WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Hej, może to też moje marzenie, którym chcę się podzielić? Nie możesz mi tego zabronić — zauważyła z lekkim, udawanym wyrzutem w tonie głosu. Nie mógł jej zabronić mówienia o marzeniach, a co jak co, ale o psie marzyła. O jakimś drzewie za domem również. Takim własnym, które mogłaby posadzić jako małą sadzonkę i za dwadzieścia, czy trzydzieści lat usiąść na werandzie z kubkiem ziółek, by móc je podziwiać i chwalić się przed bliskimi osobami, że pielęgnowała je na tyle dobrze, by wyrosło na naprawdę dorodne i piękne. I może mogłaby obserwować, jak jej dzieci, a potem wnuki szalałyby w wybudowanym na nim domku? Albo chociaż na zawieszonej, własnoręcznie robionej huśtawce. Takiej, jaką ona i jej rodzeństwo otrzymało od dziadka. Sentymenty... Za łatwo się im poddawała. — Kupię ci to drzewko. Drzewko szczęścia, o! — stwierdziła i jak powiedziała, tak też zamierzała zrobić. Kupi mu drzewko szczęścia i będzie liczyła na to, że faktycznie będzie się ono go trzymać. Zasługiwał na to. Wystarczyło nieszczęść, a szczęściu trzeba było dopomóc. Może to był jakiś sposób? Nie, żeby wierzyła w to ze wszystkich sił, ale nie zaszkodzi sprawdzić, jak nazwa roślinki przekładała się na rzeczywistość. — Nieee... Pies będzie się wabił Drax — zasugerowała. Jakoś bardziej jej to do psa pasowało. I kwestia tego imienia zajęła jej myśli bardziej, niż to, że nagle przeszli w toku rozmowy do gdybania o tym, jak nazwą wspólnego psa. Nie zamierzała się nad tym roztrząsać i zastanawiać, czy faktycznie kiedyś się psa dorobią i czy będzie ich wspólnym zwierzakiem, czy może każde będzie miało swojego. Pogdybać mogli, bo za marzenia nikt nie karał. A raczej za wyobrażenia tego, jak mogłoby wyglądać w przyszłości życie.
Jasne, rutyna... — mruknęła i pokręciła głową. Mógł mówić co chciał, ale od dłuższego czasu jego rutyna wyglądała zupełnie inaczej i raczej organizm przyzwyczaił się do tej nowej, a nie wracał do poprzedniej. Nie łykała tego tłumaczenia jak młody pelikan, ale jednocześnie w zgodzie z własnym nastawieniem, nie naciskała. On mówił swoje, ona myślała swoje. Wystarczyło w zupełności i wcale nie musieli się przy śniadaniu o to kłócić. Już lepszą opcją było porozmawianie o wieczornym joggingu.
Właściwie to są tortury, ale życie byłoby bez nich nudne. Poza tym wątpię, że ktoś przestawił drzewa. Prędzej zrobili w okolicy jakąś wycinkę i postawią super wypasione osiedle z betonu. Właściwie to by tłumaczyło te niedźwiedzie, o których mówiłeś jak byliśmy w barze — tak, to miało dla niej sens. Wycinka lasów, a w efekcie te wszystkie dzikie zwierzęta nie mając gdzie żyć, pchało się w świat ludzi. Pierw niedźwiedzie, potem szopy. To było dla Leslie jedyne sensowne wytłumaczenie wszystkiego, włącznie z tym, że ich nieproszony nocny gość nie wydawał się w żaden sposób zestresowany ich obecnością. Tak, jakby przywykł do obecności ludzi, albo nie miał innego wyjścia, jak zaakceptować to, że byli w pobliżu, kiedy próbował napełnić żołądek. — No tak... Rowery — westchnęła ciężko. Mało przyjemny punkt dnia, ale ważny na tyle, że nie mogli go pominąć. Po cichu jednak chciała wierzyć w to, że właściciel rowerów postanowi się pofatygować i wpadnie sam, żeby je sobie zabrać. Nawet jeśli wiązało się to z dwoma spacerami i dwoma przepłynięciami długości jeziora.
Co to jest w ogóle za wybór? Jasne, że brałabym Rocketa i Groota. Taki duet idealnie się dopasowuje. No chyba, że to ja miałabym być tym Grootem, to wtedy pozostałoby poszukać Rocketa — stwierdziła i zamyśliła się na moment, marszcząc nos w charakterystyczny dla siebie sposób. — Tak, mogłabym być odzwierciedleniem tego dziwnego, ludzkiego drzewa — pokiwała głową. To mówiło samo za siebie. Brakowało jej do kompletu gadającego, zwariowanego szopa. — Szkoda, że takie stare dupy z nas. Byłbyś dobrym szopem. Znaczy się... Dobrym współlokatorem z poczuciem humoru — dodała. Zdecydowanie miał więcej poczucia humoru niż ona. W niej za to mieściło się od cholery empatii, ale i złości, która uaktywniała się w kryzysowych momentach, robiąc z niej naprawdę wściekłą osę, gotową żądlić każdego, kto by się zbliżył. I ta złość okazywana była głównie w momentach, w których musiała chronić tyłek bliskich osób w chwilach zagrożenia. Albo kiedy coś ją naprawdę dotknęło a czuła się wystarczająco silna, by stawić temu komuś czoła.
Z Mantis bym nie wytrzymała. Zdecydowanie taki materiał na współlokatorkę odpada. Wolałabym Star Lorda. Przynajmniej słucha dobrej muzyki, chociaż czasami jest dość sztywny. No ale... Przynajmniej przystojny — odparła, wzruszając ramionami. Laska z czułkami przegrywała w przedbiegach. Nie po to Leslie uciekła do pracy przy trupach, żeby wpakować się w codzienne życie z kimś tak pokręconym jak ta konkretna bohaterka. Nie. Trzy razy nie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uniósł ramiona w geście kapitulacji. Szedł raczej za wyrażeniem, niż faktycznym bronieniem im czegokolwiek. Byli dorośli, jeśli chcieli sadzić drzewka i je nazywać to nikt im tego nie mógł zabronić. Chyba, że chcieliby to zrobić w miejscu publicznym. Wydawało mu się, że są związane z tym jakieś zasady. –Trzymam cię za słowo. – Wskazał na nią na podkreślenie swoich słów, po chwili uśmiechając się do siebie. Zajmowanie się roślinami to coś co wyjątkowo lubił, ale może brało się to właśnie z chęci opieki nad czymś co mogło rozkwitać w dobrych warunkach. Co prawda, nie zawsze był w tym najlepszy, ale od kiedy regularnie bywa w domu jego rutyny podlewania zdecydowanie się polepszyły.
Travis zacisnął usta, przywołując na twarzy lekki grymas. –To jest lepsze imię dla psa. – Przyznał iście niechętnie. –Ale Quill też ma potencjał. – Musiał zaznaczyć. –Drax ma takie, no nie wiem… – Zaśmiał się krótko. –mam wrażenie, że to musiałby być specyficzny pies, żeby wpasować się w takie imię. – Zapewne przez to jak osobliwą postacią był sam Drax. Jego usposobienie na pewno wpasowałoby się w pewną rasę psów, ale Travis nie był przekonany, że chciałby mieć takiego pupila. Były to oczywiście kompletnie niepotrzebne rozważania i zwierzak mógłby się nazywać jak tylko by chcieli i nie wpływałoby to na jego charakter. To nie było jednak wystarczającym powodem by powstrzymać ich od tej rozmowy.
-Tym bardziej trzeba zrobić rekonesans, żebyśmy się przygotowali do protestów. Nie zmienią nam tej miejscówki w żadne betonowe osiedle. - On mieszkał na osiedlu i bardzo mu się tam podobało, ale to nie znaczyło, że chciał by jego ulubiona okolica poza miastem zmieniła się w kopię miejsca, które i tak już codziennie widywał. –I wiesz, że masz dziwną definicję sportu…? – Musiał to zaznaczyć jako ktoś kto spędzał długie godziny trenując i nawet jeśli czasami bywał leniwy to widział w tym wiele pozytywów. Kroczyło się zazwyczaj po cienkiej linii i łatwo można było zrobić zbyt wiele, zbyt intensywnie i wtedy rzeczywiście mogło to przypominać tortury. Wtedy lub kiedy nie zaczynało się od porządnej rozgrzewki. –Taniec to też ćwiczenia. – Zauważył. –Jogging działa dla mnie. – Wzruszył ramionami.
Wpierw pokiwał głową, gdy kobieta odpowiadała dokładnie na jego pytanie, ale zaczął nieco przechylać głowę wraz z tematem schodzącym na nieco odmienny tor. Zmarszczył nieco brwi, ale właściwie potrafił przyznać jej rację. Mogła mieć coś z tego drzewa w swojej dobroci i chęci niesienia pomocy, a nawet przy ogólnej awersji do agresji (fizycznej lub nie) była w stanie się jej podjąć. –Chcesz powiedzieć, że jesteśmy za starzy na bycie współlokatorami? – Zmarszczył brwi z rozbawionym wyrazem. –To może nie być kwestia wieku, wiesz. Poza tym, chyba bardziej byłbym Quillem, niż Rocketem. – Chciał wierzyć, że nie był tak wredny i zgorzkniały, za to zdecydowanie miał cechy dzieciaka w ciele dorosłego faceta. Teraz jednak wyglądało to trochę dziwnie, że chciał nazwać psa imieniem postaci z którą możliwe, że się utożsamiał. –Mam wrażenie, że od Mantis lepszy byłby nawet Drax, minus jego skłonności do zabijania, no ale powiedzmy, że ogólnie odjęlibyśmy od wszystkich ten jeden element. I to racja StarLord słucha świetniej muzyki. Jedna rzecz o którą nie można by było mieć w sumie do niego pretensji. Minus zabijanie Gamora też byłaby spoko. – Zauważył. –Kompetentna, ładna, ewentualnie otwarta na dobrą muzykę i wydaje się, że gdyby nie było takiej konieczności trzymałaby się głównie w swoim pokoju, jednocześnie totalnie mając pierwszeństwo wszędzie po jednym ostrym spojrzeniu. Trochę jak Rosa z Brooklyn 99. – Zauważył, sam dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego podobieństwa, chociaż były to dwie kompletnie inne postacie.
-Teraz mam ochotę obejrzeć Strażników Galaktyki, ale na płycie ich nie zabrałem. – Był to jeden z tytułów, które potrafił często oglądać i to było właśnie powodem na spasowanie. Mogli spróbować czegoś nowego, lub czegoś co wybrałaby Leslie. Ona miała swoje powody na to by oddalić się od Seattle, więc i swoje przywileje w wybieraniu ewentualnych filmów, o ile całego wieczoru nie spędzą przy ognisku. Nie pamiętał kiedy ostatni raz miał ku temu okazję, ale nigdy nie łączyło się to jeszcze z oglądaniem telewizji. Obowiązkiem było siedzieć tak długo, aż jedyne na co starczało sił do wdrapanie się do łóżka, lub ewentualne przyśnięcie przy ognisku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Quill pasuje do jakiejś wiewiórki. Może nawet tej, która swego czasu okupowała mój ogród ze swoją wiewiórczą rodziną. Chociaż jakiś średni pies... Tak, do średniego psa też by pasowało — stwierdziła, kiwając lekko głową, gdy zajadała się w międzyczasie tostem. Spojrzała na niego, kiedy wspomniał o specyficznym psie. — Fakt, pasuje do jakiegoś dobermana i innego groźnie wyglądającego bydlaka. Ewentualnie do jakiegoś czorta, który każdego dnia wywracałby życie właścicieli do góry nogami. Jak ten Marley z filmu — odparła z rozbawieniem. Był to jeden z filmów ze zwierzakami w rolach głównych, do którego chętnie wracała. Podobało jej się to, że wszystko zostało w nim przedstawione w taki, a nie inny sposób i że nie pokazywał, że wzięcie psa pod swój dach nie wymagało licznych wyrzeczeń i kosztowało człowieka wiele wysiłku przy wychowaniu go. Nie, żeby filmy brała za materiał szkoleniowy, ale była świadoma tego, że życie ze zwierzakiem nie było idealne i ceniła to, że nie zostało ono w taki właśnie sposób przedstawione. Potem ludzie pędzili po swojego psa, którego po kilku tygodniach oddawali, wyrzucali na ulicę, bo codzienność z nim nie była filmowa.
