WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zapewne gdyby wybrał jej życie, na początku byłaby trochę wkurzona, ale z drugiej strony gdzieś tam by zrozumiała. Perspektywa rodzicielstwa we dwójkę w ich wieku była przerażająca, a co dopiero perspektywa bycia samotnym rodzicem, nie? Poza tym wiedziała, że ją kochał i że nie zrobiłby niczego, by ją skrzywdzić, a ten wybór byłby po prostu niemożliwie trudny. Na szczęście nie musiał go dokonywać. Tak czy siak, na pewno z Connie siedzieli od czasu do czasu razem i pewnie Cons przynosiła mu kawę i nawet sobie razem rozmawiali i ten czas przy łóżku Vi ich trochę do siebie zbliżył w perspektywie relacji nieco rodzicielskiej, skoro Jacksona w pobliżu nie było.
– Nie chciałam cię obudzić – powiedziała cicho, widząc jego cienie pod oczami. Widziała, że nie miał na sobie ciuchów z przyjęcia, więc uznała, że miał czas, żeby się przebrać. Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem. – Jeszcze wiele słów ode mnie pewnie usłyszysz – powiedziała z lekkim rozbawieniem i spojrzała mu w oczy. Pokiwała delikatnie głową. – Rozumiem, że ty o to zadbasz, tak? Całe szczęście, że z nim wszystko w porządku – powiedziała z ulgą wyraźną, głaszcząc powoli brzuch. Najwidoczniej oboje całkiem nieźle walczyli o życie, skoro ona oprzytomniała, a dziecku nic nie było.
– Ale nic ci nie będzie? Masz jakiś zimny kompres? – spytała, patrząc mu w oczy z troską, bo chociaż sama straciła dużo krwi, to jednak kostki Maxa teraz ją bardziej przejęły. Pokiwała powoli głową na jego słowa.
– Nam – uśmiechnęła się uroczo, przytulając twarz do jego policzka i pewnie wyciągnęła dłoń w jego stronę, za koszulę go przyciągając do siebie i składając na jego ustach delikatny pocałunek, gdy w końcu się do niej przysunął i nad nią nachylił. – Nie, nie chcę się truć lekami, dam radę – stwierdziła, bo obstawiała, że sporo przeciwbólowych w nią wpompowali. - Mało co pamiętam odkąd mnie przeniosłeś na kanapę, wszystko okej z Rosie? – spytała, bo właściwie odkąd wziął ją na ręce i położył na kanapie nie była zupełnie przytomna i jego słowa praktycznie do niej nie docierały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Nie, to dobrze – poklepał delikatnie wierzch jej dłoni. Skoro się obudziła, to on też powinien. Potrzebował jej głosu i uśmiechu, bo naprawdę, widząc ilości krwi które z niej wypłynęły podczas imprezy urodzinowej męża Rose naprawdę się obawiał, że nie będzie mu to więcej dane. – Możesz nawet krzyczeć jak masz ochote, przyjmę wszystko! – puścił jej nawet oczko w tym momencie, ale nie kłamał. Wolał żeby krzyczała niż żeby znowu leżała tak bezżycia przez kilka dni. Wziął sobie za cel nie dopuścić do tego by cokolwiek takiego miało znowu miejsce. Nawet dziś miał ze sobą pewnie broń ojca, tak na wszelki wypadek. – Tak. Może powinniśmy odłożyć Harvard – powiedział ciszej. Ten wyjazd nie był ważniejszy niż ona i mały Tommy, prawda? Zdążą jeszcze pojechać, nawet na koniec świata jeśli będzie miała takie życzenie ale najpierw musiała po prostu wydobrzeć.
– Nie, samo przejdzie. Spoko – nie narzekał, skoro już się obudziła to może nawet pójdzie do Davida żeby mu to ładnie nastawił. Nie potrzebował w tym temacie interwencji żadnego obcego lekarza, czekania na wizytę ani nic w tym rodzaju. Zajedzie do Rose jadąc wieczorem się przebrać, tak właśnie. Odwzajemnił jej pocałunek, ale dość delikatnie, jakby się bał że zrobi jej krzywdę jakimś gwałtownym ruchem. Po tym co się wydarzyło, wydawała mu się słabsza, mniejsza i delikatniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Czuł jeszcze większą potrzebę o nią dbać i ją chronić.
