WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

#8

Surferska knajpka i Kathrine Wheterby? To nie do końca pasowało, nie w Seattle. Choć szczerze mówiąc, to mniej pasowała do siebie taka knajpa w tym miejscu, niż kobieta, ale już nie doszukujmy się szczegółów. Każdy pomysł na biznes mógł być strzałem w dziesiątkę, a mimo dość specyficznego klimatu, Seattle miało mnóstwo dostępu do wody i pewnie dobry wiatr, ale jednak pierwsze skojarzenia to tropiki, biały piasek, parasole z trzciny i naszyjniki z kwiatów frangipani. A brunetka bardziej pasowała do porcelanowej zastawy, niż piasku na stopach, lecz trzeba było jej to wybaczyć. Ten typ tak miał, choć nie wiązało się to z przysłowiowym... coż, kijem w tyłku. Nie była sztywna, potrafiła się dopasować do sytuacji.
A skoro już do tego zmierzamy... To skoro jej córka obchodziła szóste urodziny, to trzeba było coś wspaniałego dla niej przygotować! Jej koleżanki i koledzy takiego miejsca również nie docenią, dla nich trzeba by zorganizować jakaś salę zabaw czy coś takiego, ale pozostaje jeszcze drugie przyjęcie, dla rodziny. Niby gośćmi mieli być dorośli, ale nie można było zapomnieć o gościu honorowym! Jakiś rodzinny, nieco tematyczny obiad w takim miejscu jak to mogło zyskać przychylność solenizantki.
-Nie, dziękuję. Byłam umówiona z managerem, choć jestem kilka minut za wcześnie. Mogłabyś go poprosić?-zapytała z lekkim uśmiechem kelnerkę, która podeszła do stolika, który zajęła. Padło pytanie o podanie karty, lecz Kathrine nie przyszła tutaj na obiad, tylko w innym celu. Ktoś jej to miejsce polecił, więc nie musiała tak naprawdę sprawdzać, czy przypadkiem się nie zatruje, czy coś w tym stylu. Może wydawała się być sztuczna i dość sztywna, ale już przez przesady, okej?

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie oszukujmy się - choć interpretacja to już o wiele mniej optymistyczna - każdy pomysł na biznes mógł być, równie dobrze, strzałem w stopę [a jak tu, - no, jak, Blue? - niby surfować bez stopy?]. I pewnie Bluejay Krzyzanowski, mimo całej swojej wrodzonej tendencji do ryzykanctwa, w życiu nie zdecydowałby się na otwarcie podobnego lokalu - już nawet nie tyle w Seattle, co w ogóle - gdyby wiedział, co robi.
Składało się tak jednakże - szczęśliwie lub nie, zależnie, jak zawsze, od przyjętej perspektywy - że biorąc pożyczkę, podpisując kontrakt z właścicielem przybrzeżnego budyneczku, i krytycznym okiem oceniając kolejne plany prezentowane mu przez architekta wnętrz, surfer zwyczajnie nie miał pełnej świadomości skali przedsięwzięcia, za jakie się zabiera. Prawda, prawda, pracował kiedyś w knajpie - i to nie, żeby tam krótko! przez lata całe, po obydwu stronach baru, a czasem i w biurze, wśród rachunków i list zamówień, jeśli wymagały tego okoliczności - ale nigdy w roli... jak to Katherine zgrabnie określiła? Managera?
No, właśnie.
Identyfikowanie się z tym dumnym terminem - a co dopiero, gdy komuś przyszło do głowy określać go mianem "właściciela" - nadal nie przychodziło blondynowi naturalnie. Ba, czasem wręcz, słysząc, że ktoś na managera właśnie czeka, odwracał się przez ramię, jakby w celu sprawdzenia, o kim to może być mowa? I dopiero potem, z miną ździebko niewyraźną, konstatował, że... O, ojej, ojejku.
To o nim? Chyba? To jego ktoś szuka?
Podobnie było i teraz, gdy - przyczajony za barem, pochylony nad listą remanentową, zawiłą i niejasną dlań niczym mapa skarbów dla łowcy przygód u początków pierwszej ze swych eskapad - jednym tylko uchem podłapał słowa wypowiadane przez ciemnowłosą przybyszkę. Przez chwilę wahał się, dopiero potem podniósł głowę ostrożnie, utkwiwszy spojrzenie błękitnych tęczówek w kobiecie. Zmarszczył brwi.
Z managerem? A czy on zatrudniał ostatnio jakiegoś managera? Na liście pracowników - (za) krótkiej póki co, zwłaszcza w obliczu wzrastającej popularności Blue Surf Cafe - nie widniał pod tym tytułem nikt, oprócz...
- Och, to chyba o mnie chodzi! - zawołał, odruchowo ocierając dłonie w barowy ręcznik; wciąż były jeszcze ciut wilgotne od przerzucanych przed chwilą przez Blue kostek lodu. Zamknął skomplikowany folder, i z niemałym poczuciem ulgi wysunął się zza kontuaru, ruszając na spotkanie z Katherine.
Zapytany o wstępne wrażenie, z pewnością nie nazwałby jej sztywną. Fakt faktem jednak, na pierwszy rzut oka kobieta nie przypominała raczej stałych bywalców restauracyjki Krzyzanowskiego - swoją prezencją zawyżając tak średnią wieku (Blue Surf, zwłaszcza teraz, w okresie wakacji, stało się niezwykle popularne wśród studentów college'u i świeżych absolwentów lokalnego uniwersytetu), jak i poziom czystości (w przeciwieństwie do większości gości, sprawiała wrażenie, jakby dopiero co wyszorowała się drogim, ekologicznym mydłem, a nie tarzała w piasku i trawach morskich przez ostatnie trzy godziny) klienteli.
Im bliżej Katherine się znajdował - zmierzając w jej stronę swoim zwyczajowo niespiesznym, nonszalanckim nieco krokiem - tym bardziej cieszył się, że tego dnia włożył (nadludzki) wysiłek w przeprasowanie błękitnej koszuli.
Uśmiechnął się przyjaźnie, przystając przy zajętym przez Wheterby miejscu.
- Hej - wyciągnął doń rękę: mocny, szczery uścisk spracowanej dłoni, w paru miejscach pooranej małymi blizenkami nabytymi w procesie szlifowania desek surfingowych - Bluejay. Blue. To chyba mnie szukasz? Odpowiadam tutaj...
Za wszystko, Jezu Chryste!
- Za eventy, między innymi. A ktoś mnie... erm... chyba informował... - zawahał się, w nadziei, że nie myli Kath z kimś innym, popełniając tym samym spektakularną gafę - Że chciałabyś coś tu u nas zorganizować?

