WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ile czasu minęło? Trzy? Może cztery miesiące? I choć wydawać by się mogło, że to stosunkowo długo, Perry nie znalazła wystarczająco dużo czasu, by pozwolić sobie na dekoncentrującą rozpacz. Skupiona na obowiązkach, które szturmem przejęły kontrolę nad jej życiem, nie zdobyła się choćby na płacz, który dałby ujście dręczącym ją emocjom. Łatwiej było przekonać samą siebie, że postąpiła słusznie. Ale czy naprawdę tak było? Teraz kiedy tuż obok, czuła wątpliwości. Czym jednak były w porównaniu z ciągłą gonitwą? Nie, zdecydowanie nie powinna się rozpraszać. Nie teraz gdy matka postanowiła zrezygnować z dalszego leczenia. — Słyszałam, że byłeś na urlopie — napomknęła. — Nie, żebym pytała, po prostu usłyszałam rozmowę dwóch pielęgniarek. Jesteś wśród nich bardzo popularny — rzuciła, lekko się przy tym uśmiechając. Uśmiechem tym chciała jak najskuteczniej zamaskować niewielką, tycią, tyciuteńką zazdrość, która pojawiła się w niej, gdy przysłuchiwała się plotkom. Nie mogła winić pielęgniarek – Marquez był przystojnym mężczyzną – winiła raczej samą siebie za uczucia, które te słowa w niej wzbudziły. Bo przecież już nie był jej. Zazdrość była nie na miejscu.
Pytanie, które zadał, było jednym z wielu podobnych, jakie słyszała w przeciągu ostatnich miesięcy prawie każdego dnia. Pod wieloma względami było problematyczne, bo nie istniała na nie ani dobra, ani właściwa odpowiedź. — Dobrze — odparła, ale widząc konsternację na twarzy Joaquina (trzeba przyznać, że ona również nie zadowoliłaby się taką szczątkową odpowiedzią), kontynuowała. — Mam dużo na głowie. W ubiegłym tygodniu dwa razy wzywano mnie do szkoły Dahpne. Poza tym matka i jej pomysły nie ułatwiają mi życia. Ale znasz mnie, Jo, mam wszystko pod kontrolą — powiedziała, starając się brzmieć optymistycznie. Zawsze widziała światełko w tunelu i tym razem nie mogło być inaczej. Choć wyniki pani Whitlow były coraz gorsze, Perry wierzyła, że uda jej się znaleźć sposób na namówienie matki do zmiany zdania odnośnie leczenia. Może wystąpi o ubezwłasnowolnienie kobiety? Dzięki temu nie musiałaby brać jej (niedorzecznie nierozsądnego) zdania pod uwagę w żadnej kwestii.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kilka miesięcy w zależności od perspektywy mogło mieć diametralnie różną długość. Zakładając oczywiście, że porzucimy tak logiczne i odwieczne prawdy jak ta, w myśl której czas dla każdego z na płynie nieprzerwanie w tym samym tempie. Z punktu widzenia Joaquina, spowitymi marazmem miesiącami po rozstaniu z Perry mógłby obdzielić z powodzeniem następne pół roku. Mając za sprzymierzeńca podkręcającego nawet największych dyletantów longbrancha, zatapiał się w coraz to większym zobojętnieniu jak gdyby w momencie, gdy ich drogi się rozeszły, jego zaczęły prowadzić tylko i wyłącznie do drzwi gabinetu w skrzydle chirurgii.
-Na urlopie?-powtórzył z rozbawieniem, po czym prychał, jak gdyby opowiedziała mu naprawdę dobry dowcip. W innych okolicznościach z pewnością zgromiły wzorkiem szpitalne plotkary, ale tym razem musiał przyznać, że zrobiły mu najprawdziwszą przysługę. Kiedy wpadł na sor przyodziany w koronkową kieckę i ciasne bawełniane zakolanówki, obiecał sobie, że za wszelką cenę musi zataić ten przedziwny incydent przed współpracownikami. Swoją drogą ciekawe gdzie się wybrał? Może Malediwy. -Powiedzmy, że byłem chwilowo niedysponowany.-spojrzał z ukosa na grupkę znajdujących się nieopodal pielęgniarkę, po czym cicho westchnął. To nie tak, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie jedna pewnie wodziła za nim wzrokiem. Byłe jednak tym typem człowieka, który pracę traktował jako miejsce, do którego uciekał od miłosnych perturbacji, a nie odwrotnie. -To by tłumaczyło, skąd ta kawa na moim biurku.- zaśmiał się i być może nieco speszył w odpowiedzi na jej słowa? Mimo wszystko nie widzieli się od dłuższego czasu i rozmowa z nią wywoływała w Marquezie nadwyraz skrajne emocje. Z jednej strony czuł ogromną ulgę, a z drugiej stresował się jak gdyby druga taka okazja nieprędko miała się powtózyć.
