WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiem... Właściwie to kiedy połączyłeś fakty? — zagaił z czystej ciekawości, bo wciąż ciężko było mu uwierzyć w to, że miesiącami nikt nie zdawał sobie sprawy z tych wszystkich powiązań. To było dziwne, zabawne, ale koniec końców okazało się katastrofalne, zważywszy na to, że zamiast pić teraz piwo w domu, szli chodnikiem i próbowali się dogadać, a Rhys wcale nie czuł się pewnie w tej dyskusji. Bo to, że Blake z nim rozmawiał nie musiało oznaczać, że wszystko wróci do normy, tak? Kilka słów, kilka minut rozmowy, nie sprawi, że ten jeden dzień zniknie, a to co sobie powiedzieli zostanie cofnięte.
Daj spokój, nawet jeśli byś wiedział i do czegoś by doszło, to co z tego? — wywrócił oczami. Nikt nie był do niczego zobowiązany. A Rhys sam mógł wcześniej połączyć fakty, że kobieta o której opowiadał kumplowi, była siostrą jego narzeczonej. Może gdyby wtedy połączył nazwisko z Ivy, wszystko byłoby obecnie prostsze?— Wiesz... Raz czegoś próbowałem. Byłem podpity, nie myślałem, a Lottie miała więcej rozumu ode mnie i sprowadziła mnie na ziemię — przyznał, pocierając dłonią kark. To było dziwne uczucie, przyznawać kumplowi, ojcu dziecka przyjaciółki, że próbował się do niej dobrać. — I powiem ci... Że miała rację. A wybrała ciebie, bo czuje, że dokonuje dobrego wyboru. Niemniej, wasza sprawa co z tym zrobicie, ale... Nie próbujcie się pozabijać, a jak już będziecie chcieli, róbcie to z dala ode mnie, okej? — dodał pół żartem, pół serio. Nie chciał kolejny raz znajdować się między tą dwójką. Tkwienie między młotem i kowadłem, nigdy nie było niczym dobrym, a oni już doświadczyli tego, jak ciężko było być obiektywnym a nie stojącym po czyjejś stronie trochę bardziej. Wolał mieć dwójkę przyjaciół. Razem, czy nie, ale dwoje...Szczególnie teraz, gdy nie miał wiedzy, ile czasu mu zostało, a ten który miał, nie powinien być marnowany na niepotrzebne kłótnie.
Wiesz, że nie musisz mi tego mówić? Ile lat się znamy, co? Nie gadalibyśmy teraz, gdybym widział w tobie chuja — przewrócił oczami. Blake był jaki był, ale Rhys nie mógł powiedzieć, że kumpel był chujem. Miał swoje za uszami jak każdy, miał jak każdy swoje humorki, wady i zalety, ale był dobrym człowiekiem i spoko gościem. To było najważniejsze. A Lottie ewidentnie to akceptowała, skoro walczyła o tę relację. Zresztą samo to, że Blake'owi zależało na tym, by czuła się dobrze, mówiło samo za siebie.
Blake... Przystopuj. Wszyscy oferujecie pomoc, ale... Kurwa... Myślisz, że mnie na to stać? Wiesz, ilu ludzi ma glejaka? Wiesz, ile osób organizuje zbiórki na leczenie i gówno z tego wychodzi? — zaprotestował. Samo to, jak wiele osób umierało przez to gówno, bo nie mieli pieniędzy na niesamowicie drogie leczenie, brzmiało dla Rhysa jak jednoznaczny wyrok i powód do tego, by nie walczyć, ale zaakceptować obecny stan rzeczy i wyciągnąć z życia tyle, ile będzie jeszcze w stanie. — Musiałbym zacząć leczenie już. Mam dobre dni, jak dzisiaj, ale jutro może być gorzej. Znowu będę żarł przeciwbólowe jak cukierki, a one gówno dadzą. Dzisiaj mogę iść śpiewać serenadę pod oknem sąsiadki, a jutro nie będę chciał otworzyć listonoszowi, wiedząc, że się nie wysłowię — burknął. Ilość objawów, które uderzały i nabierały na sile, była zatrważająca. Przerażało go to, że w chwilach słabości czuł się tak bezradnie. — Jestem skończony, stary — dodał, chociaż nie był pewny, czy te słowa kierował bardziej do siebie, czy może jednak do Gryffitha.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy połączył fakty?
Późno; za późno, by móc sprawić, by do niczego między nim a Charlotte nie doszło (choć nadal nie mógł powiedzieć, że żałuje, że to się stało), a nawet później niż sama blondynka i Rhys, który doszedł do prawdy (czego nie wiedział Blake) najszybciej. Podczas rozmowy na cmentarzu, miał z tyłu głowy to, że ojcem dziecka mógł być ktoś inny, niekoniecznie on. I bynajmniej nie chciał oceniać łóżkowych epizodów Lottie; czy były jednorazowe, spontaniczne, czy całkowicie zamierzone, choć z czasem zdał sobie sprawę, że tak mogła to interpretować ona - że wtedy to oceniał. Z chaosu myśli spowodowanych kobiecą ciążą, Griffith próbował wydostać się ewentualnością, że w jej życiu ponownie pojawił się Joel, bądź nie tylko jego traktowała jako przyjaciela w ten konkretny sposób, na łóżku kończąc. Wiedział, że mieszkała wtedy z kimś jej bliskim, komu najwyraźniej ufała na tyle, że czuła się bezpiecznie i dobrze, a nie od dziś wiadomym było, że Blake w takie przyjaźnie nie wierzył i podchodził sceptycznie.
- Jeśli wtedy powiedziałbyś mi, że chodzi o siostrę mojej byłej, albo gdyby Lottie zaprosiła mnie do swojego tymczasowego lokum, połączyłbym fakty szybciej - mruknął kpiąco i rozłożył ręce na boki. Jasne, żadne z nich nie musiało się tłumaczyć; Rhys odnośnie tego, kto wpadł mu w oko, a Hughes nie musiała go nigdzie zapraszać, ani tym bardziej opowiadać o swoich znajomościach i innych przyjaciołach, ale nie miał na tamten czas za wiele puzzli, by układany obrazek stanowił klarowną całość.
- Wtedy, co zacząłeś na mnie warczeć i zrozumiałem, że ci na niej zależy - powiedział po chwili spokojnie - a skoro mówiła, że mieszka u przyjaciela... - Urwał, posyłając mu dłuższe, wymowne spojrzenie, które nie potrzebowało dalszego komentarza. Nie wspominał tego czasu najlepiej; w zasadzie był chyba najtrudniejszym okresem po powrocie z więzienia, kiedy po raz pierwszy nie miał pojęcia co zrobić, a grunt coraz bardziej osuwał mu się spod nóg.
