WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kilka dni po wcześniejszym śledztwie.

Kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż Blake Griffith nadawał się na detektywa i miał na niego zadatki; mimo całego uwielbienia do kryminałów czy filmów szpiegowskich, pochłaniania ich wersji papierowych ale i uważnego oglądania przeróżnych filmów i seriali. Nie zważając na to, że całkiem sprawnie przychodziło mu łączenie faktów i zbieranie ich w logiczną całość - o ile rzecz jasna nie miały nic wspólnego z chaosem uczuć i emocji, w tym, bez niespodzianek, kulał niesamowicie. Potrafił wyłuskać z dialogu niuanse niezbędne do odkrycia schowanych za fasadą niedopowiedzeń faktów. Z reguły jednak - poza lekturą i wpatrywaniem się w ekran - niewiele rzeczy było go w stanie zainteresować tak bardzo, aby zechciał pobawić się w kryminalne zagadki i rozwiać mrok tajemnic Szmaragdowego Miasta. Cóż, bądź co bądź - z kryminału nie miał zbyt dobrych wspomnień.
Za równie niezgodne z prawdą hasło można byłoby uznać to, że zupełnie się na ów detektywa nie nadawał i nie miał predyspozycji, lecz tu... należałoby się zatrzymać i przenieść do początków. A wszystko zaczęło się kilka lat temu zaledwie od trzęsienia ziemi, by później napięcie zdołało jedynie rosnąć. Jak u Hitchcocka; Blake mógł żałować tylko, że to nie zniknęła żadna Starsza pani a Charlie Stevens.
Westchnął przeciągle, kiedy telefon zawibrował tuż obok jego głowy; nierozważnie położył go przy poduszce, wcześniej - prawdopodobnie - starając się zasnąć dzięki pomocy niekorzystnego dla człowieka światła niebieskiego emitowanego przez telefon. Zmarszczył czoło i machinalnie przetarł wierzchem dłoni oczy, drugą ręką po omacku chwytając po smartfona. Był środek nocy; spokojnej - do tej pory - nocy, kiedy to Zoey Gia Griffith smacznie spała, wobec czego i oni z Charlotte mogli naładować baterie na kolejny, długi dzień. Traf chciał, że zamiast wyłączenia budzika - przekonany, że to to - po przesunięciu palcem po gładkim ekranie, odebrał połączenie. Zaspany, skonsternowany i zamroczony wyrwaniem się ze snu, przyłożył do ucha aparat dopiero po kilku sekundach, nie słysząc nic, poza dziwnym, niepokojącym szmerem. Nim zdołał - na trzeźwo - się odezwać (ubierać słowa bardzo niecenzuralnie), połączenie zostało przerwane.
Wysłał w niewidzialną sieć pojedynczy znak zapytania, wyciszył dźwięk i odłożył telefon.
Rankiem przywitały go dwa kolejne - tym razem nieodebrane - połączenia i odpowiedź zwrotna na jego wiadomość. Ktoś, co zdążył wywnioskować, musiał go znać. Musiał wiedzieć jak wyglądała - aktualnie - jego codzienność, bowiem pytanie zadane w treści dotyczyło cudownej, rodzinnej sielanki, w jakiej trwał i jak odnajdywał się w roli ojca; nie było jednak szczerym życzeniem tego, by ten stan się utrzymywał jak najdłużej, a sugestią, by skupił się na tym, co ma, bo powinien - z doświadczenia - wiedzieć, jak łatwo można to stracić.
Chciałby śmiało rzec, że cokolwiek z tego rozumiał, ale i to nie miałoby nic wspólnego z prawdą, aczkolwiek przypomniało mu o pogróżkach sprzed jakiegoś czasu. Odszukał w telefonie poprzedni numer; żaden z tych dwóch nie odpowiadał.
Mijające kwadranse przyniosły kolejną wskazówkę; na pierwszy rzut oka mogła nie mówić nic; była tylko paskudną rysą zdobiącą stojący na podjeździe karawan; ostrą, głęboką, bynajmniej nie taką, która wyglądała na przypadkową. Przypadkiem też ciężko było nazwać przebitą oponę i jeszcze jedną wiadomość, posłaną z kolejnego, nieznanego numeru.
Ktoś - jak m i ł o - pozdrawiał go z Chinatown.
W wykonaniu połączenia przeszkodziło mu inne powiadomienie. Numer, jaki dobijał się do niego w nocy - i ten sam, który mu groził - był aktywny, a męski głos, jaki odpowiedział już po pierwszym sygnale... Nie musiał długo się zastanawiać. Wiedział, do kogo należał.
Czterdzieści minut później - wynajętym suvem - zaparkował nieopodal miejsca zamieszkiwanego przez Xylię; wcześniej za sprawą krótkiej wiadomości oświadczając, że jeśli ma czas i chce mu w czymś pomóc - by on mógł pomóc jej - będzie czekał na parkingu przy Chinatown Community Center. Nie dostała od niego zbyt wielu wskazówek, więc domyślał się, że mogła go przywitać albo zaniepokojona, albo zniecierpliwiona, albo z milionem innych zawiłych uczuć i emocji, do których miała prawo.
- Clint - rzucił na dzień dobry - podobno wyniósł się z okolicy dwa dni po naszym spotkaniu - oświadczył bez cienia emocji, odwracając twarz tak, aby zawiesić wzrok na twarzy Morton. - Jimmy twierdzi, że to żadna szkoda; że to pasożyt, który wszędzie znajdzie sobie miejsce i przetrwa w każdych warunkach. Podziękował za to, że może dzięki naszym pieniądzom wylądował w Kanadzie i nie będą musieli go znosić - dokończył wątek, przez chwilę - w ciszy - obserwując reakcję blondynki i jej zdolność do łączenia faktów, imion i sytuacji.
- Jim to ten ciemnoskóry - wyjaśnił. Clinta - chyba - nie musiał bardziej przedstawiać; i jemu pasowało do gościa określenie, jakim nazwał go młody chłopak. - Rozmawiałem z Charlsem - wyjawił chwilę później, zaciskając dłoń na kierownicy, aby przypadkiem nie zacząć dudnić o nią palcami. I tak - tak sądził - było wystarczająco nerwowo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mogła sobie znaleźć miejsca, gdy po dwóch próbach w filharmonii, na których wydawała się zupełnie nieobecna, przymusowo wysłano ją na kilka dni wolnego. Rozdarta pomiędzy tym co mogła zrobić, a tym czego lepiej nie robić w pojedynkę, wypełniona niepokojem, próbowała zająć myśli porządkami… finalnie robiąc jeszcze większy bałagan. Walczyła z sobą, by nie dzwonić i nie pisać do Blake’a co kilka minut. Rozważała nawet opcję, czy by nie skorzystać z tej jego propozycji i nie zabunkrować się w jego pokoju gościnnym, żeby ewentualne wiadomości mogły do niej dotrzeć od razu, bez zwłoki spowodowanej wklepaniem słów w wiadomość tekstową, czy też nawiązywaniem połączenia. To jednak było tak głupie, że szybko pozbyła się tej myśli, postanawiając zrobić jeszcze kilka rundek po okolicy, bynajmniej nie omijając śmietnikowych rewirów innych bezdomnych, którzy mogli posiadać dodatkowe wskazówki.
- Ciągle się z panią mijam - usłyszała od sąsiadki, gdy próbowała dostać się do mieszkania po zrobionych naprędce zakupach, z nadzieją naciskając klamkę, bo przecież wciąż była szansa, że Charles wróci. Xylia uśmiechnęła się do kobiety, choć był to raczej wymuszony grymas pozbawiony ciepła.
- Mój narzeczony zaginął… - zaczęła, ale kobieta zniknęła jej z oczu udając się w głąb mieszkania, by po chwili wrócić z tubą owiniętą we wstążkę. Morton z niezrozumieniem przejęła od sąsiadki - jak się okazało nuty, podpisane literką C, której długo nie musiała się przyglądać, by wiedzieć, kto ją tu umieścił. Wzruszenie było tak silne, że blondynka zalała się łzami, w międzyczasie prawie dusząc sąsiadkę w mocnym uścisku. W tym wszystkim nawet nie zapytała skąd to ma, ani od kiedy - tego dowiedziała się następnego dnia. Kobieta widząc, że na klamce ktoś zawiesił pakunek, postanowiła go wziąć w obawie, że kręcące się po klatce schodowej jak to określiła: różne elementy, mogłyby się nim bez wiedzy właściciela zaopiekować. Już od dłuższego czasu próbowała skontaktować się z Xylią, ale ta wybiegała z domu albo wracała tak późno, że było to zdecydowanie utrudnione.
Partytura utworu Always, tuż obok klucza do perkusji, stała się dla Xylii talizmanem, swoistym paliwem do tlącej się lampki nadziei, której teraz tym bardziej blondynka nie miała zamiaru gasić. Musiała o tym powiedzieć Griffithowi i tak się złożyło, że on miał dla niej jakieś zadanie, na które bez mrugnięcia okiem przystała, udając się w umówione miejsce.