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Każdy pomysł na biznes mógł być strzałem w stopę, lub w dziesiątkę. Nawet jakby ta surferska chatka miała być postawiona na Hawajach. Przecież często dzieje się tak, że jedna knajpa prosperuje idealnie, wręcz kolejki się do niej tworzą, a ta po drugiej stronie ulicy świeci pustkami. Sam pomysł to nie wszystko, musi być wykonanie, dobre zaopatrzenie dobry barman/kucharz. DJ też by się pewnie przydał. A jeśli ktoś taki, jak Katherine, czyli osoba, która niemal na pewno nie zauważyła jej przypadkiem, a jednak zdecydowała się tu wpaść. I to nie na kawę, ale zabrać ze sobą rodzinę! To musiała być dobra fama miejsca, plotka, która mówiła, że jest to ciekawe miejsce, inne niż wszystkie.
Wheaterby na pewno nie wyglądała jak przeciętny surfer, a jednak nie czuła się aż tak nie na miejscu, gdy przekroczyła próg. Na pewno miał wpływ na to jej outfit bo przyszła w letniej sukience, a nie garsonce i szpilkach - a takie rzeczy również zdecydowanie znajdowały się w jej garderobie.
Kobieta nie miała większego pojęcia, czy rozmawiała z włąścicielem, czy z managerem. Zwłaszcza, że w wielu przypadkach właścicielem była osoba, która posiadała dany przybytek, tylko nadzorowała, podejmowała decyzje i opłacała faktury i pracowników. A manager był znacznie bardziej zaangażowany w życie knajpy, więcej wiedział, podejmował bieżące decyzje i tak dalej. To właśnie dlatego takie określenie padło w krótkiej rozmowie z kelnerką.
-Hej, Kathrine Wheaterby. Kontaktowaliśmy się przez maile, prawda?-zagadnęła. Bo to nie tak, że wpadła z ulicy, bo się jej miejscówka się spodobała i postanowiła zapytać o rezerwację. Zapowiedziała swoją obecność, aby o danej porze było z kim rozmawiać.
-Nie nazywajmy tego żadnym eventem!-machnęła dłonią z rozbawieniem, bo to pewnie chodzi o rezerwację jednego większego stolika, a nie całej głównej sali! -Tak, chciałabym zrobić rezerwację na rodzinne spotkanie z okazji 6 urodzin córki-wyjaśniła. Miała nadzieję, że to wystarczy, aby Blue się nie przestraszył, że to ma być jakiś kinderball, bo solenizantka będzie jedyną postacią poniżej 18 roku życia. -Myślę, że to miejsce ma potencjał i nie będzie nudnym spotkaniem przy kawie-wyjaśniła. Na pewno były to miłe słowa dla właściciela, ale cóż, Krzyzanowski zawsze mógł się na coś takiego nie zgodzić.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, miejsce z pewnością było inne niż wszystkie - sam właściciel (a przy tym także i manager, barman, DJ - o ile oczywiście za didżejowanie uznać można by odpalanie misternie skomplikowanych składanek zachowanych na Spotify, sprzątacz i, jeśli zajdzie taka potrzeba, animator zabaw dziecięcych w przeznaczonym ku temu kąciku lokalu) nie był tylko jeszcze pewien, czy w pozytywnym, czy raczej negatywnym sensie. Otworzył przecież Blue Surf Cafe tak niedawno, że za wcześnie było, aby wyciągać wnioski względem powodzenia czy też totalnej klęski lokalu. Na razie był w stanie stwierdzić tylko tyle, że...
No cóż, działo się. Działo się od rana, do nocy.
Poczynając od dostaw - a pierwsze przychodziły czasem już o piątej rano, przez prowadzone zazwyczaj ad hoc rozmowy kwalifikacyjne z potencjalnymi członkami zespołu, po radosną twórczość, jakiej oddawał się za barem, gdy nie było nikogo innego, kto mógłby się tym zająć... Knajpka zajmowała cały jego czas, całą jego uwagę i prawie całe wnętrze serca. Obowiązki związane z aktywnością w lokalu wypełniały też plan bluejay'owego dnia po brzegi - nawet zatem, jeśli Kath wpadłaby tu totalnie bez zapowiedzi, rezerwacji i jakiekolwiek wcześniejszego kontaktu z blondynem, szanse, że dałaby radę z nim porozmawiać - były ogromne.
I dobrze, myślał sobie Blue. Bardzo dobrze. Taki wir akcji i obowiązków odciągał przynajmniej jego atencję od rzeczy, które w innym razie spędzałyby mu czas z podpuchniętych niewyspaniem powiek. Tymczasem - nawet gdyby chciał pozamartwiać się trochę wszelkimi prywatnymi dylematami (jakiś cholerny masochista z niego, czy co!?) , które ostatnimi czasy serwował mu los... zwyczajnie nie miał kiedy.

