WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Tak, ale na bardzo krótko – przytaknęła, bo rozchodziło się przecież o jakieś wizyty u dziadków, które zazwyczaj trwały tyle, co mrugnięcie okiem. – Ależ bardzo proszę! – Szczerze się ucieszyła, że jej uwaga, choć raczej mało spotykana, wydała się Tottie interesująca. I że jeszcze nazwała ją dobrym obserwatorem! Doprawdy, Panda była w tamtym momencie w skowronkach.
Baker miała z nawigacją taki problem, że jej urządzenie nie pokazywało, w jaką stronę stała odwrócona, więc często zdarzało jej się tak, iż zaczynała zmierzać w odwrotnym kierunku i potem kompletnie się w tym wszystkim gubiła. Ewentualnie też wyprowadzały ją z równowagi sytuacje, gdy aby dojść do jakiegoś miejsca, należało wejść w jakiś tunel czy przejść przez bramę, co oczywiście nie było zaznaczone na mapie, a z czego ona nie zdawała sobie sprawy. W takich przypadkach również czuła się oszukana przez Google Maps, mimo iż niby wiedziała, że nie powinna była polegać na tej apce w stu procentach.
- Pewnie! – zgodziła się, po czym podała telefon Tottie, aby wpisała jej swój numer. Ostatnio dużo ich wpływało do jej listy kontaktów. Najpierw Samuel, później kilka osób ze studiów, a teraz Whitbread. Pandora była zachwycona tym, ile przyjaźni odnajdowała w Seattle. – Będę bardzo, bardzo wdzięczna. Nie widziałam jeszcze tu nic charakterystycznego, takiego ze zdjęć w Google – powiedziała, podekscytowana na samą myśl, iż wkrótce miało to ulec zmianie. A to wszystko dzięki Psu, który przyniósł jej majtki w kaczuszki. – Studia o Afryce, więc właściwie uczę się wszystkiego po trochu – wyjaśniła, bo na brzmienie nazwy tego kierunku, ludzie często dopytywali ją, o co właściwie chodziło. Pandora była już przygotowana.
Również się zaśmiała, tym razem na wyobrażenie Tottie wyposażonej w plecak i specjalne buty na długie dystanse, zmierzającą w kierunku toalety. No bo tak to brzmiało, kiedy wspomniała o ”wycieczkach do kibelka”!
- Tak, wiem! – powiedziała, szczerze zadowolona z tego, że cokolwiek już w tym Seattle zwiedziła. – Lexy, współlokatorka mojego brata, właśnie tam pracuje – wyjaśniła krótko. – Ale nie będę miała nic przeciwko kolejnej wycieczce do zoo. Ponoć ostatnio urodziło się im tam nowe słoniątko – poinformowała ją z ekscytacją, bo mogła się założyć, że tego jeszcze Whitbread nie wiedziała.
Pokiwała głową na jej kolejne słowa. Tak, jeśli chciała uzyskać rzetelne odpowiedzi, musiała zadać pytania ich dwójce, a nie tylko Tottie. Już chciała rozwinąć temat, lecz w tamtym momencie ogromna, ciemna chmura wisząca nad ich głowami najwyraźniej postanowiła zrzucić balast.
- Dobrze, na pewno do ciebie napiszę – obiecała, przecierając policzek, bo właśnie jakaś wielka kropla stwierdziła, że najwyraźniej jej twarz nie była odpowiednio nawilżona. – To do zobaczenia! Pa, Piesku! – Nie omieszkała również pożegnać się z czworonogiem, który po szybkim głaskanku pobiegł za Tottie i dzierżonymi przez nią majtkami w kaczuszki, stanowiącymi symbol ich nowej znajomości.