Ehe, już widzę jak w pracy mówimy, że potrzebujemy wolny tydzień albo miesiąc, bo jedziemy przykuć się do drzew i bronić naszego miejsca na ziemi — roześmiała się. Fakt, byłoby to przykre, gdyby okolicę zrównano z ziemią jak wiele innych i zrobiono z niej kolejną betonową dżunglę, ale rozsądek podpowiadał jej, że w ostateczności i tak nie mieliby nic do gadania. Ani oni, ani inne osoby w jakiś sposób związane z tym miejscem. Byli tylko ludźmi, którzy mieli przegrać w przedbiegach z biurokracją, pieniądzem i urzędnikami, wiedzącymi lepiej, co jest lepsze dla danej okolicy. Miała więc nadzieję, że te wstępne podejrzenia, nie znajdą odzwierciedlenia w rzeczywistości i tak naprawdę nikt nie zamierzał zrównać tych terenów z ziemią, gdyż byłoby ich naprawdę szkoda, a ona podobnie jak Travis, nie potrafiła wyobrazić sobie, że nagle okolice jeziora straciłyby cały swój urok, do którego zdążyli się przyzwyczaić.
Coś w tym guście. W sensie... Sam rozumiesz, ty masz swoje mieszkanie, ja swoje, chociaż obecnie i tak mieszkam z Lottie. To trochę komplikuje. Łatwiej było za czasów studiów, jak szczytem marzeń było wynajęcie sobie pokoju w domu pełnym innych studentów — wyjaśniła. Bo to nie tak, że uważała, iż byli za starzy w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po prostu z wiekiem zdążyli sobie jakoś poukładać życie w mniej lub bardziej udany sposób i nie mieli powodów dla których nagle mieliby to wszystko olać, tylko po to, by odhaczyć, że byli również współlokatorami przez czas dłuższy bądź krótszy. — W sumie... Chyba masz rację, bliżej ci do Quilla niż Rocketa — przyznała. Szop bywał wredny, nieprzyjemny, a u Travisa na marne było szukać tych cech. Niby poprzedniego dnia przyznał jej, że kiedyś mu się zdarzyło względem dziewczyny znajomego, ale świadkiem tego nie była, a innej sytuacji w tym guście znaleźć nie potrafiła. Co za tym szło, kwestia przypisania Travisowi roli Quilla, była przesądzona. — O totalnie, z Gamorą mogłabym się dogadać! — stwierdziła z entuzjazmem. Czasami nieco humorzasta, ale finalnie bardzo sympatyczna i całkiem ogarnięta. Zdecydowanie Leslie uważała, że dogadałaby się z taką Gamorą. — Zresztą z Draxem też. Jego skłonność do zabijania dałoby się przeżyć, bo dla znajomych był spoko — dodała jeszcze, wzruszając ramionami. Przeżyła Marcusa, to i Draxa zdołałaby przeżyć. Jedynie regularne naloty policji mogłyby być męczącym problemem, ale coś za coś.
Jak już sobie wszystko uporządkujemy w Seattle, to zrobimy sobie cały maraton Marvela — zaproponowała. Pierw obowiązki, potem przyjemności. Brzmiało jak plan idealny. Zwłaszcza, że lubiła te ich maratony i zakłady, które z nich zdoła bez drzemki dotrwać do samego końca oraz prześciganie się w pomysłach na to, żeby powieki same z siebie nie opadały po kilku godzinach w dół. — A teraz pozmywam, a ty idź zdjąć ten hamak, zaraz do ciebie przyjdę i rozwiesimy go nad jeziorem — dodała, widząc, że talerze mieli już puste i podniosła się, by je zabrać i podejść do niewielkiego zlewu, nad którym miała spędzić kolejne minuty, by posprzątać po śniadaniu. Sprawiedliwość musiała być. Jedno gotowało, drugie sprzątało. To nie podlegało żadnym negocjacjom i wymówkom.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znowu jego twarz przybrała niewielki, niepotrzebny grymas. –Jesteś w to za dobra. – Mruknął niechętnie. Quill pasowało do wiewiórki i z jakiegoś powodu Travisa to irytowało. Nie wiedział czy to dlatego, że było trafne, czy jednak nie podobało mu się, że jedna z jego ulubionych postaci Marvela będzie mu się teraz kojarzyły z rudymi gryzoniami, a czasami szarymi. Miały w swojej manierze coś specyficznego co kłóciło mu się ze StarLordem w sposób w, który niemalże go obrażał. A mimo wszystko Quill byłoby idealnym imieniem dla wiewiórki. –Z tym, że pomogłoby gdyby ten czort wyglądał jak buldog. – Gdy myślał o Draxie, od razu na kojarzył mu się pies właśnie takiej rasy. Nie był pewien jakiej rasy był Marley, ale trzeba było przyznać, że nadane imię szalenie mu pasowało.
Zaśmiał się spoglądając na Leslie. Wizja takich drastycznych przedsięwzięć nie wydawała się szczególnie realistyczna. Chciał myśleć, że rzeczywiście by się tego podjął, mając też nadzieję, że lokalni mieszkańcy by się przyłączyli, ale smutna prawda była taka, że zapewne byłby zbyt zajęty własnymi sprawami z przeświadczeniem, że nie wiele by zdziałał. Były to jednak ledwie gdybania w kwestii, która nie była przez nich potwierdzona nawet jednym zauważonym ściętym drzewem. A nawet i ono jeszcze na nic poważnego by nie wskazywało. Lepiej było myśleć, że ich największym problemem może stać się więcej wakacyjnych sąsiadów w innych letniskowych domkach, niż od razu betonowe bloki. To było zapewne bardziej prawdopodobne. –Robilibyśmy rotacje, jeden tydzień ty, drugi ja. – I tak do skutku.
Czyli chodziło o etapy ich życia. Skinął głową w zrozumieniu, chociaż pamiętał, że on sam nie marzył wcale o dzieleniu przestrzeni z bandą nastolatków świeżo po liceum. Wynajęcie swojego mieszkania, nawet i ubogiego, było jak wzięcie pełnego wdechu, gdy do tej pory żył na połowie swoich możliwości. W akademiku nie było fatalnie, ale chaotyczne duże grupy ludzi go po prostu irytowały i chodzenie na zajęcia czy treningi były jego chwilą relaksu. –W gruncie rzeczy nikt ci współlokatorów nie zabroni. – Zauważył. Nie brał kwestii mieszkania u Lottie pod uwagę, bo było to zaledwie tymczasowe rozwiązanie, niekoniecznie związane z dzieleniem się przestrzenią by zaoszczędzić na rachunkach. –Tylko czy naprawdę byśmy ich chcieli. – Uniósł z lekka brew. Wiedział, że o ile nie byłby w związku wolałby mieszkać sam. –Dziękuję. – Ukłonił się lekko nad talerzem, za przyznanie mu tego statusu. –To też racja. Tylko byłoby problematyczne jakby stając w naszej obronie zaczął zabijać ludzi. – Skrzywił się nieco. Nawet poważne pobicia mogłyby zacząć być problematyczne, gdy w końcu ktoś by go zauważył z osób trzecich, a Drax jednak do subtelnych osób nie należał. Taki jednak świat, ich rzeczywistość jednak inaczej by ukształtowała wszystkie postacie, nawet gdyby zachować ich cechy i waleczność. Byłyby skierowane w innych dziedzinach, w innych aspektach życia. Nadal byliby barwną ekipą i czasami łatwiej, czasami trudniej byłoby z nimi dzielić ograniczoną przestrzeń.
Wyprostował się, posyłając jej lekko zaskoczone, ale przede wszystkim entuzjastyczne spojrzenie z, jak mu się wydawało, subtelnym uśmiechem, stopniowo rosnącym bez jego kontroli. Uchylił usta w pierwszym momencie chcąc powiedzieć ‘serio?’, ale zmienił to na pewniejsze: -Trzymam cię za słowo. – Coś ku czemu będzie teraz miał powód by dążyć, światełko na końcu przytłaczająco ciemnego tunelu, której głębi jeszcze w pełni nie zdołał poznać.
I tak oto dzień nabrał lepszych kolorów. Z uśmiechem na twarzy wybył z domu, tylko po to by niedługo wrócić się do środka i zabrać ze sobą młotek. Oczywiście, że nie miał zamiaru czekać na Leslie, chociaż nigdzie im się nie śpieszyło. Mógł nie tylko hamak zdjąć, ale i od razu go zawiesić na odpowiednich haczykach, odnajdując w skrzynce z narzędziami te zapasowe, przez nich tutaj pozostawione. Wedle swoich widzimisię będą teraz zawsze mogli korzystać z tej miejscówki z której będą chcieli. –Leslie! Leslie, te dwa. – Poklepał drzewa. –Czy te. – Pokalał jedno to samo i inne. Miał wrażenie, że oba pasowały, wiedział, że zgadzały się na długość, nie był tylko pewny dzięki któremu uzyskali by lepszy widok, co było relatywne i zależne od ich własnej definicji ‘lepszego’. Po konsultacji, zabrał się za wbijanie, aby wrócić się jeszcze do domu po miarkę. Możliwe, że jednak zabrał się do tego ździebko za szybko. Rzucił tylko Leslie spojrzenie ‘no już nie patrz tak na mnie’ i wrócił do pracy.
Po około 10 minutach mogli cieszyć się swoim hamakiem nad jeziorem na które Travis wpakował się jako pierwszy oczywiście dlatego, że tak ciężko pracował by go zamontować. Rozłożył ramiona na strony, jakby miał zajmować całą przestrzeń i odetchnął głęboko. –Mhmm, teraz można się relaksować. Chyba mi się trawienie włącza, to może nawet drzemka. – Stwierdził przymykając oczy i dopiero po chwili uchylając jedno, by spojrzeć na Leslie. Wiedział, że jeśli nie zrobi jej miejsca, to ona sama znajdzie sposób by je uzyskać. –Dołączysz do mnie? – Wyciągnął w jej stronę rękę. –I muszę przyznać, że to jest dobra miejscówka. – Przesunął spojrzeniem po okolicy, z lekkim uśmiechem na twarzy. Zdecydowanie preferował to od leżenia na twardej ziemi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po prostu często myślę o tym, jak nazwałabym zwierzaka, gdybym sobie jakiegoś sprawiła i wykluczam niektóre imiona, stwierdzając, że nie będą pasować do danego gatunku — stwierdziła z niewinnym uśmiechem. Gdy nie miała co robić wieczorami, gdy leżała sama w łóżku, zamiast nasłuchiwać libacji alkoholowych odbywających się w salonie, wolała oddać się myślom. Lubiła rozmyślać wówczas o wszystkim. O rzeczach istotnych, jak i głupotach. A efekty były takie, jakie były, że dorobiła się nowych marzeń, nowego spojrzenia na niektóre kwestie i przemyśleń, które normalnie może nawet nie miałyby miejsca. — Właściwie to zawsze chciałam jakiegoś większego psa. Bernardyna na przykład — przyznała. Więcej futra do kochania, ponadto można się do takiego przytulić w zimowe wieczory i trochę rozgrzać, a wieczorne spacery byłyby bezpieczniejsze, bo nikt by nie podskoczył psu, który ważył kilkadziesiąt kilogramów. No i miejsce też na takiego miała.
