WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://cdn.discordapp.com/attachments/ ... </div><div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><center><b><a href="https://i.pinimg.com/originals/7c/5a/bf ... .png"><div style="font-family: Shefiratte; text-transform: lowercase; font-weight: normal; font-size: 65px; color: violet; text-align: center;">Schody </div></a><a href="https://open.spotify.com/playlist/0F93I ... nd=1"><img src="https://i.imgur.com/eKnLkZc.gif" style="width: 30px; margin-right: -160px; margin-top: -20px;border-radius: 0px;"></a></b></center></div></div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post



Darling, oddychaj.

Cichy, wręcz słodki głos rozbrzmiewający w jej głowie, podpowiadał subtelnie, że tylko tyle - a może AŻ tyle - wystarczy, by przeżyć. Przetrwać, by zrobić jeden krok w stronę wyjścia. Jeden malutki kroczek, który zapoczątkuje serię większych i może wreszcie będzie mogła ruszyć do biegu. Biec jak najdalej, biec ile sił w nogach, a wszystko tylko po to, by zostawić cały ten syf za sobą.

Smród wiszącej w powietrzu afery, mieszał się ze specyficznym zapachem szpitala. Z kolei dźwięk szpitalnej aparatury zagłuszany raz po raz wzburzonymi słowami sióstr przyrodnich stada zamkniętego na nowych, mieszał jej w głowie. Ucisk w czaszce narastał, suchość w ustach drażniła, a słów wytłumaczenia - jak na złość! - brakowało.

Darling, uciekaj.
Darling, oddychaj.

Oddychała głęboko, raz jeszcze próbując przekonać samą siebie, że to, co zrobiła, było słuszne. Zaręczała się pytaniem: „A gdybym wtedy poszła za głosem serca?” – nawet jeśli i tak nigdy nie pozna odpowiedzi…

...a jednak, aż za dobrze pamiętała co czuła w tamtej chwili, kiedy człowiek, którego ojcem mogłaby nazywać - gdyby tylko tego chciał - upadł na ziemię.

O b o j ę t n o ś ć.

I tylko jeden wdech - spokojny i głęboki - ocucił ją z amoku w jakim tkwiła. Odsuwając żal na obok i porzucając na moment obrzydzenie jakie odczuwała spoglądając na mężczyznę, przystąpiła do pomocy. Pewnie tyle z jej strony wystarczyłoby, a jednak - chyba tylko dla zasady - znalazła się w szpitalu, by upewnić się, że przeżył…choć przecież wcale jej na tym nie zależało.

Darling, oddychaj.

Oddychała więc, bo co jej pozostało?
Odetchnęła z ulgą, kiedy opuściła szpitalny budynek lecz to złudne było. Spokoju nie zaznała, a nerwowy oddech towarzyszył jej przez cały ten czas, kiedy bez celu wędrowała przed siebie. I nieważne, czy szła właśnie do domu, bo pora w końcu nakarmić psa, czy też zmierzała do swojej szafy, aby ubrać coś bardziej wyjściowego. Z trudem łapała kolejny wdech też wtedy, kiedy przy barze siedziała sącząc tequilę…

Zbyt wiele tequili.

I nawet teraz, kiedy oparta o chłodną barierkę próbowała odpalić papierosa - bezskutecznie. Nie miała już sił wściekać się, zamiast tego sięgnęła do pudełka po czekoladową gitarę. Pudełka, które w jakiś - chyba magiczny? - sposób znalazło się w jej rękach. Prawdę mówiąc nie była do końca pewna tego, jak w ogóle znalazła się w tym miejscu, ale dzisiaj było jej już wszystko jedno.

Był bar, byli ludzie i ona sama też tam była.
Teraz wszyscy są tutaj.
U Dwellera.

Czy z powodu zjedzonej czekoladki może rozpętać się afera, jeśli należała ona do Dwellera?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powiedz Ariel, powiedz proszę,
czy jest jakaś szansa dla nas?
Jeśli Csię nie znoszę?

