WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nesta doskonale wiedziała, że nic nie było takie samo – ale prawda była taka, że chociaż tamta noc przypieczętowała zmiany w ich grupie, tak na długo przed tym się rozpadli. Przez ich romans. Przez to, jak wyszedł. Przez to, że trzeba było obierać strony. Mimo to, śmierć Natalie i Aarona sprawiła, że te zmiany były nieodwracalne, że nic miało już nie być takie samo i to bolało Nes bardziej niż była skłonna komukolwiek przyznać. Uniosła delikatnie kąciki ust w górę, gdy usłyszała to jedno słowo. Nie miała zielonego pojęcia, jak wyglądało jego życie teraz, nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale przecież skoro był dalej z Suzie, skoro mieli dziecko, to musiało im się układać, prawda?
– Bo musiała jakąś obrać. A Susan zawsze miała podejście wszystko albo nic – westchnęła mimowolnie i spojrzała na niego. Wiedziała doskonale, że jeśli ktoś nie był z Sue, to był przeciw niej. Wolała na ten temat nie myśleć. Inna sprawa, że faktycznie wiedziała, że Natie skłaniała się bardziej w jej stronę – nie pochwalała romansu, ale dostrzegała winę Mike’a, co cała jej rodzina zgrabnie pomijała. Odetchnęła głęboko, gdy pogłaskał ją po plecach i pokiwała głową.
– Chyba tylko to nam pozostaje – przygryzła lekko dolną wargę i przez chwilę tak trwali w objęciach. I było to tak bardzo boleśnie znajome. Niby nie była w jego ramionach od lat, a dalej czuła się w nich jak w domu. Jakby wcale nie były obce, jakby nie należały do innej kobiety. Gdy się odsunął, skrzyżowała mimowolnie dłonie na wysokości piersi i spojrzała mu w oczy.
– Mi też. Oni byli zawsze wyjątkowi, po prostu. Teraz musimy zrobić wszystko, żeby mała była jak najszczęśliwsza i tyle – przygryzła dolną wargę – I opowiadać o tym, jacy cudowni byli jej rodzice i jak bardzo ją kochali – dodała nieco łamiącym głosem, bo faktycznie serce jej się łamało, gdy o tym myślała. Zamrugała kilkakrotnie, odpędzając łzy cisnące się do oczu. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją taką oglądał – złamaną. Nie była już tą dziewczyną. – Och, ja… Kiedy? – spytała cicho, przygryzając dolną wargę. – Zmieniłam numer po wyjeździe ze Seattle. O czym pisałeś? – przechyliła delikatnie głowę. Nie dostała żadnych smsów, chociaż… Ciekawość teraz wzięła górę. I chociaż nie było to odpowiednie miejsce, to skoro zaczął ten temat, musiała go pociągnąć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tak, ich zdrada była początkiem końca tego wszystkiego i Mike czasami myślał, że nigdy nie powinien jej dotknąć; nigdy nie powinien zauważyć, jak pięknie się uśmiechała ani jak miała zgrabne nogi, mimo iż znacznie krótsze niż te należące do Susan. Nie zaprzeczalnie powinien tamtego dnia wypić ten jeden kieliszek tequili mniej, bo to właśnie ten jeden kieliszek prawdopodobnie zaważył na całej sytuacji. Cóż.
– Tak, to prawda – przytaknął, bo co więcej miał powiedzieć? Tak właśnie było. Jeśli Susan czegoś chciała, to chociażby świat się walił i palił, musiało tak być. Inna sprawa, że dostrzegał tę cechę w każdej z sióstr Stark, tylko każda korzystała z niej w innym zakresie, nawet jeśli tego nie zauważały. Nie odpowiedział nic, tylko się do niej przytulał i kiwał głową, jakby chłonąc ten moment bliskości, prawdopodobnie całkowicie ostatni w życiu. Przynajmniej tak sądził.
– Nawet nie wiem kto się nią zajmie – powiedział szczerze, przecierając oczy. – Na razie jest u waszych rodziców, zaproponowałem nawet, że możemy ją wziąć, ale powiedzieli, że nie ma takiej opcji. Podobno Natalie i Aaron wybrali kto się nią zajmie, tylko nikt do końca nie wie na kogo wypadło – jakkolwiek brzydko by to nie brzmiało, tak to widział. Wypadło, bo przecież każde z nich było w takich punktach życiowych, że siedmiomiesięczne dziecko wcale nikomu nie było potrzebne. Susan oczywiście sądziła jednak, że to ona dostanie dziecko – jakby mała Pheebs była rzeczą, a nie małym człowiekiem.
– Wtedy… no wiesz. – musiała wiedzieć, bo nie chciał mówić tego na głos. – Kilka razy, kilka dni pod rząd właściwie i myślałem, że odpiszesz i porozmawiamy – powiedział lekko wymownie, marszcząc przy tym czoło. – Och, domyśliłem się dopiero później, Natie mi powiedziała – machnął ręką. Niby wiedział, a jednak ta zmiana numeru była po prostu chujowa. Dziwna. Beznadziejna. I czuł się w tym momencie, sięgając pamięcią wstecz jakby zalezało mu na tej odpowiedzi zwrotnej bardziej niż powinno…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nes nie miała nic na swoje usprawiedliwienie poza tym, że zawsze gdzieś tam chciała, żeby ją dostrzegł. Miewała chłopaków, miewała crushe, ale zawsze chciała, by to Mike ją docenił i kiedy faktycznie to zrobił, popłynęła kompletnie, dając się odurzyć jego perfumom, zapachowi, ustom. I potem miała chyba nadzieję, że to nie był dla niego tylko seks, że coś to dla niego znaczyło. Dlatego potem tak bardzo złamał jej serce. Dlatego musiała wyjechać. Uśmiechnęła się smutno i skinęła głową, wzdychając mimowolnie. Przygryzła jednak dolną wargę gdy powiedział, że nie wie, kto się nią zajmie.
– Gdyby była taka potrzeba my też możemy się nią zająć – stwierdziła bez większego wahania, by dopiero teraz do niej dotarło, że właściwie to prawdopodobnie nie wiedział, że wyszła za mąż. Nie wiedział, że miała dziecko – bo niby skąd? - Ja i mój mąż – sklaryfikowała od razu, żeby nie było niedopowiedzeń ani żadnych takich. – Ale skoro Nat i Aaron wybrali, to na pewno wybrali najlepiej dla małej – uśmiechnęła się delikatnie, z czułością, gdy mówiła o dziewczynce. Skinęła głową.
– A o czym tu rozmawiać, Mike? – spytała cicho, spokojnie, patrząc w jego zielone oczy. W jej brązowych oczach było widać smutek. - Domyślałam się, co byś mi powiedział, a chyba nie wytrzymałabym kolejnej rozmowy o tym, że to był błąd, że ja byłam błędem – dodała jeszcze, bo już w głowie widziała te słowa „To był błąd”. Przygryzła dolną wargę. – I tak miałam zamiar się wyprowadzić, trzymanie amerykańskiego numeru nie miało sensu – dodała jeszcze, jakby to było oczywiste, że nie przeprowadziła się do innego miasta, tylko na inny kontynent. - Wróciłam wtedy na ten zjazd, ale głównie też po to, żeby poodmykać tutaj wszystko i wyprowadzić się na stałe – dodała jeszcze, bo tamtej nocy unikała rozmowy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet gdyby chciał, to nie mogłoby to niczego znaczyć. Zdążył wcześniej pokochać Susan, pokochać Elenę, jak swoją, nie mógł tak po prostu olać ich dwóch i zacząć być dla Nesty kimś więcej. Nie potrafił zmienić tego tak po prostu i udawać, że wszystko byłoby okej bo nie byłoby. Chociaż czasami miewał myśli, że mógł wtedy spróbować, ale co jeśli tylko na próbie by się skończyło? To byłoby gorsze, niż nie spróbowanie – więcej złamanych serc, więcej złamanych obietnic. Nie chciał być człowiekiem, który to robi. Po prostu.