Rotacje? Żadna frajda. Zanudziłabym się bez ciebie — zanegowała. Nie wchodziło w grę, by przywiązywała się do drzewa i siedziała tak sama przez dobry tydzień. We dwójkę zawsze było raźniej i weselej, więc z dwojga złego chyba wolałaby już pobłądzić palcem po mapie, żeby znaleźć nowe miejsce, w którym można by było budować nowe wspomnienia.
To zależy. Jeśli miałabym mieszkać z jakimś odludkiem, to chyba wolałabym życie w pojedynkę. Ale jak trafiłby się ktoś z kim można porozmawiać przy śniadaniu, albo spędzić wieczór przed telewizorem czy na mieście, to czemu nie? Zawsze dobrze jest mieć się do kogo odezwać — stwierdziła. Nie była typem samotnika. Lubiła towarzystwo innych ludzi i nie pogniewałaby się, gdyby po powrocie do domu, kiedy Marcus raz na zawsze zniknie z jej życia, znalazł się ktoś z kim mogłaby dzielić swoje cztery kąty. W pojedynkę zdecydowanie zwariowałaby na dłuższą metę. Wracanie do pustego domu i możliwość porozmawiania co najwyżej z własnym odbiciem w lustrze, nie była niczym fajnym i nie mogła zaspokoić jej potrzeby obcowania z ludźmi. — Cóż, czasami mogłoby się to okazać wyjątkowo przydatne — mruknęła, zanim zdążyła się ugryźć w język. Nie miałaby problemu, gdyby taka tendencja do zabijania, uderzyła w byłego już partnera. Przynajmniej problem rozwiązałby się raz na zawsze, a ona nie musiałaby się obawiać powrotu do własnego domu i nie musiałaby się czuć źle z tym, że jej pobyt u siostry, zaczynał się coraz bardziej przeciągać w czasie. Pokręciła głową. Nie było o czym mówić. Wróci do Seattle i zajmie się sprawą, by w końcu dopiąć wszystko na ostatni guzik i wymeldować Marcusa oraz załatwić zakaz zbliżania się. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Hej, Marvela nigdy nie odmawiam, a już dawno planowałam jakiś maraton — zauważyła, gdy przyznał, że trzymał ją za słowo. Jak powiedziała, tak zamierzała zrobić. Niech tylko wyjdą ze wszystkim na prostą, żeby nic nie zawracało ich głów i by mogli się skupić na takim ogromnym maratonie, który pochłonie kilka dni z życia. Zaraz po tym skupiła się na zmywaniu naczyń i uporządkowaniu kuchni, wywracając oczami, gdy przez okno dostrzegła, że Travis jak to on, nie zamierzał poprzestać na ściągnięciu hamaku z tarasu. Nie byłby sobą, gdyby na nią poczekał z rozwieszaniem go na drzewach.
Te dwa! W sensie te drugie dwa! — odkrzyknęła, przyglądając mu się z tarasu, gdy zrobiła sobie krótką przerwę w sprzątaniu, na rzecz obserwowania męskich poczynań. W jej skromnej opinii wybrane przez nią drzewa, dawały lepszy widok na okolicę. Różnica niewielka, ale nie lubiła, gdy coś rzucało się w oczy, chociaż wcale nie powinno, a z perspektywy dwóch pierwszych drzew wyglądało na to, że trochę krzaków miało im przysłonić widok na jezioro. Widząc, że zabrał się za wbijanie haków w odpowiednie drzewa, wróciła do swojego zajęcia. Powycierała naczynia, pochowała je do szafek, a na koniec przetarła blaty, by w końcu móc opuścić domek i dołączyć do Cavanagha.
Dopiero co wstaliśmy, a ty już myślisz o drzemce? — roześmiała się, przystając przy hamaku z lekko uniesioną brwią. — A myślisz, że po co tu przyszłam? — odparła i ujęła jego dłoń, by wdrapać się na hamak, co nie było wcale tak łatwe, jak sądziła. Trochę jak z jazdą na rowerze, na który nie wsiadało się od dłuższego czasu. Potrzebowała chwili, by zapanować nad bujającym się materiałem, ale ostatecznie się jej udało i rozłożyła się wygodnie, przerzucając jedną nogę przez biodra Travisa i oplotła go ramieniem. Jak spadną, to chociaż we dwoje, aczkolwiek na to się nie zanosiło. Przymknęła oczy, delektując się tym przyjemnym bujaniem i zapachem mężczyzny, który docierał do jej nozdrzy. — Mhm... Bardzo dobra i wygodna — przytaknęła i ziewnęła. Coś czuła, że lada moment i ją dopadnie chęć zdrzemnięcia się. A przynajmniej tak jej się wydawało do chwili, w której w pobliskich krzakach coś nie zaszeleściło i nie przykuło jej uwagi, zmuszając do uniesienia głowy i spojrzenia w tym kierunku. — Chyba nasz nocny znajomy kręci się po okolicy — stwierdziła, nie zauważając niczego szczególnego. Żadnego podglądacza, żadnego niedźwiedzia. Zakładała, że to ich szop. Ewentualnie jakaś wiewiórka, która zdążyła czmychnąć gdzieś na drzewo. Wsparła brodę na klatce piersiowej Travisa, lekko przekręcając się na brzuch. — Wiesz, że chyba mam zakwasy po tym rowerku? Tyłek mnie boli i uda — pożaliła się, lekko marszcząc nos. Rowerek wodny dał jej poprzedniego dnia wycisk, jednak dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że niektóre mięśnie dały jej w kość. A to zaś sprawiało, że nie zamierzała kolejny raz wchodzić do tego piekielnego sprzętu. I jogging chyba wolała zastąpić spacerem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Bernardyna. – Pokiwał głową z lekkim uśmiechem na twarzy. –Też chciałem mieć za dziecka. Później przerzuciłem się na owczarki niemieckie. – Z powodu seriali o policjantach z ów towarzyszami. Wyobrażał sobie, że gdyby miał wstąpić w szeregi mundurowych, będąc oczywiście detektywem, który chodził ubrany dowolnie to jego partnerem musiałby być pies. Razem rozwiązywali by zagadki i tropili czarne charaktery. W alternatywnej rzeczywistości. Miał jednocześnie zero chęci przystąpić do służb porządkowych, ale wizja bardzo mu się podobała. –Bernardyn to kawał psa. – Stwierdził wyobrażając go sobie na swoim metrażu. Było to wykonalne, jasne, ale jednocześnie widział też zniszczenia pokroju tych do których zdolny był Marley. –Ale te małe są dziwne. Nie średnie, te małe. – Pokręcił głową, nie mając dobrych wspomnień z tymi zaszczekanymi miniaturami.
-Coś w tym może jest. Z drugiej strony możesz zaprosić kogoś na wieczór, odstąpić im kanapę i mieć nawet wspólne śniadanie. – Część korzyści współlokatora, jednocześnie bez samego współlokatora. Bardzo cenił sobie tą prywatną przestrzeń, ale może to właśnie dlatego, że w duszy grało mu coś z samotnika. Nie zawsze i nie cały czas, ale potrafił doceniać bycie samym. Wcześniej. Teraz nie chciałby zostawać zbyt długo ze swoimi myślami. –Przydatne na pewno. Nadal problematyczne. – Zauważył. Dlatego tamtego wieczora nie tknął Marcusa. Nigdzie by nie uciekł na połamanych nogach, ale to mogło by znacznie poważniej sprawę dla Leslie skomplikować, zamiast pomóc. Teraz jednak, gdy te ścierwo biegało na wolności Travis zaczynał zastanawiać się, czy nie powinien był wtedy zareagować i po prostu zrzucić to na samo obronę. Dwa głosy przeciw jednemu, wsparcie Charlotte, mogącej nakreślić czas i dodać do tego swoje własne obawy. To mogło się udać, nawet gdyby musieli naciągnąć prawdę.
-Służę swoim towarzystwem. Zawsze, jeśli chodzi o filmy. – A już zwłaszcza te o superbohaterach.
-Nie będę stał na własnej drodze do szczęścia. – Skomentował wesoło. Dla niego w dodatku minęło nieco więcej czasu niż dla kobiety od chwili obudzenia. Nie była to drastyczna różnica, ale w głowie Cavanagha była wystarczającym usprawiedliwieniem by się zdrzemnąć, lub chociaż pozwolić odpocząć oczom nie mającym jeszcze okazji się tak naprawdę zmęczyć. –Teraz już tak. – Mruknął, mając wrażenie, że dwie osoby w pewnym sensie lepiej wypełniały przestrzeń hamaka. Tak po prostu. Nie było potrzeby rozważać nawet dlaczego dokładnie i czy rzeczywiście miało to pokrycie w praktyce. Uniósł głowę, podnosząc i powieki gdy usłyszał o Rocketcie. Czyżby rzeczywiście wybrał się tutaj w odwiedziny w dzień, bez osłony nocy niczym batman, zamiast na złoczyńców polujący na smakołyki. –Wszystko chyba pochowane, nie? – Wiedział, że sam niczego więcej niż potrzebował nie wyciągał i chociaż nic nie broniłoby zwierzakowi w przetrząśnięciu ich szafek to jednak chciał wierzyć, że jego odwaga nie chadzała tak daleko.
Zaśmiał się na samo wspomnienie jak kobieta popylała w pierwszym etapie wyścigu. –No się nie dziwię. – Powiedział, jeszcze w trakcie zbierania swojego rezonu. –Odpuszczę ci ten jogging, bez względu na to czy specjalnie tak teraz mówisz, żeby się wywinąć. – Zerknął na nią. Od tego oskarżenia by zaczął gdyby nie podejrzewał już wcześniej, że takie przesilenie się zapewne się na Hughes odbije. I oto były. Zakwasy. –Nadal zgrabnie się poruszasz. – Dorzucił, na pocieszenie, lub w ramach komplementu. Leslie mogła zdecydować, którą z opcji wolała. Odetchnął głośniej. –Będę musiał oba wozić co? Przywiąże jeden do drugiego. – Stwierdził, nie mając zamiaru robić dziesięciu bezsensownych rund, przez to, że wczoraj musieli się poprztykać wystarczająco by nie odprowadzić ich jeszcze tego samego dnia. Mieli na siebie dobry wpływ? Czy jedno na drugie miało zazwyczaj lepszy? Zmrużył oczy, a później całkowicie je zamknął gdy rozważał czy taki układ się uda. Dlaczego nie? Uniósł brew sam do siebie, zapętlając się we własnej głowie i następnym co usłyszał to chlupanie wody. Zmarszczył brwi, lekko przesuwając dłonią po boku Leslie, jakby musiał się fizycznie upewnić, że nadal była obok niego.
Podniósł głowę.
