznej – ona sama nie miała do tego głowy, gdy pojawiły się kolejne kwestie do przemyślenia, a on? Pewnie nie chciał. Może żałował, może wolał zapomnieć, może po prostu nie czuł takiej potrzeby … nie miała pojęcia. Wiedziała jednak, że jest jedyną osobą, z którą chce porozmawiać w chwili, gdy jej życie ponownie utraciło jakikolwiek sens. Obiecała, że zadzwoni, gdy będzie gorzej, prawda? Obiecała. Jednakże postanowiła przyjść osobiście, nawet jeśli nie miała pojęcia, czy jest szansa, że znajdzie go na miejscu. W zasadzie mogła poczekać – godzinę, dwie, trzy albo nawet jeszcze kilka, jeśli byłoby trzeba. Czy w międzyczasie miałaby okazję w coś uderzyć? Wszystko by nie myśleć o …
Stop. Jakiekolwiek wspomnienie o Dallasie sprawiało, że nerwowo zaciskała dłonie w pięści, a w jej oczach pojawiały się łzy. Ponownie wszystko zepsuła. Wiedziała, że tak będzie. Skoro nie akceptowała siebie, skoro miała problem ze zrozumieniem tego, czego chce oraz potrzebuje od życia, skoro wszystko wyglądało nie tak, jak powinno … jak mogła mieszać mu w głowie? Jak mogła zmuszać go do tego, by ją naprawił? Obarczać mężczyznę swoimi problemami?
Przy Brejwie czuła spokój. Była opanowana. Czasami nawet się śmiała. Nie znali się zbyt długo, aczkolwiek miała świadomość, że tylko on będzie potrafił jej pomóc. Więc przyszła. A gdy spotkali się wzrokiem, poczuła, jak uchodzi z niej ciśnienie. Gdy wyszedł z sali, chciała zarzucić mu ręce na szyje. Gdy wreszcie – WRESZCIE! – został sam, podeszła powoli w jego kierunku, powstrzymując się uparcie przed odruchami, które mógłby uznać za dziwne. – Lekcje aktualne? – zapytała. Oaza spokoju; a przynajmniej takie pozory starała się zachować.
-
- Co za beznadziejna gromada ludzi – rzucił, nim jeszcze się odezwała, ale już była wystarczająco blisko by to usłyszeć, więc tak, mówił do niej i mówił o tej grupie czterolatków. Nie znosił i nie rozumiał dlaczego ludzie sobie to robią. Dopiero teraz przeniósł na nią wzrok i zatrzymał spojrzenie na jej ciemnych tęczówkach. Jak to się działo, że za każdym razem, kiedy się obok pojawiała, na jego twarzy gościł ten głupi uśmiech? Adore pewnie niedługo naprawdę pomyśli, że ma do czynienia z zadufanym cynikiem, ale on naprawdę całą jej osobę traktował absolutnie poważnie. – Jedna właśnie się skończyła. Myślę, że jakiś czas i umiejętnościami sprostałabyś czterolatkom, choć ci są przynajmniej sumienni. Albo ich rodzice tacy są? – przekrzywił głowę, bo sobie żartował, no! Żartoooował! Pewnie to właśnie przez nią, przez połamaną przegrodę nosową zaczął chrapać w nocy, więc to co przed chwilą powiedział, naprawdę było sarkazmem, skoro jej uderzenie miało siłę większą, niżeli siła czteroletniego dziecka. Uniósł rękę, żegnając tym samym ostatniego rodzica. – To zależy – wzruszył ramionami, odwracając się by sięgnąć do torby po butelkę z wodą. Nie lekceważył jej, a jedynie nie zamierzał traktować jak jajko, jakim miał wrażenie, że jest. Jeden nieostrożny ruch i bum, pęknie.
