WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.andlaw.com/wp-content/uploa ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

| po wszystkim

Jack był osobą kontaktową Sarah od jakiegoś czasu - mieli mieć razem dziecko, więc siłą rzeczy został tam wpisany tuż obok Megan. Nic więc dziwnego, że kiedy zadzwonili ze szpitala i jakaś pielęgniarka po drugiej stronie powiedziała, że jego kobieta miała wypadek i że musi przyjechać, bo nie udzielą mu więcej informacji przez telefon, bankowo zawrócił auto z drogi na spotkanie i w ciągu kilku minut był w szpitalu. Złamał chyba wszystkie przepisy drogowe w drodze do miejsca, w którym naprawdę nie lubił przebywać.
- Gdzie ona jest? Sarah Herondale - powiedział do kobiety, która siedziała przy rejestracji. Początkowo niechętna, w końcu odpuściła i podała mu numer sali oraz lekarza prowadzącego. Do niego udał się jako pierwszy.
- Leży w sali 320, ale... Musi pan wiedzieć, że nie udało nam się uratować dziecka. Bardzo mi przykro, robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale uszkodzenia były zbyt poważne, dodatkowo krwotok, który ledwo zatamowaliśmy... I tak cud, że skończyło się na poronieniu, siniakach i wstrząśnieniu mózgu - oświadczył cicho, patrząc w podłogę. Pierwsza reakcja? Szok. Jack od razu wszedł do sali, nawet nie pytając, czy może.
- Sarah... - powiedział cicho, a w jasnych oczach widniały łzy. Serce mu się krajało. Natychmiast usiadł przy jej łóżku i chwycił jej dłoń. On też stracił właśnie dziecko i cholernie mu z tym było chujowo. Pokochał tę ich kruszynkę i nie chciał nawet wiedzieć, w jakim stanie będzie jego ukochana, skoro to ona nosiła ją pod sercem...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, Sarah pamiętała znacznie więcej niż Megan. Jechały na usg. Pamiętała moment, w którym tamten samochód niemal je staranował i bynajmniej, nie wyglądało to na przypadek bo po prostu się w nie wpierdolił. Dopiero potem zapadła okropna ciemność, która rozjaśniła się w karetce, przez ogromny ból brzucha którego doświadczała. Pamiętała też, jak bardzo płakała, bo nikt nie chciał powiedzieć co z Megan ani z dzieckiem, wszyscy tylko ją uciszali bo mimo kilku złamanych żeber i masy otarć, szarpała się na noszach jak szalona. Potem zabrali ją na salę operacyjną obiecując, że zrobią wszystko, żeby uratować maluszka, ale... nie udało się. I najgorsze w tym wszystkim było to, że w miejscu gdzie wcześniej żyła jej córeczka, teraz wiało ogromną pustką. Zrobili jej cesarskie cięcie, więc brała w tym wszystkim udział i widziała 18 tygodniową kruszynkę, którą z niej wyjęli. Potem podali jej kolejną serię leków, bo wpadła w cholerny atak paniki, więc gdy w szpitalu pojawił się Jackson, Sarah siedziała wpatrzona w jeden punkt z dłońmi owiniętymi wokół brzucha.
– Nie było Cię – powiedziała ledwie słyszalnie, bo głos nadal wiązł jej w gardle. Pomijając serię siniaków na całym ciele, twarz miała zapuchniętą od płaczu, choć teraz... teraz nawet płakać nie mogła. Leki sprawiły że tylko pozornie było stabilnie – w praktyce wszechogarniająca ją pustka była chyba gorsza niż rozpacz. Powoli przeniosła wzrok na niego. – Idź na to swoje spotkanie. – dodała, patrząc na niego z niewyobrażalnym żalem. Tak. Uważała, że to jego wina, bo obiecał, że teraz będą miały lepszą ochronę. Jego wina, bo zamiast jechać na to usg z nią, pojechał sobie na jakieś przeklęte spotkanie i na koniec – jego wina, bo to wszystko co się działo, działo się przez jego pracę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie było cię… Słowa, które zabolały Jacksona, bo doskonale wiedział, jak bardzo zraniona była Sarah. To było jedyne usg na którym nie mógł być, dlatego pojechała z Megan. Musiał jechać na spotkanie, ale oczywiście to spotkanie było teraz zupełnie nieważne. W dupie miał spotkanie, najważniejsza była Sarah, ale nie miał zielonego pojęcia, co może powiedzieć czy zrobić, by wszystko wróciło do normy. Czy po stracie dziecka była w ogóle jakaś „norma”, do której można było wrócić? Gdyby tylko mógł cofnąć czas, z pewnością by to zrobił. Odetchnął cicho.
– Kiedy tylko się dowiedziałem, od razu przyjechałem. W dupie mam spotkania, ty jesteś najważniejsza, przecież wiesz - to nie było tak, że ją olał. Z pewnością kilka razy się upewniał, czy będzie okej jeśli opuści to jedno usg, ale wtedy jeszcze nikt nie przewidział, jakie będą skutki. Łzy zaczęły lecieć z jego oczu, kiedy przysiadł przy jej łóżku.