Nakręcona na działanie, pozytywnie naładowana, po namierzeniu suv’a, uchyliła drzwiczki od strony pasażera.
- Cześć! Nie uwierzysz… - zaczęła, ale najwyraźniej weszła w słowo ciemnowłosemu, dlatego zamilkła, by wsłuchać się w to, co ma do powiedzenia. Nie do końca rozumiała do czego zmierza i kim jest Clint, którym ją powitał. Na takie hasło się umawiali? Nie mogła sobie przypomnieć. Jednak dołożenie kolejnego imienia i dorzucenie kilku faktów wystarczyło, by ściągnięte w niezrozumieniu brwi po chwili uniosły się w zdumieniu. - Ach, tak? Hmm, w pewnym sensie szkoda, bo całkiem dużo wiedział. Gdyby był trochę tańszy, to moglibyśmy zrobić z niego naszą wtyczkę - zażartowała, tym samym pokazując, że jest dziś w lepszej formie i humor jej dopisuje.
I znów Xylia szykowała się, by dokończyć zaczęte zdanie, gdy Blake skutecznie odebrał jej mowę, bynajmniej nie zamykając ust, które teraz układały się w kształtne O. To był impuls, gdy Morton chwyciła za materiał na ramionach mężczyzny, zbierając go w pięści, tym samym zmuszając ciemnowłosego by na nią spojrzał. Szarpnęła nim raz i drugi.
- Dzięki Bogu! Wiedziałam, że żyje! Nic mu nie jest? Co ci powiedział? Jest bezpieczny? Jak brzmiał? Potrzebuje naszej pomocy? Mamy go nie szukać? - Zasypała Blake’a gradem pytań, przy każdym zaciskając dłonie jeszcze bardziej. Kiedy uświadomiła sobie jak się zachowuje, od razu puściła ubranie Griffitha, próbując jakoś wygładzić pomięty materiał. - Przepraszam… nie wiem co we mnie wstąpiło… Tak bardzo się cieszę, że dał jakiś znak! - przyznała, ze skrępowaniem odwracając głowę. Nie wiedząc, co zrobić z dłońmi, zaczęła wygładzać materiał dżinsów na kolanach, co przy okazji działało odrobinę uspokajająco.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie był wulkanem energii, który mógłby swoim nagłym wybuchem entuzjazmu ogrzać drugą osobę. Zapewne - znając samego siebie całkiem nieźle - prędzej ta gorąca lawa mogłaby poparzyć, tworząc przy tym trwały ślad, przypominający o konieczności ewakuacji, kiedy to Blake Griffith znalazłby się na horyzoncie. Bliżej mu było jednak do - nie zawsze świadomego - gaszenia atmosfery; dopisywał bardziej realistyczne zakończenie do historii, jaką druga osoba tworzyła w klimatach optymistycznych, gdzie w innym przypadku widać byłoby happy end. Tym razem było podobnie. Powoli przekierował spojrzenie na wchodzącą do samochodu blondynkę i nim jej radosny ton zdołał się przedostać przez sceptycyzm Griffitha, ciemnowłosy zdążył posłać w eter zalążek opowieści, jaką chciał jej przedstawić.
- Nie uwierzę...? - podjął jednak, bowiem - tak mu się wydawało - i w ramy ignoranta nie można było go wpisać, ani człowieka niezainteresowanego tym, co ma do powiedzenia druga osoba. Tym bardziej, że - jak zauważył - przemawiały przez nią emocje, widoczne już na pierwszy rzut oka. Przez chwilę pomyślał nawet, że... nie będą musieli wyruszać na ów poszukiwania; że radośnie zakomunikuje mu, że tego poranka - kiedy on walczył ze zmianą koła w karawanie, w międzyczasie załatwiając samochód zastępczy - Charles Stevens powrócił (cały i zdrowy rzecz jasna) do mieszkania. Łudził się, że oni - Charlie i Xylia - doczekają swojego happy endu, wszak na niego zasłużyli. Po latach rozłąki, wszystkich spotkaniach nasączonych więzienną, ponurą atmosferą, jaką Morton potrafiła odegnać za sprawą swojego jednego, szczerego uśmiechu.
Coś o tym wiedział, a nigdy nie był nim.
Konsternacja mimowolnie - nie potrafiąc nawet zliczyć który to już raz, a mieli zaledwie południe - wpłynęła na wyraz twarzy Griffitha. Jego posępny nastrój był jeszcze dokładniej zauważalny, kiedy Xylia roztaczała wokół siebie taką, a nie inną aurę, przez co on wypadał strasznie... szaro. I być może powinien - choćby przez to, aby być lepszym wsparcie i nie wprowadzać grobowej atmosfery - zaserwować jeden z tych niby-wesołych, wyuczonych uśmiechów, aczkolwiek obawiał się, że wyszedłby z niego niemiły dla oka grymas.
- Może wiedział za dużo i stał się niewygodny - mruknął cicho, bardziej samemu do siebie, przy okazji - może był za bardzo wyczulony po nocy i poranku - spoglądając w lusterko, aby dokładniej zbadać sytuację rozgrywającą się dookoła nich. Nic podejrzanego nie rozgrywało się w tle, lecz nie zamierzał - jeszcze - uruchamiać silnika, nim nie dokończy wątku dziwnych telefonów z nieznanego numeru, gdzie między pogróżkami miał okazję wymienić kilka urwanych - i wyrwanych z kontekstu także - słów z kumplem z celi. Nie zdążył płynnie przejść z jednego tematu do drugiego, ponieważ drobne - i jak zaskakująco silne - piąstki jasnowłosej zacisnęły się wokół materiału jego ciemnej bluzy.
- Uhm - rzucił na początek, zerkając to na jej dłonie, by w następstwie przenieść wzrok na wysokość twarzy jasnowłosej. - Myślę, że powinnaś coś przeczytać - zasugerował, podając kobiecie telefon. Począwszy od wiadomości z początku grudnia, by gdzieś po drodze wpaść na kolejne - podobnej treści, słane przez, jak się domyślał Blake, Jacksona. Kilka z nich nawiązywało o nawyków wyniesionych prosto zza krat, inne pytały o przyszłość, jaką będzie w stanie zagwarantować dla swojej córki, kiedy to ponownie - przez swoje niepotrzebne rozgrzebywanie przeszłości - za nie trafi. O ile nie wydarzy się nic gorszego.
- Charlie dzwonił z tego numeru, ale... - Zacisnął szczękę i pokręcił przecząco głową. - Nie wydaje mi się, by on był nadawcą tych wiadomości. - Wyciągnął rękę, aby odebrać smartfona, o ile zapoznała się z przedstawioną treścią.
- Usłyszałem coś o... - Zmarszczył czoło, starając się skupić; ta ich rozmowa była chaotyczną wymianą pół-słówek, przez co Blake czuł się tak, jakby ktoś kazał mu ułożyć obraz z rozsypanych puzzli. Z tym, że były wymieszane elementy z dwóch paczek, a on nie miał wzorca, na podstawie którego miałby cokolwiek stworzyć.
- Clyde Hill - powiedział po krótkiej chwili namysłu - i zbiorniku wodnym. - Uniósł brwi w powątpiewającym wyrazie, szybko do tego gestu dodając lekkie, okraszone bezradnością, wzruszenie ramionami.
- Brzmiał... zdrowo. - O ile można tak nazwać brzmienie czyjegoś głosu. - Z tym, że... nie jestem pewien, czy nie powiedział, że mamy go... nie szukać - wyznał ostrożnie; z wahaniem, bowiem nie był pewien i tego fragmentu, zatem wolał zaryzykować i sprzeciwić się tej prośbie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z jednej strony mogła machnąć ręką na tę rozpoczętą i niedokończoną myśl, którą z kolei ona chciała przywitać Griffitha, ale o ile może dla niego nie miała ona znaczenia, to dla Xylii miała ogromne.
- Tyle razy pytałeś mnie, czy Charles się nie odezwał, a ja ciągle zaprzeczałam, choć powinnam zaufać twojemu przeczuciu? Wyobraź sobie, że zostawił coś dla mnie… - Głos trochę jej się łamał, gdy sięgała po komórkę, by wyświetlić zdjęcie partytury, którą zaraz powiększyła, by odpowiednio wyodrębnić niezbity dowód, że to Stevens, a nie ktoś inny podrzucił jej ten prezent. Przy okazji opowiedziała pokrótce jak zaopiekowała się nim sąsiadka i dopiero teraz trafił w jej ręce, choć najwyraźniej miał być świątecznym prezentem. - Wiem, że to nic nie wnosi do sprawy, ale skoro gromadzimy dowody, to dokładam jeszcze jeden - dokończyła z rozczuleniem przyglądając się temu niepełnemu inicjałowi nakreślonemu ręką ukochanego, następnie z błogim uśmiechem schowała komórkę do kieszeni.
