WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.pxf.pl/sites/default/files/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • — 21
Pospiesznie przekroczywszy próg niewielkiej sali, zawsze pełniącej tę samą funkcję — bo przy rozwodach nie trzeba łasić się o trybuny dla gapiów i dziennikarzy — począł kierować się w stronę wyjścia. Nie zważał na pochodzące z oddali nawoływania jego współpracowników, którym przypadło to nieszczęście goszczenia podczas tego procesu; prędko, pozostawiając cały świat za sobą, przedzierał korytarz i starał się uspokoić rozbiegane myśli. Nie było jednak czasu na analizowanie czegokolwiek — po dotarciu do jedynej osoby, która się teraz jakkolwiek liczyła, wskazał ruchem głowy wschodnie skrzydło budynku i tam też się skierował. Zaledwie raz obejrzał się w celu upewnienia, że Fitz podąża jego tropem — bądź co bądź, miał pełne prawo zignorować jego niemą prośbę, ale Gabe i tak doprowadziłby prędzej czy później do konfrontacji. Bo musiał. Musiał wyjaśnić mu, co się dzisiaj stało, nawet jeśli tamten nie zamierzał słuchać jego wyjaśnień.
I pomyśleć, że to pierwsza rozprawa zdawała się mu tą fatalną. Poniekąd miał prawo czuć się w ten sposób — pod ciężarem żałości, uznał przecież wtedy (niemalże dwa tygodnie temu), że nie może już sobie pozwolić na żaden rodzaj spoufalania. Nie po świętach, nie po jasnym wskazaniu, że Wainwright nie tylko czuć przez długi czas będzie coś do Raelynn, ale że on sam pozostać ma mu na zawsze obojętny. Te przeklęte święta podziałały na niego niczym kubeł zimnej wody; niemalże w ułamku sekundy wycofał się i zobojętniał. Nie dopytywał Marianne o reakcje tamtego na otrzymany prezent. W ogóle wymuszał w niej zmianę tematu, gdy tak nieprofesjonalnie wspominała jego imię. Tak było łatwiej, bo przecież sympatii nie da się tak gwałtownie porzucić. Podczas procesu odwracał wzrok więc kiedy było trzeba, traktując Fitza tak, jakby pozostawali sobie obcymi; jakby nie mieli nigdy wcześniej okazji odbyć ani jednej rozmowy. I naprawdę nie chodziło o jakieś urażonego ego, a zwykłą chęć wyrwania się z tego beznadziejnego stanu. Poza tym praca była dla niego ważna. Najważniejsza.
Ale to właśnie rozprawa numer dwa stała się tą pierwszą w jego życiu, wobec której począł kwestionować wszystko. Zaledwie dwa dni temu odwołał świadka, nie ufając mu w kwestii zeznań, a tu nagle, nieoczekiwanie sędzia i tak wymusił udział tamtego w procesie. Dlaczego? Gabe zakładał, że albo dojść musiało do pomyłki, albo ta wstrętna praktykantka doniosła kancelarii, że świadek jest cenny dla powodzenia tego rozwodu. W każdym razie, Hargrove radząc sobie jak dotąd idealnie, nie tylko pogubił liczne słowa i zdania, ale wykazał się kompletnym nieprofesjonalizmem. I to wszystko dlatego, że obiecał przecież Fitzowi pominąć tę sprawę! Tę jedną, jedyną, która nic dobrego wnieść nie mogła. A jako że był człowiekiem słownym (już dajmy spokój temu zauroczeniu), to naturalnie zamierzał zachować się uczciwie. Właśnie dlatego teraz musiał się wytłumaczyć — to nie była jego wina. Nie, w żadnym razie, bo przecież usiłował manewrować tą rozmową tak, by nic złego się nie stało. A jednak świadek, niosąc w sobie najwidoczniej sporą zadrę, bez uprzedniego przygotowania recytował to, co Hargrove obiecał zachować w sekrecie. Docierając więc w końcu do właściwego miejsca, gdzie mogli liczyć na względną prywatność, pchnął odpowiednie drzwi i… pojęcia nie miał co powiedzieć. Czy w ogóle istniała szansa na jakiekolwiek wyjaśnienia? — Został odwołany dwa dni temu, nie powinno go tu być, nie mam pojęcia co się… — stało? Ależ to było jasne, bardzo, owszem, no jak. To znaczy, jasne byłoby, gdyby Hargrove zdecydował się w końcu na pełną szczerość, bo tak to pozostawał jednak typowym, wrednym adwokatem, szukającym wszędzie wyłącznie zysku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świdrujący, nieznośny ból głowy, jak gdyby ktoś za wszelką cenę — zapewne przy użyciu młota pneumatycznego — chciał przedostać się do jego mózgu, by roznieść go zaraz w pył. To na tym się skupiał, na tym przeklętym łup łup łup; nie na żywych krzykach dawnego przyjaciela, zasiadającego przy sędzi w roli świadka, nie na rozgorączkowanych sprzeciwach Frankina, wygłaszanych raz po razie, nie na Gabrielu i nawet nie na Raelynn, bo na swoją żonę już nigdy spojrzeć nie mógł. Nie w obliczu wyjawionych informacji. Informacji, które światło dzienne powinny ujrzeć dokładnie osiemnaście lat temu, które wydostać mogły się wyłącznie z ust Fitza, nie doktora Williamsa. A tu proszę, ktoś postanowił sobie z niego zakpić — nie życie, nie los, a Gabe Hargrove, który jako jedyny znał prawdę, którego Wainwright prosił kilka tygodni temu, by sekret ten pozostał już na zawsze między nimi dwoma. Zabawne.
