WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Ale mimo wszystko... po raz kolejny pomyślała, że naprawdę dobrze go widzieć.
Uniosła jedną brew nieco wyżej, przyglądając mu się z rosnącym zainteresowaniem.
– Hm, może stąd, że dzieci zwykle nie biorą się z kapusty? – zasugerowała z wyraźnym rozbawieniem, wskazując na powód, dla którego założyła, że Ethan kogoś ma. – Ale nie chciałam być wścibska, w końcu to nie moja sprawa – dodała po krótkiej chwili, poważniejąc. Właśnie dlatego takie rozmowy sprawiały jej trochę problemów. Z jednej strony nie była przyzwyczajona do tego aby gryźć się w język, nierzadko pozwalając sobie względem innych na nieprzemyślane, może nawet niestosowne uwagi, a z drugiej aktualnie odczuwała pewien dysonans, bo nie chciała wypaść przed nim źle.
– Trochę? – powtórzyła po nim w zamyśleniu. – To chyba spore niedopowiedzenie – zauważyła, dość ostentacyjnie lustrując go wzrokiem, ale kiedy uniosła spojrzenie, by zatrzymać je na twarzy dawnego przyjaciela, pozwoliła, aby jej własne usta ułożyły się w lekkim uśmiechu. – Dobrze wyglądasz, Ethan.
Nie kłamała. Wyglądał znacznie lepiej niż wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni. Osiem lat temu. To szmat czasu. Wystarczająco długo, by się zmienić – najwyraźniej. Czy też wystarczająco długo, aby wybaczyć rzucone w emocjach słowa? Tu odpowiedź już nie wydawała się tak oczywista.
– U mnie? W porządku. Mieszkam razem z Tottie w okolicy i pracuję jako fryzjerka, choć akurat nie w okolicy. Nic ciekawego. Ale dzieci jeszcze nie mam – rzuciła żartobliwym tonem, jakby chciała położyć nacisk na to, że w kwestii zmian to on zdecydowanie zajmuje pierwsze miejsce. Mimochodem rzuciła okiem w stronę wejścia do przedszkola, skąd wychodził właśnie kolejny rodzic ze swoją pociechą. Nie wątpiła, że Lottie, córka Ethana, jest pod dobrą opieką i miała nadzieję, że bliźniaczka bawi się równie przednio. Z tego co starsza Whitbread wiedziała, Tottie szybko przekonywała do siebie dzieci wesołym usposobieniem, zresztą miała z nimi znacznie większą styczność podczas różnych dodatkowych działań, których się podejmowała niż Aura.
-
Pytanie o bliźniaczki było z gatunku tych trudniejszych do wytłumaczenia, szczególnie kiedy miało się dość ograniczone możliwości, by stworzyć zrozumiałą dla dziecka w tym wieku definicję, bez wchodzenia w biologiczne zawiłości.
- Bliźnięta to takie rodzeństwo, siostrzyczka i braciszek, albo dwie siostrzyczki, albo dwóch braciszków, którzy urodzili się razem, tego samego dnia. Już w brzuszku u mamy byli razem. Często są do siebie bardzo podobni, tak jak ja i moja siostra, która teraz rozmawia z twoim tatusiem - wytłumaczyła spokojnie, nie mając pewności, czy nie spowoduje tym samym kolejnej serii pytań i dociekań, które u maluchów w tym wieku były na porządku dziennym - szkraby próbowały zaspokoić niegasnący głód wiedzy, bombardując dorosłych pytaniami: dlaczego to, a dlaczego tamto?, testując przy okazji ich cierpliwość.
Tottie parsknęła śmiechem, bo informacja o ogórku jako ulubionym owocu była zaskakująca i zabawna zarazem.
- Ogórek to warzywo, ale przybij piątkę, bo też lubię ogórki. - Whitbread wyciągnęła otwartą dłoń w stronę Charlotte, czekając aż jej mała rączka klapnie na jej ręce.
Przedszkole opustoszało, były już ostatnimi osobami przy szafkach. Pani sprzątająca zaczęła odkurzać dywan w sali i hałas trochę utrudniał prowadzenie dalszej pogawędki, więc powoli trzeba było się zbierać do wyjścia. Rudowłosa kontrolnie spojrzała na drzwi.