Wdech i wydech. Płuca unosiły się w miarowym tempie, jak każdego dnia. Jak o poranku, kiedy pierwsza noga (lewa zazwyczaj) przekraczała próg łóżka, jak i w trakcie dnia, choć może oddech spłycony, alkoholową autostradą, naprędce wybudowaną w sieci żył wewnątrz, i wieczorem też. We śnie, lekkim, wzburzonym, pełnym wybrakowanych schodów i przepaści. Lotu w dół, boleśnie nieskończonego, bo sił brakło żeby się przebudzić.
A gdyby tak... Przestać oddychać? Ciało więzami w głowie stworzonymi obwiązać i zabronić mu poruszać się w spazmach? Odciąć od naturalnej potrzeby wicia się, by zaczerpnąć choć jeden haust powietrza? Gdyby tak o krok dalej się przejść i już nigdy oddechu nie złapać?
Co by było wtedy? Czy Ci co blisko jego serca zwykli przez pole minowe chadzać, spokojniejsi by byli? Szczęśliwsi nawet może... I czy Ci, co na koncertach bywali, o miejsca w pierwszym rzędzie się bijąc, zapomnieliby? Czy dopiero po latach jak Ci wielcy, zostałby odkryty, szczątki by wygrzebano, a na lekcjach muzyki wśród kilku linijek lakonicznie wypisanej biografii nieszczęśliwy, pechowiec i alkoholik określiłoby tylko nader dosadnie jego żywot?

Żeby przestać oddychać trzeba być odważnym. A on tyle odwagi w swym ciele o dysfunkcję ręki wzbogaconym, nie miał. Zasoby się kurczyły, z każdym kolejnym wyskokiem i wyskoczkiem. Rosły podczas wyjść z Bastianem, a rankami malały, zwijając się w agonii pośród młotów pneumatycznych, rozłupujących mu czaszkę.
Może gdyby choć na chwilę ucichły, zważałby na to gdzie stawia kroki. Rozejrzałby się po wnętrzu, które mówiło zupełne nic o właścicielu i być może (!) dojrzałby zwinięty w mosiężnej popielnicy (wyznaczniku prestiżu) paragon z knajpy za rogiem, w nazwisko flamastrem wypisanym opatrzony.
Dweller. Stał tam, jak dalej wzrokiem sięgnąć, w salonie, zresztą ciężko nie zauważyć, don HuJ'a w srebrny kondom wciśniętego. Nim zaś wzrok na nim zawisł. mógł jeszcze ostatniej deski ratunku się chwycić, bądź co bądź znaku niczym neon bijącego po oczach, bo już pominąwszy wszelakie w nazwisko opatrzone statuetki, wystarczyło w pierwsze akordy powitania się w słuchać. I już by wiedział, że jego noga nie powinna stanąć w tym miejscu. Ale za późno było. Jakoś dostał się za kurtynę wroga. Wroga co prawdopodobnie kładł przysłowiowego chuja na jego obecność tutaj. Niemniej zakodował w głowie żeby nim ostatnie opary absurdu alkoholu opuszczą zamroczony umysł Everetta, podziękować mu w sposób odpowiedni, nie pozostawiający po sobie wątpliwości, iż Luca Malkovitz i Harper-Jack Dweller za sobą nie przepadają.

Ale Bastian Everett zapadł się pod ziemię. (Być może też czekał w kuchni na kolorowe dropsy). Nie pozostało mu nic innego jak oddychać. Zaczerpnąć powietrza może nawet, tam na zewnątrz, za oknem prowadzącym od podłogi ku sufitowi ku schodom przeciwpożarowym. Przemknął się pomiędzy tłumem różnokolorowych pleców, mrucząc coś niezrozumiale. Chyba sam do siebie i chyba tylko po to żeby coś mówić, tym tylko odróżniwszy się od ducha, zjawy, mary na świat wyrzuconej, żeby straszyć niewinnych. A w międzyczasie chwycił za kieliszek, postawiony na smukłej kolumnie. Ale kieliszek to mało. Drugą ręką na wszelki wypadek oplótł butelkę idealnie schłodzonej wódki. Nie szampana, nie wina, wódki, czystej, jasnej, doprowadzającej do erupcji kubeczków smakowych.
Choć tequilą by nie pogardził.

