WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Powodów mogło być wiele. Kiedy po szkole rozniosło się, iż Swallow wyjechał i nigdy nie wrócił mając w poważaniu ostatnie egzaminy oraz koniec nauki w szkole średniej, znaleźli się tacy, którzy podziwiali brawurę chłopaków. Znacznie częściej jednak dominował głos, iż wyjechał w trasę swojego idola goniąc za niepoprawnymi marzeniami. Z początku, wchodziła w dyskusję z tak absurdalnym komentarzem, obiecał w końcu, że do Vegas pojadą razem. Jeszcze tego samego dnia, w którym odbiorą świadectwa. Ufała mu, choć nie dotrzymał już raz danego słowa. Czekała na niego początkiem lata, nerwowo odświeżając telefon, na którym nie wyświetlała się ikona nowej wiadomości, bądź nieodebranego połączenia. Znowu, w panice, obdzwoniła wszystkie szpitale, była nawet pod domem Nicholasa, lecz nie zastała w środku ani jego, ani jego matki. Wyszła do pracy, odpuściła więc po trzech godzinach siedzenia na chodniku, musząc przełknąć gorycz kolejnego rozczarowania.
Dzisiaj, kiedy przyglądała się jego twarzy, poważniejszemu spojrzeniu, ciemnym jak noc włosom, których przydługie kosmyki wpadały mu do oczu... Westchnęła w duchu, mając w sobie tak samo wiele wątpliwości, co czystej radości, że... wrócił. Chciała wierzyć, naprawdę, iż już nigdzie się stąd nie ruszy. Tylko czy byłoby to uczciwe? Miała jeszcze prawo oczekiwać, że brałby jej osobę pod uwagę w swoich planach? Nie była już częścią jego życia, została w Seattle. W miejscu, od którego na dekadę odciął się grubą kreską.
- To był wypadek samochodowy. Jadący z naprzeciwka dostawczak, nagle zaczął jechać z nimi na czołówkę. Ojciec zjechał na pobocze, chcąc ich ratować. Wpadł w poślizg. Ponoć, zginęli na miejscu, od razu, nie zdają sobie z tego tak naprawdę sprawy... - powtórzyła raport zrelacjonowany jej przez służby porządkowe z mniejszym, właściwie to żadnym ładunkiem emocjonalnym. Mogła już mówić o tym z dystansem. Bez łamiącego się głosu, płaczu, niedowierzania. Dotknęła do jego ręki, wtulając na moment otwartą dłoń mocniej w swój policzek. Szorstki dotyk, pozostawił po sobie uczucie ciepła rozlewające się po skórze.
- Gdzie się zatrzymałeś? U mamy? - błądziła jeszcze po omacku w sferze tych mniej niewygodnych pytań, uważając, że nie ma prawa oczekiwać właściwie to żadnej odpowiedzi. Mało tego, nie powinna w ogóle pytać, lecz o tym fakcie zdała sobie sprawę zbyt późno. Kiedy jednak odważyła się odezwać i poznać choć otoczkę jego motywów.
Wiatr tańczył wśród liści i gałęzi, wzdrygnęła się, kiedy zimniejszy podmuch owiał ich pośrodku alejki. Mimochodem, przybliżając do siebie. Stali tutaj osamotnieni, nikt nie nadchodził, nie słychać było odgłosów przestawianych świeczek, bądź nabieranej wody z miejskiego punktu dostępu. Rzuciwszy krótkie chodź, Rose pociągnęła go w stronę oddalonej bardziej od ich miejsca spotkania cmentarnej bramy. Nałożenie drogi wydawało się jej rozsądniejsze, co, jeśli po wyjściu na drugą stronę muru, rozejdą się każdy w swoją stronę i więcej nie zobaczą? Prowadziła chłopaka do wyjścia wolnym krokiem, wciąż trzymając jego dłoń. Nawet, kiedy wąska ścieżka zmuszała ich, aby iść gęsiego, wyciągała za siebie rękę, robiła wszystko, byleby nie musieć rozpleść warkocza z ich palców.