-Trudny wiek, co?-westchnął, bo o dzieciach wiedział równie mało co o obsłudze kserokopiarki. Okres buntu natomiast doświadczył tylko we własnej osobie, beznamiętnie manifestując swoją nastoletnią niezależność, paląc za szkołą papierosy, którymi nawet nie umiał się dobrze zaciągnąć. Wiedząc jednak, że Perry podchodziła do życia swoich bliskich z wrażliwością, której on najpewniej nie byłby w stanie zgromadzić w sobie przeczuwał, że nie miała łatwo. -Znam, ale gdybyś potrzebowała jednak jakiejkolwiek, pomocy to daj mi tylko znać.- znał ją także na tyle, by wiedzieć, że sama nie zwaliłaby się mu na głowę, licząc na to, że bez słowa sprzeciwu rozwiąże wszystkie jej problemy. Miała swój honor, a on miał swój upór. Nie mógł i w zasadzie wręcz nie chciał jej się narzucać, ale nie potrafiły spojrzeć następnego dnia w lustro, dyby nie był zupełnie pewny, że kobieta, która do niedawna była jedną z najbliższych mu osób, jest pozostawiona samej sobie z bałaganem, którego nie życzyłby nawet najgorszemu wrogowi. -Numer mam ten sam.-uśmiechnął się szeroko co by ją trochę podnieść na duchu. Starał się nie nie poruszać tego tematu wprost, ale w chwili, gdy wypalił ostatnie zdanie, przez myśl mu przeszło, że subtelność zdecydowanie odziedziczył po pani Marquez. Wprawdzie na pierwszy rzut oka nie wyglądała na zdruzgotaną, ale biorąc pod uwagę informacje o pani Whitlow, które zupełnym przypadkiem wyciągnął od kumpli z onkologii, wiedział, że rzeczywistość nie była zbyt kolorowa nawet przy różowych okularach, które miała w zwyczaju przywdziewać nawet taka optymistka jak jego ex.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydarzenia ostatnich sześciu miesięcy sprawiły, że życie Perry bardzo przyspieszyło. Dla niektórych mógł być to okres ciągnącej się w nieskończoność stagnacji, ale dla niej ostatnie pół roku minęło równie szybko, co dźwięk rozchodzący się po pstryknięciu palcami. Puf, i koniec. Próby zapanowania nad chaosem, który stał się codziennością w jej najbliższej rodzinie, spędzały dziewczynie sen z powiek. Doskonale pamiętała radę, którą przed dwoma laty udzieliła przyjaciółce borykającej się z łamiącym serce rozstaniem: znajdź sobie zajęcie, które pozwoli ci o nim nie myśleć. Ona nie musiała szukać, bo to właśnie nadmiar obowiązków sprawił, że zmuszona była z czegoś zrezygnować. Porzucenie chorej matki oraz młodszej siostry nie wchodziło w grę. Pozostawał Joaquin; ponadto nie chciała zrzucać na barki Marqueza problemów, z którymi powinna była uporać się na własną rękę.
Perry również odczuwała niepewność – niełatwo było przełamać kilkumiesięczne milczenie i udawać, że krótka wymiana zdań z byłym partnerem nie wywołuje uczuciowego galimatiasu. Pomagała jej świadomość, że uwalniając mężczyznę od nawału nieszczęść, które spłynęły na jej rodzinę, wyświadczyła mu przysługę. Chciała go chronić i tym samym dać mu szansę na mniej poplątaną przyszłość. — Oby to nie była kawa z automatu. Jest okropna w smaku. Choć poniekąd zdążyłam się do niej przyzwyczaić — odparła. Wywołanie uśmiechu na twarzy i tym razem nie przyszło jej łatwo. Nie powinna poruszać tak sugestywnych tematów, skoro sama wzmianka o szczebioczących pielęgniarkach wywoływała nieprzyjemny ucisk w żołądku. Co do samej kawy: była cierpka i pozbawiona świeżego aromatu (niczym większość ciepłych napojów z automatu), ale piła ją tak często, że jej kubki smakowe zdążyły się do niej dostosować. Ilekroć czuwała przy matce, która podpięta do skomplikowanych urządzeń, otrzymywała kolejną dawkę chemioterapii, krążyła między korytarzami i podtrzymywała poziom energii na wysokim poziomie właśnie dzięki kofeinie.
— To eufemizm — zaśmiała się nerwowo. — Straciła ojca, kiedy maiła zaledwie siedem lat, a teraz musi patrzeć na to, jak choroba zabija matkę. Nie tłumaczę jej, po prostu staram się ją rozumieć — wyjaśniła, choć na co dzień nie była tak pobłażliwa dla młodszej siostry. Próbowała wymóc na niej posłuszeństwo, ale żadne działania, które wdrożyła, nie okazały się skuteczne. Daphne buntowała się. Przestała skupiać się na szkole, coraz częściej wagarowała (przez co Perry każdego dnia osobiście zawoziła ją pod budynek liceum) i robiła wszystko, by zwrócić na siebie uwagę. Takim zachowaniem jedynie przysparzała kolejnych zmartwień pani Whitlow, która nie powinna robić niczego poza ciągłym odpoczynkiem. — Dziękuję i doceniam to, naprawdę, ale dobrze wiesz, że nie chcę cię w to wszystko wciągać — odpowiedziała, krzywo się przy tym uśmiechając. Im bardziej zagłębiali się w temat, tym trudniej było jej zachować pewną siebie i optymistyczną postawę. Bo przecież ziemia pękała jej pod stopami i każdy dzień mógł być tym, w którym zawali się całkowicie.
Usłyszała szemranie za plecami. Obróciła się i zauważyła, że ktoś stoi kilka kroków za nimi, nerwowo poruszając stopą. Czyżby się niecierpliwił? — Tak, ciągle mam twój numer. Nawet gdybym go usunęła, zdążyłam nauczyć się go na pamięć — zauważyła błyskotliwie. — Nie będę cię dłużej odrywać od obowiązków, bo zdaje się, że ktoś chce z tobą porozmawiać. Ja też powinnam już pędzić. Muszę odebrać Daphne ze szkoły — dodała, odruchowo zerkając na zegarek. Wciąż gdzieś się spieszyła i coraz rzadziej odpoczywała. — Miło było cię spotkać, Jo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, był to niewątpliwie ciężki okres zarówno dla Whitlow jak i całej jej rodziny. Początkowo, gdy Joaquin nie zdawał sobie jeszcze sprawy jak złym jest stan zdrowie pani Whitlow, w jego głowie roztaczały się przeróżne wytłumaczenia na pogłębiający się kryzys w związku z Perry. Gdyby zdawał sobie sprawę jak ciężkie decyzje musi podejmować w pojedynkę, chcąc przemówić matce do rozsądku, może obstawałby przy tym by dali sobie jednak szanse i nie decydowali się na rozstanie. Z drugiej jednak strony, może właśnie tego Perry w tamtym momencie potrzebowała? Nabrania dystansu także i od samego Marqueza? Mimo, iż z początku jej odejście było dla niego ciężkie do przepracowania to wiedząc z czym zmagała się za zamkniętymi drzwiami drzwiami, nie potrafił być w stosunku do niej szczególnie surowy.
