WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://cdn.blinq.art/img/pr/1000069038 ... 038@V3.jpg "></div></div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mogła się doczekać kolejnego spotkania. Myślała o nim coraz częściej, coraz intensywniej, chcąc tylko więcej i więcej. Czuła, że zatraca się w tej relacji. Niewinne wieczorne spotkania, spędzane przy chałowym filmie Netflixa, wymieniane smsy (pełne dwuznaczności i tęsknoty przynajmniej ze strony Teresy). Zaczęła zwracać uwagę na swój wygląd, ciało, a przede wszystkim bieliznę. Koniec z majtkami z Myszką Miki i tymi z potworami z Potworów i Spółki, ani żadnych Minionków. Teraz same niewygodne koronki, najlepiej o czarnych i czerwonych odcieniach. Sama zaskoczona była swoją przemianą. Nigdy dotąd nie zależało jej na żadnym chłopaku, a z Lancem nie przejmowała się tak czymkolwiek. Była przy tym naturalna, pozostawała sobą, ale właśnie istniało jedno ale – chciała, aby ją admirował, aby był zadowolony, a przede wszystkim, aby stała się jego światem.
Pragnęła tego jak nigdy. Brakowało jej uczucia miłości, ale nie tej braterskiej czy przyjacielskiej. Poczuła też dzięki niemu coś, co dotąd było dla niej nieznane. Łapanie więc magii świątecznej miało być idealnym pomysłem na kolejne spotkanie. Tu nie chodziło o same święta, a raczej o klimat, który im towarzyszył przy okazji. Miliony lampeczek o ciepłym świetle, gorąca czekolada z piankami, intymne altanki przystrojone girlandami i kolorowymi lampkami. Uwielbiała kręcić się po jarmarkach, lecz dotychczas towarzyszyła jej jakaś nostalgia, niemożność cieszenia się z radości innych. Tym razem czuła, że żyje. W końcu żyje. Mogła iść między tłumami szczęśliwych osób, rozmyślając o tym, który moment będzie idealny, by wsunąć swoją zmarzniętą dłoń w tą ciepłą Zacha.
Jeszcze nie miała odwagi.

Dzierżąc w dłoni gorącą czekoladę, którą kupili na spółkę, by nie zasłodzić się, kierowali się powoli do karuzeli. Całe szczęście nie było na niej sporo dzieci, krzyczących bachorków i cieszących się jak głupie. To była część jarmarku, którą zaliczała najchętniej i nigdy sama. Zawsze z koleżankami, Othello, a kiedyś nawet i z Yael. Rok temu nie udało jej się tu dotrzeć, więc w tym roku cieszyła się jeszcze bardziej, że jest z Zacharym. Uśmiechała się często (może zbyt często?), zerkając przy tym na swojego towarzysza błyszczącymi z radości ciemnymi oczami. Upiła jeszcze czekolady, wyjadając przy tym pianki i odstawiła kubek na pobliską ławkę. Wyciągnęła zaraz dłoń ku Zachowi.
- Co powiesz na przejażdżkę? Potowarzyszysz mi? – odważyła się i splotła dłoń z jego, przyciągając mężczyznę nieco do siebie. Chciała wykorzystać okazję i dosiąść konia, póki wokół było niewiele osób i piszczących potworków. Im też należało się trochę dziecięcej radości. – Nie daj się prosić, Zach.

