WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 5.
Opowiadanie o miłości przychodziło łatwo, kiedy kochało się w sposób o jakim opowiadają poeci; o jakim układane były mity we wszystkich możliwych językach świata. Gdy samemu zgłębiło się tajemnicę leżącą u podstaw „kochania” rozwodzenie się nad jego materią nie okazywało się wybitnym wyzwaniem. Z drugiej strony tłumaczenie istoty czegoś równie mistycznego sprawiało wrażenie misji niemożliwej. Anton zdawał sobie sprawę z tego, że mało kto znajduje afekt tak autentyczny; że miał olbrzymie szczęście spotykając Elizabeth. Zwykle ludzie pozwalali zwyciężać kompromisom, lękowi przed samotnością bądź przyzwyczajeniu do zapachu znajomego ciała. Albo nie dostrzegali odnalezionego błogosławieństwa, póki nie przelało się im pomiędzy palcami. Dopóki ostatnie ziarenko z klepsydry upływającego czasu nie spadło do niższej komory. Przez ograniczony okres czterech lat John rozumiał - przytrafiło mu się coś wyjątkowego.
Problem ze snuciem nauk o uczuciach wiązał się z istnieniem cienkiej granicy po której przekroczeniu trudno było zawrócić. Szczególnie podczas prowadzenia pierwszych mszy Blackbirdowi zdarzało się zacinać i zamyślać za marmurową amboną. Widok przez oczyma rozmywał się a oddech stawał trudnym do zaczerpnięcia. Chociaż uwielbiał fantazjować o sobie jako o kimś odpornym na smutek - kto dostąpiwszy katharsis pozostał w objęciach wiecznego opanowania – wciąż chorował na człowiecze słabości. To najgorszy skutek uboczny trwania; musiał trwać w ułomnej skorupie: porysowanej, przetartej, obklejonej kadrami niejednokrotnie mącącymi wewnętrzne „zen”.
Tym razem spokój burzyła mu jednak całkiem żywa osoba, stojąca tuż przy ołtarzu – tak blisko, że nie mógł udawać; że jej nie widzi. Dopiero po pierwszych dziesięciu minutach, oswojony z obecnością dziewczyny pozwolił sobie na wejście w znajomy żywioł. Zaskakujące jak z natury stonowany oraz cichy facet staje się mistrzem retoryki. Parafianie lubili go słuchać – nie wydawał się pretensjonalny ani nadęty. Nie straszył piekłem, nie oceniał. Nie uciekał przed odwołaniami do popkultury, śmianiem się bądź płakaniem. Niby odgrodzony pustą przestrzenią, pasmem schodków prowadzących do sfery sacrum; acz bezustannie bliski – jeden z nich.
Dzisiejszego dnia Kos wcale nie cierpiał na zwyczajowy „weselny” syndrom. Ten jeden raz postanowił naprawdę cieszyć się razem ze świętującym zgromadzeniem. Świadom jak ulotny bywa ów delikatny rodzaj radości, konsekwentnie unikał wdawania się z kimkolwiek w długie, trywialne pogaduchy. Celebrował połączenie dwóch, spragnionych siebie dusz unikając kontaktu z upijającymi się gadułami. Jedynym wyjątkiem od niespisanej reguły pozostała babcia pana młodego. Ponadprzeciętnie rozgadana staruszka posiadała szerokie horyzonty oraz życiową mądrość przy której Blackbird natychmiastowo pokorniał; bardziej nastawiając się na chłonięcie wiedzy (oraz opryskliwych komentarzy dotykających gości od strony pani młodej) niż wyrzucanie w eter mądrości zasłyszanych na plebanii. Chooociaż trzeba przyznać – pomimo doceniania rozumności emerytki, największy ubaw Antek miał; gdy babunia wyciągała ciężkie działa i na niczym ani nikim nie zostawiała suchej nitki.
National Park Inn zamknięto, przystrojono nie do poznania; na tyłach wystawiono przepiękne namioty tworzące otwarty parkiet z widokiem na malownicze góry. Ale nie – wiekowa Margaret dostrzegała każdy mankament. Pogniecioną chusteczkę na czyimś talerzu, chaotycznie ułożone sztućce, zdecydowanie zbyt krótką sukienkę siostry panny młodej. Oślepiało ją słońce ukryte za białą chmurką i oburzały tańce prezentowane przez drużbę, dzieci za głośno krzyczały a muzykę puszczano nazbyt cicho. Po godzinie towarzystwa owego promyczka szatyn musiał zadbać o zdrowie psychiczne i postanowił zrobić rundkę wokół zajazdu. Gdy wrócił w rejony namiotów z wnętrza wydobywały się dźwięki popularnej, rytmicznej piosenki do której całkiem mimowolnie zaczął kiwać się na boki. Na tym poprzestawał, bo nikt ze zgromadzonych nie chciał widzieć go w akcji. Jeszcze jedną rzecz robił bezwiednie: nieważne czy podczas wysłuchiwania marudzenia Marge czy podczas krótkiego spaceru – szukał jej.
Znalazł przy kolejnym utworze, kiedy wychodziła na parkiet z wysokim brunetem. Patrzył na nich póki nie wydawało mu się, że Carol również zerknęła w jego kierunku. Na chwilkę błękitne tęczówki umknęły na bok, po paru uderzeniach serca ponownie zwracając się w stronę Langford. Tym razem Johnny nie uciekał wzrokiem; nawet kiedy ich spojrzenia znowu się skrzyżowały. Po upływie następnej minuty zaczął zatracać pewność czy nowo wyklute myśli należą do niego czy to wpływy melancholijnej Billie Holiday.
Ostatnio zmieniony 2020-09-12, 00:39 przez Anton Blackbird, łącznie zmieniany 5 razy.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– 2 –

Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, posiadał wszelką wiedzę, wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
Była szczęśliwa. Dla Agnes. Dla Petera. Dla ich rodziców, którzy przez całą ceremonię dyskretnie przykładali białe chustki w okolice oczu. Dla dzieci z dumą sypiących kolorowe kwiaty z koszyczka w rytmie marszu Mendelsona, tuż przed stopy wkraczającej w nowy rozdział życia pary młodej. Ceremonia rozegrała się dokładnie tak, jak myślała – bez zbędnych afer i paniki. Wszystko przebiegło spokojnie, owiane ogromem miłości, ekscytacji wypełniającej serca uczestników i bezgranicznego piękna. Czuła się naprawdę wyjątkowo; móc stać u boku najlepszej przyjaciółki, podziwiać nie tylko jej piękno, ale również opanowanie w tak ważnej chwili. Oczyma wyobraźni przywodziła wspomnienia z własnego ślubu – drżąca dłoń wsuwająca złoty pierścionek na palec Aidana, pierwszy, małżeński pocałunek i biała suknia z delikatnymi, srebrnymi kryształkami. A potem wzrok przesunęła nieco wyżej, na ołtarz i ku swojemu niezadowoleniu pomyślała, że to właśnie z Johnem powinna dzielić te chwile.
Wstydziła się tego myślenia, bo pomimo braku jej wiary w jakiekolwiek bóstwo, wiedziała, że nie powinna. Anton – bo przecież takie imię przyjął – nie jest już tą samą osobą, którą znała i kochała jeszcze kilka lat temu. Poszedł inną ścieżką, oddał się "czemuś" innemu, a przyspieszone bicie serca na jego widok było kompletnie nie na miejscu. Niestety, było też czymś, na co nie miała większego wpływu. Dlatego do końca zaślubin z uporem wpatrywała się w gości, mimowolnie słuchając duchownego opowiadającego o tym, jak ważna jest miłość i wspólny szacunek.
