WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
To był jeden z takich dni. Wszystko czym zajmował się od kilku dni poszło w odstawkę, a on chcąc wykorzystać nieco lepszą pogodę, zdecydował się na spacer podczas którego w planach miał wejście do jakiejś knajpki, by wziąć sobie jakąś kolację na wynos. Gotowanie nigdy nie było dla niego problemem, ale okazywało się bardzo czasochłonnym zajęciem. On ten czas wolał zaś spożytkować na zupełnie inne rzeczy, więc swoje kulinarne umiejętności wcielał w życie tylko wtedy, kiedy sytuacja naprawdę tego wymagała.
Sztuczna plaża znajdująca się nieopodal jego domu, stała się jednym z ulubionych miejsc, w których miał zwyczaj przebywać na przestrzeni ostatniego roku. Czasami roiło się tam od ludzi, jednak miejsce to miało w sobie coś takiego, co przyciągało go niczym magnes. Potrafił się tam wyciszyć, potrafił zebrać myśli, a widok przechadzających się osób oraz wody, okazywał się być doskonałym sposobem na to, by poruszać męską wyobraźnię.
Tego dnia również się tam pojawił. Jak zwykle usiadł na jednej z wolnych ławek i obserwował otoczenie, chłonąc ledwie docierające do ziemi promienie słońca, które próbowały się przedostać zza gęstych chmur i dostarczyć ludziom odrobiny znikomego ciepła. Jego uwagę po pewnym czasie przykuła kobieta. Z daleka wyglądała znajomo. Długie, idealnie ułożone włosy. Wysokie szpilki i płaszcz, który z daleka krzyczał, że była kimś, kto wiedział, czego chciał od życia. Nie odrywał od niej wzroku, zastanawiając się nad tym czy możliwe było, żeby była to Gabrielle, którą ostatni raz miał okazję widzieć w Denver, gdy pili ostatnią przed jego wyjazdem kawę i zaliczali ostatni przygodny seks.
Gdy odległość między nimi drastycznie się zmniejszyła, wiedział już, że wzrok go nie mylił. Rozpoznałby ją wszędzie. Wstając z ławki, zaszedł blondynce drogę.
— Świat jest mały, ale nie sądziłem, że aż tak — zagaił ją, dostrzegając cień zaskoczenia, który przemknął po kobiecej twarzy — Zatęskniłaś i postanowiłaś w końcu mnie odwiedzić, czy coś innego przywiało cię do Seattle? — dodał unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Była jedną z tych kobiet, do których miał niewątpliwą słabość. Nie przypuszczał, że jeszcze będą mieli okazję się poznać, gdy brał pod uwagę to, że jego wyjazd był równoznaczny z zerwaniem kontaktu. I prawdopodobnie powinien się tego trzymać, jednak kiedy stanęła na jego drodze, nie mógł się oprzeć pokusie.
-
Gabrielle miała wrażenie, że tylko on był w stanie pomóc jej w podjęciu ostatecznej decyzji. Lista koniecznych do podjęcia kroków wydłużała się wraz z każdym kolejnym dniem. Rozwiązań za to było jak na lekarstwo. Nie wiedziała, co powinna była zrobić z informacjami zdobytymi od Joela; jak dalej powinna rozegrać partię dotyczącą Charlotte i - co najważniejsze - czy jej praca w kasynie była dobrym pomysłem.
Nie zwykła marnować czasu na długie spacery, jednak cztery ściany ogromnego apartamentu w ostatnich dniach zwyczajnie ją przytłaczały. Potrzebowała świeżego powietrza, dzięki któremu orzeźwiłaby umysł i zmusiła się do wykonania jakiegokolwiek kroku. Ponieważ jednak przypadła jej natura perfekcjonistki, musiała przeanalizować wszelkie za oraz przeciw. Jakieś urokliwe miejsce nad wodą wydawało się być dobrym miejscem do snucia przemyśleń.