No dalej, kochanie, nie daj się prosić.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Jak to się stało?
Co, Terry? Powiedz. Jak to się stało? Zachary po raz ostatni przewija listę wymienianych ostatnio esemesów. Telefon – chowa do kieszeni. Wycisza go – knebluje to cholerne ustrojstwo, które wypluwało w jego stronę automatycznie generowane rozpraszacze i wiadomości wystukiwane cudzymi palcami. Przypomnienia, pytania, zaczepki. Nie ma na to teraz czasu. Parska na przekorną myśl; jest zajęty.
Co cię podkusiło, żeby tamtej nocy wybrać się nad basen? Przecież to nie ma sensu. Nic tutaj, kurwa, nie trzyma się całości. Przypadek? Zbieg – nie tyle okoliczności, co spojrzeń, po prostu (spojrzeń o ładunku jakimś, niekonkretnym – emocjonalnym, być może – lub magnetycznym; takich spojrzeń, których wymieniać się nie powinno – z samej, chociażby, przyzwoitości). Uniesienie się dumą; że ktoś miał czelność zająć twoje miejsce. A teraz? Teraz sama, dobrowolnie, oddajesz mu cząstkę własnego życia? Wpuszczasz go do środka, jak gdyby nigdy nic? Patrzy w ich odbicie – zamknięte w śmiesznej, eliptycznej krzywiźnie szklanej, barwionej bombki. Dziesiątki podobnych wyrobów sprzedawane na jednym ze stoisk prowadzonych pod klimatyczną, drewnianą zabudową; Zachary ma wrażenie, że nawet z nimi wymienia się dziś rzutem źrenic. One, z kolei, patrzą na niego – i gdyby myśleć potrafiły, pomyślałyby, że Zach i Teresa, własnym towarzystwem – ładnie, siebie nawzajem, zdobią.
Zachary przyjął zaproszenie. Przecież wiesz, że ten typ tak ma. Lubi mieć dużo miejsca. I wiecznie – w i e c z n i e – mu mało. Nawet jeśli brzmiało to niewłaściwie i raczej nierozsądnie; Teresy, także, było mu mało. Tego, jak prosta i bezproblemowa okazywała się rzeczywistość – kiedy była blisko. W sposób boleśnie dziecinny dziecięcy. Lekki. Przyjemny. Jeśli światem rządziły jakieś prawa – ona stanowiła ich wykładnię; zagmatwaną treść przełożywszy na banalne realia rodem z akademickich serialów. Pozwala mu zrozumieć.

Do Świąt – do tej eksplozji owiniętej w błyszczący papier marketingu, (ale też: wielkiej kulminacji narastającej atmosfery złożonej starannie z ozdób, serdecznych słów, zwrotów, życzeń wpisanych twardą ryską atramentu w posyłane kartki, z iluminacji i tradycji) – pozostało ledwie parę dni.
