WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Maybe this time I can be strong

Melodia w niej grała cały wieczór. Zasnęła z nią, a także zbudziła się z nią. To było coś więcej niż deszcz. Klawisze jakby, pod oporem smukłych palców wydawały dźwięki, które łączyły się w zgraną i piękną symfonię. Musiała usłyszeć ją gdzieś w ciągu dnia, bo męczy ją od rana. Słów nie pamięta. Może nie było? Melodia idealnie odzwierciedlała ostatnie miesiące jej życie. Z początku delikatne uderzenia, cichutka i szybka melodia niemal jak bicie serca podczas sceny strachu; sceny upadania ze schodów. Następnie zwalnia, pozwala sobie zaniknąć na moment, a gdy wraca – uderza mocno w niskie dźwięki, choć całkiem przyjemne dla ucha i duszy. Przypominało to zawirowania, które nastały z racji jednego muzyka powracającego w jej ramiona. A może ona w jego? Bez różnicy. Brakowało momentu żałoby, aktu zaprzeszłego, zaginionego gdzieś w plątaninie języka, głowy i serca, bo nie współpracowały ze sobą.
Dokąd tak pędziła przy końcówce utworu? Znów brzmiało to jak bicie serca, ale radosne. Oznaczało może przyjaciół? Choć i przy nich nie do końca czuła się szczęśliwa. Wracając do tego domu wciąż miała jedynie siebie. I duchy przeszłości. Michaela, który w sypialni ich wspólnej zapił się. Na schodach, gdzie dziecko swoje jedyne straciła. W kuchni, gdzie spędziła upojne chwile z Harper-Jackiem. I w salonie: epicentrum rozpaczy i niewiedzy, co począć dalej. Nienawidziła tego domu. Kochała natomiast wodę. Ale pływać nie potrafiła. Jakby tak wyjść z domu na ganek, zrobić piętnaście kroków i... skoczyć?
Czuła niemal wodę, która zapełniała płuca szybko, pozbawiając ją ostatniego tchnienia. Łatwa śmierć, co ulgę by przyniosła. Myślała o tym już od dawna. Co by było, gdyby naprawdę wskoczyła do tej wody. Kto by za nią tęsknił? Ktoś by się przejął? W czym by ją pochowali? Nie zdążyła przygotować żadnej sukienki, choć ciemnych, czarnych ma wiele, miłością pała do jednej. Z koronką nie godzi się chować wdowy, to nie jest dobre według Kościoła raczej. A zresztą, Charlie chciałaby być spalona. Nie chciała gnić obok męża. Wolałaby mieć gdzieś indziej miejsce swojego wiecznego spoczynku, a razem z nią maluszek ten biedny, co trzeciego miesiąca nie dożył.

Melodia została zaburzona przez stukot. Dziwny. Znajomy, ludzki jakby. Otworzyła powieki powoli. W domu panowały ciemności, nawet jeśli przez okno kuchenne wpadała żółtawa poświata latarni ulicznej. Woda zaszumiała, plusnęła i jęk jakiś dobiegł jej zaspane myślenie. Znów poległa przy winie. Wypiła o wiele za dużo, choć ostatnio miał być ostatni raz. Dobrze. Kolejny będzie ostatni. Zwlekła się z kanapy, bo i tak musiała przejść do wygodniejszego łóżka sypialni gościnnej, w które urzędowała ostatnio. Wcześniej jednak tknęło ją coś, by wyjrzeć przez okno przy drzwiach wejściowych i całe szczęście. Sylwetka mężczyzny czaiła się na tarasie od strony kanału. Leżał? Jakoś tak dziwnie, jakby kończyn mu brakowało. Chwyciła parasolkę (na wszelki wypadek) i wyszła na zewnątrz, by zorientować się, co robi. Na pewno nie był trzeźwy. Odór etanolu poczuła jak tylko wyszła na względnie świeże, nocne powietrze. Odetchnęła głęboko, szykując się do obrony.
- Hej, ty - mruknęła, obserwując go wciąż. Odwrócił głowę w jej stronę. Poznała od razu. Nie zmienił się za bardzo. Wciąż miał te urocze loczki, wydatną szczękę i zabawny, typowo żydowski nos. Poznała tego, którego mogła wybrać pięć lat temu. Byłaby teraz szczęśliwa. Chyba.