A potem nastąpiła zabawa – nowożeńcy przestali się stresować i po przyjęciu wszystkich prezentów, radośnie obchodzili okrągłe stoliki w namiocie. Carol, jak na główną druhnę przystało, kilka razy sprawdziła, czy jedzenie zostanie wydane na czas, czy zespół miał przy sobie nuty do odpowiednich piosenek i czy Agnes nic więcej nie potrzeba. Dopiero po godzinie pozwoliła sobie na chwilę wytchnienia i zadzierając sukienkę w odcieniach czerwieni (każda z druhen musiała znaleźć ciuch właśnie w tym kolorze), przeszła na tył patio. Na krótki moment schowała się i zapaliła papierosa; delektując się każdym zaciągnięciem przymykała powieki, starając się wyrzucić z głowy Kosa. Ten zgodnie z wolą rodziny przyjechał na wesele. Wiedzieli, że tak się stanie. Zamienili o tym dwa lub trzy słowa w Silver, ale Langford nie zdążyła się na to przygotować. Widzieli się drugi raz w bardzo krótkim odstępie czasu. Z zadumy wyrwała ją dopiero niespodziewane pojawienie się Lucasa – brata pana młodego. Nie potrafiłaby zliczyć na palcach obu rąk, ile razy próbowano ich wystawać. I choć wiedziała, że zdecydowanie była w typie wysokiego bruneta, a dodatkowo dobrze się dogadywali, nic do niego nie czuła. Mimo wszystko zgodziła się na taniec, a ten przyciągnął ją do siebie i obejmując mocno w pasie, położył drobną dłoń C. na swojej piersi. Billie Holiday nadawała mocno melancholijny klimat powolnemu kiwaniu się na boku. Niewątpliwie wyglądali bardziej jak para, aniżeli para znajomych. Tym bardziej nie chciała napotkać jego wzroku. Wszyscy jednak wiemy, że jeśli bardzo czegoś nie chcemy, to właśnie to się dzieje. Minęła niecała minuta od początku piosenki, gdy ich tęczówki się spotkały. Bezwiednie opierała głowę o wgłębienie obojczyka Lucasa, ale wciąż nie potrafiła odwrócić spojrzenia od Johna. Nie zwracała już uwagi na koloratkę, bo stojąc w półcieniu wyglądał wyjątkowo dobrze; tajemniczo i hipnotyzująco.
Gdyby tylko mogła wyciągnąć w jego stronę dłoń i zaciągnąć na parkiet. Wtulić się w pierś szatyna, nie drużby i trwać tak do świtu, kiedy to zorientują się, że zostali już zupełnie sami.
Wraz z końcem piosenki odsunęła się od bruneta i prawie natychmiast wykonała kilka kroków w stronę Blackbirda. Była słaba, za słaba, żeby pozostawać w jego obecności i umieć od niej uciec.
– Mam coś na twarzy? – przygryzłszy dolną wargę żartobliwie nawiązała do wymiany spojrzeń sprzed chwili. Z uporem wpatrywała się w mocno zarysowaną szczękę, kości policzkowe i w końci błękitne oczy jasnowłosego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od niemalże czterech wiosen Anton nie kontemplował nad utraconym. Reminiscencje słonecznego, weselnego popołudnia porzucił razem z drobnymi pamiątkami: pogiętym zaproszeniem, zaśniedziałą obrączką, zasuszonym powojem polnym z bukieciku panny młodej oraz masą fotografii. Na strychu drewnianej chałupy w Grasswillow leżało olbrzymie, kartonowe pudło wypełnione wyłącznie albumami. Aż dwa spośród nich pękały w szwach od zdjęć uwieczniających czarowny, skromny ślub. Ich ślub. Niezbyt duży jak na wiejskie standardy (gdyż pojęcie „przyjaciół i rodziny” w drobnej społeczności obejmuje różne rodzaje przyjaźni...i rodziny), acz głośny, chaotyczny i tryskający miłością. On w rozpiętej, brązowej kamizelce; ona w długiej aż do kostek, ręcznie haftowanej sukni. Prezentowali się na wzór ostatniej pary autentycznych hipisów: beztroscy, weseli, zakochani na zabój. Nawet jeśli decyzja o przeprowadzce oraz rezygnacji z planów zawodowych pozostawała cholernie ryzykowną – John nie żałował. Był wtedy szczęśliwy. Tak po prostu.
Ale radość podszczypywała mu żołądek również w trwającej chwili. Wpatrywanie się w C. konfrontowało z rzeczywistością wyrastającą poza kościelne mury równocześnie wprowadzając w stan nostalgii wodzącej na pokuszenie rozgrzebywania starych, lecz jakże ciepłych uczuć.
- Na twarzy? – nieco speszony, wzrok odwrócił w kierunku nieznajomego mężczyzny jeszcze przed minutą trzymającego pannę Langford w ciasnych objęciach. Antek trochę zazdrościł doświadczenia owej bliskości. Zapomniał jak miękka w dotyku była szatynka; a atmosfera dzisiejszej celebracji wyzwalała duszę z okowów niektórych ograniczeń. Myśli duchownego błądziły a on wraz z nimi. Ugrzązł zawieszony gdzieś poza czasoprzestrzenią niemalże ignorując niedawne przysięgi oraz wyrzeczenia na rzecz przyjęcia duszpasterskiej tożsamości. W momencie takim jak ten zdawało się, iż jest o krok od opętania – przyzwolenia sobie na otwarcie niegdyś zamkniętych drzwi. Po powtórnym zwróceniu oczu na oblicze dziewczyny, parę uderzeń niespokojnego serca przyglądał się jej – z namaszczeniem i świątobliwością, jakby w poszukiwaniu niewidzialnej przyczyny wcześniejszego zaciekawienia. Ostatecznie, poddawszy się pustce zamiast odpowiedzieć błyskotliwą ripostą, z trudnym do doprecyzowania cieniem uśmiechu na wargach pokręcił łepetyną. – Nie, nie masz niczego na twarzy. – sam fakt, iż dostrzegła jego przesadne zainteresowanie oraz bezczelne sunięcie za nią ślepiami powinien nabić księdza wstydem. Ale nic takiego się nie stało. Kos odczuwał satysfakcję – wychodziła przed szereg pozostałych emocji, jak gdyby z zamiarem rozpoczęcia jakiejś niepokojącej rozgrywki. Rzucenia bądź przyjęcia wyzwania.
Nabierając do płuc powietrze odchylił się nieco do tyłu, by spojrzeniem omieść całą sylwetkę Carol. – Ta sukienka to... – z jego gardła uciekło pojedyncze westchnienie, kiedy najwyraźniej niezdolny do odnalezienia pasującego określenia, uniósł brewki ku niebiosom: - ...wiele, jak na jedną sukienkę. – łobuzerskie błyski w tęczówkach obnażały zadziorny charakter komentarza. Ale gdyby, mimo wszystko, pani architekt planowała wziąć powyższe do siebie; sumienie Blackbirda postanowiło zainterweniować. – Żartuje. Wyglądasz zjawiskowo. – ...choć wolał ją w przylegającej małej czarnej; zalotnie podkreślającej krzywizny ciała ( — co świetnie obrazuje zjawisko wspomnianego „opętania”; doprawdy, po powrocie na plebanię biedak nie będzie rozumiał skąd brały się niestosowne pomysły; skąd ten pokaz slajdów sprzed dekady; skąd łaskotanie w okolicy karku). – Jeden z adoratorów, huh? – brodą wskazał w stronę w którą udał się niedawny partner taneczny Caro.
Niby przed kwadransem wypalił dwa, lecz okoliczności wymagały zajęcia czymś rąk; a papieros sprawiał wrażenie najlepszego rekwizytu. Zamierzał poczęstować Ce.; ale po wyciągnięciu jednej fajki paczka zupełnie opustoszała. Zbliżał się wrzesień, okres bolesnych rocznic oraz uwertury do jesiennej chandry – pod koniec sierpnia zawsze palił dwa razy więcej.