Słowom Blake’a towarzyszył chłód, który swoim zimnem, chcąc, nie chcąc przeszył ciało blondynki, której już zdecydowanie nie było do śmiechu. Nie pomyślała o tym, że ktoś mógłby chcieć sprzątać jakichś niewygodnych świadków, bo mimo tego, że ostatnimi laty była stałym gościem w więzieniu, nie potrafiła w pierwszej kolejności posądzać innych o złe zamiary, choć może powinna, zwłaszcza, że sprawa Charles’a z dnia na dzień nie robiła się bardziej różowa, tylko tonęła w mroku niedopowiedzeń i niejasności.
- Nie zrozum mnie źle, Blake, ale czy ty przypadkiem nie jesteś troszeczkę uprzedzony? - zapytała, starając się dobierać tak słowa, by jakoś nie urazić mężczyzny. Nie miała pojęcia o tym, co go spotkało i dopiero po chwili, gdy pokazał jej smartfona, zrozumiała, że on po prostu był realistą, a ona żyła w jakimś wyimaginowanym świecie, gdzie zawsze dobro zwycięża zło…
Popatrzyła na wyświetlacz, następnie na ciemnowłosego, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Bobas? - zapytała zaskoczona, momentalnie uśmiechając się od ucha do ucha. - Masz dziecko? - dopytała z taką radością, że można ją było nie tylko usłyszeć, ale też poczuć. Z trudem powstrzymała się przed zasypaniem Griffitha pytaniami o malucha, a może raczej małą, bo wywnioskowała z treści sms’a, że może chodzić o dziewczynkę. - My też kiedyś… - przygryzła wargę, bo choć to było bolesne wspomnienie, to Morton chciała na nie patrzeć z podniesionym czołem, traktując jako próbę i kolejne doświadczenie, które było po coś i chciała wynieść z tego jak najlepszą lekcję, która nic nie miała wspólnego z zamartwianiem.
W pewnym momencie zamarła, szybko przekazując telefon Blake’owi.
- Masz dziecko - oznajmiła, jakby dopiero teraz do niej dotarło, co to znaczy i jak nieodpowiednim byłoby narażać rodzica na niebezpieczeństwo, a po tym co zobaczyła i usłyszała, to nie były przelewki. - Wysiadaj. Nie ma mowy, żebyś pojechał tam ze mną. W przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam nic do stracenia - stwierdziła, obracając się tak, by móc spojrzeć mężczyźnie w oczy. Jedną ręką chwyciła kierownicę i wyglądało na to, że nie zamierza jej puścić. Drugą rękę wyciągnęła po urządzenie, którym mogłaby uruchomić samochód (kluczyki?). Nie spuszczała przy tym wzroku z Blake’a. - Clyde Hill, zapamiętałam. Nie wiem, gdzie to jest, ale znajdę i sprawdzę - dodała z całkowitą, tak mało pasującą jej powagą, która zaciemniała jej tęczówki.
Nabrała powietrza, na chwilę odrywając spojrzenie od ciemnowłosego, by popatrzeć w kierunku odłożonej komórki.
- Jesteś pewny, że powiedział, żebyśmy MY go nie szukali? Do mnie nie dzwonił, więc uznaję, że mnie nie dotyczy ta sugestia - skomentowała, unosząc kąciki ust w odrobinę kpiącym uśmiechu. - Dopóki wprost mi nie powie, żebym się od niego odczepiła, to tego nie zrobię. Chcę się z nim skonfrontować i już go nie szukać, jeśli taka będzie jego wola - dodała, choć wcale te słowa nie przeszły jej gładko przez gardło. Była jednak świadoma tego, że miłość nie polega na tym, by kogoś więzić, ograniczać i za wszelką cenę chcieć zatrzymać przy sobie. Xylia niczego bardziej nie chciała, by Charles był wolny, niezależnie kto będzie stał przy jego boku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zamierzał się przed nią przyznawać - choć z drugiej strony specjalnie ukrywać też tego nie chciał - że jego przeczucia z reguły nie oznaczały niczego dobrego, a malowały się raczej w ciemnych, dość pesymistycznych tonach. W zasadzie Blake mógłby uczyć się na błędach i mając na uwadze to, że myślenie o negatywnych konsekwencjach zatrzymywania uwagi na pewnych działaniach powodowało, iż te faktycznie znajdywały swoje miejsce w jego życiu - mógł dla odmiany skupić się na czymś pozytywnym i nie być typowym, gburowato-sceptycznym sobą.
Ale wciąż był, choć starał się nie zarazić tym blondynki, bowiem skoro w niej tliło się więcej nadziei, niżeli w nim - dlaczego miałby to robić? Chwycił więc bez słowa telefon; przechylił głowę to w prawo, to w lewo, rejestrując cały pakunek łącznie z wykonawcą jak i tytułem utworu. I tego by nie powiedział głośno, wszak nie chciał jej urazić, ale miał ochotę na same brzmienie tego słowa - always - wywrócić oczami. Nie chodziło tylko o to, że miał jakąś awersję do zawsze, bo równie dobrze mogło być słowem jakich wiele, ale ta piosenka - jego skromnym zdaniem, z którym zapewne wielu by się nie zgodziło - była straszna.
- Powinienem się skupić raczej na this Romeo is bleeding, but you can't see his blood, czy jednak na I'll be there forever and a day, always? - zagaił, próbując nie brzmieć prześmiewczo, co ostatecznie mu się nie udało, wobec czego tuż po tym, jak oddał jasnowłosej komórkę, uniósł dłonie w geście kapitulacji. W zasadzie miał - co jak czuł, było intencją Morton - dostrzec coś innego, niżeli bawić się w analizowanie poszczególnych wersów tejże ballady.
- Charlie - albo ktoś przez niego (albo i nie jego?) podstawiony - dał ci prezent. To... dobry znak - potwierdził, raz jeszcze w myślach przypominając sobie ów C. Żałował, że mężczyzna nie napisał swojego pełnego imienia, ponieważ Griffith - jeszcze w więzieniu - miał okazję wielokrotnie widzieć pismo partnera kobiety, przez co byłby - najprawdopodobniej - w stanie trafnie określić, czy w rzeczy samej podpisał się Stevens, czy ktoś sprawnie ten podpis podrobił. Zresztą, to samo mogła określić Xylia, a ona - jak widać - była pewna, że podarunek był nadany przez jej narzeczonego, a on nie zamierzał się sprzeczać.
Nie zaprzeczył, reagując zaledwie wymownym wzruszeniem ramionami, jakie mogła uznać tak samo jako zanegowanie, jak i potwierdzenie jej wersji. Nie dodał nic więcej, czekając w ciszy aż sama przeczyta tych kilka wiadomości.
- Tak - odparł bez namysłu - Zoey. Urodziła się w Halloween i... - Zmarszczył czoło w wyrazie konsternacji, kiedy urwane wpół zdanie wydobyło się spomiędzy kobiecych warg. Nie zdążył jednak dopytać o co chodziło; czy z Charlsem planowali rodzinę, czy co innego zaczęło zaprzątać jej myśli, wszak nagle drobne jej jedna dłoń znalazła się na kierownicy, a druga przechwyciła pilot.
- Czyś ty postradała zmysły, Morton? - parsknął, aczkolwiek ciężko było stwierdzić, czy więcej było w tonie głosu ciemnowłosego oskarżenia, czy może rozbawienia płynącego z zachowania blondynki. Uśmiechnął się pobłażliwie i nacisnął na przycisk, który to w ułamku sekundy pobudził silnik do pracy. Gorzej, gdyby pilot wylądował gdzieś za oknem, albo nawet w bagażniku; jak jeszcze był w posiadaniu Xylii, Griffith się nie martwił.
- Ufam ci na tyle, byś ze mną jechała, ale nie jesteśmy jeszcze ze sobą tak blisko, abym pozwolił ci prowadzić wypożyczony na mnie samochód - oświadczył pewnym tonem, krzyżując wzrok z kobietą. Nie czekając na jej reakcję, położył swoją rękę na jej dłoni, bynajmniej nie zamierzając się z nią siłować.
- Tylko sprawdzimy okolicę. Gdybym zamierzał kogokolwiek narażać, to nie zabrałbym cię ze sobą - skwitował rzeczowo, rozglądając się po okolicy, aż wreszcie decydując się powoli - i ostrożnie - włączyć w ruch. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że trzy dłonie na kierownicy były dobrym rozwiązaniem i wcale nie stanowiły żadnego utrudnienia czy innego dyskomfortu, ale i to był w stanie przeskoczyć.
- Jeżeli nie chciał się z tobą widzieć, wątpię, by w ten sposób zapewniał o mocy swoich uczuć - powiedział, ruchem głowy wskazując - a przynajmniej starając się - pokazać na smartfona, jakiego przed kilkoma minutami oglądał. - Naprawdę nie chciałbym spowodować wypadku - wypalił, w następstwie odrywając dłoń od kierownicy i licząc, że grzecznie postąpi tak, jak zrobił on - i zabierze swoją.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W miarę jak Blake rozbudowywał swój komentarz, Xylia mrużyła oczy, chcąc zaznaczyć swoje niezadowolenie z reakcji ciemnowłosego. Nie do końca jej to wyszło, bo bardziej ją to jego czepialstwo rozbawiło, niż zezłościło.