-
Nie miała pojęcia, dlaczego w takich chwilach myślała o Dastardzie, a tym bardziej nie miała pojęcia, kiedy właściwie to się stało. Czy umknął jej moment, w którym Brave przestał być jedynie irytującym nieznajomym, który swoją upartością doprowadził ją do porządku kilka tygodni wcześniej, na ulicy, a stał się kimś na kształt … pocieszyciel to najprawdopodobniej kiepskie słowo. I w zasadzie nic innego również tutaj nie pasowało. Nie byli ani dobrymi znajomymi, ani tym bardziej przyjaciółmi. Nie byli również kochankami, skoro ostatecznie do niczego poważniejszego między nimi nie doszło (na szczęście?). Mieli się więcej nie widzieć. Mieli odpuścić sobie tę znajomość, a jednak … powiedział, że byłoby mu wówczas przykro. Jej chyba też.
- Mówisz o rodzicach? – zapytała, jako że to pierwsze, co przyszło jej na myśl; nie spodziewała się, że mężczyzna komentuje takimi słowami czterolatków, a raczej dorosłych, którzy dosłownie chwilę wcześniej zawracali mu głowę. – Skąd pomysł, że ja nie jestem? Jeszcze nie miałeś okazji zostać moim nauczycielem. Nie licząc wstępnego kursu – czyli tego spotkania, na którym złamała mu nos. Nie powinien wątpić w jej umiejętności – wbrew pozorom posiadała sporo siły w rękach. – Aczkolwiek postanowiłam dać ci tę szansę i przyjemność, wiesz? Możesz czuć się wyróżniony – powiedziała, pół żartem, pół serio. Swoją drogą, nie miała nawet pojęcia, czy chce wejść na tę matę, bo … ostatnio wymachiwanie pięściami okazało się pomocne, ale czy aby na pewno powinna w ten sposób dawać upust emocjom?
-
- Nie wiem, nie znam cię ale masz fantastyczne ciało, to wiem. Może jesteś, a może nie jesteś? – zadał pytanie jedynie czysto retoryczne, bo nawet nie spodziewał się na nie żadnej odpowiedzi. – Oj, wyróżniony, dziękuję, Adore. Dlaczego bycie twoim nauczycielem miałoby sprawiać mi przyjemność? – wykrzywił w uśmiechu usta. Oczywiście, że będzie sprawiało, jezu. Trudno było mu to stwierdzić nawet przed samym sobą, ale wystarczyło, że się tutaj pojawiła, a jego myśli zupełnie przestały krążyć wokoło tego fatalnego dnia. W głowie przejeżdżał dłońmi przez jej ciepłe plecy, w nozdrzach czuł zapach deszczu, którym pachniały wtedy jej mokre włosy, oczami wyobraźni widział jej zawstydzony uśmiech, a ramionami obejmował jej dygoczące ciało. Reed. – Po pierwsze, będzie cię to naprawdę srogo kosztować. Żadnych ulg, żadnego pobłażania, żadnego przymykania oczu, jasne? Zamierzam się przy tym fantastycznie bawić – był okropny, ale nic nie mógł na to poradzić. – Po drugie – podszedł odrobinę, stając nieco bliżej. – Umiesz tańczyć? – zapytał bardzo poważnie, bez grama żaru, bez grama uśmiechu, więc nawet niech nie próbuje wywracać na niego oczami. - Po trzecie… – cofnął się, by z jednej z szafek przy recepcji przynieść foliowe opakowanie z białą zawartością w środku. Dobok. Wyciągnął to w jej kierunku, ale nim zdążyła sięgnąć, cofnął rękę. Najpierw po czwarte! - Po czwarte, cholernie się cieszę, że do tej pory nie zadzwoniłaś – to chyba było mu powiedzieć najtrudniej, ale mimo wszystko czuł, że powinien.
-
- A tak, faktycznie. Zdaje się, że widzimy się po raz pierwszy. Albo drugi? Rozmawiamy drugi raz? Jestem Adore – powiedziała, bez cienia uśmiechu wyciągając w jego stronę szczupłą dłoń, w ramach przywitania. Prawdę mówiąc nieco pogubiła się w rozważaniach na temat Reed i Tobiasa. Na czym się skończyło? O czym potrzebowali zapomnieć, a co zostawić dla siebie? Adore wiedziała na pewno, że dobrze czuła się w jego ramionach; aczkolwiek tego raczej nie było im dane powtórzyć. Raczej. – Naiwna nadzieja? – zapytała, tym razem uśmiechając się kącikowo. – Jestem świetną uczennicą, będziesz ze mnie dumny – dodała, w ramach żartu. Na, jak to stwierdziła, lekcji pokazowej zaprezentowała, na co ją stać. Całkiem nieźle poradziła sobie z jego nosem, prawda? To akurat musiał jej przyznać.