I za chwilę pożałował, że jednak zdecydował się oddychać.
Olfaktoryczna wiadomość dotarła do niego pierwsza. Wdzierając się przez nozdrza, rozpychając się po wnętrzu jego nosa. Zapach, niby jak zapach. Mieszanina płynu do płukania tkanin, z odrobiną perfum i indywidualnym zapachem ludzkiej skóry. Ale tylko ten potrafił sprawić, że zawisł nad barierką, jakby zastanawiał się przez chwilę, czy to już nadszedł ten moment, by po prostu przezeń wyskoczyć, czy jednak zaczekać tu chwilę i w przestrzeni odnaleźć jakąś wskazówkę.
Nie skorzystał z żadnej z powyższych opcji. Odwrócił się, choć może bliżej mu było do zachwiania się, zlustrował wzrokiem nieporadne próby odpalenia papierosa i podszedł bliżej, mimo, że był już wystarczająco blisko, by zamiast powietrza czuć zapach jej szamponu.
- Ariel - krótkie stwierdzenie padło z jego ust, tonem nauczyciela, który wskazuje, że tam na dole to jest trawa, a tu na wyciągnięcie ręki - barierka, to co miauczy to kot, a szczeka pies, a przed nim niegdyś muza Ariel, co wskutek splotu nieszczęśliwych zdarzeń rolę żony na krótko przyjęła. Wysunął w jej stronę zapalniczkę i gestem szarmanckim (jakby uprzednie dni bogate w sypianie na trawniku wyparowały), odpalił knot.
- Pięknie wyglądasz - padło chwilę później, a znaczyć w jego ustach mogło wszystko i nic. Niby obojętny, ale serce zabiło mu szybciej. Klatka unosiła się w rytmie, zaburzającym rutynę, a on - jak zwierzę w potrzasku, bo i jak stąd nagle uciec?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

(...) ale dzisiaj było jej już wszystko jedno.

Cisza nocna miasta, co obok ciszy nawet nie leżała, mieszała się właśnie ze stłumioną muzyką dobiegającą z budynku, a wszystkiemu dogrywał szum - pociecha jednej tequili za wiele. Tyle udźwignąć potrafiła, o Malkovitza więcej się nie prosiła. Pech jednak chciał, że od życia dostawała raz po raz to, czego wolałaby uniknąć. Akt urodzenia pustką świecący w rubryce z ojcem; halloweenowa zabawa w koszmar się przemieniająca, pozostawiająca ślad w pamięci wyryty i zmuszająca do refleksji na specjalistycznej kozetce; lepkie dłonie producenta każdego dnia, kiedy mieszkańcom Los Angeles próbowała słońce obwieścić; pasmo rozczarowań pozostawiane przez tych, którzy raz po raz opuszczali ją bez ostrzeżenia (...) Nie powinna się więc dziwić, kiedy głos — ten sam, co w pamięci jej ciała zapisał się na zawsze, za każdym razem wprawiając w drżenie, te części uśpione, co już dawno nie powinny na niego reagować — zakłócił jej spokój.

Zdziwiła się i już nie było jej wszystko jedno,
więc dym do swoich płuc zaprosiła, rozgościć się mu dała. Wszystko tylko po to, by pauzę wymowną przeczekać, kiedy na usta jej imię jego się cisnęło. To samo, które niegdyś z czułością i wdzięcznością wypowiadała, w okresie kiedy wspięła się na wyżyny swej naiwności, ślepo wierząc w to, że się jej poszczęściło. To samo imię, które miała okazję wymówić podczas przysięgi zapisanej w przebiegu znienawidzonej ceremonii. Imię, które podczas wymawiania z biegiem czasu goryczą język drażniło; które niegdyś krzyczała przez śmiech, przez łzy, desperacko i błagalnie, w ekstazie i w furii.

L u c a — cztery litery, jedno słowo, wszystko jedno poszło się jebać.
  • Pięknie wyglądasz.
Dym uszedł z jej płuc w towarzystwie ironicznego prychnięcia - zupełnie niekontrolowanego, a wszystko to sprawka alkoholu, który utrudniał manifestowanie obojętności, jaką podobno i gówno prawda emanowała względem niego. Jak to mówią: in vino veritas, pewnych rzeczy wyprzeć się nie potrafiła, ale i tak uparcie próbowała, o czym świadczył zdegustowany wyraz jej twarzy, kiedy zmierzyła go spojrzeniem.

— Chciałabym — k ł a m s t w o — powiedzieć o tobie to samo, ale nie będę oszukiwać — cios na miarę pięciolatki i co gorsza, wymierzone w kogoś, kto w poważaniu miał to, co uważają inni. Pomimo tego powstrzymać się nie potrafiła. Pośród ostatnich wojaży w krew weszło jej bycie - łagodnie ujmując - uszczypliwą wobec niego, nawet jeśli przez większość czasu sama sobie nogę podkładała. — Nie wyglądasz najlepiej — dodała spokojnie, jednak na próżno doszukiwać się tu troskliwego tonu. Fakt stwierdziła - wystarczyło spojrzeć na niechlujny zarost zdobiący jego twarz lub nieco niżej wzrokiem sięgnąć do plam rozsianych na białej koszuli.