- Ej, odczep się, żartownisiu - wtrąciła, mając zamiar szybciej schować telefon, niż zamierzała. - Już więcej nic ci nie pokażę - zagroziła, ale bynajmniej nie brzmiała w tym momencie poważnie i kategorycznie, bo kąciki ust, które zdradziecko unosiły się ku górze, tylko potwierdzały ogólną wesołość towarzyszącą tej przekomarzance. Dla Morton to był dobry znak i chciała przede wszystkim na tych się skupiać, bo skądś musiała czerpać siłę, szczególnie będąc na przymusowym urlopie, który trochę odizolował ją od ludzi, którzy też potrafili naładować ją energią.
- Zoey - powiedziała miękko - a na dodatek Halloween to twoje ulubione święto, hm? - zapytała, ale długo nie czekała na odpowiedź. - Coś czuję, że to będzie ulubiona córeczka tatusia. Masz jej zdjęcie? Mogłabym zobaczyć? Albo nie! Wybierzemy się kiedyś na wspólny spacer? - zapytała wpatrując się w twarz Griffitha z pełnym sympatii wyczekiwaniem, bo miała nadzieję, że mogą poczynić kolejne plany, które przecież mogłyby wyjść im tylko na zdrowie.
Nie zamierzała tak łatwo ustąpić, więc słysząc pytanie mężczyzny, tylko mocniej zacisnęła palce na przedmiotach. Z oczu Blake’a zsunęła spojrzenie na jego usta, które z taką łatwością wypowiadały jej nazwisko.
- Blake’u Grifficie to już drugi raz, gdy tak pewnie wypowiadasz moje nazwisko, kiedy ja nawet oficjalnie nie podałam ci swojego imienia. Jesteś pewny, że nie jesteśmy już wystarczająco blisko? Coś jeszcze powinno nas łączyć? Chcesz mi złożyć jakąś kuszącą propozycję? - dopytała z zuchwałym uśmieszkiem, mozolnie powracając do skrzyżowania spojrzenia z ciemnowłosym.
Dopiero dotyk jego dłoni na chwilę ściągnął jej uwagę w stronę rąk, których nagle zbyt wiele było na kierownicy.
- Masz chociaż coś na swoją obronę? - zapytała, dopiero teraz lepiej przyglądając się ubiorowi Griffitha. Nie wyglądało, żeby miał przypiętą do paska kaburę z pistoletem albo zabezpieczył się dodatkową warstwą materiału, która mogłaby go ochronić przed kulą czy innym zranieniem. Zerknęła w stronę schowka, ale nie miała trzeciej ręki, by sprawdzić jego zawartość (poza tym chyba nie wypadało grzebać w nieswoich rzeczach…).
Ponownie zmarszczyła brwi, bo nie do końca podobał jej się wydźwięk słów Blake’a. Nim jednak o to dopytała, z ciężkim westchnieniem zsunęła dłoń z kierownicy, czując, że tę bitwę przegrała i przyjaciel Charles’a postawił na swoim.
- Czy tylko widząc się z kimś możemy zapewnić o mocy swoich uczuć? Czasem nie da się spotkać i czy to znaczy, że przez to czujemy mniej? Chyba nie rozumiem do czego zmierzasz… - stwierdziła, może trochę zbyt emocjonalnie reagując, co dało się słyszeć w nieco podniesionym tonie jej głosu. - Przepraszam… trochę się uniosłam. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale ostatnio mam mętlik w głowie, a dodatkowo wciąż dochodzą nowe rzeczy. Nie wiem, co robić, co myśleć i jak zapewnić go, że cokolwiek się stało, to ja wciąż z niego nie zrezygnowałam… - dodała ciszej, wgniatając plecy w siedzenie, jakby chciała całkiem zniknąć we wnętrzu oparcia.
Przez chwilę milczała, wpatrując się w boczną szybę. Próbowała nie myśleć o niczym, nie zamartwiać się i nie gdybać, bo to prędzej kazałoby jej zawrócić, niż brnąć naprzód.
- Właściwie dlaczego ty to robisz? Jesteś coś winny Charles’owi? Czy głównie niechęć do tego drugiego? A może aspirujesz do roli bohatera Seattle? - zapytała nagle, nie odrywając wzroku od zmieniającego się pod wpływem prędkości krajobrazu. - Jesteśmy na tyle blisko, żebyś był teraz ze mną szczery? - dopytała z delikatnym uśmiechem, dopiero teraz zerkając na ciemnowłosego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet jeżeli sytuacja - jej tło: tajemnicze zniknięcie Charlesa i jeszcze dziwniejsze, nagłe pojawianie się mężczyzny - sama w sobie należała do tych, które nietrudno było określić mianem skomplikowanych i nie do końca przyjemnych, nie powstrzymało to mimowolnie unoszącego się kącika ust ciemnowłosego, kiedy dostrzegł reakcję blondynki. Nic nie mógł poradzić na to, że jej pozytywne nastawienie i wiara, że będzie dobrze, z jednej strony na nowo pokazywała mu, jak wiele jest w nim samym sceptycznego nastawienia, a z drugiej samoistnie wywoływała bezwiednie cisnący się na usta uśmiech.
- Zobaczymy - zaczął, posyłając jej krótkie, bo zaledwie przelotne spojrzenie, jakie oparł na jakieś dwie sekundy na profilu Morton. - Czy na pewno już mi nic więcej nie pokażesz - dokończył myśl, uśmiechając się przy tym niewinnie, a by nie parsknąć śmiechem, koniecznym było przygryzienie dolnej wargi od środka. Mając na uwadze to, jak - do tej pory - przebiegała ich relacja, Blake mógł śmiało powiedzieć, że widział z jej strony całkiem sporo, ale coś podobnego i Xylia mogła wyznać osadzając w kontekście postać mężczyzny. Tu jednak - choć trochę do tego nawiązywał, bo jakby mógł inaczej - ewidentnie Griffith miał na myśli coś innego niżeli to, co oznaczały groźby znajomej. W każdym razie żadne z nich nie musiało się obawiać; na tym zamierzał poprzestać, skupiając się ewentualnie na tym, aby pozyskać więcej szczegółów związanych z Charliem, a nie dokładniejszym zapamiętaniu rozmieszczenia drobnych piegów na jasnej, kobiecej cerze.
- Jeśli będziesz miała ochotę - potwierdził, dodając do całości potakujące skinienie głową. Możliwe, że w międzyczasie Xylia zdążyła zauważyć zaskoczenie, które dość czytelnie ukazało się na twarzy Blake'a, bowiem nie spodziewał się, że fakt posiadania córki tak zainteresuje kobietę, aby chciała poznać małą Zoey Gię. Jak do tej pory tę niebywałą okazję miały jedynie osoby mu i Charlotte najbliższe, lecz biorąc pod uwagę to, że część z rodziny blondynki - w tym siostry - były z daleka od Seattle, a z Elisabeth Hughes kontakty były dość, delikatnie mówiąc, napięte, tak dziewczynka jak na razie nie poznała wielu osób. Sam Blake nie posiadał (niestety, ale już ubolewał nad tym mniej, niż kiedyś) rodzeństwa, a grono zaufanych osób było ograniczone do kilku, jakie bez trudu mógłby policzyć na palcach jednej ręki, wobec czego propozycja Morton była tym bardziej zaskakująca i... miła.
- Sugerujesz, że powinniśmy się poznać raz jeszcze? - zagaił, stale kontrolując to, co działo się na drodze, ale nie mógł przy tym odmówić sobie pojedynczego (choć trochę przydługiego) spojrzenia, jakim omiótł twarz narzeczonej Stevensa. Uniósł brew oczekująco, jakby tym gestem chciał pokazać, że to ona powinna odpowiedzieć jemu, mimo, iż to nad nim wisiało kilka niewiadomych, jakie miał za pomocą słów rozwiać.
- Nie uważasz, że propozycja, którą złożyłem ci przed kilkoma kwadransami, była niesamowicie kusząca? - Wyszczerzył się w uśmiechu, zgrabnie - albo przynajmniej tak mu się wydawało - odbijając piłeczkę. - Nie powiesz mi, że nie, Morton, skoro siedzisz ze mną w samochodzie. To była kusząca propozycja - oświadczył pewnie, a niewiele brakowało do tego, aby ułożył dłoń na klatce piersiowej, tym wymownym gestem pokazując, że jest niezwykle pewien swoich słów. Pokusił się jednak zaledwie na to, aby zaakcentować zarówno jej nazwisko (tak, celowo, skoro mu to wytknęła) a w następstwie całość wieńcząc zdaniem, jakie miało rozwiać ewentualne wątpliwości.
Co z tego, że zgodziła się ze względu na Charliego.
W ostatecznym rozrachunku - zgodziła, okej?
- Jestem niewinny, wysoki sądzie - wyrecytował prawie jak mantrę, ale tu zamiast rozbawienia, w całość wplótł wywrócenie oczami. I to nie tak, że się jakoś uniósł, albo słowa wiolonczelistki go dotknęły, bynajmniej, po prostu musiał ponownie przeanalizować, czy aby na pewno słusznie postąpił angażując ją w ów śledztwo, skoro nie miał pewności, że są całkowicie bezpieczni.