-
Zawiódł Rose — to było pewne, ale chciał to wszystko naprawić; nie liczył na nic i jeśli nawet, zaraz karcił się w myślach za te podszepty serca, które dochodziło do głosu w całkowitej ciszy najczęściej, kiedy leżał jakby był zupełnie bezwładny na łóżku w rozkopanej pościeli i wpatrywał się w sufit tak, jak dzisiejszej nocy nie mogąc zasnąć po tym wszystkim czego dowiedział się od matki i w co nie był w stanie uwierzyć tak długo, jak długo Rose nie powtórzyła tych samych słów dodając do nich jedynie więcej szczegółów. I dziwił się jedynie jak mogła o tym wszystkim mówić tak spokojnie? A może tylko mu się wydawało, bo przecież czy jej oczy nie przygasły na moment bardziej? Czy nie spuściła na chwilę drżących powiek, które podnosząc ciężko od razu wpatrzyła się w jego twarz? Przekrzywił głowę przyglądając się jak wtuliła policzek we wnętrze jego dłoni — tak, jak kiedyś tylko z tym czającym się gdzieś w środku smutkiem, którego wcześniej nie było i czy to nie on sprawił, że się pojawił?
– Tak – odpowiedział mrugając kilka razy, jakby musiał zastanowić się chwilę nad odpowiedzią. – Ale... – zaczął niepewnie, wręcz mogłaby pomyśleć, że wręcz onieśmielony być może własnymi słowami, które przyszły mu do głowy i zastanawiał się tylko czy powinien wypowiedzieć je na głos. – Ale muszę poszukać czegoś dla siebie. Nie mogę tam zostać – dodał marszcząc czoło i przygryzając nerwowo dolną wargę jednocześnie spuszczając głowę niżej i błądząc spojrzeniem w przestrzeni a nie jak przed chwilą jeszcze po twarzy Rose. Tak wiele chciał powiedzieć, ale nie wiedział czy mógł — po tylu latach? I więcej jeszcze pragnął wyjaśnić, ale czuł, że nie zbierze się nigdy na tak wiele odwagi i śmiałości, tym bardziej że musiałby poruszyć najbardziej wstydliwe kwestie chyba, o których nie wyobrażał sobie, że mógłby rozmawiać z kimkolwiek a tym bardziej z nią. W jego głowie pozostała tamtą nastoletnią dziewczyną — wciąż tak samo niewinną i delikatną. Nieskalaną całym tym brudem, który czasami miał wrażenie, że wnosił w jej życie swoją obecnością.
– Sprzedała dom po babci i przeprowadziła się z powrotem nad zatokę do jednej z tych odnowionych kamienic. I chyba nie chcę już tam mieszkać, chociaż kiedyś... – przerwał; to nie miało sensu. Co mogło to obchodzić Rose? Zrezygnował z niej, więc na co on w ogóle liczył? I nabrał głębiej powietrze gotów przeprosić ja, kiedy zamknęła mu usta dotykając ostrożnie palcami do jego warg; miała tak bardzo zimne dłonie, że najchętniej chwyciłby mocno obie i zaczął rozcierać w swoich, chociaż niewiele cieplejszych od jej. I kiedy szepnęła tak cichutko chodź przez moment nie był pewien czy dosłyszał ją i czy dotarło do niego, co powiedziała, ale kiedy zrobiła krok a potem następny, ruszył zaraz za nią powoli.
– Mam samochód zaparkowany od strony kościoła – zaczął niepewnie starając się mimo wąskiej ścieżki iść obok niej, jak najbliżej i widząc jak od czasu do czasu jej drobne ciało przechodził dreszcz, zwolnił i na moment tylko wyswobodziwszy dłoń z jej wyjątkowo mocnego uścisku, na co odwróciła w jego stronę głowę akurat w chwili, w której zarzucił jej na skulone ramiona swoją kurtkę zostając w cienkiej białej koszulce i zarzuconej na nią też niewiele grubszej wyglądającej jak flanelowa koszuli w kratę. Uśmiechnął się niepewnie i łapiąc z powrotem jej dłoń i ruszając, chociaż nie był pewien dokąd tak naprawdę dojdą...
We're caught in a trap; I can't walk out
Because I love you too much baby
-
Stare rany zapiekły, kiedy zdała sobie sprawę kto stał obok. Na szczęście, szwy trzymały mocno i nie pozwoliły puścić. Mimo dyskomfortu, niewygody, Rose zdołała przemóc się i zachować tak, jak chciała. Jak podpowiadało jej serce. Na przekór mętliku w głowie, głośnym myślom i ambiwalentnym odczuciom. Jego objęcia, wyciszyły większość z niesfornych głosów i teraz, kiedy szli trzymając się za ręce, ostatnie uparciuchy musiały dać za wygraną oraz odpuścić.