- Gdybym wiedział, to nie znaleźlibyśmy się w mojej sypialni -
poinformował, będąc pewny swoich słów. Był lojalny, a pójście do łóżka z kobietą, do której mógł coś czuć przyjaciel, było w jego oczach niehonorowe i niesamowicie słabe. Inaczej, jeśli o niczym nie wiedział i dowiedział się po fakcie - i to mogło go usprawiedliwić.
- Kurwa, Alderidge - burknął z niezadowoleniem, choć bynajmniej nie dotyczyło ono wyznania kumpla, nawet jeśli w pierwszej chwili mogło tak wyglądać - że do tego pił.
- Ona mnie nie wybrała, tylko jest ze mną w ciąży - doprecyzował, przedstawiając swój sposób postrzegania sytuacji. Gdyby nie to - nie ciąża, nie dziecko, nie wizja kolejnych lat, gdzie będą musieli zatroszczyć się o kogoś więcej, niż tylko o siebie - był przekonany, że tego typu wybór by nie padł, a tu trochę nie miała wyjścia, o ile rzeczywiście nie planowała go w oczach córki zabić.
- Boisz się, że oberwiesz rykoszetem? - rzucił z rozbawieniem, choć nie utrzymało się one zbyt długo, skoro wizja choroby mężczyzny rzucała długi cień na przebieg dalszej rozmowy. - Uhm, a stać cię na to, żeby umrzeć? - wypalił, chociaż nie czekał na żadną odpowiedź z jego strony, a gdyby planował mu jej udzielić, to zapobiegawczo uniósł rękę, by go powstrzymać.
- Daj mi się zorientować - zaznaczył - gdybym siedząc w pace myślał, ile, kurwa, pieniędzy idzie na prawników, apelacje i konsultowanie ze specjalistami różnych rozwiązań i opcji jakie mamy i przez to odpuścił, to nadal bym tam tkwił - skwitował twardo, niekoniecznie chcąc wracać myślami do tamtych czasów, jakie bynajmniej nie były dla niego ani łatwe, ani przyjemne i wielokrotnie myślał nad tym, że prościej byłoby się poddać i to skończyć.
- Może powinieneś to zrobić w takim razie -
wspomniał, nawiązując do tematu sprzed chwili - iść i zagrać tę serenadę pod oknem sąsiadki, skoro masz dobry dzień - zasugerował, zupełnie nie mając pewności, czy faktycznie jest jakaś sąsiadka, której chciałby cokolwiek grać, czy była jedynie przykładem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bo zależy. Lubię ją i nie chcę, żeby cierpiała, a wtedy naprawdę cierpiała. Z dnia na dzień dowiedziała się o ciąży, pokłóciliście się przez kiepski dobór słów, a mnie szlag trafiał, kiedy widziałem ją taką zrezygnowaną — przyznał. Zależało mu na Lottie. Na tym, by była szczęśliwa i by jej życie się poukładało. Zawsze tak miał. Jemu mogło się nie układać, ale akceptował to i żył życiem takim, jakie miał. Raz lepszym, raz gorszym. Dla bliskich osób pragnął jednak wszystkiego co najlepsze i tyczyło się to każdego, rodziny z którą stracił w ostatnich miesiącach kontakt, przyjaciół, kumpli i innych znajomych. I był gotowy stawać na głowie, by jakkolwiek wesprzeć te osoby, swoje własne sprawy spychając na dalszy plan, bo i tak w starciu z nimi czuł się bezradny.
Daj spokój — burknął. Nie było o czym gadać. Wiedział, czy nie wiedział, miał prawo sypiać z Lottie, bo Rhysa nic poza przyjaźnią z nią nie łączyło. Nie miało znaczenia, czy Alderidge liczył na coś więcej czy nie. Granice tej relacji były dosadnie przez blondynkę określone i tego się trzymał, ciesząc że miał przyjaciółkę, na której zawsze mógł polegać, bez względu na to, czy życie było kolorowe czy jednak przybierało szare barwy.
Okej, okej, skoro tak twierdzisz — uniósł dłonie. Nie zamierzał się sprzeczać i tłumaczyć kumplowi, że kobiecie ewidentnie zależało. Skoro tego nie widział, albo nie chciał widzieć, to Rhys nie mógł nic na to poradzić. Uważał, że ciąża nie była niczym zobowiązującym. Mogła mieć z nim dziecko, ale mogła przy tym pozostać obojętna. A nie była. Gdyby była nie wylewałaby morza łez, nie spędzałaby z nim takiej ilości czasu, jaką spędzała. Wzruszenie ramionami, o które się pokusił, miało być sygnałem, że skończył temat. Tak po prostu. Po ostatniej kłótni obiecał sobie, że nie będzie się wtrącał i tego chciał się trzymać. Niech ta dwójka robi, co chce.
Nie. Nie chcę stać po stronie twojej lub jej bardziej. To wasze sprawy, ja mam swoje i tego się trzymajmy — odparł szczerze. Gdyby znalazł się kolejny raz pomiędzy młotem a kowadłem, nie byłby w stanie dojść do tego, co było właściwie. Nie chciał znowu znaleźć się w takiej sytuacji, szczególnie teraz, gdy miał na głowie dużo większe zmartwienia, niż życie uczuciowe czy tam erotyczne przyjaciół. — Ja... — zamilkł, nie dokańczając myśli. Było go stać czy nie, on nie chciał umierać. Nie teraz. Nie kiedy miał przed sobą kawał życia, które mógł sobie ułożyć i w końcu poczuć, że mógł być szczęśliwy i spełniony. Życie najwyraźniej miało inne plany i chciało mu pokrzyżować plany, które miał. To nie było fair. Chyba właśnie dlatego skinął głową.
Okej, zorientuj się. Dowiedz się, co mogą zrobić i ile będzie to kosztować — mruknął, odpuszczając. Jeśli Blake chciał w ten sposób pomóc, to nie mógł mu tego zabronić. Samo to, że zorientowałby się we wszystkim mając kontakty, nie zobowiązywał Rhysa do niczego. A już na pewno nie do walki o własne życie, kosztem długów, w jakie mógłby się wpakować na kolejne lata i z których prawdopodobnie nigdy nie zdołałby wyjść. — Wiem, ale... Dobra, po prostu się dowiedz co da się zrobić i daj mi znać — mruknął, nie chcąc się sprzeczać i dyskutować o tym, co myślał o tego typu porównaniu. To i tak nie miało sensu, zaś jego wiara była niemal zerowa, więc nie nastawiał się na nic sensownego, co mogłoby mu pomóc. Pewne było dla niego jedynie to, że mógł się poddać i dokonać żywota, ale mógł też zawalczyć kosztem długów, tak naprawdę nie wiedząc, na ile ta walka pomoże. To nie było coś, co można było od tak wyciąć i sprawić, że magicznie zniknie. Czytał o komplikacjach, o ryzyku, o nawrotach i złośliwości dziadostwa, które urządziło sobie lokum w jego głowie, a każdy kolejny artykuł medyczny, któremu poświęcał czas, coraz bardziej pogarszał jego samopoczucie.