Patrząc na staczającego się dawnego znajomego, nie była przekonana czy nie skończyłoby się podobnie. Nienawidziła alkoholików, a jednak coś tknęło ją, by podejść bliżej. Jedną nogą był w wodzie. Jeszcze trochę, a mógł wyziębić się całkowicie. Uklękła przed nim, by pochwycić jego ciało tak, aby wysunąć go z zimnej, srebrzystej tafli i pomóc mu wstać.
- Następnym razem zwalaj się na pomoście mojego sąsiada, Luca, jest silniejszy - powiedziała, wzdychając ciężko, gdy zaczęła siłować się z jego wątłym od promili ciałem.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W nim też grała melodia, ale nie wieczór cały, a lat dziesięć przeszło. Co ranek, gdy powieki ciężkie otwierały się w kąt niecałych stopni trzydziestu układając, bo niespieszno im było do pełnego rozwarcia. Z piaskiem pod powiekami i bez. Pod prysznicem wśród szumu wody i w gwarze miejskich ulic. Wciąż, wciąż grała. Ucichła raz. Przed kilkoma miesiącami. Gdy samochodem wracał i trzask karoserii w trzask płyty się przełączył. Zgrzytnęła, zatrzymała się, a igła już ruszyć dalej nie chciała.
Dryfował w pustce. Był nicością. Już nie melodią. Nie tym utworem wygrywanym co wieczór przez palce smukłe. Nie było go, nie tu. Stali nad łóżkiem jego, a on był gdzieś indziej. W przestworzach, ponad ciałem. Lekki, nie chciał wracać. Nie. Zostawcie go, nie ściągajcie, gdy mu tak dobrze tam na górze.
Ale oni chwycili go mocno. Odpuścić nie chcieli, więc poddał się i wrócił. Spośród kolorów, co otaczały go wcześniej, jeden wybrał, szary, połączenie bieli, światło odpychającej i czerni, światło pochłaniającej. Ot jego kwintesencja, jego życie ówczesne. Szare. Nijakie. Do kitu.
Kolory wyraźniejsze nadawały szklaneczki. Średniej wielkości, przeźroczyste, szklane. Kostki lodu na dnie, trzy, nieskruszone (jak on!), płynem brunatnym zalane. Pod dobrym kątem złotem się mienił. Złotem był dla niego. I złotem smakował. Kolor dodatkowy, jedyny jaki akceptował. Bo cóż za życie go czekało, gdy ręce zmiażdżone z trudem tą szklaneczkę pieprzoną trzymały? Nie nadawały się już do niczego. Nawet do nabazgrania: PIERDOL SIĘ ŻYCIE na odwrocie ulotki.

Więc pierdolił to życie, ale na sposób własny. Wieczorową porą opuszczając mieszkanie, by nie pokazywać lucernie, kwiatkowi dzikiemu, że choć wrócił, by opiekę roztaczać, to do dupy z niego protektor był, co za przykład nie służył i spojrzenie pod żadnym kątem egzaminu by nie zdało.
Dziś wieczór data była wyjątkowa. Bo to dziś miał wystąpić na gali, grać jakby jutra miało nie być. Oklaskom się poddać i zniknąć, w cieniu się pogrążywszy. Ale nie zagra. Ani dziś. Ani nigdy.
Panie Malkovitz, los jeszcze nie jest przesądzony!
Ach jest. Jest, bo Luca Malkovitz szczęścia nigdy nie miał.
Więc nie było dziś limitu na szklaneczki. I choć w głowie wirowało, to organizm wołał: więcej, więcej! I choć wnętrzności buzowały, to przełyk wołał: dolej, dolej! Mózg raz na jakiś czas w przestrodze się włączał, ale ignorowany, wyłączył się całkowicie, pozwoliwszy by to nogi decydowały i serce głupie, co zaprowadziło go pod adres znany. Albo zasłyszany może? Och, ciężko stwierdzić, gdy mózg nie działa.
Tylko co robiła tu sadzawka?
Nogi ociężałe.
I kamień. Pieprzony kamień, spod ziemi wyrósł!
Kroki ciężko stawiać.
Więc, bach! było nieuniknione.
I bach zrobił, o kamień się potykając. But do sadzawki wpadł, ale jeden tylko, bo jak zawsze wszystko było nie do pary.
Jak ciężko wstać!
Więc nie wstał tylko powieki znów zamknął żeby ta melodia pierdolona grać w końcu przestała.