Liczył się on. Zawsze liczył się tylko on.
Przytaknęła, uchwyciwszy jego spojrzenie. Na wybrukowanej ścieżce, nie musiała się martwić wystającymi korzeniami. Mogła iść, patrząc się na niego, ignorując bez obaw to, co mieli pod nogami.
- Rozumiem. Nie wiem, czy wiesz, ale ja też zdecydowałam się sprzedać dom po rodzicach. Był wielki, a ja sama. Teraz, z tego co mówiła agenta nieruchomości, mieszka tam młode małżeństwo z dwójką małych dzieci, która jest zachwycona ogrodem i huśtawką, jaką zrobiłeś na drzewie - urwała, niepewna, czy tak swobodne wybieganie w przeszłość to dobry pomysł. Jeszcze przed szkoła średnią, środkiem upalnego lata, zbili kilka desek, a grubą linę przewlekli przez ich nie do końca profesjonalnej ocenie najszerszej gałęzi; bujali się wspólnie na prostej, mało wygodnej huśtawce, zastanawiając, jakie kształty przyjmą chmury, gdy wyjdą zza rozłożystego drzewa.
- Wynajęłam pokój u Syda w Chinatown. Smaży pyszne naleśniki i jest bezproblemowym współlokatorem, jeżeli tylko zaakceptujesz jego rodzinę kotów. Pepper nie da się nie kochać, ona Cię już o tym przekona... - parsknęła cicho, ponownie zerkając na Nicholasa, aby upewnić się, że w wyrazie jego twarzy nie nastąpiła żadna, negatywna zmiana. Szukała w nim tej cienkiej granicy, którą lepiej nie przekraczać. Nie tu i nie teraz. Oboje nie wydawali się być gotowi na konfrontacje z ponurą prawdą.
- Syd ma jeszcze dwa wolne pokoje, gdybyś potrzebował noclegu. Możesz też... Możesz zatrzymać się w moim. Dopókiczegośnieznajdziesznatałe - dodała pospiesznie, tak, że słowa zlewały się w jedną całość. To był moment. Napływ odwagi. Kolejny podszept serca. Rose spuściła wzrok na buty, czując niespodziewanie na ramionach ciężar kurtki, zadarła głowę i... poprawiła skórę narzuconą na jej wychudzone ciało.
- Dziękuję - szepnęła, tak że jej głos mógł zgubić się wśród szelestu liści. Na nowo, zacisnęła palce na jego dłoni. Doszli już do cmentarnej bramy, ale Rose niespodziewanie skręciła, tak że wydeptaną ścieżką w trawie, obchodzili mury nekropolii coraz to mniejszym, wolniejszym krokiem. Zatrzymała się pośrodku pustego pola, gdzie jeszcze nie dotarła linia nagrobków. W miękkiej, niewykoszonej trawie, wydawała się zapadać te kilka centymetrów pod ziemią.
- Powinniśmy wracać? - rozsądek potwierdzał, ale serce... Serce kazało jej nie ruszać się nawet o krok.
-
Przytaknął skinieniem głową. – O tym mama też mi wspomniała, bo... – przerwał w ostatniej chwili gryząc się w język, bo niewiele brakowało, żeby przyznał, że „chciał iść do niej zaraz po powrocie”. Zmieszał się i zamyślił na moment, żeby kiedy dotarło do niego coś, co powiedziała o huśtawce, którą zrobili razem i na której potrafili spędzić czasami i cały dzień, uśmiechnąć się samemu przyłapując na tym, że przez krótką chwilę nie słuchał, ale jakimś dziwnym trafem, jakby jej głos odtworzył się mu w głowie, przypomniał sobie, że mieszkała tam teraz rodzina z dwójką dzieci i to one był tak zachwycone tą prowizoryczną bardziej niż z prawdziwego zdarzenia huśtawką. – Ja nie wiem kto wprowadził się do domu babci – przyznał unosząc na moment ramiona w górę, jakby chciał nimi wzruszyć, ale to nie było do końca to; potrząsnął ramieniem i dodał, że właściwie sam nie wie czy chciałby wiedzieć. I teraz dopiero wzruszył ramionami unosząc brwi wyżej i nieśmiało się uśmiechnął. Nie miał pojęcia kim był Syd i przez chwilę nie do końca rozumiał dlaczego miałby zaakceptować jego koty skupiają całą swoją uwagę tylko na jednym — tym jej stłumionym, ale szczerym i mimo wszystko radosnym, cichym śmiechu, na który nie mógłby nie uśmiechnąć się odrobinę pewnie już i o wiele bardziej naturalnie. Dopiero, kiedy wspomniała że ten nieznany Syd ma pokoje do wynajęcia, zrozumiał o czym myślała i..., aż zatkało go w pierwszej chwili, bo nie tego się spodziewał a sama świadomość, że w ogóle pomyślała jak mu pomóc była tak nieopisanie cenna. I nie myśląc wiele ledwie skończyła mówić, objął ją ramieniem za szyję i pocałował w skroń, żeby speszyć się zaraz i cofnąć rękę a zamiast niej jakby na ramionach ułożyć Rose swoją kurtkę.