– Przperaszam, Sarah. To wszystko… To wszystko moja wina. Rzucę to w pierony. Jesteś najważniejsza. Ty, Hayley i Max. Jesteście najważniejsi. Nigdy nic wam się już nie stanie, wyjedziemy stąd, obiecuję – gorączkowo te słowa wypowiadał, jakby miały cokolwiek naprawić. Doskonale wiedział, że nie jest w stanie ich wszystkich uchronić niezależnie od tego czy byli w Seattle czy w Bangladeszu, zawsze ktoś mógł im zagrażać, a Jack w tym momencie czuł się cholernie bezsilny, bezradny wobec tego, co czeka ich w przyszłości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I miały zaboleć. Nawet jeśli podświadomie wiedziała, że strata dziecka jest dla niego równie ciężka co dla niej, to chciała żeby zrozumiał, że to wszystko przez to, że w porę nie umiał się wycofać i zbywał ją gadkami o tym, że się nie da. Mało to było ludzi, którzy odeszli? Nie. I jakoś żyli. Może wtedy Ellie też by żyła? Gdzieś powoli docierała do niej myśl, że wypadałoby zrobić małej pogrzeb, ale starała się nad tym nie myśleć bo nie istniały chyba leki, które dałyby radę pohamować rozpacz która rozrywała jej serce gdy o tym w ogóle myślała.
– Super, dostaniesz medal za szybką reakcję. – odparła chłodno, zabierając dłonie ze swojego brzucha i podciągnęła się lekko do góry, żeby móc bardziej siedzieć niż leżeć. Jego łzy nie zrobiły na niej żadnego wrażenia, właściwie to odrobinę ją zirytowały w połączeniu z jego kolejnymi słowami.
– Teraz? Teraz to rzucisz? – zapytała, powoli unosząc głos, który nadal był solidnie zachrypnięty. – Teraz, gdy będę musiała pochować dziecko, ty mówisz, że to wszystko rzucisz? – adrenalina podrosła jej w tym momencie na tyle, że aż się wychyliła w jego stronę i nie czuła nawet ucisku w klatce piersiowej spowodowanego połamanymi żebrami. – Przestań się poniżać tymi obietnicami, bo są tyle warte co ty. – syknęła, cofając się do tyłu i na nowo opierając plecami o oparcie szpitalnego łóżka. Wzięła kilka głębokich oddechów, chcąc się opanować, ale to niczego nie zmieniało. Właściwie to miała wrażenie, że w życiu pewnych rzeczy nie dało się zmienić samymi chęciami – co udowadniała obecna sytuacja.
– Co teraz mi kupisz na pocieszenie? – zapytała cicho, na nowo przenosząc wzrok na ścianę naprzeciwko siebie. – Nowy samochód? Czy zabierzesz na kolejne super wakacje? – w jej głosie było tak okropnie dużo jadu, że było to wręcz nie podobne do niej, ale... nie potrafiła inaczej. Słowa, którymi próbował w tym momencie załagodzić sytuację sprawiały, że tylko zaogniały jej ból. Nie wierzyła już w nic co wychodziło z jego ust, bo... obiecał, że ochroni to dziecko i tego nie zrobił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A czy Sarah znała ludzi, którzy z tego biznesu odeszli? Nie. Bo nie istnieli tacy ludzie. Jak wspominał już Jackson, z tego biznesu odchodziło się nogami do przodu albo trzeba było ciągle uciekać. Z tym, że nie sądził, by ciągła ucieczka była dobrym pomysłem. Miał dzieciaki, miał Sarah, chciał, żeby mieli dom na stałe, a nie chowali się ciągle i używali nowych tożsamości.
– Wiesz, że nie o to chodzi, Sarah – tak szczerze to nie wiedział, co miał jej powiedzieć. Przyjechał tak szybko, jak tylko się dało. Zareagował tak szybko, jak się dało. Odetchnął ciężko, bo strata dziecka była dla niego totalnym szokiem.
– Jeśli tylko ci odpowiada ciągła ucieczka. Tylko w ten sposób można to rzucić, tłumaczyłem ci, że z tego biznesu nie da się odejść ot tak Nadal tak jest. Poza tym, ja też straciłem dziecko, S. Kochałem ją tak samo mocno jak ty – powiedział cicho, ocierając łzy, a jej słowa raniły go na wskroś bo zaczynało do mężczyzny docierać, że chyba nie do końca będzie w stanie w jakikolwiek sposób to odkręcić, w jakikolwiek sposób sprawić, żeby mu wybaczyła.
– Sarah, zrobię wszystko… Wszystko co chcesz – powiedział cicho, wyraźnie skruszony i spojrzał jej w oczy, kręcąc głową. Nie myślał w tym momencie o prezentach, sam był w żałobie i doskonale wiedział, że spierdolił sprawę. Nie wiedział jednak, jak bardzo musi się postarać, żeby mu wybaczyła chociaż w gruncie rzeczy nie do końca wszystko było jego winą, Sarah wiedziała, na co się pisała.