Ostatnio zmieniony 2020-09-12, 00:40 przez Anton Blackbird, łącznie zmieniany 1 raz.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Być może w tym momencie powinna zastanowić się nad pytaniem; czy kiedykolwiek naprawdę kochała Aidana? Czy naprawdę była gotowa spędzić z nim resztę życia? Bo jeśli tak, to dlaczego w jej szafie swoje miejsce znalazło pudełko z pamiątkami po Johnie, a rzeczy byłego męża najprawdopodobniej od dawna rozkładały się gdzieś na śmietnisku? Z drugiej strony, rozwód był na tyle bolesny, że nie byłaby w stanie po raz kolejny przeglądać ślubnych albumów i zdjęć, na których wydawali się być szczęśliwi. Umysł C. od przedślubnej kolacji pracował na najwyższych obrotach. Nie umiała dojść do konsensusu z własną świadomością; realnie stwierdzić, czego chce, czego nie chce i dlaczego ten beznadziejny uścisk w żołądku najwyraźniej nie zamierza jej opuścić.
– To dziwne, bo wydawało mi się, że coś tam jest – wnikliwe spojrzenie, bezwiedne przejechanie palcami po policzku i odpuszczenie. Przecież nie będzie go męczyć. A raczej nie powinna go męczyć. Mogłaby złapać Kosa za dłoń, poprowadzić na tyły patio tam, gdzie nikt by ich nie zobaczył i raz po raz muskać pełne usta mężczyzny, jego idealnie zarysowaną szyję. W szaleńczym pożądaniu wodzić rękoma po klatce piersiowej i dobrze zbudowanych plecach, niecierpliwie rozpinać guziki koszuli, jednocześnie pozwalając mu na przyciśnięcie drobnego ciała do chłodnej, ceglanej ściany...
Stop.
Ona n i e m o ż e być tą osobą, która nie daj Boże sprowadzi go na złą drogę. Posiadał tę mistyczną moc; w ciągu zaledwie kilku sekund wyzwalał w szatynce uczucia i potrzeby, o których zdążyła zapomnieć, że nadal w niej tkwią, niczym tlące się drewno. Bardzo chciała uwierzyć, że to tylko działanie dwóch czy trzech kieliszków czerwonego wina, które spożyła, od kiedy pojawili się w Inn. Ale kłamstwo nigdy nie jest dobrym wyjściem, prawda?
– Dziękuję – z gracją okręciła się wokół własnej osi, niczym niewinne dziewczę pierwszy raz ubrane w perfekcyjną suknię. Nigdy nie kwestionowała swoich wyborów modowych i przywdziewała to, co uznawała za stosowne. Sukienka rzeczywiście rzucała się w oczy, przypominając nieco odzienie cygańskich kobiet, ale uwielbiała ją. Od kiedy pierwszy raz zobaczyła ciuch na witrynie, wiedziała, że kiedyś będzie należał do niej, a gdy Agnes zarządziła kolory druhen wszystko stało się jasne. – Staram się znaleźć odpowiednie słowo opisujące twój strój, ale on jest… – uśmiechnęła się przepraszająco i machnęła szczupłą dłonią. –…po prostu czarny – co nie oznacza, że nie było mu w nim do twarzy. Nie podkreślał wprawdzie całkowicie sylwetki szatyna – marynarka duchownego nie została skrojona tak dobrze, jak garnitury, które niegdyś nosił, ale nadal. – Ach, Lucas? – wzrokiem odszukała bruneta i marszcząc brwi, na kilka sekund zawiesiła na nim spojrzenie. – Nieee. Nie wiem, co on sobie wyobraża, ale… Po prostu nie. Próbowano kilka razy nas ze sobą wyswatać, ale to nie było to – pokręciła głową, na powrót skupiając się na Antonie. – Jak się bawisz? – rzuciła niezobowiązująco. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, na ile ksiądz mógł czerpać przyjemność z wesela; gdzie leżała granica czynnego uczestnictwa duchownego w takich wydarzeniach. Czy wypadało im tańczyć? Napić się z gośćmi (choć po kolacji w Silver zaczęła podejrzewać, że John stroni od alkoholu)? – Ceremonia była piękna, naprawdę – zaciągnęła się odpalonym przed momentem papierosem i odchyliwszy głowę na bok, wypuściła dym z płuc. Odwoływała się nie tylko do fenomenalnie przystrojonego kościoła, ale również jego kazania. – Widziałam, że zaprzyjaźniłeś się z Marge – w akcie niemałego rozbawienia buzię panny Langford przyozdobił uśmiech – wiedziała, że staruszka nie zawsze była łatwym towarzystwem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poddawał się jej. Zbyt łatwo przychodziło mu zapominanie o hamulcach. W zasadzie, sam sabotował swoją silną wolę wchodząc w dziwne gierki oraz dwuznaczne, niedoprecyzowane interakcje. Sprawdzając granice i zaburzając ich naturalny kształt. – Poczekaj. - teraz też – na sekundy przed decyzją o odpuszczeniu tematu, dojrzawszy rzęsę na szczycie prawej kości policzkowej dziewczyny zmrużył oczy i pozbył się intruza dwukrotnym, nieśpiesznym przesunięciem kciuka po delikatnej skórze. – Jednak coś miałaś... - do jego nozdrzy dotarła woń znajomych perfum odblokowując zestaw kolejnych kadrów. Zadziwiające jak niektóre dźwięki oraz zapachy potrafią aktywować zapisane w pamięci wspomnienia o których istnieniu mózg zdawał się zapomnieć. Nie, nie zapomniał. Tylko ukrył owe zakazane reminiscencje w najdalszym zakątku podświadomości. Niepamięć jako system obronny. Ohh, Blackbird powinien wrócić do jednego z wielu „kazań” religijnej teściowej. Uwielbiała uwypuklać wartość niewinności uznając ją za najpiękniejszą z cnót. Nawet po weselu córki z szatynem i nawet pewna, iż wytrwali w czystości aż do nocy poślubnej (co było obrzydliwie trudną próbą i być może odegrało rolę w prędkich zaślubinach pary) wprost kochała prowadzić młodych jak owieczki.
Związku nie zbudujesz na pożądaniu, Johnny. Namiętność to diabelskie dzieło. Oznaką prawdziwej, boskiej miłości jest zdolność zachowania umiaru.
Ubrane w lekki łuk usta Antona wygięło rozbawienie, po wykonaniu przez Carol eleganckiego obrotu wokół własnej osi. Było w tym coś nieskończenie dziewczęcego oraz urokliwego. – Czarny nigdy nie wyjdzie z mody. I wyszczupla. – nie, żeby sylwetka Blacky’ego wymagała pracy. Po rozstaniu z Langford, podczas radosnych dni małżeńskich przybrał na wadze (oraz w mięśniach); aby po śmierci Liz stracić kilka ładnych kilogramów. Jako duchowny nieszczególnie interesował się odhaczaniem wizyt na siłowni; aczkolwiek bezustanne bieganie po plebanii, jeżdżenie na deskorolce, robienie emerytom zakupów i wyprowadzanie im psów utrzymywało w świetnej kondycji.
- Powiedziałaś mu? – ona patrzyła za Lucasem (wreszcie do osoby dopisano imię!) a on bezczelnie wpatrywał się w rys jej twarzy. – Może myśli, że ma szanse? Z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to tak, jakby miał. - nie zdawał sobie sprawy z intensywności z jaką spogląda na C. Gdyby wiedział, natychmiastowo by się zdystansował. Przecież ciotka Margaret czuwała. I przed paroma sekundami zawiesiła na nich bystre, nieco podejrzliwe spojrzenie. – Zaskakująco dobrze. Póki co unikam matki pana młodego. Obiecałem jej taniec. W sumie zostałem w tę obietnicę paskudnie wmanipulowany. – z miną nieprecyzującą czy to wymyślny dowcip czy tak na poważnie, Antek również zaciągnął się papierosem. – Podobało się, hmm? Polecam odwiedzać świętą Annę częściej. Fajny lokal. Występuję co drugi dzień i chyba dorobiłem się garstki fanów. Na szczęście nie fanatyków. – brwi mężczyzny zafalowały żartobliwie. Cwany lis! Ujrzał okazję i postanowił ją wykorzystać podpowiadając kiedy Carol byłaby w stanie go spotkać. Jeżeli by zechciała. Chciałaby?