Taa... Pewnie byłaby zachwycona. Jest trochę walnięta, więc to pewnie coś w jej guście, ale ja chyba nie jestem na tyle szalony — mruknął z lekkim rozbawieniem. Niby nic nie tracił i mógł robić z siebie kretyna, ale czy na pewno chciał? Nie do końca. Zaczynało go męczyć to, że ilekroć się do kogoś zbliżał, ilekroć zaczynało mu zależeć w skutek rozwoju znajomości, to wszystko i tak miało kiepski koniec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chodziło jedynie o kiepski dobór słów, choć akurat nieporozumienia wywoływane właśnie tym, niestety zdarzały im się często. Przekaz, który dla niego, bądź Lottie, był czymś - w swoim mniemaniu - jasnym i klarownym, druga osoba potrafiła odebrać zupełnie inaczej; na opak, niewłaściwie, kierując się swoimi przypuszczeniami, obawami i emocjami. Wtedy, na cmentarzu, Blake był zdecydowany i wiedział, czego chce, równocześnie z pewnością wiedząc, czego nie chciał - a nie chciał zostać ojcem. Bynajmniej nie chodziło o to, iż matką miała być Charlotte, wszak wobec niej nie miał wątpliwości, lecz siebie w tej roli zupełnie nie widział. Nie rozumiał również jak ona mogłaby chcieć bawić się w rodzicielstwo z nim, mając świadomość tego, jak wciąż postrzegają go ludzie i gdzie spędził kilka ostatnich lat. Może właśnie przez to tak łatwo przyjął jej uśmiercenie go; by sprawy potoczyły się prościej, a sama blondynka nie musiała borykać się z opinią bliskich, jak i tych obcych osób. Finalnie całość sobie wyjaśnili i to całkiem dobrze i nawet jeśli szanował kobiecą decyzję i powody jakie nią kierowały, gdy ją w stanowczy sposób podjęła, tak nie żałował, że przedstawił swój punkt widzenia, w którym to dziecko nie było niezbędne w ich... relacji. Czymś, co wciąż nie posiadało swojej jasnej definicji, a pomimo tego trwało.
- Nie chcę, byś musiał stać po czyjejkolwiek stronie, Rhys - powiedział stanowczo - nigdy bym cię o to nie poprosił, nawet gdybyśmy nie byli w stanie się między sobą dogadać. - To nie byłby on; nie miał najprostszego charakteru, często się unosił i warczał na ludzi, lecz stawianie w takich sytuacjach, gdzie na szali leżały znajomości i należało podjąć decyzję nie było czymś, co robił. Sam nie wyobrażał sobie - na przykład - momentu, w którym jego przyjaciele się kłócą, a on zmuszony jest do opowiedzenia się za jedną ze stron, tym samym wbijając nóż w plecy drugiej. Na szczęście miał dookoła siebie dorosłych ludzi, którzy nie stosowali takich zagrywek, tym samym prowokując go do wybierania kogokolwiek i był z tego powodu zadowolony.
- I tak miałem z nim porozmawiać niebawem, więc będę miał dodatkową mobilizację - stwierdził, przesuwając dłonią po karku. Być może potrzebował czegoś takiego - wyraźnego impulsu, za pomocą którego jego działanie przestałoby się odwlekać w czasie, a nastąpiło prędzej. Rzecz jasna wolałby, aby powodem nie była poważna choroba kumpla, ale skoro się o niej dowiedział, to nie zamierzał stać z założonymi rękoma i liczyć, że sprawy jakoś ułożą się same.
- Trochę szalony chyba jesteś - mruknął, niby z powagą, przy okazji mierząc go z góry do dołu, jak gdyby oceniał ile słuszności zawiera jego teza. Finalnie uśmiechnął się krótko, przelotnie i kącikowo.
- Pamiętaj, że możesz umrzeć całkiem niedługo, Alderidge, a wtedy nie będzie już okazji do wykazania się odwagą i zrobienia czegoś, co możesz zrobić teraz - zauważył, posyłając mu dłuższe, wymowne spojrzenie. Mówiło się, że każdy umrze i nie można było temu zaprzeczyć, ale na własnej skórze przekonał się, że człowiek najbardziej odczuwa to wtedy, kiedy wydaje mu się, że ten koniec jest bliżej, niż dalej.
- Jakiś czas temu leciałem w samolocie, który próbowali uprowadzić eko-terroryści. Nic tak nie mobilizuje człowieka jak wizja śmierci, więc skoro ja się odważyłem udawać jednego z nich, by na chwilę odwrócić uwagę, ty możesz się z nią umówić - oświadczył, po swoich słowach wzruszając ramionami na znak, że... co mu szkodziło? Nie wiedział, czy te zagranie i cała gadka o umieraniu to dobry pomysł i podziała, ale był sobą, a zbyt wiele subtelności czy ckliwych gadek i poklepywania po plecach nigdy w nim nie było; od zawsze wolał działać.
- Jak później coś nie wypali, to chociaż miło spędzisz wieczór, albo nawet noc - dodał, nawet nie powstrzymując nonszalanckiego uśmiechu, który wykwitł na jego twarzy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Żadne z was tego nie chce, ale postaw się na moim miejscu. Dwie osoby, na których ci zależy, zaczynają sobie skakać do gardeł. Obie cierpią na swój sposób, a ty musisz na to patrzeć. Chcesz coś zrobić, żeby nie stać bezczynnie, a na sam koniec okazuje się, że nie da się postąpić tak, by było to w pełni sprawiedliwe — mruknął. Blake znał go nie od dziś. Wiedział dobrze, że Rhys stawiał szczęście bliskich osób, ponad swoje własne. Siebie już wielokrotnie przekreślił, ale wychodził z założenia, że jeśli mógł zrobić coś dla innych, to powinien był to robić. Ostatnim razem nie wyszło i po czasie zrozumiał, że są sytuacje, w których powinien siedzieć z boku i tylko się przyglądać, ale... Nie byłby sobą, gdyby tak zrobił. Widząc cierpienie innych, sam cierpiał. Nie potrafił tkwić w bezczynności.
Okej. Jak chcesz, to zapytaj. Może akurat nie będzie tak źle, jak to sobie wyobrażam i da się coś zdziałać — westchnął, nie chcąc się sprzeczać. W ostateczności jeśli uzna, że go na ewentualną pomoc nie stać, to jej nie przyjmie i w dalszym ciągu będzie się zastanawiał nad tym, jak wybrnąć z tego, w czym utknął i co dawało całkiem spore szanse na przedwczesną śmierć.