Troskę zostawiła dawno za sobą. Dawno?
  • B z d u r a.
Nie wyglądasz najlepiej.
  • Wciąż lepiej niż wtedy, kiedy widziała go ostatni raz.
Dnia zwykłego, szarego i nieco mglistego, czyli jak na Seattle całkiem zwyczajnego. W chwili, kiedy z przymusu, a nie własnej woli w krainie snów się zagubił na dłużej, dając tym samym pożywkę dziennikarzom wszelakiej maści. Znów głośno o nim było, lecz tym razem inaczej, a w rezultacie tego na najnowsze wieści złowrogo spoglądać już nie mogła. Coś pękło w niej, a brzmienie gorsze miało niż szkło, które pękało przy akompaniamencie jego wzburzonego głosu. I przypomniała sobie te wszystkie najgorsze myśli, skierowane ku niemu podczas przepłakanych nocy. Może to strach, a może kiełkujące na poczekaniu wyrzuty sumienia - nieistotne co, coś jednak sprawiło, że zamiast wsłuchiwać się w jego kompozycje, dźwiękiem szpitalnych aparatur się katowała. Niezliczoną ilość razy przyglądała się mu śpiącemu spokojnie, lecz tym razem widok oczu nie radował i po zabawnym chrapaniu - niczym dziecko zmęczone zabawką - nie było już śladu. Na dotyk jej też nie zareagował tak, jak miał w zwyczaju. Nie przyciągnął jej do siebie, kiedy opuszkami palców po spierzchniętych ustach przesunęła. Spał. Naprawdę spał.

Zbudził się jednak, jakby nigdy nic, a życie toczyło się dalej - jakby nigdy jej tam nie było, jakby wcale jej nie zależało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wyglądał najlepiej.

Koszula rozchełstana, niechlujnie wystawała ze spodni. Jeden rąbek, na siłę, naprędce wciśnięty, podstemplowany paskiem, za luźnym o dziurkę przynajmniej.

Malkovitz, Ty kupę pieniędzy przecież zarabiasz.

I cóż z tego, jak one szczęścia nie dają.
Za młodu uczony, że wygląd - wizytówką, na garniturze ni śladu po paproszku być winno, koszula zawsze wyprasowana, poszetka do krawata dobrana, laczki lśniące u pucybuta wypastowane, a włos? Oj, ten zawsze się buntował, ale taki jego urok ponoć - gazety mawiały.
Gdzież więc ten połysk nade zdartą zelówką, skąd plama po winie na kołnierzyku zagniecionym i włos? On jak zawsze, we wszystkie strony rozłożony, lecz twarz wciąż przystojna.
Zdawały się nie zauważać kobiety w barach ów zmęczenia, oczu podkrążonych, zarostu kilkudniowego. Nawet ignorancją obejmowały odzienie niestosowne, bo drogie, to i po cóż nad detalami przystawać, jak można mieć wszystko. A dostawały nic.
Bo pustka z serca wyzierała. Luca wiecznie nieszczęśliwy. Syzyf, kamień toczący bez końca do góry, przez zasieki, pagórki i zdradliwe doły. A z roku na rok głaz na wadze przybierał i czaił się by przygnieść bądź duży palec u stopy. Pozbyć się go? Nie szło wcale.
Wszak szczyt się uczył zdobyć, karierowicz pieprzony, a życia nikt go nie nauczył. Bo nie miał kto.

Jej akt urodzenia pustką świecący w rubryce z ojcem.
Jego skrupulatnie wypełniony, lecz w rubrykach gorycz i wspomnienia latami zatarte.


Patrząc nieprzytomnie na blondynkę odzianą w prostą, czarną sukienkę, z delikatnym łańcuszkiem zwieszonym z szyi (nie zapomniał nigdy, jak wściekła się na niego, gdy ruchem zbyt swobodnym przypadkiem - święcie w to wierzył - zerwał go pamiętnego razu), w czarną smołę duszy, wdarła się myśl niepokojąca, dlaczego tak to się potoczyło, że zamiast kochać go nienawidziła, a on miłości w sposób właściwy nigdy wyrazić nie potrafił. Za to karmił kłamstwami, ułudą, fantasmagorią z palca wyssaną, podświadome pragnienie podsycając, by samemu w to uwierzyć.

I wierzył czasami.

- Nie chciałabyś - głową kręci na boki, pozwalając by ciemne loki rozsypały się na boki, jak tamtego dnia, kiedy snem był zmożony, a ona widziała go takim, jakim nigdy wcześniej nie chciała. I teraz było jak dawniej. Ale jak dawniej, nie znaczyło, że dobrze.
I on nie chciał cofać się do tamtego okresu, szarych chmur, które zawisły na niebie, jej spojrzenia szklistego i granatu tęczówek tak podobnego do cumulonibusów .
- A kiedykolwiek wyglądałem dobrze? - mruga oczami, jakby ze snu dopiero się wybudził, z dziecinną naiwnością wzrok wbijając w ciemnobłękitną sferę.