Odczekała, aż przedstawi jej wszystkie warunki, chociaż kilkukrotnie miała ochotę mu przerwać. Wolała, by powiedział, co mu chodzi po głowie; potem mogła ewentualnie negocjować. Rzeczywiście sięgnęła po pakunek, który przyniósł, aczkolwiek szybko cofnęła ręce, gdy się wycofał. – Rozumiem, że będziesz mnie traktował na równi z grupą o podobnych umiejętnościach? – zapytała, oglądając się na drzwi, za którymi zniknęły dzieciaki. – Wiedziałam, że prędzej, czy później będziesz miał mnie dość – odpowiedziała w kwestii dzwonienia, nawet jeśli doskonale wiedziała, o co mu chodzi. No trudno. Zresztą to nie tak, że faktycznie czuła się dobrze i nie zamierzała w tej kwestii ściemniać – po „rozstaniu” z Dallasem było różnie. Brave znajdował się jednak na końcu listy osób, do których zamierzała zwracać się z podobnym problemem. – Jeśli chodzi o taniec, to jakiś dziwny slang? Nazewnictwo … niewiadomoczego? Czy taki taniec na zasadzie … tańca? – no bujania się w jedną i drugą stronę. Solo, z partnerem? O co mu właściwie chodziło? Naprawdę nie wiedziała; tego człowieka czasami ciężko było jakkolwiek dobrze odczytać.
-
-
Chyba, że faktycznie była w jego oczach swego rodzaju próbą. Testem własnych umiejętności, chęci, czy czegokolwiek innego. Być może jedną z nielicznych osób, jakim poświęcił tyle uwagi? Nie zastanawiała się nad tym. Chłonęła każdą, spędzoną z nim chwilę, ponieważ – jak już zostało wspomniane – był w jej życiu czystą kartą. Kimś zupełnie nowym; kto jej nie znał i absolutnie nic nie wiedział. Jak się z tym czuła? Zdecydowanie lepiej, niż można by to sobie wyobrazić. – Czerwone i może nieco krótsze? Zdecydowanie mniej proste niż teraz. Oczy, zdaje się, również miałam nieco inne? – Takie bardziej wyłupiaste na przykład, jak to Reed? Podłapała żart i zaśmiała się lekko, ściskając jego dłoń. Chwilę później odruchowo zrobiła pół kroku wstecz. – Och. Przykro mi, że już nie wpasowuję się w twoje gusta – westchnęła, wzruszając przy tym ramionami. Zapewne wiedziała, że jest inaczej. A w zasadzie czuła – w nieco bardziej niż poprzednio napiętej atmosferze. A przynajmniej przed wizytą w jego mieszkaniu.