– Wy? – zapytał, nim jeszcze zdążyła wyjaśnić, ale gdy wyjaśniła, zagryzł lekko policzki od środka. – Och, nie wiedziałem. Susan nic nie mówiła, Natalie też nie bardzo – nie wspominał o Nellie, bo z nią akurat najmniej przez te lata rozmawiał. – Gratulacje, nie wiedziałem – powtórzył, uśmiechając się nieco krzywo. Jasne, że miała męża. Dziwne by było, gdyby nie miała, bo przecież była cudowną kobietą – mądrą, troskliwą i ogólnie wspaniałą – więc musiała kogoś mieć, kto kochałby ją całym sercem. To wytłumaczalne, mniej natomiast dało się wyjaśnić to dziwne uczucie, które poczuł w momencie gdy powiedziała to głośno.
– Bo to był błąd – powiedział cicho, ale bez cienia chamstwa czy jakichkolwiek przykrych oznak. – Ale chciałem wtedy powiedzieć, że przepraszam, że kiedykolwiek cię tak potraktowałem, Nes. Nie powinienem – przechylił lekko głowę na bok. Kolejne jej słowa zrozumiał, nic więcej nawet nie dodał, tylko uśmiechnął się delikatnie, ale cholernie miło i sympatycznie. – Czyli teraz wróciłaś tylko na pogrzeb? – zmarszczył czoło. Nie wiedział, że tu znowu mieszkała. Nie wiedział, że miała u niego pracować. Jedyne co wiedział to to, że cieszył się na jej widok, chociaż Susan za te myśl wyrwala by mu penisa i powiesiła sobie na choince.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nesta nie chciała, by ktokolwiek próbował ją pokochać. Chciała, by po prostu ją pokochał, tak jak ona pokochała jego. I jakkolwiek była wdzięczna Sue za to, jak potraktowała Danielle, za to, jak on pokochał Dee jak swoją, tak jednocześnie… Czuła się tak, jakby Sue żyła życiem, którym żyć powinna ona. I kiedy zorientowała się, że dla niego była tylko panienką na kilka nocy… Złamało jej to serce na cholernie długi czas.
– My. Ja i Alessandro – westchnęła ciężko i spojrzała na niego, mocniej zaciskając ramiona na piersiach. Nagle poczuła przenikliwe zimno. Sięgnęła po papierośnicę i wzięła ponownie jego zapalniczkę, by odpalić fajkę. Powoli zaciągnęła się dymem. – Wzięliśmy ślub nieco ponad trzy lata temu. Mamy córkę… Nie miałeś skąd wiedzieć. Doskonale oboje wiemy, że jestem persona non grata w rodzinie – rozłożyła bezradnie ręce, ponownie zaciągając się fajką i oddając mu zapalniczkę.
– Wiem, Michael. Dlatego właśnie chciałam uniknąć tej rozmowy – wzruszyła ramionami i przygryzła dolną wargę, przymykając na sekundę powieki. – Masz rację, nie powinieneś, ale sama z tobą poszłam, nie zmusiłeś mnie do niczego. Zresztą, załapałam na twoim ślubie, kim dla ciebie byłam, a kim nigdy nie będę – uśmiechnęła się delikatnie. Potraktował ją jak panienkę na kilka nocy, a Sue jak kobietę z którą spędza się całe życie. Doskonale sobie zdawała sprawę z tego, że istnieją dwa typy kobiet. Po raz kolejny się zaciągnęła.
– Nie. Właściwie mieszkamy w Seattle od trzech miesięcy. Wyprowadziliśmy się z Włoch, potrzebowaliśmy odmiany – wzruszyła nieco obojętnie ramionami, znowu przybierając tę swoją maskę chłodu i dystansu. Tym razem zgasiła papierosa i chociaż faktycznie cieszyła się na jego widok to rozmowa z nim nadal gdzieś tam bolała. Szczególnie, gdy na głos ponownie przyznał, że to był błąd.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I dlatego właśnie nie mógł jej wtedy tego zrobić. Od zawsze ją lubił, w którymś momencie życia byli przecież przyjaciółmi, wszyscy, zgrani, rozumieli się wręcz bez słów, ale nie mógł obiecać, że ją pokocha, szczególnie, że ona zakochać się już zdążyła. Okropnie by się czuł gdyby miał ją zostawić na lodzie po próbowaniu czegokolwiek razem. I nie miał też pojęcia, że Danielle była jej, bo były do siebie tak podobne z Suzie, że po prostu nie widział w tym nic podejrzanego. A za młoda była wtedy Nesta, by zwracać uwagę na jej ciążę, którą pewnie dobrze ukryła przed światem.
– Alessandro… jest Włochem? – zapytał, z czystą i nie wymuszoną ciekawością. Podał jej oczywiście ładnie zapalniczkę, uśmiechając się kącikami ust. – O, jak ma na imię ta wasza córka? – w tym momencie było widać, że lekko zmiękł. Uwielbiał dzieci, wszystkie – swoje, cudze, nie było znaczenia. Chyba dlatego z taką łatwością przyszło mu pokochanie Danielle i traktowanie jej jak swojej własnej. – Przepraszam – powiedział po jej słowach o tym, że była nie miło widziana w rodzinie. Nigdy tego nie rozumiał, ale jednocześnie nie miał śmiałości stawać w jej obronie. Nie dlatego, że sam byłby na tej samej pozycji a nie do końca chciał stracić Susan.
– Tak, ale mimo wszystko powinienem to całkowicie inaczej rozegrać. Nie wiem. Nie chciałem cię nigdy skrzywdzić, naprawdę byłaś dla mnie ważna. Nadal jesteś – może nie jak wcześniej, ale zawsze pozostawał mu sentyment do Nesty i ich przyjaźni nim wszystko się pokomplikowało. Ten ostatni raz gdy spędzili ze sobą noc… naprawdę dobrze się im gadało. A seks był świetny, chociaż zdecydowanie był tylko skutkiem ubocznym ich nocnej rozmowy.
– Psuło się? – zapytał wprost. Rozumiał to, wiedział jak jest. Między nim a Sue też się psuło, wtedy, gdy spędził ostatni raz noc pomiędzy nogami Nes. I pewnie nawet tego wtedy nie ukrywał, ale mimo wszystko jakos się ułożyło. Dużo zawdzięczało to pewnie pojawieniu się ich dziecka. Cóż.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie, którymś momencie życia byli przyjaciółmi, ale to jej się wydawało tak odległą przeszłością, że nie potrafiła już do niej wrócić – nawet myślami. Pamiętała do dzisiaj moment, w którym uświadomiła sobie, że się w nim zakochała, jak przerażona była, gdy o tym mówiła swoim siostrom. To one namówiły ją, by wyznała mu uczucia, nawet jeśli nie do końca popierały ten romans. Tak czy siak, skinęła głową na jego pytanie.
– Tak, poznaliśmy się na Sycylii. Dużo podróżowałam po waszym ślubie – rzuciła lakonicznie, wzruszając ramionami. – Elena. Ellie – uśmiechnęła się z czułością, przebijającą się przez maskę chłodu i obojętności, którą tak bardzo starała się dzisiaj utrzymać, by kompletnie się nie rozsypać. – To nie twoja wina – wzruszyła ramionami, bo sama była sobie winna. Gdyby niczego do niego nie poczuła, gdyby nic między nimi się nie wydarzyło, to nic by takiego nie miało miejsca. Wstrzymała oddech, gdy powiedział, że nadal jest dla niego ważna.
– Wiem, Mike. Najbardziej skrzywdziłam sama siebie. Nigdy nie powinnam była ci mówić, co czułam – wzruszyła ramionami. I chciała mu odpowiedzieć na kolejne słowa, ale zaraz na zaplecze wpadł Alessandro.
– Tu jesteś, kochana – uśmiechnął się do niej delikatnie, od razu znajdując się tuż obok i uniósł brwi, gdy zobaczył Michaela. – Alessandro Veneziano – rzucił w stronę Mike’a, podając mu dłoń, którą nie trzymał Ellie.
– To właśnie mój mąż, a to mała Ellie – uśmiechnęła się delikatnie, a jej oczy błysnęły ciepłem zarezerwowanym tylko dla dziewczynki. – A to Michael, mąż Susan – dodała, gdy Alessandro pokiwał głową i zlustrował Majka badawczym spojrzeniem.
– Chętnie bym porozmawiał, ale chyba Nellie cię potrzebuje, rozmawiała z Rhysem i jest w… Kiepskim stanie – a Nes pokiwała tylko głową i westchnęła cicho.
– Złapiemy się kiedy indziej, dobrze cię było widzieć – rzuciła jeszcze, doskonale wiedząc, że brzmiało to jak najpiękniejsze kłamstwo na świecie… A potem zajęła się już rzygającą Nellie.

Ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1
outfit

Szerokie źrenice mozolnie podążały za ruchem mężczyzn poruszających się po scenie. Przekrzykiwali się nawzajem, zupełnie tak, jakby sufit miałby runąć na ich głowy jeśli nie wykonają swojego zadania w jak najkrótszym czasie. Scena powoli wypełniała się znajomymi dla Japończyka elementami. Westchnął cicho i zamknął oczy. W duchu liczył na to, że coś pójdzie nie tak i wróci do domu z kopertą wypełnioną rekompensatą za czas który poświęcił. Stukot twardych podeszw i charakterystyczny dźwięk zetknięcia się dłoni z ramieniem rozwiał jednak wszelkie nadzieje Ryuujiego. Spieszyli się, ale pomimo tego dokładnie wykonywali przypisane im zadania. Wszystko było na swoim miejscu. Tym razem trafił na zespół, który mógł pozwolić sobie na załatwienie porządnej ekipy. Ze względu na to, Yamazaki mógł wywnioskować, że koncert przebiegnie pomyślnie i przyciągnie na siebie uwagę większej publiki. Pomimo tego, mężczyzna nie był w stanie wykrzesać chociażby i najmniejszej iskry ekscytacji. Nie mógł doczekać się momentu w którym dostanie wynagrodzenie i wyniesie się jak najdalej od tego budynku. Nienawidził tego jak aktualnie wyglądało jego życie. Każda przypominała mu o tym co stracił. Muzyka przestawała sprawiać mu jakąkolwiek radość. Dawniej dzielił ją z najbliższymi mu osobami, teraz siedział wśród nieznajomych i zupełnie nie miał ochoty na wydanie z siebie chociażby i najmniejszego dźwięku. Yamazaki rozchylił powieki i westchnął cicho. Powoli sączył cierpkie piwo i przyglądał się osobom odpowiedzialnym za robotę, której on sam nigdy by nie tknął. Nie bawiło go ani targanie ciężkiego sprzętu, ani panikowanie przy każdym najmniejszym potknięciu. To w końcu na barkach ekipy technicznej spoczywało powodzenie całego tego cyrku. Kiedy usłyszał jak jego imię pada z ust wokalisty zespołu z którym dane mu było dzisiaj grać, Ryuu z niechęcią odstawił butelkę i wstał ze stołka. Skierował się w stronę futerału w którym znajdowała się jego gitara. Była całkiem nowa. Jego poprzednia uległa zniszczeniu dzień przed jego urodzinami. Uśmiechnął się delikatnie kiedy koniuszki jego palców zetknęły się z zimnym instrumentem. Przyjrzał mu się uważnie, po czym bez słowa wrócił na swoje miejsce, tym razem już nie samotnie. Kościste dłonie przejechały po powierzchni instrumentu. Ryuujiemu wydawało się, że wszyscy zamilkli. Teraz był tylko on i struny które drgały pod jego palcami. Uśmiechnął się delikatnie. Jeszcze chwilę temu nie pomyślałby, że strojenie gitary sprawi mu taką przyjemność. Poświęcił na to całkiem sporo czasu. Chciał być pewien, że jej brzmienie będzie idealne. Nie miał zamiaru zrobić z siebie amatora pomimo tego, że wcale nie miał ochoty tutaj być. Tak więc kiedy upewnił się, że instrument jest odpowiednio przygotowany, ostrożnie podniósł się na nogi i podszedł do jednego z technicznych. Przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie odetchnąć chwilę podczas gdy ekipa omikrofonowała jego sprzęt. Doskonale wiedział czego teraz potrzebował. Starał się nie ruszać z miejsca aby nie przerwać całego procesu sprawdzania dźwięku, ale dosłownie czuł jak nieprzyjemne mrowienie opanowuje całe jego ciało. Wyglądał jak żywy trup, ale nikogo to nie obchodziło. Był tu tylko po to żeby zagrać i zarobić. Nie miał już przy sobie swoich przyjaciół, nikogo kto martwiłby się stanem do jakiego się doprowadził. Po ustawieniu brzmienia poszczególnych instrumentów, nadeszła pora na małą przerwę. Ryuuji ostrożnie odłożył swój instrument i spokojnym krokiem skierował się w stronę zaplecza. A przynajmniej wydawało mu się, że wygląda na spokojnego. W rzeczywistości cały się trząsł i ledwo co przeciągał swoje nogi wzdłuż podłoża. Sam nawet nie wiedział po co próbował ukrywać to, że prędzej czy później zaćpa się na śmierć. Już i tak wyglądał jak wrak dawniejszego siebie. Nietrudno było zauważyć, że coś jest nie tak. Szczególnie wtedy kiedy wchodził na zapleczę praktycznie martwy, a wychodził niczym królik na adderallu. Yamazaki rozejrzał się po pomieszczeniu. Był sam. Ostrożnie przymknął za sobą drzwi. Gdyby zaczął z nimi walczyć, spędziłby pewnie całą swoją przerwę na próbie zatrzaśnięcia tego starocia. Bezceremonialnie skierował się w stronę stołu, w międzyczasie wyciągając z kieszeni mały woreczek i obłupaną kartę kredytową. Wiedział co ludzie o nim myśleli. Widział wzrok kasjerek kiedy wyciągał ten pieprzony kawałek plastiku żeby wpakować w swoje ciało coś co miało być dla niego faktycznie dobre. Ostrożnie wysypał białą damę na twardą powierzchnię. Podzielił kupkę proszku na dwie, grube kreski, po czym schował swoją nieszczęsną kartę do kieszeni. Jej miejsce zastąpił zrolowany banknot. Kto w tych czasach płaci gotówką? Ryuu nigdy nie spotkał kogoś kto nosi papierki w innym celu niż walenie w nos. Japończyk nawet przez chwilę nie przyglądał się swojemu perfekcyjnemu dziełu. Nachylił się nad stołem tak szybko, jakby zależało od tego jego życie. Pierwsza kreska zniknęła. Yamazaki odchylił głowę do tyłu i pociągnął nosem. Może to i dobrze, że Sayuri zginęła. Nie musi go teraz oglądać. Nigdy nie dowie się kim się stał i nigdy się na nim nie zawiedzie. Odeszła z myślą, że był jej kochanym, perfekcyjnym mężczyzną. Ryuu uśmiechnął się jak głupi i po raz kolejny nachylił nad stołem. Musiał uważać, żeby przez przypadek nie zdmuchnął proszku przez to, że się śmiał. Wstrzymał chwilowo oddech po czym finalnie dokończył swoją działkę. Wyprostował się i roztrzepał włosy poprzez gwałtowne machnięcie głową. Teraz jest już gotowy. Wejdzie na scenę i pokaże im wszystkim, że wcale nie potrzebuje nikogo aby świetnie się bawić. Odwrócił się w kierunku drzwi z szerokim uśmiechem, który nie zniknął nawet pomimo tego, że Ryuu zauważył stojącą w nich postać. Znał go? Chyba tak. Nieważne, nawet jeśli go nie zna to przecież nic się nie stanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niesamowite. Pierwszy koncert od kilku lat.
Po tym wszystkim, co nas spotkało, brzmi to dumnie.
Chciałbym, aby mogli zapewnić mnie, że są dumni...


Czekał na ten moment z utęsknieniem. Od rana czuł, jak po całym jego ciele rozchodziły się dreszcze, choć nie potrafił dokładnie określić, czy te miarowe skurcze mięśni wynikały bardziej z nerwów, czy może ekscytacji. Nie mógł się ani skupić, ani czegokolwiek zjeść, choć przecież show w ramach Belltown Music Event nie było jego pierwszym występem w życiu. Lysander prezentował się już na o wiele większych, głównie stadionowych scenach, przy których niewielki podest w The Crocodile prezentował się niczym przeciętny stolik do kawy. O co mogło więc chodzić?

O samotność.
O tę pierdoloną samotność, którą ujrzę po swojej lewej i prawej.
Tej, której tak bardzo boję się odczuć.


- Zacząć jeszcze raz? - zapytał powątpiewająco, przejmując w dłonie zwrócony przez dźwiękowca mikrofon, który jeszcze przed paroma minutami wyłączył się w połowie jego próby. Z zupełnie niewiadomych przyczyn. W teorii nie pierwsze problemy techniczne, jakie spotkały Hwanga w jego karierze, aczkolwiek tego wieczora musiał zmierzyć się z przeciwnościami losu samodzielnie. Nie było już przy nim Jaehyunga, który w takich sytuacjach rozładowywał atmosferę kiepskim żartem, ani nie poczuł też, jak kiedyś, uspokajającej ręki Minkyu na swoich plecach, bo choć to ówczesny solista formalnie dzierżył rolę lidera zespołu, tak faktycznie pozostali członkowie bardziej opiekowali się jego osobą, niż on nimi. Wyraźnie ich brakowało, a sytuacji nie polepszał fakt, iż podczas koncertu nie pojawi się również jego dziewczyna z powodu pewnych komplikacji w pracy. Jakich konkretnie? Nie umiał powtórzyć. Mówiła mu, ale od dłuższego czasu słuchał ich rozmów połowicznie, zupełnie nie mogąc zebrać myśli. Choć teraz, w momencie kulminacyjnym, musiał wziąć się w garść. Musiał, bo jak inaczej mógłby później spojrzeć w oczy wszystkim, pozostałym artystom? Jak mógłby później spojrzeć w oczy samemu sobie?