Wyrastam z tego — przewrócił oczami. Kiedyś był szalony. Szaleństwem było chociażby to, że startował w tych cholernych wyścigach, ryzykując tak naprawdę wszystkim. Szaleństwem było to, że był skłonny zaakceptować zdradę swojej byłej i walczyć o ten związek, gdyby tylko wykazała skruchę. Nie wykazała jej, więc nie wyszło. Zrobił jeszcze wiele innych szalonych rzeczy, ale musiał przyznać, że wraz z wiekiem traciły one na znaczeniu. Obecnie żył pracą, relacjami z bliskimi i spokojem, który zagościł w jego życiu na pewien czas, aż cholerna choroba go nie zaburzyła.
Wiem, ale... Nie wiem czy warto — wzruszył ramionami i machnął dłonią. Obecnie wszystko stało pod znakiem zapytania. Nie wiedział, co przyniesie przyszłość. Nie chciał się angażować w nowe relacje, a nie wykluczonym było to, że mogłoby do tego dojść. To nie byłoby fair. Zaangażować się, sprawić że druga osoba również by się zaangażowała, a na koniec odejść. Wystarczyło mu w zupełności to, że już teraz myślał o tym, ile osób zostawi. Osób, którym na nim zależało.
Zmarszczył czoło, na kolejne słowa kumpla. W tym momencie kwestia Isli i każdej innej sąsiadki, zupełnie go nie interesowała. Patrząc na Blake'a zastanawiał się, czy mówił serio czy robił sobie jaja. Szybko zrozumiał, że mówił serio. Że był w tym cholernym samolocie, o którym nie tak dawno było wszędzie głośno. Nie rozumiał przy tym, jak Blake potrafił mówić o czymś tak ważnym, jednocześnie od razu przechodząc do kwestii tego czy Rhys powinien śpiewać sąsiadkom serenady, albo zapraszać je na randki.
Drugiej części nie słyszałem — mruknął z dezaprobatą. Nie mówiło się o terrorystach by po chwili zachęcać do podrywania sąsiadki, jak gdyby mówiło się co najmniej o pogodzie. — Mów o co chodzi z tym samolotem. Mówisz o tym, co wylądował gdzieś koło zoo? — nie był pewny, czy dobrze pamiętał, ale pamiętał, że we wszystkich wiadomościach trąbiono o porwanym przez terrorystów samolocie. W życiu nie wpadłby na to, że ktoś z jego znajomych mógłby w nim być, więc tym bardziej poczuł się zmartwiony. I nie miało znaczenia, że Blake stał przed nim cały i zdrowy, ani to, że najwyraźniej dobrze się trzymał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

chyba już należy liczyć od początku więc 001.

Miej nadzieję na najlepsze, przygotuj się na najgorsze - o prawdziwości tego powiedzenia Jean przekonała się na własnej skórze. Wszystko działo się szybko, dla niej zdecydowanie za szybko. Przez pierwsze dni naprawdę miała wrażenie, że to wszystko to dziwnie realistyczny sen, ale za każdym razem kiedy z coraz większym strachem kładła głowę na poduszce, boleśnie przekonywała się o tym, że to jednak jej rzeczywistość. Nowa codzienność zmuszała ją do naginania swojego kręgosłupa moralnego w każdą, możliwą stronę. Czasem miała wrażenie, że już na dobre go złamała. Początkowo miało to być zadanie na miesiąc, no góra dwa. Z dnia na dzień miała zwinąć swoje rzeczy i po prostu zniknąć z życia najbliższych sobie osób. Gdyby ktoś chciał pogrzebać w papierach to została przeniesiona do innej jednostki. Nieoficjalnie wsiąknęła w szeregi meksykańskiego gangu. Cała akcja trwała jednak znacznie dłużej, a sama sytuacja nie była zupełnie czarno-biała, jak mogło wydawać się na samym początku. Z miesiąca zrobił się prawie rok.
Tęskniła za swoim dawnym życiem. Za nieidealnym mieszkaniem, za bratem. I - do czego trudno było jej się przyznać - tęskniła również za Walterem. Żałowała, że nie mogła się z nim pożegnać, wytłumaczyć swojego zniknięcia; wiedziała ile przeszedł i chociaż nie uważała się za osobę, którą sam Walter mógł uznać jako "bliską" to wolałaby nie znikać bez słowa. Niestety, to nie ona pociągała za sznurki. Mogłaby nawet powiedzieć, że zmagała się z wyrzutami sumienia, które mniej lub bardziej dawały jej w kość. Może dlatego tak długo zbierała się do tego, aby znowu - zupełnie niezapowiedzianie - wpakować się z butami w jego życie. Mimo wszystko był jedyną osobą, do której miała stuprocentowe zaufanie. Owszem, był jeszcze Graham, jej najukochańszy brat, ale wątpiła, aby pan profesor był w stanie skrzywdzić muchę. Sęk w tym, że próbując odkryć zbyt wiele Jean wpakowała się w kłopoty, tak to jest jak wtyka się nos w nie swoje sprawy i wpada się na trop korupcji w szeregach tych, którzy nazywają siebie stróżami prawa. Skąd ta pewność względem Waltera? Łudziła się, że go zna. A od tej całej zasady nieufania nikomu już dostawała poważnych ataków paniki. Już i tak sypiała jak na szpilkach, jeżeli w ogóle udawało jej się zamknąć oczy.
Nie chciała tego robić, zdawał sobie sprawę, że wciągnięcie go w to wszystko może ściągnąć na niego kłopoty dużo większe niż zawieszenie. I nie chciała być tutaj zbyt dramatyczna, z tym że, był jej ostatnią deską ratunku, a można temu wierzyć lub nie, ale bardzo lubiła oddychać i nie zamierzała się rozstawać z tą umiejętnością. Dlatego w czapce czapce wciśniętej na głowę szła ulicą, na której spodziewała się spotkać Rutherforda. Gdy wąsaty detektyw znalazł się w zasięgu jej wzroku to nie wiedziała, czy bardziej ma ochotę wymiotować ze stresu, czy skakać z radości. - W-walter - wydukała, jakby zapomniała jak się mówi, jednocześnie zaciskając walce na jego rękawie. Musiała przyznać, że kamień chociaż na chwilę spadł jej z serca, kiedy zobaczyła znajomą twarz. Nie spodziewała się, że uśmiechnie się akurat na widok wąsa, który jeszcze rok temu potrafił wyprowadzić ją z równowagi w pięć sekund.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

O Walterze Rutherfordzie z całą pewnością można by powiedzieć wiele; że jest niemiły w obejściu, ponury jak chmura gradowa, a dobry humor miewał raz na ruski rok, na ogół wtedy gdy był pozostawiany samemu sobie. Nie sposób więc wyobrazić sobie, aby ktoś tak cyniczny i upośledzony oschły emocjonalnie tęsknie wspominał kogokolwiek. Choć niespodziewany wyjazd Jean zabolał go bardziej niż chciałby przyznać, na co dzień w ogóle zdawał się tego po sobie nie pokazywać. Nie wynajdował odosobnionych ławeczek w parku do smętnego recytowania lecz widać można żyć bez powietrza i pogrążania się w samotniczej melancholii.