- Tak, Katherine, jasne! - odchrząknął, mając nadzieję, że nie wypadło to jak jakieś przeklęte faux pas. Ilość imion i nazwisk, z którymi się ostatnimi czasy stykał, przekroczyła chyba limity jego zdolności zapamiętywania. Miał jednak nadzieję, że brunetka nie uzna tego za jakiś przesadny afront. Teraz... Teraz już pamiętał doskonale! W końcu nieczęsto - zważywszy na charakter Blue Surf, ściągającego głównie klientelę stworzoną z pasjonatów surfingu, w raczej chłodnych i deszczowych realiach Seattle wygłodniałą słonecznych, tropikalnych akcentów (nawet, jeśli zawartych tylko w drinkach i kilku deskach składających się na dekorację tutejszych wnętrz) - zdarzało się, by ktoś chciał organizować w jego przybytku urodziny dziecka.
No, dobra. Nigdy się nie zdarzało.
Ale, im więcej Bluejay o tym rozmyślał... W sumie, to czemu by nie? Jego restauracyjka z pewnością była na waszyngtońskim rynku nowością - z potencjałem więc, by zaintrygować dorosłych gości, a jasne, przestronne przestrzenie i miniaturowa sztuczka plaża (plażyczka, raczej, jeśli bawić się w puryzm leksykalny...) mogły stać się dla kilkuletniej solenizantki ciekawą atrakcją.
- Uff, kamień z serca! - uśmiechnął się serdecznie; myśl, że nie musi przejmować się wizją organizowania tutaj spędu na pięćdziesiąt osób, faktycznie przyniosła mu nieco ulgi - O ilu gościach myślałaś zatem, Katherine? Chętnie pokażę ci wszystkie możliwe opcje - gestem dłoni wskazał na załom szpaleru rustykalnych drewnianych kolumienek, oddzielających jedną część wnętrza od drugiej - Stoliki w razie czego możemy dowolnie przestawiać, zestawiać, i tak dalej. Nie ma rzeczy niemożliwych - zapewnił, a potem cmoknął cicho - W międzyczasie, pozwól, że zaproponuję ci chociaż coś do picia? Powiedz tylko, czy to już pora na coś alkoholowego... - w tym zawodowym amoku, w którym aktualnie trwał, nie był nawet do końca pewien, która była godzina... - Czy zostajemy przy czymś zeroprocentowym!

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Patrząc na to, ilu było tutaj klientów, to na pewno trzeba było nazwać to przedsięwzięcie pozytywnym, odnoszącym sukcesy. Choć na razie można to było nazwać krótkofalowym sukcesem, ale to dobrze zapowiadało. Wbrew pozorom, miłośników wody było sporo, kolorowe drinki były... A jak będzie trzeba, to i będzie można coś fajnego dla dzieci wymyślić, jakieś pirackie imprezy urodzinowe, poszukiwanie skarbów i tak dalej. Rodzice potrafili wydać naprawdę niebotyczne kwoty, nie tylko po to, aby dzieci były zadowolone, ale aby także pokazać znajomym, jak dobrym, kreatywnym i pomysłowym się jest rodzicem. Choć to oczywiście tylko w porach, kiedy nie wśród klienteli sporo mężczyzn, popijających trzecie lub piąte piwo. Tak na wszelki wypadek!
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Blue może nie miał wyboru i po prostu nie mógł sobie pozwolić na to, aby myśleć o prywatnych sprawach, a brunetka robiła to z wyboru. Również prowadziła własny biznes, ale nie był aż tak wyczerpujący. Jednak gdy potrzebowała, to mogła się tam zagubić. I również w inne sprawy, takie jak właśnie zorganizowanie imprezki dla córki.
Jak na razie Krzyzanowski sprawiał naprawdę dobre wrażenie. Nie wspaniałe, nie niepowtarzalne, ale naprawdę dobre. Jeśli byłby znudzonym człowiekiem, który jedyne co robił, to czekał na potencjalnego klienta, nie robiąc w międzyczasie absolutnie nic, to raczej nie świadczyłoby o nim zbyt dobrze. A jak coś się dzieje w knajpce, czy tam barze, to świadczy o niej dobrze. Czasem trzeba grać pozorami, może akurat uda się kogoś przekonać. A może na przykład samego siebie? To już zawsze coś!
-Myślę że 8. może 10. I pół, oczywiście-dodała po sekundzie zawahania. To pół, to oczywiście miało być jedyne dziecko na herbatce dla rodziny, czyli solenizantka. Cała reszta to mieli być dziadkowie i wujkowie, którzy jeszcze nie dorobili się potomstwa.-Jasne, chętnie się napiję. Może sok?-zapytała, bo ostatnie co chciała zrobić w tym momencie, to sprawiać kłopoty i zamieszanie. To nie było w jej stylu.-Mam nadzieję, że nie miałbyś nic przeciwko temu, abym przyniosła tort, czy jakieś ciasto, prawda?-cóż, mogła zapłącić za napoje, również alkoholowe, przekaski i tak dalej, ale szczerze mówiąc, nie wierzyła w to, aby bar surferski był w stanie zapewnić dobry tort, sorry Bluejay. (#notsorry)