Wziął uspokajający oddech, minąwszy się na schodach z grupą nieco starszych, lecz wciąż młodych rockmenów, za którymi podążał dzielny wianuszek pozostałych członków ekipy technicznej. I choć samego w sobie zespołu nie kojarzył, tak jednak mimowolnie zawiesił oko na jednym z nich nieco dłużej, kiedy wydał mu się znajomy. Imię, którym go zawołali, nieco bardziej rozjaśniło mu w głowę. Och, no proszę. Słuchałem go kiedyś. Nie na tyle dawno, żebym zapomniał, jak coverowałem kilka jego instrumentali. Właściwie nawet nie wiedziałem, że zmienił grupę, podsumował w myślach, ciekawsko opierając głowę koło jednego z filarów, skąd miał całkiem niezły widok na większość członków zespołu. Naturalnie, że chciał ocenić, jak mógł wypaść na tle konkurencji, choć w tym wypadku trudnym zadaniem było jakieś obiektywne spojrzenie na występy. Niemalże każdy uczestnik prezentował zupełnie inny typ muzyki i porównywanie się było zupełnie zbędne.
Długo dostrajali swoje sprzęty, a przed samą ich próbą zarządzono krótką przerwę. Większość członków zostało wówczas na podeście, leniwie popijając wodę, aczkolwiek nie wszyscy - kojarzony przez Hwanga gitarzysta oddalił się od nich w kierunku tylnych pomieszczeń The Crocodile, ponownie przechodząc koło młodszego piosenkarza. I mimo ogłuszania wzmacniaczami od najmłodszych lat, Lysander miał jeszcze na tyle dobry słuch, iż w tamtej chwili wyłapał uderzenie czegoś metalowego o podłogę. Machinalnie złapał się pierw za uszy, myśląc, że po raz kolejny zapodział gdzieś zapięcie od któregoś swojego kolczyka, ale to, co dostrzegł na ziemi nijak nie odpowiadało jego malutkim, czarnym perłom, ni sprzączce do nich. Zdekompletowana biżuteria była zbyt długa, a nawet niekoniecznie w całości, toteż niedziwnym malował się fakt, że starszy musiał nie odczuć zerwanego w połowie kolczyka.
Bo oczywistym było, że te nieszczęsne pół kolczyka należało do Ryuujiego.
- Nie, nie, w porządku, to nie moje, ale chyba wypadałoby oddać - rzucił pospiesznie w stronę jednego ze swoich tancerzy, podążając drogą Yamazakiego, aż wreszcie dotarł na koniec korytarza. Do tylko jednych (nawet fortunnie uchylonych) drzwi. Zza których dobiegały jakieś dziwne dźwięki… - Hej, nie chcę przeszkadzać, ale chyba zgubiłeś-... - zaczął, wchodząc do środka, lecz nie dokończył swojej wypowiedzi. Ręka z zerwanym kolczykiem również zastygła gdzieś pomiędzy byciem opuszczoną, a podniesieniem jej. Bo niby nie pierwszy raz widział kogoś, kto brał narkotyki, aczkolwiek… Dziwnie patrzyło się na poniekąd swój wzór, który nie mógł wytrzymać paru godzin bez podejrzanego, białego proszku. Miał w głowie nawet kilka, potencjalnych nazw, jednak nie był jakimś wielkim znawcą substancji zakazanych, żeby bezwzględnie wymienić jedną.
- Bo... - wydukał ewidentnie speszony, wskazując na siebie, a konkretniej na pasma swoich czarnych włosów. Mam udawać, że tego nie widziałem? A może powinienem spytać, czy wszystko gra? Nie mogę zrozumieć, dlaczego życie uwielbia podsuwać mi trudne decyzje i zepsutych ludzi… Wystarczy mi nerwów na dzisiaj. - Kolczyk. Urwał ci się...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ryuuji nie zaliczał się raczej do osób które szczególnie zwracały uwagę na swoje otoczenie. A przynajmniej wtedy, kiedy był na głodzie. Wszystko zlewało mu się w jedno. Jego umysł skupiony był tylko i wyłącznie na tym, aby znaleźć w najbliższym czasie okazję do pobudzenia go do życia. Nie interesował się ani swoimi współpracownikami którzy próbowali go zagadać, ani fankami które marzyły o tym aby zdobyć jego atencję odkładając na bok resztki swojej samoświadomości i honoru. Yamazaki nie był w stanie zrozumieć tego, że jego osoba może wydawać się warta poznania i poświęcenia jej uwagi. Niektórzy traktowali go nawet jak idola. Wysyłali mu urocze wiadomości, uparcie obserwowali każdy jego ślad pojawiający się na social mediach i wydawali pieniądze tylko po to żeby go zobaczyć. Japończyk naprawdę nie był w stanie pojąć tego, że ludzie są w stanie poświęcić tak wiele dla kogoś, kto nigdy nie zwróci na nich uwagi. Dla kogoś, kto nie potrafił zainteresować się nawet samym sobą. Obwiniał się. Nie potrafił spojrzeć w lustro bez nutki obrzydzenia. Uparcie wmawiał sobie to, że gdyby nie on, jego przyjaciele nadal byliby na tym świecie. To on chciał być sławny, to on poprosił swoich dziadków o pomoc w rozwinięciu ich kariery. Gdyby nadal grali wtedy w obskurnych klubach nie mieliby swojej furgonetki, nie musieliby wyruszać w trasy i pewnie nadal siedzieliby w Tokio. A on Ryuuji nie byłby tak cholernie samotny. Nie potrafił znaleźć ani spokoju, ani osoby która byłaby w stanie zapełnił pustkę jaką zostawiła po sobie Sayuri. Każda kobieta i każdy mężczyzna z którym sypiał wyglądał dla niego tak jak ona. Był w stanie zobaczyć jej twarz nawet u czterdziestoletniego pijaka z obrączką na palcu. Ale za każdym razem po czasie czar pryskał. Nikt nie był taki jak ona. Nikt nie chrumkał kiedy śmiał się zbyt długo, nikt nie rozpływał się po jednym kieliszku wina w jego ramionach tak jak ona. Wszystko było nie takie jak być powinno. Może i trzymał swoje problemy za kurtyną, ale wcale nietrudno było zauważyć, że nie jest wzorem do naśladowania. Stale był na jakichś prochach, ledwo co zwlekał się z łóżka i już kilka razy zdarzyło mu się zwrócić zawartość swojego żołądka za kulisami. Czy musiałby wyjść na środek sceny i wydrzeć się ze wszystkich swoich sił by w końcu ktoś zwrócił uwagę na to, że jest mu ciężko? Czy gdyby przedawkował ktoś w końcu spojrzał by na niego jak na osobę uzależnioną a nie rozpuszczoną gwiazdkę z nabitym portfelem? Gdyby nie był znanym muzykiem, ludzie już dawno naznaczyli by go łatką ćpuna i odrzucili na bok. Bo nie pasował do całej reszty, psuł ich wizję spokojnego, przyjemnego życia. Ale z jakiegoś powodu status celebryty go przed tym chronił. Nie pił do nieprzytomności tylko imprezował jak prawdziwa gwiazda rocka. Nie ćpał bo było mu źle, ćpał bo mógł sobie na to pozwolić i chciał się dobrze bawić. Przecież osoby publiczne nie mogą mieć problemów, uczuć innych niż te które są od nich wymagane. Yamazaki nigdy nie wypowiedział się na temat swojej straty. Nawet nie wspomniał o którymkolwiek ze swoich przyjaciół po opuszczeniu Japonii. Chciał o nich zapomnieć. Wymazać ich twarze ze swojej głowy i żyć tak jak dawniej. Ale nie był w stanie tego zrobić. Ciągle słyszał ich śmiech, wszędzie widział ich młode, pełne życia twarze. Jedynie po nocach ten idealny obraz zostawał zaburzony. Wtedy przypominał mu się wypadek. Nagły brak Sayuri, krzyk Kiku. Krew która powoli rozmazywała jego wizję. Dlatego zaczął brać i pić. Żeby po prostu odpaść i już o tym nie myśleć. Zapomnieć chociaż na chwilę. Cieszyć się momentem w którym jego umysł staje się pusty a ciało powoli odmawia mu posłuszeństwa. Czasami zastanawiał się, dlaczego nadal żyje. Zazwyczaj dochodził do wniosku, że nie byłby w stanie spojrzeć w zaświatach w oczy swoich przyjaciół. Nie mógłby im się przyznać do tego, że zaćpał się na śmierć…przez nich, przez to, że nie potrafił sobie bez nich poradzić.
Pomimo swojego stanu, Japończyk zauważył, że ktoś wpatruje się w jego osobę. Nie chciał jednak zawracać sobie głowy głupią konwersacją która pewnie wywiązałaby się gdyby odwrócił się w jego stronę. Zerkał więc jedynie w kierunku obserwatora co jakiś czas, starając się powiązać go z jakimś konkretnym wspomnieniem. Kiedy jednak poczuł, że chłopak przestał się mu przeglądać, porzucił myśl, że mógł go już gdzieś spotkać. Skupił się po prostu na swojej pracy. Chciał jak najszybciej zrobić to co musiał i wyciszyć dręczące go myśli. Z zewnątrz wydawał się bardzo spokojny, wręcz znużony. Natomiast w jego wnętrzu szalała burza. Słyszał ciche głosy, które niby przypominały mu te będące mu znajome, ale kryły w sobie podteksty których nigdy nie usłyszałby od ich właścicieli. Niby zdążył się już do nich przyzwyczaić, ale do tej pory cholernie go irytowały. Zawsze do niego wracały kiedy zapominał o swoich lekach, a ostatnio tak właściwie to wcale ich nie brał. Leżały w którymś z zagraconych kątów jego mieszkania i czekały na to, aż Ryuu postanowi nieco o siebie zadbać. No cóż, trochę jeszcze tam sobie pobędą. Teraz mężczyzna w końcu uwolnił się od wzroku otaczających go osób. W zaciszu zaplecza mógł sięgnąć po swoje ulubione lekarstwo. Jedne z nielicznych, które faktycznie chciał brać. Szkoda tylko, że był już tak wyczerpany głodem, że nie zauważył tego, że wcale nie był sam. Dopiero kiedy wciągnął drugą kreskę, i usłyszał skrzek starych drzwi, powoli zaczął wracać do rzeczywistości. Też trochę chciał? Nie, nie ma opcji, że da temu chłopakowi swoje narkotyki. Niekoniecznie tylko dlatego, że były drogie, ale też ze względu na to, że wyglądał bardzo młodo. Skrzywił się teatralnie i przetarł powierzchnię stołu dłonią. Potrzebował dłuższej chwili, aby zarejestrować znaczenie słów które docierały do jego uszu. Zanim jednak zdążył się na nich skupić, poczuł ciepłą ciecz która powoli stykała się z jego wargą. Uśmiechnął się delikatnie i pociągnął nosem. Wyciągnął z kieszeni kawałek szarej tkaniny i przetarł nim twarz, po czym bezceremonialnie zatkał przy jego pomocy prawą dziurkę swojego nosa. No i po problemie, teraz mogą sobie porozmawiać. Uśmiech nie zniknął z jego oblicza. Nie był ani zły, ani przestraszony. Mało kto w tym biznesie niczego nie brał. Zresztą, nie odczuwał potrzeby wyżywania się na przypadkowej osobie. Nie miał tego w zwyczaju. Lubił prawie każdego człowieka, tylko niekoniecznie samego siebie.
-Spokojnie, nie pierwszy i nie ostatni raz.- powiedział, odnosząc się do faktu, że chłopak właśnie przyłapał kogoś na ćpaniu zaraz przed koncertem. Szczerze? Ryuujiego dziwiło trochę to, że nieznajomy nadal był na to wyczulony. Albo żył w wyjątkowo kolorowej bańce, albo po prostu dopiero zaczynał pracować w towarzystwie osób takich jak Yamazaki.
Japończyk początkowo nawet nie zwrócił uwagi na kolczyk który Lysander trzymał w dłoni. Był już przyćpany, ledwo co skupiał się na twarzy swojego rozmówcy. Nie był w sumie nawet w stanie dobrze rozróżnić wszystkich jej elementów. Ledwo co powstrzymywał się od śmiechu. Nie dlatego, że bawiło go zachowanie Hwanga. Świat był po prostu aktualnie cholernie zabawny.
-Kolczyk?- zapytał zupełnie tak, jakby miał spore problemy ze słuchem. Ostrożnie uniósł lewą dłoń i przytknął ją do swojego ucha. Bingo. Brakowało połowy łańcuszka. Ryuuji poczuł jak momentalnie uśmiech znika z jego oblicza. To nie były jego kolczyki. To były kolczyki Sayuri. W pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza, która finalnie została przerwana gorzkim śmiechem Japończyka. Lysander mógł jednak zaobserwować, że przez chwilę Yamazaki wyglądał tak, jakby zawalił mu się cały świat.
-Możesz to wyrzucić albo gdzieś sprzedać. Podobno pamiątki po zmarłych celebrytach są trochę warte, prawda?- zaśmiał się i bez jakiejkolwiek ostrożności wyciągnął kolczyki ze swoich uszu. Schował je w dłoni i wyciągnął ją w stronę Lysandra.
-Nie żebym sugerował, że potrzebujesz pieniędzy albo jestem w pozycji, w której mogę robić z ciebie swoją służkę. Nie chcę ich po prostu sam wyrzucać, a nie będę mógł już na nie patrzeć. Proszę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Godzina 2:04 "Co my teraz zrobimy? Nie potrafię tak dłużej. Nie nadaję się. Czy oni naprawdę chcą nam kazać iść na tę głupią galę?! Nie wystąpię w Changwon i mogą mnie opisać w nawet stu gazetach, mam to gdzieś. Jestem zmęczony. Zamierzasz w ogóle coś z tym zrobić?"
Godzina 2:57 "Chce mi się płakać ㅜㅜ Znowu mi się śnił. To chore. Nie chcę żadnej nowej osoby. Mam wszystkiego dość. To nie ma sensu!"
Godzina 3:10 "Lu, nie mogę tak dłużej ㅜㅜ Możemy porozmawiać? Odejdźmy albo ja odejdę."
Godzina 3:46 "Odbierz, proszę."