- Nie, nie - zaprotestował bez namysłu - nie o to mi chodziło. Gdyby Charlie nie był pewien swoich uczuć wobec ciebie, nie wydaje mi się, by dawał jakiekolwiek sygnały. Nawet na odległość - wyjaśnił, mając nadzieję, że tym razem określił się bardziej precyzyjnie, aby nie miała ku temu wątpliwości. I jemu wydawało się, że nawet jeżeli nie było możliwości bycia zawsze blisko drugiej osoby, to nie było równoznacznym z tym, by nie móc znaleźć żadnego sposobu na zapewnienie, że wciąż jest ona dla nas ważna.
- Przyjaciół się nie zostawia, kiedy sytuacja przestaje być sprzyjająca. I nie zawodzi, by wybrać łatwiejsze rozwiązanie. - Także nie potrzebował dłuższej chwili, aby wyartykułować to, co miał do przekazania. Czas mijał; Blake od dawna kroczył już swoją, często zawiłą ścieżką na wolności, aczkolwiek nie mógł zapomnieć jak ważnym elementem codzienności w miejscu tak ponurym jak więzienie, był dla niego Stevens. - A jeśli tak się robi, to znaczy, że nigdy się taką osobą nie było. - I tu można było wdać się w polemikę, zaserwować kilka zaprzeczeń i generalnie zanegować teorię Blake'a, jaka być może była trochę nad wyrost i przeidealizowana na swój sposób, ale on - mimo wszystko - pragnął wierzyć, że w życiu było coś stałego i wartego, by w to wierzyć. Bo jeśli nie w ludzi, jakich uznajemy za bliskich - to w kogo i w co?
- Zależy czy jesteś na tyle odważna, by być na tyle blisko - odparł, starając się odgonić wcześniejszą powagę i zastąpić ją nutą żartu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Już miała mu dogadać, że jest zuchwały i zbyt pewny siebie, ale zamiast tego parsknęła śmiechem za nich oboje. Pokręciła głową, uciekając tym samym spojrzeniem od ciemnowłosego, który przypomniał jej, że właściwie to niewiele już ma przed nim do ukrycia, co w pewnym sensie było nieco krępujące, jeśliby zakładać, że Blake mimo warstw ubrań i tak widzi ją bez nich.
- Planujemy po drodze zahaczyć o Vegas? - zapytała, starając się odwdzięczyć mu równie niewinnym uśmiechem, ale ponieważ temu pytaniu towarzyszył zbyt żartobliwy ton, to i kąciki ust Morton uniosły się zbyt wysoko. - Chyba tym razem okoliczności temu nie sprzyjają, a na dodatek jesteś mniejszym ponurakiem, żeby trzeba było zdzierać z ciebie warstwy, by przekonać się, że to tylko pozory - podsumowała, wzruszając ramionami. Zerkała przy tym na Griffitha, by wyłapać jego reakcję, bo to zawsze było czymś nowym i pozwalało jej czegoś się o nim dowiedzieć - choćby tego, jak daleko może posunąć się w żartach, by dalej one wpisywały się w jego poczucie humoru, a nie stanowiły niemiłego powodu do zmiany nastroju.
- Bezapelacyjnie! - przytaknęła z entuzjazmem. - Tylko im szybciej, tym lepiej. Dzieci tak szybko rosną i się zmieniają. Nie chciałabym przegapić tych przemian u twojej córeczki - dodała, nawet nie zastanawiając się, że ciemnowłosy mógłby to odebrać za coś niewłaściwego. Uśmiechała się pod nosem z rozczuleniem, bo nawet snucie tych - przecież nie tak dalekosiężnych - planów, już było czymś przyjemnym, a do tego wizja poznania istotki, której tatą był przyjaciel Charles’a dodatkowo fascynowała.
Chwilę się zamyśliła nad odpowiedzią na kolejne pytanie Blake’a. Czy mu coś sugerowała? Od razu chciałaby zaprzeczyć, choć może lepiej byłoby trochę się podroczyć uznając, że może tak, a może nie? Ta myśl tylko przeobraziła zuchwały uśmieszek w ten bardziej łobuzerski, który tylko się poszerzył, gdy mężczyzna wspomniał o kuszącej propozycji.
- Och, myślę, że stać cię na więcej… - te słowa brzmiały dziwnie znajomo, dlatego tym razem to ona dłużej zawiesiła spojrzenie na twarzy Griffitha. Poluzowała trochę pas, by móc się przybliżyć do mężczyzny. - Wolę kuszące działania, a nie tylko kuszące propozycje - szepnęła gdzieś koło jego ucha, by następnie powrócić na swoje miejsce z miną niewiniątka. Szybko jednak musiała ukryć usta dłonią, bo wyrwało jej się niekontrolowane parsknięcie, które próbowała zagłuszyć kasłaniem, by nie było aż tak wyraźne.
Za to kolejnych słów się nie spodziewała i dopiero po tym, jak przeanalizowała, jak sformułowała swoje pytanie, zrozumiała dlaczego otrzymała taką, a nie inną odpowiedź.
- Źle mnie zrozumiałeś. Chodziło mi o coś, czym w razie czego będziesz mógł się bronić. Pięści? Czy może masz coś jeszcze? Trochę nie wiem, jak bardzo powinniśmy być przygotowani. Wystarczy mieć pod ręką numer na policję? - zapytała już bardziej klarownie.
Słuchała go uważnie, w pewnym momencie nawet na chwilę się wyłączając. Pozwoliła tym kilku chwilom ciszy osiąść między nimi, by łatwiej było zebrać myśli, złapać oddech i skupić się na celu ich wyprawy, niezaleźnie od finału jaki chciał zgotować los. Bo przecież mogło wydarzyć się wszystko: wszystko najlepsze i wszystko najgorsze, a na to drugie tak trudno się przygotować.
Szczerze wzruszyły ją słowa Griffitha, więc pociągnęła nosem, nim cokolwiek powiedziała.
- Kto by pomyślał, że w tym całym więziennym syfie uda się odnaleźć coś tak cennego, jak przyjaźń. Dziękuję, Blake. Dobrze, że możemy na ciebie liczyć - powiedziała, chyba bardziej w imieniu Stevensa, który na pewno również doceniłby oddanie kumpla. - Ciekawe, czy gdybyście nie byli skazani na siebie, to równie dobrze poszłoby wam budowanie relacji? - Xylia głośno myślała, zastanawiając się na ile pomocne były tu okoliczności ich spotkania, a ile było w tym naturalnego przyciągania.
Uniosła brew, zerkając przy tym na ciemnowłosego z politowaniem.
- Chyba w to nie wątpisz? - zapytała, w ostatnim momencie gryząc się w język, by nie powiedzieć, że w końcu to nie jej pierwsze spotkanie z wielkim, złym wilkiem Blake’m i jak dotąd ani razu z żadnego nie zwiała, a to najlepiej świadczy o jej głupocie odwadze.
- Powinniśmy się rozdzielić? Umówić jakieś hasło? Trzy gwizdnięcia, gdyby ktoś coś znalazł? - dopytała wracając na ziemię, bo chyba wypadało coś ustalić, nim dojadą. Kto wie, ile czasu będą mieć na miejscu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może nawet okazałoby się, że ciemnowłosy nie protestowałby za bardzo, ani nie zarzekał się, że wcale tak nie jest, jak blondynka próbowała mu zasugerować. Prawdopodobnie zdarzały się sytuacje, gdzie Blake był albo zbyt zuchwały, albo za pewny siebie, podobnie, jak mogło się trafić tak, że zdarzyło się combo - i ów cechy wyjawiły się przy jednym rozdaniu kart. I bynajmniej nie musiało się to dziać w Vegas, na wzmiankę o którym Griffith uśmiechnął się pod nosem. Coś wymownego czaiło się zarówno w jego spojrzeniu, jak i kącikach ust; coś, czego nie musiał ani określać; nie było konieczności tworzenia także jakiejś definicji tego wyrazu męskiej twarzy, skoro ewidentnie malowało ją pewne wspomnienie. I tym razem towarzyszyła mu przesadna pewność siebie i przekonanie, iż i Xylia pomyślała o tym samym, o czym pomyślał mimowolnie on.
- Byłaś kiedyś w Mieście Grzechu? - zagaił, a przy wymawianiu tej nazwy Las Vegas, nie potrafił sobie odpuścić i nie przewrócić wymownie oczami. I jak Seattle pasowało mu zarówno do deszczowego nazewnictwa, szmaragdowe - też jako tako by uszło, tak potrafił wymienić kilka bardziej grzesznych miast, niżeli samo Vegas.
- Mam na myśli te prawdziwe - dodał pospiesznie, aby rozwiać ewentualne wątpliwości, jakie mogły się wkraść. Co gorsza, Morton jeszcze uznałaby, że były więzień wyrzucił z głowy wspomnienia dotyczące ich spotkań, skoro dla odmiany nie odpowiedział czymś jednoznacznie pokazującym by potrafił w mig wyszukać w pamięci poszczególne klatki tych krótkich odwiedzin.