/zt x2
-
Jackson i Alex wszystko między sobą ustalili - na razie Jack z Sarah pozostawali w domu S, ale Jack chciał pewnie przeforsować, żeby cała czwórka na jakiś czas zamieszkała razem. Była to chyba najbezpieczniejsza opcja - za każdym razem, gdy się rozdzielali to działy się jakieś popierdolone rzeczy, ale Sarah ostatnio była dziwnie wyciszona i chciał jej dać trochę przestrzeni. Tak czy siak, kiedy Jackson zdobył sądowy nakaz, by oddano mu dzieci, bo przedstawił jakieś dowody na temat tego, ze Christine spierdoliła z latynoskim kochankiem, pozostawało mu jedynie odebrać dzieciaki z domu swoich byłych teściów. Zapukali więc z Sarah do drzwi. Otworzyła im pewnie świetnie zakonserwowana kobieta o ostrych rysach i ciemnych włosach. Taka trochę Kris Jenner.
- Witaj Charlotte, przyjechaliśmy po dzieci, skoro twoja córka postanowiła uciec ze swoim kochankiem - wzruszył ramionami, a pewnie dzieciaki zaraz się wyłoniły gdzieś w przedpokoju z radosnymi okrzykami typu "Mama! Tata!".
-
Jej te ustalenia się nie podobały, dlatego tak bardzo naciskała na zostanie we własnym domu. Nie miała ochoty mieszkać na kupie, chciała ciszy i samotności co nawet Jacksonowi na każdym kroku pokazywała zaszywając się w sypialni gdy on był w salonie i w salonie gdy wchodził do sypialni. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że nie miała ochoty na jakiekolwiek rozmowy - i nie była pewna czy to bardziej wina utraty ciąży czy zabicia Christine ale coś w głowie podpowiadało, że jedno wiązało się z drugim więc... stojąc pod drzwiami poprawiła jeszcze na szybko włosy i widząc w drzwiach starszą wersje Christine, poczuła narastający ucisk w gardle.
- Słucham? Nawet do mnie nie zadzwoniła! - skrzywiła się kobieta, choć średnio to było ocenić bo w jej twarz było wlane tyle wypełniaczy ze policzki ledwo się ruszały. Sarah jednak olała rozmowę z kobietą i od razu wzięła w ramiona dzieciaki, ściskając mocno.
- Mówiłem, że w końcu przyjdą! - zawołał radośnie Max do „babci” i posłał wesoły uśmiech ojcu, jednocześnie obejmując Sarah za szyje.
- Tęskniłam - szepnęła Sarce do ucha Hales. Ucałowała jej czubek głowy.
- Ja też ale jeszcze na trochę musimy się rozstać, pojedziecie do dziadków Russell - pogładziła jej jasne włoski, uśmiechając się do niej czule a dziewczynka zaraz zmarszczyła czoło.
- Nie chce, chce z wami
- Leć się pakować bo dwa dni spędzamy razem. No już, sio - poklepała oboje po plecach, a dzieciaki faktycznie ruszyły na górę zebrać rzeczy.
-
– To twoja córka, myślałem, że chociaż ty będziesz wiedzieć coś więcej – odetchnął cicho, starając się bardzo mocno odegrać rolę rozczarowanego eks męża. Tak czy siak, westchnął mimowolnie, a kiedy dzieciaki przybiegły do nich, Jack też się pochylił i wyściskał maluchy.
– Poza tym, czeka was super rejs z wujkami Clarence i Jason i Katie też tam będą – uśmiechnął się szeroko, całując dzieciaki w czubek głowy. No wiadomo, że za nimi tęsknił, dawno ich nie widział.
– To takie typowe, że Christine znów gdzieś uciekła. Wiesz, że ostatnio podrzuciła nam dzieciaki i nie powiedziała nawet na ile?! Muszę do niej zaraz zadzwonić – oświadczyła wkurzona brunetka, zaraz znikając we wnętrzu domu.
– Tak, Christine taka już jest – wzruszył ramionami, ładując dłonie do kieszeni spodni i wzdychając ciężko.