Mimo wielokrotnego wymieniania modeli telefonów, wciąż zachował wszystkie wiadomości od swoich kolegów z zespołu, choć ich numery milczały już kolejny rok. Nie potrafił powiedzieć, jak wiele razy przymierzał się do tego, żeby usunąć choć te konkretne cztery smsy albo wymazać stary rejestr połączeń, który wciąż przypominał mu o tym, że gdyby odebrał chociażby jedno z nich lub jakkolwiek odpisał wtedy na wiadomości Jaehyunga, być może jego przyjaciel dalej by żył. Chciał się tego wszystkiego pozbyć i zapomnieć, choć jego ręka finalnie nigdy nie dawała rady nacisnąć czerwonej ikonki kosza na śmieci. Nie mógł tego zrobić, a nawet jeśli jednak by się na to zdobył, nic by się nie zmieniło. Czytał wszystko po tyle razy, że znał na pamięć nawet poszczególne godziny, a w sytuacjach kryzysowych, przed oczami stawał mu właśnie ten konkretny czat.
- Ktoś powinien cię obejrzeć... - wydusił z siebie, dostrzegając ściekającą krew z nosa gitarzysty, przy czym niemalże od razu, kompletnie odruchowo, sięgnął do kieszeni spodni w poszukiwaniu chusteczek higienicznych. Na próżno jednak można było się ich spodziewać w scenicznych ubraniach Lysandra, ponieważ wszystkie swoje rzeczy osobiste zostawił na backstage'u. Nie miał przy sobie nawet głupiego telefonu, choć wydawało mu się, jakby klawiatura urządzenia była gdzieś obecna w przestrzeni zaplecza i właśnie pisała niepokojące wiadomości prosto na materiale szarej szmatki, którą to starszy próbował zatamować krwotok. - Zawołać kogoś? Albo... Wiesz co, wstań. Może zaprowadzę cię do reszty? - powiedział, ewidentnie zamotany w czynnościach, jakie planował podjąć. Najpierw bowiem złapał za drzwi, pragnąc zniknąć w odmętach korytarza, ale chwilę później odważył się jednak podejść do Ryuujiego bliżej, aby ocenić, czy aby jednak nie przesadzał ze swoimi odruchami, bo teoretycznie gitarzysta nie był pierwszą naćpaną osobą w towarzystwie Lysandra, ale...

Z pewnością najbardziej naćpaną, stwierdził w duchu, początkowo chcąc nawet złapać go za nadgarstek i zachęcić do ruszenia się z miejsca, jednakże finalnie nie wykonał żadnego ruchu. Oddzielony od gitarzysty zaledwie podniszczonym stolikiem, wsłuchiwał się w jego słowa, aż nagle poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w potylicę. Nerwy skutecznie podnosiły mu ciśnienie do tego stopnia, że zaczęło mu popiskiwać w uszach. A może to już złość i żal dźwięczą mi w uszach? Co on za bzdury wygaduje?!
- Jak na moje, jesteś jeszcze całkiem żywym celebrytą. Nie po to przyjąłem zaproszenie, żeby potem tłumaczyć się z jakiegoś skandalu z zaćpaniem się na śmierć w roli głównej - syknął, demonstracyjnie chowając nawet swoje ręce w płytkie kieszenie spodni, jawnie pogardzając tym zachowaniem wyciągniętą doń dłonią Ryuujiego z pozostałymi fragmentami kolczyków. Nie rozumiał, o co z nimi chodziło i dlaczego już ich nie chciał, ale nie zamierzał niczego od niego zabierać. A przynajmniej nie teraz. To on? To naprawdę ten sam Yamazaki, który napisał te wszystkie piosenki? Aż nie wiem, czy czuję się bardziej zawiedziony, czy wściekły. - Poczekaj. Co jest? Co z nimi nie tak? - zapytał stanowczo, obserwując uważnie starszego, żeby w razie czego wyłapać moment, w którym winien odstawić swoje niezadowolenie na bok i rzucić się wzdłuż korytarza po medyków. Ale... teoretycznie nie miał czasu, aby wziąć tego dużo. To mnie tylko pociesza.

Bo nie miał, prawda?