-Leslie… – Zaczął pół szeptem. –uhm… nici z relaksu. Tylko spokojnie. – Mówił, patrząc się wielkimi oczami na dwa niedźwiadki moczące futerko w jeziorze. Jeden sięgnął ku drugiemu, drugi się zachwiał i przewrócił. Więcej plusku wody, a misie wydawały się świetnie bawić. Cavanagh przełknął ślinę, mierząc okolicę. Musiała być w końcu z nimi mama. I była. Znacznie potężniejszych rozmiarów. Wskoczyła do wody, po drugiej stronie brzegu, wzburzając nieco fale, które zakołysały jej młodymi. –Musimy się stąd zbierać. Tak, teraz. – Dokończył, jeszcze ciszej, cały sztywny przyglądając się szczęśliwej rodzince.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Owczarki są trochę szalone... Ile razy widzę owczarka, tyle razy drze na wszystkich i wszystko mordę — stwierdziła. I wcale nie kłamała. Naprawdę zauważyła, że owczarki miały w sobie coś takiego, że lubiły sobie mniej lub bardziej agresywnie poszczekać. Nie miała pojęcia z czego to wynikało, ale byłaby w stanie na palcach jednej ręki zliczyć te, które były całkowicie normalnymi, ułożonymi psami, z którymi właściciele nie szarpali się w nieskończoność, żeby te nie zrobiły sobie przekąski z dziecka czy jakiegoś kota albo innego kotopodobnego psa. — To fakt, ale to takie ociężałe, spokojne miśki — przyznała. Naprawdę chciałaby takiego psa. Z drugiej strony wiedziała, że jakiego by się nie dorobiła, to i tak by go uwielbiała o ile nie doprowadzałby jej do szewskiej pasji zniszczeniami, ucieczkami i innymi niepożądanymi zachowaniami. — Małe za dużo szczekają. Chociaz nie wszystkie. Jamniki wydają się całkiem ogarnięte — odparła. Małe psy miały w sobie coś, co wcale jej do nich nie ciągnęło. Do mało którego pędziła z wyciągniętymi rękami, bo były jakieś takie... Odstraszające? Szczególnie te wszystkie z kokardkami, dziwnymi fryzurami i w bajeranckich ubrankach, ciągle noszone na rękach albo w torebce. Małe i wredne. Inaczej ich podsumować nie potrafiła.
Niby tak, ale to nie to samo. Pierw tego kogoś trzeba zaprosić, a nie zawsze wszyscy mają czas. Potem dzwonisz raz, za tydzień znowu i w końcu czujesz się jak wrzód na dupie — ona tak miała i nie było dla niej problemem przyznanie tego na głos. Nie lubiła się narzucać. Wychodziła z założenia, że inicjatywa mogła wyjść równie dobrze ze strony drugiej osoby, ale kiedy czuła, że dopadała ją ta potrzeba towarzystwa a spotykała się z odmową, to po którymś razie, zaczynała czuć się źle z tym, że znowu próbowała namówić kogoś na spotkanie.
Pfff... Wyśpisz się po śmierci. Powinieneś o tym wiedzieć — wywróciła oczami. Po śmierci wyśpią się za wszystkie czasy, a szczęściem jej zdaniem było to, że mogli korzystać z życia wykorzystując każdą daną im godzinę na coś względnie produktywnego, a nie na sen. Sen był dla słabych. Chociaż sama chyba była trochę słaba, o czym pomyślała, gdy już znalazła się na hamaku, który zdecydowanie lubiła okupywać we dwójkę. Gdy miała okazję spędzać na nim czas sama, było jej dziwnie pusto. Trochę tak, jakby miała duże łóżko, ale zdecydowanie za duże na to, by spędzać w nim czas w pojedynkę. Ciaśniej, było jej raźniej. I przyjemniej. Tak, zdecydowanie było jej przyjemnie, zwłaszcza teraz, kiedy mogła się przykleić do Travisa i nie myśleć o tym, że było to niewłaściwe na swój sposób. — Tak, nawet drzwi zamknęłam, żeby nic nie wlazło do środka — pokiwała nieznacznie głową, kreśląc paznokciem leniwie, bliżej nieokreślone szlaczki gdzieś na męskim ramieniu. Świadomość, że nie mieli niczego pod ręką, a domek był zamknięty, pozwoliła się jej zrelaksować. A ich szop jeśli chciał, mógł się z rodzinką kręcić w pobliżu, bo nie miała w planach sięgać po miotłę, żeby go przegonić.
Wcale nie mówię tego specjalnie i jakbym tylko mogła, oddałabym ci je, żebyś poczuł ten ból na własnej skórze — burknęła nadymając policzki. Mięśnie ją bolały i to wcale nie było przyjemne, a on nie powinien nawet w żartach podważać tego, że mogła ściemniać, tylko po to, by uniknąć joggingu. Jak powiedziała, że pójdą, to pójdą i to nie podlegało wymówkom. — Pójdziemy... Chyba że do tego czasu całkowicie polegnę, co jest możliwe, patrząc na to, że wygodna z ciebie poduszka — dodała i uśmiechnęła się lekko, na ten drobny komplement z jego strony, który jednocześnie traktowała jako pocieszenie. No co jak co, ale lubiła robić dobre wrażenie. Zwłaszcza na nim. Przez jakiś czas nie mogła, ale obecnie niewiele stało na przeszkodzie, by wróciła do swojej roli dziewczyny, która chciała facetowi zawrócić w głowie. Poruszanie się jak szkapa po rodeo nie byłoby zaś w najmniejszym stopniu atrakcyjne i skuteczne, o ile nie zamierzał jej tego tyłka masować. — Może... Po prostu mu dopłacimy i sam je sobie zabierze? — zaproponowała bez większego przekonania. Nie wiedziała, czy właściciel rowerów się na to zgodzi, a sam spacer do niego, również wymagał wysiłku i nie byłaby pocieszona, gdyby odmówił i musieliby wrócić, żeby osobiście te rowery jednak odstawić. Chciała czy nie, drugi dzień wyjazdu okazał się być w jej przypadku tym dniem, kiedy potrzebowała całodniowego lenistwa. Tak się nad tym zamyśliła, że w pewnym momencie zaczęła przysypiać i przestała zwracać uwagę na cokolwiek. Była tylko ona, jej myśli i dłoń Travisa, która nagle przesunęła się po jej boku, co spotkało się z pełnym aprobaty pomrukiem z jej strony. Nie miała nic przeciwko mizianiu przy drzemce albo przed spaniem. Nie wpadła jednak na to, że w tym geście mogło być ukryte zupełnie inne znaczenie.
Hmm? O czym ty mówisz? — zapytała, totalnie nie rozumiejąc. Wyrwał ją z tego całkiem przyjemnego stanu, gdzieś pomiędzy snem a jawą, w którym się znajdowała. Niechętnie uchyliła powieki i spojrzała na twarz Travisa. Jego spojrzenie... Było dziwne. Nie wróżące niczego dobrego, a przy tym zachęcające do tego, by spojrzeć w stronę, w którą tak się wpatrywał i z której dobiegało jakieś dziwne pluskanie. — Ducha widzisz, czy... O kurwa... — chciała zażartować, ale nie wyszło. Gdy dostrzegła dwa małe miśki, a potem zbliżającą się do nich niedźwiedzicę, poczuła jak krew odpływa jej z twarzy. Odruchowo starała sobie przypomnieć te wszystkie programy o przetrwaniu w dziczy, które miała okazję obejrzeć, ale w starciu z bezpośrednim zagrożeniem, miała całkowitą pustkę w głowie. Travis również nie pomagał. Jeśli czegoś była pewna, to tego, że nie powinni zwracać na siebie uwagi. — Oszalałeś?! — syknęła, napierając dłonią na jego klatkę piersiową, by nawet nie próbował wstawać. — Jak wstaniemy, to bydle nas zauważy. Cholera wie, jak szybkie potrafią być, ale chyba wystarczająco szybkie, skoro czasami zjadają ludzi — dodała cicho, ale nerwowo. Nie miała pojęcia co powinni robić. — Może... Po prostu się nie ruszajmy. Udawajmy, że nas tu nie ma i zaraz sobie pójdą? — zasugerowała, choć w duchu czuła, że niedźwiedzie mogłyby się zainteresować ich małym obozowiskiem. Poruszyła się nerwowo, przylegając ciaśniej do Travisa. Tak, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Serio? – Uniósł brwi. –Pamiętam, że kolega miał owczarka. Był tak dobrze wytresowany i wcale nie przesadnie szczekliwy. Oprócz jednego razu, kiedy ktoś jego rodzicom, kolegi rodzicom, próbował zawinąć samochód z ich własnego podjazdu. Rozbudził cały dom. Złodziej dostał kijem bejsbolowym po plecach i Sierżant go pilnował do przyjazdu policji. Pies się wabił Sierżant. – Dodał jeszcze na koniec. –Dobra psina. I tej nocy akurat spałem u kolegi, także doświadczenia z pierwszej ręki. Opowiadaliśmy o tym w szkole do znudzenia. – Uśmiechnął się i nawet zaśmiał bezdźwięcznie pamiętając jacy oboje byli tymi wydarzeniami rozemocjonowani, a jak koledzy pokładali się na ławkach po raz kolejny słysząc nieco zmienioną wersję wydarzeń o dokładnie tym samym. –Może i tak, ale i tak bym nie chciał jamnika. – Większy pies był zdecydowanie u niego wyżej punktowany i nawet nie miałby zbyt wiele przeciwko ociężałemu miśkowi, byle tylko nie był za duży.
-Ewentualnie ten ktoś sam do ciebie przychodzi. Różnie bywa. – Wzruszył ramionami. Wiecznie się komuś narzucać z dzwonieniem i zapraszaniem mogło rzeczywiście zabić chęci na dalsze spotkania gdy było się jedyną osobą dopraszającą o kontakt, ale nie zawsze taki musiał być bieg wydarzeń. Można i było też trafić na współlokatorów sprawiających wrażenie jakby nigdy ich nie było, oprócz tego, że zostawiali po sobie niezmyte naczynia. Wszystko zależało od tego na jakiś ludzi się trafi.
-Od tej pory będę brał drzemki w trumnach. – Bliżej śmierci w jednocześnie bezpiecznych okolicznościach nie mógłby się znaleźć. Nie był jednak koniecznie osobą, która często drzemała w trakcie dnia. A raczej nie był to jego zwyczaj, bo może jakiś czas temu chodził ogólnie dość senny, bez szczególnych chęci na robienie… cóż, czegokolwiek. Teraz podzielał podejście Leslie i chciał korzystać z tego urlopu, ale jednak nie wywiesili tego hamaku bez powodu. –Dobry pomysł. Po tym jak bezceremonialnie sięgnął do lodówki to ciężko powiedzieć co by go powstrzymało. – Miał jednak nadzieję, że zamknięte drzwi się do tego zaliczały. To były sprytne i zaradne zwierzaki, ale przecież nie tak.
-Spasuję. – Odparł szybko. Potrzebował swoich mięśni nie zakwaszonych jeśli miał odprowadzić zapożyczony sprzęt. –Do usług. – Uśmiechnął się pod nosem. –Ty też jesteś niczego sobie. – Dodał jeszcze. Samotność samotnością, ale nie chciałby odstąpić tych ich wspólnych chwil, mniejszych i większych, czy całych weekendów. Dobrze im było razem, szkoda, że nie dostrzegli tego szybciej. –Nie, nie. Zwrócę je. – Nie chciał też wcale dopłacać. Wiedział, że i tak będzie musiał wyłożyć dobre pieniądze by udobruchać właściciela po tym jak nie odstawili rowerów jeszcze wczoraj. Jedyne co miał jako kartę przetargową, to fakt, że udało im się utrzymać je w dobrym stanie, bez żadnych zadrapań.