- Chyba od tych rozmów o jedzonku trochę zgłodniałam, chodź Lottie, zobaczymy czy komuś jeszcze burczy w brzuszku - powiedziała, podając dziewczynce rękę.
-
— Młodej powiedziałem, że wzięła się z kapusty. Nie zepsuj tego — roześmiał się, by spróbować rozładować sytuację. Nadal nie był zachwycony wizją mówienia o przeszłości, ale Aura zasługiwała na prawdę. Chociaż raz. Zresztą, nie musi jej od razu mówić wszystkiego. — W porządku. Rozwiodłem się i od tego czasu z nikim się nie spotykam.
Chciał zapytać "a ty?", ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Miała rację; dzieci nie brały się z powietrza i rozmowa o matce Charlotte nie była aż tak wielką ingerencją w życie prywatne, jak pytanie o to, czy dawna przyjaciółka kogoś ma. To nie była jego sprawa.
— Dzięki, Aura. A ty wyglądasz lepiej, niż cię zapamiętałem — posłał jej łagodny uśmiech. Czy nie przesadził? Nigdy nie był szczególnie dobry w prawieniu komplementów. Nie sądził, żeby dawna rudowłosa się za to obraziła, ale teraz nie miał przed sobą nastolatki, z którą włóczył się po mieście, a dorosłą kobietę.
— Nie masz? — zmarszczył brwi — Słyszałem o psie. Chyba, że to pies Tottie.
Przecież psy były jak trzyletnie dzieci, dlatego Ethan póki co nie chciał żadnego mieć. Po pierwsze, brak miejsca w mieszkaniu. Po drugie, jeden dzieciak mu w zupełności wystarczy.
Tymczasem Lottie zdawała się słuchać wszystkiego, co mówiła do niej opiekunka, zupełnie nie zwracając uwagi na świat wokół niej. Teraz była zajęta dowiadywaniem się nowych rzeczy.
— A to można wsadzić do brzucha więcej niż jedno dziecko? — a, no tak. Bo ojciec tak trochę wmówił jej, że dzieci znajduje się w kapuście, wkłada przez pępek do brzucha matki, żeby jeszcze urosły, a potem wyciąga. Logiczne i wcale nie traumatyczne. — Ale pępek po tym musi boleć!
Ogórek to nie owoc? Była pewna, że wszystko, co jest soczyste, to owoc. Ale piąteczkę i tak zbiła, czuła się wtedy taka fajna i dorosła i w ogóle doceniona przez fajną panią od tańczenia. Na wspomnienie o jedzeniu pokiwała entuzjastycznie głową.
— Chcę numgentsy i frytki — zakomunikowała. Niezdrowo? I tak Ethan wszystko za nią dokończy.
Every wall that I knock down is just a wall that I replace
-
– Ach, czyli jesteś jednym z tych rodziców – zażartowała ze złośliwym uśmiechem, tak jakby rodziców można było grupować ze względu na to, w jaki sposób wyjaśniają swoim dzieciom zawiłości dotyczące ich własnego przyjścia na świat. Co jednak mogła o tym wiedzieć? Nie była matką i prawdę mówiąc sądziła, że prawdopodobnie nigdy nią nie zostanie. – Okej, ja nie pisnę słówka, ale poczekaj jeszcze kilka lat, pójdzie do szkoły to będziesz musiał wymyślić coś bardziej przekonującego. Lub powiedzieć prawdę – stwierdziła rozbawiona, unosząc jedną brew ku górze. Pamiętała, że kiedy dorastały – ona i Tottie, to ich mama próbowała przeprowadzić z nimi taką rozmowę, tata z kolei usunął się zupełnie w cień.
Rozwiodłem się.
To jedno zdanie sprawiło, że w głowie Aury pojawiła się cała seria kolejnych pytań. Ale była świadoma, że nie mogła zadać żadnego z nich. Po pierwsze dlatego, że jak już wspomniała, to nie powinna być jej sprawa, a po drugie... to nie były chyba najlepsze okoliczności na prowadzenie takiej rozmowy. Nie chciała się zbyt mocno zastanawiać, czy będą ku temu inne, lepsze. Tym bardziej, że kolejne słowa Ethana odwróciły jej uwagę.
