I'd sell my shoes
I'd give my body to be back again
In the rest of the room
To be alone with you
- You gave your body to the lonely
They took your clothes
You gave up a wife and a family
You gave your ghost
To be alone with me
Novato, California
Dla każdego kuracjusza bez wyjątku, dzień w Reflections Recovery Lodge zaczynał się, względnie-bezwzględnie, o siódmejzero - we wszystkie dni z wyjątkiem sobót (ósmazero) i niedziel (dziewiątazero, w porywach do dziewiątej:piętnaście); w dodatku zawsze tak samo - serią miarowych stuknięć odarrtej z akcesoriów pielęgniarskiej dłoni prosto w nieskazitelną biel, jaką framugi drzwi odcinały się tutaj od mdłego błękitu ścian: osiemnaście na pierwszym piętrze, dwadzieścia na drugim, i sześć na ostatnim - z którego to widok rozciągał się na dziedziniec i ogród warzywny, a nawet na kawałek parkingu dla gości - jeśliby wspiąć się na palce, i wyciągnąć szyję, spoglądając ponad szpalerem tawułek i berberysów równo okalających gmach kryjący w sobie część mieszkalną.
Jeśli trzy długie, i dwa krótkie uderzenia kłykci w wyszlifowaną płaszczyznę drewna lakierowanego wegańską, atoksyczną emulsją do egzotycznych tworzyw, nie wystarczały - po nich do uszu szczególnie uważnych świadków dotrzeć mógł cichutki brzęk kluczy wysupływanych z kieszeni pracowniczego uniformu, a następnie równie subtelny zgrzyt otwieranego zamka.
Następnie pojawiał się głos. Łagodne, cierpliwe, ale i nieznoszące sprzeciwu przypomnienie, że na prysznic jest pół godziny, licząc od teraz, a śniadanie serwuje się do dziewiątej (w poniedziałki - wtorkiśrodyczwartki - piątki), jedenastej (w soboty), i do dwunastej (w dni święte, cokolwiek tu dla kogokolwiek miało to oznaczać).
Wreszcie, jeżeli pensjonariusz nadal nie reagował - w politycznie-poprawnym rejonie górnej części jego ciała (najczęściej na przedramieniu lub barku), materializowała się ręka. Dotyk. Pięć opuszek, i pięć głównych linii tnących miękkie poduszeczki wnętrza dłoni, sunące gładzią (i niekiedy chłodem) skóry. Potem czasami nie działo się nic, a czasami - przyspieszony, a pobierany pod wpływem poczucia obowiązku i odpowiedzialności krok niósł się tunelem korytarza, a po nim pojawiała się karetka.
Ale nie do Harpera. Nie, nigdy - nie pozwoliłby sobie
- nigdy do Harpera.
I nad tym poczęstunkiem, w otoczeniu kwiatów doniczkowych i ciętych, i neutralnych, stonowanych kolorów, których głównym zadaniem było to, by się nie kojarzyć z absolutnie niczym, mogli też posłuchać o tym, jak to:
- - Na śniadania zjadał i owsiankę, i ajurwedyjską sałatkę z borówkami i awokado, i pił sok z selera, i bezkofeinową kawę z odtłuszczonym mlekiem owsianym, i dużo wody; i tęsknił za Zachary'm Prescottem;
- Potem miał konsultację z lekarzem, podczas której - w absolutnym braku możliwości buntu - dawał się ważyć i zaglądać sobie w oczy, i pod język, i mierzyć sobie ciśnienie, i pozwalał się osłuchiwać, opukiwać, oglądać, omawiać i wypytywać o różne rzeczy, tak, by po wyjściu z gabinetu nie mieć już siły, by mówić o sobie, oraz żadnych sekretów oprócz jednego; takiego, po prostu, że chyba go kochał;