Nie pamiętała, co jej powiedział. Nie pamiętała, bo po pierwsze, te słowa kojarzyły jej się z odtrąceniem ze strony mężczyzny, a po drugie, uznała je za żart sytuacyjny; absolutnie nie odnoszący się do ich dalszej relacji, która swoją drogą miała wcale nie powstać. Ukrócili to wszystko. Planowali zapomnieć o swoim istnieniu, nigdy więcej nie nawiązywać kontaktu ze względu na idiotyczną grę w papier, kamień, nożyce … cholera, oni rzeczywiście mogliby się świetnie odnaleźć w towarzystwie wychodzącej z klubu grupy czterolatków. – Cel? – zapytała, unosząc brew, ponieważ absolutnie nie potrafiła połączyć faktów. Zresztą w jaki sposób miała to zrobić? Nic tutaj specjalnie ze sobą nie współgrało. – Yhm – mruknęła w odpowiedzi na kolejne stwierdzenie, jako że rzeczywiście w pierwszej kolejności chciała wspomnieć o wzroście. – Czyli mam się nie uśmiechać? Wolisz … no nie wiem, jak płaczę? Smucę się? Mam poważną minę? – i tak, oczywiście zaprezentowała w międzyczasie całą gamę; oprócz płaczu, bo tutaj jednie skrzywiła się lekko, marszcząc czoło. Ciężko było o lepsze efekty na zawołanie. W jego towarzystwie często nie miała pojęcia, co jest jedynie żartem, a co mówi na serio. – Mogłabym do pakietu dorzucić jeszcze łyżwy, ale zaraz okaże się, że mam więcej do zaoferowania niż ty – i znowu lekki uśmiech i nieco nerwowe zgarnięcie włosów za uchu, bo brzmiało jej to jakoś … źle. Może dlatego, że odniosła te słowa do własnej sytuacji życiowej; śmieszne. – Załatwione. Chociaż zaznaczam, że marna ze mnie nauczycielka – stwierdziła, po odczekaniu chwili. – Od czego zaczynamy? – przyszła uczyć się sztuki walki, więc o to pytała; ale i w tym wypadku istniał jakiś początek. Na przykład przedstawienie podstawowych zasad, takich jak: nie bić po twarzy.
-
-
Przede wszystkim – nie chciała się niczym przejmować Zostało to jednak utrudnione, gdy wspomniał o słowach, które sama również zdołała odkurzyć w swojej pamięci; pomimo że była wówczas roztrzęsiona i zła. Niekoniecznie miała ochotę rozmawiać. A już na pewno nie na ten temat i nie z taką bezpośredniością. Co on sobie wyobrażał? Zarówno wcześniej, jak i w tym momencie. Skuliła się nieco, gdy zrobił krok do przodu, aczkolwiek wbiła stopy w ziemię i nie zamierzała się odsuwać. Jasne, wcześniej jego bliskość odczuwała znacznie intensywniej, przez wzgląd na okoliczności – był wieczór, późna pora, a oni wypili kilka drinków i przemokli do suchej nitki. Teraz jednak zbił ją z tropu. Czuła, jak rumieńce wypływają na jej policzki, gdy zmusiła się, by popatrzeć mężczyźnie w oczy. – Uhm, jasne – odpowiedziała, nieco chłodniejszym tonem, chociaż wyraz jej twarzy zdradzał, że z trudem utrzymuje opanowanie. Poniekąd zastanawiała się, co on sobie myśli, bo … już go chciała. Niekoniecznie teraz, ale wtedy, tamtego wieczoru. Chciała i niejednokrotnie to pokazała, a jej atak paniki … nie był z nim związany. Niezależnie od tego, jak Brave interpretował nagłą reakcję. Nie miało być jednak powtórki. Czułaby się zbyt głupio, gdyby ponownie próbowała o to zabiegać, a on, zdaje się, że był zbyt uparty, by samodzielnie zrobić pierwszy krok. Prawda?
Jego kolejne słowa zabrzmiały szczerze, dlatego też brunetka uśmiechnęła się szeroko i lekko kiwnęła głową. – Interes tak źle się kręci, że koniecznie potrzebowałeś nowej klientki? – zażartowała, aczkolwiek … - Ja też się cieszę – dodała. Miło było go zobaczyć; nawet jeśli powody jej wizyty nie wydawały się zbyt ciekawe. Nie myśl o tym. Uścisnęła jego dłoń i przyjęła pakunek. Wyciągnęła z niego strój, który chyba niekoniecznie ogarniała. Zresztą, mała szansę załatwić dwa w jednym, dlaczego rzuciła niewinne: - Pomożesz? – i oddała wypakowane już coś tam z powrotem, a sama skierowała się w stronę szatni, licząc, że pójdzie za nią. Zdjęła górną warstwę ubrań, a następnie koszulkę, po czym odwróciła się przodem do mężczyzny. – Moja grupa raczej nie poradziła sobie sama – wzruszyła ramionami. I tak, znowu miała na myśli czterolatków.