Na wzmiankę o seniorce w zautomatyzowanym odruchu zerknął w stronę cioteczki. Uniósł rękę, ale zanim zdążył pomachać; mamrocząc pod nosem odwróciła wzrok. – Odkąd noszę koloratkę zaprzyjaźnianie się ze staruszkami przychodzi mi z zaskakującą łatwością. Chociaż... – przez ułamki sekund zmarszczył czoło ponownie smakując tytoniu. – Nie, żadnego „chociaż". Zawsze posiadałem ten szczególny dar. – błękitne ślepia błysnęły samozadowoleniem.
Ostatnio zmieniony 2020-09-12, 00:40 przez Anton Blackbird, łącznie zmieniany 1 raz.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z cichym westchnięciem przymknęła powieki i bezwstydnie pozwoliła mu się dotykać. Najzwyklejsze ściągnięcie rzęsy zamieniło się w moment kipiący zmysłowością. W normalnej sytuacji złapałaby jego dłoń i położyła na swojej piersi, byleby tylko poczuł, jak szybko zaczęło bić jej serce; jak niecierpliwe się stawało, gdy pojawiał się bliżej niż powinien. Finalnie jednak zabrał kciuk, pozostawiając Carol niespełnioną, głodną i pożądliwą, czyli dokładnie taką, jaką powinien ją zostawić. Bo Anton wybrał życie skupione na wierze, ona zaś mogła co najwyżej częściej odwiedzać kościelną ławkę – w tej relacji nie było już przestrzeni na nic więcej.
– Dziękuję – przetarła policzek wierzchem dłoni, tak jakby chciała sprawdzić, czy aby na pewno nic na nim nie zostało. Przez krótką chwilę nie odrywała spojrzenia od szatyna – obserwowała go uważnie, przenikliwie, pozwalając sobie na przywdzianie uśmiechu.
– Więc długo nas obserwowałeś? – uniósłszy brwi ku górze, zgrabnie odbiła piłeczkę. Skoro był w stanie stwierdzić, jak wyglądał ich taniec z perspektywy osoby trzeciej, to zdecydowanie musiał spędzić na lustrowaniu tej dwójki dłużej niż kilka sekund. – Rozmawialiśmy o tym kilka razy, ale on wciąż próbuje – powiedziała w końcu, gasząc niedopałek papierosa podeszwą szpilki. Mogłaby odmówić bardziej dosadnie, ale to wiązałoby się z nieprzyjemnościami. Lucas był jedynym bratem pana młodego i choć nie spotykał się z nimi za często, to C. wolała dmuchać na zimne i unikać konfliktu. – Święta Anna? To dobra okolica – kiwnęła głową z uznaniem, bo naprawdę nieźle się zakręcił. Dzielnica Queen Anne należała do najbogatszych ludzi w Seattle – tych zamieszkujących marmurowe rezydencje usłane złotymi dodatkami za tysiące dolarów. – Może kiedyś zobaczysz mnie z ambony, kto wie. Do tej pory trzymałam się z dala od kościoła. Oprócz ślubów, rzecz jasna – pytanie nie brzmi, czy chciałaby. Raczej, czy odwiedzałaby święte miejsce po to, aby znaleźć się bliżej Boga, czy tylko w celu obserwowania duchownego stojącego na ołtarzu bez żadnych konsekwencji.
– Jesteś księdzem, łącznikiem między nimi a Bogiem. To oczywiste, że starsze panie automatycznie ci ufają. Poza tym… Umówmy się, że masz wyjątkowo miłą twarz – mówiła prawdę. John zawsze mógł pochwalić się aparycją wzbudzającą zaufanie, była to jedna z rzeczy, na którą sama Langford zwróciła uwagę, gdy poznała go w biurze, a Kos zabrał ją na wycieczkę wiodącą po korytarzach i pokojach socjalnych.. – A wracając do tańca z Marge – mrugnęła sarnimi rzęsami, kiedy DJ zmieniał piosenkę. Przyjemne dźwięki piosenki Eltona Johna wypełniły parkiet. – Czy nam wypada zatańczyć? Tylko jeden raz – ostatnie słowa zabrzmiały tak, jakby chciała go przekonać. Piosenka nie była zbyt smutna, zbyt wolna, zbyt romantyczna. Wydawała się pasować jak ulał do niezobowiązującego tańca byłych kochanków (o czym nie wiedział nikt oprócz nich), z których jedno nosiło koloratkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała rację. Nie było przestrzeni na nic więcej. Przecież właśnie z tego powodu Anton przystąpił do seminarium – wątpił, aby istniało coś nowego, zdolnego dotknąć go w sposób w jaki dotykała miłość zmarłej małżonki. Problem polega na tym, iż Carol nie wpisywała się w nowe. Należała do znajomej, cenionej przeszłości. Zamkniętej w odmętach umysłu, w niewidzialnym kuferku wypełnionym albumami wspomnień. Uczucie jakim ją niegdyś obdarowywał nie było czymś niespodziewanym, nie uderzało jak błyskawica. Wręcz przeciwnie: sprawiało wrażenie miękkiego, odległego echa. Ciepłego oddechu na wychłodzonej skórze.
Złapany na gorącym uczynku instynktownie wsunął dłoń do wnętrza kieszeni spodni; jakby w desperackiej próbie zaprezentowania podręcznikowo swobodnej postawy. Jak gdyby wcale nie obnażył się z bezpardonowej fascynacji. – Chwilę. – po zlustrowaniu buzi rozmówczyni, minimalnie uniósł kąciki ust ku górze. – Głównie skupiałem się na obserwowaniu Ciebie. – nie powinien wdawać się w szczegóły. Nie powinien uwypuklać zaciekawienia napędzającego podświadomość i ofiarowującego sens przebywaniu na weselu; ale czy nie zdążył już złamać co najmniej ośmiu niespisanych przykazań klerykalnej etykiety? – Wytrwałość godna podziwu.absolutnie niezaskakująca, czego Blacky nie dopowiedział na głos. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, gdyby wtedy dzieliła ich odrobinę mniejsza przepaść zapewne odznaczałby się podobną wytrwałością w dążeniu do zaobrączkowania oraz uczynienia „niedoszłej” najszczęśliwszą kobietą na świecie.
- Tak, całkiem niezła. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – finalnie, nie zależało mu na tej konkretnej parafii ze względu na bogate godne sąsiedztwo. Po prawdzie, starał się nie myśleć o dniu w którym arcybiskup wymusi na nim oddalenie się do innej świątyni. Świętą Annę postrzegał jako uwerturę oraz finalis, jądro sakralnego uniwersum. Stała się wszechświatem Blackbirda. Natomiast wizyta panny Langford na pewno ubarwiłaby standardową, cotygodniową mszę. Choć równocześnie zostałaby przyczyną nerwowych potknięć i regularnych zerknięć w jej kierunku. Na następne słowa wyraźnie się rozpogodził. – Naprawdę? Pierwszy raz ktoś określił moją twarz w ten sposób. – uśmiech jakim uraczył C. był niebywale szczery i świetlisty. Czyniący oblicze Kosa jeszcze milszym.
Na ułamki sekund zapadło milczenie. Chciał wyjść na parkiet, co momentalnie rzucało się w oczy - dotknąć szatynki, przysunąć bliżej siebie. Symultanicznie nie wyróżniała go chorobliwa zachłanność toteż tkwił pomiędzy wewnętrznym młotem a kowadłem - koniec końców kapitulując. Walka z kaprysem z góry pozostawała skazana na porażkę. – Jeden raz nie zaszkodzi. – mruknął po przybliżeniu się tak; by wyłącznie ona dosłyszała ową obietnicę. Zaraz później, odruchowo ułożył dłoń na dolnej partii pleców dziewczyny, by poprowadzić przez tłum w najbardziej strategiczne miejsce (ani w centralnym punkcie ani na obrzeżu skąd byliby zbyt widoczni). Na miejscu złapał Carol za rękę i obrócił, żeby z gracją zakręciła się wokół własnej osi.