– Przepraszam, nigdy nie chciałem, żeby coś takiego się stało, skarbie… – powiedział cicho i uniósł nawet dłoń do jej bladego policzka, ale po chwili ją opuścił. Był koszmarnie broken, ale widział, że ona również jest.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sarah wolałaby mieć milion tożsamości zmienianych nawet co tydzień, ale mieć jednocześnie ukochaną córeczkę, na narodziny której tak bardzo się cieszyła i której zrobili już niemal cały pokój. Kupili też ubranka, wózek, kupili właściwie wszystko i teraz zastanawiała się, czy w ogóle będzie umiała wejść kiedykolwiek do tego domu, choćby po to by zabrać z niego swoje rzeczy. To, że będzie musiała je zabrać nie ulegało wątpliwościom ale będzie musiała poprosić o to Abela. Na Megan nie mogła w tym momencie liczyć, bo sama walczyła o życie. Nie skomentowała jego słów, tylko pokręciła delikatnie głową, odrobinę przymykając oczy czego zaraz pożałowała bo cały świat zawirował.
– Wolałabym mieć Ellie – odpowiedziała, niemal wpadając w histerię, ale leki skutecznie zatrzymały ją w zarodku. – Wolałabym mieć ją niż mieć to nasze super życie bez uciekania. A najbardziej, wolałabym nigdy w życiu nie zostać dłużej wtedy na dyżurze gdy przyszedłeś. – cholernie chciała go zranić, nawet jeśli wystarczająco w tym momencie cierpiał. Chciała, żeby po prostu zniknął, wyparował. Żeby w magiczny sposób ktoś wyciął go ze wszystkich zdjęć, zabrał zapach jego perfum z jej wyobraźni i pogrzebał każde wspomnienie. Nie mogła nawet na niego patrzeć, nawet jeśli faktycznie wiedziała na co się pisze. Chociaż nie. Sarah nie rozumiała powagi sytuacji, bo nigdy nie wytłumaczył jej aż tak dosadnie, że jego praca jest tak niebezpieczna, że kiedyś będzie musiała pochować własne dziecko.
– Chcę zachować pracę w Dragonie i móc sprzedać apartament. – nadal starała się na niego nie patrzeć. Tylko brak widoku jego posępnej miny pomagał się jej otrząsnąć. Nie chciała wracać do Queen Anne, nie chciała też mieszkać w apartamencie od niego. Najchętniej to w ogóle kazałaby mu i ten apartament zabrać, ale swoje mieszkanie z Meg sprzedały i nie miałaby się gdzie podziać.
– Nie. – powiedziała, unosząc palec w górę gdy kątem oka zobaczyła że próbował dotknąć jej policzka. – Nie mów do mnie skarbie i mnie nie dotykaj. Gdy stąd wyjdę, zabiorę swoje życie z Twojego domu i nie chcę mieć z tobą innych kontaktów niż pracownik-szef. – to wcale nie było tak, że w tej całej złości nie myslała o ich związku. Myślała. Jeszcze dziś rano zabiłaby za niego. Jeszcze dziś rano chciała spędzić z nim całe życie, ale teraz... czuła, że będzie musiała cholernie dużo miłości włożyć w to, by go znienawidzić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nikt nie mógł przewidzieć, że coś takiego się stanie. Nikt nie mógł przewidzieć, że ktoś wjedzie w nie samochodem i Sarah poroni. Mogła obwiniać Jacka za brak zmiany pracy, ale to co się stało nie było jego winą. A co jeśli tak naprawdę było to przypadkowe, co jeśli po prostu to był jakiś pijany kierowca, co jeśli ten wypadek na dobrą sprawę nie był zaplanowany? Oczywiście, podświadomie wiedział, że jest inaczej, ale nie chciał jej stracić i czepiał się każdej cząstki, resztki nadziei, że może jakimś cudem się uda ogarnąć.
– Ja też. Gdybym mógł cokolwiek zrobić, to bym to zrobił, Sarah. To nie tak, że chciałem, żeby to się stało, doskonale o tym wiesz. Kurwa, kocham cię, nie chciałem tego wszystkiego. Musisz mi uwierzyć, musisz mi uwierzyć, że to nie jest moja wina i dorwę tego, kto nam to zrobił. Kto jej to zrobił – szeptał rozpaczliwie, patrząc na kobietę. Był cholernie zraniony jej podejściem, bo zachowywała się tak, jakby on nikogo nie stracił, jakby jego to nie dotknęło, a dotknęło bardziej niż mogło się jej wydawać.
– Oczywiście, z apartamentem możesz robić co tylko chcesz, a nie zmaierzałem cię nawet zwalniać, S – uśmiechnął się czule, chociaż przez łzy wyszedł mu z tego krzywy grymas. Zacisnął usta i spojrzał na nią z czułością.
– Nie chcę, żebyś odchodziła. Co mogę zrobić, Sarah? Co mogę zrobić? To nie jest moja wina, ja też ją straciłem, nie mogę stracić też ciebie – czuł się tak, jakby w pokoju nagle zabrakło mu powietrza. Nie potrafił tego przetworzyć, ale nie mogła go zostawić, nie w tej chwili. Potrzebował jej w końcu bardziej niż kiedykolwiek. Przetarł twarz dłońmi.
