Vladimir: They make a noise like wings… Like ashes.*
Trzask. Klik. Tyk. Tyk-tyk-tyk-tyk.
Kobieta po tamtej stronie linii ma głos spokojny, i zrównoważony. I cała jest taka właśnie: zrównoważona, i spokojna. Jeśli byśmy ją widzieli - a nie słyszeli jedynie - skonstatowalibyśmy, że istnieje jakby tylko od połowy, całą dolną częścią tułowia niknąc za perfekcyjnie równym cięciem recepcyjnego kontuaru. Nie wiemy, co znajduje się pod nim - i czy w ogóle cokolwiek. Jakby całe jej jestestwo ograniczało się do bardzo, bardzo zadbanych dłoni raz po raz frunących od klawiatury komputera, do telefonicznej słuchawki i z powrotem, do błękitu fartucha narzuconego na wzorzystą bluzkę z poliestru, do piętnastu kilogramów nadwagi nabytej w próbie ukojenia nerwów przekąskami z automatu, do kolczyków z imitacji kości słoniowej i do głosu, co nie zadrży nawet najgorsze wiadomości wdychając czule w ucho słuchacza.
Ma na imię Lucille, ale tak prawo ma nazywać ją jedynie mąż. Wszyscy tutaj znają ją jako Lucy. Lucy Edgerwood. Lat czterdzieści jeden. Tryb życia: siedzący. Tryb myślenia: systematyczny. Na stanowisku cztery-do-sześciu dni w tygodniu, zazwyczaj na nocki. Od szesnastu lat na tej samej pozycji.
- Zawsze w punkcie stycznym między dwiema szalkami wagi trzymanej w dłoni przez Temidę.
Wie, że to tylko złudzenie - więc mruga, i ponownie odnajduje siebie. Ciepłą, nawykowo pogodną twarz, fioletowe kreski starannie wyrysowane na powiekach. I przypomina sobie prawdę, która pozwala jej odzyskać balans:
Ona wyłącznie przekazuje wieści.
- Niejednokrotnie - tylko poczcie głosowej.
(Tak jest i teraz).
Z tej strony Lucy Edgerwood, jestem rejestratorką izby przyjęć Swedish Hospital, oddziału w Cherry Hill, numer rejestracyjny: siedemsiedemdwazeroosiemjeden. Chciałabym na wstępie zaznaczyć, że rozmowa jest nagrywana.
Pani Hartwood? Kontaktuję się z panią, ponieważ została pani zapisana w dokumentacji pacjentki Phoenix Grace Farrell, urodzonej trzynastego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku, jako osoba pierwszego kontaktu w nagłej sytuacji.
Dzwonię, żeby poinformować panią, że pani Farrell trafiła do nas dzisiaj na szpitalny oddział ratunkowy po godzinie pierwszej w nocy. Pani Farrell została przywieziona przez niezidentyfikowanego mężczyznę. Nie zdołaliśmy pobrać jego danych, ale poinformowaliśmy już o tym odpowiednie służby. W chwili przyjęcia pacjentka była nieprzytomna.
Lucy Edgerwood nie ma dzieci. Nigdy ich nie chciała, a i Peter nie palił się jakoś do ojcostwa. Zawsze dobrze im było tak, jak im było - we dwoje, w kojącej monotonii powtarzalnego rytmu życia.
Lucy lubi piec ciasta, czytać romanse, zwłaszcza te z epoki, pomagać Peterowi w ogrodzie i, od niedawna, szyć zwierzątka z filcu. Dzień zaczyna od szklanki letniej wody z cytryną i miodem, kończy - batonikiem zbożowym i kubkiem herbaty z rumianku. Ma syndrom jelita drażliwego, uczulenie na ananasa i fistaszki, woli koty od psów, i Bidena od Trumpa. Na czwartego lipca zaprasza sąsiadów na barbecque, i piecze dla ich dzieci i wnuków flapjacki ozdobione czerwienią, błękitem i bielą spożywczego lukru.
W dzieciństwie chciała być nauczycielką, ale życie zdecydowało za nią. Mimo braku poczucia kontroli nad swoim losem, Lucy lubi jednak swoją pracę. Wykonuje ją sumiennie, rzadko popełnia błędy - a jeśli już, szybko je naprawia.
Dziś popełni jednak taki, którego poprawić się nie da. Popełni go z pobudek, z których ludzie zazwyczaj popełniają błędy.
Będzie chciała dobrze.
Nie wie, czemu: dziś akurat, teraz, w tej, a nie innej rozmowie.
I myśląc o tym na łożu śmierci - za pięćdziesiąt cztery lata, o niczym już tak nie marząc jak o tym, by dołączyć do męża w Królestwie Niebieskim - także nie będzie wiedziała.
Bo takie rzeczy - jak wiele innych rzeczy w życiu - zdarzają się po prostu.
Przypadkiem.
Bez sensu, bez celu, bez wytłumaczenia.
- Jak poślizg na moście Aurory, jak spotkanie na koncercie, z którego wychodzi się z cudzym kapeluszem na głowie, jak rozlanie herbaty na spotkaniu AA, jak karton mleka truskawkowego przesunięty po kafeteryjnym stole.
Jak wahadłowy ruch huśtawki pomiędzy wszystkim i niczym.
Vladimir: Two thieves. One is supposed to have been saved, and the other... - he searches for the contrary of "saved" - ...damned.
Estragon: Saved from what?
Vladimir: Hell.*
*Samuel Beckett - Waiting for Godot