– Wiesz jak sprawić przyjemność kobiecie, punkt dla ciebie – zaśmiała się. Prawda była taka, że z każdym z nich czas zrobił swoje. Pod względem fizycznym, jasne, ale to sięgało znacznie głębiej. A Aura była coraz bardziej ciekawa dorosłej wersji Hyde'a.
– No tak, chyba można powiedzieć, że mam na wychowaniu takie dziecko, tylko czworonożne – przytaknęła. Wprawdzie nie musiała odpowiadać na niezręczne pytania, ani zarywać nocek (szczególnie na początkowym etapie życia malucha), ale poniekąd wychowanie psa było trochę jak wychowywanie dziecka. Szczególnie, że ten Aury odziedziczył po niej (i jej byłym partnerze, który był jego drugim opiekunem) upór i niechęć do wypełniania cudzych poleceń. Dostrzegła, że drzwi znów się otworzyły i wyszła przez nie jej bliźniaczka z córką Ethana.
– Mógłbyś kiedyś wpaść z Lottie do nas, mogłaby się pobawić z psem, o ile nie ma uczulenia na psią sierść – mówiąc to spojrzała na niego pytająco. – A my moglibyśmy pogadać – dodała mimochodem, czując jednak, że ich towarzyszki już schodzą ze schodów, odwróciła głowę w stronę Lottie i Tottie. Uśmiechnęła się lekko. – Dobrze się bawiłyście? – Na moment jej spojrzenie zatrzymało się na dziewczynce, jakby szukała w niej podobieństw do Ethana, zaraz jednak uniosła je na bliźniaczkę.
-
- Tak, dzidziusiów w brzuszku może być kilka - potwierdziła, nie dyskutując jednak o bólu pępka, który towarzyszył, jak się domyślała… porodowi. Może będzie kiedyś miała okazję na osobności wspomnieć o tym Hyde’owi, bo przypuszczała, że biedakowi mała Charlotte może teraz suszyć głowę w tym temacie, zwłaszcza jak nagle się jej przypomni rozmowa z panią od tańca.
Po tym jak zgarnęła swoje rzeczy nie spuszczając przy tym z oczu córki Ethana, trzymając ją za rączkę wyszła na zewnątrz, odnajdując wzrokiem zagadane towarzystwo. Ostrożnie zeszły po schodkach i podeszły do Hyde’a i Aury (wcześniej Tottie upewniła się, że ich zauważyli, by nie wpakować się w jakąś część rozmowy, która nie byłaby przeznaczona chociażby dla uszu Charlotte).
- Przepraszam, że przeszkadzamy, ale nie wiem, jak wy, ale my z Lottie mamy wielką ochotę na nuggetsy i frytki. Idziecie z nami? - zapytała, patrząc to na ojca dziewczynki, to znów na bliźniaczkę. Na tej drugiej dłużej zatrzymała spojrzenie. - Oczywiście, że tak - zapewniła, co do zabawy, po czym uśmiechnęła się do małej. Odkąd ją poznała, jeszcze zanim dowiedziała się, że to pociecha przyjaciela Aury, dziewczynka wydawała się jej niezwykle sympatyczna, co wyróżniało ją na tle często marzących się dzieciaków, które nie zawsze były chętne do współpracy.
- Mam nadzieję, że to nie jest nasze pierwsze i ostatnie spotkanie, Ethan - zwróciła się do mężczyzny. - Zawsze chciałam cię poznać - dodała, uśmiechając się ciepło do Hyde’a. Zerknęła tuż po tym na siostrę, czy nie ma nic przeciwko temu, co przed chwilą powiedziała, bo choć nie wyglądało, że jest wrogo nastawiona do przyjaciela, może jednak nie życzyłaby sobie, by bliźniaczka się z nim zbytnio spoufalała.
EDIT: 01.10.2020 - brak odpowiedzi współautora
Po wymienieniu kilku uprzejmości wspólny posiłek został przełożony na inny, określony: będziemy w kontakcie, termin, po czym znajomi się rozstali, a dziewczyny wróciły razem do domu.