– Przejdziemy przez to razem. Razem straciliśmy dziecko, Sarah – szeptał cicho, patrząc na nią niemal błagalnie i nie do końca wiedząc, co właściwie może zrobić, żeby ją przekonać, że wyprowadzka wcale nie jest dobrym pomysłem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby Sarah nie była zaślepiona rozpaczą, prawdopodobnie myślałaby nieco inaczej. To nie on w nią wjechał, nie on zabił ich córeczkę, choć odrobinkę się do tego wszystkiego przyczynił nie robiąc porządku z tym wszystkim w porę, nawet jeśli w praktyce i to nie było zależne od niego. Ale teraz, jej umysł wypełniał tylko żal do Jacksona za to, że je w to wszystko wplątał. Zagryzła z całej siły usta, nie zwracając uwagi na metaliczny smak który się w nich pojawił.
– Bardzo bym chciała, żeby Twoja albo moja miłość cokolwiek zmieniła – przełknęła ślinę, oblizując usta z krwi która zaczęła się na nich zbierać i wydała z siebie ciche westchnienie, jakie wydaje z siebie człowiek, który jest okropnie zmęczony walką o coś. – Módl się, żeby Megan przeżyła. – powiedziała nagle, na nowo przybierając wojowniczy ton głos i ponownie wychyliła się do przodu. – Bo zanim zdążysz dorwać tego skurwysyna, ja zabiję Ciebie i Alexa, a dopiero na sam koniec jego i uwierz mi, że to będzie najgorsze co Cię będzie mogło spotkać w życiu jeśli i ją stracę – w głosie Sarah nie było nawet cienia ironia. Ona mówiła to tak śmiertelnie poważnie, jak śmiertelnie im dopierdoli jeśli Meg się nie wybudzi. Pokiwała głową na słowa o tym, że nie chciał jej zwalniać i że może zrobić wszystko z apartamentem. Świetnie, podobało się jej to. Zaraz po jego wyjściu znajdzie nowe mieszkanie i kupca na stare, Z daleka od niego.
– A ja nie chcę zostać. Nie chcę, nie potrafię, po prostu nie. Jak sobie to wyobrażasz? Mam to wrócić? Być w przeklętym domu, gdzie jest jej pokój? Mam udawać, że jest dobrze, mam się do Ciebie przytulić i popłakać? Nie chcę na Ciebie nawet patrzeć, nie mówiąc już o mieszkaniu razem czy życiu. – zasłoniła twarz dłońmi, próbując zamaskować jak bardzo jej w tym momencie źle z tym, co mówi, ale coś w jej głowie podpowiadało, że takie rozwiązanie to jedyna opcja i nie da się zrobić niczego innego. Nie i już. Odsłoniła twarz, krzywiąc się przy jego słowach.
– Ellie była ostatnią osobą, która łączyła mnie i Ciebie. Teraz już nie ma nas, Jack. Wystarczy. – przekręciła się na bok, by być plecami do niego. – Chcę być sama, wyjdź stąd. – dodała, zakrywając się kołdrą po samą głowę, jak gdyby schowanie się miało cokolwiek wskórać w tym momencie. Może gdyby od początku się chowali teraz nie doszło by do takiej tragedii? Faktycznie potem wyszedł, a Sarah pogrążyła się w wewnętrznej rozpaczy sama ze sobą.


| ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wybranie się na Halloweenową imprezę, żeby się odprężyć było najgorszym z możliwych pomysłów, teraz o tym wiedziała. Chciała odegnać ze swojej głowy mętlik, który wciąż tam panował po kłótni, sprzeczce, wymianie zdań - jak zwał, tak zwał - z Andrew i po prostu się bawić. Jednego wieczora. Kilka godzin. Z grupą bardziej lub mniej znanych jej osób, których dzisiaj śmiało mogłaby określić kimś na miarę przyjaciół. Uciekając od problemów, ściągnęła na swoją głowę kolejne. To zakrawało na komizm, bo przecież ile w stanie jest udźwignąć jedna osoba? I jakie jest prawdopodobieństwo, że w Halloweenową noc trafisz na szaleńca urządzającego polowania na niewinnych ludzi? Gorzej! Jakim cudem policja może podejrzewać, że masz z tym coś wspólnego, gdy znajduje cię umorusaną czyjąś krwią nie tylko na dłoniach, ale i na twarzy. Zamarzniętą, przestraszoną i ledwie pojmującą do czego doszło? Aviana wyparła z głowy część wydarzeń z poprzedniego wieczora, opanowała tą umiejętność przecież całkiem nieźle. Potrafiła udawać, a z wolna sączące się kroplówką leki przeciwbólowe tylko jej w tym pomagały. Nie czuła, nie pamiętała o tym, jak własnymi dłońmi starała się zatamować krwotok młodej harcerki, mającej całe życie przed sobą. Maleńkie migawki, pojedyncze obrazy nie składały się w logiczny szyk zdarzeń.
Budząc się w białej sali, w zupełnie nieznanym łóżku po kilku godzinach od trafienia na stół operacyjny, rozglądała się dookoła w poszukiwaniu wskazówek. Za drzwiami słyszała kroki, ale nikt do niej nie zaglądał, nikt nie przychodził z wyjaśnieniami. Pielęgniarka uśmiechała się pocieszająco, a kiedy leki zaczęły działać - usypiała.