- Kurwa - wyrwało się z ust zapijaczonych, gdy jakaś istota, istotka właściwie, poczęła szarpać się z jego ciałem, a to wszak nieprzytomne było to i przelało się w jedną i drugą stronę, by ostatecznie wpaść z powrotem połowicznie do tej sadzawki przeklętej.
- Zh-oooostaw mnięęę, him Ty wohule jesteś? - nie obchodziło go, ale dla kurtuazji zapytał, bo może to zwidy tylko albo zjawa jakaś i odpierdoli się w końcu, gdy spać mu się zachciało. Tylko dlaczego, kurwa, tak mokro się zrobiło?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niezależnie od przyczyny, zawsze wojnę się zapija. Wojnę, co w sercu trwa. I wojnę, którą zwalcza się na froncie afganistańskim na przykład. Boli jednakowo, bo serca różne są i inne tragedie przeżywają. Stają się sobie bliscy, pijaczki te, gwiazdy upadłe, żołnierze z traumą powojenną i matki, które dzieci utraciły. Piją wspólnie, nad jednym duchem, co stratą się oznacza i staczają się w swoim towarzystwie, by raźniej było. Piją nad przyszłością utraconą, nadzieją poharataną i miłością nieodwzajemnioną.
Nie zauważyła nawet dnia, w którym wino stało się nieodłącznym elementem wieczoru. Sięgała po kieliszek, a czasem, gdy nie miała już sił, zwykły kubek i lała w nie tanie wino z kartonu. Wcale nie musiało smakować dobrze. Po prostu było. Przelewało się przez gardło, prosto do żołądka w trybie niekontrolowanym, jakby ciało odłączone było od duszy. Luca znał te uczucie doskonale. Czy to ich kwalifikowało jako alkoholików? Tak prosto jest poddać się bólowi, by od razu być przypisywanym do patologii?
On wracać nie chciał, z góry zbawiennej, która pozbawia człowieka emocji i uczuć wszelkich, co organizm zaśmiecają i zatruwają. Ona chciała się tam dostać, leżąc w szpitalu po rozdzieleniu jej z dzieckiem. I pragnęła tego cały czas, nie do końca szczęśliwa, a przecież powoli odzyskiwała miłość swoją dawną. Różniła się jednak niż zza czasów szczenięcych. Coś nie pozwalało jej puścić wodzów i tkwić w smutku wiecznym, jakby Michael zadbał o to doskonale zza światów.
Głos jej mówił: pogódź się z tym. A ona ulegała mu.
Później, gdy mu się sprzeciwiała, krzyczał wręcz migrenowym głosem: gnij dalej w bagnie, które sobie sama narobiłaś! A ona ulegała mu.

Często jej głowę nachodziły ciemne chmury, zwiastując burzę emocji jak żal, smutek, przybicie. Nie potrafiła z nimi walczyć. Musiała poddać mu się, położyć się na podłodze, morze słonych łez wylać i zwymiotować z bezsilności oraz wygłodzenia. Na piersi jej jakaś magiczna siła wykładała ciężkie kamienie, uniemożliwiające wstanie, a przede wszystkim oddychanie. Dusiła się, jakby w złotej klatce tkwiła od lat, a teraz aż lęku przed przestrzenią dostała. Myślała o wszystkim, analizując kiedy przestała być zdolna do normalnego funkcjonowania i nigdy nie doszła do tego.
Prawdopodobnie nieszczęście spadło na jej głowę wraz z poczęciem, no, może zaraz po narodzinach, bo była zdrowym niemowlęciem, z dziesięcioma punktami Apgara (w przeciwieństwie do jej dziecka). Później leciało na punktach ujemnych wszystko. I poddawała się wraz z kolejnym nieszczęściem, aż znalazła się tutaj. Dzisiaj. Teraz. Znów pod wpływem alkoholu, bo ile wypiła? Około butelki może, bo dobrze wchodziło, a nie musi wstawać kolejnego dnia do pracy. Za dobrze jej wchodziło.

I jemu, Luce, pewnie również. Słyszała o jego wypadku, ale co miała zrobić? Odwiedzić go? Napisać? Michael był okropnie zazdrosny, a wtedy nie było między nimi kolorowo. Bała się, że zrobi jej coś za jednego smsa. Nie sądziła, aby był samotny. Wielki muzyk. Wirtuoz. Nadzieja dwudziestego pierwszego wieku. Przygoda, szybka i krótka. A jednak pojawiał się czasem w jej głowie, uśmiech jego i dotyk na jej ciele, tak przyjemny. Głos jego pamiętała również i pewnie, gdyby potrafiła - zapach perfum czułaby do dziś. Teraz cieszyła się, że odoru alkoholu czuć nie musi, gdy ich twarze na moment zrównały się.