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może zamiast proponować Katherine możliwość zorganizowania w Blue Surf imprezy dla jej córki, Krzyzanowski powinien po prostu od razu zasugerować jej dołączenie do restauracyjnego zespołu? W roli eventowego managera chociażby, czy innego - jak zwał, tak zwał - Dyrektora do Spraw Kreatywnych; jednym słowem: kogoś, kto zająłby się wszystkim, co skupionego głównie na surfingu i, ewentualnie, mieszaniu z sobą tequili, limonki i brązowego cukru blondyna zdawało się zwyczajnie przerastać. Jakby się nad tym lepiej zastanowić, Bluejayowi pewnie opłacałoby się nawet odstąpić kobiecie większą część własnej wypłaty (choć, spoglądając na styl, prezencję, i jakość noszonych przez nią tkanin, nietrudno było się domyślić, że ubóstwa raczej nie doświadcza), w zamian za odrobinę wsparcia przy promocji nowo otwartego lokalu... Wystarczyło bowiem prześledzić raptem kilka jej prostych myśli, by z łatwością skonstatować, że brała pod uwagę takie pomysły - już choćby myśląc o pirackich imprezach i poszukiwaniu ukrytych kosztowności - które Krzyzanowskiemu w życiu nie wpadły by do głowy.
Nie miał jednak, oczywiście, pojęcia, że siedzi vis a vis osoby zdecydowanie lepiej niż on zorientowanej w potrzebach rynku konsumenckiego - nie wygłupiał się zatem z propozycjami potencjalnego partnerstwa, a tylko skinął głową, prędko obracając pomiędzy barem, a zajmowanym przez nich miejscem przy stoliku. Przesunął w stronę Kath wysoką, zroszoną kropelkami wody szklankę po ozdobiony plastrem pomarańczy brzeg wypełnioną świeżym sokiem. Sam zadowolił się porcją zwyczajnej wody - choć gazowanej, z lodem, limonką, w ramach odrobiny rzadkiej ekstrawagancji.
- Damy radę! - zapewnił, wymownie kierując spojrzenie od jednego krańca sali, do drugiego. Blue Surf nie było może największym z przybytków na restauracyjnej scenie Seattle, ale z pewnością nie groziło ciasnotą - wysokie stropy i jasne wnętrza dawały komfort sprzyjający organizowaniu imprez większych, niż trzyosobowe ("trzy osoby? a co to za impreza?", spytałby ktoś, choć Ktoś inny mógłby się żachnąć, że "cholera, troje to już tłum"). Upił łyk wody, przyglądając się rozmówczyni.
- Jasne, oczywiście, możesz przynieść tort, czy cokolwiek chcesz - potaknął odruchowo, nim zdążyłby się porządniej zastanowić. Potem odchrząknął jednak krótko, przypomniawszy sobie o niepisanych zasadach, jakie postanowił narzucić w swojej restauracji - Jest tylko jeden szkopuł. Nie wiem, na ile... Hm, na ile będziesz w stanie na to przystać. Otóż, widzisz... W Blue Surf staramy się być tak przyjaźni planecie, jak tylko się da - podświadomie, acz wymownie, obrócił w palcach ekologiczną, biodegradowalną słomkę do napojów wykonaną z jakiegoś ultra-dziwnego tworzywa z gatunku łusek po ziarnach kukurydzy, czy innych eko-odpadów... - A więc wszystko co tu podajemy, i wszystko, co przynosić mogą organizujący u nas swoje imprezy goście... Cóż - splótł ze sobą dłonie, ciekaw reakcji potencjalnej klientki - Musi być wegańskie.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Nie da się ukryć, że Katherine miała pewną przewagę nad Blue w tym temacie. Zorganizowała znacznie więcej przyjęć urodzinowych, a na jeszcze większej ilości ich była. Także miała pewne pojęcie co dzieci lubią i parę pomysłów by jej wpadło do głowy. Krzyzanowski chyba, bo Kath nie wiedziała tego na pewno, a zapytać nie wypadało, nie miał dzieci i nie miał doświadczenia. Nie chodziło o jakąś tajemną wiedzę, doświadczenie zdobyte z rąk najmądrzejszych, a po prostu o świadomość, jak dzieci myślą, co lubią i tak dalej. Może brunetka mogłaby podrzucić dziecko na parę godzin w ramach szybkiego szkolenia, co można zrobić w tej knajpie pod kątem dzieci? Ale z drugiej strony... Po co, skoro przedszkolaki zdecydowanie nie były targetem Blue Surf? Można zacząć od wydrukowania kilku kolorowanek i kupienia paczki kredek, to już było coś!
-Dzięki-powiedziała przesuwają szklankę na bok, po tym jak się napiła z niej. Pewnie mogłaby wiele, ale jej się najzwyczajniej w świecie nie chciało. Po to zdecydowała się zrobić imprezę dziecka w barze, aby nie musieć się sama wszystkim zajmować. Miała sporo na głowie, swój biznes, rodzinę, prywatne rzeczy. Średnio by się nadawała w tym momencie na wspólnika, albo pomocnika. Jednak wiedzą mogła się podzielić za darmo... A właściwie za szklankę soku. Na pewno nie obrazi się, ani nawet nie poczuje się urażona, jeśli właściciel to, co teraz usłyszy, czy ustali z nią na temat ich imprezy, wykorzysta w przyszłości i trochę na tym zarobi. Niech chłonie, zapisuje i robi niewinną minę, to się naprawdę nie wyda.
-Rozumiem, zero plastiku i tak dalej. Tak trzymać!-powiedziała. Może nie miała świra na tym punkcie (bo plastik naprawdę ułatwiał życie!), hejtowała papierowe słomki do picia (na szczęście były inne alternatywy, szkło, metal, bambus i tak dalej) a nawet sama robiła w recyklingu! W końcu dawała życie starym przedmiotom, szukała w nich tego coś i sprzedawała dalej. Mowa tu co prawda o antykwariacie, ale liczy się fakt.
-Wegańskie, hm...-powiedziała, nieco skonfundowana. Z wegetariańskim ciastem nie miałaby żadnego problemu (bo nie będzie w nim ani mięsa, ani ryby!), ale z wegańskim już trudniej, bo jednak masło, jajka i śmietana to podstawa tortu! Na pewno są jakieś zamienniki, ale z nich nie korzystała, więc nie potrafiła pewnie zrobić dobrego tortu dla dziecka. Najwyżej zamówi u kogoś, kto się na tym zna. A może oszuka Krzyzanowskiego i powie, że ciasto jest wegańskie, kiedy nie było?-No, to może być problemem. Wiesz z czego się robi torty, nie?-zagadnęła, tak na wszelki wypadek. Nawet nie wpadła na to, że ten może sobie z niej żartować!