-Fakt, nie jest najlepsza.- tutaj musiał się z nią zgodzić, jednak wiedział doskonale, że nawet ta automatowa lura nie raz ratowała mu tyłek, gdy ekspres w gabinecie cierpiał na nagły brak kapsułek. Do wszystkiego można, więc przywyknąć, nawet do smętnej rozpuszczalnej w plastikowym kubeczku, który parzy w palce po dwóch czy trzech minutach dzierżenia go w dłoni.
- Naprawdę nie ma sprawy. Możesz mnie w to śmiało wciągać, o ile będę w stanie pomóc to to zrobię.- zapewnił, gdyż tak jak się spodziewał, Perry nie była skora by zrzucać mu z miejsca na głową wszystkie trapiące ją problemy. Mimo wszystko wciąż wolał nie naciskać, tak by jednym słowem nie przekroczyć magicznej granicy między uprzejmością a narzucaniem się drugiej osobie. Pomijając ostatecznie fakt ich relacji, która w odniesieniu do obecnych wydarzeń sprawiała, że atmosfera była nieco niezręczna to pozostawała też kwestia samego samopoczucia Whitlow. Mimo, iż Marquez był całkiem niezłym lekarzem to z całą pewnością daleko było mu do wykwalifikowanego psychologa a nawet wprawionego w boju pocieszyciela , który mógłby w pełni zrozumieć to przez co przechodzi brunetka. Z zasłyszanych informacji odnośnie stanu jej matki, Joaquin wiedział, że nie jest jej łatwo, a to wystarczało mu w zupełności by być wyrozumiałym i taktownym względem Perry. -Świetnie.- podsumował, dla odmiany niezbyt błyskotliwie. Niemniej w pewnym sensie ulżyło mu, że wciąż figuruje w spisie kontaktów jej telefonu. Wszak ludzie w przeróżny sposób odreagowywali rozstania i mimo, iż ich nie należało do najburzliwszych to brał pod uwagę to, że Perry może nie chcieć na każdym kroku napotykać się na wzmianki swoim byłym już partnerze.-Faktycznie, muszę się tym zająć.- przytaknął jej, gdy w osobie stojącej za nimi rozpoznał jednego ze swoich pacjentów. Cóż, w szpital rzadko kiedy miał wolną chwilę i w zasadzie już go to nie drażniło. Szczerze mówiąc, czuł się nieco nieswojo, gdy w murach Swedish Hospital ktoś od kwadransa nie zadręczał go obowiązkami i stosem piętrzących się na biurku papierzysk.-Ciebie też i...do zobaczenia.

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że Rosjanka nie czuła się najlepiej. Incydent w klubie i fakt dosypania jej jakiegoś syfu do wody sprawił, że albo źle sypiała a w dzień nie miała energii, albo to wszystko siedziało jedynie w jej głowie. Wyjście z tej sytuacji było jedno i niestety wiązało się z wizytą u lekarza, a ten, nie mogło być inaczej… wysłał Nat na kompleksowe badania. W tym cały pakiet wyników z krwi. Oh jak ona nienawidziła pobierania krwi! Mogła pozwalać się osłuchiwać od góry do dołu, mogła być prześwietlana ale nie traktowana igłami. To był też powód dla którego wyznawała zasadę „nigdy po kablach” związaną z zażywaniem narkotyków.
Wciągać tak, wstrzykiwać nie.
To było dla niej brudne i ostateczne.
Obok niej usiadł jakiś chłopak. Na oko w jej wieku chociaż nigdy nie była specem od dokładnego oceniania wieku. Największy problem sprawiały jej kobiety, które stosowały kamuflaż w formie makijażu. Umalowane wyglądały na starsze niż były, a te bez tapety znów udawały młodsze.
Jakie to skomplikowane.
– Stresuje się – zagadała do nieznajomego. Natasha była z tej grupy osób, które podczas większego zdenerwowania czy też stresu zaczynają mówić. Mówiła więc do kogo popadnie, a że los sprawił iż nie była na tym korytarzu sama… Padło dla chłopaka po jej prawej. Z układu krzesełek i kolejki wypadało, że powinna być pierwsza, przed nim ale..
– Nie spieszy Ci się? Mogę Cię przepuścić – odezwała się ponownie kreując własną osobę na cudownie dobrą dla całego otaczającego świata. W rzeczywistości chodziło tylko o to żeby odwlec moment wciskającej się w jej ciało igły. Może to brzmi głupio ale wierzyła, że to dodatkowe 5 minut ją zbawi a być może nawet uchroni bo np. zabraknie prądu, do szpitala wpadną terroryści albo, albo… albo wydarzy się coś innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~4~ Nieszczęsne szklane wazony. Praca Caspera zawsze bezsprzecznie łączyła się z jakimś ryzykiem zawodowym i różnorakimi rankami. Czy to źle złapał sekator, czy bezmyślnie wkładał rękę w nastroszone kolcami krzaki róż, częściej niż byłby w stanie się przyznać zacinał się szorstką, dekoracyjną siateczką, w jaką zawijał bukiety, a czasami, tak jak teraz, miał do czynienia z nieco bardziej niespodziewanymi wypadkami. Doceniał pomoc klientki ze wstępnym opatrzeniem rany po szkle, trzymał się nawet do końca dnia ze świętym przekonaniem, że zagoi się samo i więcej nie będzie musiał się raną przejmować, ale nieco się pomylił. Zaczęło się od bólu tuż pod skórą, zaognienia rany, problemami ze zginaniem rozciętego palca, co może nie przeszkadzałoby mu aż tak, gdyby nie fakt, że zarabiał na sprawnych dłoniach. Co to za florysta, który nie potrafi w sekundę zawiązać równiutkiej wstążeczki na bukiecie? Jego zaczęły wychodzić nieco zbyt koślawe, więc poprosił swoją zaufaną pracownicę o przejęcie zamówień i zdecydował się na wizytę w szpitalu na przegląd nieszczęsnego rozcięcia. Siadając na niewygodnym krześle w poczekalni nie spodziewał się jednak natrafić na kogoś spragnionego kontaktu międzyludzkiego. Oczywiście poza staruszkami koczującymi tam od godzin porannych.