Jasnym zwiastunem nadciągającej z rozmachem katastrofy był widok Williamsa stojącego przed budynkiem sądu, kiedy Fitz parkował auto. Już wtedy powinien był się zawrócić; jechać główną autostradą aż do momentu, w którym nie ujrzałby znaku głoszącego to wyczekiwane hasło „Opuszczasz stan Waszyngton” i jakoś by to było; w roli zbiega przeżyłby resztę swojego nędznego życia, od którego nie oczekiwał już zbyt wiele. Był jednak człowiekiem odpowiedzialnym; młodość i porywczość się skończyła — musiał stawić czoła niszczycielskim konsekwencjom, wejść na salę rozpraw niczym Giordano Bruno, z podniesioną głową mimo świadomości zbliżającej się śmierci, mimo poczucia, że nie tak powinno kończyć się jego obiecujące życie. Obaj zginąć mieli za prawdę, ale Bruno nie zasługiwał na takie zwieńczenie swoich losów; wierzył tylko w bezkres wszechświata, wierzył w ciała niebieskie, które wygrały zażartą walkę z instynktem przetrwania; był na tyle oddany swoim ideom, na tyle dumny ze swoich wierzeń, że dla nich gotowy był przypłacić największą już cenę. A Fitz... Fitzowi bliżej już było do Alberta Fisha, seryjnego mordercy z lat trzydziestych lub do Bruno Hauptmanna, który popełnił zbrodnię podobną do tej jego; bo przecież Wainwright wyrwał ich nienarodzone dziecko z niewidzialnych objęć Raelynn — porwał, zabił i na zawsze zniweczył pamięć o nim. Bo teraz nie będzie już ich dzieckiem, które odebrał im los; teraz będzie niczemu winną ofiarą bestialskiego egoisty, który nawet na moment nie był w stanie odłożyć swego ego na bok. I choć Wainwright nie miał zostać spalony czy stracony na krześle — a przynajmniej nie w dosadnym tego słowa rozumowaniu — uważał że śmierć w oczach Raelynn i swoich przyjaciół, będzie dużo gorszym losem.
Takie rozbiegane, rozklekotane i zgnębione myśli wypełniały jego umysł; to one wydawały ten ogłuszający dźwięk. Łup łup łup.
Patrzył na swoje dłonie; nieruchome, jakby wcale nie zawalał mu się teraz cały świat, jakby nie działo się nic godnego uwagi. Patrzył na nie, nie potrafiąc podnieść wzroku, patrzył i słuchał, jak go obrażają, patrzył i słuchał, jak go zdradzono.
Prosił się o to swoją naiwnością, teraz już to wiedział.
Nie potrafił nadać toczącej się rozprawie początku ani końca; ta po prostu trwała, nie kierując się żadnymi logicznymi zasadami; teraźniejszość mieszała się z przeszłością, przyszłością, nie potrafił już nawet stwierdzić. W jednej chwili wychodził już z sali z głową w dole, w drugiej dopiero ściskał na powitanie dłoń Franklina, który zapewniał go, że ten dzień okaże się im przychylny, że salę opuszczą jako wygrani. Ale to nic, już wkrótce miał się znaleźć w domu, już niedługo, już za moment... Prawie. Zatrzymał się, kiedy podbiegł do niego Gabe, choć nie wiedział, dlaczego po tym wszystkim wciąż chciał go słuchać. Niekierowany rozumem, a zwykłą ciekawością podążył za nim w nieznanym sobie kierunku, zaślepiony wciąż tą wstrętną prawdą, która teraz grała w symfonii z jego ciężkimi krokami. Łup-tup, łup-tup.