– Są leki które możesz brać w ciąży. Nie chcę, żeby Cię bolało… – wymamrotał spod jej ust i westchnął cicho. – Tak, jej kolega nas odwiózł. Jeden z tych typów pociął Davidowi twarz. – po jego twarzy przemknął delikatny uśmiech bo to okropne że się z tego cieszył ale nie jego wina. – Najważniejsze, że z tobą jest w porządku. Twoja mama i Nick praktycznie ciągle tu są. Nick pojechał coś załatwić bo podobno znaleźli kominiarkę no i sprawdzają kim jest ten skurwiel który ci to zrobił – mówił trochę szybko, ale nadal to wszystko wywoływało w nim okropne emocje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Och przestań. Widzę, że jesteś przemęczony. Ile byłam nieprzytomna? Mama wróciła już z St Tropez? – spytała, patrząc z troską na Maxa. Naprawdę się o wszystkich martwiła i chciałą wszystko wiedzieć. Poza tym naprawdę bardzo dbała zarówno o Maxa jak i o matkę odkąd zostawił je ojciec. Może nie przejęła roli dorosłej w rodzinie, ale jednak musiały się trzymać razem, right? Tak czy siak, pokręciła głową. – Nie będę na ciebie krzyczeć, przecież… Cię uwielbiam – dokończyła zdanie, bo skoro jednak przeżyła, to ponownie, nie zamierzała jako pierwsza wypalić z tymi słowami. Przecież nie pamiętała zupełnie, że on już je wypowiedział, bo była wtedy nieprzytomna.
– Niee, nie chcę niczego odkładać. Możemy jechać za dwa tygodnie po prostu, jak opatrunek nie będzie taki niezbędny. Proszę – przygryzła dolną wargę – Poza tym musisz zabrać te papiery. Ja sobie wezmę homeschool, mama mi załatwi nauczycieli i będę mogła więcej czasu spędzać z tobą, bo jednak zajęć masz trochę mniej niż ja lekcji – wzruszyła ramionami. Nie mogła się doczekać, aż faktycznie Max będzie już w Seattle. To był dobry pomysł, bo chyba pierdolca by dostała o niego, będąc w związku na odległość, tym bardziej, że wiedziała, że miał swoje potrzeby i w ogóle i trochę by nie ufała laskom, które mu się pchały do łóżka.
– Powinieneś dostać zimny okład- powiedziała marudnie, bo naprawdę tak uważała. Tak czy siak, był przecież Russellem, więc bankowo by mu coś dali od ręki. Czując jego usta na swoich, uśmiechnęła się delikatnie. – Naprawdę jest w porządku, jak będzie bardzo bolało to wezmę coś przeciwbólowego – obiecała z uśmiechem, patrząc mu w oczy.
– Należało mu się. Głupi kutas – mruknęła pod nosem, bo siniaki które zauważyła u Rosemarie trochę ją odpaliły. Poruszyła się aż niespokojnie. – Och, to dobrze, że wróciła. Nick jest naprawdę w porządku. Nie można tego stwierdzić o moim pożal się boże ojcu – zacisnęła usta, bo wkurwiało ją, że tata się nie interesował nią wcale. – Najważniejsze, że ty tu jesteś – dodała, zaciskając znów dłoń na jego dłoni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Pięć dni? Albo sześć? – nie był pewny, właściwie to czuł się okropnie przemęczony, plecy go bolały jak skurwysyn, ale z jednej strony cieszył się, że był ciągle obok i mógł zobaczyć jak się wybudza. To lekko go podniosło na duchu. Uśmiechnął się słysząc jej słowa, ale nadal sądził, że wyznanie usłyszała, więc odpowiedział jedynie: – Ja Ciebie też – lekko musnął palcami jej nos. Nie widział nic złego w tych słowach, może uwielbiam cię jest ich odpowiednikiem kocham cię skoro w ten sposób powiedziała? Bo sądził, że uczucia odwzajemnia.