Chabrowe masz oczy, wiesz? Zwykł mawiać, kiedy bywała obiektem jego intensywnych obserwacji.

Nie pamiętał już kiedy ostatni raz wyglądał dobrze i czy w ogóle znał prawidłową definicję ów pojęcia. Bo czy dobrze to znaczy schludnie, czy przystojnie, a może jak człowiek, od którego bije miłosierdzie?
Jak daleko sięgał pamięcią, tam pustka wyzierała. Szaro, czarno, tak... Życiowo.
Znów miał wrażenie, że przeżywa katusze, katując się jej widokiem. Dym rozdzierał płuca, obdzierał je z warstw, drąc do żywego. Jak dobrze coś czuć.
- Mogę pójść, jeśli chcesz - a chcesz tego Ariel żebym zostawił Cię raz jeszcze?
Wzrok złagodniał, oczy ściemniały na podobieństwo tego spojrzenia, które w podarku składał jej wczesnymi rankami, w pieleszach jeszcze ciepłych, z dłonią na czubku jej głowy ulokowaną, w miejscu stworzonym dla niej od urodzenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— To prawda — przytaknęła odwracając spojrzenie, gdzieś w dal...tam gdzie wzrok jego nie sięgał, a burza jego loków nie przyciemniała jasności jej umysłu, który pod wpływem tęsknoty i naiwności już wystarczająco wariował. Przeszłość na miejscu pozostać musiała, a drzwi raz zamkniętych otwierać się nie powinno. — Nie chcę — i prawda to była najszczersza, wyrwana prosto ze złamanego serca. Tego samego, w którym żal i ból mieszał się z ogromem nie tylko złych, ale i dobrych - tfu, przeklętych - wspomnień.

A kiedykolwiek wyglądałem dobrze?

Dureń. Idiota! Ugh...Nie odruchowo na usta się jej cisnęło, zamiast tego jedynie cicho parsknęła pod nosem, ruchem głowy wyrażając swoją dezaprobatę. — Głupiec z ciebie — odparła, a ton świadczył o tym, że o wiele gorzej wyrazić się chciała. — Gdybym mogła dałabym ci możliwość zobaczenia siebie moimi oczami. Może wtedy zrozumiałbyś, jaki byłeś dla mnie wyjątkowy byłeś, bo na własne życzenie już nie jesteś.

— Wyglądałeś dobrze.

O poranku, kiedy słońce nieśmiało zakradało się do sypialni, w pełni jego blasku południową porą i nawet wtedy, kiedy odchodziło powoli w niepamięć. W kroplach deszczu, szarzyźnie dnia i nocą. W czterech ścianach, jak i poza nimi.

— Wtedy, kiedy ciebie chciałam. Tylko ciebie, każdego dnia do końca życia...

Czuła ból na samą myśl o dziewczynie, którą wtedy była. Dziewczynie, która błagała, aby został w jej życiu. Dziewczynie, która zastanawiała się dlaczego nie była dla niego wystarczająca. Nie nienawidziła go, po prostu zrozumiała, że przy nim już zawsze będzie podważać własną wartość, zamiast budować.

— ale tobie to nie wystarczyło — więc przestała tak na niego patrzeć, choć wcale tego nie chciała. Zmusił ją, a teraz...

— Jeśli chcę? — kpisz sobie ze mnie Malkovitz? Błagam... powiedz, że sobie kpisz.
Ściągnęła brwi zastanawiając się, czy na pewno dobrze go zrozumiała, a kiedy on z każdą sekundą łagodniał, w niej stopniowo budził się potwór.
— Od kiedy obchodzi cię to, czego chcę? — zapytała, a głos nawet jej nie drgnął, kiedy z wyraźnym zaciekawieniem przyglądała się rysom jego twarzy, tłumiąc wewnątrz siebie silne wstrząsy.