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Och, ależ gdyby spytała, odpowiedziałby jej szczerze, natychmiast, i bez skrępowania: nie tylko nie miał potomstwa, ale też nie był wcale taki pewien, czy kiedykolwiek chciałby się dorobić własnego narybku (jak to pieszczotliwie o się o dzieciach mówiło niekiedy w jego surferskich kręgach).
Bynajmniej nie dlatego, że dzieci nie lubił. O, wręcz przeciwnie. I ubolewał może nawet w jakimś sensie, że żadne z jego rodzeństwa - choć najstarszemu jego bratu właśnie stuknęła czterdziestka, a i Linden była w takim wieku, w którym może wypadałoby, choćby wstępnie, pomyśleć o macierzyństwie, zwłaszcza, jeśli myśli się o potomstwie biologicznym - nie miało (jeszcze?) własnych pociech, na których to mógłby pożytkować zasoby swojej opiekuńczej energii. Nigdy po prostu - choć żyjąc na Bali funkcjonował czasem jak jakaś hybryda figury ojca, wychowawcy i fajnego, starszego brata dla całej zgrai lokalnych dzieciaków stęsknionych atencji i zainteresowania jakiegokolwiek dorosłego - nie widział w sobie szczególnie obiecującego materiału na ojca. On, w końcu? Ten, który nadal nie potrafił się nauczyć, że naprawdę istnieje logiczna przyczyna, dla której czerwonych skarpetek nie należy raczej prać z białymi koszulami, a wszelkie rośliny doniczkowe - tak, nawet te, co to rzekomo odporne były na susze i niedobory - potrafił na wiór wysuszyć w tempie ekspresowym?
Cóż, przynajmniej na tyle miał (samo)świadomości, że wiedział, że może - nim by mu do głowy strzeliło poszerzać szeregi rodu Krzyzanowskich - wypadałoby się nauczyć chyba odpowiedzialności za samego siebie.
A do tego, z drugiej strony, jakoś szalenie się póki co nie kwapił.

Inna sprawa, że to wcale nie czyniło z niego jednoznacznie jakiegoś furiata, z którym absolutnie, nigdy i pod żadnym pozorem nie należało zostawiać dzieci. Ależ wręcz przeciwnie! Cały paradoks polegał na tym - o czym przynajmniej póki co sam Blue był przeświadczony - że o wiele łatwiej przychodziło(by) mu dbać o dzieci cudze, zwłaszcza, jeśli istniały dla tego dbania jakieś ramy czasowe (preferencyjnie: jedno, czy dwa popołudnia, parę godzin w oceanie, czy właśnie, a jakże, okres trwania kinderbalu), niż te własne, o które troszczyć miał by się dwadzieścia-cztery-godziny-na-siedem. O rodzicielstwie mógł więc z Kath pogadać tylko czysto teoretycznie, i to pewnie jeszcze w dość oderwany od rzeczywistości sposób.