– A ja jej mówiłam, zachowaj trochę godności, rozwiedź się z Jacksonem normalnie, to nie! Przecież jej się nawet nie chce wychowywać Hales i Maxa – mruczała pod nosem z wnętrza domu, wracając z telefonem i w końcu jakby dostrzegając Sarah. – A ty to…? – uniosła brwi, patrząc na blondynkę.
-
- Och, przepraszam. Sarah - odpowiedziała łagodnym tonem, ale nie wyciągnęła w jej kierunku dłoni, bo widziała wzrok kobiety.
- A więc to ty... - zmrużyła lekko oczy, ale nie dodała nic więcej, przyglądała się tylko temu jak Hayley wróciła z plecakiem i od razu złapała blondynkę za rękę. - Przyjedziecie do mnie niedługo znowu? - przeniosła wzrok teraz na dzieci, które nieśmiało skinęły głowami.
- Jeśli mama i tata nie będą mieć nic przeciwko - powiedział Max, stając u boku Jacksona. Sarka uśmiechnęła się odrobine blado, ponownie czując na sobie wzrok kobiety.
- Jasne, jak już wrócicie z rejsu z dziadkami - nie widziała w sumie problemu, Charlotte była zrobiona równie mocno co córka ale wydawała się do dzieci podchodzić w porządku. Dzieci się z nią pożegnały, Sarah jedynie skinęła głową w kierunku kobiety i ruszyli do wyjścia, ale Charlotte nagle złapała ją za przedramię.
- Uważaj na nią. Opętało ją, odkąd Jackson od niej odszedł. To moja córka ale... uważaj - powiedziała cicho, patrząc na Blondynkę takimi samymi oczami jakie miała jej córka, przez co Russell przeszedł nieprzyjemny dreszcz. A potem puściła jej dłoń i spojrzała na Jacksona. - Gdyby się odezwała, daj mi znać, Jack. Do Ciebie odezwie się szybciej niż do mnie - mimowolnie uściskała mężczyznę. Matka Christine go na bank uwielbiała, bo przecież znała własną córkę i widziała co ta wyprawiała. Dobrze, ze nie wiedziała wszystkiego nie?
-
– Co prawda za dwa dni jedziecie na rejs z dziadkami, ale dzisiaj i jutro jesteście z nami i mamy dla was mnóstwo atrakcji – zaśmiał się, biorąc na ręce Hayley i spoglądając na Sarah.
– To na co macie dzisiaj ochotę? Lody? Wesołe miasteczko? – uniósł brwi i spojrzał na swoją córkę, a potem na syna, bo to oni mogli dzisiaj zadecydować.
– A mama na co ma ochotę? – Hayley uniosła brwi i spojrzała na Sarah. Pewnie przesunęła też dłonią po włosach blondynki. - Farbowałaś beze mnie? – spytała z lekkim rozczarowaniem w dużych, jasnych oczach, które odziedziczyła po ojcu. – A zrobimy sobie razem końcówki tak jak obiecywałaś? – uniosła brwi z miną pieska, który właśnie nasikał właścicielowi do butów.
-
- Może zjemy lody, a potem pójdziemy do wesołego miasteczka? - poruszyła brwiami, muskając palcami jej nos i wyraźnie się rozpromieniła. - No jasne, dlatego mam teraz jaśniejsze żeby ładniej ten różowy wyglądał - zaśmiała się cicho, w sumie pierwszy raz od prawie dwóch tygodni. Max złapał ją teraz za rękę.
- A może lody i potem pójdziemy kupić nowego psa? - zaproponował chłopiec, przechylając głowę na bok. Załóżmy ze poprzedniego gdzieś Kryśka wyprowadziła
- Jeśli już to adoptować, ale... w sumie to nie jest najgorszy pomysł tylko, że zaraz wyjeżdżacie. - zmierzwila włosy chłopca. Zarówno ona jak i Jackson nie wiedzieli jak długo potrwa ten wyjazd, ale Max zmarszczył czoło.