- Co? - mruknął nieprzytomnie, nieco zbyt skupiony na ładowaniu słuchawek do kieszeni tą zdrową, trochę niepełnosprytną ręką, aby od razu zarejestrować, że ktoś do niego zagadał. - A co ci mają robić? Idziesz pod skalpel czy jak? - podpytał, bo jasne, mógł spróbować ją uspokoić, ale nie miał pojęcia co dokładnie jej powiedzieć. - Pewnie nie będzie bolało - dodał od razu, co by nie było żadnej wątpliwości. Kłamał, oczywiście, tak samo jak wszyscy dentyści i inni lekarze twierdzący, że znieczulenie jest ci niepotrzebne na "tak niewielki zabieg, nawet tego nie poczujesz". Spojrzał na swój amatorsko zabandażowany palec, po czym wzruszył ramionami.
- Jak od dwóch dni od tego nie umarłem to raczej przetrwam chwilę czekania. Ale dzięki - zapewnił ją, chociaż zaraz zmierzył ją nieufnym spojrzeniem. - Chyba że... chcesz być później? Tylko wiesz, i tak cię to nie ominie, jak już tu jesteś. Pewnie nawet jakbyś próbowała zwiać to by cię próbowali łapać czy coś, nie wiem jak to działa. Lepiej mieć to z dyńki - zauważył i poklepał ją po kolanie, po czym skrzywił się na ukłucie bólu i spojrzał z wyrzutem na swoją nieposłuszną dłoń.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Staruszki spragnione kontaktu bywały zmorą każdej poczekalni gdzie finał prowadził do drzwi doktora. I nie ważne czy był to ginekolog, ortopeda czy lekarz ogólny. Starsze osoby miały niepohamowaną chęć podzielnia się z innymi swoimi problemami, historiami życia albo co gorsza przebytymi chorobami. I tak Natasha mogła bez najmniejszego problemu przytoczyć akcje podczas której w kolejce do stomatologa usłyszała jak to szanowny doktorek wyrywał pani ponad godzinę nieszczęsnego kła, a ten warto wspomnieć wcale nie jest taki łatwy do chwycenia a i korzeń ma dość rozbudowany. I niby Nat puściła to mimo uszu ale że sama czekała na usunięcie ósemki finalnie niemal zemdlała na fotelu. Od tego czasu nauczyła się wybierać w takie miejsca właśnie ze słuchawkami lub zajmować najbardziej oddalone krzesła bo wiadomo – przy drzwiach zawsze najbardziej tłoczno.
Różnica między nią a staruszkami (prócz tych oczywistych…) polegała na tym, że ona wcale nie szukała kogoś komu może się zwierzyć, kogoś kto jej wysłucha. Ona podczas nerwowych sytuacji miała słowotok i musiała z kimś pogadać chociażby o pogodzie. To ją w pewien sposób uspokajało.
– Jaki skalpel?! – skrzywiła się widocznie odchylając na krześle od mężczyzny. Zupełnie jakby jego słowa miały wywołać jakąś chorobę przenoszoną drogą kropelkową. – Ja tu na pobranie krwi przyszłam – wymruczała spoglądając gdzieś przed siebie. Tak, to było skierowanie na badanie krwi.
Na 100% Natasha?
Wygrzebała z torebki niewielki świstek, na którym było coś napisane.
– Tak, morfologia – upewniła się ponownie składając karteczkę w 4. Ona nie nadawała się do żadnych zabiegów. Przynajmniej tych świadomych, na które trzeba wyrazić zgodę. Co innego wypadki i inne historie podczas których nie mamy nic do gadania. Świadomie nie da się ciąć.
Koniec, kropka.
– Oł – ponownie się nieco skrzywiła patrząc na kukiełkę zdobiącą palec. W sumie wyglądało to zabawnie ale na samą myśl… - Będą Ci w tym grzebać igłami? – Chryste Panie… przecież to stracić przytomność można. – Ja nie mogłabym być lekarzem. Jak czasem oglądam te wszystkie operacje plastyczne to zawsze zakrywam oczy. Najbardziej mnie brzydzi odsysanie tłuszczu – zwierzyła się obcemu chłopakowi na szpitalnym korytarzu. – Kto mnie będzie łapał? – jak on ją okrutnie wkręcał… a zestresowana Nat to łatwowierna Nat. Czasem miała wrażenie, że przypomina młodego pelikana, któremu wszystko można wcisnąć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie był świadomy obok kogo się tak właściwie znajdował. Jakby wiedział jak kobieta będzie panikować to pewnie zmieniłby podejście, chociaż... nie, nie zmieniłby. Już teraz sądził, że brzmi uspakajająco, ale najwidoczniej jego słowa spełniały całkowicie odmienną rolę. Na jej powtórkę słowa "skalpel" zorientował się gdzie popełnił błąd i nawet wymamrotał pod nosem "ups", kiedy patrzył jak ta grzebie w torebce.
- A, to igły. To lepiej... Uh... tak, lepiej - zawahał się, zwyczajnie przez to, że sam miał do tych małych mieczyków uraz. Bez większego powodu, nie miał w rękawie żadnej strasznej historii, która wywołała w nim taką traumę, ale nigdy nie przepadał za oglądaniem jak te kawałek metalu wbija się pod skórę. Brał wszystkie niezbędne szczepienia i robił sobie badania krwi, kiedy było trzeba, ale pomimo wieku zawsze uciekał wzrokiem od wybranego przez pielęgniarkę miejsca. - Ale to wiesz, to jest moment. Masz dobrze widoczne żyły czy będą ci kazali pompować? - zainteresował się, zdecydowanie nie radząc sobie w odwracaniu uwagi od problemu. Może nawet zorientowałby się, że pogarsza sprawę, gdyby nie był święcie przekonany, że dokładnie takiej rozmowy kobieta od niego oczekiwała.