-
Hardo spoglądał w jej twarz i pewnie nawet lekko się uśmiechnął, kiedy jej policzki przybrały lekko różowy kolor. Urocze. Tak idealnie komponowało się to z jej twardym spojrzeniem, że miał wrażenie, że postanowiła nawet nie mrugać. Pokiwał jedynie głową na jej krótki zlepek słów, bo chyba już wiedziała, że lubił rywalizację i zazwyczaj to nie on był tym, który odpuszczał? Mogło być później źle, mógł wiedzieć, że nie powinien rzucać niektórych słów, ale skoro zostały już rzucone… da radę, tak? Najprawdopodobniej. Boże, oby. Czyżby właśnie miał przed sobą największy czelendż swojego życia?
- Mam gdzieś klientki. Co innego zawodniczki z kolei. Mówiłem ci, że nie jestem nauczycielem. Tylko ćwiczę. Dla ciebie jednak zrobię wyjątek – zapomniał o czymś, więc zmarszczył brwi. – I dla tamtych czterolatków. Raz. Nigdy więcej – praca z dziećmi wydawała mi się czymś najgorszym, naprawdę. – Uwielbiam twój uśmiech – dodał jeszcze, kiedy tak pięknie uniosła kąciki ust w górę, a ja muszę zaznaczyć, że konkretnie użył słów I ADORE… Zdecydowanie jego nowe określenie na wyrażenie… że coś lubi? Spojrzał na biały materiał, który ponownie włożyła w jego dłonie, a zaś uniósł wzrok, obserwując jak idzie do szatni. Pokręcił z niedowierzaniem głową, robiąc kilka kroków w tym samym kierunku. Nie podchodził zbyt blisko – przejechał wzrokiem przez jej biodra, czego nie mogła widzieć, przez dołeczki lędźwiowe, zapięcie stanika, a gdy się odwróciła, był już całkiem blisko. – Oczywiście, że pomogę – czy ona myślała, że on nie będzie mógł się powstrzymać? Czy naprawdę musiała już zacząć grać jedną z najbardziej znaczących kart? Po części miała rację, bo cholernie bardzo starał się nie pokazać, jak ta namiastka bliskości na niego działa, a wspomnienie dotyku jej delikatnej skóry cholernie zachęcało do przypomnienia sobie wszystkiego. – Daj… jedna ręka – poczekał aż ją wyciągnie, a kiedy to zrobiła, nałożył na nią jeden rękawek. – Druga ręka… – to samo. – Teraz głowa, Adore – profesjonalnie, prawda? Przy ciągnięciu jednak górnej części stroju specjalnie przejechał paluchami przez bok jej ciała. Delikatnie. – Oj, przepraszam, mam niezgrabne paluchy. Masz tu coś? – uśmiechnął się, robiąc to samo raz jeszcze – przejechał całą ręką przez jej ciało, ostatecznie poprawiając górę doboku. – Wydawało mi się. Czy z dołem sobie poradzisz? – no pełen profesjonalizm.
-
Adore również chciała podjąć tę rywalizację. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Być może planowała udowodnić, że jego upartość ma swoje granice? Już raz, poniekąd, udało jej się go podpuścić. Po słowach, które wypowiedział Brave założyła, że planuje trzymać się do samego końca, aczkolwiek … miała na to sposoby. Chyba? Jezu, nawet nie wiedziała. W zasadzie tak dawno nie próbowała wpłynąć na jakiegokolwiek mężczyznę i – dosłownie – zaciągnąć go do łóżka, ze chyba zdążyła utracić zdolność uwodzenia, flirtowania, bajerowania, czy też cokolwiek, co było tutaj (chyba) potrzebne.
- Dla mnie też tylko ten jeden, jedyny raz? – zapytała, minimalnie zbliżając się w jego stronę. Gdy wspomniał o tym, ze uwielbia jej uśmiech, jeszcze wyżej uniosła kąciki ust, spoglądając mu prosto w oczy, I Adore – tak proste w swojej formie, aczkolwiek nikt wcześniej na to nie wpadł; jakim cudem?