- Ale wam będzie weselej gdy nas nie bedzie - zasugerował, mocniej ściskając dłoń blondynki. - Tato, proooooooszę! - zaczął marudzić, a Hales podłapała.
- Tatusiu, zgódź się! - powiedziała Hayley, nadal będąc pewnie w ramionach Jacksona bo na bank się uwiesiła i chciała żeby ją nosił a Sarah... uśmiechnęła się do niego tylko niewinnie, bo w sumie why not? Małego dziecka nie mieli to może mały piesek byłby spoko opcją?
-
– Mi pasuje – powiedział z uśmiechem, sprzedając córce buziaka w policzek. Szczerze mówiąc, dźwięk śmiechu Sarah był dla niego naprawdę… Ulgą. Nie słyszał jej śmiechu od dawna, a chyba bardzo tego potrzebował, szczególnie po stracie dziecka i po wydarzeniach z Los Angeles. Zmarszczył jednak czoło na pytanie chłopca o psa.
– No właśnie, zaraz wyjeżdżacie – potwierdził słowa Sarah, chociaż właściwie trochę mu brakowało czworonoga w domu. Przez chwilę się zastanowił, by po chwili pokiwać głową. – No dobrze, w takim razie pójdziemy dzisiaj też po psiaka. Jakiego byście chcieli, co? – uniósł brwi, bo chociaż w gruncie rzeczy była jeszcze Daisy, to ona pewnie jednak większość czasu spędzała u Malexów ostatnio. Jack wziął pewnie teraz blondynkę za rękę, a Haylet cały czas dość stabilnie trzymał w ramionach.
– Dobrze mieć całą rodzinę w komplecie – powiedział cicho i delikatnie ucałował dłoń Sarah. No kochał ją nad życie i dobrze było widać, jak wraca jej trochę energia życiowa.
-
- Ja bym chciała labladora! - zaświergotała Hales, mocniej oplatając małymi ramionami szyje Jacksona. - Albo husky’ego! - dodała, ale Sarah głową pokręciła stanowczo.
- O nie, husky odpada. Są za głośne - potrzebny im pies który gada więcej niż oni wszyscy razem wzięci, o nie.
- A może taki jak Daisy tylko chłopiec? Będą szczeniaczki - potarł dłonie Max, a Hales się skrzywiła.
- Lablador - powiedziała przekornie Dziewczynka, ponownie złe wymawiając nazwę psiaka. Sarah spojrzała wiec na Jacksona, unosząc lekko brew w górę.
- Jakieś propozycje? - skoro były takie sprzeczności to niech Jackson coś wymyśli jako głowa rodziny! Kiedy jednak ujął jej dłoń i ucałował, uśmiechnęła się do niego delikatnie, ale zdecydowanie uroczo choć jego słowa lekko ją trafiły w serducho. No chyba nie tak całą ale wolała nie psuć dnia.
- Tak - odpowiedziała krótko, splatając swoje palce z jego palcami i dotarli pod drzwi lodziarni, do której dzieciaki zaraz wleciały wybrać lody. Dała Maxowi kartę żeby zapłacił za siebie i siostrę a sama przed lodziarnią odpaliła papierosa.
- Charlotte chyba Cię bardzo lubi - zaczęła, zaciągając się. - jakoś inaczej wyobrażałam sobie matkę Christine. Widziałam ją jako zołzę bo przecież dzieci bez przykładu nie robią się takie pojebane - przewróciła oczami. Gdy dzieci weszły do lodziarni, wróciła do tej poważniejszej wersji siebie i po jej uśmiechu właściwie nie było śladu.
- Nigdy nie mogą się dowiedzieć - powiedziała nagle, patrząc przez szybę na dzieciaki.