Późnym rankiem, kiedy za oknem było już jasno, stanęła, chociaż to wielkie niedopowiedzenie, twarzą w twarz z policjantami, którzy wypytywali ją przebieg wieczoru. Odświeżała pamięć, bo ją do tego zmuszali. Czuła się przyciśnięta do muru, oskarżana o coś do czego nie miała zamiaru się przyznawać, bo jedyną jej winą w tym całym bałaganie był pójście w ciemny las, uznając to za najwyższych lotów rozrywkę. W miarę wypowiadania kolejnych słów czuła narastający ból nie tylko w okolicy boku, który szaleniec potraktował nożem, ale głównie w klatce piersiowej. Wyparcie ustąpiło zbyt szybko, zastąpione widokiem krwi i śmierci, czego nigdy w życiu świadkiem zostać nie chciała. Była zbyt mała, zbyt krucha, wątła i bezsilna, aby to odeprzeć. Nie chciała dryfować myślami w tamtym kierunku. - To wszystko, nic więcej nie wiem - zakończyła swoją krótką, aczkolwiek dosadną opowieść, dając znać, że chce zostać sama. Wraz ze szczęknięciem zamka w drzwiach, pozwoliła popłynąć kilku łzom, które otarła dłońmi wciąż nie do końca domytymi z krwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W takich chwilach każdy zastanawia się, czy mógł zrobić coś inaczej. Mógł zatrzymać dla siebie niektóre słowa, powiedzieć o dwa więcej w innej chwili. Ryker był mistrzem kwestionowania tego, jak reagował na niektóre sytuacje. Chciałby być tym pragmatycznym i poukładanym, chciałby nigdy nie reagować gniewem ani ironią, ale nie wykłócał się o złego bajgla zamówionego w piekarni. Nie sprzeczał się z taksówkarzem, ani nie tłumaczył naczelnemu w gazecie dlaczego zrobił tak czy tak. W życiu codziennym Andrew był tym pragmatycznym i poukładanym, bo nauczył się, że niewiele rzeczy w tym życiu było warte jego wściekłości.
Wizja utracenia kontaktu z Avianą sprawiała, że zaciskał w bezsilności dłonie na prześcieradle łóżka, dopijał zawartość szklanki w dwóch łykach i uparcie zamykał oczy, oczekując, że sen nadejdzie, a nowy dzień przyniesie coś zupełnie odświeżającego, pozbawionego stresu. Przywróci ich do tego, czym byli wcześniej. Że niczym złamana kość, zrosną się wytrzymalsi gdy przez okno zajrzy poranne słońce.
Gdy wreszcie udało mu się zasnąć, słońce wdzierało się przez szybę do środka. Sen nie dawał mu ukojenia, praca, do której pojechał tak czy inaczej, nie przynosiła spokoju, którego potrzebował. Nie mógł funkcjonować ze świadomością tego, jak daleko od siebie się znaleźli.
Po kilku dniach spędzonych na przyglądaniu się ekranowi telefonu w nadziei, że pojawi się na nim jej imię, miał dość bezsilności. Potrzebowali czasu, ale nie czuł, by mógł jeszcze do niej zadzwonić. Szczególnie, że to z jego mieszkania wyszła w nocy. To on patrzył, jak wsiada do taksówki i znika za zakrętem. Sfrustrowany, zrobił coś, czego nie powinien.
Zadzwonił do ojca.
Stephen nie pytał dwa razy. To, że nie był przykładnym gliną w każdym przypadku to jedno, ale młody Ryker nigdy nie stawiał go w takiej sytuacji, jeśli nie musiał. Wszystkie swoje reportaże tworzył w oparciu o informacje, które zdobywał sam. Rzadko kiedy prosił ojca o pomoc, dlatego ten odmówił tylko raz, zanim podrzucił mu teczkę z nazwiskiem Herschel.
Sam nie wiedział, czego szukał w aktach jej byłego męża. Może argumentu? Kryminalnej przeszłości, którą mógłby jej pokazać, usuwając jej moralne dylematy? Uświadamiając jej, że był złym człowiekiem, którego nie musiała chronić?
Nie znalazł niczego. Przez moment poczuł nawet wstyd. Obiecał sobie, że nie będzie ingerować w jej życie, ani obecne, ani przeszłe. Że jeśli podejmie decyzję i zadzwoni do niego lub zgodzi się na spotkanie, to będzie ej wybór i nikogo innego. Chwila słabości jednak okazała się czymś, za co był sam sobie wdzięczny.
Następnego dnia, gdy jego telefon się rozdźwięczał, rzucił się do odebrania w nadziei na dostrzeżenie znajomego imienia. Zawiedziony, odebrał połączenie od Stephena.
Dwie, trzy minuty później przekręcał kluczyk w stacyjce swojego samochodu.
Nie wiedział wiele, poza tym, że wylądowała w szpitalu i zamieszana była w morderstwo. Miał wrażenie, że to obce ręce sterowały kierownicą gdy jechał pod wskazany mu adres. Nikt nie mógł być gotowy na taką informację. Nie musiał z nią rozmawiać by wiedzieć, że to był tylko stek bzdur, ale jednego nie mógł wyprzeć - była w szpitalu. Ranna.