Brunetka nie zorientowała się, że rzeczywiście ma do czynienia jedynie ze zwykłą koszulką, spodniami oraz pasem, który mógłby stanowić problem. Nie szło jednak stwierdzić, czy w innych okolicznościach również nie zażądałaby pomocy Dastarda, jako że padło to głupie game on, a ona musiała użyć wszystkich możliwych kart, by w jakikolwiek sposób utrzymać się na powierzchni. Podeszła więc do szatni, ściągnęła górną część odzieży, a gdy on pomagał jej włożyć część stroju, posłusznie wyciągnęła ręce do góry. Wzdrygnęła się minimalnie, gdy przejechał palcami przez jej ciało; najwyraźniej miał podobny plan. Cholera. – Yhm – mruknęła, dość niemrawo i w następnej chwili ściągnęła również spodnie, które ułożyła gdzieś z boku. Z rąk Brejwa zabrała te, które były dopasowane do kostiumu i wsunęła je na siebie. – Pas? – zapytała. Z tym rzeczywiście potrzebowała pomocy; już bez jakichkolwiek żartów. Miała nadzieję, że nie skorzysta z okazji, żeby znowu coś … eh. Dobra. Adore wiedziała, że to będzie ciężkie, okej. Trochę żałowała, nawet jeśli tak naprawdę na nic się nie zgodziła. Nie mogła pozwolić mu wygrać i dopiąć swego. Nie była już głupią, napaloną nastolatką, a dorosłą kobietą, która sporo przeżyła i w zasadzie nie powinna się do nikogo zbliżać – ani emocjonalnie, ani fizycznie.
-
Kiwnął głową, unosząc podbródek nieco wyżej, by dać jej znać, że wie, że robi to wszystko specjalnie – te uśmiechy, te minimalne zbliżenia, ta niewiedza w zakładaniu KOSZULKI na siebie. I chcąc pokazać, że nie robi to na nim absolutnie żadnego wrażenia. A robiło, kurwamać, jak mocno. Przecież jej chciał, czy to nie było oczywiste? Już kilkanaście długich dni temu. Co innego, że ważniejsze było to, by nie dokładać do jej problemowego (jak myślał) życia zmartwień, jakim zdecydowanie był on, a to zdecydowanie była myśl, której dopingował, by wygrała.
- Jedyny raz. Nigdy wcześniej nikomu nie dałem Doboku – przyznał szczerze, wzruszając ramionami, a zaś paluchami poprawiając kosmyk jej włosów. Kontynuował nieco szybszym głosem. – Czuję, że tego potrzebujesz. No wiesz, zamachnąć się, uderzyć, krzyknąć, wyglądać trochę zabawnie. Wyładowanie emocji w uderzeniu lub krzyku, nawet tych seksualnych, cholernie ci pomoże, obiecuję - odchrząknął, kiedy zbliżyła się i sam zrobił krok w tył, kiedy zajęła się zmianą spodni. Seeeeerio, Marquez? No naprawdę? Głupkowato przekładał pas z ręki do reki, póki nie usłyszał, że o niego prosi. – Pas – przytaknął, zbliżając się, by z tym jej pomóc. – Bądź tak miła i się nie ruszaj, proszę. Choć raz zrób to, co mówię – niech mu chociaż to ułatwi, dobrze? Przełożył biały pas z jej jednej strony na tył, wyrównał i pyk, zacisnął lekko. Później drugi supełek, ale kiedy już zaciskał, to szarpnął mocniej, by 1) nie miało to prawa się poluzować oraz 2) przyciągnąć ją te kilka centymetrów bliżej. – Jesteś, kurwa, niemożliwa – uśmiechnął się, kręcąc głową. – Chodź, tutaj jest niebezpiecznie – zło czai się w jej osobie. Wrócił na salę, bo może choć jakieś zasady jej przedstawi?