-
– Husky odpada, zgadzam się z mamą – wzruszył ramionami, bo jednak huskie były pojebane, a on miał w życiu wystarczająco dramatów, żeby jeszcze takiego psa przygarniać. W każdym razie, gdy Max powiedział o szczeniaczkach, pokiwał powoli głową.
– Właściwie to drugi golden brzmi spoko. Hales, nie chciałabyś potem mieć szczeniaczków? – poruszył brwiami, a dziewczynka wzruszyła ramionami, bo ewidentnie się uparła na labladora. Tak czy siak, spojrzał na Sarah z delikatnym uśmiechem i zacisnął dłoń na jej dłoni. Szczerze mówiąc wiedział, że nie do końca byli tutaj w komplecie, ale był przekonany, że gdzieś tam ich dwa aniołki na to patrzyły, tak? W każdym razie, westchnął cicho i skinął głową.
– Charlotte jest w porządku. Mam wrażenie, że lubi mnie bardziej niż mój własny ojciec – zaśmiał się bez cienia wesołości. – Jest taka po ciotce. Charlotte i Daniel nie wychowywali Christine, wysłali ją do szkoły z internatem jak była mała, dlatego… Cóż, Charlotte nie jest do niej aż tak przywiązana – wzruszył ramionami. Przynajmniej on tak sądził. A że szkoła niedaleko tej ciotki była to pewnie właśnie dlatego Christine taka jebnięta była.
– Nie dowiedzą się, skarbie – powiedział cicho, obejmując ją w talii. – Ale nadal sądzę, że powinniśmy się przeprowadzić na jakiś czas, dopóki nie złapiemy Grace – powiedział cicho, wzdychając mimowolnie. To brzmiało serio dobrze.
-
– Mam wrażenie, że każdy lubi Cię bardziej niż twój ojciec – mruknęła z lekkim rozbawieniem, ale wyciągnęła lekko dłoń do przodu by pogładzić go delikatnie po ramieniu żeby wiedział, że ma w niej oparcie, chociaz wyraz twarzy nadal miała kamienny i chyba średnio przekonujący. – Och, tak. Zapomniałam, że jej rodzice też są bogaci. – przewróciła oczami. Im więcej osób poznawała ze świata Jacksona tym bardziej zastanawiała się, jak się w tym wszystkim znalazła, ale wychodziło na to, że bycie prostytutką może zawlec Cię dość wysoko. A może to bycie lekarzem? Odsunęła go od siebie, bardzo taktownie i delikatnie gdy ją objął.
– Nie chcę się przeprowadzać i znowu mieszkać wszyscy razem – powiedziała nieco marudnie, marszcząc przy tym czoło. – Nie zamierzam się tej wariatki bać, bo sama nie jest taka mocna. Uciekła widząc, że Christine... – urwała patrząc ponownie na lodziarnię i wzięła głęboki oddech. – Wydaje mi się, że w pojedynkę nie będzie już taka twarda. – dodała, wzdychając ciężko. Coś w tym było, gdy Grace zobaczyła, że nie ma już sojuszniczki nagle odpuściła i uciekła jak zwykły tchórz. Wyciągnęła z torebki okulary przeciwsłoneczne i wsunęła je na nos.
– Po za tym, chciałabym wrócić do normalności. – wzruszyła ramionami, a gdy dzieciaki wyleciały z lodziarni, na nowo się uśmiechnęła. Ich obecność serwowała na pewno więcej normalności niż spędzanie czasu z Jacksonem, rozmawianie o tymczasowej przeprowadzce albo siedzenie i gapienie się w przestrzeń.
– Dogadaliśmy się! Kupimy labladora i będzie miał szczeniaczki z Daisy – zarządziła Hales, dzierżąc w dłoni aż dwa wafelki z lodami, podobnie jak Max.
– Aż dwa? A kto potem zje za was obiad? – zapytała z lekkim rozbawieniem Sarah, a dzieciaki zgodnie wzruszyły ramionami.