Ale o tortach? O, to już co innego.
- No pewnie! - uśmiechnął się półgębkiem, wzruszywszy ramionami jakby Wheterby zadała mu najoczywistsze z pytań pod (skrytym akurat w ciężkich, pierzastych obłokach) słońcem - Z mąki, jajek, masła, mleka... - wyrecytował grzecznie. Dobra, oczywiście można było powiedzieć, że sam wychowywał się w wegetariańskiej bańce - w domu Krzyzanowskich bowiem, jak na post-hippisowską familię przystało, mięsa i owoców morza nie dało się uświadczyć odkąd Blue tylko pamiętał. Nie znaczyło to jednak, że był aż tak wyjęty z rzeczywistości, żeby totalnie nie zdawać sobie sprawy z najpopularniejszych ingrediencji używanych w procesie tworzenia jakichkolwiek popularnych wypieków, a już z całą pewnością - tortów urodzinowych, zwłaszcza zaś takich, które skradłyby serce kilkulatki (czyli, zapewne, z tortem, kremem i szlaczkiem kolorowego cukru). Absolutnie nie dziwił się więc początkowej rezerwie, z jaką potencjalna klientka odniosła się do jego wymogu - Ale nie tylko. Wiesz, wszystko da się czymś zastąpić i przysięgam, że jeśli ktoś wie, co robi, to naprawdę nie da się poczuć różnicy... Na niekorzyść dzieła. Wręcz... wręcz przeciwnie! - zapewnił, zastanawiając się jednocześnie, czy brunetka zaczyna go już w myślach przyporządkowywać do kategorii wege-terrorystów, czy trochę mu jeszcze brakuje - No, w każdym razie... Jajka można zastąpić siemieniem lnianym albo musem jabłkowym, krem da się zrobić z mleka owsianego albo kokosowego, zamiast białek jajek można użyć aquafa... No, wiesz, wody z ciecierzycy - rozpędził się (czy "rozmarzył" wręcz, troszeczkę!) - A reszta to standard. Cukier, lukier i naturalne barwniki spożywcze są, na całe szczęście, produktami w pełni roślinnymi - dopiero teraz, po chwili gestykulacji tak żywej, jakby dosłownie robił tutaj ten wspomniany tort, uspokoił się wreszcie, lustrując rozmówczynię badawczym spojrzeniem. Totalnie już ją spłoszył? Czy może wręcz przeciwnie!? - To z-znaczy... No, wiesz, doskonale zrozumiem, jeśli jednak ten wymóg cię odstraszy. Mówię tylko, że znam w Seattle parę osób, które mogłyby podołać temu przedsięwzięciu.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Nie posiadanie ani dzieci, ani chęci na nie nie musi świadczyć o tym, że nie wie się, co one lubią i jak się z nimi obchodzić. W końcu na jakiejś podstawie się takie a nie inne przekonanie wybudowało. Nie wiadomo i naprawdę nie wypada pytać, dlaczego ktoś nie chce dzieci. Jednak nikt nie odpowiedziałby "bo w filmach i serialach są przedstawiane jako takie, co się drą". No nie, z resztą... Nieważne. W tym momencie liczyło się to, czy Krzyzanowski chce sprawić, że jego knajpa będzie odrobinę bardziej dzieciolubna i będzie czerpał z tego, co Katherine powie na głos, szykując urodziny swojej pierworodnej, czy nawet w ich trakcie, czy blondyn uzna to za wypadek przy pracy i postawi na wejściu znak, że osobom poniżej 13 roku życia i 140 cm wzrostu wstęp wzbroniony. Skoro to był jego pierwszy raz, kiedy klientelę łatwiej będzie przeskoczyć niż zauważyć, wiele może się wyjaśnić co do pirackiej przyszłości Blie Surf Cafe. Nawet jeśli miałaby to być daleka przyszłość, bo zawsze będzie coś innego do zrobienia, niż wprowadzenie kolorowanek i frytek na kolorowym talerzyku do menu.
Za to torty i inne wypieki.... Tutaj Katherine również miała do powiedzenia. Pochodziła z kulinarnie uzdolnionej rodziny, gdzie rodzice i brat bliźniak byli szefami kuchni. Ona niestety tego talentu nie odziedziczyła, ona sprawdzała się za to przy pieczeniu. Jednak jej popisowe dzieło, czyli szarlotka była niestety niesamowicie niewegańska, bo ociekająca masłem i z bezą zrobioną z kurzych jaj, a nie jakiejś odżywki w płynie. Niestety. A Bluejay niech tylko się ślini na samą myśl, bo była naprawdę, naprawdę dobra.
-Na pewno da się to zrobić, w to nie przeczę-tak naprawdę, to wiedziała, że są osoby, czy wręcz pracownie, które się specjalizują w pieczeniu brownie z buraka, tortu z batatów i tak dalej. I brunetka była naprawdę wyrozumiała i poszła by na to.-Nigdy takiego nie piekłam, ale to jest do przeskoczenia-stwierdziła. Świat by się nie zwalił, gdyby zamówiła tort, zamiast spędzaj wielu godzin, aby sama go zrobić a wciąż wydawał się być idealny.
-Generalnie nie neguję tego, choć jest jeden mały problem. Dziecko.-powiedziała dość tajemniczo. -Dzieci na kilometr wyczują, że to nie jest prawdziwa śmietana i tak dalej. Matkę oszukasz, dziadka oszukasz... Dziecka nie oszukasz-serio, gdyby chodziło o imprezę dla dorosłych to by spytała o to, czy ma kogoś do polecenia (może to była taka symbioza, on zabrania przynoszenia niewegańskich tortów i otrzymuje część utargu z vegańskiej cukierni). W przypadku posiadania dziecka, to jednak inna sprawa. Bardziej skomplikowana, bo wiadomo, że dzieci lubią to co niezdrowie, a świecące w ciemności napoje (a ka, mountain dew) były najlepszym, co człowieka w życiu spotkało.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blondyn uśmiechnął się; a było to jak promyczek słońca wyłaniający się zza horyzontu ust ściśniętych dotychczas w wąziutkiej linii. Przecież – broń Boże – nikt nie mówił tu nic o oszukiwaniu dzieci. Wręcz przeciwnie. Wraz z biegiem lat Bluejay szczerze doceniał fakt, że jego rodzice otwarcie uświadamiali go w temacie różnorodności świata. I o tym, że alternatywy nie są znowu żadnym złem koniecznym. Alternatywy mogą być, tak po prostu dobre i… smaczne.
Pewnie, zawsze jest jakiś wybór. Wiesz, możemy poszukać takich przepisów, które wcale nie będą konkurować z klasycznym tortem, a po prostu… podbiją serca dzieciaków w zupełnie inny sposób. No, albo po prostu zjecie go u siebie w domu. Generalnie to wasza decyzja. Niemniej, z bólem serca, Kath – choć jesteś absolutnie cudowną i uroczą kobietą… – Za przedramię pochwyciłby ją najchętniej. Ze smutkiem równie jawnym, co szczerym; zagubionym gdzieś w nurcie rwącego potoku błękitnych tęczówek. – Co do zasad, muszę pozostać im wierny. – Bo to nie żadna symbioza przecież, ale postanowienia, które swoje źródło znajdowały na gruncie etycznym. Krzyzanowski wychodził z założenia, że krowa lepiej prezentuje się na łące, niż na talerzu. Nawet, jeśli na rzeczony talerz nie ładowała się dosłownymi raciczkami, ale tym, co ku uciesze własnych podniebień podbierało się łaciatym przyjaciołom, napastując ich wymiona.

Poza tym, zawsze wydawało mi się, że dzieci to przede wszystkim wzrokowcy. Nie bójmy się tego powiedzieć. Wystarczy dodać trochę barwników spożywczych – i, proszę bardzo, walory smakowe magicznie wyrastają do rangi nieba w gębie. – To prawda, że na dzieciach się nie znał; ale oczywiste było przecież, że ich wyobraźnię spożytkować dało się w wygodny całkiem sposób. Sprytni rodzice mieli łatwiej w życiu (i dobę dłuższą, przy okazji – bo nie musieli wykłócać się o wegańskość tortu w wegańskiej kawiarni).

Zaufaj mi, Kath. Zaufaj mi – zwraca się jeszcze do niej, odstępując na kroków parę. Wraca też za barową ladę, krząta się chwilę, w palcach obraca kolorową miniaturę parasolki.

W każdym razie, jeśli jesteś w stanie przystać na tę wegańską mękę, to… o jakim terminie właściwie mowa? – Zastukał palcami o blat.