Dla Zacharego – parę dni do wylotu. Do Kalifornii. Do Los Angeles. Do rodziców. Opierał się – zawsze, do absolutnie-ostatniej-kurwa-chwili; wiedząc doskonale, że nikogo nie obeszłoby przedarcie biletu w ostatniej godzinie przed odlotem. A jednak co roku, posłusznie, dawał się odprawić. I co roku spędzał święta przy cudzym stole. Zawsze – w innym miejscu. Zawsze – na dziwnej, obcej łasce. W zależności od tego, z czyjego zaproszenia decydowali się skorzystać rodzice. Zach był idealnym dopełnieniem wizerunku. Elegancką broszą wychowawczego – chłopak czuje wzbierającą w ustach kwasotę śliny – sukcesu.
Kwasotę zapija łykiem czekoladowego ulepku spijanego z kubka (zrobionego z jakichś pierdolonych włókien bambusa czy innej mączki kukurydzianej) – zanim przekaże go dziewczynie; ta natomiast – odłoży na przęśle pobliskiej ławki. Przygląda jej się; zagląda w brunatny pobłysk świateł, radośnie tlący się w jej oczach. Przyciągnięty – przywarł bliżej jej ciała, opierając usta o dziewczęcą, obleczoną chłodem skroń. Podtrzymuje splot dłoni, wzdycha.
Serio? Próbujesz mnie zaciągnąć na... karuzelę? – Parsknął. – Boże, będziesz musiała się trochę wysilić, żeby mnie przekonać. – Zahaczywszy palcem o występ jakiejś patki wszytej w materiał na wysokości dziewczęcych pleców, przemknął spojrzeniem po figurach w kształcie błyszczących wierzchowców i dwuosobowych sań.
Nie mówię, że to niemożliwe, ale... – Przewraca oczami. – Postaraj się raczej o jakieś solidne argumenty, Kingsley.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na basenie nastąpiła transakcja wymienna; on oddał jej swoje serce, choć może nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. A na jak długo? To się okaże. Czy nie powinno się żyć chwilą? Czy nie chciałoby się krzyczeć, że właśnie tak żyje się rzekomo najlepiej? Teresa oddała mu swoje serce, ale nie na chwilę – na zawsze. To Zachary Prescott okazał się nosić miano jej Pierwszej Miłości i była z tego dumna, nawet jeśli wciąż nie przyznawała się do tego sama przed sobą. Na głos absolutnie nigdy nie wypowiedziała tych magicznych słów.
Obdarowywała go jednak uśmiechem, którym nie zwróciłaby się do ekspedientki czy tego kolegi ze studiów, z którym gra w orkiestrze. Nie dotknie własnego brata w tak czuły sposób, jaki muska skórę Prescotta. Nie rozbierze się przed nikim, by udowodnić swoją rację, że miejsce należy do niej.
Wkrótce będzie się starała udowodnić, że nie jest złą kandydatką na wybrankę syna państwa Prescottów, choć nigdy nie powiedzieli sobie, że są parą. Są?