A co robił...?
Pracował. A gdy nie nabijał nadgodzin, o które nikt go nie prosił, to na oślep rzucał się w puste, nic nieznaczące relacje, po których następnego poranka nie pozostawało nawet blade wspomnienie. Funkcjonował na doskonale sobie znanym trybie przetrwania, który wypracował zaraz po rozwodzie z Adore. Nie analizował swoich odczuć (do czego nagminnie zachęcała go terapeutka), a intensywnie je ignorował, zupełnie jakby zapomniał, co wydarzyło się ostatnim razem, gdy postanowił emocje zamknąć w butelce.
Tak było... prościej. Jako człowiek nieprzepadający za komplikacjami, preferował taki stan rzeczy. Ale nawet jego osobiste preferencje nie były w stanie zdusić instynktu detektywa, kiedy wracał tego jesiennego popołudnia do domu. Widząc zbliżającą się z naprzeciwka osobę w czapce z daszkiem, od razu wzmożył czujność. Jej sylwetka wydawała mu się dziwnie znajoma, aczkolwiek jeszcze starał się zachować spokój. I dopiero gdy stanęli twarzą w twarz, poczuł przypływ całej mieszanki odczuć, ale żadnemu z nich nie dał dojść do głosu. Zamiast tego przystanął i spojrzał prosto w oczy kobiecie, która nie tak dawno dołączyła do poczetu osób, które również postanowiły odejść z jego życia. - Jean - jej imię w jego ustach zabrzmiało jak przekleństwo, a brwi mimochodem uległy zmarszczeniu, jakby miał nie lada trudność z przetrawieniem faktu, że naprawdę miał przed sobą swoją byłą partnerkę. - Co Ty tutaj robisz, O'Malley? - uzupełnił szorstko, nie podejmując przy tym najmniejszej próby, aby uwolnić się z uścisku jej dłoni na rękawie swojej kurtki. Spoglądał na nią jedynie nieprzeniknionym spojrzeniem, tocząc wewnętrzną walkę z tym, co chciał jej powiedzieć. Dlaczego, kurwa, odeszłaś?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszystko się poplątało - owszem, kiedy po kilku sekundach zastanowienia przyjęła ofertę pracy pod przykrywką nie sądziła, że jej zniknięcie w znaczący sposób wpłynie na codzienne samopoczucie Waltera. Jasne, można powiedzieć, że chwilę przed jej zniknięciem się do siebie zbliżyli, ale nadal nie uważała, że było to coś na tyle istotnego dla osoby tak emocjonalnie nieprzystępnej jak Walter, żeby pogorszyć jego stan. Pamiętała, że życie go nie rozpieszczało, w końcu cały ten gniew, który doprowadził do zawieszenia nie wziął się z kapelusza.
Poza tym po miesiącu miała mu się wytłumaczyć. Ba, oczami wyobraźni widziała zazdrość wymalowaną na twarzy Rutherforda, kiedy dowie się, że podczas jego nieobecności złapała sprawę, która dała jej szansę zdarzającą się może raz w życiu. Godzinami opowiadałaby mu o tym, jak to jest pracować pod przykrywką, co prawdopodobnie prowadziłoby do tych pełnych irytacji pomruków, które tak bardzo ją bawiły.
Zamiast tego stała przed nim, cholernie niepewna... właściwie wszystkiego. Całkiem prawdopodobnie teraz wystawiała się zbytnio na widok, ale doszła do takiego momentu, w którym nie umiała sobie już sama poradzić. Potrzebowała dostępu do akt na komisariacie. A tam oczywiście nie mogła się pojawić osobiście. W sumie nawet nie kłamałaby, gdyby powiedziała, że od tego zależało jej życie, przynajmniej w jakimś stopniu. Musiała przyznać, ze dosyć agresywna postawa Waltera nieco ją zdziwiła, co pewnie byłoby widać w jej spojrzeniu, gdyby nie fakt, że kontrolowanie swoich reakcji i powściąganie emocji przez ostatnie miesiące weszło jej w nawyk. Wzięła jedynie głębszy oddech. - Wszystko ci wyjaśnię, ale nie tu - wyrzuciła z siebie pośpiesznie, na chwilę spuszczając z niego wzrok. Pośpiesznie rozejrzała się na boki, nie mogła sie pozbyć tego nieznośnego uczucia, że ktoś ją ciągle obserwuje. Zupełnie jakby była w Big Brotherze, albo na Love Island bo to chyba bardziej na czasie. - Potrzebuje pomocy - i miałam nadzieję, że dostanę ją od ciebie. - Proszę?- dobra, nigdy nie sądziła, że będzie musiała go prosić o cokolwiek. Jean uchodziła raczej za osobę dumną, co pewnie nie pomagało w relacji z Walterem, ale nie miała innego wyjścia. W końcu puściła jego rękaw i objęła się w pasie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie tęsknił za nią. Nie potrzebował jej. Była przecież jedynie natrętną partnerką z pracy, która usilnie utrudniała mu egzystowanie swoją obecnością. Być może i odczuł dziwną pustkę, kiedy niespodziewanie zniknęła, ale kto by takowej nie zaznał, jeśli uprzednio dzień w dzień musiał znosić idiotyczne komentarze i złote rady, których sobie nie życzył?
W ł a ś n i e. Na swój sposób było więc to zupełnie naturalne, że nie umiał się przyzwyczaić do pustego biurka naprzeciwko i że automatycznie zaczynał warczeć na każdego żółtodzioba, mającego stać się jego nowym partnerem. Nie chodziło o żadne głębokie przywiązanie, nierozerwalną więź, a jedynie o walterowską niechęć do zmian.