Poprawiła go sobie trochę, palce zaciskając na jego koszuli mocno. Modliła się, by nie pociągnął ją za sobą do rychłego upadku. Ruszyli powoli, jakby chodzić się dopiero uczyli. Krok po kroku. Jeszcze troszkę. Ostrożnie drzwi otworzyła, kontrolując wciąż, by o deski pomostu nie zahaczyć. Puściła go dopiero w swojej sypialni, na łóżko zwalając. Najpierw tułów, później nogi, gdy buty mu zsunęła. Stanęła na moment, pod boki się biorąc i odetchnęła. Niedobrze jej się zrobiło z wysiłku.
- Charlie. Miło, że mnie nie pamiętasz - odparła w końcu, urażona trochę, że nie rozpoznał jej. Po pijanemu kocha się wszystkich ludzi chyba. A może to mężczyźni z jej otoczenia mają w sobie taką nienawiść? Nogi mu wsunęła na łóżko w końcu, by nie zsunął się z niego. Przysiadła obok, dłoń przykładając do jego czoła ostrożnie, a następnie do obu policzków. Michael nie znosił, gdy opiekowała nim się, kiedy napił się trochę więcej. Charlie natomiast miała w sobie wielką potrzebę otoczenia ludzi swoją opieką. - Potrzebujesz czegoś? Zadzwonić do kogoś może? - kocem go nieco okryła powolutku, jakby śpiącym skrzatem był.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby ktoś kiedyś porównał go do żołnierza, wyśmiałby go. Żołnierze walczą. Idą na front i giną w imię dobra. Walczą o przekonanie, walczą o wolność, nieważne o co, ważne, że walczą i wkładają w to całą swoją determinację. A potem piją. To go z nimi łączyło. I tylko to, bo Luca nie walczył. Nigdy nie zawalczył o to na czym mu naprawdę zależało. O nią. Za to kłamał. Że nie jest dla niego ważna. Że melodia stworzona w jego głowie, dla innej była. Oczy kłamliwe zasnuwały się mgłą wtedy i tylko nieliczni to zauważali, mylnie przyjmując za objaw wzruszenia się. Cichą nostalgię, która zakradała się w serce, gdy słońce niknęło za horyzontem. Gdy wieczór zmieniał się w świt. Ale jedno prawdziwe było. Że to o miłości. Pierwszej i najsilniejszej, co nigdy nie zgasła, paląc się najjaśniejszym ogniem pośród żaru minionych znajomości. Bo żadna inna, żadna kolejna nie przypominała jej. I czasem gubił się w tym uczuciu, jak w plątaninie z nieposkładanych myśli, sam siebie pytając, za co tak na prawdę ją kochał?
Odpowiedzi się nigdy nie pojawiały. Nigdy nieodczytane zdania przed jego oczami zamkniętymi. Bo gdyby choć jedno rozszyfrował, z żalu by umarł. Co wieczór zmywał z siebie pył dnia minionego, wyczesywał z czerni włosów cienkie nitki upływającego czasu. Przywykać już zaczynał (albo tylko się łudził, że przywyka, zdyszany w wiecznej walce z wiatrakami?), do tego sposobu radzenia sobie z własnym przemijaniem.
Szum w jego głowie przypominał oklaski, gdy schodził ze sceny. Albo nie. Fale morskie, te z przystani, roztrzaskujące się o kamienie, ostre, zimne. Ogromne i twarde, jak to skały. Pękała. Nie wiedzieć czemu, stłukła się jak cienka skorupka jajka, chociaż była cała i nienaruszona. Nie rozumiał co z tą głową i czemu tak boli. Kręci się. Świat wiruje mu przed oczami, chociaż chwilę temu, szedł twardo do przodu. Niejasno stwierdził, że to adrenalina go tu zaprowadziła. Albo piersiówka, skryta doskonale w kieszonce u góry koszuli. A może to jednak te wszystkie drinki wypite przed dwiema godzinami? Albo w ogóle wszystko było inaczej niż sądził, a cała zbieranina czasoumilaczy weszła w skomplikowaną reakcję chemiczną, zwalając go teraz z nóg. Nie czuł ich. Może ktoś je odciął, gdy zajęty był myśleniem. Osuwał się w dół i znowu topił, a ręce niesprawne były żeby chwycić się nawet brzytwy.