Niemal w transie znalazł odpowiedni numer sali. Białe ściany go przytłaczały, korytarz wydawał się zmniejszać, gdy pokonywał kolejne piętra.
Nieistotne, nie teraz, nie w tej chwili.
- Aviana - cicho wypowiedział jej imię, dostrzegając znajomą twarz na jednym z łóżek, powoli wchodząc wgłąb pomieszczenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie pochwalałaby tego co robił. Nie było najmniejszej potrzeby, aby sprawdzał Abrahama pod jakimkolwiek kątem. Był złym mężem, ale jednocześnie niezepsutym do szpiku kości człowiekiem. Składał przysięgę w imię Boga, by służyć krajowi i jego obywatelom i nawet jeśli obrazy bezsensownej wojny, która była niczym innym jak sporem o władzę, zmieniały jego poglądy - nikogo nie skrzywdził. Nikogo poza nią. Mógł ją o to zapytać wtedy, powiedziałaby mu. Nie miała przed nim już żadnej tajemnicy, wiedział wszystko, obdarł ją tamtej nocy ze wspomnień najciemniejszych chwil, a jedyne co pozostawało znakiem zapytania, to nieistotne, maleńkie rzeczy. Ulubiony kolor, bajka z dzieciństwa, bohater z filmu, pierwsza miłość, to wszystko przychodziło z czasem. Dlatego wciąż go potrzebowała, milczała uparcie i układała w głowie kolejne kroki. Nie mogła do niego pójść, jeśli nie była pewna, że jest gotowa w pełni mu się oddać - podążać za jego rozumem i słuchać słów bez zbędnego negowania, kiedy były one najczystszą z prawd. Nigdy więcej nie chciała widzieć grymasu wykrzywiającego twarz blondyna, czego powód stanowiła ona.
Teraz o tym nie myślała. Nie chciała nawet wyciągać ręki po telefon, żeby do kogokolwiek zadzwonić. Potrzebowała kolejnej chwili czasu, co było absurdem, bo właśnie dawanie sobie limitu, sprawiło, że dzisiaj leżała przykuta do szpitalnego łóżka, oskarżana o coś, czego nie rozumiała. Gdyby nie upór i gdyby była łatwiejsza, nie w tym płytkim słowa znaczeniu, halloweenową noc spędziłaby z nim. Na kanapie, w łóżku, pod prysznicem, gdziekolwiek byle byli sami. Gdyby przeprosiła, a za gestami i słowami pojawiły się też czyny, nie musiałby przychodzić do szpitala wbrew własnym uprzedzeniom i strachowi.
Nie zdawała sobie sprawy jak dokuczała jej cisza, dopóki nie otworzył drzwi, szepcząc jej imię. Podniosła głowę i rozpłakała się na jego widok. Przeklinała własną niemożność i ból odczuwany przy każdym ruchu. Chciała przecież zerwać się z łóżka, przytulić do niego, poprosić, żeby ją stąd zabrał i nigdy więcej nie pozwolił jej odejść - na moment, ani na zawsze. - Przytul mnie - poprosiła cicho i nie musiała długo czekać, by znaleźć się w ciepłych ramionach, dających tyle ukojenia. - Przepraszam. Przepraszam za to i za tamto - wyszeptała, pozwalając lawinie łez płynąć po policzkach i moczyć jego kurtkę. - Przepraszam, że zwątpiłam i że zamknęłam wtedy drzwi. I że nie złapałam za twoją rękę, żeby pójść w tym samym kierunku - mając go teraz obok w tak namacalny sposób, zdała sobie sprawę z siły uczuć, które w krótkim czasie wypielęgnowała. Widząc go, dotykając, uspokajała się i nawet jeśli przyszedł tutaj tylko dlatego, bo tak wypadało, poczuła się bezpiecznie. Pierwszy raz w życiu czuła to przy kimkolwiek i siła tego uczucia sprawiła, że przerażenie malało, a nadchodzący atak histerii zdawał się być odległy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezradność i złość były jak tama, trzymająca wszystkie uczucia w ryzach, tam, gdzie nie mogły zaszkodzić. Umożliwiały funkcjonowanie, choćby na podstawowym poziomie. Gdy jednak tama runęła i emocje zalały na powrót jego serce, zamarł w miejscu. Na ułamek sekundy, na jedno spojrzenie na jej zbolałą twarz, na szklące się powoli oczy, na wykrzywiające w grymasie usta.
Nie chciał nigdy widzieć jej tak złej i zawiedzionej jak wtedy, gdy wychodziła z jego mieszkania, kierując się na taksówkę. Wtedy myślał, że patrzył na najgorsze jej oblicze, jakie mógł sobie wyobrazić. To, które nie było pewne ich przyszłości, które nie wiedziało, czy ich różnice nie podzielą ich permanentnie, które potrzebowało czasu z daleka od niego i rozumiało, że on potrzebuje go w równym stopniu. Patrząc na nią teraz, dziura w jego sercu urosła do niespotykanych wcześniej rozmiarów.