Zamknęły się drzwi, dotarli gdzieś. Padły jakieś słowa, które chyba go zdziwiły. Spodziewał się czegoś innego, ale hej — Hagrove dobitnie uświadomił mu już przecież, że po nim spodziewać nie można się absolutnie niczego. W tym zawodzie nie było miejsca na ludzkie odruchy, przecież mu o tym ostatnio powiedział.
Oczywiście — odparł bezwiednie, choć na próżno było szukać w tym słowie zrozumienia. Po co jeszcze z nim pogrywał, kiedy wszystko było już jasne? — To tyle? — dopytał, zawieszając na nim dłużej wzrok. To zabawne; brunet wciąż sprawiał wrażenie, jakby szczerze się martwił, jakby szczerze żałował, jakby mu na nim zależało. W jakimś sensie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby tylko w porę cię wycofał! Naturalnie, jak to już bywa w momencie zderzenia z najgorszym, Gabe począł przeklinać w duchu Kylie. Bo to jej wina. Jej i tylko jej, przeklęta Russell i ta jej prośbą o drobną przysługę. Tymczasem to, co stanowić miało początkowo prędki i niegroźny proces, przekształcało się w koniec jego kariery. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że niejeden adwokat mierzył się w swej karierze z dużo gorszym koszmarem; Gabe tak infantylnie zakładał, że on jeden jedyny, po raz pierwszy w historii ludzkości, popełnił jakiś kolosalny błąd. I to była sprawa bardzo absurdalna tak właściwie, a on sam musiał sprawiać bardzo dziwne wrażenie, skoro od czasu świąt jasno wskazywał, że Wainwright nie interesuje go w najmniejszym stopniu. Z tym że nawet jeśli faktycznie zamierzał pozbyć się jego osoby ze swojego życia, tak nie mógł znieść myśli, że ten ma o nim bardzo złe zdanie, nieprawdziwie, tak bardzo krzywdzące. Podczas przebiegu tej rozprawy modlił się o jakiś nagły cud, przy czym zamach terrorystyczny i zrównanie budynku sądu z ziemią zdawało się najmilszym możliwym scenariuszem.
Nie ma nic gorszego, niż obojętność. Przekonywał się o tym nieraz, przyzwyczajony był już nawet do tego typu manifestowania swojego niezadowolenia, ale teraz — może po raz pierwszy — szczerze go to przerażało. I cóż biedny miał poradzić, skoro ewidentnie był na przegranej pozycji? — Nie, ja… — zaczął nerwowo, ale słowa ugrzęzły mu w gardle i pojęcia nie miał, co właściwie chciał przekazać. — Naprawdę nie chciałem, żeby do tego doszło — rzucił prędko, nie zastanawiając się zbytnio nad słusznością tego wszystkiego. Niestety na rozsądne wyjaśnienia było za późno, bo nazbyt wielka panika wkradła się do jego umysłu. Może to też po prostu była kumulacja tych wszystkich beznadziejnych tygodni, które zatruwały mu od jakiegoś czasu życie. Upokorzenie. Tym właśnie była ta rozmowa, paskudna sytuacja i tak nagły brak wiary w każde ze słów, które wymawiał. Prezentował się dość żałośnie wobec tego, bo nie miał pojęcia, co dalej. — Mam dokumenty! — przypomniał sobie nagle, bo Fitz naprawdę, NAPRAWDĘ musiał mu uwierzyć! To nie on powołał Williamsa na świadka, a gdy jednak zmuszony był z jego zeznań korzystać, usiłował tak lawirować tą rozmową, by tamten zdradził jak najmniej. Czy to jego wina, że ten niepytany sam opowiadać zaczął coś, wobec czego Gabe publicznie wyraził sprzeciw? Tylko