Nie miał głowy do tego by odpowiadać jej dwa razy, wymamrotał tylko ponownie. –Tylko spokojnie. – Ostatnie czego teraz potrzebowali to by w panice zwrócić na siebie uwagę. Wydawało się, że póki co, mimo wymienianych nerwowo szeptów niedźwiedzie były wystarczająco zajęte sobą, by zdać sobie sprawę, że miały towarzystwo. A może po prostu ich to nie obchodziło. –Serio?! – Wycedził cicho. –Będziemy teraz czekać, aż się wykąpią? Nie mamy gwarancji, że po tym nie zdecydują sprawdzić co się takiego zabawnego tutaj buja na drzewie. One się potrafią wspinać. – I to było wystarczającym powodem dla Travisa, by nie zostawać tu dłużej, czekając, aż niedźwiedzie sobie pójdą chociaż wcale nie mieli gwarancji, że tak się stanie. Nie czuł się tutaj bezpiecznie. Chociaż z jakiegoś dziwnego powodu, to, że byli w powietrzu dodawało mu ździebko otuchy. –Chodź. Nie możemy tutaj zostać. – Znowu zaczął się podnosić, mimo ogólnej sztywności. –I nie mówię, żebyśmy od razu biegli. Spokojnie przejdziemy do domu, a później zabarykadujemy drzwi. – Powiedział spokojnie, z drętwym uśmiechem na twarzy, niezmiennie wpatrując się w niedźwiedzią rodzinę pluskającą w jeziorze. Wydawały się nie mieć żadnych trosk i co za tym idzie nie sprawiały wrażenia szczególnie agresywnych. Tylko co oni tak naprawdę wiedzieli o dzikich zwierzętach?
Niezgodne wiercenie się, w końcu Cavanagh zdecydowanie stawał na opcje nie kontynuowania dalszego stresujące lenistwa, a znajdywali się na mało stabilnym hamaku, w końcu skutkowało ich lądowaniem na ziemi. Travis przeklął pod nosem, ale zastygł w bezruchu podnosząc spojrzenie na zwierzęta, którymi tak bardzo się do tej pory przejmowali i jedno z młodych podniosło pyszczek, spoglądając w ich stronę. Zaraz dołączyło do niego drugie, nawet wychodząc z jeziora o kilka kroków ich niewielkich łapek. Jedyną, nieporuszoną tym zamieszaniem wydawała się niedźwiedzica, obserwująca swoje młode, ale korzystająca z ochłody wody, póki co, nie mając zamiaru się z niej ruszać. Za to jej małe kopie, zrobiły kolejnych kilka kroków, niuchając i przyglądając się im z zainteresowaniem typowym dla dzieci.
-Nadal chcesz tu zostać? - Wymamrotał, podnosząc się na czworaka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Serio, ale widocznie spotykam ludzi, którzy nie powinni mieć psów, bo nie potrafią ich odpowiednio wychować — stwierdziła, gdy opowiedział jej historię znajomego owczarka imieniem Sierżant. Mimowolnie się uśmiechnęła słysząc to wszystko. Godnym podziwu było to, jak wierne i mądre potrafiły być te zwierzęta. Oczywiście pod warunkiem, że faktycznie były w dobrych rękach człowieka, który umiał wyciągnąć z nich to, co najlepsze.
To trochę creepy — mruknęła. Spać za życia w trumnie? Chyba by się nie odważyła. Pół biedy trumna sama w sobie. Problem tkwił w tym, że bałaby się, że wieko jakimś cudem się zamknie i zostałaby tam w środku pozbawiona dostępu do tlenu. Nie chciałaby umierać w taki sposób, dlatego wbrew wszystkiemu osobiście wolała drzemać i spać w łóżku. Miękkim, wygodnym i zdecydowanie bardziej bezpiecznym. — Pewnie nic, ale o tym się już raczej nie przekonamy, bo mimo wszystko wierzę, że nie wróci po resztę naszych zapasów — stwierdziła z uśmiechem. Szop koniec końców nie był taki zły, jak jej się wydawało w nocy, ale i tak wolała się już z nim nie spotykać. To, że nocą był całkiem spokojnym towarzystwem, nie znaczyło, że przy kolejnej okazji, również byłby taki potulny. — Dziękuję — zaśmiała się pod nosem, gdy przyznał, że była niczego sobie. Swój na swego trafił. Żalowała, że szybciej się nie ogarnęłi. Że ona się nie ogarnęła szybciej i nie postawiła wszystkiego na jedną kartę w bardziej dogodnych okolicznościach. Może dzięki temu obecnie wszystko wyglądałoby inaczej, a dokładniej rzecz biorąc jeszcze lepiej, niż miało miejsce obecnie.
Jak tam chcesz — odparła wzruszając ramionami i tym samym całkowicie kończąc temat rowerków wodnych. Chociaż może wcale nie powinna była go kończyć, co zrozumiała, gdy dostrzegła te niedźwiedzie pyszczki i wielką niedźwiedzicę moczącą się nieopodal rowerów. Ciężko było jej stwierdzić, czy w tym momencie bardziej przejęła się tym, że zostaną zauważeni, czy tym, że rowery wrócą do właściciela w stanie zdecydowanie odbiegającym od tego, w jakim je zabrali. Koniec końców zrozumiała jednak, że rowery stanowiły tu najmniejszy problem, co uświadomiły jej małe niedźwiadki bardziej zainteresowane tym, co działo się na brzegu, niż obecnością własnej matki, która też nie wykazywała nimi większego zainteresowania. — Ale mamy szansę na to, że jednak się nie zainteresują i po prostu to przeleżymy — warknęła. Była zła, że wolał ryzykować, zamiast leżeć w bezruchu i udawać, że wcale ich tam nie było. Trzasnęła go lekko w ramię, gdy znowu zaczął się wiercić i próbowała zatrzymać Travisa w miejscu, ale na marne. — Czy ty się słyszysz? Spokojnie pójdziemy? — zapytała. Ona nie zamierzała być spokojna. Jeśli już mieli wstać, to zamierzała brać nogi za pas. Zamiast tego jęknęła, lądując nagle na twardej ziemi. Poczuła jak podłoże obija jej kość ogonową, a kąciki oczu mimowolnie zapiekły za sprawą bólu. — Zabiję cię... — sapnęła ciężko, starając się zbytnio nie stękać, kiedy podnosiła się na klęczki i spojrzała prosto w ślepia małego niedźwiedzia. Nie było mowy, że te maluchy ich nie zauważyły. O ile wcześniej się nimi nie interesowały, tak teraz ewidentnie były ciekawe tego, skąd spadli i czym byli.
Nie... Cofaj się... Tylko powoli, żeby nie myślały, że chcemy się bawić — mruknęła i jak klęczała, tak na czworaka zaczęła się wycofywać, nie spuszczając wzroku z dwóch ciekawskich niedźwiadków. Były małe, słodkie i całkiem niegroźne, ale nie mogła powiedzieć tego samego o ich matce. Nie chciała nawet myśleć, co by zostało z niej i Travisa, gdyby dzieci niedźwiedzicy zbliżyły się do nich za bardzo, a ona potraktowałaby ich jak potencjalne zagrożenie, chociaż wcale takowym nie byli. — Sio... Wracajcie do mamy — fuknęła cicho w stronę zwierzaków, gdy te zrobiły kilka kolejnych kroków w ich stronę. Pod dłonią wyczula jakiś średniej wielkości kamień, który chwycił jak najlepsze narzędzie do samoobrony. — Travis? Travis... — syknęła, pokazując mu kamień z pytającym spojrzeniem. — Rzucać? Myślisz, że się wystraszą i wrócą do wody? — zapytała. Wydawało jej się, że to mogło pomóc, ale z drugiej strony nie chciała w tych emocjach chybić i skrzywdzić przypadkiem któregoś z miśków. — Pieprzyć to... Rzucam, podnosimy się i uciekamy zanim skumają co się stało — dodała i zamachnęła się, rzucając w misie. Kamień wylądował, ku jej uldze, tuż przed nimi i nie trafił w żadnego z nich. Co lepsze, podziałało. Oba spojrzały po sobie i wycofały się, uciekając w stronę swojej matki. — Wstawaj do cholery! — pisnęła, podnosząc się na równe nogi i biegiem rzuciła się w stronę drzwi prowadzących do domku, z którymi się zderzyła, zapominając, że zamknęła je na klucz. Żałosny jęk wyrwał się z jej ust, gdy w pośpiechu zaczęła przeszukiwać kieszenie. — Gdzie te cholerne klu... O mam — wsadziła klucz do zamka i otwarła drzwi, wpadając do środka i nie oglądając się za siebie. Ulgę poczuła dopiero, gdy usłyszała, jak drzwi się za nimi zatrzasnęły. Wsparła się plecami o ścianę i uderzyła o nią głową, wbijając wzrok w sufit. Serce waliło jej jak szalone, oddech się rwał, a na domiar złego bolało ją wszystko. Tyłek od upadku z hamaka, uda od zakwasów, kolana od chodzenia na czworaka a do tego czoło, którym uderzyła w drzwi. — Do jutra stąd nie wychodzę. Nie ma szans, żebym wystawiła nos za te drzwi — fuknęła w złości. Była w stanie znieść jednego szopa, ale niedźwiedzie... To było za dużo. — Mogła nas zeżreć... — dodała i ruszyła do salonu, by usiąść na kanapie i odetchnąć. Nawet nie chciała wyglądać za okno, by sprawdzić, jak tam kolejni nieproszeni goście się mieli. — Zdarłam sobie kolano....Mamy tu jakąś apteczkę? — zapytała, zauważając strużkę krwi spływającą po jej nodze. Nawet nie wiedziała, kiedy się to stało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Szanse? To trochę mało na spotkanie z niedźwiedziami. – Wyszeptał głośno, wręcz z pretensją przebijającą się w jego głosie. Nie chciał polegać na szansach. Chciał zbudować jak najwięcej dystansu i postawić ścianę miedzy nimi, a potencjalnie groźnymi zwierzętami. Ściana była minimum. Dach i cała reszta musiała być w komplecie by mogli się odgrodzić i zniknąć z pola widzenia. –No spokojnie pójdziemy, żeby uwag… – Oczywiście gdyby sytuacja tego wymagała mogliby zawsze włączyć tryb sprintu, ale jeśli tylko spokojnie zejdą z hamaku i powoli udadzą się do domu, była szansa, że uda im się to wszystko zrobić z minimalną ilością zainteresowania od niedźwiedzi. Okazało się bardzo szybko, że nici były z jego planu, chociaż naprawdę wydawał się mieć potencjał. Skrzywił się, chcąc jeszcze coś odpowiedzieć, ale promieniujący ból i świadomość zmniejszonego drastycznie dystansu nie napędzała jego głowy, a mięśnie. Zaczął powoli się przesuwać, kiwając głową w potwierdzeniu na słowa Leslie. –Powoli. – Powtórzył nawet już wcześniej będąc tego zdania. Żadnych drastycznych ruchów. To od początku była jego strategia.
Spojrzał na kobietę z niedowierzaniem gdy pokazała mu kamień. –Żartujesz?! – Wyszeptał ostro. –Co ty? Przesta… – Drgnął niespokojnie, by po chwili odetchnąć gdy kamień jednak nie sięgnął niedźwiadków. Ostatnie co chcieliby robić to je w jakiś sposób drażnić, a później drażnić ich mamę. Możliwe, że trochę za bardzo skupił się na obserwacji i temu czy plan rzeczywiście zadziałał. Chciał upewnić się, czy aby na pewno… Poderwał się z miejsca i popędził za Hughes, nawet nie oglądając się za siebie. Aż do momentu kiedy dotarli do drzwi. Nerwowo przeskakiwał oczami od drzwi, dłoni Leslie do niedźwiedzi pozostawionych w tyle, wydających się zdezorientowanych całym zajściem. –Zamknęłaś je na klucz?! – Spojrzał na zamek z wyczekiwaniem. –Przecież Rocket nie rzuciłby się na klamkę i ich nie otworzył. – To już naprawdę wydawało się przesadą. Zwłaszcza teraz, gdy przekręcenie kluczyka dzieliło ich od bezpieczeństwa drewnianego budynku. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że ‘zamknięte drzwi’ mogły oznaczać, naprawdę zamknięte drzwi, tak poważnie zamknięte, że będą musieli się przed nimi modlić, aby zwierzęta jednak nie zainteresowały się tym nagłym ruchem.