– Dobrze, więc pojedziemy za dwa tygodnie jeśli lekarze nie będą mieli nic przeciwko – pokiwał powoli głową i lekko się teraz rozciągnął. – Zabiorę papiery i poszukamy tego apartamentu, żebym mógł być jak najszybciej blisko Ciebie. Może twoja mama zgodziłaby się żebyś… ze mną zamieszkała w sumie? – tak mu nagle przyszło do głowy, nie wiedzieć czemu. Jednak perspektywa utraty kogoś bliskiego dużo zmieniała w psychice ludzi. – No wiesz, mógłbym być bliżej Ciebie i TJ’a – wzruszył niewinnie ramionami. Jeśli by chciała to nawet sam porozmawia z Connie – naprawdę chciał ją bronić. Nie brał w ogóle pod uwagi bycia w Bostonie, musiał być przy niej, szczególnie teraz, po prostu. Papiery tak czy siak by mógł odebrać, nawet pocztą czy coś…
– Już przykładałem – powiedział cicho, nadal nie widząc powodu do zmartwienia tak błahą sprawą. Ona tu prawie umarła, tak? Wybite kostki to naprawdę pikuś. – Dobrze. A woda? – mogła go wziąć za upierdliwego, ale chciał dobrze, chciał, żeby czuła że może na niego liczyć, po prostu. Nie skomentował już słów o mężu Rose, bo nie chciał o nim w tym momencie rozmawiać. Jak dla niego to mógł dostać noża zamiast Vittorii :lol: – Connie do niego chyba pisała, ale nie wiem dokładnie. Nick się uparł z Josephem, że znajdą odpowiedzialnych za to wszystko – och tak, Max chętnie im pomoże i rozerwie kurwa gołymi rękoma! – Jak stąd wyjdziesz to zabiorę Cię może na dobrą kolację, co? – zaproponował, zupełnie luźno. Chciał ją jakoś uszczęśliwić i odegnać złe myśli!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Och, czyli teoretycznie dzisiaj powinniśmy być na Harvardzie – powiedziała z lekkim żalem, bo jednak wiedziała doskonale, że chciał to załatwić trochę szybciej. Odetchnęła mimowolnie i spojrzała mu w oczy, gdy powiedział, że ją uwielbia. No kurwa, czy naprawdę jej nie kochał? Wiedziała, że miała dać mu czas, ale jakoś tak mimowolnie zacisnęła wolną dłoń w pięść. Przecież mogłaby za niego zginąć, a i tak głupiego kocham cię by się nie doczekała. Uśmiechnęła się jednak delikatnie, wewnętrznie licząc do dziesięciu. Może to odwzajemni z czasem.
– W porządku. Wiadomo, nie poleciałabym bez zgody lekarza – powiedziała, patrząc mu w oczy, bo była w tym temacie naprawdę bardzo odpowiedzialną osobą. Poza tym dwa tygodnie nie wydawały się takim odległym terminem. – Och, chciałbyś ze mną zamieszkać? – spytała spokojnie. Tak, wyznać miłości jej nie wyzna, ale mieszkać z nią chciał. Mimo to, uznała, że to i tak krok w dobrą stronę. – Myślę, że nie będzie miała z tym większego problemu tak długo, jak będzie niedaleko – stwierdziła, wzruszając ramionami, bo była pewna, że jej mama nie będzie miała naprawdę nic przeciw zamieszkaniu z Maxem. Ewentualnie mogła przecież mieć ciuchy w domu, a nocować u niego. Każdego dnia. :lol: Tak czy siak, uśmiechnęła się delikatnie. – Porozmawiamy z nią razem, dobrze? Kiedy przyjedzie z domu poruszymy ten temat – uśmiechnęła się leciutko, unosząc kąciki ust. Connie była raczej wyluzowana i sama przecież mieszkała z ojcem w jej wieku. :lol: Ba, miała już dumną dwulatkę na głowie.
– To przyłóż więcej – powiedziała cicho, unosząc jedną jego dłoń do ust i lekko muskając opuchnięte kostki. – Nie chce mi się pić. Chcę, żebyś tu był ze mną, okej? – uśmiechnęła się blado, bo nie chciała jakoś, żeby ją zostawiał w tym momencie. – Cieszę się, że się zaczęli dogadywać – wzruszyła ramionami, ale skrzywiła się nieznacznie, bo pewnie naciągnęła lekko przy tym szwy niechcący.
– Uuu, na jaką? Może na jakieś super burgery? Albo na pizzę! – uśmiechnęła się lekko, bo skoro prawie umarła, to chyba mogła sobie pozwolić na jakieś śmieciowe żarcie, nie? - Czy to będzie nasza pierwsza oficjalna randka, Maximillian? - spytała z rozbawieniem, bo jednak wcześniej więcej czasu spędzali w domu i pewnie nigdzie nie zdążyli wyjść jako para.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Tak, ale nie przejmuj się tym teraz – naprawdę nie uważał, aby ten wyjazd był tak ważny żeby w tym momencie się na nim skupiać, serio. W jego oczach właściwie nagle wszystko zaczęło być mniej ważne niż Vittoria. Może powinna umierać wcześniej? :lol: Tak czy siak, nie wiedział że ten zwrot to taki problem, że się tak wkurwia i zaciśnięcie pieści uznał za jakiś odruch spowodowany bólem który odczuwała, ale załapał ze jako ciężarna boi się brać za dużo leków. A może nadal inne działały?