Uśmiech zdobi jej usta, tak jak ich sylwetki zdobiły odbicie w kolorowej bombce. Nieprzyzwyczajona do bliskości i wszelkich czułości, teraz wciąż ich było jej mało. Oczy przymyka pod ciepłem jego oddechu na swojej skroni. Jakże słodkie to było uczucie. Niemal porównać je mogła z rozkoszną gorącą czekoladą, ociekającą od słodziutkich pianek. Pocałowała go delikatnie, absolutnie nie przejmując się spojrzeniami starszej pary, która przechodziła obok nich. To tylko zachęciło ją jeszcze bardziej, by zachęcić Zacha do wskoczenia z nią do sań albo na konia. Była słodziutka dzięki Napojowi Reniferów.

- Bosko smakujesz, a to dopiero początek – mruknęła z zadziornym uśmiechem, pociągając go nieco bardziej w stronę karuzeli. Wspięta na platformę przewyższała go nieco, więc oparła czoło o jego. – Naprawdę chcesz nam odmówić takiej świetnej zabawy? Pomyśl tylko: będziesz prawdziwym księciem na białym koniu, a ja twoją księżniczką. Potrzebuję pomocy, och, nie, zły smok chce mnie pożreć! Musisz mnie ratować, Zach, ratuj, och, ratuj! – odsunęła się, chwytając jednego z drążków, udając omdlenie. Śmiała się wciąż przy tym, nie spuszczając z niego spojrzenia; tak beztroskiego i rozkosznie zakochanego.
Nie potrafiła odwrócić wzroku. Na długo też nie chciała rozstawać się z ciepłem jego ciała, więc ponownie niemal wpadła w jego ramiona.
- Więc jak, kochanie? Wskoczysz ze mną na konia? – Spróbuj się nie śmiać, Kingsley.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Kiedy na nią patrzył – wtedy szczególnie, kiedy to ona, z kolei, nie patrzyła na niego, Zachary – chciał wierzyć – panował nad sytuacją. Choć w rzeczywistości nie miał pojęcia, co ze sobą zrobił. Dopóki jednak ze strony Teresy nie padały żadne naciski – dopóki niczego sobie nie obiecywali – dopóki nie czuli potrzeby określania tego, co dojrzewało (Chryste, żeby tylko nie przegniło; jak owoc zakazany?, nie nadający się już do spożycia) pomiędzy nimi. Swoim tempem.
Wiedział przecież, że chociaż nigdy – oficjalnie – nie zaprezentowali się jako p a r a, to dawno wyczerpali już znamiona tego rodzaju intymnej zależności. Uzależnienia, być może.
Stabilnego procesu odkrywania. Z dreszczem ekscytacji tocząc wojaże po istnieniu rozkosznie odzwyczajonym od bliskości. Czuł, że znajduje się na stałym lądzie. Uczucie kojące, szczególnie teraz – kiedy ostatnimi czasy, coraz częściej to właśnie zwały gruntu usuwały mu się spod nóg.
Ale nie przy niej. Nie przy niej.
Przedstawianie niewerbalnych argumentów wychodzi ci dużo lepiej. – Parsknął gdzieś w pół słowa, rozbawiony. Zdążył jeszcze tylko przemknąć dłonią po ramieniu dziewczyny; otoczonym materiałem tak białym, jak wywieszona mogłaby być imaginacja wywieszanej przez niego flagi. Kiwa głową. Poddaje się:
– Dobra, dobra, już. Miejmy to za sobą. – Prescott, niespiesznym gestem zagarnąwszy dziewczynę bliżej siebie, zajął razem z nią miejsce w dwuosobowych saniach. W oczekiwaniu na start atrakcji, wzrokiem przemknął po rzędzie bladych – i opozycyjnie do tej bladości – miękkich świateł. Zanim spojrzał na Terry, westchnął płytko. Cicho. Tak, jakby w rzeczywistości nie westchnął wcale.
Lubisz tak, co? – Kiedy świat wokół jest... – Jak z bajki.
Czy – coś.
Ale także: jak – coś.
Jak coś, co mogłabyś wsunąć w załom pomiędzy baśnie, skrupulatnie ułożone na regale przyległym do odmalowanej ściany swojego pokoju. Pomiędzy pozytywką a pluszakiem sprezentowanym kiedyś – a którego serca nie masz, żeby oddać (o wyrzuceniu – nie ma nawet mowy). Kiedy wszystko wysycone jest zimową, pastelową barwą. Chłodną pozornie i nierealną, ale dla oka – owszem, przyjemną.
Tylko nie myśl, że już zawsze będę wchodzić do twojego pokoju po tej cholernej pergoli. Też mi się trafiła... księżniczka zamknięta w wieży... – zagaił żartobliwie, na palec nawinąwszy pojedynczy kosmyk z tej ciemnej, stylizowanej skrupulatnie koafiury – po czym zaciągnął go za dziewczęce ucho. Myśli: Przyznaj się, mała, ile godzin spędziłaś z intencjonalną potrzebą zrobienia z siebie bóstwa? A-cha. Tak lepiej.