- W porządku - potwierdził ponownie, nie widząc w tym najmniejszego problemu, skoro i nie widziała go wiolonczelistka, a co więcej - wyrażała tak duże chęci na poznanie Zoey, jakich on sam się nie spodziewał.
- Nie zdziw się, jak kiedyś zapiszę ją do ciebie na lekcje - mruknął w tonie groźby, ale i tu łagodny wyraz twarzy mężczyzny potrafił naprowadzić na właściwą interpretację. Nie zamierzał także zmuszać do niczego Gii; jeśli miałaby ochotę grać na instrumencie, on sam na pewno byłby niezwykle zadowolony i kibicowałby na każdej płaszczyźnie, aczkolwiek jeśli zainteresowania dziewczynki dotyczyłyby zupełnie innych dziedzin - nie kładłby nacisku na przyjaźń z fortepianem, gitarą, wiolonczelą, bądź czymkolwiek, co wpadłoby mu do głowy z szerokiej gamy instrumentów muzycznych.
- Uhm - wyrzucił odruchowo, powoli - kiedy zatrzymali się na światłach - odwracając twarz w kierunku buzi blondynki. Jego spojrzenie, korzystając z tego, że nagle znalazła się zaskakująco blisko, osiadło na jej tęczówkach. - Myślę, że ciebie też stać na więcej - zauważył śmiało, powoli schodząc wzrokiem niżej. - Szkoda byłoby, gdybyśmy zamiast to sprawdzić, zginęli pod kołami ciężarówki za najbliższym zakrętem - kontynuował myśl, finalnie zerkając na jej dłonie. - Rączki przy sobie, przynajmniej do czasu, kiedy słyszysz pracę silnika - powiedział, zapewne ubierając te słowa w dość dwuznaczny wydźwięk, a z drugiej strony - kiedy patrzyło się z perspektywy wydarzeń mających miejsce zaledwie przed paroma minutami, a do tego jej nagłą zmianę pozycji teraz, można było uznać, że Griffith daje same dobre, właściwe propozycje.
- Coraz bardziej rozumiem za co Charlie cię polubił - wyznał niespodziewanie, ponownie włączając się do ruchu. Miejscowość do której zmierzali znajdowała blisko na tyle, że nie musieli długo jechać, żeby dostrzec tabliczkę informującą o wjeździe do miasta, czemu towarzyszyło - ze strony kierowcy - uniesienie brwi pełne aprobaty i lekkiego zdumienia. Wielkie domostwa, pokaźne bramy, wille i baseny - tak można było określić mijane okolice.
Blake w odpowiedzi na pytanie pokręcił przecząco głową. Nie nosił ze sobą żadnych noży (nawet tych sprężynowych, co niektórzy zapewne uznaliby za całkowicie naiwne i niezrozumiałe), paralizatorów, czy też innych gazów pieprzowych. Miał jedynie broń, którą, owszem, miał, ale w swoim samochodzie.
- Liczę, że i numer na policję nie będzie potrzebny. - Cóż, jego awersja była nadal za mocna, a do tego naprawdę miał nadzieję, że całość uda się rozwiązać... polubownie, a oni w drodze powrotnej uzyskają nowego towarzysza.
- Podziękujesz mi, jeśli go znajdziemy - zaznaczył - a czy byśmy się dogadali... - Wzruszył delikatnie ramionami, co było w jego mniemaniu niemym nie wiem. Sfera gdybań i rozmyślań nie była jego mocną stroną, toteż wolał skupić się na bardziej przyziemnych kwestiach, szczególnie, że nadal nie miał pojęcia o jakim zbiorniku wodnym mógł mówić przyjaciel.
- Sprawdzisz, czy w okolicy jest jakiś staw? Jezioro? Może coś opuszczonego? - zapytał, na kilka sekund przenosząc wzrok na profil Xylii. Mógł to sam sprawdzić wcześniej, ale szkoda było mu czasu na przeglądanie map, skoro mogli to zrobić w samochodzie.
- Wolę cię mieć na oku, więc obejdzie się bez rozdzielania. Tak sądzę... - Nie był przekonany do końca, bowiem zdawał sobie sprawę z tego, jak Jackson - o ile by na niego wpadli - zareagowałby na niego, a jak mógłby podejść do Morton, niemniej nie chciał jej narażać na spotkanie z gościem z co najmniej kilku powodów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lekko przekręciła głowę, wpatrując się przy tym nieprzerwanie w Blake’a, żeby upewnić się, czy dobrze zrozumiała jego pytanie.
- W Vegas-Vegas? - zapytała gdzieś przed jego doprecyzowaniem, po czym pokręciła głową. - Nie. Miałam kiedyś taką opcję, ale nie skorzystałam. To jeszcze było zanim poznałam Charles’a. Koleżanka chciała nawiać z domu i Las Vegas wydawało jej się odpowiednim miejscem, by skutecznie zginąć w tłumie. Nawet nie wiem, co się z nią teraz dzieje i czy finalnie dotarła tam, gdzie planowała - poinformowała, nieznacznie wzruszając przy tym ramionami. To nie tak, że los kumpeli był jej obojętny. Swoimi wyborami trochę ją zawiodła, co nie było łatwe do przełknięcia w sytuacji, gdy przyjaźń trwa od przedszkola i jest się przekonanym, że już trochę zna się drugiego człowieka. - Jak sobie pomyślę o cenach za te grzeszne uciechy, to obawiam się, czy byłoby mnie stać na szklankę wody w jakimś kasynie. O ile w ogóle w kasynach serwują coś tak banalnego… - dodała z rozbawieniem. - Nie ominie cię odpowiedź na pytanie: a ty? Więc? Czy Blake Griffith zdążył już zgrzeszyć w Vegas, czy dopiero wszystko przed tobą? - zapytała zaczepnie, nie ukrywając wesołości. - Aż ciśnie się na usta jeszcze bonusowe pytanie: jeśli tak, to czy ci w tym pomóc? Ale to się wytnie! - Zamachała dłońmi, chichocząc przy tym. - Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać - dodała pospiesznie, przytykając dłoń do ust, by okiełznać zbyt szeroki uśmiech wywołany tą pogawędką.
Aż podskoczyła z radości słysząc, że ciemnowłosy nie ma nic przeciwko jej planom. Brała na nie małą poprawkę, bo przypuszczała, że malutka dziewczynka pozostaje także pod opieką mamy, więc gdyby ta miała coś przeciwko spacerom z kimś obcym, to w pełni by to zrozumiała i nie miała pretensji do Blake’a, że jednak ich wyprawa nie doszła do skutku.
- Zapraszam! Myślę jednak, że pierw zaproszę was na próbę orkiestry, żeby Zoey mogła wybrać co się jej najbardziej podoba. A po tym ciocia Xylia załatwi jej lekcję u najlepszego nauczyciela. Ze zniżką, żeby portfel taty za bardzo nie ucierpiał - skwitowała, puszczając przy tym oczko Griffithowi. Dobrze było snuciem tych planów choć na chwilę rozgonić ciemne chmury niepokoju, które od dłuższego czasu zbierały się nad głową ich obojga.
Figlarnego humorku, który napadł Xylię, nie udało się stłumić nawet tą wizją wypadku.
- Czyżbym cię rozpraszała, że znów zaczynasz mnie straszyć? - zapytała, łapiąc spojrzenie mężczyzny, które ulokowało się na jej ustach. - Tylko rączki mam mieć przy sobie…? - Delikatnie przygryzła wargę, by następnie uśmiechnąć się tajemniczo podczas powolnego powrotu na swoje miejsce. Musiała odwrócić głowę, gdy ponownie się zaśmiała, choć i tak zdradzały ją drgające w tłumionym chichocie ramiona.
Z zaciekawieniem łypnęła na ciemnowłosego. Z jednej strony była zaintrygowana tym, co miałby jej do powiedzenia, z drugiej… chyba wolała myśleć, że to nie było jedno coś, a suma co najmniej kilku. Nie kontynuowała tego tematu z jeszcze jednej przyczyny: nie chciała skupiać na sobie uwagi, a już i tak wystarczająco dużo jej otrzymała od Griffitha, że może w końcu wypadało powiedzieć: basta!.
Morton na chwilę wstrzymała oddech. Czy to, że wydawali się kompletnie nieprzygotowani na stawianie, było w tym przypadku czymś dobrym? Jeszcze nie tak dawno temu uznałaby, że tak, ale po tym, co usłyszała od bezdomnych i fakt, że Blake nie chciał puścić jej samej, trochę mąciły jej w głowie. Nie byłaby jednak sobą, by ostatecznie nie trzymać się dobrej myśli. W końcu przyjechali tu nie mając złych intencji…
Nie trzeba było powtarzać jej dwa razy, więc po tym jak ciemnowłosy powiedział o zbiorniku, Xylia odpaliła mapkę w telefonie, przybliżając teren wokół punktu wskazującego ich położenie.