Ten dzień okazał się katastrofą. Nastąpiło trzęsienie w życiu Darling, po którym krajobraz już nigdy nie będzie taki sam, choć prawdę mówiąc zaczęło się niepozornie. Mikrowstrząsy, które nie zawsze są odczuwalne zaczęły atakować o poranku, kiedy nieświadoma dalszych losów Darling szykowała się do wyjścia. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że nie wróci prosto z pracy do domu, jak to miała w zwyczaju. Wystarczył jeden wstrząs, by odmienić całe jej życie. Jeden wstrząs, który zapoczątkował serię kolejnych.
  • f o r e s h o c k
Wiadomość od ojca i jego chęć spotkania, przyprawiała ją o mdłości. Po ich ostatniej rozmowie nie wróżyło to niczego dobrego a i tak miała w sobie tę naiwną dziecięcą nadzieję, że może się dogadają. Zamiast pojednania znów zatrzęsła się ziemia, ta sama na którą upadł trzymający się za serce mężczyzna - z a w a ł.
  • m a i n s h o c k
Ta chwila, kiedy szpitalne dźwięki mieszały się z podniesionymi głosami rozdrażnionych dziewek, sióstr kobiet, które mogły być jej bliskie, ale nigdy nie były. Zaskoczenie będące niepozornym wstępem do wybuchu złości. Wybuchu, który nie nastąpił, ponieważ przerwała im - ś m i e r ć . o j c a.
  • a f t e r s h o c k
Sięganie po alkohol w nadziei, że wypełni te wszystkie rysy, spękania i szczeliny powstałe na skutek trzęsień. Zamiast ukojenia, otrzymywała następcze wstrząsy...jego od losu kpiącego otrzymała, z całą tą swoją pieprzoną łaskawością: mogę pójść jeśli chcesz.

Zawsze chciała tylko tego by został. Już nie pamiętał jak błagała: nie odchodź! ? Wtedy nie miało znaczenia to, czego chciała, więc czemu teraz miałoby mieć?

Spójrz na mnie i powiedz, czy kiedykolwiek obchodziło cię to, czego ja chcę?!! — No mów! Oświeć mnie!! — wyrwana myśl rozbrzmiała…
    • zbyt głośno
      • zbyt drżąco
        • zbyt boleśnie
          • prawdziwie.
— Wcześniej, o ile pamiętam, a wierz mi na słowo, że nie sposób zapomnieć - nie obchodziło cię to, czego chcę — oddychaj!

I jakaś taka inna się wydawała, a przy tym wcale dobrze nie wyglądała, lecz co on mógł wiedzieć. Nie wiedział nic o tym, że w epicentrum niszczącej fali się znalazła. Była tą falą, była nad nią, pod nią, za nią, przed nią. Chryste, była wszędzie, gdzie niszczycielska siła dzisiejszych zdarzeń uderzała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chciała. Widzieć go po wszystkim co jej zrobił.
Nie mogła. Wyrzucić z głowy wszystkich gorzkich słów, które z chorą łatwością przyszło mu wycelować w nią jak drobne pociski.
Nie umiała. Odejść, mimo, że niechęć biła jak neon z jej oczu.
Ani on nie umiał. Odciąć niewidzialnej pępowiny, która go z nią łączyła, mimo że miał ją za most wybudowany na setkach poległych kłamstw.

Zmrużył oczy, kiedy mówiła. Zamknął je jak okno, które przymyka się żeby nie przemknęło przezeń coś niechcianego. Ktoś niechciany jednak tu był. Wtargnął na schody przeciwpożarowe przez okno balkonowe, którego ktoś nieroztropny nie zamknął żeby uchronić Ariel Darling przed miarą wszystkich przeklętych wspomnień, które Luca Malkovitz nosił ze sobą jak kamień uwieszony na szyi.
Wciąż piękna. Wciąż zjawiskowa. Wciąż nie jego była jak wtedy kiedy patrzył na nią przez zamknięte oczy sobą.
Gdyby dała mu jedną, jedyną szansę na spojrzenie przesz pryzmat własnych oczu, byłby zgubiony. Serce objęte martwicą, gnijące, rozkładające się, nieczynne, pękłoby, a nie byłoby go komu zbierać.
- Gdybyś dała mi taką możliwość, to... - urwał. No właśnie. To co? To by nas zniszczyło? Nie było już żadnych nas. Ale wciąż umiał niszczyć. Niszczył świadomie. Niszczył nieświadomie. Niszczył siebie i wszystkich, którym na nim zależało. Nie robił nic więcej poza niszczeniem. Taki właśnie był. Przeklęty. I sam sobie to robił. W głębokim skupieniu wybierał najgorsze, najpaskudniejsze, najbardziej mroczne ścieżki, które w spaczonym przez życie umyśle wydawały mu się być tymi właściwymi. A wcale nie były.
Tak samo jak ślub w Vegas, z którego niewiele pamiętał. Obrazy przysłaniała cienka mgiełka alkoholowego otumanienia i ona wystarczała. Sama, jedna, żeby pogrzebać wszystko co było i wyprodukować w głowie nowe obrazy. Być może fałszywe, być może wcale nie pasowały, ale wydawały się być właściwe, choć wcale nie były.