// zt dla Aury i Tottie
-
Dzisiaj dzieciaki poznawały nową literkę i na niej opierały się wszystkie dzisiejsze zabawy. Wymyśliła dla nich również kilka zadań, dzieciaki miały co robić, nawet kilka razy chciały powtórzyć zabawę, więc widać, że dzieciaki dobrze się bawią. Dzisiaj był piątek i czasami niektórzy rodzice odbierali dzieci dużo wcześniej, bo gdzieś wyjeżdżali, czy sami wcześniej kończyli pracę. Tylko dzisiaj jeden z jej podopiecznych nie został odebrany o zwykłej porze. Dali nie miała zwyczaju od razu dzwonić do rodziców, bo wiadomo, że spóźnienia czasami się zdarzały, korki itd. Siedziała z małym i cierpliwie razem czekali na jego rodziców. Jakąś godzinę później postanowiła jednak zadzwonić do jego opiekunów, ale pojawił się kolejny problem; Nikt nie odbierał. Zaczynała powoli się martwić, gdy nagle usłyszała kroki na korytarzu. Wyszła z klasy chcąc sprawdzić kto to i zdziwiła się widząc młodego mężczyznę. Przyjrzała mu się uważnie, bo była pewna, że nigdy go tu nie widziała.
– Dzień dobry, Pan do kogo? – Wyglądał bardzo młodo, więc nawet nie pomyślała że mógłby być ojcem, któryś z dzieci. Nie lubiła rzucać oskarżeniami bez uzasadnionego powodu, ale nie zmienia to faktu, że była wobec niego nieufna i pewnie mógł to zauważyć po wyrazie jej twarzy. Splotła ręce na klatce piersiowej ciekawa jego odpowiedzi.
-
Montgomery nie był zbytnio rodzinną osobą. Nie przepadał za familijnymi schadzkami, wszelakimi imprezami organizowanymi w ich gronie czy ogólnym spędzaniem z nimi czasu. Znaczy, może mężczyzna miałby do tego inne podejście, gdyby najbliżsi byli wobec niego bardziej łaskawi i nie wypytywali przy każdej okazji, kiedy to sprowadzi do domu jakąś pannicę albo czy nadejdzie moment, w którym weźmie się w końcu za jakąś porządną pracę. Sam Monte uważał, że to lekka hipokryzja słyszeć takie słowa z ust fotografa oraz byłej modelki, którzy znani byli z życia od zlecenia do zlecenia, ale nie chcąc wywoływać niepotrzebnych zdaniem jego rodzeństwa sporów, nie wypominał m tego na głos. Jako takie relacje utrzymywał jednak ze swoimi młodszymi siostrami, które w przeciwieństwie do niego “życie sobie ułożyły”, jak to mówił ojciec. Reeves nie wiedział, jak bardzo poukładane może być życie rozwódki z dwójką dzieci z pracą za grosze oraz funkcjonariuszki policji, co to każdego dnia nie wie, czy wróci z pracy, ale tego również wolał nie komentować w trosce o swoje miejsce w testamencie nestora rodu. Czasem się z nimi widywał, zapraszał do siebie; tę pierwszą oczywiście częściej, gdyż tej drugiej godziny pracy znacząco ich możliwości wypicia wspólnie kawy tudzież wina po prostu ograniczały. Jako dobry wujek, zajmował się również czasem jej dziećmi. Znaczy, to działo się jedynie w ostateczności, gdy niania nie mogła się zjawić, a rodzice mieli inne obowiązki. Monte nie należał do istot wyjątkowo odpowiedzialnych, lecz młodsza siostrzyczka wierzyła, że do śmierci jej dzieci nie doprowadzi. Montgomery również w to wierzył. Tego dnia zająć miał się jedynie jednym z nim, małym Bartem. Z Julie jechała do lekarza do innego stanu, stąd też Monte musiał wcielić się w opiekunkę dla tego kilkuletniego szkraba. Siostra z samego rana odstawiła go do przedszkola, a brata poprosiła, by go odebrał i zajął przez te parę godzin, do momentu jej powrotu. Na szczęście Reeves miał tego dnia wolne, dlatego też większym problemem to dla niego nie było, a przynajmniej nie wydawało się nim być. Dlaczego? Bo zapomniał, że miał to zrobić. Dopiero skacząc po kanałach i natrafiając przypadkiem na program z bajkami przypomniał sobie o tym. Niecenzuralne słowo opuściło wówczas jego usta, a on jak poparzony wstał z fotela i ubierając się w biegu opuścił dom, by ruszyć po malca.