że nikt, boże kochany, nie zamierzał z nim na tej przeklętej sali współpracować! Tak więc począł szukać nerwowo w teczce odpowiednich papierów, stanowiących na jego korzyść, ale wiadomo, jak jest, gdy się człowiek spieszy — dokumenty się posypały na ziemię, wymieszały, a on chyba wraz z tym zdarzeniem utracił nadzieję na jakieś pozytywne rozstrzygnięcie tejże sprawy. Ze złością począł więc pakować je do środka, gniotąc i nie przejmując się nimi ani trochę i ten cały gniew nagle zaczął kierować w stronę Fitza, który tą swoją nienaganną biernością doprowadzał go do szału. — Mówiłem ci — mruknął więc gorzko, żałując, że jednak postanowił go zaczepić jeszcze w sądzie, boże, co za głupota. — Mówiłem i tłumaczyłem, jak to wszystko wygląda, dlaczego masz zatrudnić dobrego prawnika, a nie kompletnego debila — owszem, była to prawda. Bo mówił mu. I też jasno wskazywał, że o rozwodzie nie mogą rozmawiać wcale, bo przecież jest prawnikiem Rae. Chryste! Dlaczego tak właściwie musiał mu się teraz tłumaczyć z tego, że po prostu wykonywał swoją pracę? I dlaczego nawet w świadomości tego, że nie zrobił nic złego, czuł się i tak fatalnie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przykry w tym wszystkim był fakt, że Fitz się martwił. Szczerze pragnął porozmawiać z Gabem po tej mało przyjemnej Wigilii, z której zmuszony był ewakuować się w towarzystwie Raelynn, ale nie mógł. Dottie niespodziewanie zawładnęła całym jego życiem, całym wolnym czasem, z którego mimo szczerych chęci, nie potrafił wygospodarować ani minuty dla tego intrygującego prawnika. Przez bite trzy tygodnie czuł, że powinien mu się wytłumaczyć, choć nie do końca wiedział z czego, ale to miało okazać się jasne w momencie, w którym już by go zobaczył. Ale się to nie stało. Nie stało się i za to był w tym momencie najbardziej wdzięczny, bo jeszcze bardziej by się skompromitował. Ach ta kompromitacja! Wspaniale było odczuwać ją teraz nieustannie, tak dotkliwie, tak boleśnie, kiedy stał przed mężczyzną i mimo ogromnego zawodu, jaki odczuwał, wciąż liczył na nie wiadomo co.
Nie pokusił się nawet o dopytanie "Nie, ty... Co?" bo nie chciał wiedzieć co. Bo to nie było istotne, po prostu. Wszystkie słowa zostały już wypowiedziane, wszystkie informacje ujawnione, wszystko było jasne jak słońce, a ta kuriozalna rozmowa wydawała się zupełnie niepotrzebna. I to nie tak, że był na mężczyznę zły. Nie był. Nie miał prawa, bo ten wyraźnie przedstawił mu swoje stanowisko względem tej relacji podczas ich pierwszego spotkania, ale Fitz nie chciał go słuchać. Wyłącznie sobą był teraz rozczarowany, na siebie wściekły, nikogo innego. — Rozumiem. Po prostu musiałeś zrobić to, co leżało w twoich obowiązkach jako adwokata — naprawdę rozumiał. Nie zmieniało to jednak faktu, że to bolało. Bo choć starał się przekonać samego siebie, że nic nie jest w stanie go wzruszyć, że nic nie zakłóci tego stoickiego spokoju, tak w tym momencie przekonał się, jaką okrutną było to nieprawdą. Bo podczas tych niewinnych spotkań bez wyrazu, nie spostrzegł nawet, że począł obnażać przed nim swe serce; tak dożywotnio niedostępne dla innych.