Tegoroczna zima w Seattle nie rozpieszczała jego mieszkańców. Przeszywający do szpiku kości chłód skutecznie zniechęcał do długich spacerów, jednak nawet to nie stanowiło przeszkody dla kobiety pokroju Gabrielle. Musiała wyjść; z mieszkania, do ludzi, gdziekolwiek.
Z kubkiem kupionej na wynos w jednej z ulubionych kawiarni kawy przemierzała bulwar i alejki przeznaczone właśnie do odpoczynku oraz rekreacji. Ruch nie był duży, co wiązało się ze zdobyciem upragnionej ciszy i wszechobecnego spokoju. Chłodne powietrze raz za razem uderzało w jej przemarzniętą twarz, a sporadyczne podmuchy wiatru szarpały długie, blond włosy. Mimo to szła przed siebie, zdeterminowana do tego, by zyskać satysfakcję z tego popołudniowego spaceru.
Nie kryła zaskoczenia, gdy z głębokiego zamyślenia wyrwał ją mężczyzna; na pierwszy rzut oka nieznajomy desperat, który najwidoczniej zwrócił uwagę na niebotycznie wysokie szpilki, krwistoczerwony płaszcz oraz lśniące blond loki.
- Nie rozumiem? - mruknęła, mrużąc powieki w podejrzliwy sposób.
Zmierzyła mężczyznę wzrokiem; raz, drugi i trzeci. Dopiero czwarta próba zapaliła zieloną lampkę.
- Och, to ty - skwitowała bez cienia emocji. Nie sądziła, że mogłaby spotkać go akurat tutaj. Od ich ostatniej rozmowy minęło naprawdę dużo czasu. Tygodnie? Miesiące? Miała wrażenie, że to było w innym życiu. - Dostałam tutaj korzystną propozycję pracy. W Denver nic mnie nie trzymało. Sam coś o tym wiesz, prawda? - zagaiła, ruszając przed siebie. Choć nie padła bezpośrednia propozycja wspólnego spaceru, to jednak Ethan mógł być pewien, że gdyby Gabrielle nie życzyła sobie jego towarzystwa, na pewno wspomniałaby o tym głośno i dosadnie.
-
— Halo, ziemia do najseksowniejszej blondynki na tej planecie — pomachał jej dłonią przed nosem, by wyrwała się z objęć intensywnych przemyśleń i zeszła na ziemię ciesząc się wraz z nim z tego spotkania.
— Jezu, Gabbie... Jak możesz — jęknął w rozczarowaniu — Słyszysz to? Moje serce właśnie pękło na milion kawałków — dodał z grobową powagą, rzucając jej pełne wyrzutu spojrzenie. Nie było to jednak w stu procentach poważne zachowanie. W sporym stopniu się zgrywał. Z jednej strony rozumiał, że w zaskoczeniu mogła nie skojarzyć faktów, zwłaszcza, że minął rok. Z drugiej strony nie mógł sobie odmówić lekkiego przytyku w jej stronę, bo jednak spędzili ze sobą tyle czasu, że aż mu się nieprzyjemnie zrobiło, że go nie rozpoznała. On sam mimo upływu czasu nie potrafił jej wyrzucić ze swoich wspomnień. Wracała do nich regularnie.
A może po prostu tak się zmienił przez ostatni rok? W końcu udało mu się rozkręcić karierę, miał pieniądze, miał szansę na coś lepszego niż oferowało mu życie w Denver. Nie był już tym typem, który po studiach próbował związać koniec z końcem i wynajmującym mieszkanie z licznym gronem znajomych, żeby starczyło na rachunki i jedzenie. Teraz był kimś innym. Lepsze ubrania, bardziej zadbany niż za czasów kiedy go znała. Własny dom i to na wodzie...