Starał się jechać szybko, ale i bezpiecznie (nikogo nie zabił ani nie uszkodził, więc chyba tak było). Na parkingu przed przedszkolem zaparkował dosłownie byle jak, lecz nie przejmował się tym zbytnio. Bardziej obawiał się, że przedszkole będzie już zamknięte, a on brzdąca będzie musiał szukać w przyjaznym pokoju na komisariacie. Tak na szczęście nie było. Wszedł do środka pośpiesznie i począł szukać po pustych już salach tego jednego, znajomego blondyna. Wtem jego poszukiwania zostały przerwane, a to za sprawą blondynki, która wyszła z jednej z sal. ━ Ja po takiego malca ━ zaczął, pokazując dłonią mniej więcej, jakiej wysokości był jego siostrzeniec. ━ Blond włosy, wredne spojrzenie, uparty ━ mówił, zapominając, że dużo łatwiej byłoby, gdyby po prostu podał imię chłopca. ━ O, tego ━ dodał, dostrzegając go za kobietą.
-
Uniosła do góry brew słysząc po kogo przyszedł. Wredne spojrzenie, ciekawe stwierdzenie i szczerze zainteresował ją tym.
– Ookej… – Zastanawiała się kim jest określając w ten sposób jej ucznia. Już wiedziała, że rodzicem nie jest, bo tych akurat znała, a nawet lubiła.
Odwróciłą głową spoglądając na małego, który czaił się na jej placami. Mały patrzył się na młodego mężczyznę.
– Nim go Panu oddam, mógłby się Pan przedstawić, wylegitymować? – Miała nadzieję, że on to rozumie, bo nie mogła oddać małego byle komu, mogłaby mieć z tego powodu niezłe kłopoty. Lubiła swoją pracę i szczerze chciałaby ją zachować. Może i trochę z wyglądy przypominał mała, wydawało jej się, że mieli te same oczy, ale w tych czasach nic nie wiadomo.
– Może zaproszę Pana do sali? Tam będzie przyjemniej, niż na środku korytarza. – Kiwnęła głową w stronę sali. Pozwoliła sobie wejść, jako pierwsza. Usiadła przy biurku wskazując mu krzesełko zaraz obok małego.
-
-
— Tak, będzie okej… — Westchnęła kręcąc głową. — Obiecuje nie trzymać Pana długo, ale mały w sali ma też swoje rzeczy, musi je zabrać na weekend.
Spojrzała na trzymający w dłoni dokument. Nazwisko się zgadzało, szkoda tylko, że Dali nie dostała informacji, że dzisiaj odbiera go ktoś inny. Możliwe, że zawinił tu sekretariat, bo maja nowa pracownice, która jeszcze się uczy. Jeśli rzeczywiście tak było, to nie miała prawa się złościć. Uniosła głowę spoglądając na Niego niebieskimi oczami, i z delikatnym uśmiechem na ustach oddała mu kartę stałego klienta — z drugiej strony, ciekawy pomysł wprowadzać karty stałych klientów.
— Nie mam zamiaru nie wiadomo, jak długo Pana tu trzymać, po prostu pomyślałam, że wygodniej nam będzie porozmawiać tutaj, niż na korytarzu.— Wstała zostawiajac ich na chwile samych. Dali skierowała kroki w stronę szafek, gdzie dzieci przechowywać swoje rzeczy. Wyjęła mały plecak należący do Barta,. Wróciła do nich dwie minuty później i kucając przed małym podjęła mu plecak. . — Proszę… Bądź grzeczny w domu i widzimy się w poniedziałek, tak? — Posłała małemu szeroki uśmiech i już wstawała gdy nagle usłyszała jego słowa.
— Proszę Pani… Ja nie znam tego Pana…
Dosłownie zamarła. Wyprostowała plecy, najpierw spojrzała na zmienię, potem znów na Barta, nic z tego nie rozumiejąc. — Słucham? — Jeśli mały mówił prawdę mogła mieć naprawdę duże kłopoty. Założyła ręce na klatce piersiowej spoglądając na Monte. — To jest Pan Jego wujkiem, czy nie ?