Ostatnie co widział nim zatrzasnęli się w domku to dwa niedźwiadki wracające do swojej mamy. To był dobry znak. Zamknął oczy, z dłońmi jeszcze opartymi o drzwi. W głowie mu szumiało, a krew w żyłach pulsowała na tyle głośno by wzbudzić w nim przekonanie, że to słyszy. Każde uderzenie. W końcu zgiął ramiona w łokciach i oparł się o deski swoim czołem oddychając głęboko. –Tu się zgadzam. – Pomachał rękę, w ogólnym kierunku z którego pochodził głos Leslie. –Nigdzie się nie ruszamy. – Nagle odprowadzenie rowerów i to ile będzie musiał zapłacić za takie opóźnienie nie miało znaczenia. Żaden jogging, żaden relaks na świeżym powietrzu. Zabarykadują się w domu. –Lub po prostu uszkodzić. – Dodał, podchodząc ostrożnie do drzwi, jakby czaił się przed tym co może tam zobaczyć. –Nie wyglądała na głodną. – Rodzina nadal w najlepsze kręciła się po brzegu jeziora. Mama nawet rozsiadła się, pozwalając by fale ją kołysały, gdy przyglądała się swoim ciekawskim dzieciom teraz wąchającym koc, który Travis i Leslie zostawili tam jeszcze wczoraj. Cavanagh pamiętał jak to miał w planach podnieść go i rozwiesić na gangu, żeby nie zabierali go wilgotnego do samochodu i koniec końców nie dotarł do tego kroku, a dzień dopiero się zaczął.
Dopiero na pytanie Leslie odchylił się i spojrzał na przyjaciółkę. –Co? – Potrzebował zaledwie chwili nim zmierzył ją uważnie, marszcząc z lekka brwi. Ta przeprawa gorzej się na niej odbiła. Jego kolana była nieco przetarte, ale nie na tyle by pod pozostałościami ziemi kryły się otwarte rany. –Uh, sprawdzimy. – Stwierdził i pokiwał do siebie głową. –Sprawdzę łazienkę, ewentualnie… szufladę… – Zmrużył oczy spoglądając pierw na Leslie, a później postanawiając sprawdzić kuchnię. Nigdy nic nie wiadomo. W swoim mieszkaniu miał jedną w której walało się wiele różnych rzeczy między innymi plasterki i bandaże. Nie byłoby to wszystko czego potrzebowali, ale jakiś początek. –Jednak nie. Są nożyczki i worki na śmieci. – Poinformował blondynkę i jednak udał się na górę, tam mając więcej szczęścia. Wrócił z apteczką, czystymi dłońmi i nieco namoczonym ręcznikiem.
Nie myślał o tym, ale skupianie się na czymś innym, niż potencjalnym bliskim spotkaniem z niedźwiedzim uzębieniem było dla niego uspokajające. Nie czuł się też już nawet grama senny. –Dobra, mam. – Pokazał znaleziska, odłożył je na ławę i usiadł obok kobiety. Podał jej ręcznik, kiedy sam zaczął przeglądać zawartość pudełka, upewniając się, że wszystko co potrzeba znajdywało się wewnątrz. Przede wszystkim oczyszczenie ran więcej niż tylko przetarcie je materiałem nasączonym wodą. Znalazły się nawet jakieś okrągłe plastry. W odróżnieniu do tych zwyczajnych. Podniósł buteleczkę i dłoń na chwilę mu zastygła.
Przed oczami błysnęła mu zakrwawiona stopa z ciemną dziurą nie wydającą się wcale kończyć. Poczuł ścisk żołądka w przekonaniu, że robi coś bezsensownego, że to nie może zadziałać, ale musi. Nie mogła stracić zbyt wiele krwi.
Zamrugał, spoglądając na swoje dłonie. Nieco obtarte, ale czyste, na tyle na ile mógł je wyszorować mydłem. Odłożył korek na bok i przejął od Leslie ręcznik. –No, prawdopodobnie będzie szczypało. – Podłożył materiał tak, by nie pochlapali kompletnie lakierowanej drewnianej podłogi, ale i tak kilka zabarwionych krwią kropli spadło na ziemię. Przesiadł się szybko na drugą stronę i przeczyścił też i drugie kolano. –Ale chyba nie jest tak źle, co? – Przyjrzał się rzeczowo jej nogom i wytarł stróżki wody, nim sięgnął po zapakowaną szczelnie gazę by przetrzeć, a właściwie nieco osuszyć same rany. Procedurę dla pewności powtórzył, nim przylepił plastry. Finalnie poklepał Leslie po udzie i uśmiechnął się do niej kącikiem ust. –Na następny raz nad jezioro najwyraźniej zabieramy też ochraniacze na kolana. I w ogóle ochraniacze. Zbroje najlepiej całą. Dla pewności. – Mówił pół żartem, pół serio, zaniepokojony tymi wizytami od matki natury. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego jak blisko lasu się znajdywali, ale jeszcze nigdy na własne oczy nie widział tutaj niedźwiedzia. To, że o nich czytał nijak nie przygotowało go na to co się stało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyglądam, jakbym żartowała? — mruknęła tylko. Nic więcej nie dodała i nie dała czasu Travisowi na to, by odwiódł ją od tego być może beznadziejnego pomysłu, jakim było rzucanie kamieniem w stronę dwóch niegroźnych miśków. Gdyby nie ich olbrzymia mama, to pewnie nie przejmowałaby się tym, że oba kręciły się w pobliżu i nawet spróbowałaby do nich podejść, ale z tym bydlakiem moczącym się w wodzie i wygrzewającym w słońcu nie chciała mieć nic wspólnego. Obecność niedźwiedzicy wzbudzała w niej nie tylko instynkt przetrwania, ale również nie najlepsze pomysły, jakimi chciała ratować ich tyłki.
Na całe szczęście się udało. Prawie. Gdyby nie to, że zamknęła drzwi na klucz, co w przypadku gdyby niedźwiedź rzucił się w pościg za nimi, mogłoby wszystko zniszczyć, mogłaby odetchnąć z ulgą, a tak zagwarantowała im dodatkową, niepotrzebną dawkę niezbyt przyjemnych emocji i adrenaliny buzującej w żyłach. — A skąd mam wiedzieć, co byłby w stanie zrobić, a co nie? Koty potrafią otwierać drzwi to ten spryciarz też mógłby to zrobić. Chciałbyś tu wieczorem wrócić i odkryć, że wszystko nam zeżarł i zniszczył? — warknęła. Nie znała się na szopach. Nie miała pojęcia czy były głupie, czy może jednak piekielnie inteligentne, ale patrząc na to, że szop z łatwością zaczął się dobierać do ich lodówki, żyła w przekonaniu, że z drzwiami też nie miałby najmniejszych problemów. Skoczyłby, pociągnął za klamkę i drzwi do domku stałyby przed nim otworem.
Skończyła się wściekać dopiero wtedy, kiedy poczuła się względnie bezpiecznie. Mogli odetchnąć, nic ich nie ścigało, nic nie dobijało się do drzwi i nic nie zwiastowało, by miało się to zmienić w nadchodzących minutach i godzinach. Sapnęła ciężko, nabierając do płuc większej dawki powietrza. — Na głodną nie, ale gdyby zobaczyła te małe obok nas, mogłaby się wściec — wzruszyła ramionami. Nie znała się, nie wiedziała co siedziało w głowie takiego niedźwiedzia, ale była przekonana, że ten odczuwał jakiś instynkt macierzyński i broniłby młodych za wszelką cenę, nie pytając wczesniej ludzi o to, jakie względem nich mieli zamiary.
Worki na śmieci? Przydałyby się, gdyby jedno z nas skończyło rozszarpane na strzępy. Szkoda byłoby zabrudzić krwią twój bagażnik — zażartowała, ale w rzeczywistości nie było jej do śmiechu. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, że faktycznie jedno z nich mogło tak skończyć. A może nawet obydwoje. Mimo to przez moment nad tym myślała, odrywając się od tych czarnych scenariuszy, kiedy Travis wrócił z apteczką i usiadł obok.
Travis... — mruknęła, by sprowadzić go na ziemię, kiedy tak zastygł w bezruchu i najwyraźniej odłączył się na moment od rzeczywistości. Nie wiedziała o co chodziło, ale mogła się jedynie domyślać. Słusznie czy nie, nie miała pojęcia, ale nie wnikało, bo ważniejsze było to, że zszedł na ziemię. Westchnęła jedynie w lekkiej dezaprobacie względem tego, co się z nim działo. Pobudki o świcie, chwile zamyślenia, zawieszenie... Nie podobało jej się to.
Co ty nie powiesz — mruknęła. Nie pierwszy raz obdarła sobie kolana. W dzieciństwie było to normą, w czasach kiedy była nastolatką i podjęła się nauki chodzenia w szpilkach, również obdarte kolana nie były żadnym zaskoczeniem, a i teraz w dorosłym życiu zdarzało się, że gdzieś się potknęła i przeorała podłoże, bo tak już miała, że czasami wstawała z dwiema lewymi nogami. — Auć! — pisnęła, kiedy zaczęło szczypać. Jednak szczypało bardziej niż zapamiętała. Albo to był po prostu efekt zdenerwowania, które ją ogarniało na samą myśl o tym, jak bardzo okoliczna przyroda utrudniała im zrelaksowanie się nad jeziorem i jak bardzo czaiła się na ich zdrowie a nawet życie. — Nie, jest w porządku tylko... Szczypie cholerka — poskarżyła się, czując to nieprzyjemne uczucie, ale dzielnie siedziała na tyłku i dała mu doprowadzić kolana do porządku. Chwila dyskomfortu była lepszą opcją, niż zakażenie się czymkolwiek i bieganie po lekarzach w celu załatwienia sobie antybiotyku na jakieś dziadostwo. — Może następnym razem po prostu pojedziemy na ten karting? ,Ewentualnie pokusimy się o wycieczkę w góry, albo gdzieś do Nevady na skałki? Chyba mam dość jeziora na dłuższy czas — zaproponowała, wbijając w niego roziskrzone spojrzenie, bo może to wszystko nie działo się bez przyczyny i rzeczywiście powinni sobie znaleźć nowe miejsce, w którym mogliby spędzić dobrze czas, a przy tym porzucić sentymentalne podejście do tego konkretnego, w którym znajdowali się obecnie?
To co? Zostają nam chyba karty i filmy? — dodała, rozsiadając się wygodniej na kanapie. Innego planu na spędzenie tego dnia nie miała, jeśli chodziło o siedzenie w czterech ścianach. Co innego, gdyby byli na zewnątrz, ale skoro już pokrzyżowano im plany. — I piwo... Miałam nie pić, ale to piwo zdecydowanie się przyda — dodała, kiwając lekko głową. Niewielka dawka alkoholu nie zaszkodzi, a pomoże zapanować nad nerwami. Tak, to był dobry pomysł.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie skomentował już kwestii dostawania się do środka przez zamknięte drzwi. Nie miałby wiele do powiedzenia oprócz tego, że Hughes mogła mieć rację. Co stałoby na przeszkodzie tych małych majstrów oprócz naciśnięcia na klamkę? Miał nadzieje, że pora dnia, ale nie miało to już większego znaczenia, bo teraz oni mieli zamiar okupować tą ograniczoną przestrzeń przez następne kilka godzin i jeszcze dłużej. Nie był wcale przekonany, że spieszyłoby mu się na zewnątrz nawet gdy rodzinna wycieczka za oknem wydawałaby się dobiec końca.
-Zdecydowanie. - Nie miał pojęcia czy rzeczywiście ich pokojowe zamiary zostałyby tak odebrane, czy samo zbliżenie się byłoby ich błędem, a raczej błędem byłoby się nie wycofać w czasie. Co mogli zrobić, że najwyraźniej młode wielu gatunków chciały same badać świat dookoła nich?