- Następnie przychodziła pora na decoupage i jogę, medytację i techniki mindfulness, a więc na oklejanie kartonowych pudełek suszonymi liśćmi gingko biloba i liofilizowanymi płatkami róż, smakowanie rodzynek z użyciem pięciu zmysłów (i pakowanie całej dostępnej mu energii w to, by instruktorce tych praktyk nie roześmiać się prosto w twarz najwredniejszym z dostępnych mu chichotów), plątanie się we własne kończyny i odliczanie oddechów tak długo, aż zacznie się żałować, że powietrze w ogóle do czegokolwiek jest ludziom niezbędne - przy bolesnej świadomości, jednocześnie, że są rzeczy osoby potrzebne mu bardziej niż tlen;
- I na lunch: tony warzyw i perełki niepalonej kaszy gryczanej, i mnóstwo pieprzu cayenne i imbiru (na metabolizm), i białka (na regenerację), i orzechów (na pamięć, podobno - jakby Harper miał jakiekolwiek problemy, by go pamiętać);
I na terapię grupową, rodzinną (z matką, raz w tygodniu), i indywidualną, i rozbieranie toksycznej relacji z rodziną najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa znaczenia sławy znaczenia miłości znaczenia relacji z Charlie znaczenia relacji z Elliottem znaczenia bycia wnukiem Etty-Rose znaczenia otrzymywania nagród statuetek wyróżnień znaczenia OJCOSTWA i bliskości miłości seksu tęsknoty pragnienia lęku przed utratą lęku przed opuszczeniem lęku przed zdradą lęku przed wszystkim jednocześnie oraz tego, co to dla mnie znaczy że nigdy nie czuję się dość dobry choćbym nie wiem co zrobił, i co mogę zrobić by to zmienić, na czynniki pierwsze;
- I na lunch: tony warzyw i perełki niepalonej kaszy gryczanej, i mnóstwo pieprzu cayenne i imbiru (na metabolizm), i białka (na regenerację), i orzechów (na pamięć, podobno - jakby Harper miał jakiekolwiek problemy, by go pamiętać);
- - W końcu, przed kolacją, mógł pójść do Pokoju Wspólnego i pooglądać Animal Planet albo ten program o pieczeniu ciast w towarzystwie dwóch Żon Hollywood, jednej eks-gwiazdy-porno, i paru podobnych mu śniegowych płatków o dystyngowanych obliczach i tragicznym tle psychospołecznym - i tęsknić tęsknić tęsknić, kurwa, tęsknić tak bardzo, i odliczać dni, godziny, minuty, sekundy, pod pozorem układania nowych utworów wystukując rytm upływającego czasu na coraz mniej dramatycznej kanciastości własnego kolana;
- Przed snem zawsze było mu najtrudniej, i najsamotniej, z dłonia biegnącą nieśmiało cięciwą wyznaczoną punktem zbiegu obojczyków, wgłębieniem pępka i wypukłością kości łonowej, ruchem pożyczonym, i nie-oddanym od kilku już miesięcy, dokładnie tak, prawda?
- Ale, że - tak generalnie - wszystko było w porządku, a z całą pewnością lepiej, i, że przecież już niedługo go zobaczy, już wkrótce go przytuli, nie minie nawet chwila, a znów będzie go miał, a wszystko naprawdę się ułoży;
- Halo? - pod czujnym okiem Kochanej Esther, odliczającej programowe trzydzieści minut przysługujące tym pacjentom, którzy z żółtego poziomu (wysoki nadzór, żadnej technologii, odwiedziny raz na dwa tygodnie, przeszukania codziennie, w trosce o ich dobro, jasna sprawa), zdołali wejść właśnie na poziom zielony (mniej restrykcji, mniej mierzenia-ważenia-odpytywania oraz, dzięki Bogu, mniej mindfulness i antystresowych kolorowanek); z kolanem podciągniętym pod brodę, i wolną dłonią wczepioną we własną piszczel ruchem dziecka, któremu zabrano maskotkę, więc otuchy i pocieszenia szukać musi w samym sobie, z dolną wargą okąsaną oczekiwaniem, i zielono-brązowym patchworkiem źrenic wbitym w sufit - Halo? Zach?