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Oszukiwanie dziecka nie było niczym... cóż, złym, ani niespotykanym. Czasem kłamstwo, nawet lekkie było jedyną opcją, aby wychowywać je w spokojny, zgodny sposób. Czym się różniło kłamstwo o wróżce zębuszce od kłamstwa, że brukselka to nie jest warzywo. Rodzicielstwo nei było łatwo i trzeba było wybrać swoje bitwy, bo nie da się walczyć na wszelkich frontach, bo nawet taki mały człowieczek ma siłę rażenia niczym mały czołg i tak naprawdę był w stanie pokonać rodzica sposobem. Jak nei wiedzą i prawdą, to swoim rykiem, sianiem terroru i tak dalej. Daleko jej było do superniani, czy innego specjalisty od parentingu, ale obsługę swojej córki w miarę opanowała. Najprawdopodobniej tylko i wyłącznie jej obsługę.
-Jasne, trzeba by coś pokombinować-przytaknęła. Cóż, na pewno nie należała do osób, które by się wykłócały i mówiły, że to dyskryminacja, że straci klientów, że ona mu taki negatywny komentarz wystawi, że Krzyzanowski może już pakować manatki, bo nikt go nie odwiedzi. Pewnie, z jej znajomych pewnie nie, ale cała rzesza eko świrów ustawi się do niego w kolejce. W końcu są ludzie, którzy fakt, że stostują dietę wegańską wykorzystują do tego, aby czuć się lepszym od innych. Czy mieli do tego prawo? Tak, ale sensu nie miało to najmniejszego.
-To może sprawić, że dziecko spróbuje.-zaśmiała się. Znała swoją córę, wiedziała na co może sobie przy niej pozwolić, co zrobić, aby to wciaż były jej urodziny i była z nich zadowolona. Gdyby chodziło o jej urodziny, czy imprezę dla męża, to rozmowa wyglądałaby na pewno inaczej. -Muszę to przemyśleć...-powiedziała tylko, również podnosząc się od stolika, przy którym do tej pory rozmawiali. Nie, że puściła focha, ale wyczuła, że ta rozmowa zbliża się do końca, niezależnie, jakie odczucia miał Blue, a jakie ona sama. -W następną niedzielę. Albo sobotę? Ewentualnie piątek-powiedziała. Zupełnie jakby to było lepsze stwierdzenie, niż "następny weekend". Cóż, chciała pokazać, że jest też dość elastyczna. W końcu czasem restauracje nie robią rezerwacji w środku weekendu, albo mają już inne plany. -Dałoby radę? Jak coś, to bym potwierdziła w ciągu kilku dni...-dodała, mając na myśli ten nieszczęsny, wegański tort.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sam Bluejay, którego w dzieciństwie najróżniejszymi formami fałszu - dobrem jego, rzecz jasna, raz po raz się wymawiając - faszerowano mniej więcej tak, jak małych niejadków faszeruje się herbatnikami, ćwiartkami banana i innymi rzeczami, na które większość dzieci nie zakręci raczej nosem - miałby w tym temacie chyba inne zdanie. Nastroszyłby się, po argumenty własną wczesną traumą dyktowane. Wytłumaczył jak to boli, gdy się oszukaństwo dane zwęszy i odkryje.
No bo... cóż z zaufaniem wtedy się dzieje!? I jakie wzorce na przyszłość w psychice dziecięcej powstają!?
Chryste, ależ by z nią wszedł w nadętą polemikę! Gdyby wiedział. No, i gdyby czelność miał przy tym - z pokorą jednak przyswajał fakt prosty, lecz jakże znaczący. Sam nie był rodzicem. Pedagogiem? Tak, to już inna sprawa. Na emeryturze, od niedawna, wprawdzie, lecz jednak w bojach z drobnicą wszelaką wprawionym. Potrafił jednak pokornie uszy spuścić po sobie, i przyznać się do faktu dość oczywistego - ale takiego jednak, który wiele osób zdawało się po prostu totalnie przegapiać: łatwo było robić z siebie eksperta od wychowania dzieci, gdy się te dzieci widywało nawet regularnie, ale na krótkie tylko okresy czasu. Wychowywanie potomstwa na pełen etat rządziło się zupełnie innymi prawami i, nawet w odbiorze kogoś tak skłonnego do obstawania przy swoich ideałach i racji, jak Blue, na ten temat wypowiadać się powinny były tylko osoby, które sztukę tę poznały w praktyce.
Stulił więc, brzydko mówiąc, pysk, i zdusił w zarodku wolę, by się trochę powymądrzać.
- Jasne, że tak - zgodził się prędko. Nie był jednym z tych restauratorów - cóż, może przy tym ze stratą dla samego siebie - którzy zaczęliby w tym momencie napierać na natychmiastową decyzję, strasząc potencjalnego klienta, że później miejsc już nie będzie, czy używając innych form szantażu - Przemyśl sobie wszystko na spokojnie, porównaj może też z innymi ofertami... - poradził - I daj znać gdy będziesz gotowa, Kath. Potrzebujemy dwóch, trzech dni wyprzedzenia, by tu wszystko ogarnąć. A z tych dni, które wymieniłaś, sobota i niedziela brzmią zupełnie w porządku!
Wyczytał z gestów kobiety, że ich spotkanie faktycznie chyli się już ku końcowi. Idąc w jej ślady, wstał z miejsca, gotów, by uścisnąć jej dłoń na pożegnanie. I wtedy właśnie - nagły przebłysk geniuszu!
- Hej, Kath! - zawołał, palnąwszy się leciutko w czoło w irytacji na samego siebie, że też wcześniej nie wpadł na podobny pomysł - Jeszcze jedno. Słuchaj - może bym ci zapakował na wynos małą selekcję wegańskich przekąsek? Coś na słodko, coś na wytrawnie. Na koszt firmy, oczywiście - zapewnił z uśmiechem - Będziesz sobie mogła spróbować wszystkiego w domowym zaciszu, skonsultować z mężem, i sprawdzić, czy wasza pociecha pokręci na wszystko nosem, czy jednak się skusi. Może to pomogłoby ci w podjęciu decyzji!