- Ćpasz przez coś związanego z nimi? - wypalił szybciej, niż pomyślał, niby nie licząc na żadną, względnie logiczną rozmowę z gościem, który przed paroma chwilami wciągnął jakiś nieznany towar (i który pewnie nie oszczędzał się również przed przyjściem na zaplecze), aczkolwiek doświadczenie życiowe podpowiadało mu jedno - Ludzie nie ćpali dla zabawy. Nawet, jeśli tak im się wydawało, byli w błędzie i ściągało ich na dno to, co trzymali szczelnie zamknięte w swojej szafie z trupami. Bo każdy ma taką. Każdy.
Ostatnio zmieniony 2022-02-11, 00:35 przez Lysander Hwang, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Reakcja Lysandra na widok krwi sączącej się z nosa Japończyka była dla niego czymś całkowicie nierealnym. Ryuuji obserwował z zaciekawieniem jak jego spanikowany towarzysz szuka czegoś po kieszeniach. Jego skromnym zdaniem, aktualnie to on wyglądał jakby bardziej potrzebował pomocy. Dobrze, że został muzykiem a nie lekarzem. Yamazaki nie był w stanie dostrzec troski ukrytej za paniką nieznajomego. Nie pamiętał kiedy ostatni raz ktoś w chociażby i najmniejszy sposób przejął się jego stanem. Ćpał codziennie, nikt nigdy nawet nie zapytał go dlaczego to robi. Obserwowali po prostu jak powoli się wyniszcza, czasami nawet dzieląc się z nim towarem kiedy był na głodzie. Był sam od dwóch lat, a przynajmniej tak myślał. W rzeczywistości miał wokół siebie ludzi którzy chcieli mu pomóc, po prostu nie wiedzieli jak. Każda próba odciągnięcia go od samodestrukcji kończyła się jeszcze drastyczniejszym wybuchem. Nikt nie wiedział co powinno się z nim zrobić. Jedni proponowali zaciągnięcie go na odwyk, inni zamknięcie się z nim w mieszkaniu i pilnowanie go żeby nic nie brał. Finalnie jednak nikt nie skorzystał z żadnej z tych idei. Ryuu dalej brnął więc w swój nałóg, święcie przekonany, że ma tylko i wyłącznie jego. Zaśmiał się cicho, po czym przygryzł wargę zupełnie tak jakby miało to powstrzymać drgawki opanowujące jego wychudzone ciało. Powoli zaczął przenosić cały swój ciężar na dłoń opartą o blat stołu, chociaż i ona ledwo co trzymała się rzeczywistości. Japończyk przymknął na chwilę oczy. Było mu tak dobrze. Uwielbiał moment w którym jego umysł się wyłączał. Wszystkie głosy milknęły, a dręczące go cienie w ułamku sekundy opuszczały pole jego widzenia. Nigdy nie zaznałby takiego uczucia na trzeźwo. Najczystszej, najprzyjemniejszej formy spokoju. Nazywał to w swojej głowie ‘’autopilotem’’. Wszystko czym był i chciał być traciło sens. Stawał się po prostu maszyną zaprogramowaną w celu wykonania konkretnych, w miarę nieszkodliwych działań. Mężczyzna zamknął oczy i powoli odwrócił się plecami do stołu. W miarę płynnym ruchem wskoczył na jego powierzchnię i oparł się o ścianę. Nie miał ochoty osunąć się na podłogę, a jego kończyny odmawiały mu już w większym stopniu posłuszeństwa. Z jego twarzy nadal jednak nie znikał delikatny uśmieszek. Ryuuji poczuł jak oplatają go ciepłe, miękkie kończyny. Znajomy zapach opętał jego nozdrza a gardło zatkane zostało przez rosnącą w nim gulę. Nie rozchylił jednak powiek. Doskonale wiedział, że nic nie zobaczy. Chciał przez chwilę pożyć według wizji swoich halucynacji. Zobaczyć, jak wyglądałby ten moment gdyby u jego boku nadal była Sayuri. Nic więc dziwnego, że ingerencja Lysandra w jego omamy wywołała u Japończyka niezadowolenie. Skrzywił się delikatnie i otworzył oczy. Tak trudno byłoby po prostu zostawić go w spokoju i zająć się swoimi sprawami? Dzieciaki naprawdę nie miały w tych czasach co robić? Kij wie, może zabawa w bohatera była jego hobby. Ryuu westchnął cicho i powoli zsunął się ze swojego siedzenia. Gdy stanął już na nogach, niezgrabnie otrzepał spodnie i wbił puste spojrzenie w swojego kompana. Zachowywał się tak, jakby Japończyk właśnie leżał zarzygany na ziemi. Natomiast w rzeczywistości, spanikowany nastolatek stanowił chyba większe zagrożenie.
- Padniesz szybciej niż ja jak będziesz się wszystkim tak przejmował. Spokojnie.- powiedział, powoli przeczesując roztrzepane włosy długimi palcami. Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej paczkę z papierosami. Nie zamierzał od razu sięgnąć po jedną ze sztuk zawartych w małym kartoniku. Zaczął się bawić resztką folii która dawniej chroniła ich opakowanie. Niby chciało mu się palić, ale nie chciał żeby Lysandrowi już całkowicie odbiło. Z jakiegoś powodu, zaczęło mu minimalnie zależeć na tym, aby oszczędzić mu stresu.
- Jak dowiedzą się, że ćpałem zaraz przed koncertem to obetną mi wypłatę. Dzięki, ale radzę sobie świetnie.- zaśmiał się, finalnie wyciągając papierosa. Jego ręce trzęsły się tak mocno, że ledwo co udało mu się wsunąć go pomiędzy swoje wargi. Po raz kolejny sięgnął do kieszeni. Właśnie z tego powodu tak kochał długie, luźne spodnie z dużymi kieszeniami. Nie dość, że były wygodne, to mógł wepchnąć do nich praktycznie wszystko. Wyciągnął więc z nich pozłacaną zapalniczkę i podpalił papierosa, zaciągając się nim z delikatnym uśmiechem. Gdyby nie to, że Hwang pomachał mu przed nosem tym pieprzonym kolczykiem, pewnie byłby w jeszcze lepszym nastroju. Ale to przecież nie jego wina, chciał tylko pomóc. Ryuu nie był aż takim dupkiem, aby go za to obwiniać. Pomimo tego, naprawdę nie miał ochoty ani dłużej patrzeć na zniszczoną pamiątkę. Przytrzymał więc papierosa w swych ustach, nadal co jakiś czas się nim zaciągając, i wyciągnął z uszu kolczyki. Wysunął je w na dłoni w kierunku Lysandra, starając się na nie nie patrzeć. Zdziwiło go trochę to, że młodszy momentalnie zaczął przypominać czajnik parowy. Yamazaki przez chwilę miał wrażenie, że dostanie w twarz. I w sumie to się stało. Tylko, że nie dostał fizycznie, a raczej psychicznie. Papieros wypadł mu spomiędzy ust, a on sam wybuchnął histerycznym śmiechem. No tak. Narobiłby im wszystkim problemów gdyby teraz wykorkował, tak samo jak jego przyjaciele narobili ich mu. Sam przecież się nie stoczył. Pomógł mu w tym ktoś, kto ich mu zabrał. Yamazaki upuścił kolczyki na ziemię, zaraz obok nadal tlącego się niedopałku i przydeptał je butem.
- To nie moje kolczyki.- odpowiedział spokojnie, powoli wyciągając z kieszeni swój telefon. Przez chwilę wpatrywał się w jego ekran przesuwając po nim kciukiem w wyjątkowo mozolny sposób. Tym razem nie towarzyszył mu uśmiech. Finalnie skierował telefon przodem do Lysandra. Młodszy mógł zobaczyć więc zdjęcie, w które Ryuu wpatrywał się dobrą minutę.
-To jej.- pierwszy raz od rozpoczęcia ich rozmowy, Hwang mógł usłyszeć w głosie swojego towarzysza nutkę żalu i desperacji. Yamazaki zamilkł, powoli wycofując dłoń i chowając urządzenie do kieszeni. Z tymi kolczykami wszystko było nie tak. Powinien był już dawno je wyrzucić. Pozbyć się ich zamiast trzymać się nadziei, że cząstka Sayuri jeszcze gdzieś w nich tkwiła. Po chwili ciszy, na twarz Ryuujiego powrócił delikatny uśmiech. Szkoda tylko, że nietrudno było już się domyślić, że tylko udaje, że ani trochę nie przejmuje się całą tą sytuacją.
-Ćpam bo jestem ćpunem. Gdyby nadal żyła i tak pewnie bym to robił.- kłamstwo, był czysty kiedy z nią był.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odruchowo, a zarazem asekuracyjnie cofnął się o jeden krok do tyłu, kiedy Yamazaki podniósł się z kanapy. Nie znali się na tyle, aby mógł przewidzieć jego reakcje po używkach. Nie zapoznali się również na tyle dobrze, ażeby Lysander stał wówczas przed nim za sprawą jakiegoś chorego altruizmu. Ba, słowa starszego odnośnie umierania zwyczajnie go zirytowały i najchętniej zostawiłby go już dobre parę minut temu. Nie miał kompleksu zbawiciela, a przynajmniej nigdy go sobie nie przypisywał, bo w tamtej chwili chciał go ogarnąć czysto egoistycznie.
Chociaż może nie tak wcale czysto?
Nie po to dokładał wszelkich starań do swojego show, aby na pierwszych stronach gazet, zamiast pozytywnych recenzji, pojawił się nekrolog. Kolejny raz zapracował sobie na swoją szansę, którą chciał podzielić się mentalnie ze swoimi przyjaciółmi. Czuł się zobowiązany ciągnąć ich wypalone gwiazdy za sobą, skoro z całej trójki los postanowił oszczędzić jedynie jego. Pragnął pewnego dnia spotkać się z nimi w innym świecie i móc, jak prawdziwy lider, obwieścić sukces, zamiast ze wstydem dukać coś o porażce oraz o tym, że nie poradził sobie bez ich wsparcia.
- Zostaw te fajki... - westchnął cierpiętniczo, mając w głowie z pięć potencjalnych scenariuszy, w których to losowe coś na zapleczu złapałoby niefortunny, płomienny język z zapalniczki, a następnie pomogło rozprzestrzenić ogień na całą okolicę. Zaczynam wariować? Czy może dorastać i wreszcie przewidywać więcej, niż mentalni nastolatkowie? - "Świetnie"? Widziałeś się może ostatnio w lustrze? Też nie mam zamiaru cię teraz obrażać, ale nie wyglądasz zdrowo - rzucił, pokątnie zdradzając się z tym, że jednostronnie kojarzył bruneta, choć właściwie nie było to jego głównym celem wypowiedzi. Może przy lepszych warunkach sformuowałby tę wypowiedź nieco bardziej fortunnie, ale niezwykle trudno składało się zdania w tak wyraźnym niepokoju. Wodził wzrokiem bardziej za odpaloną używką, niźli gestami Japończyka, u którego już wcześniej zauważył drastyczny spadek tego, co jeszcze parę lat temu mógł dostrzec na YouTubie oraz innych platformach streamingowych.
Formy?
To nie była kwestia starzenia się. Od nabierania lat nie pękały delikatne naczynia krwionośne w nosach, ni skóra nie nabierała ziemistego koloru. I jakkolwiek kiedyś, za licealnych czasów, wyklinał swoich rodziców za odseparowanie go od niektórych znajomych, tak w tamtej chwili pragnął całować ojca po rękach za to, że jednak wysłali go do tej znienawidzonej szkoły z internatem.
Bo w innym wypadku mógł wyglądać tego dnia bardzo podobnie.

Jak cień siebie samego. Jak chory. Jak-..., urwał w myślach, choć tak naprawdę porównań miał wówczas całkiem sporo w zanadrzu. Nie był to jednak odpowiedni czas na rozwodzenie się nad mało ważnymi przemyśleniami, kiedy przyuważył drastyczną zmianę zachowania u gitarzysty. Jego histeryczny śmiech dostatecznie mu odpowiedział. Nawet nie musiał nic mówić, bo młodszy w tamtym momencie wiedział, że trafił w czuły punkt, osiągając zbolały remis. Zresztą, szło się domyśleć. To było dziwne. Kto normalny pozbywałby się tak swojej własności tuż przed ważnym wydarzeniem? I to ze słowami, że sam nie potrafiłby jej wyrzucić?
Wyraźnie się wzdrygnął, kiedy papieros spadł na podłogę. Miał już nawet go przezornie zgasić, ale, szczęśliwie, właściciel niedopałka kontaktował jeszcze na tyle, aby zrobić to samemu.
Yamazaki miał rację. W takich warunkach Lysander prędzej czy później dostanie zawału, jeśli dalej będzie żył w tak intensywnym stresie.