-
- Czyli jestem wyjątkowa, tak? Czym cię przekonałam do takiego poświęcenia? – zapytała, śmiejąc się przy tym lekko, aczkolwiek już chwilę później poniekąd odpowiedział na jej pytanie. – Ostatnio czułam się lepiej, aczkolwiek emocje, których próbowałam się pozbyć, zdecydowanie nie można było nazwać seksualnymi. Zobaczymy, jak pójdzie teraz – odpowiedziała zaczepnie, dłonią wygładzając swoją nową koszulkę, stanowiącą część Doboku. Skąd w ogóle nazwa, której nigdy wcześniej nie miała okazji usłyszeć? Mogła jeszcze dodać, że na wyładowanie seksualnych emocji znalazłaby inne sposoby, aczkolwiek co za dużo to niezdrowo, prawda? A chociaż podjęła wyzwanie, nie chciała też przeginać; zwłaszcza, ze każdy tego typu tekst skutkował oblewającym twarz rumieńcem. Jej własne ciało zdradzało, że nie czuje się zbyt pewnie w takim położeniu.
- Choć raz? Masz mi coś do zarzucenia? – no nie przypominała sobie takiej sytuacji, chociaż … gdy leżeli w łóżku, uparcie powtarzał, że nie, nic nie może być, aczkolwiek to wspomnienie wydawało jej się zbyt żenujące, by je przywoływać. Nie spodziewając się, że w ten sposób pociągnie za pas i pozostając w dość głębokim zamyśleniu, zachwiała się delikatnie. – Dlaczego tak twierdzisz? – zapytała, bo przecież zastosowała się do instrukcji, prawda? Aczkolwiek to pytanie równie dobrze mogło dotyczyć jego kolejnych słów. Było niebezpiecznie? Owszem. Odrobinę. Nie wiedziała. Czego właściwie oczekiwała, przychodząc tam? Już nieco zdążyła się pogubić.
Gdy weszli do sali, tak jak za ostatnim razem, zdjęła buty i stanęła naprzeciwko mężczyzny. Próbował jej coś wytłumaczyć, prawda? To znaczy już wcześniej, gdy tam byli. Próbował. Nie mogła się jednak skupić, tak kompletnie. Spojrzenie miała uparcie ulokowane w jego twarzy, gdy wydusiła: - Od samego początku, proszę.
-
- Dawno nikogo tak mocno nie chciałem mieć jak ciebie - czy był zbyt bezpośredni? Być może. – Mam wrażenie, że moje palce wciąż czują twoją skórę. Jak chore to jest? – nawet przejechał kciukiem przez pozostałe palce swojej dłoni. – Dawno też tak mocno się na coś nie uparłem – dodał z uśmiechem już szerokim, wzruszając ramionami. Zdawał sobie sprawę, że może przedobrzyć w obie strony – albo za bardzo się uprze i przegra, bo nigdy nic dobrego z tej upartości jego nie wychodziło, albo sama Adore zrezygnuje? Nie potrafił jednej wypośrodkować tych głupich zachcianek, mimo, że mogłoby to ułatwić naprawdę wiele. Pokręcił głową na jej słowa, nie wiedząc już nawet jak je skomentować, bo jak już sam powiedział – była n i e m o ż l i w a. Fifarafa. Zupełnie nie chodziło mu o łóżko… choć może też? Może odrobinę, bo w głównej mierze skupiał się na tym co teraz, a prowokowała go, niech nie udaje, że nie. Jeśli robiła to nieświadomie i jeśli myślała, jak powyżej, że nie potrafi tego robić… to była w ogromnym błędzie. – To wszystko… to, co robisz… to… – machnął ręką w jej stronę. – To jak… twoje rumieńce… i… – zaczynał się jąkać, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, a to znaczyło tylko i wyłącznie, że Adore zyskuje przewagę. Dlatego zmarszczył brwi. – Chodź, nie ma czasu na głupoty – dodał więc, a kiedy wrócili na salę, bosymi stopami stanął na macie i odwróciwszy się w stronę brunetki, zrobił piękny ukłon. – Kilka