- Są takie dwa. Jeden niemal zaraz przy wjeździe do miasta od strony Bellevue. O, tu - pokazała Blake’owi, odczytując przy tym nazwę jednej z ulic okalającej zbiornik. - 85th Ave.
Przesunęła mapkę, by odnaleźć kolejny, mniejszy, znajdujący się bardziej na północ.
- A drugi na 93rd Ave. Sprawdzimy okolicę obydwóch? - zapytała, jeszcze upewniając się, że nie przegapiła mniejszych oznaczeń świadczących o obecności wody na tym terenie. - Może wystarczy jak będziemy pod telefonem? Chyba, że masz jakieś przeczucia, gdzie bardziej prawdopodobne wydaje się go znaleźć? Zarówno tu, jak i tam, dałoby się wskazać co najmniej dwa domy, które spokojnie mogłyby robić za jakąś willę mafii… - skomentowała Xylia, trochę zbyt nerwowo się śmiejąc.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na pytanie zadane przez jasnowłosą, Blake w potwierdzającym geście uraczył ją pojedynczym skinieniem głową. O ich Vegas rzecz jasna nie zapomniał, choć wspomnienia spomiędzy więziennych murów z reguły nie przywodziły na myśl mężczyzny niczego dobrego, tak te konkretne - były miłą odmianą od wszechobecnej szarości i ponurej atmosfery kryminału. Nie było tam co prawda charakterystycznych dźwięków przerzucanych z ręki do ręki żetonów, ani wesołego świergotania automatów do gier, co zostało zastąpione ciężkimi oddechami i pełnymi pasji pomrukami, a migające różnokolorowym światłem nie były niezbędne, gdy Xylia swoim uśmiechem rozświetlała pomieszczenie. Niedomówieniem byłoby stwierdzenie, iż to w y s t a r c z a ł o, skoro było czymś zdecydowanie więcej niż to, czego Blake Griffith mógł oczekiwać.
- Nie próbowała się później z tobą skontaktować? - zagaił, w nawiązaniu do historii, jaka wydała mu się ciekawa. Niekoniecznie na sam fakt ucieczki z domu, bowiem nie było to niczym niezwykłym (ale i przy tym trochę dalekim od normalności także), a cała lawina konsekwencji, jaka mogła sięgnąć i rodziców i inne bliskie dziewczynie osoby.
- Czasami takie zniknięcia są... ciężkie, szczególnie, kiedy ta osoba była jednym z filarów utrzymujących naszą codzienność i nas w ryzach - powiedział, lecz nie patrzył tym razem na Morton, a skupiał się na trasie. Między innymi taki problem był z ludźmi - jeśli zbyt wiele od nich wymagaliśmy, a ci nie sprostali temu wyzwaniu, niezwykle łatwo było się poparzyć i odczuć wspomniany już żal. Z drugiej strony - i tu wina mogła leżeć po połowie, bowiem nasze wymagania mogły być nieadekwatne do stanowiska obranego przez drugą osobę, zatem i to i to należało - chyba - uszanować i zrozumieć. Niestety, i tu sprawa nie była banalnie prosta, skoro postawienie się w obu sytuacjach potrafiło być wielkim wyzwaniem; bo jak swoja perspektywa była wiadoma, tak analizowanie zachowania tej drugiej, mogło budzić jeszcze więcej niewiadomych.
Zresztą, jedno zniknięcie próbowali rozwikłać, przy okazji błądząc między znakami zapytania rozsianymi na terenie deszczowego Seattle i poza nim.
- Raz - oświadczył, opierając wzrok na profilu jasnowłosej. - Jechaliśmy z Los Angeles do Death Valley National Park, przy okazji zahaczając o kilka miejsc. - Były to odległe, wakacyjne wspomnienia, tuż po tym, kiedy Ivory skończyła dwadzieścia jeden lat, a oni wybrali się w dłuższą trasę, dla odmiany, samochodem, aby ten czas był dla blondynki czymś wyjątkowym i niezapomnianym. Udało się, skoro później wielokrotnie wracali do niego w rozmowach, w zatrzymane na fotografiach kadry zdobiły wnętrze albumu.
- Wydaje mi się, że wtedy obyło się bez żadnego grzeszenia - dodał, mimowolnie unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. - Jeśli chciałabyś tam pojechać, mogę wspomóc twój budżet, pod warunkiem, że przechytrzysz system i dasz radę wygrać - rzucił z rozbawieniem - w innym przypadku nie wiem, jak byłabyś w stanie się zrekompensować i oddać. Może tymi lekcjami w przyszłości... - stwierdził, zastanawiając się nad tym głośno, choć bez większego problemu można było zrozumieć, że cała wypowiedź Griffitha niosła w sobie więcej żartów, niż faktycznych konsekwencji wynikających z braku spłaty długu. Niemniej - był skłonny pożyczyć Xylii pewną sumę (a może nawet i wybrać się we wspólną podróż, jeżeli ich partnerzy wykazaliby chęć. no i Zoey; nie można zapominać o niej), gdyby Las Vegas miało okazać się spełnieniem jej marzeń.
- Tak - odparł szybko i bez zastanowienia - nóg raczej nie zamierzasz tu rozkładać, a rękoma... - urwał, marszcząc czoło i zaciskając wargi, kiedy zdał sobie sprawę co takiego powiedział. Odchrząknął, gdzieś między karcącym (samego siebie oczywiście) pomrukiem, a parsknięciem śmiechem, kontynuując.
- Sięgasz w miejsca, gdzie nie powinnaś. To niebezpieczne - wyjaśnił, starając się zignorować swoją wcześniejszą gafę, jak gdyby wcale jej nie było. Miał na myśli to, że nagle nie wpadnie na pomysł, by stopą zablokować kierownicę, podobnie do tego, jak zacisnęła na jej smukłe palce.
Zamilkł, gdy kobieta sprawdzała mapy w telefonie, samemu zatrzymując się na parkingu. Miał wspomnieć, że poczeka na zewnątrz, drażniąc płuca nikotynowym dymem, kiedy to rozwiała ten pomysł (prawie jak dym, który nie zdążył się pojawić), nim Blake wyszedł z samochodu.
- Ten jest bliżej, od tego zaczniemy - poinformował, przeciągając palcem na ekranie przy jednym z miejsc, a do tego wyraźnie dając do zrozumienia, że nie skończą na jednym, o ile nie okaże się, że tam uda im się znaleźć Charlesa.
- Masz pomysł co dalej? Jak go znajdziemy? - zapytał, samemu nie lubiąc pisać w myślach ewentualnych scenariuszy spotkań, aczkolwiek wydawało mu się, że wiolonczelistka mogła chociaż raz skupić swoje myśli na tym, jak zachowa się, kiedy jej narzeczony znajdzie się zaledwie o krok od niej, a nie w jakiejś niewiadomej lokalizacji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Xylia cicho westchnęła, formując w międzyczasie dość pobłażliwy uśmiech, tym razem nie skierowany do nikogo konkretnego. Wspomnienie jakie się w niej obudziło wymagało w końcu odpowiedniej mimicznej oprawy…
- Wysłała mi kilka zdjęć, pokazując jak się ustawiła. W jej oczach byłam frajerką, która zamiast myśleć o karierze, stawiała na pierwszym miejscu rodzinę. Właściwie nigdy nie odebrałam tego jako obelgę, bo miała rację w tym, co jest dla mnie najważniejsze. Tak jest do tej pory - przyznała, znów dodając wzruszenie ramion.
Ciężko jej było nie zgodzić się z kolejnymi słowami Blake’a, więc pokiwała potakująco głową.
- Jasne. To takie nasze małe końce świata, po których wydaje się, że już nic dobrego się nie zdarzy. Dobrze, że to tylko złudzenie i jeszcze wiele dobrego nas czeka, tylu pięknych ludzi, wspomnień - wyliczała, uśmiechając się przyjaźnie. Starała się nie żałować podjętych decyzji, odnajdując się prędzej czy później w ich konsekwencjach; nie skupiała się na stratach, a patrzyła na to, co zyskała. Taką ścieżką chciała nadal kroczyć, nawet gdyby miało okazać się, że Charles’a nie będzie obok.
W pełnym skupieniu i przejawiając żywe zainteresowanie, słuchała historii Griffitha, powstrzymując się, by jakimś niekontrolowanym parsknięciem śmiechu, nie przerwać jego wypowiedzi. Odezwała się dopiero, gdy złożył jej propozycję.
- Mówisz, że mógłbyś zostać moim sponsorem? Ajć, jak źle to brzmi, zwłaszcza w kontekście Vegas. Wolę twoją hojność wykorzystać na inne sposoby. Nie chciałbyś wspomóc datkiem świetlicy artystycznej? Tam maluchy mają lekcję rytmiki i planują dokupić instrumenty, bo te co są, to mają często tyle lat co niejeden rodzic… - poinformowała, woląc przedkładać dobro innych nad swoje, co pewnie wiązało się w przypadku Morton z porównywalną przyjemnością do tych uciech, których mogłaby zaznać poddając się szaleństwu w Mieście Grzechu.