Zdenerwował się nieco, kiedy wszystkie te papiery wypadły mężczyźnie z ręki, kiedy niedbale wkładał je do swej teczki, nie bacząc na to, że te nieprzyzwoicie gniotły się i niszczyły. Wypełniło go to jeszcze większym niepokojem, większym rozdrażnieniem, większym bólem głowy, a spotęgowały to jeszcze te gniewne słowa, jakimi nagle go zaatakował. Potarł niespokojnie zagłębienia nosa przy zatokach, po czym schował dłonie do kieszeni swojego płaszcza, który zdążył ubrać jeszcze zanim dogonił go na korytarzu Gabe. — Tak, to prawda, mówiłeś — ponownie się zgodził. — Wydaje mi się jednak, że w tym przypadku na niewiele zdałby się mi lepszy prawnik — przyznał chłodno. To przecież nie Franklin się od niego odwrócił, a Gabe. Na to nie miał żadnego już wpływu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skąd mógł wiedzieć? Gdyby tylko otrzymał jasne wskazanie, że jest w jego domu mile widziany, pojawiłby się tam czym prędzej. Ba, na tyle obsesyjnie zatruwałby mu życie, że może faktycznie nic z tego by nie wyszło, ale… Cóż, przynajmniej obaj wyszliby z tego przedziwnego, niejasnego miejsca. Potrzebował tylko jakiegoś sygnału. Tymczasem w jego oczach malowało się to wszystko na jawną niechęć; może też pogardę wobec tamtej nocy, przed świętami. Boże, jaki był głupi, tak bardzo, bardzo głupi! I na co mu było to wszystko, dlaczego nie potrafił zachować się porządnie? Szkoda więc, że Fitz zrobił kompletne nic, zarówno przez te minione tygodnie, jak i teraz. Bo mimo wszystko, Gabe był na gorszej pozycji. W grę wchodziła praca, jego kariera i następstwa prawne, które spadłyby na niego wobec możliwego rozwinięcia tej znajomości. I mówiąc szczerze, nie miało to wszystko dla niego znaczenia. Gotów był wyrzec się wszystkiego, nie martwiąc się przy tym o pracę — przecież znalazłby inną. Przecież ze wszystkim by sobie dał radę. Musiał jednak wiedzieć po prostu, że jest warto, że tym swoim zachowaniem się nie ośmiesza, że nie jest to pozbawione sensu. — Nie, właśnie nie rozumiesz — mruknął niechętnie, czując, że nie da rady ciągnąć tej rozmowy dalej. Nie, skoro tyle niejasności wytworzyło się w tej relacji, nie, skoro nie był w stanie powiedzieć całej prawdy i nie, skoro ledwo skończyła się ta paskudna rozprawa, nie została jeszcze wyznaczona data kolejnej i wszyscy musieli na chłodno przemyśleć pewne fakty. — Byłbym naprawdę wdzięczny, gdybyś przestał się tak zachowywać — rzucił błagalnie, bo dość miał tej obojętności. Oznaczała ona przecież, że faktycznie nie dzieje się nic, że nie ma to najmniejszego znaczenia. A miało. Nawet jeśli jego oczy zdradzały, że faktycznie coś jest na rzeczy, że dryfuje gdzieś pomiędzy złością i rozczarowaniem, to wciąż były wyłącznie spekulacje. I Gabe naprawdę wolałby otrzymać teraz zasłużoną porcję pretensji, a nie takie nijakie coś. — Lepszy prawnik, dobry prawnik, nie tylko zdyskredytowałby zeznania Williamsa, ale też widząc go na liście świadków, przygotowałby plan awaryjny — wyjaśnił prędko, nieporadnie, ściskając tę swoją teczkę, w której wciąż brakowało wielu dokumentów. No i co z tego, miał dość tej pracy, więc równie dobrze będzie mógł zostać zwolniony za zaniedbanie innych spraw. Wziął jednak głęboki i wdech i postanowił naprawić jednak to, co zniszczył, nawet jeśli nie była to jego wina. — Powiedz mu, że wiedziałem. Powiedz, że podstępem wymusiłem te informacje i wykorzystałem, jak to już prawnicy robią. Zeznania zostaną odsunięte od sprawy, zakwestionowana zostanie ich wiarygodność i przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie — wymamrotał cicho, bo było to jedynym właściwym posunięciem. On sam niekoniecznie mógł cokolwiek zrobić, bo winien byłby kancelarii nie tylko wyjaśnienia, ale też pewnie swoistą pieniężną karę, a tak… No cóż, każdy prawnik popełnia błąd. Wielu adwokatów podstępem usiłuje wygrać sprawę. Tak, cóż.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Westchnął tylko na jego słowa, nie zamierzając się wcale sprzeczać z tym stwierdzeniem — może faktycznie nie rozumiał, trudno, zdarzało się. Nie rozumiał i zrozumieć nie chciał, przynajmniej w tym momencie, kiedy emocje w szalonych i nieskoordynowanych ruchach tańczyły po jego głowie, kiedy wciąż słyszał tylko to nieznośne świdrowanie w swoim umyśle, kiedy nie zdążył przemyśleć jeszcze tego wszystkiego i nie zdążył ochłonąć. Ta rozmowa wyglądałaby całkiem inaczej, gdyby tylko Gabe dał mu trochę czasu.
A co mam powiedzieć? — zapytał spokojnie, do reszty już zrezygnowany. Naprawdę nie wiedział, czego Hargrove jeszcze po nim oczekiwał, ba, nie wiedział, czego spodziewał się po całej tej rozmowie, która w mniemaniu Fitza nie miała nawet najmniejszej racji bytu. Nie miał nawet pojęcia, gdzie się teraz znajdują, więc rozejrzał się dookoła nieco zdekoncentrowany, kiedy pierwszy szok po rozprawie nieco już minął i nie otumaniał go tak rażąco. Wrócił jednak wzrokiem go mężczyzny, choć naprawdę nie miał teraz ochoty go widzieć. Nikogo nie chciał teraz oglądać.