Jeśli połamane belki zapytane zostałyby o zdanie, pewnie powiedziałyby, że raczej kiepski z niego książę. Pożal się Boże królewicz, infant(ylny – owszem – nieco, a przynajmniej mocno kapryśny – choć to akurat przypadłość typowo królewska), któremu koronę na skroń wciśnięto; w prezencie od rodziców. Prezentów, natomiast, jak wiadomo – wyrzucać nie wypada – nawet jeśli zbiorem są raczej traum i drzazg, o które nigdy nie zabiegał, ani nie prosił. Ale ty, Terry, pewnie mnie zrozumiesz? Z córki – zrobili sobie kanarka w złotej klatce. Ptaszynę kruchą, zapędzoną w niewolę własnej pasji własnego – wypracowywanego ciężko – talentu. Melodie; nieważne czy śpiewne, czy smyczkiem wygrywane na strunach jakiegoś współczesnego odpowiednika oryginalnych Stradivariusów.
A jeśli nie znowu żaden książę, to kto? Kim ty, właściwie, jesteś, Pressscott? – Świadomość sycząca złośliwie.
Przyłapywał się często na paranoicznej już – i niezwykle absurdalnej, nawet i we własnym odczuciu – myśli. Kiedy zasiedziawszy się w akademickiej kawiarni odpływał na moment, do świadomego – jakże przyziemnego p a r t e r u, sprowadzał się przeciągnięciem spojrzenia po (najczęściej) nie-znajomych sobie twarzach. Jak wyglądał w ich oczach? Kim jesteś? Kim – kim jesteś? I czy, w ogóle, jesteś?
Czy – co bardziej wścibscy – przyglądali się temu jak, na przykład, siadał moment oczekiwania, śmiech przepuszczony parskliwie przez zęby – czy może na ręce się wesprze, najpierw? siedział?
I wtedy poszerzał idiotycznie, mimowolnie, rozstaw własnych kolan – symboliczne milimetry mające wyciągnąć z niego jakiś rodzaj zdrowego pozoru. Rozprostowywał ramiona. Wzrokiem – unikał podobnych sobie.
Czyli jakich, Zach? Jakich jakich jakich.
Dość.
Udało się naprawić? Tę pergolę? – zapytał bezwiednie – jakby myśl ta, slalomem mijając wszelkie konstrukcyjne cudactwa karuzeli, wędrowała sobie tak – luzem, samopas – i legła sobie, wygodnie, między nimi. – I, niech zgadnę, przysięgałaś, że nie masz pojęcia jak to się stało. Trafiłem? – Kącik ust zupełnie nikłym ruchem zawędrował ku górze.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przekonała go; miała przecież magiczny dar przeciągania ludzi na swoją stronę racji. Oprócz rodziców – na nich nie miała żadnego haczyka. Na Zachary’ego miała jeden. Po prostu ją kochał lubił nieco bardziej niż innych i zapewne nieco mniej niż Harper-Jacka. Widziała w jego oczach błysk, którym darzył ją jak tylko ich spojrzenia krzyżowały się. Coś w brzuchu jej się przewracało, a dech jej zapierało w takich momentach; usta pierzchły jakby potrzebowały ust prescottowych. Pragnienie zaś było ogromne, jak nigdy dotąd, ale nie tylko fizyczne. Co wieczór chciała opowiadać mu jak minął jej dzień; wyżalić się, że kupiła zepsute jabłka albo że matka wciąż ją namawia na koncert w Budapeszcie z jakąś tam, skądś tam orkiestrą, ponieważ pieniądze z tego są ogromne – a najlepiej to niech w telewizji wystąpi, w Katedrze Dzieciątka Jezus.
Poczuła z Zacharym wyjątkową więź, czego nigdy nie miała okazji poczuć. Wdzięczna była losowi, że połączył ich drogi, by teraz tworzyli jedną, wspólną. Może nie była gotowa na deklarację na zawsze, lecz powoli dojrzewała do pragnienia zamieszkania z nim, by mogli dłużej być razem. Przyłapywała się na tym, że jest o niego zazdrosna; nie chciała się dzielić, nie lubiła tego.
Gotowa była za to na zmianę statusu na Facebooku na: w związku z Zacharym Prescottem. Przekraczali wszelkie granice randkowania, dążąc do oficjalnego bycia parą. Wszystko jednak szło naturalnie, więc Teresa nie zamierzała niszczyć tej wspaniałej linii czasu przez swoje narwanie. Pozwoliła sobie w końcu wyluzować i przestać kontrolować wszystko.
- Nie, nie lubię, weź, nawet tak nie mów – mruknęła z oburzeniem, krzywiąc się jakby brzydziło ją określenie życia bajką. To jednak nie była prawda, bo tak – lubiła jak jest bajkowo, jak Zachary jest jej księciem, a ona jego księżniczką. Musiała jednak zachować twarz twardzielki, dlatego uśmiechnęła się dopiero, gdy odwrócił spojrzenie na moment. – Hej, spokojnie, następnym razem nie będziesz wchodził po pergoli. Zrzucę ci moje włosie, może nie złote, ale Roszpunka też po ścięciu miała brązowe, więc podobieństwo dalej jest – dodała jeszcze, tym razem z pewną dumą i rozbawieniem.