T a k. Cóż - jeśli owe wytłumaczenia chociaż leżały obok prawdy, to dlaczego na widok Jean głównie odczuł złość? Nieokrzesaną, surową, wręcz nakazującą mu, by wykrzyczał jej prosto w twarz, jak bardzo wkurwiła go swoim nieprzewidzianym wyjazdem. Czemu go, do cholery, nie poinformowała osobiście? Czemu potraktowała go... Jak on traktował ją przez cały czas? Zmieszany własnym zburzeniem, zacisnął mocno szczęki, pragnąc w ten sposób zapanować nad nerwami. Spokój - musiał zachować spokój. Być pierdolonym kurwa zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na zajebiście spokojnej tafli jebanego jeziora... - A istnieje jakiś powód, dla którego myślisz, że chcę wysłuchać Twoich wyjaśnień? - rzucił cierpko w odpowiedzi, dalej spoglądając na nią tak ponuro i tak niechętnie, jakby za sprawą spojrzenia próbował sprawić, by zniknęła. Nie, nie będzie się w to angażował, nie, nie będzie się mieszał w jakieś gówno, nie, dopiero był zawieszony, nie... Proszę. Jedno słowo, które sprawiło, że jego kamienny wzrok odrobinę zmiękł, a on sam - po krótkim zeskanowaniu terenu - ujął Jean pod ramię bez słowa i zaciągnął do jakiejś pobliskiej, opuszczonej alejki. Nie było to idealne miejsce na pogawędkę od serca, ale jakoś nie miał najmniejszej ochoty, by zabierać ją do własnego mieszkania. Nie, kiedy nie wiedział, o co w tym wszystkim chodziło. Oparłszy się plecami o zimną ścianę budynku, wbił w nią lustrujące spojrzenie i ponownie uniósł brwi ku górze. - Czy teraz wreszcie powiesz mi, dlaczego zachowujesz się jak Harriet szpieg? - spytał naglącym tonem, chcąc dać jej do zrozumienia, że nie miał całego dnia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Była zaskoczona tą interakcją - w sumie nie wiedziała, czego ma się spodziewać, ale na pewno nie oczekiwała tego rodzaju złości. Chyba naiwnie wierzyła, że powrót do dobrze sobie znanej szorstkości Waltera sprawi, że zrzuci z siebie ten ciężar niepewności i poczuje się jak w domu. W domu, w którym na każdym kroku czekają cię słowne przepychanki, hektolitry wypitej kawy i godziny gęstej ciszy, przerwanej jedynie pstryknięciem długopisu.
To dlaczego miała wrażenie, że Walter był na nią zły? Nie, on był na nią wkurwiony. Oczywiście mogła przez nią przemawiać ostatnio nabyta paranoja - istniała taka możliwość - ale naprawdę wydawało jej się, że był na nią zły inaczej niż zazwyczaj. Zazwyczaj Walter był po prostu zdenerwowany i Jean nie uznawała siebie jako źródła tego uczucia.
Teraz miała wrażenie, że chciał ją wbić w ziemie samym spojrzeniem i jedynie boska siła nieznanego jej pochodzenia powstrzymywała go przed powiedzeniem czegoś, czego z pewnością O'Malley nie chciałaby usłyszeć. A kwintesencją tych kurwików w oczach okazało się szorstko wyrzucone pytanie, którego ton - mimo wszystko - całkowicie zbił ją z pantałyku. Czy popełniła błąd, biorąc zastygłą w swojej ponurości osobowość Waltera za pewnik? W pierwszym momencie coś na pograniczu zdziwienia i rozczarowania przemknęło przez twarz Jean. Szybko jednak pozbyła się tych emocji, a raczej schowała je za obojętną maską. - Nie - wyrzuciła hardo, gotowa w tym momencie obrócić się na pięcie, co byłoby zapewne największą głupotą na świecie. Jednakże wraz z tą krótką próbą obrony własnej dumy, zniknęła też nadzieja. Tak. Tkwiła po uszy w śmierdzącym bagnie i nie miała pojęcia, czy uda jej się samej z niego wygrzebać. Dlatego może zdziwiła się, kiedy jego twarz stała się trochę mniej kamienna niż kilka sekund wcześniej, a po chwili już stali w jakiejś alejce, zapomnianej pewnie nawet przez szczury.
Być może to nerwy, a może obudziła się ta dawna irytacja względem wszystkiego co mówił, bo miała wrażenie, że jeszcze trochę i znowu wyskoczy jej żyła na czole, jak za każdym razem, kiedy doprowadzał ją na sam skraj. - Z chęcią, tylko przestań zachowywać się jak obrażona nastolatka - burknęła i o dziwo poczuła ulgę. Czy to tak czuje się człowiek po długo oczekiwanym powrocie do domu? - Pamiętasz sprawę McMillana? Trafiła do mnie kiedy byłeś zawieszony. Zanim wróciłeś sprawdziliśmy wszystkie tropy i każdy prowadził tak naprawdę donikąd. Jakiś czas później Stary wezwał mnie do siebie do gabinetu. Okazało się, że sprawy jest grubsza niż początkowo wyglądało i jest powiązana z większą akcją. Dla dobra całej operacji wysłał mnie do roboty pod przykrywką. Musiałam zniknąć niemalże od razu - tu na chwile przerwała, biorąc oddech i kontrolnie rozglądając się dookoła, jakby zza rogu zaraz miał ktoś się przedostać. - Miało to potrwać miesiąc, góra dwa, ale najprościej mówiąc wszystko się spierdoliło. Najwyraźniej w sprawę tego przemytu i prania pieniędzy zamieszany jest przynajmniej jeden z senatorów, a ktoś mocno kryje mu dupę. Być może jest to sama osoba, która spaliła mnie w Newcastle - czyli ostatecznie Jean miała powód, aby zachowywać się jak Harriet Szpieg. Nadal nie wiedziała - Potrzebuje nazwiska wszystkich osób, które wspomniane są w aktach sprawy McMillana, osób, które prosiły o dostęp w ciągu ostatniego roku. I cokolwiek mamy na senatora Johnsona - zdawała sobie sprawę z tego, że prosiła go prawdopodobnie o zbyt wiele, ale nie mogła się zgłosić bezpośrednio do ich przełożonego - po pierwsze to właśnie jego mogli obserwować, a ich kontakt był spalony. Walterowi ufała, a ktokolwiek z nimi pracował raczej nie podejrzewał tej dwójki o zażyłe relacje. - Rozumiem jeżeli nie chcesz się w to mieszać. Wtedy proszę żebyś przekazał to Staremu - wyjęła z kieszeni bluzy telefon - niezawodną, starą nokię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszystko zaczynało się zmieniać. Pierścionek na ręku Gabi, przygarniecie psa, staranie się o dziecko… A z drugiej strony jego wypadek, zejście trochę do parkietu. Ryan zaczął sobie uświadamiać, jak bardzo tęsknił za takim normalnym, rodzinnym życiem. Ilość ciepła, które otrzymywał od swojej ukochanej, była bardzo duża i zaczynał wreszcie rozumieć, że tego mu zawsze brakowało.