Z gardła Antka wydobył się cichy śmiech, dzięki Bogu skutecznie zagłuszony przez muzyczne crescendo. Błękitne tęczówki odnalazły ciemne spojrzenie oferując wgląd w ocean ufności i gorąca jakie pląsało po organizmie duchownego. Blackbird cieszył się ulotnością, w błogiej ignorancji i nieświadomości, że podczas tańca okazuje przesadny entuzjazm – znacznie większy niż podczas jakichkolwiek interakcji w jakie wchodził na ślubie. Zmarszczki przy roziskrzonych ślepiach tworzyły konstelacje, w przedziwny sposób dodające mężczyźnie szelmowskiego charakteru. – Przypomina mi się wesele Geordiego. – szepnięcie przetoczyło się wprost do ucha adresatki.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podczas gdy John nie był nowy, Anton już tak. Z Johnem niegdyś zasypiali i budzili się w jednym łóżku; z Antonem byli druhną i księdzem, który właśnie udzielił ślubu szczęśliwej młodej parze. Posiadanie sentymentów jest całkowicie normalne, ale nie w sytuacji, w której twoja niespełniona miłość przyjęła święcenia i oddała życie w ręce Boga, który teraz powinien stanowić jedyną namiętność. C. o tym wiedziała i od kiedy zobaczyła go po raz pierwszy w restauracyjnej sali, próbowała wbić sobie do głowy słowa: on jest zakazany. Więc dlaczego za każdym razem, kiedy się uśmiechał, a jego policzki ujawniały delikatne wgłębienia lub mówił niskim, dobrze wyćwiczonym w kościelnej ambonie głosem czy po prostu zdejmował tę niewinną rzęsę z policzka szatynki, jej ciało przechodził elektryzujący dreszcz?
Założyła zagubiony kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się. Delikatnie i dziewczęco; w błyśnięciu białych kłów na próżno było szukać zawadiackości. Czy właśnie powiedział dokładnie to, co chciała usłyszeć? Prawdopodobnie tak. – Nie jestem pewna, czy powinieneś to mówićale chcę, żebyś to mówił, tak bardzo tego pragnę. Gdyby tylko mogła wykrzyczeć te słowa światu. Co się z nią działo? Od kilku dni zachowywała się zupełnie inaczej, jakby całe jestestwo panny Langford wyparowało wraz z ponownym ujrzeniem duchownego. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na błyskawiczne uczucia; emocje, które z największą mocą oszałamiały i pozbawiały człowieka zdolności rezolutnego myślenia. – Ale odczuwam z tego powodu bliżej nieokreśloną… Radość – rozbrajająca szczerość. W ciągu kilku sekund przestała widzieć sens w oszukiwaniu samej siebie. Wesele może być ich ostatnim spotkaniem na najbliższe kilka lat. C. mogłaby nie przyjąć zaproszenia do świętej Anny i nigdy nie zasiąść na mahoniowej ławce w poszukiwaniu Kosa. Mogła pozwolić sobie na chwilę weredyzmu.
– Tak, myślałam, że zdajesz sobie z tego sprawę. Twoja aparycja wzbudza zaufanie. Zresztą, zawsze miałeś bardzo szczery uśmiech – dopowiedziała, pozwalając kącikom ust unieść się ku górze.
Zielone tęczówki zaiskrzyły się, gdy prowadził ją na parkiet. Wybrali miejsce ustronne, nierzucające się w oczy. Po wykonaniu obrotu, przylgnęła do niego ciałem, ale podświadomie pilnowała, aby nadal dzieliła ich minimalna odległość; wszystko po to, aby wyglądali jak bawiący się goście, a nie byli kochankowie. Ubrani w czerń i czerwień musieli przywoływać na myśl barwy – o ironio – iście piekielne. Rocket Man stwarzał ckliwy nastrój; reminiscencje (piękne słowo, kradnę) chwil spędzonych na powolnym kiwaniu się na boki nie tylko przy tej piosence, ale również przy kawałkach Depeche Mode czy Hendrixa, uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. Każdy obrót, krok, dotyk dłoni mężczyzny w dolnej partii pleców odsłaniał kolejną scenę sprzed wielu lat.
– To było… Dziewięć, dziesięć lat temu? – odpowiedziała cicho wprost do ucha Blackbirda. Przecież nie było w tym nic dziwnego. Dookoła było głośno, prawda? – Nadal macie kontakt? – ona sama do dziś przyjaźniła się z Marie – panną młodą ze wspomnianego przez Antona ślubu. – Momentami tęsknię za tymi czasamii za tobą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Radość. Odczuwał ją, gdy promienie jesiennego słońca wyrywały się z uścisku ciemniejszych chmur. Jedząc idealnie przygotowane sushi, sunąc przez park na desce lub w chwili przesłuchiwania ulubionej piosenki Franka Zappy. Pomimo smutnej przeszłości znającej cierpienie i stratę bezustannie wliczał się w poczet stosunkowo wesołych osobników (przynajmniej póki nie dopadała go nostalgia i nie natrafiał na problemy w cieszeniu się drobnostkami). Anton od dawna jednak nie doświadczał podobnej formuły szczęścia – zapisanej pomiędzy dotykiem czyjegoś ciała a ciepłem łaskoczącym podskórnie elektrycznymi impulsami. Organizm szatyna spowolnił, wszedł w zaskakujący rozdział wewnętrznego spokoju harmonizując się zarówno z rytmiką płynącego po przestrzeni utworu jak i oddechem panny Langford. Znajoma melodyka - niegdyś znana na pamięć.
Mógłby zastanowić się czy to wyłącznie wspomnienie przeszłych uniesień czy coś więcej stawało się katalizatorem magicznego doznania? A może doroczna, osłabiająca duszę boleść wypełniała pustkę w klatce piersiowej desperacką potrzebą poszukiwania ciepła w przyjaznych objęciach? Na próżno poszukiwać jego źródeł, aczkolwiek uczucie narodziło się i uparcie drążyło w Blackbirdzie wąski tunel wprowadzający w krwiobieg nadmiar endorfin.
Uśmiechnął się, przez kilka sekund kontemplując nad postawionym pytaniem. Nie przynależał już do ludzkiej czasoprzestrzeni. Jednego dnia wydawało się jak gdyby od owdowienia minął raptem niepełny tydzień – innego ciężar upływającego czasu sprawiał wrażenie nieznośnego a miesiące samotności sklejały się w iluzoryczną perspektywę trudnych do przetrwania dekad. – Chyba... – ...czy tęsknił za równie odległą przeszłością? W zasadzie, Carol poczęła błądzić pośród myśli Kosa dopiero po niedawnej kolacji. Wcześniej nie wracał do wspólnie spędzanych popołudni ani namiętnych nocy. Po rozstaniu nie przewidywał kolejnego spotkania, szczególnie nie teraz. – Nawiedza mnie. – mruknąwszy z westchnieniem przymknął powieki. – Staram się unikać kontaktu z... ze wszystkimi, których znałem zanim... – nie potrafiąc powiedzieć tego na głos, Blacky nieco głośniej przełknął ślinę. Drobniutka, zazwyczaj milcząca część podświadomości duchownego bezustannie nie przyjmowała śmierci Liz jako faktu. Śmierć – słowo klucz jawiące się na wzór przekleństwa bądź okropnego zaklęcia. Bezpieczniej je ignorować. – Zasugerowano nam, żeby życie kapłańskie stało się naszym nowym życiem. – ...co wziął aż zbyt dosłownie. Z premedytacją oraz lubością interpretował powyższe w najbardziej bezpośredni z możliwych sposobów. – Zdarza mi się tęsknić za starym... za Johnem. – gdy wyznanie popłynęło ku Caro do Antka dotarło jak mocno tęsknił. Nie za calutką przeszłością „od A do Z”, lecz pojedynczymi elementami. Spacerami po polach w sierpniowe poranki; piciem ciemnego piwa, gdy chłodne wieczory chyliły się ku finałowi. Za miękkością kobiecych warg i rozkoszą pobudki przy gorącym ciele ukochanej. Za nadzieją na „świetlaną przyszłość” i tworzeniem projektów – patrzeniem jak nabierają realnych kształtów na budowie. – Czasem szkicuję.ona rozumiała, prawda? Musiała zrozumieć. Kto jeśli nie C. - pamiętająca jak wiele znaczyły dla niego projekty, jak uwielbiał swoją niegdysiejszą pracę. Tego fragmentu siebie, tego jedynego okrucha przeszłości się nie pozbył. Tuziny rysunków tworzyły papierowy dywan na dnie nocnej szafki: plany przebudowy starej kaplicy, schematy remontowe babcinego domku w Grasswillow. Świadectwa marniejącego talentu.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona odczuwała radość; kiedy wybierała się na wycieczkę rowerową, dostawała nowy projekt czy spędzała czas z rodziną. Potrafiła cieszyć się z życia, nawet, jeśli jeszcze dziesięć lat temu wyobrażała je sobie zupełnie inaczej. Niemniej, Kos działał na nią jak wehikuł czasu, na który nie spodziewała się trafić. Bezlitośnie przywoływał wszystkie wspomnienia związane z planami, który układały się w głowie panny Langford, wtedy jeszcze studentki. Była zapatrzona w partnera tak bardzo, że nie wyobrażała sobie możliwości spędzenia reszty życia z inną osobą. Jak więc można winić ją za to, że teraz, gdy znów czuła dłonie mężczyzny na swoim ciele, odczuwała niezdrowy przypływ ekstazy? Zawsze była stała w uczuciach, co, jak się okazało, momentami bywało dla niej zgubne.