Nawet jeśli było chłodno, nie czuł tego właściwie zawstydzony wciąż swoją własną kompletnie nieprzemyślaną reakcją, na którą także czuł, że nie powinien sobie pozwolić. Zawstydzony, czując ciepłe szczypanie rumieńców wychodzących mu przez szyję na policzki, szedł obok niej i kiedy skręciła odbijając od bramy znów w głąb cmentarza, nie zaprotestował; miał tylko nadzieję, że nie był tak czerwony, żeby nie zrzucić tego na wiejący coraz mocniej wiatr.
Spojrzał na nią, kiedy zatrzymała się z dala od ostatnich nagrobków kończących się kilka metrów za nimi, jakby odcięte linią, której nie mogłyby przekroczyć i pokiwał niepewnie głową.
– Chyba tak – przyznał. – Podwiozę cię dokąd będziesz chciała – dodał wyciągając dłoń w stronę jej twarzy, z której odgarnął niesforne kosmyki jasnych tak, jak kiedyś jego, włosów. – Jadałaś śniadanie? – Zapytał z nadzieją, że może pozwoliłaby zaprosić się gdzieś, gdzie mogliby być chociaż jeszcze chwilę razem. I wbrew wszystkim tym podszeptom, że nie miał prawa, że nie powinien, miał nadzieję, że Rose się zgodzi.
We're caught in a trap; I can't walk out
Because I love you too much baby
-
Nie zapytała, czy reakcja Nicholasa była równoznaczna z tym, że się zgodził. Dla Rose, był to oczywiste, inaczej skąd ten nagły entuzjazm i niedowierzanie, że mogłaby mimo wszystko chcieć widzieć go u siebie? Początki były ciężkie, lecz Syd nie należał do problematycznych współlokatorów. Zaakceptowała jego dziwactwa i specyficzne bycia, on także był wyrozumiały dla jej przyzwyczajeń. Dotarli się, znaleźli wspólny język, a nawet zaprzyjaźnili. Wierzyła, że chłopak nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli Nicholas zajmie jeden z dwóch wciąż wolnych pokoi w ich mieszkaniu, bądź na te kilka, najbliższych dni, zatrzyma się u niej. Parsknęła w myślach, kiedy przeszło jej przez nie stwierdzenie, że na poczekaniu znajdzie sposób, aby wydłużyć ten odcinek czasu, gdyż... No właśnie? Co takiego chodziło jej po głowie, podyktowanego wyłącznie sercem i absolutnie nie mającego zbyt wiele wspólnego z rozsądkiem?
Ogarnij się, Rose. Jedno spotkanie, ulotna czułość, odrobina troski nie zmieni tego, jak wiele ich zaczęło różnić po tak długiej rozłące. To było coś, czego nie da się od tak zmienić. Prawdę mówiąc, w ogóle nie było na to szans. Nie przeskoczy się przepaści, nie cofnie straconego czasu. Ale czy aby na pewno? Łudziła się, spoglądając w jego oczy, iż jeszcze nie wszystko stracone. Może i było to głupie, nierozsądne, w sposób tak oczywisty wystawiać się na kolejne rozczarowanie, nie potrafiła jednak inaczej. Nie, kiedy był tak blisko, trzymał ją za rękę, a kurtka mimo wszystko pachniała tak, jak zawsze pachniał Nicholas; wrócił w końcu. Po tylu latach. Nawet, jeśli nie do niej, nie dla niej, to... wrócił. Tyle - tylko? aż? - wystarczyło na początek.