autor

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Oczywiście, że oszustwa dzieci są takim samym oszustwem, jak kłamanie dorosłemu. Katherine, choć oczywiście, okłamywana przez rodziców, że mikołaj i wróżka zębuszka istnieje, a także że trzeba jeść gotowaną marchewkę i tak dalej, nie miała jednak traumy. Wiadomo, są kłamstwa i są kłamstwa. Ona sama wiele czytała i wciąż czyta książek o wychowaniu dzieci i tak dalej, ale choćby stawała na głowie, nie jest możliwe zawsze robić wszystko, co te książki zalecają. Trzeba było czasem wybrać mniejsze zło, czy też którą wojnę wygrać, a gdzie się poświęcić. Zwłaszcza, że córka coraz starsza i coraz bardziej charakterna.
Może podejście Blue nie było najlepsze, pod względem biznesowym czy marketingowym, bo mógł zaproponować jakiś delikatny rabacik czy coś takiego, aby mieć pewność, że cokolwiek zarobi. Ale to było bardzo ludzkie podejście, aby skusić klienta czymś innym, żeby tu wrócił, czy w ogóle się pojawił. Zwłaszcza, że to nie pieniądze były problemem, czy tam kością niezgody między klientką a właścicielem, więc rabat czy cokolwiek innego nie miałoby aż tak wielkiego znaczenia.
-Jasne, postaram się dać znać jak najszybciej-powiedziała. Cóż, musiała tylko podjąć decyzję, czy zmusi córkę na bezglutenowy, vegański tort. Pewnie się sama nie podejmie takiego pieczenia, więc musi się dowiedzieć, czy da radę taki zakupić. Na pewno byłby on lepszy od tego od specjalisty, niż od niej, która robiłaby go po raz pierwszy.
-Tak?-zapytała, już po podniesieniu się od stolika.-Wiesz co? Bardzo chętnie!-odpowiedziała, nawet nie zastanawiając się przez chwilę. Choć akurat blondyn nie musiał dodawać tego, że na koszt firmy, Wheterby bez problemu za to by zapłaciła. -Brzmi naprawdę jak dobry pomysł-przytaknęła, idąc za właścicielem do lady. W międzyczasie wyciągnęła portfel, aby jednak za to zapłacić.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To prawda: kłamstwa - kłamstwom nierówne. I nie każde fałszerstwo faktów było gwarantem późniejszych objawów traumy. Nie da się przecież - jeśli ktoś jest względnie poczytalny, i przynajmniej po części przy zdrowych zmysłach - na tej samej szali stawiać kłamstw o zdrowotnych i smakowych właściwościach brokuła jakiegoś, czy marchewki, i tych innych, tych, co dogłębnie ranią.
W rodzinie Bluejay'a niestety kłamstwa wszelkie - te przez "duże K", i te zupełnie błahe, a także owe, na które w dorosłości z rozrzewnieniem pewnym się spogląda - wrzucane były zawsze do jednego worka. I nigdy nie można było przewidzieć, które dziś akurat matka im spróbuje zafundować - czy tylko zapewni o istnieniu zębowej wróżki, czy też złoży obietnicę jakąś, później ordynarnie niedotrzymaną, której zerwanie złamie nam życie.
  • Na przykład: "Obiecuję! Wszystko będzie dobrze, Blue!"
Jednocześnie niedojrzałym skrajnie byłoby, gdyby nawet dziś - w wieku wskazującym na fakt, że kryzys czterdziestolatka staje się coraz realniejszym zagrożeniem, a do tego człowiek musi myśleć o ograniczaniu kawy i regularnym trybie życia... - surfer wciąż wszystkich rozmówców oceniał spoglądając przez pryzmat swojej matki.
I nie o to chodziło bynajmniej, by być rodzicielką idealną - bo takie trafiały się tylko w bajkach, a w dodatku najczęściej bardzo szybko w owych historiach umierały - lecz by mieć w sobie krztę choćby odpowiedzialności.
Kath zaś sprawiała wrażenie nakazujące mu sądzić, choć z pewnością miała na koncie kilka przeciętnych, rodzicielskich wpadek, że jest rodzicem świadomym, i dojrzałym.
Wystarczyło choćby wszak spojrzeć na uwagę, z jaką planowała imprezę dla córki!

Początkowo balansując na cienkiej granicy irytacji wzbudzanej koniecznością obsługi trudnego klienta (choć nie ukrywajmy - kobieta była prze-uprzejma, i wcale nie sprawiała większych kłopotów, a jakiekolwiek trudności brały się co najwyżej ze zwyczajnego niedoinformowania) po dłuższej chwili rozmowy z Wheterby, Bluejay czuł, że czyni do niej coraz większą sympatię. Nawet, jeśli cała operacja z tortem miała się okazać kompletną klapą, a on miałby finalnie nie otrzymać zlecenia... To cóż, nie żałował ani chwili tej krótkiej rozmowy.
- Tak? Świetnie! - rozentuzjazmował się nieco, a potem wemknął za ladę, by zacząć własnoręcznie kompletować dla Katherine przegląd serwowanych w Blue Surf Cafe specjałów. Wybrał z niewielkiej lodówki kilka kawałków wegańskich deserów - a więc sernik nerkowcowy z borówkami, batoniki owsiane o smaku słonego karmelu, niewielki - więc idealny dla dziecka - kawałek rozpływającego się w ustach brownie, i jeszcze parę rzeczy, a potem przystąpił do tworzenia małego przeglądu także i wytrawnych przysmaków. W końcu stanął ponownie przed Kath z porządnym naręczem pakunków na wynos. Wetknął je kobiecie w ramiona, uśmiechając się do niej.
- Nawet nie ma mowy! - zaprotestował, choć była to rebelia łagodna, dłoń sięgającą po portfel delikatnie zawracając z kursu - Ja stawiam. Jeśli wrócisz, to super; jeśli nie - moja strata! - zaśmiał się krótko. Nie mógł być pewien, czy mąż i córka klientki pokochają selekcję jego menu, ale uznał, że warto zaryzykować - W każdym razie będę liczył na informację od Ciebie, Kath. I na recenzję, które... - wymownie zastukał palcem w jedno z kartonowych pudełek pełych jedzenia - ...i na recenzję, które przekąski przypadły wam do gustu najbardziej. Dawaj znać. Gwarantuję, że jeśli zdecydowałabyś się jednak organizować imprezę u mnie, na pewno nie zabraknie ich na waszym stole!

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Blue Surf Cafe”