Zignorował kroplówki, zignorował krzesło, które czekało na gościa, którego rolą było pocieszanie pacjenta. Zignorował kartę, w której wpisane były prawdopodobnie niepokojące rzeczy. Świadomość tego, w jakim miejscu był musiała poczekać. W tej chwili nie wiedział niczego poza jej twarzą, poza dłońmi lekko unoszącymi się w jego stronę.
- Jestem - szepnął, skracając dzielącą ich odległość. Nie wiedział, jak mógł ją przytulić, nie wiedział co jej było, co mogło sprawić jej ból. Widział, że w nim była, odbijał się w jej spojrzeniu, spływał wraz z łzami po jej policzkach. Przysunął się ostrożnie, ale gdy poczuł, jak chwyta poła jego kurtki, pochylił się, przytulając ją mocno do siebie. - Nie przepraszaj. Nie.
Pocałował jej czoło, dłonią gładząc włosy. Nie chciał, żeby przepraszała, nie chciał, żeby płakała. To wszystko, co wydarzyło się wcześniej nagle zupełnie straciło na wartości. Kłótnia, przez którą kwestionowali tak wiele w sobie nawzajem była w tej chwili przeszłością. Kolejnym, problematycznym rozdziałem w ich książkach, do którego teraz nie chciał wracać.
- Nie przepraszaj mnie już za nic, nigdy. - poprosił, mrucząc słowa w jej włosy, których zapach mieszał się z szpitalnym.
Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Nawet, gdy teraz była cała, roztrzęsiona i obolała, ale cała, jego serce zapadło się do żołądka, pozostawiając po sobie przeraźliwą pustkę. Zamknął oczy, przytulając ją mocno do siebie, wtulając twarz w jej włosy, ochraniając przed resztą świata, choćby kurtką, o której w tej chwili nie myślał.
- Nigdy nie pozwolę ci już trzasnąć drzwiami - szepnął, wypuszczając powietrze z ust w błahej próbie uspokojenia ich obojga. - Nigdy nie wypuszczę cię w takim stanie z mieszkania. To ja przepraszam.
Pocałował jej czoło, pocałował jej skroń, ucho. Ujął jej twarz w dłonie, całując policzki słone od łez, nie widząc w tej chwili szpitala wokół nich tak, jak nie widział świata poza nią.
- Poradzimy sobie ze wszystkim - obiecał, w pełni wierząc w każde swoje słowo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skrzętnie skryta w ramionach Andrew, mimo, że nie obejmował jej mocno, nie przyciskał do klatki piersiowej z całych sił, nie odbierał swoim dotykiem powietrza, czuła się bezpieczna. Spokój który roztaczał wokół siebie nie towarzyszył jej od nocy, kiedy opuściła jego mieszkanie, zagubiona pomiędzy tym co czyniła a co czynić powinna. Żałowała tamtego momentu i chociaż poczuła nieopisywalną słowami ulgę, kiedy stanął w progu sali, to wciąż przed oczami miała obraz zawiedzionej twarzy, wykrzywionej grymasem rozczarowania. Jedno, drugie, trzecie wypowiadane w pośpiechu przepraszam było zbyt płytkim słowem, chciała dać mu więcej, zburzyć ścianę, którą cegła po cegle sama wzniosła, a zamiast tego ściągnęła na siebie - na nich - jeszcze więcej trosk.
Kręcąc głową, zaprzeczała temu co mówił. Tak, powinna prosić o wybaczenie i nie, on nie powinien za nic przepraszać. Teraz ona była tą, która na niego nie zasługiwała, wiedziała o tym, ale z własnych, egoistycznych pobudek nie chciała, aby ją zostawiał.
- Chcę stąd wyjść. Możesz mnie stąd zabrać? - odetchnęła wreszcie, normując szarpany oddech. Odchyliła się, szybko ocierając oczy zapuchnięte od płaczu i zaczerwienione policzki. Nie chciała być w szpitalu, leżeć w tym łóżku, widzieć obcych mężczyzn przed salą, co rusz dopytujących o szczegóły wieczoru, który również pragnęła wyrzucić z pamięci. - Czuję się brudna. Widzę na swoich dłoniach krew i wszędzie ją czuję - znowu zapatrzyła się na własne ręce, chowając je wreszcie pod kołdrę. Nie powiedziała mu nic o imprezie. Nie zdradziła ani jednego szczegółu, chociaż wiedziała, że powinna. To nie był moment na zamknięcie się w skorupie i radzenie w pojedynkę, to nie była ta sytuacja, z którą uporałaby się sama. Obiecała przed sekundą nie puszczać jego dłoni i iść zawsze w tym samym kierunku nawet jeśli czasami zdarzy im się pójść po dwóch różnych stronach. Odepchnięcie go teraz, gdy był równie wystraszony co ona, byłoby nie jednym, a kilkoma krokami wstecz, których być może nie dałoby się już nigdy nadrobić. - To było dziecko, ile mogła mieć lat? 16? - powiedziała nagle, zaczynając wątek od środka. Zdawała sobie sprawę, że skoro się tutaj pojawił, musiał wiedzieć do czego doszło, a przynajmniej w jakimś stopniu - większym lub mniejszym. - Próbowałam gołymi rękami zatamować lejącą się krew, a ona po prostu przestawała oddychać. Widziałam to, widziałam jak ostatni raz opada jej klatka piersiowa i nic nie mogłam z tym zrobić - pokręciła przecząco głową raz, drugi, trzeci, jakby tym ruchem wyrzucała z głowy opowieść, którą się dzieliła. - Chcę wyjść. Proszę, zrób coś - poprosiła znowu, ignorując ból przeszywający całe ciało. - Zabierz mnie do domu - racjonalne myślenie stanowiło aktualnie bardzo odległy horyzont. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jest zbyt słaba, aby opuścić mury tej sali. Chciała po prostu się wykąpać, ubrać w swoje rzeczy, położyć we własnym łóżku, gdzie rozpoznawała każdy zapach. Z dala od tego co nieznane i przeraźliwie chłodne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dopiero, gdy lekko się odsunęła, mówiąc o swoich rękach, potrzebie wyjścia, powoli orientował się w miejscu, w którym się znajdowali. Zapach środków antyseptycznych wdzierał się w jego nozdrza, chłód szpitalnej sali muskał jego kark jak duch przeszłości, przypominający mu o swej obecności.