- Nigdy wystarczająco dobrze, prawda? - uśmiechnął się kpiąco, ale nie kpił z niej, kpił z siebie. Z tego zniszczonego, zaniedbanego durnia, którym się stał.
Nigdy wystarczająco dobrze żeby została. Na własne życzenie.
- I... Dobrze zrobiłaś. Że powiedziałaś wreszcie dość. Wiesz Ariel... Nigdy Ci nie podziękowałem. Za to, że tyle ze mną wytrzymałaś - że przytulałaś swój rozgrzany porannym słońcem policzek do mojego zimnego ciała, że gdy sen niespokojny mną targał, zanurzałaś swoją dłoń w moich włosach, że byłaś, że trwałaś, że znosiłaś puste spojrzenia, które natrafiały na Twoje, pełne żaru. - Ja wiem, że to nie ma żadnego znaczenia teraz. Ale dziękuję. I... - chwila zawahania. Myśli czy opuścić gardę. Ale na cóż ją trzymać, jeśli nie on ofiarą? - I przepraszam.

Kurwa. Myślał o tym co powiedział. Wiedział, że nie zrobił tego dobrze. Trybiki w jego głowie wprawiły w ruch syrenę alarmującą. Usta zamykały się, ale zbyt wolno. Za wolno żeby nie przepuścić przezeń słów, nawet formacji całych zdań. Całych, chujowych zdań, które jak zaraz miało się okazać były zapalnikiem. Pierdolonym lontem, odbezpieczonym granatem, wszystkim tym czego próbował unikać w swoim chujowym, psim życiu, w którym nie liczyło się już nic poza pełną szklanką.
Właśnie, szklanka. Właśnie.
Otępiałym wzrokiem, oczami, które przed momentem dostały wpierdol, choć ten jeszcze nie nadszedł, sięgnął do butelki wódki, którą ze sobą przyniósł. Stała na barierce. Jak samobójca. Jak Luca Malkovitz wypowiadający przed chwilą tamte słowa. Stała i gapiła się na niego, a on na nią. Jakby zawierali ze sobą niemy pakt. Póki śmierć nas nie rozłączy.

Ej Luca, a pamiętasz jak z czołem błyszczącym od potu i ekstazy, z ciałem wypełnionym po brzegi alkoholem, w śmiesznym smokingu, który kurzył się w witrynie jednego z tych elvisowych sklepów, mówiłeś te same słowa?
Nie pamiętasz. Ty nic, kurwa, Luca nie pamiętasz.
Nie pamiętasz tego błagalnego blasku, który czasem migał w jej oczach. Żebyś choć raz odpuścił. Nie wiódł jej na pokuszenie. Żebyś przestał nęcić, kłamać, mamić. Nie pamiętasz. I tego dnia, w którym widziałeś ją ostatni raz też nie. Zalałeś go dwiema butelkami zmrożonej Belugi, a potem rzygałeś.

Ni to łyk był, ni to kilka na pokrzepienie. Czerpał jak ze źródła. Robił to póki mógł. Nim każe mu odpowiadać. Kurwa.
Wzrok jakiś przygaszony. Jakby do Malkovitza wcale nie należał tylko do kogoś innego, kogoś wystraszonego, kto znalazł się tu przypadkiem. Znów zmrużył oczy, tym razem wpatrując się w jej granatowe spojrzenie. Głębiej. Głębiej niż dotychczas. Zjadał ją.
- Zdaję sobie z tego sprawę - rzucone dyplomatycznie, po tym jak ciężka gula przeszła mu przez gardło. Krok w przód. Kątem oka rzucone tęskne spojrzenie w stronę butelki balansującej na krawędzi, w pośpiechu odstawionej. Być może w późniejszym czasie narzędzia zbrodni. - I nie cofnę tych wszystkich lat. Ale mogę stąd pójść - o łaskawy. - B-bo... Obchodzi mnie to czego chcesz - biła od niej dziwna, intrygująca aura. Błyszczała. Mieniła się w jego oczach i nie była to wcale kwestia ilości uprzednio wypitej wódki. Zdał też sobie sprawę, że mówił szczerze. Że wszystko co ostatnio miało miejsce w jego życiu sprawiło, że tańczył na zgliszczach. Zniszczył się. Uszkodził. Coś było z nim nie tak.
- Przepraszam - najczystsze, najszczersze słowo jakie dotąd wypowiedział.
Jedną rękę wysunął w przód, opanowawszy drżenie i przez ułamek sekundy zawiesił ją na jej chłodnej dłoni. Jakby muśnięcie. Jakby to nigdy się nie wydarzyło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kpiący uśmiech pojawił się na jej twarzy, a ciche, pełne niedowierzania westchnięcie opuściło jej usta. — Podziękowania możesz kierować do moich autodestrukcyjnych skłonności — i naiwności, którą uparcie w sobie nosiła. Jakim cudem nikt jej jeszcze tego nie pozbawił? Bóg jeden wie… może taka jej natura? A raczej przekleństwo... To właśnie temu urokowi przypisywała trwający (zdecydowanie) zbyt długo związek z Lucasem, który z czasem stał się jej przekleństwem… bo przecież uczucia w grę nie wchodziły, prawda?