Zamurowało blondynkę po tym, co palnął Blake, ale szybko w miejsce zaskoczenia przyszło rozbawienie. Zaśmiała się głośno, dodatkowo rozśmieszona tym jego kaszlnięciem. Pokręciła głową i cmoknęła.
- Och, gdyby to nie było wypożyczone auto, o czym wspomniałeś… - urwała, celowo nie kończąc, by każdy mógł sobie dopowiedzieć, co wtedy. Przeciągłe spojrzenie, którym omiotła sylwetkę ciemnowłosego i figlarny uśmieszek towarzyszący jej słowom, dodatkowo działały na wyobraźnię. A Xylia nie zamierzała niczego potwierdzać, ani niczemu zaprzeczać…
Przez chwilę wpatrywała się w mapę, zastanawiając się, czy inne miejsca w pobliżu, nie okazałyby się jakąś wskazówką. Niestety Stevens nie wspominał ani o klubach, ani jakichkolwiek atrakcjach w Clint Hill, bo blondynka na pewno by sobie gdzieś to zanotowała, w końcu po odsiadce planowali normalne życie, może nawet bardziej otwarte na podróże nie tylko poza granice Seattle?
Dała znać, że przystaje na propozycję Blake’a. Uniosła głowę, by popatrzeć na jego twarz, gdy w jej kierunku posłał pytania. Zerknęła na tył samochodu i przez chwilę milczała, przyglądając się jego wnętrzu.
- Z tego co widzę, mamy chyba spory bagażnik, więc jeśliby się opierał, to wpakujemy go do niego siłą - powiedziała śmiertelnie poważnie, tak że nawet powieka jej nie drgnęła. - Powinnam sprawdzić, czy jesteś wystarczająco silny, by to zrobić? - zapytała, przenosząc spojrzenie na płytę parkingu. Nie czekając na odpowiedź, położyła się na plecach, łącząc ze sobą nogi, a ręce puszczając wzdłuż ciała. - Jak poradzisz sobie ze mną, to i z nim damy radę - podsumowała, uśmiechając się zachęcająco do górującego nad nią Griffitha.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Perspektywa tego, jak Blake patrzył na rodzinę, zmieniała się wraz z upływającym czasem. Ciężko było jednoznacznie zdecydować, czy jego podejście było słuszne czy wręcz przeciwnie i powinien uparcie trzymać się jednego stanowiska, aczkolwiek wydawało mu się, że w tej kwestii nie da się od wieku dziecięcego, przez nastoletni i później dorosłość, patrzeć na rodziców i najbliższych stale tak samo. Griffithowie sami w sobie byli dość... skomplikowani. Jackie i jej wolny duch; podróżniczka, która z odważnie uniesioną głową tworzyła co raz do nowe reportaże dotyczące wielu tematów, by po latach wydać i swoją książkę, ale także... wdać się w romans. Z drugiej strony był Wayne - twardo stąpający po ziemi mężczyzna, będący swojego rodzaju kotwicą dla żony; wsparciem, zrozumieniem, stabilizacją. Niekiedy bywał - jak się wydawało czasami ich synowi - zbyt przyziemny a logiczne myślenie i trafne analizy były dla niego ponad wszelkie spontaniczne decyzje mogące rzucić inne światło na codzienność, a mimo to trwali przy sobie od ponad trzydziestu lat. Aktualnie też Blake miał na uwadze, iż posiadał kogoś, kto był bliski jemu; niespodziewanie, nagle, wkradając się do jego codzienności i serca, a co najważniejsze - ów blondynka miała na to jego pełne przyzwolenie. Skłamałby mówiąc, że nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy pewnego razu, jedna z jego bezsennych nocy nie będzie stricte związana z tym, że pozostanie mu konieczność zagłuszania natrętnego poczucia pustki kolejną szklanką whiskey (bowiem, co cichy szept powtarzał w jego głowie niczym mantrę: tym, co zdarzyło mu się - niestety - doświadczać najczęściej była strata), ale ufał jej na tyle (wierzył w nich tak bardzo?), że pragnął więcej o tym nie myśleć i nie przyciągać takich opcji. Tym bardziej, że pojawienie się na świecie Zoey dodatkowo upewniło go, że ich nowopowstała rodzina ma sens.
- Skoro kariera była jej priorytetem, myślę, że nie powinnaś ani przez chwilę żałować tej znajomości - stwierdził, podobnie jak i Xylia, wzruszając lekko ramionami. - Często stawiamy zbyt wysoko w swojej prywatnej hierarchii osoby, które widzą w nas tylko jedną z wielu opcji - dodał po chwili, z pewnego rodzaju nerwowością skrobiąc się po policzku, kiedy niezbyt pozytywne myśli o pewnych osobach pojawiły się w głowie ciemnowłosego. Ktoś, kogo miał za przyjaciela i był w stanie zaryzykować wiele - jak w przypadku chociażby Saoirse - potrafił z dnia na dzień zniknąć, jak gdyby ich relacja nie znaczyła za wiele i nie liczył się wieczór, w którym na własnych barkach niósł ciężar - dosłownie - jej działań. I to też nie tak, że Griffith liczył na nie wiadomo jakie bycie wdzięcznym; skądże, najczęściej liczyła się po prostu (aż?) zwykła i bezinteresowna pamięć o drugiej osobie. Cóż, najwyraźniej i to było zbyt wiele. Uśmiechnął się zatem, aczkolwiek dla odmiany wobec poprzednich uśmiechów, nie było w tym widać ani cienia radości.
- Jak sobie radzisz z takimi małymi końcami świata? - zapytał, aby poznać jej punkt widzenia. Morton, trochę dzięki temu, że poznał ją przez Charlesa, ale również miał okazję poznać ją przez tych kilka rozmów, wydawała się być osobą, która przeszła wiele; życie jej nie oszczędzało, a nadal potrafiła widzieć promienie słońca. Chciał poznać ten sekret, o ile była w stanie mu go ofiarować, wszak tam, gdzie na jej niebie zdawały się migotać gwiazdy, Blake już dawno zarejestrowałby jedynie ponurą ciemność.
Uśmiechnął się, gdy Xylia wspomniała o lekcjach i koniecznych ku temu instrumentach. Żywo pokiwał głową, nie zamierzając się wahać ani chwili. Muzyka - nadal - odgrywała wielką rolę w jego życiu, jednakże żałował, że nie miał już tak dużo czasu, by rzeczywiście w nim rozbrzmiewała.
- Jasne. Przypomnisz mi o tym jak wrócimy do Seattle? Tylko nie zapomnij - zaznaczył, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. Nie chciał, by pomyślała, że teraz zbywa temat; zaangażuje się w to z całą pewnością, tylko potrzebował więcej informacji, jakie lepiej omówić na spokojnie.
- Ciesz się, że to wypożyczone auto - rzucił z rozbawieniem - zawsze mógłbym podjechać karawanem - ostrzegł, w następstwie zaciskając wagi, by nie parsknąć śmiechem. Wątpił, aby taka sztywna atmosfera pasowała wiolonczelistce, lecz nie zdążył do tego nawiązać, bowiem sięgnął po paczkę z papierosami i zaciągnął się jednym z nich. Spośród smugi jasnego, wypuszczonego przez siebie dymu, po kilkunastu sekundach dostrzegł ułożoną na parkingu kobietę, na co jego brwi uniosły się w szczerym zdziwieniu.
- Zakładam, że ważysz tylko trochę więcej, niż połowa Charlesa. Może gdybyś miała siostrę bliźniaczkę, ten eksperyment miałby sens - oświadczył z przekonaniem, zaciągając się przy tym fajką i strzepując gdzieś w bok popiół. Ciężko było walczyć z psotnie uniesionymi kącikami ust, lecz nim mężczyzna w dwóch szybkich wdechach nakarmił swoje płuca kolejną dawką trujących substancji, sprawnie otworzył bagażnik.
- Jednak skoro nalegasz, sprawdźmy - mruknął pod nosem, stopą dogaszając peta, by prędko nachylić się przed narzeczoną kumpla, którą złapał gdzieś na wysokości jej pasa i po chwili był w stanie przerzucić ją sobie (średnio delikatnie, ale sama jest sobie winna) przez ramię. - Opowiesz mi po drodze jak wygląda świat obserwowany z bagażnika - skwitował, kiedy to zatrzymał się przed tyłem wozu i dopiero tu zdecydował się na postawienie kobiety na nogi. Żeby nie było; żadnym porywaczem nie był by wrzucać ją tam na siłę, więc tylko uśmiechnął się pod nosem i udał ponownie na fotel kierowcy, co oznaczało pozostawienie jej wyboru odnośnie tego, gdzie wolała podróżować. Tu, czy jak wcześniej - obok niego.
Po podjęciu przez kobietę decyzji, udali się na początek w jedną lokalizację, by po bezowocnych poszukiwaniach dotrzeć do kolejnej, a ta... przyniosła więcej zaskoczeń, niżeli mogliby się spodziewać.
Tylko, czy były one z serii tych pozytywnych czy negatywnych? To wiedzą nie tylko Xylia i Blake.

/ koniec.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”