Niedługo okazało się jednak, że była równie bezlitosna co on i zadała pytanie, przez które Casper wyraźnie zbladł. Igły? Nie wpadłby na to. Sądził, że lekarz to po prostu... obejrzy, może zaleci smarowanie jakimś specyfikiem i da mu spokój. Ale może będzie musiał szyć?
- Nie wiem. Nie... Oby nie, bo... Nie no, to tylko zacięcie szkłem, takie... takie nic. Zdarza się, wiesz, nie będzie musiał tam mi nic ostrego wkładać, ani... Nie no, na pewno nie - no i proszę, jak szybko zmieniają się role. Spojrzał na swój palec, spróbował go zgiąć i skrzywił się na nieprzyjemne ukłucie pod gazą. Jak ktokolwiek tu miał ich faktycznie gonić to najwidoczniej jego też będzie musiał. - Ugh, tak, odsysanie. Ale ogólnie to wstrzykiwanie czegokolwiek do twarzy, aby zrobić to takie... - tutaj podniósł dłonie do twarzy i naciągnął sobie skórę na policzkach do skroni, aby zademonstrować zabieg. - No, to coś, to po prostu... masakra. Wszystkie igły, to powinno się trzymać z daleka od ciała - ot, dobry wniosek, dopóki nie chodzi oczywiście o te niezbędne lecznicze środki. Jednak zdecydował się na ten moment o nich zapomnieć. - Matko, nie wiem, może ten facet - tutaj wskazał beztrosko na jakiegoś ziomka siedzącego w okolicach drzwi w czarnym stroju, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak ochroniarz. A może woźny, nie kwestionował. - Chyba bez powodu tam nie siedzi - dodał, aby umocnić swoją teorię. Dokładnie tego teraz potrzebowali. Panicznego strachu przed pracownikami szpitala.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kobieta zrobiła się jakby nieco jaśniejsza na twarzy. Zbladła, tak, to dobre określenie. Przez chwilę jej wzrok stał się nieobecny choć słuch i mózg rejestrował każde wypowiedziane przez towarzysza słowo. Zlepek informacji o narzędziach używanych przez ludzi w białych fartuchach sprawił, że przełknęła ślinę. Od rana nic nie jadła i wypiła tylko łyk wody. Tak kazał pan doktor – nic nie jeść kilka godzin przed badaniem. A że wybrała się na takowe tuż przed 10 to logiczne było, że jej ostatnim posiłkiem była kolacja dzień wcześniej. – Jestem przerażona – obróciła powoli głowę w stronę chłopaka pocierając jednocześnie policzek. Było jej teraz tak dziwnie ale i przyjemnie błogo. Musiała jakoś przywrócić krążenie więc najlepiej byłoby pospacerować po korytarzu ale przeczuwała, że wstawanie teraz to bardzo marny pomysł. Wystarczyło, że pocierała z nerwów dłoń o dłoń jak gdyby była bardzo zmarznięta. – Mam spoko żyły, nic nie trzeba pompować. O czym Ty do mnie mówisz. Co to za jakieś średniowieczne metody. Czym to się pompuje?! – odsunęła się odrobinę na krześle ale w momencie gdy zza drzwi wysunęła się twarz grubej pielęgniarki Nat natychmiast znów znalazła się bliżej Hughesa. Jeszcze tylko jedna osoba i ona… to się zbliżało i nikt nie mógł tego zatrzymać. Czy lęk przed igłami jakoś się nazywa? Na pewno. Teraz wszystko ma swoją nazwę a ona zyskała świadomość, że ma fobie.
Dlaczego…
– Ja to myślę, że on to najpierw znieczuli w kilku miejscach a później zszyje. Mało tego, myślę, że za jakiś czas będziesz musiał przyjść na zdjęcie tych czarnych szwów – pokiwała głową. Myśl o cudzym nieszczęściu dodawała jej otuchy ale zatrzyma to dla siebie. Tak będzie lepiej dla wszystkich bo brzmi jak wyznanie wariatki.
– Mówisz o tych nowoczesnych niciach czy kwasach? – uniosła górną wargę jednocześnie marszcząc brwi gdy Casp naciągał bezlitośnie własne policzki wydawać by się mogło – aż do sufitu. Sama robiła sobie od pewnego czasu usta ale była to tajemnica.
– Ja mam pomysł. Ty wejdziesz ze mną a ja z Tobą. Potrzymasz mnie za rękę – wlepiła w niego brązowe, wielkie oczy. No nie, nie mógł jej odmówić. Przecież to sprawa niemal życia i śmierci.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No to było ich dwoje, bo chociaż przyszedł tam całkowicie spokojny, zaczęło mu się udzielać. Nie był podatny na sugestie, a przynajmniej zazwyczaj radził sobie świetnie i mógł nabijać się z ludzi dających sobie coś wkręcić, ale teraz wizja szycia nie dawała mu spokoju. Jak facet się do niego zbliży z jakąś nitką to chyba szybciej go pogryzie niż pozwoli się dotknąć.
- Ręką? Jest taka piłka i nią tam... no. A co ty myślałaś? Matko, nie że... No nie wiem, może gdzieś są tak popierdoleni aby faktycznie pompować żyły, ale czy to nie... Jak się wprowadzi powietrze do krwiobiegu to chyba mogiła, nie? - zauważył, bo chyba kiedyś widział to w jakimś filmie akcji. Pusta strzykawka w szyję i człowiek kaput. Miał to w głowie zakodowane jako jeden ze sposobów samoobrony w sytuacji bez wyjścia, w razie jakby się kiedyś w takowej znalazł. O ile miałby w pobliżu strzykawkę. I miał chociaż minimalną szansę trafić w odpowiednie miejsce. Ale tak, niezawodna samoobrona. Skrzywił się na wspomnienie o znieczuleniu, bo z jego doświadczenia to także wymagało użycia strzykawki. Czy wszystko musiało posiadać igły? Świetnie poradziłby sobie bez nich.