– Piesek – odpowiedziała dziewczynka, bo Max zajął się pałaszowaniem lodów. No i handluj tu z dziećmi!
-
– Coś w tym jest, typ mnie troch nienawidzi – wzruszył ramionami, wzdychając mimowolnie, chociaż sam wolał szczerze mówiąc nie poruszać zbyt głęboko tego tematu. Zupełnie szczerze nienawidził swojego ojca z wzajemnością. Przestał już szukać jego uznania, zaczął po prostu się godzić z faktem, że nigdy go nie zdobędzie i zawsze będzie coś nie tak. – Tak, to dość powszechne – wzruszył ramionami z lekkim rozbawieniem i pocałował ją lekko w skroń. Tak czy siak, kiedy go od siebie odsunęła, to to uszanował i pokiwał głową.
– Skoro nie chcesz, to w porządku. Po prostu pomyślałem, że Meg też się przyda takie wsparcie – wzruszył ramionami bo pewnie coś tam z Alexem rozmawiali, że również ona to dość przeżywała. Wetchnął cicho, gdy powiedziała o tej normalności, bo to jednak było dość średnio możliwe.
– Wiesz, co do tego to na razie chyba trochę nie ma takiej opcji. Musimy też się zabezpieczyć – wzruszył ramionami, bo Grace była bardziej niebezpieczna niż to się wydawało, a Jackson się obawiał, że może coś suka chcieć zrobić ukochanej siostrze Meg. Bo właśnie ją teraz chciała skrzywdzić, szczególnie, gdy Krycha była martwa, nie?
– A nie sądzicie, że powinniście się z nami podzielić tymi lodami, skoro już się zgodziliśmy na pieska? – uniósł brwi i pogroził lekko dzieciakom palcem z rozbawieniem. – To może od razu podjedziemy po tego pieska? – poruszył zabawnie brwiami i spojrzał na Sarah.
-
– To nie tak, że nie chcę, po prostu... wolałabym zostać we dwójkę. Nie mam ochoty na wspólne kawy, śniadania, obiady i tak dalej. Wolę pobyć sama. Z tobą – to ostatnie dodała po chwili, jak gdyby łapiąc się na tym co chciała powiedzieć. To nie do końca tak przecież, że nie chciała się z nim widzieć albo rozmawiać, po prostu... miała jakąś wewnętrzną blokadę. – Megan nie przychodzi po wsparcie, więc prawdopodobnie nie jest z nią jakoś tragicznie. – wzruszyła ramionami. Jeśli jej siostra będzie potrzebować się wygadać, to przyjdzie, zadzwoni albo cokolwiek w tym rodzaju, prawda? Bo Sarah nie potrzebowała się uzewnętrzniać do innych ludzi, przynajmniej na ten moment.
– Ty nas zabezpiecz, a ja wrócę do normalności. – spojrzała na niego znad okularów, śmiertelnie poważnym wzrokiem. Nie zamierzała naprawdę się chować ani przejmować ani denerwować. Zamierzała najdalej w przyszłym tygodniu wrócić do czynnej pracy w fundacji, najlepiej od rana do wieczora i najchętniej na tym wyjeździe do Australii ale nie poruszała tego tematu bo wiedziała, że Jackson zacznie marudzić – że to niebezpieczne, że on pojedzie z nią... a na jaką cholerę on jej tam?
– Nie, to nasze lody. Idź sobie kup własne – pokazała mu język Hayley, a Max jakby w odpowiedzi podał mu kartę.
– JEEEDŹMY! – powiedział przeciągle, okropnie głośno, tak że pewnie jacyś ludzie aż się obejrzeli, a Sarah zaśmiała się cicho. Podeszli zaraz do samochodu zaparkowanego niedaleko.