Taki z niego książę, jak z niej księżniczka – korona wciśnięta na siłę, bez zapytania, jeszcze przed dniem narodzin. Wznoszeni na piedestał, obdarowywani prezentami i obsypywani pieniędzmi. Mimo to, wciąż coś im nie pasowało. Pieprzeni królewianie, co na ziarnku grochu śpią. I choć Zach powoli wyrywał się z tego, chociażby przeprowadzką. Ona, Teresa, wciąż żyła z rodzicami, przyjmowała od nich prezenty w postaci nowego auta czy telefonu i pluła we własne odbicie lustrzane. Nienawidziła tego, jak bardzo ją przekupują do pozostania w domu rodzinnym i bycia uległą. Bardzo chciała to zmienić, a powoli zaczynała mieć nadzieję, że to właśnie Zachary pomoże jej i przy okazji potowarzyszy jej w nowej drodze życiowej.

Pragnienie bycia kimś niezależnym było większe niż chęć posiadania pieniędzy od rodziców. Miała własną sumę odłożoną, więc mogłaby w końcu szarpnąć za smycz i rozerwać kolczastą obrożę, zanim roztopi się pod wpływem gorących rządów państwa Kingsley. W niej pokładali największe nadzieje na dobre dziecko, co powodowało w niej torsje z bezsilności.
Czuła za to wielką siłę w jego ramionach. Czuła się – to trochę absurdalne – kochana. Tak szczerze, nie dla pieniędzy ani dla rozwijania kariery i rodzinnego nazwiska. Topiła się również, lecz to było pozytywny wpływ Prescotta. Uniosła na niego spojrzenie, uśmiechając się promiennie. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce od chłodnego powietrza pomieszanego z wypitą gorącą czekoladą.
- Udało się, ale patrzyli na mnie podejrzliwie przez kolejne trzy kolacje. Teraz zamontowali lepszą, metalową, więc droga do mojej sypialni stoi przed Tobą otworem – rozłożyła ręce, prezentując otwór i ponownie wtuliła się w niego bardziej, dłoń układając na jego udzie. – Chcę się wyprowadzić od nich w końcu i żyć na swoim. Nie chcę skończyć jak mój brat, który ma dwadzieścia cztery lata i cały czas okupuje tą samą sypialnię, nie planując nawet przeprowadzki na własne metry kwadratowe. Myślisz, że znalazłabym sobie coś na wynajem w jakiejś przyzwoitej cenie niedaleko uczelni?

Może moglibyśmy razem coś znaleźć, by zamieszkać tam wspólnie? Czy to za wcześnie?

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Lubił ją. Naprawdę ją lubił. Ale dziewczyny takie jak Teresa nie po to pojawiały się w życiach chłopców takich, jak Zach – aby je, zwyczajnie i bez cienia podejrzeń rzucanych ukradkiem, lubić.
Dziewczyny takie jak Teresa od dziecka uczone były, aby nie uśmiechać się za bardzo (pod żadnym pozorem, na przykład – nie należało promiennym grymasem przekraczać bladych różów linii dziąseł).
Żeby wyglądać zawsze ładnie i nienagannie, ale znowu nie stroić się przesadnie (rozsądny krój dekoltu; a jeśli spódniczka – to poniżej kolana; inaczej mogłoby się rozpraszać podlotków płci przeciwnej – wtedy nawet, co za absurd, jeśli szkoły do koedukacyjnych nie należały, absolutnie).
I dziewczyny uczone – od samego początku, że poza nauką i treningiem (palce – klawisze – palce – struny – palce – stronice powleczone pasmami pięcioliń) – istnieją też odpowoiednie techniki, by, rzeczywiście rozpraszać. Przez formę zakazu uczyły się nowych umiejętności.
Chłopcy natomiast – własne wnioski wyciągali na podstawie obosiecznych zasad. A zatem, że tam właśnie, w cieniu kotłującym się pod cięciem sukienki; rodzi się fantazja. Wyścig i pogoń.
W rezultacie: jak to w życiu. Każda z grup była po prostu, kurwa, skrzywiona skrzywdzona.
A zatem: dziewczyny takie jak Teresa należało – przede wszystkim – adorować. I Zachary mógł przecież spełniać wszelkie wymogi oraz całe naręcza obowiązków, którymi przykładny związek dwojga ludzi z szanujących się domów (czy może, nazywając po imieniu – jakiejś chorej socjety) był obciążony. Mówić – że tak, w tym jest jej do twarzy. A w tym? Oj, w tym? W tym jeszcze lepiej, choć przecież wydawało mu się, że to niemożliwe. Mógłby – z chęcią wkupienia się w rodzicielskie łaski państwa Kingsleyów, zasugerować – że, rozumiesz Terry, może faktycznie z tym Budapesztem to nie znowu taki zły pomysł...?
Ale Zachary, w tamtej chwili, wsłuchiwał się – po prostu (aż?) – w to, co mówiła do niego dziewczyna. Nawet jeśli problemem, któremu chciała się poświęcić, były jabłka; takie, rozumiesz, z wierzchu zupełnie okej, ale w środku.... I patrzył; skoro pokazać chciała mu tę stronę swojego życia, odartą z ozdobnego blichtru.