- Ta, nie, nie ma mowy, cholera, szybciej nauczę się funkcjonować bez tego palca niż dam mu się zszyć jak dziurawa skarpetka - prychnął, spoglądając lękliwie na drzwi przeznaczenia, ze którymi czekały ich, w jego pojmowaniu, tortury. O ile zaledwie chwilę wcześniej czuł ulgę, że to nie jego będą kłuli, teraz istniało ryzyko, że jednak go to nie ominie i zdecydowanie nie był fanem tego pomysłu.
- Kwasach? Nie, jezu, nie mówię o wypalaniu twarzy tylko o podnoszeniu tych takich... no, naciąganiu skóry. Wiem, że zaraz wejdziemy do sali tortur, ale opanuj się, kobieto - mruknął, dość zszokowany jej sugestią. Nie znał się na sprawach kosmetycznych, kwas kojarzył mu się wyłącznie z tym, czego nie wylewa się na rękę, jeśli nie chce się zobaczyć na żywo swoich kości. Nie znał innych zastosowań ani rodzajów.
- Umowa stoi, ale nikomu ani słowa, to będzie nasza tajemnica - zgodził się bez bicia, ani większego zastanowienia. Wsparcie mu się przyda, jej najwidoczniej też. I chociaż nie znał nawet jej imienia, nie było mu to szczególnie potrzebne do szczęścia. Podniósł wzrok na następną osobę opuszczającą gabinet, czyli dokładnie ostatnią w kolejce przed Natashą. - Chwila prawdy - wymamrotał i dla pewności, że ta faktycznie wejście do środka, lekko złapał ją nad łokciem, aby pomóc jej wstać. - Będzie dobrze, nie patrz na igłę, nie myśl o tej uciekającej krwi, zapomnij, że w ogóle może boleć - spróbował ją pocieszyć w drodze do drzwi, chociaż miał wrażenie, że nie poprawia sprawy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poziom stresu był gdzieś w granicy przesądzającej o decyzji ucieczki, dezercji… – Ty się piłeczką w głowę uderz – wypaliła oburzona takim rozwojem sytuacji. Czasem w życiu bywa tak, że spotykamy na swej drodze osobę i mamy wrażenie, że znamy ją od bardzo dawna, od kilku lat. Właśnie z takimi ludźmi w ułamku sekundy łapiemy nić porozumienia i rozumiemy się praktycznie bez słów lub, jak w tym przypadku, nadużywamy ich na każdym kroku wiedząc iż druga strona niespecjalnie weźmie je do siebie. Dla kogoś kto obserwowałby tą dwójkę z boku wyglądali jak dogryzające sobie rodzeństwo, które pierwotnie podsyca niepokój przeciwnika a w razie zagrożenia (wyglądającej na korytarz pielęgniarki) potrafi objąć się i wspólnie piszczeć ze strachu. – Ustalmy coś. Nikt dzisiaj nie umrze. Żadna mogiła. Rozumiesz? – wbiła w niego pewne siebie spojrzenie dając tym do zrozumienia, że to właśnie ten moment, w którym powinien grzecznie przytaknąć.
– To takie specjalne kwasy są wypełniające zmarszczki. A to uzupełnienie polega na tym, że masz miejscowy paraliż. Kumasz? Dajesz tyle kasy i nie możesz się nawet zdziwić bo masz zrobione zmarszczki na czole – odbiegła na chwilę od swojego pobrania krwi i to zrobiło jej psychicznie dobrze. Przez minutę czy dwie nie myślała, że zaraz nastąpi jej kolej. Aż do chwili gdy z gabinetu wyszedł poprzedni pacjent. – O matko – dała się podnieść i teoretycznie szła do przodu choć z lekkim, wyczuwalnym dla prowadzącego oporem. – Niedobrze mi – mruknęła w stronę swojego wątłego rycerza, który dzielnie przestąpił z nią próg diagnostyki. Natasha z trudem podała skierowanie na badanie i zajęła wyznaczone na dziwnym fotelu miejsce. Przypominał trochę ten ginekologiczny choć nie podtrzymywał w górze nóg tylko obie ręce.
Tłusta pielęgniarka obejrzała jej zgięcia łokci i krzywo spojrzał na rannego towarzysza. – To mój chłopak – zapobiegawczo wypaliła Nat aby nikomu nie przyszło do głowy go wyrzucać za drzwi. Pracownica szpitala burknęła coś pod nosem i obwiązała wcale niedelikatnie rękę blondynki jakimś gumowym wężykiem. W tym samym czasie ofiara tortur odwróciła głowę w stronę chłopaka i zacisnęła pazury na jego dłoni. – Ałć! – skrzywiła się zaciskając równie mocno powieki. Cały koszmarnie skomplikowany zabieg trwał krócej niż pół minuty a gdy pielęgniarka ogłosiła koniec, Nat otworzyła oczy. Było jej gorąco i prawie zapomniała o oddechu. Na zgięciu przyklejono jej wielki plaster i kazano uciskać żeby nie zrobił się siniak. Casper jako jej „chłopak” dostał kod, pod którym można pobrać i sprawdzić wyniki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Decyzja o nieuciekaniu była sensowna, zdecydowanie ją aprobował. Głównie dlatego, że nie chciał być wzięty do odpowiedzialności za doprowadzenie do ucieczki pacjentki przed zabiegiem. Jeszcze by mu za to odmówili wizyty i co by było? No... po tej rozmowie na temat szwów właściwie nie wydawało się to tak złą opcją, ale rezerwa logicznego myślenia, którą wbrew pozorom trzymał w głowie na specjalne okazje, podpowiadała mu, że lepiej spróbować to przetrwać i mieć spokój niż dalej męczyć się przy najprostszych czynnościach. Jest źle, kiedy bez kombinacji nie możesz sobie nawet podetrzeć tyłka. Oczywiście potwierdził brak zgonów w najbliższym czasie, chociaż żadne z nich nie mogło mieć co do tego całkowitej pewności. Ludzie umierali nagle, z różnych powodów, kto wie czy wyjdą z tego szpitala cali? Ale lepiej było nie wspominać o tym na głos.