– Tak – pokiwał powoli głową, bawiąc się lekko jej palcami w które lekko wlepił wzrok, bo się poczuł lekko skrępowany tym tematem jakoś. Powoli na nią spojrzał. – Mógłbym mieć na was oko. Twoja mama jednak tez ostatnio często wyjeżdża, wiesz – wzruszył lekko ramionami. Zależało mu na niej, nie chciał tez już więcej niczym ryzykować i tak dalej. Po za tym, nie fajnie byłoby być ciagle razem? Czuł jakoś taką potrzebę. – Myśle, że się zgodzi jakbym ogarnął jakiś apartament w waszym apartamentowcu – dodał, w sumie całkiem pewny tego. Dogadywał się z Connie, pewnie tez zaplusował siedząc tak nieustannie przy łóżku nieprzytomnej Vittorii! – Jasne. – może powinien na okazje tej rozmowy się ładnie ubrać? Kurwa, nigdy nie pytał niczyjej matki czy może mieszkać z jej córką, ani nic w tym rodzaju. To prawie jak zaręczyny :lol:
– Nigdzie się nie wybieram – mruknął cicho, ponownie całując jej dłoń i pogładził skore wokół wenflonu w jej ręku. Widząc to skrzywienie westchnął cicho. – Uważaj na siebie, no – przewrócił oczami. Nie był pewny czy wyjazd do Harvardu będzie dobrą opcją ale widział ze jej na tym zależało więc...
– W Queen Anne mają super knajpę. Z jakimiś fancy burgerami i w ogóle. A potem jakieś dobre lody? – poruszył brwiami. W ogóle mogła jest fast foody, nie sadził żeby jakoś mocno to wpłynęło na jej sylwetkę czy coś. WysCzerzyl się do niej. – Przydałaby się jakaś oficjalna, nie? Planowałem ją w Bostonie, ale tam sobie zrobimy drugą – nachylił się nad nią i najpierw musnął wargami jej czoło, a potem pocałował ją w usta, lekko przeciągając od razu pocałunek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Po prostu miałam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Może powinnam się przyzwyczaić, że imprezy u Russellów często się kończą katastrofą? Jednak rozważmy moje nazwisko dla naszego syna – pół żartem to rzuciła, ale jednak zaczynało do niej docierać, jak olbrzymie brzemię spadało na dziecko, które miało być członkiem tej rodziny i chyba trochę ją to przerażało. Nic dziwnego. Sama ciąża w wieku nastu lat była przeżyciem, o strzelaninie na weselu, bójce na pogrzebie czy zajebaniu noża na urodzinowym grillu nie wspominając. :lol: A co do tego wyznania, to po prostu pewnie słyszała „uwielbiam cię” z jego ust tyle razy, że było jej przykro, że słowa na „k” z siebie nie potrafił wydusić, ale pewnie jeszcze tego nie czuł. Tak sobie tłumaczyła.
– Moja mama wyjeżdża, bo musi. Głównie. Poza tym mam już siedemnaście lat i jedna noc samotnie w apartamencie mi nie przeszkadza – od razu poczuła chęć obrony mamy, chociaż przecież było to stwierdzenie faktu. – Poza tym odbija sobie lata z ojcem i się nie dziwię. Nigdy nie chciałabym skończyć w takim związku – stwierdziła cicho, bo ten chłód emocjonalny był widoczny jak na dłoni, szczególnie teraz, gdy jej mama spotykała się z Nickiem. Szczerze, Vi czasami się łapała na tym, że żalowała że to Farewell nie jest jej ojcem, bo… Obecnie zachowywał się bardziej jak ojciec niż ten, który faktycznie ją spłodził. – Na pewno. Sam widziałeś, jak odetchnęła, gdy dowiedziała się, że to ty jesteś ojcem. Poza tym bardzo cię lubi i widzi, jak się o mnie troszczysz – uśmiechnęła się nieznacznie, bo owszem, apartament w budynku, w którym mieszkała był dodatkowym atutem. I ja osobiście myślę, że jak Max ten temat poruszy to na sto procent Connie żartobliwie zapyta „kiedy ślub” :lol:
– To dobrze – uśmiechnęła się nieznacznie i pokiwała głową. – Zawsze przecież uważam – tak było. No może z tym jednym wyjątkiem, jak odepchnęła Maxa, a sama sobie dała wbić nóż między żebra.