Oczywiście, że czuła się z tym źle; nie tylko dlatego, że John nie był już Johnem, że wybrał inną drogę, w której nie było miejsca na miłość do płci przeciwnej, a również dlatego, że nie była nią. Nie była i nigdy nie będzie Lizzie – kobietą władającą sercem Kosa nawet kilka lat po swojej śmierci, co duchowny wyrażał zachowaniem, gestami, mimiką, gdy tylko nawiązywał do zmarłej żonie. Domyślała się, że jest dla niego powrotem do dalekiej przeszłości, relikwią pozwalającą na przypomnienie sobie, jak było kiedyś, która niewątpliwie opuści myśli mężczyzny w przeciągu najbliższych dni. Musi zapomnieć, nie istnieje inne wyjście. Bowiem ich miłość już dawno przeminęła i nigdy nie miała szansy na sukces.
– Chyba dziewięć, bo Marie poznałam w dwa tysiące jedenastym – mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Uniósłszy ramiona do góry, wykonała zgrabny obrót w nawiązaniu do słów piosenki. Kilka sekund później DJ zmienił utwór na kolejny – z głośników rozbrzmiały nuty Et Si Tu N’Existais Pas. Wodzirej z każdą piosenką prowokował coraz to bardziej melancholijny nastrój, dlatego część gości dotychczas tańczących na parkiecie, przeniosła się z powrotem do stolików. – Czy to, że masz kontakt ze starymi przyjaciółmi jakkolwiek wpływa na twoją relację z Bogiem? Na życie kapłańskie? Rozumiem, że wiele się zmieniło, ale czy zwykła rozmowa ze starym znajomym może być aż tak złym pomysłem? – pytała całkowicie szczerze i wcale nie miała na myśli siebie; piła do George’a oraz innych bliskich osób, które niewątpliwie nie wzgardziłyby spotkaniem z Kosem, jak za starych, dobrych czasów. Przygryzłszy dolną wargę pomyślała, że skoro starał się unikać znajomych osób, być może nie powinna brać pod uwagę odwiedzenia świętej Anny. Mieszać mu w głowie.
Poczuła smutek. Wszechogarniający smutek, szczególnie, gdy wspomniał o starych szkicach. Chciała mu zadań tyle pytań, ale nie wiedziała, czy jakiekolwiek z nich jest na miejscu. Przeraźliwie bała się wyjść na tę osobę, która stara się ściągnąć go na złą stronę. Ale był tak utalentowany! Do dzisiaj pamiętała pobudki o trzeciej w nocy, kiedy to John przy marnym świetle lampki nocnej, pochylał się nad rysownicą i z największym możliwym skupieniem projektował. Wciąż nie mogła uwierzyć, że marnował wspaniały dar. – Wiesz, że mam jeszcze kilka twoich starych projektów?przyprószonych kurzem i starością. Bezwiednie ścisnęła jego dłoń mocniej – gest, którego nie mogli zobaczyć inni uczestnicy imprezy. Był zarezerwowany jedynie dla nich. – Nie wiem, czy powinnam o to pytać, ale… – przełknęła ślinę, próbując dobrać odpowiednie słowa. – Czy tęsknota za starym życiem nie świadczy o tym, że nowe jest nieodpowiednie? – wlepiła uważne spojrzenie w jasne tęczówki Antona. Tak poważne, a jednocześnie owiane dozą łagodności.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Anton dopuszczał się grzechu popełnianego przez większość żałobników: bezpardonowo gloryfikował zmarłą ukochaną. Postrzegana jako anielskie istnienie została brutalnie (i całkiem niesprawiedliwie) ograbiona z przywar. Zapisana w pamięci jako wzór cnót wszelakich, eteryczny oraz nienamacalny ideał. Złe momenty zaginęły pod płaszczem setek przytuleń, buziaków składanych na czoło; gdy Johna łapało legendarne „męskie przeziębionko” oraz promiennych uśmiechów. Z Liz przetrwali wiele wyzwań. Żyli z dnia na dzień, pławiąc się w biedzie prozie czarującej monotonii a cień bezpłodności Blacky’ego padał na nich zupełnie jakby braki na koncie bankowym nie okazywały się dostatecznymi utrudnieniami w kreowaniu niepewnej przyszłości. Walka z zazębiającymi się przeciwnościami losu mocniej zbliżała ku sobie dwójkę zdeterminowanych, kochających dusz. Przeznaczenie wystawiło młode małżeństwo na próbę, ostatecznie nawet nie pozwalając na sprawdzenie czy przeszliby owe trudne testy. Z perspektywy czasu związek z Carol sprawiał wrażenie infantylnego, niedojrzałego. Była pierwszym gorejącym uczuciem, kiedy biedaczyna wciąż nie do końca pojmował czym właściwie jest ta cała „miłość”. Wypowiadanych kocham nie poddawał głębszej refleksji. Nie rozmyślając nad sensem wyznań serwował eks-partnerce zestawy ślicznie brzmiących, wyuczonych formułek. Co wcale nie oznacza, że były nieszczere! Nieprzemyślane – niemniej autentyczne. Znajdowali się wtedy na dwóch różnych etapach podróży i oboje zasługiwali na znacznie więcej.
Dwa tysiące jedenasty. Rok w którym się rozstali, w którym poznał przyszłą żonę i zdecydował się na odważne zmiany. – Źle się wyraziłem. – logicznym wytłumaczeniem wchodził w wyraźną defensywę, nieudolnie ukrywając za tarczą „złotej porady” seminaryjnego opiekuna. – Nie wpływa to na moją relację z Bogiem, ale na mnie już tak. Boli. Bezustanne patrzenie w oczy pękające od współczucia, będące bezlitosnym przypomnieniem ile straciłem. – regularnie widywał litość w ślepiach najlepszego przyjaciela. Po cichu cieszyło go samozaparcie George’a oraz upór z jakim zachodził na plebanię. Z drugiej strony, Antek wiele by dał; aby Williams wreszcie przestał patrzeć na niego z niemą obawą. Wątpliwości Geordiego były uzasadnione – to on znalazł Johnny’ego w ciemnościach wiejskiego saloniku, z rzędem pustych butelek pod nogami zniszczonego fotela i nabitym pistoletem czekającym na stoliku. Aczkolwiek umówili się przecież: „nigdy więcej rosyjskiej ruletki”. Dla głównego zainteresowanego wspomniana przysięga równała się epilogowi irytującego Festiwalu Politowania.