- Jak będziesz chciała rzygać to krzycz, znajdę jakiś kosz - obiecał, no najlepsze wsparcie jakie można sobie wymarzyć! Poprowadził ją, niemalże siłą, do środka, nie puszczając jej ręki nawet kiedy przerażająca pielęgniarka spojrzała na niego jak na nieproszonego gościa. A co to, już nie można było wspierać współpacjentów? Ledwo powstrzymał parsknięcie śmiechem na swoją nową rolę i pokiwał głową, a wolną dłonią pogłaskał Natashę po włosach.
- Niby taka stara, a wciąż lękliwa, wie pani. To jednak nie mija z wiekiem - spróbował wkręcić się w to całe bycie chłopakiem, na poczekaniu wymyślając co taki osobnik mógłby powiedzieć. Sam nie był pewny, nigdy nie trzymał nikogo za rękę podczas pobierania krwi. I chyba już nigdy więcej tego nie zrobi, jako że Natka zrobiła sobie z jego dłoni poduszkę na igły aka swoje paznokcie. Syknął przez zęby i nieco się zgiął, posyłając jej nienawistne spojrzenie i dziękując losowi, że trzymał ją zdrową ręką. Chyba by tam zemdlał jakby ta ścisnęła jego rozcięty palec. Gdy tylko zwolniła chwyt wysunął dłoń i rozmasował skórę, na której malutkie wgniecenia zaczynały dobierać jaskrawoczerwonych kolorków. Odebrał od pielęgniarki kod i pokiwał głową na wyjaśnienia jak obsługiwać stronę internetową, nieszczególnie ich nawet słuchając. Daleko mu było do emerytowanego specjalisty od operowania szpadlem, który potrzebowałby takich instrukcji. - No, świetnie sobie poradziłaś, ale ja pierdolę kobieto, za co to było? - westchnął, już w stronę Natki, ignorując karcące spojrzenie piguły na użycie "nieładnego słowa". - Bardzo boli? - zainteresował się już po chwili, zupełnie jakby przed chwilą się na nią nie pieklił. Skoro tutaj już skończyli, spytał kobiety dokąd ma udać się ze swoim palcem, a ta pokierowała go do sali naprzeciwko, gdzie zajmowali się takimi kontuzjami. Podczas wspierania Natashy zyskał trochę odwagi, ale teraz ponownie z niego uleciała. - Uh, to... Raz kotu śmierć, nie? Nie, to dziewięć razy... - wymamrotał pod nosem, znowu wyciągając w jej stronę dłoń, tym razem dlatego że sam tego potrzebował i nie wstydził się tego przyznać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mina pielęgniarki jasno mówiła o tym, że pracuje tutaj co najmniej za karę a igła służy tylko i wyłącznie do znęcania się nad pacjentami, którzy mieli czelność wymagać od niej czegoś co leży w zakresie jej obowiązków w godzinach pracy. Skandal.
Nat wcale nie była małą dziewczynką o wątłych rączkach ale gdyby do podobnej baby przyprowadziła ją mama za młodu to ptsd murowane. Według niej pielęgniarki jak i lekarze powinni pracować z powołania a nie braku lepszego pomysłu na wybór wykształcenia. Gdzie podziały się te wszystkie miłe panie w białych fartuszkach, które mówiły ciepłym głosem o tym, że nie będzie bolało i to tylko sekundka. Ta tutaj nadawałaby się do obozu koncentracyjnego.
Szczyt niepokoju jak i przyspieszone bicie serca nadeszły w momencie gdy babsztyl zaczął oglądać żyły Ivanow upatrując sobie tą ładniejszą i łatwiejszą.
– Nie będę rzygać – szepnęła pod nosem odwracając głowę bo tak jak mówił wcześniej chłopak, zawiązali jej nieco wyżej na ręku jakiś śmieszny gumowy wężyk. Sztuczne tworzywo przyszczypnęło jej skórę przez co Nat wygięła usta w podkówkę.
Za jakie grzechy?!
Początkowo czekoladowe tęczówki wpatrywały się intensywnie w bandaż na dłoni „niby chłopaka” ale niespecjalnie pocieszał ją ten widok więc wlepiła spojrzenie gdzieś w podłogę a dokładnie w kosz, który przed chwilą jej oferowano. Taki owalny z wystającą niebieską folią. Kątem oka widziała kręcącą się przy jej boku postać. Trudno było nie zauważyć tak obszernej kobiety… I wtedy to się stało. Zamach na jej skórę i żyły. Szczypało a ona chcąc wyładować stres i podzielić się nieprzyjemnym bólem wbiła pazury w rękę swej ostoi. Trzymała mocno a każda chęć wyrwania się zakończona była jeszcze silniejszym uciskiem. Całość nie trwała długo ale dziewczyna zmęczyła się i chyba nawet zapomniała o oddechu bo gdy tylko usłyszała zbawienne „już”, napełniła płuca dużą dozą powietrza.
– Prawie umarłam – szczypnęła materiał własnej bluzki aby powietrze mogło dostać się do jej zbyt rozgrzanej stresem skóry.
Miała uciskać ranę przez kilka minut żeby nie zrobił się siniak.
– Nie, teraz bardziej boli wciskanie opatrunku w zgięcie łokcia ale myślę – zaczęła mówić bardziej konspiracyjnie. – Że ona robi to tak źle specjalnie – powoli, małymi kroczkami humor Nat zaczął wracać na właściwie tory. Teraz mogła być cwaniakiem bo co najgorsze miała za sobą. Do tego nie straciła przytomności i nikogo nieobrzygała. Pełen sukces.