– Tylko jeśli będą czekoladowe – stwierdziła z uśmiechem – OOO albo o smaku masła orzechowego – aż jej oczy błysnęły radośnie, bo to brzmiało dobrze, a oprócz sylwetki, to pewnie jednak chciała dziecku dostarczać bardziej wartościowych składników – Trzymam cię za słowo – mruknęła cicho, odwzajemniając pocałunek i westchnąwszy sobie cicho. A potem pewnie potrzymali ją w szpitalu kilka dni i wróciła spokojnie do domu!

ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

| po wszystkim, ma na sobie szpitalną piżamę

Dzisiejszy dzień nie miał się różnić niczym od poprzednich. Vittoria zamierzała po prostu zrobić jakieś zakupy, pójść z Hales na spacer, ogarnąć mieszkanie, a potem zająć się nauką w momencie, w którym dziewczynka zajmie się oglądaniem bajek. Proste, prawda? Gdyby tylko wiedziała, że ten plan spełznie na niczym... Pierwsza część dnia szła zgodnie z planem. Były z dziewczynką na zakupach - Max wyszedł dzisiaj wcześniej z mieszkania, ale miał też wcześniej wrócić. Rozpakowawszy zakupy, wzięła Hales za rączkę, Churchilla na smycz i poszli na spacer. Akurat czekały na pasach, gdy zauważyła po drugiej stronie ulicy Maxa. Z Naomi. Pierdoloną Naomi. Poczuła wściekłość, ale chciała zachować klasę. Problem z tym, że Churchill dostał pierdolca i zaczął się szarpać, a Hales w tym momencie dostrzegła swojego brata, wyrwała się jej i zaczęła biec w jego stronę.
- HALES, NIE! - krzyknęła i rzuciła się za dziewczynką, w której stronę zbliżał się rozpędzony samochód. Odepchnęła dziecko natychmiast, ale sama nie zdążyła uciec. Poczuła, że przetacza się przez maskę. Poczuła też upadek na rozgrzany od słońca asfalt, ale... To było tyle. Potem była tylko ciemność, przez którą odczuwała koszmarny ból w okolicach brzucha, głosy lekarzy jak spod wody...
[...]
Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna, ale gdy odzyskiwała przytomność, nieco spanikowana odkryła, że nie czuje już ruchów dziecka. Była koszmarnie obolała, ale brzuch, na którym miała ułożone dłonie nie był tak duży jak wcześniej. Zamrugała gwałtownie, rozglądając się po pomieszczeniu i widząc zaraz Maxa.
- Max, co z dzieckiem? - spytała, patrząc na niego przerażonym wzrokiem. Nie miała zielonego pojęcia, co się stało. Pamiętała samochód, Hales... - Z Hales wszystko dobrze? - zapytała jeszcze, bo o nią też się martwiła, ale jednak pierwszą myślą dziewczyny był TJ. Była absolutnie przerażona tym, co mogło się stać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był ojcem. Miał niemal czterdzieści lat i właśnie dowiedział się, że ma nastoletnią, a w zasadzie prawie dorosłą córkę i przez tye lat żył w zwyczajnym kłamstwie. Właściwie nie dowiedział się dokładnie w tym momencie, bo kilka dni minęło od kiedy trafił do Swedish Hospital i doszedł do siebie. Rozległy zawał. Sprzed zdarzenia nie pamięta zbyt wiele. Na pewno opuścił szklany dom i ruszył do Fallen, gdzie spędził około trzech dni – pijąc, biorąc i bawiąc się w najlepsze. Narkotyki tworzyły pewnego rodzaju zasłonę dymną w jego umyśle, nie skupiał się ani na Verze, ani na Rose, ani w zasadzie na niczym innym poza ciągłym braniem. Pewnie dlatego niemal czterdziestoletnie serce nie wytrzymało i tylko dzięki szybkiej interwencji prywatnego ochroniarza udało się opanować sytuację i nie przekroczył granicy śmierci. Zabawne, sam się o nią prosił od tak bardzo dawna. A teraz? Miał decydować? Byłby gównianym ojcem – szczególnie, że Rose była prawie dorosła i miała go głęboko w poważaniu. Co prawda Vera oszukała także ją, co było jawną niesprawiedliwością i nie powinno mieć miejsca. Wytłumaczenie tego nastolatce będzie poważnym problemem, ale to obowiązek Larkin. Pewnie dlatego Carter brał, żeby się nie zadręczać. Tyle czasu marzył o prawdziwej rodzinie, dzieciach, związku z prawdziwego zdarzenia, ale wszystko zostało mu odebrane.