Melancholijność melodii, jak i wody wątków na jakie wpływali wymusiły na mężczyźnie zatrzymanie się i zerknięcie na boki. Parkiet niemalże opustoszał; tkwili z Langford na „froncie”. Poczuwszy mocniej zaciśniętą dłoń na własnej dłoni powrótnie zognisłował spojrzenie na buzi rozmówczyni; po czym ciągnąc ją za rękę poprowadził na bok – tuż pod łopoczącą na lekkim wietrze, kremową ściankę namiotu.
- Słucham? – oh, kwestionowanie jego wyboru zdarzało się aż zbyt często. Ot, następny świetny powód do nabierania dystansu do upierdliwych znajomych. Zasiewali w umyśle maleńkie ziarna zwątpienia irytacji. – Życie jak życie. Ważne, że jest. Jakieś. – nie spuszczał z niej wzroku. Z nieco podmarszczonym czołem, zroszonym bruzdami w widocznym zmieszaniu. – Lubię wspierać ludzi w ciężkich chwilach. Robić to, co zrobiono dla mnie. Wierzę w kościół. – zbyt mocno podkreślał uwypuklone wyrażenia; najwyraźniej przekonując nie tylko ją. – Musiało dojść do kompromisów. Cholera, chciałem założyć rodzinę, C. Naprawdę tego chciałem. – nie wracał do tego od czterech i pół roku. Od czterech i pół roku ograniczał żale do niemych skarg zapisanych w sposępniałych zerknięciach albo łzach przesiąkających przez koszule Williamsa lub cienki materiał sukienki Dee. Nie ubierał niczego w patetyczne słowa. A teraz czuł ulgę jak i lęk czy jak już zaczął zdoła się zatrzymać. – Gdybym nie stał się tym, kim jestem nie byłoby mnie dziś wcale. Gdyby mi wtedy nie pomogli... Wspomaganie innym w ten sam sposób wydaje się odpowiednim pożytkowaniem tego co mi zostało. - ...tego ochłapu. Pustej skorupy usilnie wypełnianej troskami parafian. – Wolałbym nie wgłębiać się w filozoficzne dywagacje. Jestem szczęśliwy. – tym razem deklaracji brakowało wcześniejszego żaru oraz pasji. – Naprawdę wspaniale jest Cię widzieć. Taką jak wtedy. Odrobinę poważniejszą... – ratując moment przed wpadnięciem w pułapkę zbyt szczerych refleksji Blackbird minimalnie się uśmiechnął. Jak do słodkiego, łobuzerskiego dziecka. – Na tym poprzestańmy. - ...to koniec? Powinni się rozejść? W błękitnych tęczówkach rozbłysła obiekcja. - Albo nie przestawajmy. Wcale. - na jak wiele sposobów można zinterpretować powyższe? Szczególnie, skoro palce Antona odruchowo zacieśniły uścisk. Ciągle ją trzymał, równocześnie stojąc tak; by skutecznie przysłaniać ową małą sekretną czułość.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby tylko mogła wejść w jego buty; poczuć ból, jaki on nieustannie czuł przez pięć ostatnich lat. Wtedy rozumiałaby bardziej. Nigdy nie straciła nikogo bliskiego, do tej pory kostucha nie zabrała ze świata żywych ani jednej osoby, na której realnie zależało C. Rozwód z Aidanem, choć w myślach niejednokrotnie przyrównywała go do metaforycznej śmierci byłego męża, nie napawał ją żałobą a głębokim żalem oraz złością. Bo miało być tak pięknie. Skromny, ale idealnie dopasowany do ich charakterów i potrzeb ślub, kameralne wesele na piaszczystej plaży. Wtedy, przez krótki moment, znów czuła się jak dwudziestolatka przeżywająca to najpiękniejsze, pierwsze uczucie. Miłość tak silną, że dzięki niej mogłaby przenosić góry. W pewnym sensie zazdrościła Kosowi, bo gdyby Liz nie spoczywała na cmentarzu, to z pewnością nadal tworzyliby szczęśliwą parę. Byli sobie pisani; małżeństwo radzące sobie ze wszystkimi przeciwnościami.
Bez zająknięcia pozwoliła poprowadzić się na tył namiotu; tam, gdzie nie spoczywały na nich ciekawskie spojrzenia gości. Bała się, że w końcu ktoś skupi na nich swoją uwagę, że Agnes wyszuka ją wzrokiem i da do zrozumienia, że ma przestać. Ostatnim czego pragnęła było przyczynienie się do zniszczenia najważniejszego dnia w życiu przyjaciółki. Nie potrafiła w żaden sposób odnieść się do jego tłumaczenia, ponieważ nie miała pojęcia, jak wyglądają przypadkowe spotkania ze starymi znajomymi. Caro nie patrzyła na niego ze współczuciem, bo nie znała całej historii – do tej pory podzielił się z nią zaledwie małym ułamkiem przeszłości.
Brzmiał tak, jakby do wypowiadanych przez siebie słów, bardziej starał się przekonać własną osobę niż pannę Langford. Myśli szatynki momentalnie zostały zalane wieloma argumentami podważającymi każde słowo duchownego, ale… Czy powinna mu je przedstawiać? Czy powinna go prowokować i wchodzić w dyskusję, kiedy ewidentnie starał się zrobić absolutnie wszystko, aby usprawiedliwić swój wybór?
– Rozumiem, John. Naprawdę rozumiem, a raczej… Staram się zrozumieć i nie chcę kwestionować twoich wyborów. Nie rozmawialiśmy ze sobą tyle czasu, że nawet nie mam prawa tego robić – cale życie było przed nim, dopóki coś albo ktoś nie odebrał mu jego najważniejszej części. Spuściła wzrok na beżowe szpilki, choć miała jeszcze wiele do powiedzenia. Żeby wspierać ludzi w ciężkich chwilach, nie trzeba przyjmować święceń kapłańskich. Istnieje mnóstwo grup wsparcia czy for internetowych, które niewątpliwie również dałyby mu poczucie przynależności i dawania czegoś od siebie, pożytkowania tego, co mu zostało. – Po prostu… Dawno temu zdarzało mi się wyobrażać sobie nasze spotkanie. Jak będziemy wyglądać? Co sobie powiemy? Czym będziemy się zajmować? Rozumiesz – nieco przymglone spojrzenie zielonych tęczówek wbiła w mocno zarysowaną szczękę Antona, odznaczającą się na tle zawieszonych w pobliżu lampionów. W półmroku było mu do twarzy. – Ale nigdy nie wyobrażałam sobie tego – przymknęła powieki czując mocniejszy uścisk mężczyzny. Jego oddech na swoim twarzy. – I vice versa – szepnęła w końcu, ponownie umiejscawiając wzrok na duchownym. Nieśmiało uniosła dłoń ku górze i położyła ją na policzku porośniętym jasną szczeciną. Obuszkami palców przejechała po linii kości, aby zatrzymać je tuż przy pełnych ustach. Jak to możliwe, że dotyk ten był jednocześnie tak dobry i tak zły? Sekunda po sekundzie coraz bardziej oddawała się pragnieniu, które drzemało gdzieś w środku od przedślubnej kolacji. Stanąwszy na palcach zbliżyła się i z największą delikatnością musnęła wargi mężczyzny; w pocałunku na próżno było szukać nachalności. Znajomy dreszcz przeszedł po plecach kobiety. Trwali tak krótką chwilę, aż w oparła się czołem o jego twarz. – Chciałabym nie przestawać – jej głos był cichy, lekko zachrypnięty. Podbrzusze promieniowało przyjemnym uciskiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawdopodobnie z owego względu konfrontacja z Carol należała do wyjątkowo przyjemnych. Pozostawali parą rozdzielonych przez los kochanków. Nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, nie patrzyli na siebie przez pryzmat niczego poza wspomnieniami. W pewnym sensie Blackbird zaczynał z „czystą kartą”. Ich historia, to co zapisali niemalże dekadę wstecz zostało podgryzione przez ząb nieubłaganego czasu. Mogli odnosić się do całego wachlarza punktów zaczepienia równocześnie odkrywając zupełnie nowe karty. Anton otrzymał rzadką okazję do filtrowania przekazywanych informacji; realnego kreowania kim stał się po rozstaniu.