- Możesz podwieźć mnie do domu i wejść na kawę - gdyby chciał zaprotestować, gotowa była pociągnąć go za rękę i tym samym, przyciągnąć bliżej siebie, tak, że niemalże stykaliby się czubkami nosów.
- Nie, nie jadłam jeszcze śniadania. Na rogu najbliższej przecznicy, jest piekarnia, w której mają dobre, świeże i ciepłe bajgle oraz nie najgorszą kawę. Masz ochotę spróbować? - nie dała się prosić. Świadomie bądź nie do końca, powiedziała dokładnie to, co chciał usłyszeć.
Owinąwszy się jego ramieniem, którym opatulił ją w drodze pod wiatr, wyszli z cmentarza przekraczając starą, zardzewiałą, otwartą w godzinach dostępności cmentarza bramą. Pozwoliła, aby dalej prowadził Nicholas, a kiedy otworzył jej drzwi czerwonego cadillaca od strony pasażera, zatrzymała go przytrzymując nadal rękę chłopaka, a następnie zadzierając wyżej głowę.
- Nie spieszysz się nigdzie, prawda? - prawda!?
-
Zawahał się na moment — nie mieszkała sama, nie u siebie, więc nie był pewien czy mógłby? Pamiętał przecież, że kiedy przeprowadzili się do domu babci przyjaciółki mamy nie miały prawa przestąpić nawet progu, a on... Czasami, chociaż o wiele rzadziej niż tych kilkanaście lat temu, kiedy chodzili do szkoły, czuł się tak, jakby miał wypiętnowane na czole to jedno określenie — „syn dziwki”. I kiedy ludzie przyglądali się mu, chwilami nie wiedział gdzie popatrzeć ani co powiedzieć. Denerwował się tylko coraz bardziej i jeśli tylko mógł..., uciekał; w tym miał doświadczenie.
– Nie chcę przeszkadzać – odpowiedział po części zgodnie z prawdą, ale bał się, że tym samym nie spędzą z sobą więcej czasu dzisiaj..., i nie był pewien czy spotkają się jeszcze, dlatego nie myśląc wiele i kierując się jedynie tą rozpalającą się w nim coraz mocniej nadzieją zapytał o śniadanie, tym bardziej że wydawała się mu o wiele szczuplejsza i jeszcze miała te niezdrowe cienie pod oczami. A gdyby się zgodziła i mógłby ukraść trochę czasu w jej obecności losowi..., musiał zaryzykować ewentualne rozczarowanie. Tylko że Rose odpowiedziała tak, jak naprawdę chciał, żeby się zgodziła. Uśmiechnął się i skinął głową w odpowiedzi. – Ja też nie..., więc jak najchętniej – przyznał dotykając do całkiem płaskiego, kiedy przytknął do niego materiał cienkiej koszulki przesiąkniętej wilgocią unoszącą się w powietrzu. Podał jej rękę i mimo wszystko wciąż tak samo wolno, ruszyli do bramy, za którą wyszedłszy skinieniem głową wskazał na ciemnopurpurowy Cadillac, który najlepiej prezentował się w promieniach zachodzącego słońca, kiedy złoto promieni przenikało się w głęboki fiolet.
Zupełnie nie spodziewał się jej pytania; zaskoczyła go naprawdę i przez moment nie wiedział, co odpowiedzieć, więc pokręcił wpierw w odpowiedzi głową. – Nie – wyszeptał po chwili uśmiechając się, ale inaczej jakby był rozmarzony? Roztargniony?. – Nie spieszę się – dodał. – Chociaż powinienem w końcu pojawić się w urzędzie pracy – przyznał odchylając głowę w tył i wzdychając ciężej jak początkowo planował, żeby po chwili pogładzić jej policzek kciukiem i prześlizgnąwszy się dłonią przez jej szyję i ramię objąć ją i zaprowadzić do Cadillaca. Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść, poprawiając pasek kurtki, zanim trzaskając drzwiami zamknął je za nią i obszedł samochód od przodu jakby był prawdziwym gentelmanem. Zajął miejsca za kierownicą i odwróciwszy się lekko w hej stronę, zapytał z uśmiechem:
– W prawo? W lewo? Czy to obok stacji Shella?