- Co? Nie twoje? - powtórzył za nim, aż niemalże pod sam jego nos został podstawiony ekran telefonu.
Na tapecie ekranu głównego zauważył dwie postacie. Jedną od razu dopasował do swojego rozmówcy, natomiast druga... Cóż, również wydała mu się znajoma. Co prawda, nie potrafił na tamten moment przypomnieć sobie jakichkolwiek danych dziewczyny, jednak był pewny, że należała do tego samego zespołu. I choć Lysander już dawno przestał śledzić ich losy, tak po krótkim komentarzu Ryuujiego domyślił się, że sprawy nie skończyły się dobrze. Nie sądziłem, że kiedyś zelżeje to uczucie osamotnienia w tym Piekle.
- A więc o to chodzi - westchnął, zatapiając jedną z dłoni w swoich ciemnych pasmach. Teoretycznie w tamtej chwili powinien nieco bardziej uważać na swoją fryzurę, aczkolwiek czuł, jak włosy stopniowo (a zarazem nieznośnie) zaczynały przyklejać się do rozgrzanego karku. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że właśnie tak reagowało jego ciało na zalewające go uczucie zniesmaczenia. A może i nawet pogardy. Bo prawda była taka, że Hwang gardził tak żałosnymi i oczywistymi kłamstwami. Czuł obrzydzenie do rezygnacji z życia, a zarazem mdliło go na samą myśl, że mógłby rozczarować wszystkich. I to znów nie ze swojej winy.
- Skoro tak, najwyraźniej nie byłeś do niej tak bardzo przywiązany, jak deklarujesz. Wyrzuć to sam - odparł chłodno, choć jego ton nie miał w sobie nic z prowokacji. Bardziej subtelnej szpileczki, którą pragnął dać Yamazakiemu do zrozumienia, że wyczuł jego próbę zamydlenia mu oczu już wcześniej, bo, w istocie, Hwang był od niego dużo młodszy, ale nie dziecinnie naiwny. - Będąc na jej miejscu, byłbym tobą rozczarowany. Powiedziałbym nawet, że do bólu zawiedziony, bo starałbym się dać tam najlepszy koncert w dziejach, aby moim dziełem nie zapomniano o niej przez lata, zamiast wykańczać się po kątach. Co jej da twoje cierpienie?
Zaczynam się gubić. Do kogo i o kim mówię?
Nie wiem, czy tracę cierpliwość, czy zmysły, bo ta sytuacja wydaje się być coraz bardziej nierealna.
Jakimś cudem wydaje mi się, że mówię do lustra.


- Pójdziesz stąd w tej chwili albo wyjdę sam i powiem, co zobaczyłem, w bardzo niefortunnych słowach, a wtedy przysięgam, że odpierdolę tam taką sztukę teatralną, że dadzą mi za nią Oscara. Bo nie żartuję - nie dam ci zniszczyć tego wieczoru.
Ponieważ muszę zrobić to, o czym właśnie ci mówię, Yamazaki...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ryuuji Yamazaki był niemalże niemożliwy do zdenerwowania.

Niezależnie od sytuacji, był w stanie ugryźć się w język i zachować spokój. Z jego twarzy nie znikał delikatny uśmieszek, a obce słowa spływały po nim niczym woda. Niekoniecznie dzięki temu, że z natury był człowiekiem którego odstraszały konflikty. Ćpanie zapewniało mu po prostu pewnego rodzaju otoczkę ochronną, izolowało go od reszty świata. Kiedy był wstawiony, nie ruszało go niemalże nic, co w przypadku normalnej osoby podniosłoby jej już pewnie ciśnienie. Znajdował się w zupełnie innym wymiarze. Odległym od napastnika który próbował wedrzeć się w niego na siłę, fizycznie lub psychicznie. Ignorował wszelkie zaczepki, często nie oddawał nawet wtedy kiedy dostał od kogoś z pięści nos. Wszystko było dla niego po prostu obojętne. Nie dawało mu ani adrenaliny, ani i tak nie pogarszało jego stanu. Może i nie lubił chodzić z siniakami, ale dostanie w pysk naprawdę nie było dla niego niczym wielkim. Dzisiejsza sytuacja była jednak nieco inna. Czuł jak paznokcie wbijają się we wnętrze jego chłodnych dłoni. Nawet nie zorientował się, że zacisnął je w pięści. Uderzy go? Nie. W życiu by tego nie zrobił, pozłości się na odległość i ewentualnie wypluje z siebie cały jad który w nim kipiał. Już i tak był tym wszystkim wykończony. Siedział dobre kilka godzin na głodzie, wkurwiały go kłótnie członków zespołu z którym grał i od wczoraj męczyły go okrutne halucynacje. Nic mu aktualnie nie pomagało. Nawet narkotyki były tylko słabym, niewodoodpornym plasterkiem przyklejonym na stale krwawiącą ranę. Zaczepianie go więc w dniu dzisiejszym, nie należało do kategorii dobrych pomysłów. A Lysander z każdym słowem i wykonanym ruchem, zaczynał irytować go coraz bardziej. Każdy miał swój limit. Nie zareagował na jego komentarz o paleniu. Zamiast tego, zaciągnął się z delikatnym uśmieszkiem i wypuścił z płuc chmurę dymu prosto w jego kierunku. Początkowo chciał być uprzejmy dla młodszego kolegi po fachu. Nie wyszło, miał już totalnie gdzieś to, czy ten czuł się przy nim komfortowo. Wpakował się w nie swoją sprawę, a teraz próbował dyktować Yamazakiemu jak ma żyć. Zaśmiał się, kiedy nastolatek po raz kolejny otworzył swoją śliczną mordkę. Miał po części rację. Ryuuji był wrakiem człowieka. Ale dopóki zarabiał i odstawiał swoją część roboty, gówno go to obchodziło i tym bardziej nie powinno obchodzić Hwanga. Odgarnął wolną dłonią roztrzepane włosy z czoła, chowając ich część za lewe ucho. Irytowały go prawie tak bardzo jak stojący przed nim chłopak. Skupił się więc raczej na zaciąganiu się szlugiem, po części ignorując to co mówił do niego młodszy.
-Mało kto wygląda w tych czasach zdrowo. Zresztą, spójrz na siebie. Pewnie złamałbyś się w pół gdyby ktoś sprzedał ci kopa.- rzucił, wskazując dłonią w której trzymał papierosa na Hwanga. Był chudziutki. Yamazaki mógłby się założyć, że wcale nie dba o siebie tak dobrze jak mu się wydaje. Ludzkie ciała naturalnie nie są takie drobne. Sam przekonał się o tym na własnej skórze. Zrzucił sporo od kiedy zaczął brać, tracąc dawniej umięśnioną sylwetkę. Był teraz po prostu chodzącym patykiem. Ale nie tylko od tego się chudło. Przepracowanie, stres, zła dieta. To wszystko składało się na tak zwane… nie dbanie o samego siebie. Może i ciężko było przyrównać te czynniki do ćpania, ale efekty miały minimalnie podobne. Nie miał zamiaru więc słuchać pogadanek na temat tego, w jakim jest stanie. Doskonale wiedział, że się zmienił. Ale co innego miał zrobić. Żyć po prostu tak jak kiedyś, przed wypadkiem? Musiałby być cholernie chłodnym dupkiem żeby tak po prostu zostawić swoich przyjaciół za sobą. Yamazaki przyglądał się w ciszy swojemu towarzyszowi, co jakiś czas mrużąc z lekka oczy. Znał go. Ba, nawet był w stanie ulokować w swoim umyśle wspomnienia z nim powiązane. Coverował jego kawałki. Ryuuji chciałby myśleć, że nie poznał go przez to, że po prostu bardzo się zmienił. W rzeczywistości był już tak przećpany, że zapominał o ludziach szybciej niż wciągał kolejną kreskę. Przymknął na chwilę oczy i zaczął grzebać w swoim umyśle. Na pewno wiedział o nim coś więcej. Kiedyś interesował się młodymi muzykami, szczególnie jeśli byli jego fanami. Początkowo udało mu się zdobyć informację, że należał on do jakiegoś zespołu i był tak naprawdę dzieciaczkiem kiedy w nim działał. Może to przez to jest teraz taki wkurwiający? Biznes całkowicie wyprał z niego mózg i zrobił z niego zadufanego w sobie, bohatera moralności.
Podczas gdy tak się zastanawiał, z jego ust wypadł papieros. Cholera, zostało mu go jeszcze tak dużo. Obserwował przez chwilę jak tlił się na podłożu, i w tym właśnie momencie jego umysł zalały kolejne wspomnienia. Czytał o nim artykuł. Słowa Hwanga nagle nabrały nowego znaczenia, a Japończyk zaniósł się histerycznym śmiechem. Pieprzony idiota. Ryuuji rzucił na ziemię kolczyki Sayuri, po czym przydeptał je w duecie z niedopałkiem. Jeszcze nigdy nie wywołał celowo pożaru.
Celowo.
Yamazakiego zabolało trochę to, że pomimo, że go kojarzył, Hwang nie znał Sayuri. Najpierw nie poznał jej sygnaturowych kolczyków, a teraz wpatrywał się w jej zdjęcie wyglądając jakby naprawdę nie miał nic w głowie. Czyli jednak nie był fanem całego zespołu, tylko jego samego. A to nie o to w tym chodziło. Byli jednością, razem mieli osiągać sukcesy i razem mieli być rozpoznawani. Nie chciał żeby ludzie przestali o nich pamiętać. Uśmiech zniknął mu na moment z twarzy. Zapominali. Świat naprawdę zaczął zapominać o najważniejszych dla niego osobach. A on pamiętał o każdym z koleżków Hwanga. Może i potrzebował chwili, ale to on był przećpany, a nie wszyscy dookoła. Co poszło nie tak, że jako jedyny faktycznie zapadł w pamięć publiki? Czy zrobił coś nie tak? Schował telefon i wyciągnął kolejnego papierosa. Uśmiechnął się kiedy go odpalał, ukrywając to, że coś w środku jednak go zabolało. Zawsze palił kiedy czuł, że zostaje zapędzony w róg. Nienawidził kiedy ktoś wchodził mu do głowy i próbował w niej grzebać. Hwang nie miał do tego żadnego prawa. To, że kiedyś uznawał go za idola, nie oznaczało, że może teraz pierdolić farmazony na temat życia którego nigdy nie dotknął.
Kolejne słowa młodszego, sprawiły, że Yamazaki wręcz poczuł jak całe jego ciało zaczyna się gotować. Jego oczy stały się co najmniej dwa razy większe niż zwykle, a niedopalony papieros znowu wylądował na ziemi. Hwang zgasił go mocnym tupnięciem. Huk rozniósł się po małym pomieszczeniu pomimo tego, że drzwi nadal były z lekka uchylone.
-Skoro kochałeś swoich kolegów bardziej niż ja ją, to czemu drzesz pysk na scenie bez nich? Zgubili się po drodze czy coś?- zapytał, przechylając głowę na bok niczym ciekawska sowa. Doskonale wiedział, że zachował się teraz jak najgorszy dupek. Ale nie obchodziło go to. Lysander przekroczył granicę, której od dawna nikt nawet nie dotknął. Ryuuji sam dziwił się, że nie strzelił mu jeszcze po prostu w twarz.
-Co im da to, że spełniasz ich marzenia kiedy oni leżą w piachu? Co dałoby Sayuri to, że robiłbym z siebie idiotę i udawał, że wszystko jest tak jak powinno?- kolejny zestaw nieprzyjemnych pytań nasączonych jadem. Odsunął się od młodszego, żeby przypadkiem nie zrobić czegoś głupiego pod wpływem emocji. Wyciągnął z kieszeni kolejny przezroczysty woreczek, którego bezbarwną zawartość wysypał na swoją obłupaną kartę kredytową. Jego standardowa sztuczka. Zrobił to po części bo miał na to ochotę, a po części po to, żeby pokazać, że naprawdę ma wypierdolone na to co wciskał mu Lysander. Miał też w sumie mały, oddzielny ukryty cel. Odchylił głowę i poczuł przez chwilę jak lekkość opanowuje całe jego ciało. Rzucił pusty woreczek gdzieś za szafki, a kartę schował bez słowa do kieszeni. Nie uśmiechał się już. Stał po prostu w bezruchu który co jakiś czas przerywało drganie jego rąk.
-Pierdolę twoją sztukę i twój pierdolony wieczór. Ty spieprzyłeś mój, więc zamknij mordę i idź robić to co uważasz za dobre.- rzucił, odgarniając włosy z twarzy i kierując się w stronę drzwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wielokrotnie nasłuchał się, iż jego młodsza wersja była przyjemniejsza w obyciu - pogodniejsza, uśmiechnięta, prostoduszna i zdecydowanie mniej uparta, niż ta obecna, która momentami zdawała się pozjadać wszystkie rozumy. W zasadzie nawet sam wolał dawnego siebie, choć zdawał sobie sprawę, że "prawdziwy on z Seulu" zaginął bezpowrotnie. Osobiście pogrzebał go parę lat temu, podczas bolesnego procesu dorastania i usamodzielniania się, ponieważ wiedział, iż inaczej nie przetrwałby tak ważnej próby od losu, przez jaką wtedy się przedzierał. I chyba przedzierać się będę przez całe życie.
Zresztą, fizycznie również się zmienił na przestrzeni czasu, choć nie mógł się zgodzić z tym, co mówił o nim Ryuuji, najprawdopodobniej w ramach przytłaczającej próby odbicia piłeczki w związku z jego poprzednim komentarzem. Czy schudł? Owszem, nie tak dawno temu zgubił część dziecięcych policzków, co nawet optycznie wyszczupliło jego twarz. Urósł, więcej ćwiczył i choć może niekoniecznie spożywał wszystkie, nakazane posiłki, a i stresu w jego życiu było ostatnio zdecydowanie zbyt dużo, tak jednak w ogólnym rozrachunku naprawdę nie dokonał tego wszystkiego swoim zaniedbaniem. A przynajmniej nie tak wyraźnym, jak Japończyk, toteż na wyłapaną gdzieś między wierszami groźbę przewrócił z lekka oczami. Niech mnie nawet nie próbuje denerwować. Jesteśmy ludźmi kultury i chyba jeszcze potrafimy ze sobą rozmawiać za pomocą słów.