-
━ Ale będę mógł sobie wybrać tę zabawkę? ━ zapytał, podnosząc swoje przegrane spojrzenie na wujka. Ten jedynie przytaknął głową. Oczywiście przeprosił kobietę za problem i podziękował za cierpliwość, zapewniając przy tym, że następnym razem (o ile siostra go jeszcze po dziecko puści) będzie na czas, a przynajmniej się postara. A siostrzeńcu, tak jak obiecał, w drodze powrotnej sprawił zabawkę, która uchroniła go od złości siostry.
ztx2
-
Wszystko pokomplikowało się w zaledwie przeciągu tygodnia, może dwóch. Do końca nie była pewna czy Mason na pewno nie zrezygnuje z przyjścia do przedszkola, bo trochę zawirowań stworzyło się na ich wspólnej wyprawie. Całe szczęście, że pojawił się inny problem, który skutecznie odciągał myśli Marcy od mężczyzny. Nie czuła się w porządku sama ze sobą przez narastające pragnienie miłości, kochania i bycia kochaną. Strapienie odbijało się na jej zmęczonej twarzy codziennie, a Phin zaczął zauważać, że coś jest nie tak. Trzy różne sprawy, trzy różne zmartwienia, a jedno, zmarnowane serce. Realna wada tego narządu ostatnio dawała jej się we znaki podczas zwykłych czynności przydomowych czy w pracy.
Dzień zabaw w przedszkolu miało być kolejnym zmartwieniem. Jak zareaguje Phin na inne, szczęśliwe i pełne rodziny? Na chłopców, którzy mają ojca i który bawi się z nimi tak co dzień? Mason był bardzo bliski chłopcu. Znali się już szmat czasu, dzięki któremu chłopiec zaufał Alderidge’owi w pełni. Czasem żałowała, że to nie on jest ojcem Phina. Byłoby teraz prościej, może nawet lepiej im wszystkim? Phin miałby kochającego tatę. Marcy ulżyłoby w wielu kwestiach i nie czułaby się w końcu sama. To uczucie towarzyszyło jej od dziecka, więc była z nim doskonale oswojona, ale miała wrażenie, że to najwyższy czas na zmianę.
Z pierwszych zmian, jakie udało im się wprowadzić to fryzury: Phin w końcu dał się zaprowadzić do fryzjera, a Marcy tego ranka wyprostowała włosy, które wyglądały - skromnie mówiąc - bosko. Znalazła chwilę czasu na postanie w łazience milion godzin, dzięki temu, że przy szafie nie zawsze jej się chciało tyle sterczeć. Jak mówiła, oboje założyli trampki; Marcy wystroiła się w bluzkę na ramiączkach i krótkie, jeansowe spodenki, bo jednak Seattle poszalało z ciepłą pogodą.
Przyjechali trochę wcześniej, więc Phin pierwsze co zrobił, siadł do stolika z kredkami i rysował w towarzystwie swoich rówieśników. Marcy rozmawiała z innymi rodzicami, kątem oka wciąż rozglądając się za Masonem i sprawdzając swój telefon, w razie jakby napisał odmowną wiadomość. W pewnym momencie Phin zerwał się na równe nogi, biegnąc w stronę wyjścia na zewnątrz, z rączkami rozłożonymi już na przyszłe przytulenie, krzycząc imię Masona. Podążyła wzrokiem za synem, a gdy ujrzała przyjaciela, uśmiechnęła się szeroko, niemal wzruszona tą sceną. Podeszła do nich, gdy chłopiec obejmował wujka mocno, przeszczęśliwy.
- Jesteś - westchnęła z ulgą, przyglądając im się z nieschodzącym z ust uśmiechem. Ostrożnie objęła Masona jednym ramieniem, ale krótko, bo odsunęła się chwilę po tym. W pensjonacie popełniła kilka błędów, więc jeśli nie chciała go stracić, musiała postawić na wstrzemięźliwość. To prawie jak zakon, ale na wolności. - Dziękuję, że przyszedłeś - dodała, wsuwając dłonie do tylnich kieszeni spodenek.
Phin pokiwał głową, szczerząc się jak mysz do sera.
- Idziemy się bawić, Mason? - zagaił chłopiec, niemal przebierając nóżkami. Marcy za to parsknęła śmiechem.
- Zdążyłeś na pierwszą grę. Skoki w workach - powiedziała z rozbawieniem, odwracając się na moment w stronę przygotowanego krótkiego odcinka do biegu.