Na szpitalnej Sali panowała nieprzyjemna cisza, która przerywał dźwięk wydawany przez urządzenia. Był tu zupełnie sam. Popołudniowe słońce wdzierało się przez zasłonięte firany do pomieszczenia, rzucając ciepłe promienie na jego ciało. Czuł się tak, jakby koń solidnie kopnął go w klatkę piersiową. Wizyta lekarza, znajomy – poznał go na imprezie na studiach, wszak też kiedyś chciał iść na medycynę. Marzenia przechodziły jednak do historii, ale do tego powinien przywyknąć.
- Carter, Carter, Carter. – cmoknął i podszedł do łóżka siadając w fotelu obok. – Nie wiem jak się odwdzięczysz. – rzucił poważnie, a Theo odwrócił głowę w jego kierunku. Sowicie, jak zawsze. Przeszło mu przez myśl. Doktorek wiele razy ratował mu tyłek, jeden w tą czy w tamtą nie robił różnicy. – Musisz przestać. Miałeś rozległy, poważny zawał mięśnia sercowego, byłeś niedotleniony kiedy Cię przywieźli. Drugi raz nie wywiniesz się śmierci. – dopowiedział, patrząc na znajomego poważnie. Branie pozwalało nie myśleć, dlaczego więc miałby przestać to robić. Nie miał dla kogo, nie robiło mu to specjalnej różnicy.
- Nie truj. – rzucił od niechcenia, bagatelizował sytuację. Jak zawsze z resztą. Westchnął cicho i odwrócił głowę. Był tak potwornie zmęczony. Oczy same się zamykały, a kiedy otworzył je po kilku chwilach, mamrotania lekarza już nie było, podobnie jak jego osoby. Za to w fotelu siedział ktoś zupełnie inny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy Rhys decydował się podjąć leczenia, zdawał sobie sprawę z tego, że proces ten nie będzie łatwy do przejścia. Nie sądził jednak, że w ciągu kilku dni od przyjęcia pierwszej chemioterapii, jego samopoczucie ulegnie drastycznemu spadkowi, a skutki uboczne leczenia uderzą w niego z takim impetem. Osłabienie, brak apetytu ból i gorączka, która nie pozwalała mu opuścić łóżka o własnych siłach, zmusiły go do tego, by z pomocą sąsiadki wezwać pogotowie, gdyż nie chciał na własną rękę eksperymentować z lekami, które miał pod ręką. Właściwie to od kilku dni czuł się w tym wszystkim na tyle niepewnie, że zwykłe tabletki postrzegał jako coś, do czego trzeba było podejść z dozą ostrożności, żeby sobie nie zaszkodzić.
Po przyjeździe pogotowia wszystko działo się na tyle szybko, że nie zdążył zarejestrować, w którym momencie zadecydowano, by zabrać go do szpitala. Nie protestował. O ile, tak jak każdy, nie lubił tego miejsca i w normalnych okolicznościach unikał go jak ognia, tak tego dnia chciał się tam znaleźć, by lekarze doprowadzili go do porządku i sprawili, że poczuje się lepiej.
Seria badań poprzedziła wylądowanie na oddziale. Sala, w której się znalazł, w kolejnych dniach miała być jego tymczasowym domem. Łóżko, telewizor i okno z widokiem na świat. Nie brzmiało to zachęcająco, zważywszy na to, że w domu pozostał jego pies - Echo, którego ktoś musiał wziąć pod opiekę na nadchodzące dni. Martwiąc się bardziej o psa niż o siebie, próbował się dodzwonić do znajomych, jednak z marnym skutkiem. Jak na złość, w chwili, w której potrzebował pilnie pomocy, telefony które wykonywał, pozostawały bez odpowiedzi.
W pewnym momencie poczuł się zdesperowany na tyle, by dobro zwierzaka postanowić ponad własne samopoczucie i już chciał opuścić łóżko, w którym spędził ostatnią godzinę podpięty do kroplówki, z zamiarem wypisania się na żądanie, ale wtedy drzwi się otworzyły, a on bezradnie opadł na łóżko.