Skoro Ryan i Gabi mieli poważne plany względem siebie, kolejnym normalnym krokiem w ich związku było poszukiwanie lepszego lokum. Bądź co bądź – obecny ich dom na wodzie nie był zbyt bezpiecznym dla kobiety miejscem. Sam Harper powtarzał, że wybór na niego padł tylko wyłącznie z powodu jego zachcianki, a nie z myślenia przyszłościowego. Kupił go po rozwodzie (przed rozwodem mieszkał w wynajmowanej kawalerce w centrum miasta, mieszkanko wcale nie było złe, ale ciasnawe), uznając, że będzie to pierwszy raz coś jego… Problemy z tym miejscem pojawiały się dopiero wtedy, kiedy zamieszkała w nim Gabi. A skoro dom jej zagrażał…
- Jak mówi ulotka, podobno jest to osiedle idealne dla młodych rodzin z dziećmi. – Ryan trzymał ulotkę w rękach. Mogli spotkać się z agentem nieruchomości, ale woleli jednak sami pozwiedzać osiedle i jeśli to będzie możliwe – wejść do domów, które są na sprzedaż. Akurat była sobota, odpowiednie godziny. Według informacji, które znaleźli w Internecie, mieli tutaj zobaczyć cztery domy na sprzedaż. Były też dostępne jeszcze wolne działki budowlane, ale to chyba nie wchodziło w grę. – To co? Sprawdzimy? – Pozostawili auto na jednym z większych parkingów strzeżonych i udali się w kierunku niższej zabudowy. – Wydaje mi się, że kiedyś już tutaj byłem. Czy czasami niedaleko nie ma zoo? – zapytał ukochanej, próbując sobie skojarzyć, w której części miasta tak naprawdę są. Niektóre te osiedla były aż za bardzo do siebie podobne, więc nawet i czasami policjant mógł się pogubić!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#29

W jej życiu działo się, oj działo. Wiele dobrego! Chyba nigdy nie marzyła o tym, że tak jej życie się potoczy. Pewnie, poznała tego Harpera jakiś czas temu, lecz była kochanką. Zdawała sobie z tego sprawę, oczywiście i niby słyszała, że z żoną mu się nie układa i takie tam, ale jakoś do tego rozwodu się nie palił. W końcu do tego doszło, to była szczęśliwa, że chciał z nią być. Kolejne kroki toczyły się tak szybko. Wspólne mieszkanie, rozmowa o dzieciach i małżeństwie, pies, pierścionek... No szybko to wszystko się działo, ale blondynka nawet nie czuła obaw, że to za szybko, czy coś takiego. Nie, czuła się nad wyraz pewnie, swobodnie i szczęśliwa. Tylko, jeśli narzucili sobie takie tempo, to trzeba było szukać tego nowego domu, bo dziecko im spadnie z nieba lada dzień.
Domek na wodzie był super. Mały, klimatyczny, inny niż wszystkie. Gabi udekorowała go, aby nie był bez duszy, ale też żeby nie był zbyt babski. I mimo że wpadła z niego do kanału, to raczej nie uważała, że trzeba się przeprowadzać tylko i wyłącznie dla niej. Jednak ze względu na przyszłe dzieci i czas trwania wszelkich formalności trzeba było zacząć się rozglądać. Mogli próbować sami, a jak im nie wyjdzie, to zgłoszą się do agenta nieruchomości. Gabi też była nauczona, by robić wszystko samej.
Jakiś czas temu zrobiła pierwszy test ciążowy, ale negatywny. Pewnie bardziej by panikowała, jakby był pozytywny, bo zaskoczyłoby to ją za wcześnie. Powiedziała to Ryanowi, ale widać on też nie miał jakiegoś problemu z tym. Dali sobie pół roku, zanim pójdą się dowiedzieć, czy z jego plemniczkami wszystko w porządku.
-Zawsze tak piszą-zaśmiała się. Nie rozumiała, co byłoby nieodpowiednim osiedlem dla rodzin z dzieckiem, ale nie ważne. Chodzi i oglądali te domy, lecz nic nie skradło im serca. Gdyby im się nie spieszyło, mogli by kupić działkę i zrobić wszystko, co tylko chcą. Może za parę lat? Może powinni kupić teraz jakiś przyzwoity domek, właśnie na parę lat i w trakcie tego projektować, budować itp? Tylko czy mieli aż tyle pieniędzy? Gabi nie do końca ogarniała stan konta policjanta, na swoim coś tam miała. Lecz nie tyle, aby kupić dom za gotówkę.
-Niee, Zoo jest chyba gdzie indziej. Lata tam nie byłam-stwierdziła jednak, bo chyba ostatni raz w szkole, na jakiejś wycieczce. Spojrzała na zabudowę.-Nie wiem, czy moja koleżanka ze studiów nie miała gdzieś tutaj rodziców-stwierdziła, ale jako że to było parę lat temu, a sama może była raz u rodziców kumpelki, mogło się jej to tylko totalnie wydawać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właściwie konto Ryana było całkiem pokaźne. Nie zostało oszczerbione podczas rozwodu tylko dlatego, ponieważ miał podpisaną intercyzę ze swoją byłą żoną. To była jedyna racjonalna decyzja, którą podjął, kiedy się z nią szybko hajtał. Jedynie stracił na domie, który był wspólny. On kupił go za swoje pieniądze, a niestety po sprzedaży, musiał podzielić się kwotą z kobietą. Gdyby tylko uparłby się, że akt własności powinien być na niego, a nie ich na oboje… Nie pomyślał. Trudno. Koty za kłopoty.
- Tak mówisz, że zawsze w każdej ulotce tak piszą? – Przyjrzał się krytycznie ulotce, którą trzymał w ręku. Drugą ręką trzymał Gabi. Rozglądał się ciekawie po osiedlu. Domki były całkiem przyjemne, chociaż jemu wydawały się, że niektóre z nich były nawet mniejsze od domku na wodzie… Który za tani nie był, ale to wszystko z powodu specyficznego budownictwa.