Była przeszczęśliwa, że Mason był z nimi tutaj. Nie mogła wymarzyć sobie lepszego przyjaciela; osoby, która wesprze nie tylko ją, ale i jej syna. A Phin? Uwielbiał go, więc co tu więcej mówić?
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
O cokolwiek nie chodziło, Mason nie zamierzał rozczarować ani Marcy, ani jej syna. Co prawda nie widział samego siebie wśród rozkrzyczanych dzieciaków i ich sztucznie roześmianych rodziców, ale ponieważ przyjaciółka zdawała się być zadowolona z poziomu przedszkola i towarzystwa, w jakim obracał się Phin, Mason postanowił zaryzykować.
Dzień był słoneczny, pogoda rozpieszczała, nastrój też całkiem mu dopisywał. Po śniadaniu i orzeźwiającym prysznicu faktycznie wskoczył w zwyczajne jeansy i ciemną koszulkę, a na nogi wcisnął kupione specjalnie na tę okazję trampki, których kolor rzecz jasna wcześniej uzgodnił z Marcy, aby wszyscy wiedzieli, kto należał do jakiego teamu.
Na parkingu pod budynkiem przedszkola pojawił się kilka minut po czasie, co wynikało z będących zaskoczeniem o tej porze dnia korków. Upewniwszy się, że miał ze sobą wszystko, co najważniejsze, ruszył do środka, gdzie chętnie skorzystał z rad jakiejś miłej przedszkolanki odnośnie tego, dokąd miał się udać.
Panujący na placu tłok nieco go przeraził, ale na szczęście zlokalizowanie odpowiednich osób przyszło mu dość łatwo. Mason od razu przykucnął, aby złapać biegnącego w jego kierunku Phina, którego wziął na ręce i mocno przytulił.
- Cześć, młody. Gdzie masz mamę? - zagaił chłopca, zaraz potem zatrzymując wzrok na twarzy Marcy. Posłał przyjaciółce uśmiech i w miarę możliwości odwzajemnił krótki uścisk, jednocześnie pozwalając Phinowi wyswobodzić się z własnych ramion. - Wybacz ten poślizg. Nie sądziłem, że o tej porze będą takie korki. Jestem samochodem, więc po imprezie możemy skoczyć na jakieś lody. Co wy na to? - zaproponował, kierując się w stronę wszystkich głównych atrakcji, rozłożonych stolików, stworzonych na potrzeby tego dnia tras przeszkód i wielu innych rzeczy, których sam chyba nie umiałby nazwać.
- Skoki w workach. O niczym innym nie marzyłem. Tylko bądź dla mnie łaskawy, jeżeli przegramy, dobra? Nie jestem już tak sprawny i szybki jak ty - poprosił Phina, a potem znów zerknął na Marcy. Wyglądała jakoś... inaczej, ale nie twierdził, że to źle.
- Ładnie ci tak - przyznał, mając nadzieję, że nie popełnił żadnej gafy i że zmiana kobiecej fryzury była faktem, a nie wytworem jego psotnej, prymitywnej i typowo męskiej wyobraźni.
-
Po dłuższej chwili oczekiwania na przyjaciela, poczuła względny spokój. Nie sądziła, że wystawiłby ją bez słowa. Nie należał do takich osób (raczej). Ba, wydawał się bardzo chętny na takie dziecinne zabawy przedszkolne, byle tylko poprawić Phinowi humor, a nawet i Marcy. Chłopiec nie mógł się doczekać wujka odkąd usłyszał, że będzie z nimi w tym dniu. Sam zerkał co chwilę w stronę, z której miał przyjść mężczyzna, przy tym nie odrywając kredek od kartki. Był w fazie tworzenia, choć rozpraszał go fakt, że mógłby przegapić wejście ulubionego wujka. Pierwszy go dojrzał, a wtedy chyba całe przedszkole zatrzymało się w czasie, obserwując radość czterolatka. Marcy ścisnęło coś na sercu, ale był to objaw szczęścia i wzruszenia. Nie mogła wymarzyć sobie lepszego przyjaciela. Nie dość, że był tu z nimi, to jeszcze założył nowo kupione trampki, by mogli stworzyć swój własny zespół.
Chłopiec wskazał ręką nadchodzącą Marcy i znów objął mocno Masona, główkę opierając na jego ramieniu. Rozczulał ją ten obrazek. Musiała szybko znaleźć sobie inny temat do rozmyśleń, bo czuła jak grzęźnie na niebezpiecznym terenie, który mógłby wciągnąć ją aż za łatwo. Zapisała sobie jednak ten widok, tak na przyszłość.