– No to do auta, sio – i potem faktycznie zapakowali dzieciaki do samochodu, blondynka pozapinała je pasami bo przecież lody w rękach mieli i no nie da się, a kiedy skończyła wpakowała się na miejsce kierowcy. No co? Chciała prowadzić, tak się jej nagle w głowie uroiło.
– Tato, a po co jedziemy do dziadków? – zapytał nagle Max, wychylając się z tylnej kanapy. Blondynka kulturalnie ściszyła radio i spojrzała na moment na Jacksona z oczekiwaniem. No ciekawe co im powie.
-
– Rozumiem i nie zamierzam narzekać na to, że będziemy sami we dwoje – uśmiechnął się delikatnie. – Może ma ten sam problem i nie chce ci zawracać głowy. – wzruszył ramionami, bo jednak siostry miały czasami bardzo podobne mechanizmy radzenia sobie ze światem, nawet jeśli ogólnie dość mocno się od siebie różniły i pewnie zarówno Alex jak i Jack to zauważyli w jakichś telefonicznych rozmowach. Pokiwał powoli głową.
- Jasne, tylko przez parę dni będzie się u nas kręciła ekipa remontowa, okej? – uniósł brwi i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Co do wyjazdu to pewnie faktycznie chciałby z nią pojechać, chciałby jej też zapewnić jak najlepszą ochronę z oczywistych względów. Po tym co się stało nie zamierzał dopuścić do powtórzenia takiej sytuacji, tak? Wywrócił oczyma, gdy tak dzieciaki odpowiedziały na temat lodów, a gdy to Sarah wpakowała się na miejsce kierowcy, wywrócił lekko teatralnie oczyma, ale nie protestował tylko usiadł grzecznie na miejscu pasażera.
– Och, będziecie mieli super rejs. Katie i Jason się za wami stęsknili, wiecie? – uśmiechnął się lekko. – Macie już pomysły na imię dla naszego nowego psa? – spytał, zerkając do tyłu, bo to jednak był nieco łatwiejszy temat, nie?
– Nazwijmy go Prince! – pisnęła Hales z entuzjazmem, a Max pokręcił głową.
– O nie! Nowy pies to nowe imię, ty wybierałaś dla poprzedniego![/b] – oburzył się od razu. – Thor! – krzyknął zaraz z uśmiechem, co spotkało się z naburmuszoną miną dziewczynki.
-
– Może – przyznała, ale nie wydawała się nadal zbytnio tym faktem mocno zainteresowana. Nie interesowało jej ostatnio dosłownie nic, całkowicie zamknęła się w sobie i o dziwo w towarzystwie dzieci jako tako się otworzyła, ale dzieci wyjeżdżają za dwa dni i sama zaczęła się martwić co dalej. – Dobrze. Pewnie ogarną nowe zamki i kamery? – uniosła lekko brew w górę, chociaż wiedziała, że Grace nie przyjdzie do nich. Nie miała po co, chyba że w ramach zemsty za Christine ale w to Sarah w sumie wątpiła.
– Thor jest głupie, nie podoba mi się – prychnęła dziewczynka, splatając małe rączki na klatce piersiowej.
– Ej, Thor nie jest brzydkie, ale jak będziesz je zdrabniał? – zapytała blondynka, skupiając wzrok na drodze.
– A jakie jest zdrobnienie od Thor?
– Nie ma, tak myślę – powiedziała z lekkim rozbawieniem. – A może Ted? Wtedy będzie Teddy. – to nie był najgorszy pomysł choć jak potem pomyślała, że ten pies będzie tak samo odjechany jak miś...
– Teddy może być! – od razu załączyła się Hales. – Daisy i Teddy. Mi się podoba.
– Teddy Thor – powiedział poważnie maluch, z czym zarówno Sarah jak i Hales się zgodziły i zaraz podjechali pod schronisko albo jakąś małą hodowlę z psiakami skoro chcieli goldena albo labradora. Dzieci oczywiście pobiegły w kierunku psiaków.
|ztx2