We're caught in a trap; I can't walk out
Because I love you too much baby
-
Gdyby nie marzenia, nie miałaby sił w pewnym momencie podnosić się z łózka. Dzięki nim, zagryzała zęby, wychodząc co noc do pracy, w której nie poznawała samej siebie. Tutaj, jego obecność niewiele by zmieniła. Prędzej czy później i tak dowiedziałaby się o chorobie, straciła rodziców. Może i oszczędziłby jej kilku rozczarować, nie dałby jednak rady uchronić przed wszystkim. Nie ważne, jak bardzo by się starał, a nawet stawał na głowie.
- Przeszkadzać? W czym? Syd pracuje jako listonosz, do dwunastej nawet nie będzie go w mieszkaniu. Zresztą, polubilibyście się - stwierdziła, musiał więc uwierzyć jej na słowo. Nie chciała naciskać. To było ich pierwsze spotkanie po latach, wybór neutralnego gruntu, aby nie mieć przestrzeni do przesadnego zagłębiania się w prawdę, wydawał się logicznym oraz rozsądnym wyborem. Choć raz, przeciwstawiła się sercu dyktującego najprawdopodobniej do teraz większość z jej wyborów.
- Zatem piekarnia, bajgle i kawa. Są tam nawet... napoleonki - szepnęła w konspiracji, nie mając pewności, czy Nicholas nadal lubił słodkie. Musiała nauczyć się go na nowo. Chciała to zrobić.
Na ostatnim odcinku, zdecydowanie przyspieszyli kroku. Czuła, że faktycznie robi się głodna, dodatkowo, zerwał się wiatr, a liście sypały im się na głowę.
Przyjrzała się samochodu, jego nietypowemu lakieru. Pamiętała cadillaca, fakt, że nadal nim jeździł sprowokował uśmiech na ustach Rose. Zaczesała kosmyk, który po raz enty osunął się i wpadał Nicholasowi do oka i nim cofnęła rękę, jej opuszki otarły się o czubek zmarzniętego nosa chłopaka. Powinien wypić herbatę. Gorącą, z malinową konfiturą i grubym plastrem cytryny.
- Urząd otwarty jest do piętnastej, obiecuje, że nie będę aż tak długo piła kawy i zdążysz do niego podjechać na czas, aby jeszcze swoje wystać przed tym, jak w końcu poproszą Twój numerek - zażartowała, celowo nie chcąc rozwijać tematu pracy. Szukał czegoś? Tutaj, w Seattle? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że faktycznie wrócił. Wrócił i nawet zostanie.
Szybko skarciła się za tę myśli, na poparcie których nie miała żadnych, namacalnych dowodów. Zapięła pas, regulując go tak, aby nie gryzł się z jej skromnym wzrostem.
- Za stacją benzynową w prawo i do końca dość długiej ulicy - odparła, przyglądając się jego odbiciu w lusterku. Trzymała dłonie na kolanach, ale nie zdążył dojechać do wspomnianego Shella, a dłoń Rose znalazła się na jego ręce, którą trzymał na skrzyni biegów. Dzisiaj zje na śniadanie cebulowego bajgla z jajecznicą, a także rurkę z kremem.
A może najpierw rurkę?
koniec
Prowadząca The Late Night Show
King5 TV
fremont
Calliope cały ten miesiąc nie przyznała się do tego, co wydarzyło się w domu w lesie, w którym mieszkała z Josephem - po prostu powiedziała, że nie jest ich problemem i na tym zamknęła temat. Wolała o tym nie myśleć, nie mówić i ngdy więcej nie wspominać. Delektowała się ciążą, tym, że było między nią a Billem naprawdę cudownie i nie chciała więcej wracać do przeszłości. No, prawie, bo dzisiaj wypadały urodziny Joe i po prostu zebrała się w sobie i pojechała na jego grób korzystając z tego, że Nellie siedziała z jej matką, a Bill wyszedł coś tam załatwić. Kupiła jakieś ładne kwiaty, jeden bukiet złożyła na grobie Williama a teraz siedziała przed grobem Joe dobrą godzinę lub dwie - gadała do kawałka kamienia o tym, że Nellie zaczęła mówić coraz więcej rzeczy, że dziecko które w sobie nosiła było zdrowe, pięknie się rozwijało i nawet o jakichś duperelach, typu że kupiła Nelce nową pościel w jakieś słoniki czy coś. Aż zobaczyła Billa idącego w jej stronę i momentalnie podniosła się z ławki, cała sztywniejąc. Kurwa.