rzeczy, Adore… ja dan, mam zawsze rację, okej? – nie miał, ale musiał, hehe. – Twarz to świętość, nie żartuję – ostrzegł, wiedząc, że doskonale zdaje sobie sprawę, o czym mówi. – Nie uderzamy tutaj – nie powinien tego robić, ale przejechał palcami przez jej policzek. – Ani tutaj – i drugi. – Tutaj też nie – dotknął nosa i czoła. – Po prostu nie, dobrze? – uśmiechnął się, odsuwając nieco. – Wiesz, że głównie chodzi tutaj o to, żeby przezwyciężyć samego siebie? Taekwondo to głównie walka ze swoimi demonami… może dlatego tu jestem… – zamilkł na moment. – I może dlatego ty też? Jezu, jestem okropnym nauczycielem, masz na razie po prostu odpierać ataki, okej? Jak robię tak… – pacnął ją, nie uderzył, w ramię. – To masz robić tak, żeby odepchnąć moją dłoń – ja nie wiem, co on mówił, on wiedział. – Na przykład… – jeszcze raz podszedł, tym razem stając za nią. Zbliżył się swoim ciałem do jej, od tyłu złapał jej ręce w okolicy przed łokci i ustawił w odpowiedniej pozycji. – Obrona – szepnął. Aż chciałoby się dodać, że w bieli jej do twarzy, eh. – Boże, wygram tak bardzo. Lewa nieco wyżej, nogi bardziej ugięte, nie zaciskaj pięści, to nie boks – uśmiechnął się za jej uchem. Nie wygra.
-
Przełknęła ślinę, słysząc jego słowa i odwróciła twarzy w drugą stronę, by uniknąć spojrzenia mężczyzny. Jak chore to jest? Bardzo. – Och. Zawsze próbujesz robić sobie pod górkę? – zapytała cicho. Chciał jej, ale równocześnie zabraniał sobie wykonania konkretniejszego ruchu. Czy jego działanie nie było przypadkiem pozbawione sensu? Ponadto, ile Adore miała siły i kiedy ona planowała się wycofać? Chciała walczyć, aż nieco rozjaśni jej się w głowie i będzie lepiej? Czyli w czasie bliżej nieokreślonym, patrząc na dotychczasowe sytuacje.
- To, co ja robię? – zapytała, a jej twarz przybrała wyraz mówiący kompletnie nie wiem, o co ci chodzi. Jasne. Pod nosem wypowiedziała ciche przegrany, chociaż fakt, czy w ogóle chce wygrać, podlegał wątpliwościom. Nie była pewna, co powinna zrobić. Adore odwzorowała jego ukłon, nieco lepiej, niż poprzednim razem. Na słowa zawsze mam rację kiwnęła głową, pomimo, że niekoniecznie się zgadzała. Trudno, niech mu będzie; nie była to przecież żadna święta przysięga. Na teraz ujdzie – a przynajmniej dopóki nie powie nic głupiego. – Spokojnie, tym razem twój nos jest bezpieczny – powiedziała, z lekkim uśmiechem, aczkolwiek już po chwili mina jej zrzedła. Przez głupie słowa, które zostały przez niego wcześniej wypowiedziane, każdy, nawet najmniejszy dotyk odbierała intensywniej; nawet jeśli nie było to nic takiego. Ugh. – Wygrasz? – zapytała, posłusznie unosząc ręce tak, jak ją prowadził. – Tę walkę, czy …? – ściszyła nieco głos, po czym odsunęła się ze trzy kroki do przodu i odwróciła się z powrotem w jego stronę. – Być może sensowniej byłoby pograć na konsoli. Czy czymś podobnym – spojrzała najpierw na swoje stopy, a potem w górę, po przyniesionym przez Brave’a stroju. Nie była urodzoną wojowniczką, aczkolwiek faktycznie, ostatnim razem kilka uderzeń pozwoliło jej ukoić nerwy. – Ewentualnie możesz spróbować raz jeszcze mnie sprowokować – jak wtedy, prawda? Bo był okrutny, okropny, a nawet jej nie znał; wystarczyło, ze mówił wszystko, co mu przyszło na język. Idiota. Nic dziwnego, ze tak go wówczas odebrała.