Dobrze, że pani przyszła. Muszę stąd wyjść i wrócić do domu. Zabraliście mnie do tego cholernego szpitala, a w domu mam psa, którym nie ma się kto zająć – burknął, nie kryjąc zdenerwowania. Martwił się. O siebie, ale przede wszystkim o Echo, który nie był na spacerze, miał pustą miskę i potrzebował towarzystwa. Kochał tego psa, a perspektywa pozostawienia go samego sobie choćby na dobę, nie napawała Rhysa optymizmem. – I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to ryzykowne, ale nie mogę tak tego zostawić. Każecie mi tu leżeć przez kilka dni, a ja… Szlag… – urwał, zanosząc się kaszlem, kiedy suchość w ustach dała o sobie znać nieprzyjemnym drapaniem w gardle, nasilonym przez podrażnienia wywołane całonocnymi wymiotami. Jeśli tak reagował na jedną dawkę chemii, nie chciał wiedzieć, co będzie po drugiej i każdej kolejnej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężki przypadek...
To była pierwsza myśl, gdy tylko usłyszała słowa osoby znajdującej się na łóżku. Na tym oddziale miała styczność z pacjentami od kilku miesięcy, więc była już w stanie mniej więcej określić, z kim przyjdzie jej się najwięcej kłócić. Podeszła bliżej i przekonała się, że na twarzy tego mężczyzny było widać determinację i chęć opuszczenia sali za wszelką cenę.
Zdecydowanie ciężki.
Alyson sięgnęła po dzbanek i nalała świeżej wody do szklanki stojącej obok. Podała ją pacjentowi i przekręciła głowę w bok, przyglądając się mu.
Wygląda... dziwnie znajomo.
Odwróciła wzrok, żeby nie poczuł się skrępowany. Po chwili namysłu podeszła w nogi łóżka i wyciągnęła kartę pacjenta.
Rhys... Skąd ja znam to imię?
– Niestety, ale w pana stanie nie mogę pozwolić na to, aby opuścił pan szpital. Czy na pewno żaden znajomy nie mógłby zająć się pieskiem przez najbliższy czas?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rhys zdawał sobie sprawę z tego, że oddział z pewnością był pełen ciężkich przypadków i to nie tylko pod kątem zdrowotnym, ale również pod kątem osób, które potrafiły dać swoimi humorkami wycisk personelowi szpitala. On sam nie chciał być jednym z tych zgredów, którzy swoje wewnętrzne frustracje związane z chorobą wyładowywali na innych, ale w tej sytuacji czuł, że mógł się stać małym problemem dla ludzi, którzy chcieli ratować jego zdrowie, a ostatecznie również i życie.
Nie potrafił tylko pojąć tego, dlaczego był takim skończonym kretynem, który wcześniej nie pomyślał o tym, że należało się jakoś zabezpieczyć na wypadek takiej sytuacji jak ta. Był zły na siebie, a na kobiecie, która pojawiła się na sali, miało się to w pewnym stopniu odbić.
Gdy podała mu szklankę z wodą, od razu przytknął wargi do jej krawędzi.
Dziękuję – burknął, odczuwając ulgę, kiedy gardło zostało przyjemnie zwilżone. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek woda przyniesie mu taką ulgę jak teraz. Kac był niczym w porównaniu do tego, co działo się z nim po chemii.
Coś nie tak? – zapytał, odstawiając szklankę na szafkę i zrównał swoje spojrzenie z tym kobiecym, nie bardzo rozumiejąc, czemu pielęgniarka tak mu się przyglądała. – Jasne, mam znajomych, którzy mogliby się nim zająć, ale nie odbierają cholernego telefonu! – uniósł się. Był poirytowany tym pytaniem, ale zaraz westchnął, rzucając kobiecie przepraszające spojrzenie, bo nie była niczemu winna. – Chryste... Nawet na godzinę? Pojadę taksówką, zabiorę Echo... W sensie mojego psa i zawiozę do kogoś albo do hotelu i wrócę... Lekarz nie musi o niczym wiedzieć. Pielęgniarki na pewno potrafią dochować tajemnicy? – dodał błagalnie, choć w głębi serca czuł, że był na przegranej pozycji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pacjencji bywali różni. Niektórzy byli mniej, a inni bardziej uparci. Z tego, co zdążyła się zorientować w tak krótkim czasie, ten mężczyzna zdecydowanie należał do tych drugich. Nie wiedział jeszcze, że ona również była uparta, zwłaszcza gdy chodziło o zdrowie pacjenta.