Moore nie wiedział, że powinien się go obawiać. Nie mówiłem mu. Tylko ty wiedziałeś — wyznał dość cicho, bo... Teraz już widział swój błąd, okej? Teraz już wiedział, jaki był nieostrożny, nierozważny i naiwny, kiedy postanowił tę swoją przeklętą tajemnicę wyznać ostatniej osobie, która powinna o tym wiedzieć. Może więc zrobił to umyślnie, może sam siebie sabotował, kto wie. Kiedy jednak Gabe postanowił podzielić się kolejną porcją niepotrzebnych słów, których Wainwright słyszeć nie chciał, wyciągnął zdecydowanie dłoń z rozpostartymi palcami w geście uspokajającym, czy raczej błagającym o to, by przestał już mówić. — Nie powinieneś teraz raczej uspokajać mojej żony? — zapytał, nieco bardziej szorstko, niż zamierzał. Ale na miłość boską, nie miał siły na tę dyskusję, nie teraz! Nie zwrócił nawet uwagi na to, że Raelynn nazwał swoją żoną, ale do diabła z tym, bo teoretycznie jeszcze nią była, mimo że wolałby określać się już mianem rozwodnika. Był jednak pewny, że Rae po tym wszystkim, po zasłyszanych dzisiaj informacjach, znacznie bardziej potrzebowała wyjaśnień — i od Fitza i od swojego prawnika. Blondyn jednak zamierzał odwiedzić ją z odpowiednimi objaśnieniami nieco później, kiedy już wiedziałby co powiedzieć. Teraz naprawdę miał w głowie pustkę i jednocześnie chaos, co idealnie podsumowywało absurd dzisiejszego dnia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, chyba wszystko sprowadzało się do tego niezrozumienia. Łatwo byłoby wprost przyznać się do pewnych rzeczy, nazwać je po imieniu i obserwować tylko, jak wobec tej szczerości cały świat nagle płonie. Tyle że Gabe uważał, że wszystko jest i tak już jasne, że wystarczy połączyć odpowiednie elementy tej układanki, by dostrzec w ich relacji sens. Tak, zdecydowanie wyzbyte było to wszystko niejasności; te jego rady, zainteresowanie, chęć pomocy, narzucanie się. Miniona już dawno rozmowa, jeszcze z mediacji, kiedy odwaga niemal sprawiła, że zrzuciłby z siebie ten ciężar. Tylko że wciąż go to bolało — to, że im przerwano, jak i to, że Fitz nie usiłował potem wcale się dowiedzieć prawdy. Może więc faktycznie nie chodziło o to, że po prostu nie rozumie, a że zrozumieć nie chce — nie tylko tego, co wydarzyło się na sądowej sali, ale całej tej ich znajomości. I to chyba wszystko pogarszało.
— Mógłbyś przestać w końcu to wszystko bagatelizować — odparł oburzony, wyłączając już zdrowy rozsądek. Ten krzyczał, by przestał nie tylko zatruwać tamtemu życie, ale też tak nachalnie się kompromitować. Świadomość, że należy tutaj powołać się na dystans i dać mu odpowiednią ilość czasu, niknęła pod naporem bezsilności. Miał dość. Kiedy najpierw działo się coś znacznie wykraczającego poza normalną znajomość, po chwili cofali się do miejsca, kiedy powinni pozostać sobie całkowicie obojętni. I trochę chciał tę sprawę rozwiązać teraz, a trochę jednak pozostawała w nim obawa, że popełni tym samym kolosalny błąd.