Z opóźnieniem docierało do niego, że pierwszy raz na weselu udało im się znaleźć z daleka od wścibskich spojrzeń. Mięśnie mężczyzny, choć spięte w defensywie, nieco poluzowały. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy nazwała go Johnem. W zasadzie nie pomyliła się – w tym momencie więcej było w nim zaciętego, walczącego o swoje chłopaka sprzed lat niż nędzniejącego wdowca szepczącego białe kłamstwa niczym mantry. – Nie, nie masz prawa. – niskie mruknięcie barwione chrapliwą nutą nie wykazywało wrogości, a raczej wybrzmiewało echem starożytnych przyzwyczajeń. Zanim stał się duszpasterzem (dumny tytuł) i przeszedł na „zobojętniałą stronę mocy” Kos uwielbiał się sprzeczać: droczyć, prowokować, złowrogo podnosić tembr, machać rękoma, śmiać się przez krzyk; kiedy wściekłość ustępowała szybciej niż się pojawiła. Aktualnie brakowało w nim dawnego ognia. Nabrał sporo (nie)zdrowego dystansu do otoczenia.
Wzdychając wypuścił z organizmu resztę drobnych napięć. W jasnych oczach pojawiły się miękkie błyski spolegliwości. Poczuł się źle z tym jak się zachowywał i co sobą reprezentował. Caro wprowadzała w myśli nieład aż szatyn sam zaczynał emanować chaotyczną energią. Dlatego zamierzał się lojalnie wytłumaczyć – dokładnie wyartykułować co się dzieje; jak wielkim zaskoczeniem było spotkanie podczas kolacji. Jak intensywnie przypominała o rzeczach, miejscach oraz doznaniach z których stratą zdążył się pogodzić. Jak fakt, iż różowa sukienka podkreśla znajome krągłości wcale nie pomaga w zachowywaniu się „godnie”. Ale nie zdążył. Zanim zdołałby otworzyć usta wargi dziewczyny dotknęły jego wargi czyniąc mówienie niezasadnym oraz niepotrzebnym.
Gdyby jednak C. nie posiadała samokontroli i poddała się zmysłowości; oboje byliby zgubieni. Antek od dawna nie był z żadną kobietą, nie błądził dłońmi po niczyich plecach ani biodrach. Kontakty z płcią przeciwną konsekwentnie ograniczał – szczególnie od fatalnej pomyłki do której doszło w bezimiennym barze niedługo po przyjęciu święceń. Ponieważ nie chodziło o to, żeby być duchownym na pół etatu a po godzinach żyć pod dyktando wyznaczane przez nieznające świętości zwierzęce instynkty.
Na pocałunek odpowiedział z nieśmiałą (lecz wyraźną) tęsknotą. Igrali z ogniem. Bardziej on niż ona, gdyż po usłyszeniu zachrypniętego życzenia panny Langford; Blacky jeszcze przez chwilę trwał w objęciu, by naraz unieść bródkę Carol ku górze i ponownie skosztować tego, co tracił na co dzień. Bezwiednie oplótł talię pani architekt ciaśniejszym uściskiem. Nie istniało zupełnie nic poza nimi. Na kilka uderzeń rozochoconego serca świat utracił znaczenie – nie ma gości weselnych, murów świętej Anny, zobowiązań ani konsekwencji. Wyłącznie splot gorących oddechów oraz narastające pragnienie naparcia na szatynkę, podwinięcia koronkowego materiału...
Najwyraźniej nad Kosem czuwała niewidzialna Siła Wyższa. DJ skończył ze „smętami” a po odpaleniu żwawszego utworu dało się usłyszeć jak za ścianką namiotu, na parkiecie zbiera się roześmiana grupka tancerzy. Nadeszło opamiętanie.Przepraszam. Nie powinienem. – ...i zmieszanie i wstyd. Parę dłuższych sekund błękitne tęczówki wpatrywały się w niegdysiejszą ukochaną, jakby rozważając całkowite oddanie się grzechowi. Koniec końców z dosyć dużą gwałtownością Anton ruszył na patio z zamiarem prędkiego pożegnania z państwem młodym i zrealizowania planu natychmiastowej ucieczki.
  • The heat and the sickliest sweet smelling sheets
    That cling to the backs of my knees and my feet
    Well I'm drowning in time to a desperate beat
    And I thank you for bringing me here

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czysta karta oraz fakt, że w ostatecznym rozrachunku szanowała go i jego decyzje. Nawet po rozstaniu. Oczywiście, że następstwem prędkiego wyjazdu szatyna było rzucanie krótkim: nienawidzę go. Przeleżała kilka dni i nocy z zapłakanymi policzkami wciśniętymi w puchową poduszkę, aż w końcu przyszedł moment, który pozwolił jej na trzeźwe spojrzenie na sprawę. Wtedy, stojąc z czwartym lub piątym papierosem w życiu zrozumiała, że zawsze będzie go kochać; mniej lub bardziej. Że znienawidzenie Johna jest czynnością absolutnie niemożliwą i może jedynie zacząć myśleć o przyszłości, w której go nie ma dla niego miejsca.
Pachniał wodą kolońską, prawie tak samo, jak dziesięć lat temu. Oddychała głęboko, powoli, tak jakby chciała, aby zapach szatyna został z nią na zawsze – wcześniej zdążyła go zgubić. Pomyślała, że przed ich spotkaniem na kolacji, nie myślała o nim już tak często, jak kiedyś. Powrót do wspomnień zdarzał się raz na kilka miesięcy; głównie podczas przeglądania starych projektów, rysowanych cierpliwie przed laty, w zaciszu mieszkania ukochanego lub wsłuchiwania się w melancholijne melodie z lampką wina. Fakt, że mogła znów go zobaczyć, spojrzeć w intensywnie niebieskie tęczówki, poczuć fakturę dłoni znających ciężką pracę… Zupełnie się zapomniała. I chciała dobrze, naprawdę chciała dobrze – dlatego odsunęła się delikatnie, próbując uspokoić bicie serca, choć najwyraźniej powinna odejść jeszcze dalej. Wrócić na parkiet, do pary młodej, do Margaret, która niewątpliwie zastanawiała się, gdzie zniknął jej partner do rozmowy. Zamiast tego pozwoliła mu na wszystko. Bezwiednie rozszerzyła wargi i pozwoliła splątać się ich językom w płomiennym tańcu. Instynktownie całą sobą przywarła do ciała Kosa, chcąc tylko więcej i więcej. Kilkanaście sekund smakowania tego, co utraciła prawie dziewięć lat temu, całkowicie przysłoniło zdrowy rozsądek C. Już zapomniała, że chwilę temu z pełną świadomością sama zrezygnowała z pożądania. Dłonie projektantki zjechały niżej, zatrzymując się lędźwiach Johna.
I wtedy wszystko się skończyło. Parkiet po raz kolejny został opanowany przez gości bawiących się do ABBY. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mogła już jedynie obserwować tył czarnej marynarki Antona, oddalającej się w szybkim tempie.
A grown-up woman should never fall so easily, usłyszała z głośników, gdy w końcu odważyła się wrócić.
– Jak się bawisz? – zwróciła się do panny młodej, wymachującej kieliszkiem z proscecco podczas ożywionej rozmowy.
– Gdzie byłaś? – Agnes, zmarszczywszy brwi, zlustrowała Carol od góry do dołu. Na pewno zauważyła policzki oblane rumieńcem i nieco przyspieszony oddech. – Poszłam się przejść, chyba wypiłam o kieliszek wina za dużo – uroczy uśmiech, wyprostowana sylwetka; z łatwością przeszła w tryb udawania, że wszystko jest w porządku. Tymczasem przed oczyma wciąż miała jego.

zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „National Park Inn”