Pie... Pielęgniarka?
Alyson wiedziała, że wyglądała młodo, ale żeby pomylić ją z pielęgniarką?
– Trudno mi wypowiadać się za pielęgniarki, ale mam nadzieję, że nie ukrywają przede mną takich rzeczy – odparła, odkładając kartę pacjenta na swoje miejsce. – Co zaś się tyczy Pana, to...
Zaraz... Moment. Jak nazywa się jego pies?
Alyson zmarszczyła brwi i cofnęła się do czasów, w których na głowie najczęściej miała dwa kucyki związane jaskrawymi, różowymi frotkami. Imię chłopaka z czasem zbladło w jej umyśle, ale piesek zachował się w jej sercu. Później już nigdy nie spotkała się z tym, aby ktoś nazwał tak swojego pupila.
– Pana pies nazywa się Echo?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Co? – zapytał głupio i odruchowo spojrzał na plakietkę brunetki, dostrzegając w końcu, z kim właściwie miał styczność. – Och... Świetnie, nie wiem co jest gorsze. Pielęgniarka wbijająca nieumiejętnie igły, czy rezydentka ucząca się na mnie fachu – mruknął w niezadowoleniu. Czy naprawdę oczekiwał wiele, chcąc na sali wykwalifikowanego lekarza, który być może oceniłby jego stan na wystarczająco dobry, żeby opuścił szpital chociaż na godzinę?
Zmarszczył czoło... Nie rozumiał, czemu był takim dupkiem i na siłę próbował się jej uczepić. Szybko jednak pojął, że to nie on, a to, co miał w głowie. To, co coraz częściej przejmowało nad nim kontrolę i sprawiało, że stawał się gorszą wersją siebie.
Tak i wcale nie jestem kardiologiem, który ubóstwia robić echo serca – odparł, wplatając to drobny żarcik, ale przeszło mu przez myśl, że stojąca przed nim kobieta mogłaby to wziąć za jakieś zboczenie zawodowe. Wcale o to nie chodziło. Była to jedynie słabość do tego imienia, która trzymała się go od dziecka, kiedy to miał swojego pierwszego i jedynego psa u dziadków, który nosił dokładnie to samo imię i był jego najlepszym czworonożnym kumplem w tamtych czasach.
Rhys w życiu nie wpadłby na to, że stała przed nim jedna z tych małych, młodszych od niego dziewczynek, które uwielbiał zaczepiać i często doprowadzać do płaczu ku uciesze swojej i kumpli z podwórka, którzy za cel obierali sobie nieporadne kilkulatki. Młody był i głupi, a teraz po latach niechętnie wracał do tych wspomnień, bo po tym łobuzie, co zaczepiał młodszych, nie został już ślad. Wystukawszy szybko dwa kolejne smsy do znajomych, odłożył komórkę na bok i ponownie spojrzał na...
Hughes? – Tym razem to on zadał pytanie z serii tych dziwnych. O ile ona patrzyła na niego dziwnie przez imię psa, o tyle on odwzajemnił to spojrzenie przez doskonale znane sobie nazwisko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przypomniał sobie mnie...
Nie miała co do tego wątpliwości. Widziała to w jego spojrzeniu. Musiała mieć takiego samo, gdy zapytała go o jego psa, ale nigdy nie sądziła, że jej przeszłość wróci do niej właśnie w tym pokoju.
– Rhys? To ty?
Zmienił się. Oj, zmienił się. Nie był już tym chłopczykiem, który uwielbiał ściągać jej frotki z głowy i za każdym razem psuć fryzurę. Teraz prezentował się znaczenie inaczej. Zmężniał i mimo że...
Przestań! Upomniała samą siebie.To jest RHYS, nie patrz na niego w ten sposób!
Potrząsnęła głową. Jej mózg miał racje. Dawny Rhys jej dokuczał i śmiał się z niej, a w obecnej chwili, choć z jego stanem zdrowia nie jest najlepiej, wciąż zachowuje się jak dupek.
Czyli jednak się nie zmienił. Nie w środku.
Posłała mu szeroki uśmiech.
– Kto by pomyślał, że trafisz akurat do mnie?
Obrazek

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”