Kochała. Nie kochała. Kochała. Nie kochała.

W effeuiller la marguerite swych sił spróbować mógłby, by odgadnąć uczucia tamtych dni, które bezpowrotnie przeminęły. Tak jak ona niegdyś odpowiedź znaleźć próbowała. Na łące, pośród kwiatów. Z margerytką w dłoni.

  • Kocha, nie kocha…

Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje, w myśli, w mowie, w sercu… na ślubnym kobiercu?

…i kiedy ostatni rwany listek ślub z nim miał jej wywróżyć, nie zdawała sobie sprawy z tego, że wyobrażenie spełnienia nie pokryje się z rzeczywistością. Tak wypowiedziane podczas zakrapianej ceremonii, nie było tym czego przed laty skrycie pragnęła.

Ona nigdy nie była tą, której on pragnął.

Spoglądając na wszystko z perspektywy czasu, to ona powinna mu podziękować i może by to zrobiła, gdyby nie ilość spożytego alkoholu, wcześniej poprzedzona, aż dwoma przykrymi zdarzeniami. Nie jego słowa, a on sam stał się zapalnikiem…

Dłoni muśnięcie, nic nie znaczące, krótkie… przeszywające, drżenie wywołujące prawie niezauważone.

Wybuchła bomba.

Odwróciła się napięcie, by dłonie drobne na poręczy zacisnąć. Wdech - jeden, drugi i trzeci - głęboki, przez nos zaczerpnięty sprawił, że to wirowanie obrazu rozmywającego się pod nią, przykuwało uwagę bardziej niż niespodziewany gość.
— Kłamiesz — ciche stwierdzenie podszyte drżeniem, jakby zdenerwowania, a może jednak bardziej bezradności? — Jak zawsze — nieco pewniej dodane, nawet jeśli wciąż brakowało jej odwagi, by spojrzeć na niego.
Ile to dni, tygodni, a nawet miesięcy starała się ślepo wierzyć w każde jego słowo kłamstwo jakoś sobie tłumaczyć. Jak długi czas odpychała od siebie prawdę, która cicho między nimi wybrzmiewała? Przemykała niepostrzeżenie tuż obok, do snu cicho szeptała jej w ucho - uciekaj. Wierzyła - naiwnie, jak się okazało - że za wierność swą i wiarę w niego, czeka na nią coś dobrego. Ostatecznie, przyszło jej jedynie zapłacić bólem swym i serca złamaniem.
— Nic się nie zmieniłeś. Wątpię, że kiedykolwiek tego dokonasz — przez złość wyrzut w niego skierowany, a prawda inna była… ponieważ nawet teraz, kiedy złośliwie słowne pociski w niego wystrzelić chciała, zawsze cicho wierzyć będzie, że kiedyś jeszcze przejrzy na oczy. Cholera i może nawet łaskawiej na siebie spojrzy, a nie jak na wybrakowany towar na skraju swojego istnienia.
— I nawet teraz, gdzieś pomiędzy twoim pełnym skruchy przepraszam, a wątpliwym zapewnieniem, że cokolwiek w związku ze mną cię obchodzi, ja wiem… po prostu wiem, że to tylko twoja ucieczka. Czekasz na to jedno słowo…na moje przyzwolenie - idź - by wziąć nogi za pas i uciec. A gdybym zaskoczyła cię i powiedziała: zostań? Nie musisz odpowiadać, wiem, że byś stchórzył…

On stchórzy? Czy może ty to zrobiłaś? Co jeśli by został?
  • Nie zostałby.
— Ułatwię ci to — dodała, stając z nim twarzą w twarz. Ponownie (!) z nadzieją, że to już ostatni raz; że nigdy więcej los sobie z nich nie zakpi.

— Wychodzę.

Bez pożegnania, bez słowa, bez serca.




[ k o n i e c ]

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Afera u Dwellera”