— Masz rację, coś o tym wiem — przyznał i ruszył za nią. Wiedział, że miała cięty język a co za tym szło, gdyby miała go dość po zaledwie dwóch minutach, dowiedziałoby się o tym całe otoczenie — Hej, zwolnij. Masz te swoje seksowne szpilki, a zapierniczasz w nich jak mała kózka. Jakim cudem? — poprosił, nie rozumiejąc, jak kobiety były w stanie poruszać się z takim tempem w tych śmiercionośnych, niebezpiecznych butach, które były cholernie seksowne, ale jednak jego, jako faceta przyprawiały również o lęk — Co to za propozycja pracy? Myślałem, że dobrze ci się powodziło w Denver i więcej do szczęścia nie potrzebowałaś — zapytał, gdy udało mu się zrównać z nią krok.
-
Praca, kariera, życie towarzyskie - to były jej priorytety. Priorytety, o które dbała i których nie zaniedbywała. Obecnie zaś myślała jedynie o Joelu i sprawie, którą pogorszyła swoją zazdrością i podejmowanymi pod wpływem innych emocji decyzjami. Była zirytowana tym, jak lekkomyślnie postąpiła, ale jednocześnie próbowała się usprawiedliwiać. Skąd mogła wiedzieć, że jego związek z Charlotte miał aż tak głębokie, drugie dno?
- Obawiam się, że nie mam pod ręką żadnego kleju - skomentowała zgryźliwie, nie podzielając męskiego entuzjazmu. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo cieszyło go to spotkanie. Sądziła, że wyjeżdżając z Denver, pogodził się z końcem ich znajomości. Ona dokładnie to zrobiła i nie widziała powodów, dla których mieliby udawać dobrych znajomych - ostatnie miesiące upłynęły im bowiem bez jakiegokolwiek kontaktu.
- Lata wprawy. I wcale nie wymagam, żebyś za mną nadążył. Mało który mężczyzna to potrafi - nie było bowiem żadną tajemnicą to, że grono znajomych tej samej płci było w przypadku panny Chartier mocno ograniczone. Swoje bliższe koleżanki mogła wyliczyć na palcach jednej dłoni, o przyjaciółkach nie wspominając. Zawsze bliższe relacje łączyło ją z mężczyznami i to nie tylko pod kątem czysto seksualnym. - Lubię się rozwijać i nie mam nic przeciwko zmianom. Jestem menadżerem kasyna. Właściciel ma lokale w całym kraju. Gdyby zależało mi na jakimś innym miejscu, pewnie nie byłoby problemu - wyznała, nie wdając się w zbyt wiele szczegółów. Nawet gdyby Joel pozwolił się jej gdziekolwiek przenieść, ona i tak by z tego nie skorzystała.
Chciała być obok, chociaż nie do końca rozumiała, dlaczego.
-
— Ja twierdzę inaczej. Widzę tu całkiem dużo kleju, który mógłby je poskładać do kupy — uśmiechnął się szeroko i zlustrował kobietę spojrzeniem od góry do dołu. Miał do niej słabość. Ogromną. Mógł minąć rok, mogły minąć trzy lata, a i tak nie byłby w stanie zapomnieć o tym, jak świetnie się razem bawili, gdy tylko mieli okazję spędzać ze sobą czas. W jego odczuciu było świetnie, jak sądził w jej również skoro nigdy wprost nie narzekała, a to sprawiało, że dostając szansę od losu, który podstawił mu Gabbie pod sam nos, nie potrafił przejść obok niej obojętnie.
— Może uda mi się być wyjątkiem od reguły. Podejmuję się wyzwania — stwierdził stanowczo. Dla takiej kobiety jak ona, warto było nieco narzucić tempo, by nadążyć. Nie tylko za stawianymi przez nią krokami, ale również tokiem rozumowania. Nie zwrócił przy tym większej uwagi na wzmiankę o innych mężczyznach. W Denver nie pakowała się w zobowiązania, to nawet przez myśl mu nie przeszło, że w Seattle mogło być inaczej. Co za tym szło, dostrzegł jakiś cień szansy na to, że mogliby sobie odświeżyć znajomość i wrócić do tego etapu, który im odpowiadał gdy mieszkali ze sobą po sąsiedzku.