-No wielka szkoda by była. – W całym tym stresie nawet nie zauważył, że dziwnym byłoby w ogóle używać jego samochodu i pakować ciała czy ich strzępy do worków. To sytuacja zdecydowanie wymagająca telefonu do szpitala. Jeśli któreś z nich by przeżyło wyszłoby na mordercę, w co nie byłoby trudno uwierzyć, gdy umorusani by byli cali w krwi i z szalonymi oczami, ludzi, którzy najprawdopodobniej już na resztę życia zostaliby psychicznie pokaleczeni. Nawet ich otoczenie idealnie wpasowywało się w klimat horroru. A mimo tego, oprócz tego co zbudowały ich wyobrażenia nic więcej się nie stało. Zdarte kolana i trochę strachu. Wszystko było w porządku, odpoczną ze świeżym powietrzem wkradającym się przez uchylone okno.
-Co? – Mruknął, spoglądając na nią jakby nie rozumiał o co też mogło jej chodzić. Udawanie, że nic się nie stało, było niezawodną, często nie działającą techniką, ale wolał to niż pytania na które nie miałby odpowiedzi. –I dlatego mówiłem. – Skomentował, po tym gdy rzeczywiście rany zaczęły szczypać. Nie można było się koniecznie na ból przygotować, nie w pełni, ale ostrzeżenie nie wadziło bez względu na docinki poszkodowanego. –Do Nevady moglibyśmy się przejechać. – Szybko podchwycił temat. –W ogóle moglibyśmy zostać w ruchu, nie dać okazji niedźwiedziom na odwiedziny. – Spojrzał w kierunku okna, ale z tej perspektywy nic właściwie nie zobaczył z tego co działo się na brzegu. –To dobre miejsce, ale… – Pokiwał głową, podciągając kącik ust gdy na nią spoglądał. –ale myślę, że swoją dawkę już dostaliśmy. – Zakręcił niewielką buteleczkę i odłożył ją do apteczki. –Wyjątkowo to nawet nie nasza wina. – Zauważył, z niejakim rozbawieniem. Mieli tendencję w coś się pakować, ale przynajmniej mogli tylko sobie, a przynajmniej głownie sobie przypisywać ‘nieszczęścia losu’, czy to z pomocą wątłych gałęzi, czy nierównej ścieżki. Co innego kiedy to natura wydawała się im dać jakiś znak, chociaż Travis wcale nie miał zamiaru zmienić swojego ulubionego na ucieczki z Seattle.
-Zaczynamy od filmu? – Rzucił luźno podnosząc przyniesiony narzędzia pomocnicze. –Karty też od razu przyniosę. – Wzruszył ramionami. Po co było chodzić w te i we wte? –Też chętnie się poczęstuję. – Zawołał ze schodów.
Gdy wrócił zaczęło się planowanie. Jeszcze nie znali konkretnej strategii, ale zakładając najgorsze musieli być przygotowani zająć cały swój dzień nie wychodząc na zewnątrz, nawet żeby rozprostować kości, chociaż do tego można było skorzystać z dostępnej przestrzeni domku. Travis w pewnym momencie zrobił kilka rundek po schodach. Zaczęli wcale nie lekkim krokiem, bo Leslie w swojej sympatii postawiła na Jestem Legendą. Kolejny film, który brunet mógł oglądać po kilka razy. Z góry jednak można było przyjąć, że Travis generalnie nie miał problemów w skupianiu się na już znajomej mu fabule i postaciach. Czasami jeden raz po prostu nie był wystarczający. Gdzieś pomiędzy kilkoma rundami UNO o zmiennym progu wygranej dobrali się do kolejnych butelek piwa mimo wcześniejszych zapewnień, że ’tylko jedno, lub dwa’, a gdy przyszło do wyboru filmu przez Travisa byli już po obiedzie. Obrona zapasów się opłaciła, a niedźwiedzie wydawały się naprawdę upodobać właśnie ten ich brzeg wcale nie małego jeziora Chelan. Chyba nawet w pewnym momencie drzemały, ale wtedy już zamknięci w kabinie urlopowicze patrzyli jak pięknemu dzikiemu mustangowi zostaje odebrana wolność. Przez chwilę tylko Cavanagh przesuwał kursorem nad Mój Brat Niedźwiedź, ale nawet on w tych okolicznościach wolał coś w innej kategorii. Przekonał go zapewne Matt Damon, a został dla zaskakująco ciekawych postaci i wciągającej fabuły, oraz ze względu na to, że nie chciał poruszać się gdy wtuliła się w niego Leslie.
Mieli emocjonalne wzloty i upadki oraz remis w UNO (sześć do sześciu!), chociaż były w tej kwestii debaty o to czy rzeczywiście mogli liczyć rozdania w których po zaledwie kilku rzutach kartami Travis skończy z ponad setką punktów. Nie potasowałaś dobrze. Miałem dwie zmiany kolejki w tym samym kolorze, tylko po to by usłyszeć: To ty tasowałeś tą talię. Na jakiś czas była cisza. Nawet tak sprawnie zajęci potrzebowali chwili by zajrzeć do swoich komórek, odpocząć od monitora jego laptopa.
Stres opadł, promile wesoło krążyły w ich krwi, więc pojawiła się też propozycja zagrania w pokera. Na końcu języka było ‘rozbieranego’, ale koniec końców grali o banalne stawki, by chociaż trochę odróżnić do od poprzedniego karcianego maratonu. Pokerowe twarz przerywane były co jakiś czas śmiechami i luźnymi pogawędkami o wszystkim i o niczym, zapewne znowu omawiając filmy i to jak to bardzo chciało się dać w mordę temu szeryfowi i że dziwnym było, że Will rzucił się tak w chmarę zombie, kiedy nie było to właściwie konieczne. Książka kończyła się inaczej, ale Travis nie był w stanie powiedzieć co dokładnie miało miejsce, bo jej nigdy nie przeczytał, słyszał zaledwie o porównaniu. Zawsze ciekawy, ale nigdy wystarczająco by po nią sięgnąć.
Upił kolejny łyk piwa i wręcz dramatycznie odstawił je na bok. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na wyłożone przed nim karty Leslie. Nie były złe, bo ze złymi nie zaszłaby tak daleko, ale jego były jednak lepsze. –Dwa walety. – Oznajmił, wykładając je na kanapę. Leslie oczywiście mogła je zobaczyć, ale poczuł potrzebę podkreślenia swojego zwycięstwa. Wyszczerzył się, spoglądając na dzielącą ich przestrzeń wypełnioną kartami i znowu Hughes. –No weeź. – Zmarszczył brwi. –Nie rób takiej miny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zawiesiłeś się — odparła, patrząc na niego trochę podejrzliwie, ale w dalszym ciągu nie naciskała. Zachowywał się w sposób dla siebie nietypowy, jednak działo się to na tyle sporadycznie, że nie odczuwała potrzeby wiercenia mu dziury w brzuchu. Zamierzała być jednak czujna, trzymać rękę na pulsie i odnotowywać sobie każdy raz, który wydałby się jej zachowaniem co najmniej dziwnym, by w momencie, kiedy dozwolony limit zostanie przekroczony, przyprzeć Travisa do ściany i dowiedzieć się, co się z nim działo. Na tę chwilę mogła jedynie podejrzewać, że chodziło o samolot i to co się w nim wydarzyło, a co pozostawało tajemnicą, nie licząc faktów, jakie zaczerpnęła z wiadomości. Kilka trupów, zamach, ranni... Tak, na niej też to wszystko zrobiłoby wrażenie, z tą różnicą, że ona chyba nie potrafilaby dusić swoich przemyśleń w sobie. Wykończyłaby się, gdyby nie mogła się komuś wygadać i zrzucić z siebie takiego traumatycznego doświadczenia Co swoją drogą jej też dotyczyło, bo to, co zrobił jej Marcus wciąż w niej tkwiło. Nie tak jak w pierwszych tygodniach, kiedy bała się własnego cienia, ale jednak siedziało w niej. — Może... Chociaż nie. Nieważne — pokręciła glową, gdy w jej glowie w związku z Nevadą zagościł pewien pomysł. Pomysł ciekawy, zachęcający, ale jednak nie mający racji bytu przy ich trybie życia.
Mhm, zaraz coś wybiorę. Ty idź po karty — przytaknęła, lekko kiwając głową i włączyła laptopa, zalogowała się do jednej z platform z filmami i po przeanalizowaniu kilkunastu tytułów wybrała jeden, jej zdaniem będący całkiem sensownym kompromisem. Apokalipsa zombiepodobnych stworzeń, jeden bohater chcący uratować to, co zostało ze świata i towarzyszący mu wierny druh w postaci owczarka niemieckiego. Co z tego, że widzieli to już kilka razy? Powracanie do tych samych tytułów również było swego rodzaju tradycją, której sobie nie odmawiali i nie inaczej miało być tego dnia, po tym, jak natura odmówiła im korzystania z innych atrakcji, jakie oferowało jezioro Chelan.
Z filmem, kartami i piwami, którego zapas była gotowa opróżnić z pomocą Travisa do zera, rozsiadła się wygodnie na podłodze, podkładając sobie pod tyłek poduszkę, by było jej nieco wygodniej. Zerkając na film, skupiała się w połowie na znajomej już fabule, drugą połowę skupienia powierzając kartom i niezliczonej ilości rozgrywek uno, które przeprowadzili. Czas przy takiej rozrywce, uciekał jej między palcami. Nie rozumiała, kiedy minęło go tyle, by na ekranie laptopa pojawiły się napisy końcowe, ani kiedy upłynęło go tyle, by pojęła, że zaczynała drętwieć od tego siedzenia w jednym miejscu. Na pokera przeniosła się więc na kanapę, która była przyjemną odmianą od podłogi i poduszki i tym razem skupiła się już na tym, by za wszelką cenę wygrać. Nie sądziła jednak, że to skupienie w żaden sposób jej nie pomoże. Po pierwszej rundzie, którą przegrała bezapelacyjnie, obiecała sobie, że wygra kolejną. Remis miał zaś skutkować dogrywką w ramach której również chciała wygrać. Sęk tkwił w tym, że los się na nią uwziął. Uwziął i nie zamierzał odpuszczać. Za co sie nie chwyciła, to przegrywała. Za każdym razem, bez względu na dzień tygodnia, na porę dnia, czy pogodę panującą za oknem, przyciągała cholernego pecha, pod wpływem którego jej nastrój zaczynał się psuć. Nie inaczej było teraz, gdy dostrzegała nikłe szanse na to, że doprowadzi do remisu a co za tym szło, że zyska szansę na to, żeby utrzeć Travisowi nosa.