A więc proszę, kolejna niejasna odpowiedź, do której ciężko się ustosunkować. Wobec tego prychnął tylko, uśmiechając się dość głupio. I oczywiście nie przejął się wcale tym, że powinien się zamknąć w końcu, tylko dzielnie brnął w tę swoją dziecinadę. — W takim razie pamiętajcie, żeby złożyć oficjalną skargę za wyłudzanie informacji — powiedział obojętnym tonem, wzruszając do tego ramionami. Ciężka to była sytuacja, skoro z jednej strony nie chciał, by Fitz całkowicie go przekreślał, a z drugiej jednak był wściekły, że wszystko potoczyło się w ten sposób. — Myślę, że jest raczej zadowolona z takiego obrotu spraw — rzucił chłodno, a wszystko już stało się jasne. To wszystko przez to jasne wskazanie, że Rae jest wciąż częścią tego wszystkiego i że będzie zawsze. Co sobie wyobrażał? Co sobie wmawiał? I naraz te wszystkie emocje, złość i panika, zniknęły gdzieś bezpowrotnie. Bo nie miały sensu, oczywiście. — Nie mam pojęcia, dlaczego mi to powiedziałeś. I na co liczyłeś, skoro to dość jasne, że jestem tylko prawnikiem twojej żony — mruknął beznamiętnie, po raz kolejny powołując się naprawdę i faktyczny stan rzeczy. Nawet jeśli określenie tego w ten sposób go zabolało, bo gdyby tak było w istocie, to nigdy nie odbyliby ze sobą prywatnie ani jednej rozmowy. Potrzebował jednak tego, by domknąć tę sprawę raz na zawsze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zamierzał reagować na jego gniewne słowa, na te zaczepki, które nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Jasne, zaczęło już do niego dochodzić, że Gabe żałował tych paskudnych zdarzeń, jakie rozegrały się dzisiaj na sali, ale... Co z tego? Chciał zmusić Fitza do udzielenia mu jakiegoś przedziwnego rozgrzeszenia? Na co mu to było?
Co bagatelizować? — kolejne pytanie, z którego silnie biło to zmęczenie, jakie Fitz odczuwał względem tej rozmowy. Hagrove mógłby mu w końcu, tak dla odmiany, na coś wreszcie odpowiedzieć, a nie zasiewać kolejne ziarna niedopowiedzeń i nasuwających się od razu pytań. Bo tak, to jedno niedopowiedzenie niosło ze sobą kolejnych dziesięć wątpliwości, które Fitz naprawdę chciał rozwiązać, mimo swojego fatalnego nastroju i teoretycznego zobojętnienia. — Słucham? Nie — sprzeciwił się ostro, bo chryste, czy ktoś tu coś mówił o chęci zaskarżenia Gabe'a? Na co by się to Fitzowi zdało, skoro było już po wszystkim, skoro pewne słowa zostały wypowiedziane i NIC nie mogło już ich cofnąć? I... tak. Następne zdanie wypowiedziane w stronę Fitza podziałało jak pewnego rodzaju wstrząs, wyrywając go z bezkresu indolencji i teraz, tak dla odmiany, każde słowo trafiało w niego aż zbyt boleśnie. — Co ty wygadujesz? Jest ZADOWOLONA? Czy ty siebie słyszysz? — warknął rozwścieczony do granic możliwości i podszedł trochę bliżej niego. — Tak, z pewnością jest wniebowzięta zasłyszanymi informacjami i to z ust tego idioty! Na pewno ucieszyła się, że to na rozprawie dowiedziała się tych okropieństw, a nie ode mnie, od swojego męża, który ukrywał to od jebanych dwudziestu lat! Nie ma w tobie za grosz empatii? Naprawdę tylko praca się dla ciebie liczy? — zaatakował go niezbyt przyjemnymi oskarżeniami, nad którymi nie potrafił teraz zapanować. Naprawdę nie chciał ranić Raelynn i to wciąż głównie na siebie był wściekły, że nie zdążył wyznać jej prawdy przed tą felerną rozprawą. Nie zasługiwała na to, by dowiedzieć się tych informacji w tak bestialski, pozbawiony empatii sposób.