- Nie miałeś być w pracy? - zapytała, zaczynając nerwowo bawić się złotym łańcuchem przy swojej torebce. - Ja… byłam na grobie twojego taty i tak jakoś… tu podeszłam - wyjaśniła, trochę pokracznie i patrzyła na Billa wzrokiem niewinnego kurczaczka w tym momencie.
właściciel klubu ze striptizem
little darlings
broadmoor
– Przyjechałem do taty – powiedział spokojnie, patrząc na nią znacząco – Podeszłaś na grób swojego eks, który nawet nie jest martwy, Calls? – spytał, patrząc na nią z lekkim sceptycyzmem, bo… Nie rozumiał. Nie rozumiał zupełnie.
Prowadząca The Late Night Show
King5 TV
fremont
- Szkoda, że nie wiedziałam, że miałeś taki pomysł. Moglibyśmy po prostu przyjść razem - uśmiechnęła się delikatnie. Uśmiech ten jednak zgasł niemal od razu po jego pytaniu. - Nigdy nie powiedziałam, że nie jest martwy, Billy, ale powiedziałam, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. - powiedziała cicho, kładąc dłoń na swoim płaskim brzuchu i delikatnie go pogładziła. - Dla nas - dodała, wymownie na niego w tym momencie patrząc. Mogłaby teraz wymyślić jakąś gówno wymówkę, ale… może to był moment, żeby powiedzieć mu prawdę?
właściciel klubu ze striptizem
little darlings
broadmoor
– Mogliśmy, ale też nie mówiłaś, że jedziesz na cmentarz. Jestem tu regularnie, czasami po pracy, czasami przed… To głupie, ale jakoś… Dobrze jest z nim porozmawiać. Żałuję, że nie wiedział, że Nellie jest jego wnuczką, że znów zostałby dziadkiem – przyznał z lekkim smutkiem w błękitnych oczach. Mimo to, zaraz uniósł na nią nieco zaskoczone spojrzenie.
– Czekaj, co? Ty… Jego? Co zrobiłaś z ciałem… Ellie. Co z Ellie zrobiłyście? – spytał szeptem, patrząc na nią z lekkim zaskoczeniem, ale całkiem dumny z niej był, tylko… To było cholernie duże brzemię, które musiała dźwigać. Zabiła człowieka. Człowieka, który był dla niej ważny. Musiało być jej strasznie ciężko. Przyciągnął ją do siebie bliżej i westchnął cicho. Kochał ją i czuł, że potrzebowała wiecej wsparcia niż kiedykolwiek.
Prowadząca The Late Night Show
King5 TV
fremont
- Wiem o co chodzi. To zawsze pomaga emocjonalnie - wiedziała, bo przecież sama tak robiła z Joe kiedyś i… dzisiaj. - Na pewno na nas patrzy. Chociaż czasami wydaje mi się, że on wiedział. Zawsze do niej cudownie podchodził - westchnęła cicho, dla pokrzepienia muskając wargami jego policzek i delikatnie go gładząc po plecach przez materiał płaszcza który miał na sobie. Zaraz jednak patrzyła na niego zupełnie poważnie.
- Jest tutaj - powiedziała, wymownie przenosząc wzrok na grób obok którego stali. - Znalazł test. Chciał, żebym cię okłamała i powiedziała, że to jego dziecko, bo przecież nie połapałeś się, gdy podmienił wyniki badań, więc czemu miałbyś teraz - wyjaśniła, najspokojniej jak umiała, a kiedy ją przytulił, Callie od razu się w niego wtuliła, przymykając oczy. - Nie pozwoliłby mi odejść, a jeśli bym odeszła, to na pewno wpakowałby was do więzienia i zrobił wszystko, żeby nas skrzywdzić. Nie mogłam mu na to pozwolić, Billy - szeptała, próbując nie dać się emocjom które nią targały i próbując nie widzieć tego wszystkiego w swojej głowie. - Nie chciałam tego robić. Nie chciałam go zabijać, bo… sam wiesz - nie mogła powiedzieć, że kochała Joe. To nawet przez jej gardło nie chciało przejść, ale… kochała. W jakiś sposób zawsze będzie kochała, mimo tego jak bardzo próbował rozpieprzyć jej całe życie.
właściciel klubu ze striptizem
little darlings
broadmoor
– To prawda – westchnął mimochodem, przytulając ją jakoś mocniej. Sam teraz oddychał nieco głębiej, bo jej perfumy i jemu przynosiły emocjonalne i życiowe ukojenie. – To prawda. I zawsze nam bardzo kibicował – uśmiechnął się – Kiedyś powiedział mi, żebym tego z tobą nigdy nie spieprzył, bo będę żałował do końca życia i coś w tym jest – uśmiechnął się delikatnie, odrobinę czule. Kiedy oznajmiła, że Joe był tutaj, spojrzał na nagrobek i na Calls.
