A czy jest przerażony? I to jeszcze jak.
Jak kanarek (lotki skrzydeł rozedrgane w turbulencyjnych podskokach, dramatycznie hamowanych chłodem misternej konstrukcji przenośnej celki), łukowatym przesmykiem sztolni niesiony prosto w gardziel ciemności - przeczuwał, że to może się zdarzyć. Przytrafić.
Mu.
Jak przytrafia się (...) miłość? Cholera wie. Może nawet i miłość (...) z dawna nieoglądany, a jednak aż nazbyt dobrze zapamiętany krajobraz. Człowiek patrzy na Niego niego, i nagle znów staje się tym, kim zapomniał, że był kiedykolwiek.
To jak spotkanie ze znajomym sprzed lat. Twarz - wyrwana z kontekstu, i pozornie wymazana z pamięci - policzkuje nas znienacka na lotnisku, na cmentarzu, albo w nocnym klubie. Czasem jakoś nie można dopasować imienia. Czasem nie pamięta się skąd.
Ale przecież się -
Przecież się wie.
No. I Harper-Jack Dweller też. Wie. Zapomniał, ale już sobie przypomina. Rozumiepoznaje siebie - od zupełnie innej strony.
Mimowolne ruchy myśli (i co rano szukających czegoś w pościeli rąk). Orbitowanie fantazji, epileiptycznym ruchem blask - śmierć - blask zataczającej dokoła Prescotta coraz węższe kręgi - jak dzikie zwierzę wokół ofiary na cyrkowej arenie, wzniesionej na wzór perfekcyjnego O-kręgu, we wspomnieniach wciśniętego pomiędzy jedno 5 i drugie 5.
Niezmordowane dążenie; wciąż i wciąż i jeszcze i jeszcze i jeszcze raz.
I jeszcze -
I jeszcze raz.
Harper sunie palcem po przeszytym pojedynczą rysą, zatłuszczonym ekranie telefonu. Odśwież. Odśwież. Odśwież.
Jak się tu znalazł?
- Tu, czyli w niefizytragicznym położeniu między łaską, i niełaską tej drugiej strony.
Odśwież.
Nie wie, jak to się stało.
Odśwież.
Jeszcze.
Klik.
Gdzie jesteś?
Nie tam, gdzie być powinienem.
Jest w przylegającym do garderoby kiblu w Ace of Spades w centralnym Sacramento. Jest wynajętym przez Dirka Dickmana samochodzie, w drodze do hotelu. Jest w swoim pokoju - deluxe suite na przedostatnim piętrze. Jest w stanie zrobić wiele rzeczy, których jutro pożałuje wskazującym na spożycie, ale, wyjątkowo, wyłącznie tych substancji, które pełnoletnia jednostka może nabyć zupełnie legalnie. Jest w rozsypceterce; rozpaczydarciu, przez serce i rozsądek rozwlekany na dwoje.
Źle z Tobą, Dweller, myśli. Jesteś pijany, myśli. Jesteś słaby, myśli. Jesteś żałosny, myśli.
Jesteś . Wali w coś dłonią - w jakiś blat, albo drzwi jakieś, chyba?
Jesteś .
Jeszcze raz: jak on się, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, znalazł w tym miejscu?
A jest w Nim nim, na domiar wszystkiego, już od jakiegoś czasu. Dokładną datę, wprawdzie, trudno mu przyszpilić ostrzem krytycznego myślenia - wie natomiast, że nie rozmawiali ze sobą od dwudziestu dziewięciu dni, siedmiu godzin i pięćdziesięciu siedmiu ośmiu minut.
Zdejmuje kurtkę, rzuca na podłokietnik jakiegoś krzesła, czy fotela, wszystko jedno.
Zsuwa też buty, ruchem palce-pięta. Wykładzina łaskocze podeszwy zmordowanych stóp. O co mu, kurwa, chodzi? Przystaje.
Gapi się w telefon. Skanuje wzrokiem wiadomości wysłane i otrzymane. Liże spojrzeniem rys własnego ciała, patchworkiem pikseli wdrukowany w mdły błękit wyświetlacza.
Odświeź. Klik, klik.
Gdzie jesteś?
Nie jest pewien.
Wie za to doskonale, gdzie chciałby być go nie ma.
Przydusza zieloniutką ikonkę, w samym swoim sercu rozoraną kształtem małej, białej słuchaweczki.
Co ty ze sobą robisz, Jack?
I czemu czekałeś aż tyle?