Zachary? Kochasz ją?
Zachary opiera policzek na rozwartej dłoni. Patrzy przez okno.
Kochasz?
Spojrzenie ma mętne; i sięga nim dalej, niż pozwala na to horyzont. Jaki, kurwa, horyzont? Pod zamkniętymi powiekami – nie ma żadnych horyzontów. Nie ma granic. Nie ma więc, także, czego przesunąć.
Zach?
Co?

Nie patrzy już przez okno. Zresztą – jakie znowu okno? Nie ma tu żadnych okien. Patrzy na dziewczynę. Przygląda jej się z zaskoczeniem – choć nie jest to znowu żadne zdumienie. Ot, czysta ciekawość, która osiadła na twarzy i nie za bardzo miała ochotę się z niej, gdziekolwiek, ruszać (może nie miała – po prostu – dokąd).
Bliżej uniwersytetu? – Unosi brew. – Masz na myśli... Fremont? Portage Bay? – Poddaje ją ostrożnej lustracji. Jakby zalążkiem ruchu – uśmiechu – oddechu przepuszczonego nosem – trzepotem rzęs miała naprowadzić go na poprawną odpowiedź.
Tylko że Zachary – z założenia – niewiele miał wspólnego z poprawnością.
Co ty, kurwa, robisz? Zachary? Co ty robisz? Czego ty, właściwie, chcesz?
Zaszepnięte, jakże niepoprawnie: w s z y s t k i e g o.
Chłopak zahacza spojrzeniem o własny palec wskazujący; palcem tym, natomiast, przemyka po dziewczęcym udzie – kreśli bezwiedną linię. Po wierzchniej bieli sukienki – w kierunku kolana. I z powrotem (potyka się o rąbek sukienki, ale nie wbiega pod niego).
Zawsze możesz zamieszkać w akademiku. Bliżej się nie da – mówi. A potem wzrusza ramionami. Przechyla sugestywnie głowę, unosi spojrzenie. – No, w teorii. W praktyce byłabyś u mnie. A do domu zachodziłabyś na weekendy. Przykładna, oddana edukacji córka. Ty miałabyś ich z głowy, oni też byliby zadowoleni...

Kochasz ją, Zachary? A co to znaczy?
Rozumiem ją. A co to znaczy?