Prawda?
Cóż, w krótkim czasie młody gwiazdor dotkliwie przekonał się o tym, iż nie wszystko było między nimi takie proste. Nie wtedy, kiedy z zakamarków swojego odurzonego umysłu Yamazaki jakimś cudem wyjął w którymś momencie dosłowną kartę-pułapkę z jego imieniem. Ba, w zasadzie nawet nie tyle, co z jego imieniem, a ważną częścią życiorysu. I musiał przyznać, że w tamtym momencie starszy go zaskoczył.
Czy spodziewał się złości skierowaną w jego stronę w ramach tego ostrego przytyku, który w teorii miał go wreszcie otrzeźwić? Ależ tak, bo byłby głupi, gdyby nie. Tyle tylko, że nie spodziewał się, że atak na niego przybierze tak boleśnie personalną formę.
"Zgubili się po drodze czy coś?"
To obrzydliwe pytanie odbijało się echem w głowie Hwanga, zalewając go złością, którą dało się przyuważyć szczególnie w jego spojrzeniu. Zawsze to właśnie oczy Lysandra wydawały się ciemnieć, kiedy zalewała go furia, której nie miał okazji rozładować. Bo nie mógł, inaczej zniżyłby się do poziomu delikwenta przed sobą, a gdzieś w głębi duszy, nawet pomimo jego słów, dalej czuł się względnie dobrze i nijak nie chciał dać ku temu okazji, aby ktokolwiek wydarł mu jego cele i wepchnął je w kategorie tępych nonsensów. Wiedział, co robił. Miał dużo czasu, na zastanowienie się nad tym, co będzie robił. On nie rozumie i nawet nie wymagam, żeby zrozumiał. To, że osiągniemy sukces, było naszą wspólną obietnicą i nie muszę się z niej nikomu tłumaczyć. Szczególnie komuś, kto nie szanuje rzeczy po swoich bliskich.
- Ach, jakie to było dziecinne... Skończyłeś? Lepiej ci? Miało mnie to zaboleć? - syknął, przyciężkawo wypuszczając powietrze nosem, ponieważ, w istocie, słowa starszego sprawiły mu ogromny ból. Nie uważał, że powinien się z tym kryć, bo pomimo swojego chłodu, nijak nie umiał studzić zaognionych zranień spowodowanych dawną stratą. Szczególnie wtedy, kiedy ktoś bezpardonowo po nich drapał. Zabolało, wyżył się, brawo. Co dalej? Jaki w tym miał cel? Chciał mnie poniżyć, czy może bardziej obronić siebie przed tym, co mówię, bo prawda boli go bardziej?

Właściwie na tym etapie pragnął jeszcze coś dodać, aczkolwiek mimo tego, w Lysandrowskiej opinii, żałosnego pokazu przekory, Yamazaki zdawał się go posłuchać. Groźba najwyraźniej musiała na niego wpłynąć, choćby w małym stopniu, gdyż gitarzysta zaczął szykować się do wyjścia, toteż nie zamierzał go zatrzymywać. Liczyło się to, że zdołał przegonić go z odosobnionego miejsca, mogąc odrobinę odetchnąć, kiedy zobaczyłby go w tłumie techników sprzed przerwy i-... To nie prawda.
Nie odetchnę. Nie po tym.
Ręka, którą złapał za klamkę zaraz po Yamazakim była tak samo chłodna, jak metal, z którego zrobiono uchwyt. Nie potrafił tak po prostu minąć go i udać, że ta szpilka sprzed chwili odpadła, a zadra rozeszła się po kościach. Owszem, zgubiłem ich, więc jedyne, co mogę, to odnaleźć naszą drogę bez nich.
- Wszystko, co robię, robię dla nich, żebym nie musiał się wstydzić, jak się kiedyś spotkamy. Nie wiem, co im to da, ale spróbuję dać im mój szacunek do ich dawnych planów. I taki ktoś, jak ty, tego nie zmieni. Ach, no i nie szukaj we mnie winnego. Sam zjebałeś sobie ten wieczór i doskonale o tym wiesz - powiedział, znajdując się niebezpiecznie blisko gitarzysty, lecz potrzebował to powiedzieć. Być może niepotrzebnie, bo sytuacja wyglądała wówczas tak, jakby właśnie drażnił dzikiego lwa, który zaraz mógł go przyprawić o jakiś uszczerbek na zdrowiu, ale... Mało go to wówczas obchodziło, kiedy poczuł potrzebę stanięcia w obronie przyjaciół i ich wzajemnego przywiązania do siebie. Nawet, jeśli później miałby wystąpić z podbitym okiem, nie potrafił odpuścić oraz podarować starszemu ostatniego słowa. Fatalny przykład sobie wybrałem. Ideały umierają, a zostaje niesmak. - Świnia z ciebie, aczkolwiek dam ci jeszcze przyjacielską radę, jako kolega po fachu - ogarnij się. Póki masz jeszcze czas i nie zdążyłeś jeszcze publicznie okryć hańbą imienia tej biednej dziewczyny. I reszty twoich przyjaciół, którzy pewnie też by tego nie chcieli.
Ale o czym ja gadam do samolubnego ćpuna?
Po swoich ostatnich słowach spuścił głowę i zacisnął zęby na dolnej wardze, ażeby znaleźć w sobie siłę na to, by przejść koło wyższego muzyka. Chciał go minąć i zapomnieć o tej rozmowie jak najszybciej.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Crocodile”