Wyciągnął jej dłoń spod kołdry, wbrew sobie, wbrew jej, chcąc zobaczyć to, co chowała. Upewnić się, że krew była obca, że nie była jej, że nie sączyła się z jakieś rany, którą zadał jej maniak. To było absurdalne. Była w szpitalu, tu, gdzie zadaniem wszystkich dookoła było dbanie, by nic poważnego jej się nie działo, by zatamować każdy krwotok. To powinno go uspokajać, powinno zagrzebać narastającą w jego sercu panikę, ale nie potrafił jej powstrzymać.
Gdy ją zobaczył, żałował, że wypuścił ją kiedykolwiek z ramion i pozwolił, by wsiadła do taksówki. Ale teraz, widząc krew, widząc otarcia na rękach, pojawiające się z wolna siniaki, zaczynało docierać do niej, że mógł ją stracić. Że to, że nie chciała go widzieć było najmniejszym jego problemem, bo mogła chcieć, ale mogła nie móc.
Zaklął w myślach, na powrót ją przytulając, kupując sobie czas na namyślenie. Z ich dwójki on chciał tak mocno zabrać ją z tego miejsca, że mógł w tych chęciach ją gonić. Nawet, gdy dbali tu o jej ciało, to zostawili jąsamą. W pustym pokoju, z własnymi myślami, z bólem, wspomnieniami i łzami.
Splótł palce z jej, wsuwając ich złączone dłonie pod kołdrę, gdy nie chciała już patrzeć na własną. Nie wiedział wszystkiego - wiedział tylko, że ktoś zmarł, a Aviana była w to w jakiś sposób zamieszania. Wiedział też, że był wdzięczny, że to nie ona znalazła się w tej najgorszej pozycji.
- Spokojnie, wiem. Wiem - mruknął, głaszcząc ją po głowie, całując w skroń za każdym razem, gdy podrygiwała pod wpływem napływających wspomnień. Nie wiedział, nie wiedział niczego, ale wolał, żeby zasnęła. Żeby odpoczęła, uspokoiła się. Nie przeżywała tego teraz, gdy było tak intensywne, tak realne. - Robiłaś co mogłaś. Nie dało się zrobić niczego więcej.
Nie musiał tam być by to wiedzieć. Jeszcze podczas ich kłótni dostrzegł jej chęć niesienia pomocy, tak sprzecznej z instynktem samozachowawczym w niektórych przypadkach. Znał ją, ufał jej. Wiedział, że jeśli cokolwiek się działo, nie stała bezczyznnie zmrożona paniką, że próbowała, starała się.
- Jestem z ciebie dumny - szepnął, przyciskając ją znów do swej piersi, ściskając jej dłoń porozumiewawczo. Zrobiłby wszystko, by przestała teraz się trząść.
Ale czy mógł spełnić jej prośby?
Wbrew własnemu strachowi, rozejrzał się dookoła. Stanął twarzą w twarz z rzeczywistością, z szarą ścianą, z żaluzjami wpuszczającymi jedynie część słonecznego słońca do środka. Z wysterylizowaną pościelą, z przyciskami wzywającymi lekarza i pielęgniarkę. Z kroplówką, z workiem, w którym zawieszony był jakiś płyn.
Nie wyglądała, jakby mógł w tej chwili wziąć ją w ramiona i wywieźć do domu. Ale nie miał serca jej tego powiedzieć.
- Musisz odpocząć, Aviana. Musisz wydobrzeć. Jeszcze tylko trochę - zapewnił ją, podsuwając sobie znienawidzone przez siebie krzesło gościa. To, w którym nienawidził siedzieć, którego widoku nie znosił. - Porozmawiam z twoim lekarzem kiedy przyjdzie. Wszystkiego się dowiem. Pojedziemy do domu. Weźmiesz prysznic, położysz się w swoim łóżku - mówił, gładząc jej policzek, zaklinając lekarzy w myślach, choć nie powinien ich o nic winić. - Jestem tutaj. Nigdzie się nie wybieram. Odpocznij, wtedy zabiorę cię do domu.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”