I teraz on prychnął, on się zaśmiał niezbyt uprzejmie i wykrzywił twarz w nieciekawym grymasie. — Tylko prawnikiem mojej żony? Tak, jasne, Gabe, jesteś TYLKO jej prawnikiem. To wcale nie tak, że specjalnie dla ciebie przyszedłem na ten paskudny bankiet twoich rodziców i wytrzymywałem twoje drwiny, nie tak, że z uwagi na ciebie hamowałem się podczas mediacji z Raelynn, że zaprosiłem cię do swojego domu, że przyszedłem na twoje przyjęcie świąteczne — syknął, znów dając się ponieść emocjom. Może te przykłady były tak naprawdę niczym i jasne, może dla Gabe'a faktycznie był tylko irytującym mężem klientki, z którego podstępem chciał wyciągnąć jakieś informacje, z którego drwił pokątnie, ale założenie to naprawdę było raniące. Może więc i dobrze, że doszło do tej rozmowy, że wszystko sobie wyjaśnili. Poprawił też zaraz swoje włosy zgrabnym ruchem ręki, bo te zdążyły nieco zwichrzyć, poprawił swój płaszcz i wbił w bruneta jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie. — Najmocniej przepraszam, panie Hargrove, za wszystkie niedogodności, jakich pan przeze mnie doświadczył. Nie musi pan dłużej czuć się czemukolwiek winny — dodał jeszcze, nieco spokojniej, trochę zbyt dyplomatycznie, ale wciąż ze słyszalną zadrą i teraz naprawdę miał zamiar jak najszybciej wrócić do domu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie, to nie o rozgrzeszenie tu walczył, a jakąkolwiek ludzką reakcję. Wyzbytą tak paskudnego milczenia i udawania, że to, co zdarzyło się wcześniej, nie ma żadnego znaczenia. Tyle że przeholował, zapędził się i ostatecznie stracił grunt pod nogami. Co najważniejsze jednak, Gabe był świadom popełnionego błędu, jak i tego, że gdyby chciał, to by mu zapobiegł. Nie musiał wcale przepytywać Williamsa, mógł się wycofać, odwołać go naprędce lub wyjść po prostu z tego pieprzonego budynku i ułatwić kancelarii sprawę, jeszcze dziś się zwalniając. Żałował więc bardzo, że sprawy potoczyły się w ten konkretny sposób. Jego sugestie co do tego, by złożono na niego oficjalnie skargę, były więc jak najbardziej uzasadnione. Nie miałby nikomu tego za złe, a może nawet odetchnąłby z ulgą. W sumie tak, tego właśnie potrzebował. Oficjalnego pretekstu, by rzucić tę pracę raz na zawsze. I pewnie dodałby coś jeszcze w tej sprawie, ale ten nagły gniew Fitza dość mocno go zaskoczył. — Przestań mnie w to wszystko mieszać, nie jestem jej psychologiem, nie jestem waszym znajomym i robię tylko tyle, ile się mieści w zakresie moich obowiązków — mruknął urażony, bo nie od niego to wszystko zależało. Nie przyjaźnił się z Raelynn. Nie musiał jej uspakajać. Nie musiał rozumieć powagi sytuacji, jaka narodziła się wraz z zeznaniami w sądzie. To oczywiście było lawiną kłamstw i zaprzeczania, bo dawno temu stał się już mimowolnie częścią tego wszystkiego, ale za późno było, by jakoś pewne słowa odkręcić, prawda? A potem zrobiło się tylko gorzej. Nie tylko dlatego, że w ogóle nie spodziewał się tego typu słów, ale też dlatego, że był to prawdopodobnie najgorszy moment na tego rodzaju wskazania. I nawet jeśli miał na to wszystko jakieś paskudne odpowiedzi, tak nie był w stanie ich z siebie wydusić. Zamiast tego udawał, że nie ma to wszystko najmniejszego znaczenia, że być może się przesłyszał, że to wcale nie tak, że szansa, której jak się mu zdawało, w ogóle nie miał, zniknęła właśnie gdzieś teraz bezpowrotnie. I to dlatego, że był tak bardzo infantylny i głupi, po prostu, po co określać to jakiś wyszukanym eufemizmem. — Przepraszam — wymamrotał cicho, niemal niesłyszalnie, wzrok spuszczając gdzieś na ziemię, bo było mu teraz niesamowicie źle. Wstydził się tego wszystkiego, co powiedział, co zrobił, jak się zachowywał. I to chyba właśnie w tym momencie postanowił, że to koniec — odda sprawę Kylie, weźmie długi urlop i pojedzie do tej Kalifornii, by się przekonać, czy tam miałby szansę na nowy start. Co prawda nie zwykł uciekać przed problemami, ale chyba tym razem zbyt mocno go to kusiło. — Nie będę ci dłużej zajmować czasu, możesz iść — dodał jeszcze, bo sam chciał już opuścić ten przeklęty budynek i możliwie czym prędzej zapomnieć o tym, co się stało. — I porozmawiam z Rae, spokojnie — dodał mimowolnie, ale musiał podkreślić, że to wcale nie tak, że nie ma serca. Po co, skoro było wszystko już i tak przesądzone? Kto wie, nie miał siły już walczyć, protestować, zasłaniać nieprawdą; czekał tylko na to, aż spotkanie to dobiegnie końca. A żeby tak na pewno się stało, sam opuścił pomieszczenie i bez oglądania się za siebie czym prędzej się ewakuował.

koniec i kropka nienawiści.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „King County District Court”