— Wow... Która to sieć kasyn? — zapytał nie kryjąc uznania dla tego, jak się rozwijała. On sam naprawdę cenił sobie samorozwój i dążył do tego, by piąć się po kolejnych szczeblach kariery, szukając miejsca, które pozwoliłoby zyskać więcej. Obecnie miał galerię, co było na tę chwilę szczytem jego marzeń. Zarabiał na wystawach, do tego miał świetne przychody ze sprzedaży swoich obrazów. Czego mógł chcieć więcej? Dla niego Seattle okazało się być strzałem w dziesiątkę — Wiesz co? Zimno jest, masz czerwony nos z tego chłodu. Dasz się zaprosić na kawę? Mieszkam niedaleko, o tam — zagaił wskazując w stronę domów, które rozstawione były przy brzegu i dało się je dostrzec z takiej odległości.
-
- Już miałeś swoją szansę, Sorensen. Przepadło, kiedy wyjechałeś z Denver - rzuciła wesoło, czując niespodziewany napływ dziwnej swobody. Ethan nigdy nie sprawiał problemów. Widzieli swoją relację w podobny sposób; dobrze się razem bawili, spędzali czas, ale nigdy nie wychodzili poza mydlaną bańkę szczęśliwego życia. Podczas ich spotkań nie istniały problemy, które należało przedyskutować i rozwiązać. Nie działo się nic, co psułoby im humory. Było łatwiej, ale czy równie ekscytująco, co z Joelem?
- Golden Bay Casino - rzuciła lakonicznie, zerkając na znajomego kątem oka; w sposób, który jawnie sugerował jedno, dosadne pytanie.
Znasz?
Nie byłaby zaskoczona. Artyści bywali zdrowo popieprzeni. Wszelkiej maści szajby wymagały odreagowania, a przewalanie pieniędzy na gry brzmiało jak coś, co pasowało do malarza jego formatu.
- O tam? - zagaiła, zerkając we wskazanym przez niego kierunku. Umieszczone nad brzegiem wody domki robiły wrażenie, ilekroć tylko bywała w tamtej okolicy. Wielokrotnie sama zastanawiała się nad inwestycją w coś podobnego, jednak praktyczne podejście do życia sprawiało, że wolała być bliżej pracy. - Zapraszasz mnie na kawę czy seks? - rzuciła niespodziewanie, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej.
Bezpośredniość była czymś, z czego Gabrielle nie potrafiła tak po prostu zrezygnować. Wolała jasne sytuacje, które nie prowokowały konfliktów i nieporozumień.
-
— Żartujesz sobie? Pracujesz w jednym z najbardziej rozpoznawalnych kasyn w mieście a nawet kraju? — Ethan nie krył zaskoczenia. Wiedział, że Gabbie była typem kobiety, która nie spoczywała na laurach i dążyła do tego, by piąć się po kolejnych szczeblach kariery, ale również do tego, by ta kariera była dla niej jak najbardziej opłacalna. Nie sądził jednak, że uda jej się dostać w tak młodym wieku pracę w takim miejscu. Był pod wrażeniem — Do tej pory go unikałem. Preferuję mniej rozchwytywane miejsca, ale teraz... Chyba mam powód do tego, żeby wpaść przegrać trochę pieniędzy — uśmiechnął się w odpowiedzi na te nieme pytanie, które padło w postaci kobiecego spojrzenia. Nie miał do tej pory zwyczaju błądzić po tak dużych sieciach kasyn, ale nie miał problemu z odwiedzaniem tego typu miejsc. Od czasu do czasu dobra rozrywka dająca szansę na dodatkowy dochód, nie była zła. Wystarczyło tylko mieć głowę na karku, by nie przetrwonić całego dorobku życia.