-Taaak! - Phin wystrzelił rączkę w górę, przeszczęśliwy i uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje szczerbate uzębienie. Marcy roześmiała się, kiwając głową.
- Świetny pomysł. I spokojnie, jeszcze nie zaczęło się, więc akurat zdążyłeś - odparła z uśmiechem, idąc obok niego. Zerknęła w stronę grupki rodziców, z którymi stała przed przyjściem Masona, a ci uśmiechnęli się rozpromienieni. Niektórzy podnosili dyskretnie kciuki w górę, a inni mówili bezgłośnie “gorący”, więc Marcy odwróciła szybko wzrok kompletnie rozbawiona. Grupka ta była jej. Z nimi trzymała się, by nie zginąć samotnie w ciągu tych kilku lat.
- Spoko, wygramy - Phin powiedział poważnie i jeszcze pobiegł do stolika, przy którym rysował.
- Dziękuję - Marcy za to odpowiedziała, zaskoczona, że zauważył. Odruchowo dotknęła prostego kosmyka włosów, rumieniąc się delikatnie. Poczuła się przyjemnie z jego komplementem, który wcale nie był dwuznaczny. Jej długie stanie przed lustrem zostało zauważone przez kogoś, komu chciała się podobać.
W międzyczasie, Phin chwycił obrazek, który przedstawiał jego samego, trzymającego za ręce Masona i Marcy. Oczywiście ludzie byli patyczakami, ale zgodne z prawdą były ich fryzury oraz kolory oczy. Wręczył go Masonowi, uśmiechając się nieco zawstydzony.
-Narysowałem go dla ciebie, proszę.
Kolejna rzecz, która oblała dziś serce Marcy miodem, powodując rozmarzony uśmiech. Pogładziła syna po czuprynie, zerkając na Masona. Chłopiec złapał Marcy za rękę, by następnie wtulić się w nią nieco, ale wciąż uważnie obserwował wujka i jego reakcję.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
-
- Chyba ty wygrasz. Ja mam obawy - rzucił po raz kolejny, naprawdę nie chcąc rozczarować chłopca w przypadku ewentualnej porażki. Ta była mocno prawdopodobna, bo Mason nie miał pojęcia, jakimi prawami rządziły się takie zabawy. Powinien był się podłożyć, żeby innym chłopcom nie było przykro? Albo wręcz przeciwnie wygrać za wszelką cenę, żeby dokopać innym ojcom i pokazać dzieciakom, że to on jako rodzina Phina był najlepszy, żeby młody mógł się tym potem chwalić i szczycić wśród kolegów, zyskując tym samym szacunek ludzi piaskownicy? Nie miał pojęcia i przerażało go to, że mógł zrobić coś nie tak. Żałował, że nie ustalił tego z Marcy przed pojawieniem się w przedszkolu.
- Dla mnie? Naprawdę? - zapytał i uniósł brew, kiedy pochylił się w stronę Phina i odebrał od niego obrazek. Narysowane na nim postaci były łatwe do nazwania, dlatego Mason uśmiechnął się ciepło, przyglądając się wszystkim szczegółom na obrazie. - Masz talent. Chyba powinienem cię kiedyś zatrudnić w moim biurze. Będziemy razem projektować domy, co ty na to? - zaproponował wesoło, podając obrazek Marcy i prosząc, aby przechowała go w jakiejś torebce, żeby nic się nie zniszczyło i nie zgubiło podczas kiedy on będzie wylewał z siebie siódme moty w jakimś wyścigu worków.
- To co? Ruszamy? - zagaił, czochrając włosy Phina i składając na czubku jego głowy krótkiego buziaka w podziękowaniu za prezent, za który oczywiście zamierzał się odwdzięczyć właśnie wypadem na lody czy jakiekolwiek inne jedzenie, na jakie chłopiec i jego mama mieliby ochotę.
- Jak sprawa z samochodem? - rzucił tym razem w kierunku przyjaciółki, mając nadzieję, że jej milczenie spowodowane było urlopem a nie tym, że uniosła się dumą i nie chciała, by woził ją do pracy częściej niż było to konieczne.