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubił ją? A może kochał? Tak jak ona kochała jego? Chciałaby, aby ją kochał. To byłoby coś zupełnie innego, nowego dla stłamszonej duszy Teresy. Pragnęła czuć coś podobnego, o czym opowiadały jej koleżanki z chóru. Momentami wydawało to się surrealistyczne albo nawet i filmowo-książkowe. Wraz z każdą opowieścią, widziała w głowie urywki jak z przerwanego filmu w postaci pojedynczych klatek. Okazja przyszła w końcu, niespodziewanie, na basenie miejskim Splash; wraz z uderzeniem zimnej wody o delikatną, zmarzniętą skórę, poczuła też uderzenie strzały, wbitej w serce niepostrzeżenie. Niespodziewanie wręcz. Chciała, ale nie chciała kochać. Zajęcie to jest czasochłonne, zobowiązujące i zupełnie nieodkryte. Czy kocha się tak jak własnego ojca? Czy brata? A może jest to zupełnie coś innego?
Kogo powinna pokochać? Etykieta nakazuje wybrać chłopca z przykładnego (czyt. bogatego) domu, wraz ze sławnymi w socjecie rodzicami. Najlepiej, jakby należeli do Klubu, gdzie razem mogliby napić się Martini i zagrać partyjkę golfa. Męża wtedy mogą wybrać własnej córce. Przykładnego. Mądrego. Niekoniecznie przystojnego. I tak będzie ją zdradzać, a ona jego. Wystarczy zrobić transakcję wiążącą, a następnie powiększającą imperium Bogaczy. I voila! Tragedia sukces murowany.
Jeśli nie golf i szampan do śniadania – drink do występów córki Kingsleyów. Nigdy nie wysłuchali w ciszy, zawsze za to komentując każdy moment i śmiejąc się cicho w swoim gronie albo ignorancko klikając w ekrany swoich smartfonów. To zawsze bolało najmocniej, gdy musiała przyznawać się do nich po koncercie, ponieważ przychodzili z kwiatami i wychwalali ją, zadowoleni, że znają taką artystkę! Znów ją to czeka, już za kilka tygodni i na samą myśl robiło jej się niedobrze. Mogłaby w końcu uciec, ale dokąd? I czy aby na pewno już są jacyś my? Czy dalej są tylko: Teresa oraz Zach? I znów marzyła – bo marzyć trzeba, a ona żywiła się tymi nadziejami bardziej niż czymkolwiek innym. Sił jej dodawała.
A marzyła, że wyrwie się z elity wraz z Zacharym Prescottem.

Więc kochasz go, Terry?
Odpowiedź przychodzi bez zawahania: T A K.

Odpowiada mu spojrzeniem, zauroczona delikatnym uśmiechem, błąkającym się w kąciku jego miękkich ust. Zsuwa wzrok i na nie, skuszona kolejnym marzeniem, w którym to całuje go niespiesznie, czule. Dostaje gęsiej skórki; i początkowo sądzi, że to od własnych myśli, lecz bardziej od dotyku, który jej daje i spojrzenia, którym ją owiewa.
- Jeszcze nie wiem, byle uciec od rodziców – odpowiada cicho, zbyt nieobecnym tonem głosu. Zahipnotyzowana bliską obecnością swojego chłopaka nie jest w stanie funkcjonować jak o czystym umyśle. Nie chce jednak z tego rezygnować. Pragnie go kochać i tonąć w tych uczuciach jak nigdy. Wie, że taka okazja może być jedyna w życiu. Nie chce widzieć świata poza nim i podejmować głupie decyzje pod wpływem rozkojarzenia z miłości. Pragnie nie żałować i nie myśleć. Pragnie w końcu żyć.
Chwyta jego dłoń w swoje drobne, by ułożyć je na swoich udach. Nie zamierza go puścić, nie teraz. A najlepiej: nigdy.
- O, to jest pomysł. A powiedz mi… czy w tej nowej rzeczywistości miałabym u ciebie swoją półkę? Ewentualnie dwie? I … zasypiałabym przy tobie trochę częściej niż teraz? - mruży oczy, zerkając na niego nieco niepewnie. Dobrze go zrozumiała? Chce z nią mieszkać? A raczej: by zamieszkała z nim.
Na jej ustach pojawia się zalążek uśmiechu, lecz nie jest popychany ku szerszemu, by nie zawieść się przedwcześnie. Mimo wszystko, pochyla się ku Zachowi i opiera czoło o jego, będąc w gotowości, by wkrótce pocałować go – lecz to za chwilę, po uzyskanej odpowiedzi potwierdzającej, ma nadzieję.
Pewna jest przynajmniej jednej kwestii. Kocha go. Po raz pierwszy naprawdę kocha.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Christmas Wonderland”