— Tak. Zamieniłem wielkie apartamenty na niewielki, ale przytulny dom. Fakt, że jest postawiony na wodzie, dobrze na mnie wpływa. Wiesz, jak lubię obcować z naturą, która potrafi mnie natchnąć w pracy — wyjaśnił, rozglądając się po okolicy, która również była wyznacznikiem tego, że swoje cztery kąty znalazł w takim, a nie innym miejscu. Wybór miał większy gdy szukał czegoś na własność. To jednak te okolice skradły jego serce — Przyłapałaś mnie, nie będę kłamał... Dobrym seksem nie wzgardzę, ale możemy zostać przy kawie — odparł pół żartem pół serio. Jego słabość do Gabrielle nie znała granic. Taką samą słabość odczuwał względem seksu z nią. Po roku nie chciał jednak zaciągać jej do łóżka i to tuż po tym, jak wpadli na siebie zupełnym przypadkiem — No chodź, nie daj się prosić. Posiedzimy na... werandzie? Nawet nie wiem jak to się nazywa w takich domach. Nieważne. Nadrobimy trochę straconego czasu, co? — dodał, zerkając na nią na wpół prosząco, na wpół zachęcająco.
-
Poza tym - czy naprawdę kłamała? Jej relacja z Joelem była skomplikowana i pozbawiona wielu granic, w których mogliby ją zamknąć, ale to nie dyskredytowało uczuć, jakimi zaczynała go darzyć.
Cholera. To musiało zostać rozwiązane.
- Uważasz, że nie nadaję się na stanowisko menagera najbardziej rozpoznawalnego kasyna w tym kraju? - zagaiła, unosząc idealnie wyregulowaną brew. Zawsze sądziła, że Ethan doceniał samorozwój i stawianie sobie coraz wyższych celów. - Właściciel szukał kogoś do nowego lokalu w Denver. Warunkiem był przyjazd do Seattle i okres próbny. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za parę tygodni pewnie będę mogła wrócić do Denver - wyjaśniła krótko, choć ton jej głosu dawał do zrozumienia, że wcale się do realizacji tych planów nie paliła. Seattle miało w sobie coś, czego stolicy stanu Kolorado ewidentnie brakowało. Obecność Gallaghera również była atutem, ale Gabrielle naprawdę chciała wierzyć w to, że to nie miało żadnego znaczenia. - Zapraszam. Twoja strata to moja premia - podsumowała zawadiacko, wzruszając ramionami. Wątpiła, że byłaby w stanie wyłapać go w tłumie gości, ale każdy odwiedzający był na wagę złota.
- Jest... uroczy - skwitowała tuż po tym, jak kilkanaście sekund poświęciła na szukanie odpowiedniego słowa. Gabrielle znajdowała się bowiem na zupełnie przeciwnym biegunie; ogromne przestrzenie i luksusowy, nowoczesny wystrój były dla niej najistotniejszym elementem w wyborze czterech kątów, ale niewątpliwie widoki, jakie Ethan zastawał o poranku i żegnał późnym wieczorem mogły robić wrażenie. - Niech będzie. Jestem ciekawa, jak się urządziłeś - podsumowała, celowo omijając kwestię seksu. Ten, mimo wszystko, nie był jej w głowie. Nie z Ethanem w każdym razie, ale wolała nie wspominać o tym na głos, ryzykując kolejnym złamanym sercem.
-
— Nie, broń boże nie to miałem na myśli — zaprotestował szybko i nawet uniósł dłonie dla podkreślenia tego, że nic złego na myśli nie miał — Po prostu jestem zaskoczony i to pozytywnie tym, w jakim tempie się rozwijasz — dodał w ramach sprostowania, zaraz jednak zamieniając się w słuch, gdy zaczęła mu dokładniej streszczać to, jak w ogóle doszło do tego, że zaczęła pracę w tym kasynie. Nie przypuszczał tylko, że ta historia pociągnie za sobą kolejną szpilkę rozczarowania. Tych było zdecydowanie za dużo jak na jedno spotkanie i to trwające od zaledwie kilkunastu, może maksymalnie trzydziestu minut. — Za kilka tygodni? I jak, zamierzasz tam wracać czy jednak zostaniesz tutaj? — zapytał, ciekaw decyzji Chartier. Nie tylko przez to, że już oczami wyobraźni widział ich kolejne spotkania pozwalające na lepsze odnowienie kontaktu, ale również dlatego, że czysto teoretycznie zakładał iż takie zmiany i skakanie z miejsca w miejsce pewnie nie było niczym przyjemnym. W jednym kasynie na pewno poznała już ludzi i zżyła się z nimi w mniejszym, bądź większym stopniu. Zmiana miejsca pracy i poznawanie wszystkich od nowa, nie wydawało się dla Ethana czymś zachęcającym do poczynania takich kroków.