– Pojebany – weschnął mimochodem. Niby o zmarłych nie powinno się źle mówić, ale Joe za dużo złego zrobił, by cokolwiek pozytywnego o nim móc mówić. – Rozumiem – pokiwał głową, patrząc jej w oczy. Delikatnie ujął jej twarz w dłonie.
– Bo go kochałaś. Wiem o tym, Callie. I nie wyobrażam sobie, jak trudne to musiało być dla ciebie. Dlatego to, co dla nas zrobiłaś… Znaczy więcej niż możesz sobie wyobrazić – westchnął cicho, całując ją w czoło.
Prowadząca The Late Night Show
King5 TV
fremont
- Kocham twojego tatę - westchnęła cicho po jego słowach. Nie użyła czasu przeszłego, bo nadal go kochała za to, że zawsze był do niej cudowny, mimo tego ile razy spieprzyła związek z Billem. - Nie ma rzeczy, którą mógłbyś spieprzyć cokolwiek między nami, skarbie - powiedziała, całkowicie pewna swoich słów, bo Callie wiedziała, że jeśli ktokolwiek będzie miał coś popsuć to będzie to ona. Nie skomentowała tego co powiedział o Joe, bo przecież miał rację, nie? Kiedy zatem ujął jej twarz w dłonie, Callie otworzyła oczy patrząc na niego z ogromnym smutkiem.
- Nie jak ciebie. - szepnęła, bo miłość do Joe była ogromna, ale… inna. Nie umiałaby tego dokładnie wytłumaczyć nikomu, nawet samej sobie. - Pociągnięcie za spust nie było trudne. Trudne było siedzenie z nim na ziemi, w tej całej krwi, bo… nie mogłam go tam zostawić. Po prostu siedziałam i głaskałam go po głowie do samego końca… - zacisnęła powieki, żeby się nie rozpłakać. Callie do tej pory zastanawiała się, ile czasu minęło od momentu gdy usiadła obok niego do tego, jak przestał oddychać, bo miała wrażenie że to trwało wieczność. Wzięła głęboki oddech, sama teraz podnosząc dłonie do jego twarzy. - Chcę udawać, że był tutaj przez ten cały czas, a to wszystko… to był tylko beznadziejny koszmar. Nie chcę, żeby Nellie kiedykolwiek o nim wiedziała. Możemy spróbować to zrobić? - pogładziła kciukiem jego policzek, patrząc na niego z nadzieją, że się zgodzi.
właściciel klubu ze striptizem
little darlings
broadmoor
– Ja też – przyznał ze smutkiem. Od kiedy dostał od ojca pierwszą broń, w której się zakochał, tata był jego mentorem i osobą, do której często się zwracam. – Czyli misję wypełniam całkiem nieźle? – spytał z rozbawieniem wpatrując w jej oczy, chociaż w jego nadal widniał smutek.
– Na pewno? – spojrzał na nią z uśmiechem, bo to go zdecydowanie lekko odstresowało życiowo. Wierzył jednak, że to działało w obie strony i ona o tym wiedziała. – Wiesz, że to działa w obie strony, prawda? – spytał cicho, muskając delikatnie jej usta swoimi. Odetchnął głęboko. Pokiwał głową, bo rozumiał. Widział ten smutek w jej oczach i rozumiał doskonale, nawet jeśli Joe nie zasługiwał na współczucie i smutek zupełnie.
– I to czyni z ciebie najlepszą kobietę pod słońcem – powiedział spokojnie, patrząc jej w oczy. – Możemy. Możemy zrobić co tylko chcesz, zadbam, żeby zniknął na zawsze, jeśli tego chcesz, ale w serco zawsze będziesz go miała – powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy.
- Podziwiam was obie, serio - powiedział cicho, patrząc na nią wymownie. Faktycznie tak było, podziwiał cholernie.