– Chodź – spojrzała na lekko przesiąknięty papierowy plaster. To ten najgorszy rodzaj, którego zrywanie boli bardziej niż cokolwiek innego. – Dzień dobry. My na szycie – wparowała do sali sugerując na wstępie własną diagnozę. We wnętrzu obszerniejszego pomieszczenia niż poprzednie znajdował się lekarz i pielęgniarka. Mężczyzna był młody, lekko opalony i wysoki – zupełnie w jej typie. Ivanow poczuła się jak rybka w wodzie mimo tego, że przed chwilą była bliska spisywania testamentu. – My tu z takim brzydkim czymś. Pokaż panu rękę – niemal rozkazała zachowując się zupełnie inaczej niż 5 minut temu. Cóż za cudowne uzdrowienie na widok dobrej dupy…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dobrze, że chociaż jedno z nich miało już dobry humor, bo Casper zdecydowanie nie mógł się pochwalić jakimikolwiek pozytywnymi myślami. Nie dość, że dopiero co musiał zmierzyć się ze szponami swojej "dziewczyny" to teraz jeszcze oczekiwała go ta chwila prawdy. Może igły. Nie, oczywiście, że nie igły. To było tylko małe rozcięcie, pewnie każe mu je czymś smarować i tyle. Co nie? Oczywiście, że tak.
- Szybciej sama byś się udusiła niż padła ofiarą tej igły - poinformował ją na komentarz co do bliskiego spotkania ze śmiercią. Chociaż kto wie, może jakby pielęgniarka była bardzo niezadowolona ze swojej roboty, mogła wbić to narzędzie tortur w miejscu dość niebezpiecznym by wywołać krwotok? Nic nie można wykluczyć. Dobrze jednak, że tego nie zrobiła, bo Cas potrzebował wsparcia podczas swojej wizyty, która zbliżała się nieubłaganie.
Po wejściu do drugiego gabinetu cały się spiął i nie chodziło tutaj o samego lekarza czy atmosferę, a diagnozę zarzuconą przez Natashę.
- Dzień dobry, my wcale nie na szycie - poprawił szybko i spojrzał na kobietę z niedowierzaniem. - Myślałem, że jesteś po mojej stronie - syknął oskarżycielsko i ruszył w stronę lekarza. No i... jedno musiał jej przyznać, nawet jeśli nie wypowiedziała tego na głos. Lekarz zdecydowanie był przystojny. I chociaż przyszedł tam spanikowany i wciąż obawiał się wyniku tego spotkania, jemu bez dwóch zdań dałby się pokuć jakimś ostrym narzędziem. - Wypadek przy pracy, szkło, okropna sprawa. Siostrzyczka może potwierdzić, ale naprawdę wykonała świetną robotę z opatrunkiem - pochwalił, porzucając rolę pary na rzecz scenariusza, który umożliwiałby ewentualne bliższe relacje z panem doktorkiem. Teoretycznie nie przyszli tam randkować, ale trzeba korzystać z okazji, kiedy taka się nadarza. Odwinął bandaż, aby pokazać mężczyźnie problem, czyli zaognione przecięcie na całej długości środkowego palca. W skrócie opisał co się z nim działo, czyli problemy z chwytaniem przedmiotów, ból większy niż przy normalnych zacięciach i utrudnione gojenie się. - Czy szycie będzie konieczne? - upewnił się, a gdy dostał odpowiedź przeczącą, odwrócił się w stronę Natki i pokazał jej język. Zaraz jednak zmienił mimikę, kiedy doktor dotknął jego skrzywdzonego palca i nagły zastrzyk bólu wykrzywił mu twarz w grymas dyskomfortu. - Mógłby pan ostrzegać. Albo chociaż ustalić bezpieczne słowo - odparł i uśmiechnął się z rozbawieniem. Humor poprawił mu się jeszcze bardziej, kiedy złapał karcące spojrzenie pielęgniarki. Subtelność nie była jego mocną stroną.
Ostatecznie po oględzinach otrzymał receptę na jakieś środki wspomagające leczenie, w razie powikłań miał umówić się na kolejną wizytę, a na koniec zmęczona życiem pielęgniarka zajęła się ponownym obandażowaniem rany. Po jej stanowczym "do widzenia" można było wywnioskować, że nieszczególnie cieszyła ją ich obecność w tym gabinecie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Aleś Ty wredny! – jej policzki stały się pełniejsze od nadmiaru powietrza jednak za nic w świecie nie odpuściła i przeszła do pomieszczenia, w którym miały dokonać się tortury na mężczyźnie. To nie było tak, że ona życzyła mu źle. Prędzej można rzec, że się z niego zbijała i miała z tego potężny ubaw ale, co ważne, wcale tego nie okazywała. Ze spokojem trzymała go pod rękę do momentu aż oboje weszli do Sali z tym ciasteczkiem – znaczy doktorkiem. I tam stała się rzecz niemożliwa – Casper zupełnie ożył i jako tak bardziej się wyprostował i głos miał pewniejszy. A co najbardziej zabawne w tym wszystkim – nazwał Nat swoją siostrą. Kobieta prychnęła pod nosem i konspiracyjnie przez zaciśnięte zęby stwierdziła wprost do ucha nowego znajomego – Ty ciepły jesteś – nie, nie miała nic przeciwko temu bo niby czemu miała mieć ale teraz całość ich pobytu stała się niemal komiczna.
Jeszcze chwile a zacznie zabiegać o uwagę lekarza konkurując przy tym z… facetem.
Nie… gdyby przegrała to wpadłaby w załamanie więc odpuściła zupełnie szpitalne romanse skupiając się na dręczeniu przybocznej ofiary losu. – Ja to bym jednak szyła – wzruszyła ramieniem komentując odsłoniętą ranę. Cięcie było równe, tak jak mięso, które dziwnie wybrzuszyło się z wnętrza uszkodzonej dłoni. – Ble – dodała jednak nawet na sekundę nie odrywając wzroku. Z jednej strony widok ją brzydził a z drugiej niezmiernie interesował więc patrzyła tak długo jak mogła.
Po finale, który niekoniecznie ją satysfakcjonował obróciła się na pięcie i opuściła razem z chłopakiem gabinet nie mówiąc nawet podstawowego zwrotu na wyjściu.
– To co gołąbeczku, wymienimy się numerami i umówimy na oblewanie sukcesu? – bo jak inaczej nazwać stan, w którym żadne nie umarło ani nie popłakało się niczym mały dzieciaczek?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”