- To w takim razie, jeśli chcą zachęcić jakiegoś singla do kupienia domku, to co piszą? Odwrotnie? Że tu mieszkają hot single i singielki z okolicy? – Uniósł brwi. Właściwie o zatoce nie było tak napisane, kiedy brał pierwszy raz ulotkę do rąk. Było tam napisane tylko coś o ciszy oraz obcowaniu z przyrodą. Może właśnie w taki sposób dawano znak, że to jednak „osiedle bez dzieci”? Hymm…
- Właściwie to nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem. – Schował ulotkę do kieszeni i wyciągnął telefon z aplikacją, która pokazywała, które domy są albo do wynajęcia albo do zakupienia. Jak na razie tylko się rozglądali. Jeszcze sami nie wiedzieli, na co tak naprawdę mogli sobie pozwolić. Paradoksalnie to Harper dysponował większym budżetem niż swoja ukochana. Dlaczego? Jako detektyw zarabiał naprawdę nieźle, był całkiem dobry w tym co robił. Dodatkowo otrzymał trochę pieniędzy od rodziców po… rozwodzie. Matka powiedziała mu, że to są oszczędności, które mieli mu wręczyć, kiedy się hajtnie. Niestety, trochę pokrzyżował plany, a ona Anne nie lubiła, nie chciała więc dawać tej żmii jakichkolwiek oszczędności i odczekała całkiem dużo czasu, jeszcze dorzucając pieniądze. Chloe Harper nie chciała zwrotu i nie słuchała Ryana, że on tych pieniędzy nie potrzebuje. A gdyby Was zastanawiało, skąd Harperowie byli dziani – Ryan Senior był kardiochirurgiem. Naprawdę dobrym kardiochirurgiem. Matka za to na początku swojej kariery pracowała jako prawniczka (i już nagle zagadka, skąd synek policjant – mniej więcej), a potem wyszła za Ryana Seniora, znudziła się jej praca i postanowiła oddać się temu, co lubiła najbardziej – prowadzeniem domu, plotkowaniem, opiekowaniem się ogrodem i robieniem rękodzieła.
- No to dobra, zamknij oczy i wyobraź sobie nasz wymarzony dom. Jak on ma wyglądać?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gabi nie pochodziła z kasiastej rodziny. Wychowywał ją samotny ojciec, matki nie było, a on prowadził własny biznes. Fach w ręku miał, bo był naprawdę dobrym mechanikiem, radził sobie z wieloma problemami, nie tylko zmianami kół (choć tym to chyba wulkanizator się zajmuje, ale pan Moreno też to potrafił). Tylko, że to on zaszczepił w córce miłość do motoryzacji i gdy tylko dziewczynka skończyła kilka lat i potrafiła sama pójść się załatwić do damskiej toalety, zabierał ją na różne wyścigi. Wiadomo, jak złapała bakcyla, to jeździli częściej. Blondynka w okresie college'u pracowała w różnych miejscach, w knajpkach, czy sklepach, aby zarobić na siebie i studia. Jej kariera popularnej, uważanej i dobrej dziennikarki rozwinęła się w ostatnim czasie dopiero. Była freelancerką, więc poza kosztami laptopa i utrzymywania swojej domeny, nie miała większych kosztów stałych, jedynie wyjazdy na wyścigi. No ale jakoś sobie finansowo radziła i była bardzo dumna z tego. Chciała też dlatego mieć jakiś wpływ finansowy na zakup domu, żeby to było ich gniazdko, W końcu obecnie mieszkała u Harpera, niezależnie od tego, co on na ten temat mówił.
-Myślę że tak. No bo, tacy ludzie najchętniej kupują domy ... Chyba-odpowiedziała. Cóż, oni się na to łapali, bo byli narzeczonymi starającymi się o dziecko. Więc osiedle dla małżeństw z dzieckiem byłby dobrym wyborem. -Nie, że jest to idealne miejsce dla niezależnych, a wszędzie jest blisko, mając na myśli kluby, knajpy, może biurowce?-nie zastanawiała się w sumie nad tym. Gdy po studiach szukała mieszkania z koleżanką, to raczej skupiała się na cenach i wyglądzie mieszkania.
-Jak bardzo mogę szaleć?-zapytała ściskając jego prawą łapkę. Nie za mocno, bo wziąć wiedziała, że to jest ta "chora" ręka. -Zależałoby mi na jakimś tarasie, gdzie można jeść śniadania, czy robić grilla, pracować.... Basen nie jest koniecznością, przez większość roku jest za zimno. Pokoje jasne, przestronne.-Faktycznie zamknęła oczy, ale przystanęła, aby sobie takie idealne miejsce wyobrazić. Na pewno musiało to być miejsce na rodzinne gotowanie, czy wspólne posiłki. Osobne biuro dla niej byłoby mile widziane. -A ty? O czym myślisz?-zapytała. Raczej nie bała się, że ich wizje będą zupełnie rozbieżne, bo tak się nie zdarzało w ich życiu zbyt często.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- A my jesteśmy niezależni? – zapytał, trochę ją podpuszczając. W sumie należeli do obydwu światów, bo jeszcze nie było dziecka. Spotykali się z przyjaciółmi, chodzili do kina, czasami nawet zaskoczyli o jakąś wystawę, jeśli było coś ciekawego (najczęściej związanego z motoryzacją). Bywali też na meczach tenisa, bo sami oboje grali – amatorsko oczywiście. Ale zaraz do tego ich świata dojdą szkółki rodzenia, przedszkola, zajęcia pozalekcyjne…
- Szalej. – Czule przejechał kciukiem po wierzchu jej dłoni, pieszcząc jej skórę. Lubił takie delikatne pieszczoty, bo były i miłe i nikt nie gorszył się, widząc przypływ takich uczuć. Z pocałunkami to jednak bywało różnie.
Uśmiechnął się, słuchając jej opowieści. Właściwie dodałby parę jeszcze rzeczy, które jak dla niego powinny być niezbędne w ich nowym domu.
- Basen byłby ciekawą opcją, ale jeśli mielibyśmy poszaleć, to raczej stawiałbym na taki kryty basen. – Zaśmiał się. Wątpił, aby tak aż zaszaleli, ale pomarzyć można było, prawda? – Ale tak naprawdę do Twojej wizji dołożyłbym całkiem duży ogród, aby dzieciaki i Cwaniak mieliby gdzie sobie biegać, a ja irytować się, że mam tyle koszenia. – Nie wchodziło w grę, aby kogoś wynająć. Prędzej Ryan kupiłby taki mały „kombajn” i sam by kosił trawę. Kiedyś mu jego parter z pracy pokazał. Całkiem niezłe były takie traktorki.
- I druga sprawa – chciałbym mieć garaż połączony z takim miejscem, gdzie mógłbym majsterkować. Więc musi być trochę przestronny, bo mamy dwa samochody. No i musi być trochę azylu dla mnie. Jednak to nie zajmie zbyt dużo miejsca, nie chcę robić jakiegoś wielkiego warsztatu. Wystarczy, bym pod ścianami postawił różne szafki i blaty robocze. Miejsce będzie, jak się wyjedzie którymś samochodem albo nimi dwoma. – Akurat nauczony doświadczeniem wcześniejszym, wiedział, że dwa samochody powinny zostać. Zresztą, on miał inny gust, Gabi miała inny gust. On jeździł wysokim suvem, a ona mini cooperem. Była mega różnica.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Phinney Ridge”