— Owszem. Zwłaszcza wieczorem, kiedy cała okolica jest oświetlona latarniami. Siadasz wieczorem z kubkiem gorącej czekolady i kocem na ławce pod oknem i możesz obserwować jak okolica wycisza się po całym dniu — uśmiechnął się. Te miejsce miało wiele uroków. On sam momentami odnosił wrażenie, że nie zdołał jeszcze odkryć wszystkich mimo tego, że trochę czasu już tam mieszkał — W takim razie chodźmy. Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na kocią sierść? Jeden futrzak dotrzymuje mi codziennie towarzystwa — uśmiechnął się, unosząc pytająco brew, gdy skierowali kroki w stronę oddalonego od nich domku.
zt.
-
James trochę nieświadomie znalazł się w miejscu, w którym kiedyś często przesiadywał z Ann w czasie studiów. To był impuls, nogi niosły go same i dopiero na miejscu zorientował się, że siedzi na ławce i gapi się w toń jeziora. Nawet nie przeszkadzał mu siąpiący deszcz. Był niedaleko, jakąś godzinę temu zakończył kolejną sesję ze swoim terapeutą, a sądząc po tym, co dziś usłyszał, a potem powiedział, była to jego ostatnia sesja tym starym dziadem. Nie chciał go więcej widzieć. Było już dobrze, otwierał się, zaczął sobie wszystko układać, a dziś gość wbił mu taką szpilę, że nie był w stanie opanować wybuchu. Spacer na chwilę go uspokoił, pozwolił odetchnąć, ale jego myśli wciąż błądziły w niebezpiecznym kierunku, Znowu się obwiniał.
W pewnym momencie poderwał się z ławki i całą swoją złość wyładował na pobliskim koszu na śmieci. Kopał go i kopał, krzyczał z bezsilności. Przestał dopiero, gdy pogięty kosz wylądował w błocie, a on z boląca nogą obok. Nie podniósł się. Usiadł na mokrej trawie i schował mokrą od łez i deszczu twarz w dłoniach.
-
- dwanaście
outfit
Rozmyślał o zbliżających się rozmowach indywidualnych z uczniami, starając się jak najmocniej odciągnąć od wspomnień o Marianne, kiedy nagle dostrzegł akt wandalizmu nieopodal. Serce zabiło mu szybciej, a ciało instynktownie zrobiło parę kroków w tył. Bał się takich agresywnych ludzi, a skoro typ wgniótł metalowy kosz, to co dopiero mógłby zrobić z nim... Zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić na ponowną utratę zębów, bo wstawienie jednego kosztowało go większość wypłaty. Od tamtego czasu dbał o siebie z cały sił. Nie szedł i nie rozglądał się jednocześnie, chcąc w ten sposób zapobiec potknięciom. Póki co szło mu wspaniale i miał nadzieję, że tak pozostanie.
Miał już ruszyć do domu bardziej okrężną trasą, ale wtedy nieznajomy padł na ziemię i zaczął... płakać? Zmysły psychologa uaktywniły mu się niemal od razu i tak jak wcześniej się samoistnie wycofał, tak teraz zaczął iść w jego kierunku. Kurde, Melvin... czasem trzeba po prostu odpuścić. Starał się przekonać w głowie, że nie był to najlepszy pomysł, ale było już za późno. Ukucnął nad facetem i przyjrzał mu się ze zmartwieniem. - Wszystko w porządku z Twoją nogą? - zapytał neutralnym tonem, zerkając na nią w obawie przed śladami krwi. Wątpił, aby ktokolwiek był w stanie sobie złamać kość od czegoś takiego, ale musiał być przygotowane na najgorsze. - Czy mogę Ci jakoś pomóc? - zadał kolejne pytanie, tak łagodnie jak tylko był w stanie. Najchętniej spytałby go wprost czemu płakał, ale wolał nie igrać z ogniem. Kto wie czy koleś nadal nie był wściekły i gotowy coś (lub kogoś) zaatakować.