Chyba sobie jaja robisz.... ZNOWU? — jęknęła donośnie, widząc, że... Znowu przegrała. Kolejny raz. To nie było możliwe, żeby człowiek miał aż takiego pecha we wszelkiej maści rywalizacjach a jednak ona biła pechowców na głowę. — Co? — burknęła, wpatrując się w jego karty i w swoje ze zmarszczonym czołem, wydętymi policzkami i zmrużonymi oczami. — Oszukujesz. Nie ma innej opcji. Rozumiem karting, rozumiem te cholerne rowery, ale Travis do diabła, nie można wygrywać we wszystkim — oburzyła się i to szczerze, podnosząc się na równe nogi, by ruszyć do kuchni, gdzie z lodówki wyciągnęła kolejną butelkę piwa. Na trzeźwo tego nie zniesie. Nie można było być aż takim przegrywem. Obrażona na cały boży świat podeszła do okna i usiadła na parapecie, podciągając kolana pod brodę i upiła nieco alkoholu, obserwując brzeg jeziora nad którym nie kręciły się już żadne niedźwiedzie, żadne szopy ani nawet dzikie ptactwo. Milczała uparcie, nawet nie myśląc o tym, by przerwać ciszę. To nie było fair.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Oszukuję, serio? – Pomyślał od razu, że może powinien był oszukiwać w drugą stronę, aby pozwolić jej wygrać. Mieliby dzięki temu przyjemniejsze zakończenie tego dziwacznego dnia. Leslie zaczerpnęłaby satysfakcji, że w końcu w czymś go pokonała, mogłaby mu to wypominać ile tylko by chciała, a jego męska duma nie miałaby problemu tego znieść. Wolałby to niż fochy o coś nad czym tylko częściowo miał kontrolę. Podążył za nią wzorkiem ze zrezygnowaniem i powoli sam też podniósł się z kanapy. –Lessy, nie bądź taka. – Spojrzał na nią, przysiadając na oparciu kanapy. –Przecież to jest tylko gra. No poszczęściło mi się. – Po tylu piwach nie miałby głowy do tego, żeby cokolwiek liczyć, a i tak zazwyczaj robił to w niewielkim stopniu. Trzeba było być świadomym tego jakie karty były wykładane na ‘’stół’’, a jakie mogły się jeszcze pokazać, ale mieli sporą talię, której nie dotykali, a on nie był jasnowidzem. –Ja się powinienem obrazić za takie oskarżenie. – To stawiałoby go w całkiem żałosnym świetle, gdyby musiał oszukiwać. I po co? Żeby poczuć się lepiej, że wygrał z przyjaciółką mającą do tej pory sporego pecha w konkurencjach jakich się podejmowali. No cóż to by była za chlubna wygrana.
Pokręcił sam do siebie głową i też sięgnął po kolejne piwo, przy okazji odnosząc kilka butelek do pustych miejsc w skrzynce, żeby nie walały się pod nogami, zwłaszcza, gdy jedną prawie potrącił. Usiadł znów na kanapie i zebrał wszystkie karty. Z odruchu je przetasował nim trafiły do swojego papierowego opakowania, po czym wymienił je z powrotem na butelkę. –I będziesz teraz tak siedzieć w ciszy? – Zapytał jeszcze, z nutką sceptycyzmu w głosie. Jak na jego gust reakcja Leslie była wyolbrzymiona i tym razem nie poczuł się winny na tyle by próbować ją udobruchać.
Wyłączył laptop i chwycił go pod pachę. –Ja idę spać. – Oznajmił i po chwyceniu piwa skierował się do schodów. Resztę mogli ogarnąć jutro, a nawet wtedy większość zabrali do kuchni, więc była to kwestia wymycia naczyń i odłożenia kilku rzeczy na miejsce. Cavanagh nie był nawet świadom, że w tym samym czasie powietrze w zawrotnym tempie ulatywało z jednej z opon w jego samochodzie, niedługo mając posadzić go na kompletnym flaku. Laptopa odłożył na komodę, ściągnął z pleców t-shirt i właśnie mając sięgać do spodenek usłyszał alarm. Zmarszczył brwi, chwilę przetwarzając okoliczności, szybko zdając sobie sprawę, że tak wyraźnie nie słyszałby niczego innego jak swojego samochodu. Momentalnie podszedł do okna próbując coś z niego zobaczyć, ale zaparkował tak, że nie mógł pochwycić wzrokiem nawet skrawka maski. To jednak nie powstrzymało go w kombinowaniu nad wychylaniem się, zaprzestając, gdy oszukał go jego własny środek ciężkości. Cofnął się o kilka kroków klnąc pod nosem. –Kurwa, to pewnie niedźwiedzie! – Krzyknął wychodząc na korytarz już wyobrażając sobie te zadrapania od pazurów i tylko zadrapania jeśli miał szczęście. Bez względu jednak na to czy taką obrały sobie formę rozrywki, czy coś w Fordzie ich rozdrażniło nie miał zamiaru wybierać się na zewnątrz i interweniować. Kochał ten samochód, ale bardziej cenił swoje życie i zdrowie i ogólne zdolności motoryczne, których nie chciałby stracić. Przesunął dłońmi po twarzy zaciskając szczękę. To właśnie dostawał za to, że chciał uciec od problemów, zostawiając swoją narzeczoną w Seattle. Dosięgnęły go konsekwencje, to musiało być to.
Mieląc w ustach kolejne barwne frazesy trzasnął drzwiami od łazienki, starając zagłuszyć się wodą pod prysznicem nieprzyjemne wycie, które w końcu ucichło. Nie chciał, ale i tak nie mógł powstrzymać myśli o tym w jakim stanie zastanie karoserię, jak głębokie będą ślady i zależnie od tego co będzie musiał później z tym zrobić. Wspaniały wyjazd, po prostu fantastyczny. Wyszorował agresywnie zęby i bez słowa wpakował się do łóżka nie do końca pewny kiedy właściwie uda mu się zasnąć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Innego wyjaśnienia nie mam. Nie mogę mieć aż takiego pecha — burknęła, wzruszając ramionami. To nie było możliwe. To brzmiało jak kiepska komedia o największym pechowcu świata, gdzie kolejne przegrane na różnych życiowych płaszczyznach, zaczynały być nudne i tragiczne jednocześnie. To ją naprawdę zdenerwowało. Niby nic wielkiego, bo to była tylko głupia gra, która miała być dobrą zabawą, ale kiedy spojrzała na to wszystko z szerszego punktu widzenia... Czuła, że naprawdę nie nadaje się do niczego. I chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jej foch był absurdalny, to uparcie milczała z nosem wlepionym w okno i butelką piwa raz za razem przykładaną do ust. Jedyne czym mogła się wytłumaczyć, to całym tym dniem. Serią beznadziejnych sytuacji, które ciągnęły się za nimi od nocy, aż do teraz. Cały ten dzień ją zmęczył. Fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
Nie była pewna, jak wiele czasu minęło, od kiedy Travis poszedł spać. Ona nie zamierzała. Cisza, spokój, to było to czego potrzebowała, by nieco ochłonąć i wziąć się w garść. Przemyślała sobie to, jak się zachowała i to, że było to niesprawiedliwe względem Travisa. Nie powinna mu zarzucać oszukiwania, bo to nie miało najmniejszego sensu. Chciała już pójść na górę i z nim porozmawiać, albo chociaż położyć się obok i przytulić, jeśli spał, żeby rano to wyjaśnić, ale alarm samochodu i zamieszanie na zewnątrz przykuły jej uwagę.
Jasna cholera, tylko nie samochód — jęknęła. Czy ten dzień mógł się zakończyć gorzej? Najwyraźniej mógł. Straty w samochodzie były gwoździem do trumny dla ich nastrojów. A wizja tego, że nie będą mieli czym wrócić do Seattle zmusiła Leslie do wstania z kanapy i podejścia do okna. Nie dostrzegła za wiele. Było za ciemno, a samochód stał zaparkowany tak, by nie dostrzegła nawet cienia niedźwiedzia, który właśnie rozprawiał się z ich środkiem transportu. Zakładała że to niedźwiedź. Nawet pokiwała głową do samej siebie, gdy usłyszała krzyk Travisa gdzieś na piętrze. Nie rozumiała, co złego zrobili, że los ich tak karał tego konkretnego dnia. Z drugiej strony, w jej głowie nagle zaświtała myśl. To była karma. Wracała do nich z impetem za to, jak zachowywali się za plecami Asli. Dopadła Travisa, bo zdradził. Dopadła Leslie, bo wyznała swoje uczucia rozwalając czyjś związek, chociaż wcale nie powinna. Zaklęła w myślach. Jeśli teraz mieli płacić za to co czuli, to... Ona chyba wcale nie chciała czuć. Poddając się, w przekonaniu że i tak nie dostrzeże tego, co działo się na zewnątrz wróciła na kanapę. Dopiła do końca piwo i skierowała się do kuchni po kolejne. W drodze powrotnej dopadła ją ciemność. Potknęła się o krzesło, próbując dotrzeć po omacku do salonu i kanapy. Księżyc majaczący za oknem, rozświetlił salon na tyle, by zaczęła stawiać pewniej kroki. Sama nie wiedziała, co ją podkusiło, by ponownie podejść do okna. Chciała rozsiąść się na parapecie i pomysleć. O wszystkim. O swoim życiu. O rozmowie z Travisem. O tych cichych chwilach, które trzymały się ich od rozgrywki w pokera, którą koncertowo przegrała. Jej uwagę przykuła jednak czyjaś sylwetka stojąca przed domem. Zmrużyła lekko oczy i odchyliła firankę, w pierwszej chwili sądząc, że gdzieś umknął jej fakt, że Travis postanowił wyjść. Tyle tylko, że to nie był on.
Zamarła. Wstrzymała oddech. Czuła jak serce uderzało jej szaleńczo w piersi i była pewna, że jego bicie było słyszalne w pustym, wypełnionym ciszą salonie. Zimny dreszcz przeszył jej ciało, gdy obserwowała stojącego przed domkiem człowieka.
Marcus.
Zamrugała, chcąc wierzyć, że był to tylko sen. Że zasnęła, albo tkwiła w tym stanie gdzieś między snem a jawą, a to był tylko omam. Kiedy otwarła oczy, on wciąż tam stał. Tyle, że bliżej. Nie była w stanie dostrzec jego wyrazu twarzy, ale czuła się jak w filmie. Jednym z tych, gdzie psychopatyczny morderca z przyjemnością zadręczał swoją ofiarę, zanim nie podjął się próby zabójstwa. Grał z nią w kotka i myszkę. Wiedziała to. I wiedziała też, że ją widział. Nie kryła się jakoś specjalnie z nosem niemal przyklejonym do szyby. Stała w bezruchu, odnosząc wrażenie, że nogi wrosły jej w podłogę. Kiedy Marcus uniósł dłoń i pomachał, otrząsnęła się. Jednak to nie ten gest na nią wpłynął, a coś co trzymał w drugiej dłoni. Nóż, którego ostrze złowrogo błysnęło, gdy się poruszył. Odskoczyła od okna i chociaż nogi miała jak z waty, rzuciła się w stronę schodów prowadzących na piętro. Potknęła się o pierwszy stopień. Jęknęła gdy obiła sobie już i tak skaleczone kolano. Obrazy tego, co wydarzyło się przed kilkoma tygodniami powróciły. Dzień, w którym Marcus był gotowy ją zabić, przeleciał jej przed oczami. Przypomniała sobie ból, który czuła, gdy ją uderzył. Ból, który ogarnął jej ciało, kiedy spadała ze schodów, oraz strach, jaki odczuwała, gdy jego zimne palce zaciskały się na jej gardle. Łzy momentalnie wypełniły jej oczy i spłynęły po policzkach. Oddech się spłycił i z trudem łapała kolejne dawki powietrza. Spanikowała, pokonując na czworaka kolejne stopnie, pewna, że drzwi domku lada moment się otworzą, a on dokończy to, co zaczął. — Travis! — krzyknęła. Potrzebowała go. Obok. Teraz. A jednocześnie pragnęła by go tu nie było. Nie zniosłaby gdyby coś mu się stało. A wiedziała, że jemu Marcus również by nie odpuścił. Travis był przecież głównym obiektem chorobliwej zazdrości Marcusa. Słysząc kroki, skuliła się w kłębek na pól piętrze, zanosząc szlochem. Logika krzyczała, że to kroki Travisa. Strach, że to Marcus, kroczący przez salon, by ją dopaść. Była głupia wierząc, że odpuści. Głupia, pozwalając sobie na powrót do normalności. Nie powinna była wyjeżdżać z Travisem i go narażać. Zamiast tego powinna była koczować na komisariacie. Tak długo, jak długo Marcus był wolny.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”