-
Gdy nieznajomy podszedł do niego, James był totalnie wyłączony z rzeczywistości. Nie odpowiedział na pytanie mężczyzny, zamiast tego powtarzał cicho jedno:
- Zabiłem ją... zabiłem ją... - mruczał w dłonie kiwając się lekko w przód i w tył. Stopa bolała go niemiłosiernie, ale w tej chwili chyba jeszcze to do niego nie docierało. Złamana nie była, ale jednak walenie w metalowy kosz nie pozostało obojętne . Pewnie odczuje to boleśniej, gdy wstanie. Tak samo odczuje za kilka dni skutki siedzenia na ławce w deszczu. Bo choć nie padało mocno, to włosy miał już kompletnie mokre, a płaszcz na ramionach i plecach zaczynał przesiąkać.
Czy potrzebował pomocy? Uniósł powoli załzawiony wzrok na mężczyznę, jakby dopiero co dostrzegł jego obecność i pokręcił głową. Czy w jakikolwiek sposób był w stanie mu pomóc? Chyba nie. Przez rok cała rodzina próbowała postawić go na nogi - bezskutecznie. Przez ostatnie tygodnie próbował tego jego terapeuta - efekt był chyba odwrotny. Jak niby miałby więc pomóc mu przypadkowy gość spotkany na ulicy? Poklepie go po plecach i powie, że wszystko będzie w porządku? Potrzebował teraz kogoś, kto po prostu go przytuli i pozwoli się wypłakać, ale tego raczej nie dostanie od obcego faceta.
-
Otworzył szeroko oczy, kiedy nieznajomy poinformował go o tym, że kogoś zabił. Ciarki przeszły mu po plecach, bo nie wiedział jak dosłownie miał to odebrać. Czyżby facet faktycznie właśnie pozbawił kogoś życia i stracił kontakt z rzeczywistością? A może miał do czynienia z kimś, kogo przygniatało poczucie winy, choć wcale bezpośrednio się do tej śmierci nie przyczynił? Pytań zrodziło się mnóstwo, ciekawość Melvina została już kompletnie wzmożona, ale to samo można było tez powiedzieć o strachu przed możliwościami tego zapłakanego człowieka. Odchrząknął cicho i przytaknął ze zrozumieniem głową. Wcale nie miał jednak zamiaru zostawić go w spokoju. Ewidentnie potrzebował pomocy. - Czy mogę Cię dotknąć i pomóc Ci wstać? - zapytał powoli i wyraźnie. Dotykanie ludzi w takim stanie często kończyło się bardzo źle, więc zamierzał chuchać na zimne. - Jesteś cały mokry. Pozwól mi chociaż przetransportować Cię w jakieś suche miejsce, dobrze? - nie miał pojęcia ile tak tkwił na zewnątrz i ile miał zamiar tam siedzieć, ale nikomu nie mogło to służyć.
-
Przez chwilę patrzył na mężczyznę niewidzącym wzrokiem, jakby w ogóle nie ogarniał co sie dzieje, ale w końcu przytaknął głową w odpowiedzi zbierając się na chwile do kupy. Nie zamierzał go atakować. No chyba, że mowa o przypadkowym duszeniu, gdy będzie wypłakiwać sie na ramieniu mężczyzny. W końcu przyjął pomocną dłoń i dźwignął się z ziemi z lekkim trudem. Stopa jednak bolała go bardziej, niż mógłby się tego spodziewać. Aż się zachwiał krzywiąc się z bólu,
- Nie trzeba. Ja... Nic mi nie będzie, już sobie poradzę - odparł ocierając twarz wierzchem dłoni. Chciał pokazać, jaki to jest twardy, ale drżąca broda zdradzała, że wcale tak nie było. A może to ta boląca stopa?
-