Wtem poczuł czyjś dotyk. Silny, ale nie męski, niby znajomy, ale to może przez zapach, dziwnie drażniący jego nos. Znał go, ale nie potrafił teraz dopasować. Śnił. W pół śnie tkwił, gdy go zaciągnąć próbowała do mieszkania. Na chwilę tylko, gdy ciało bezwładne opadło porzucone, oczy otworzył. W tym samym czasie co Charlie się odezwała.
Zamrugał.
Patrzył na nią przez filtr wspomnień, cienką membranę uczuć sprzecznych i skrajnych. Obraz rzeczywisty zestawiał z tym uwiecznionym na kliszy pamięci, niczym w dziecięcej zabawie różnic i podobieństw w pocie czoła poszukując. Nie wierzył. Nie mogła to być ona. To znaczyłoby wszak, że nie do domu go nogi zaniosły. Nie do własnego. I chciał jeszcze to przemyśleć i przyjrzeć się jej mocniej, ale powieki opadały. Za ciężkie, by je dłużej przytrzymać.
- Nie Charlie... Charlie nie ma - bełkot cichy wydostał się z jego ust zanim zasnął. Bo nie było jej w jego życiu. Gumką niewidzialną każdy ślad po niej zmazał. I gdy pytali o Elizę, co nie dla niej ten utwór stworzony... On Charlie wyrzucał z głowy, choć nieporadnie, bo wiecznie uczepiona najsilniejszej nitki jego duszy była.

Głowa znów pękała. Jedno oko w końcu się otworzyło, nękane promieniami słonecznymi - udręką ludzi skacowanych. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie jego to mieszkanie, ale znał rozkład. Wiedział gdzie kuchnia i gdzie kanapa, na której leżał. I nawet co to za koc, bo razem przecież przed laty go wybrali na pchlim targu. Była tu. Wyprostował się, choć z trudem. Dłonie splótł ze sobą ciasno, wzrok na nich zawiesiwszy. Surowy, jak na artystę, dla którego ręce narzędziem są pracy, przystało. Ich stan poddawał gruntownej ewaluacji. Łatwiejsze to było, niż jej w oczy spojrzeć.
- Przepraszam - bąknął pod nosem słowo jedno, a w gardle przepychało się ich całe morze. Zgraja, zdania, opowieści, a wszystko to połykał, ale gula rosła niewygodna. - Za kłopot i hm, dziękuję, powinienem już iść - podnieść się chciał, ale nogi posłuszeństwa odmówiły i głową, tą bolesną, udręką wypełnioną, niemal o blat stolika kawowego wyrżnął. Psia kostka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odpowiedzi mógł nigdy nie poznać. Zawieszone one zostaną w eterze, nad ich biednymi głowami i żyć zaczną po swojemu. Żadne pytanie nie zostanie rozwiązane odpowiedzią, ani tak, ani nie. Niepełni będą, jak matki od dzieci oddzielone, jak Luca miłości swojej pozbawiony, jak Charlie za mąż wychodziła (za nieodpowiedniego).
Za co tak naprawdę ją kochał? Co sprawiło, że stworzył najpiękniejszą kompozycję jaką kiedykolwiek usłyszała. O kim była? Która była tą wybraną? Chciała nie czuć zazdrości, bo przecież nie powinna, skoro do innego wciąż wzdychała, ale wtedy – wtedy Harper odszedł w niepamięć, gdy z Lucą była. Dobrze im wtedy było, choć najwidoczniej niedostatecznie, skoro i on nie chciał jej kochać. Dweller już złamał jej serce. Za drugim razem było to jedynie draśnięcie, choć również bolesne, sprawiające, że wykrwawi się powoli.
Zazdrość kierowała również teraz. Dla kogo tak bardzo się zatracił? I ta melodia, natrętnie wciąż w głowie jej huczała, niemal tak samo jak jego krew nabuzowana po zbyt wielkiej ilości alkoholu. Michael pił dla zasady, by zapomnieć tragedie, z którymi spotykał się na froncie. A Luca? Jakie bitwy toczył w głowie, bądź nie, że w tak opłakanym stanie przybył pod jej drzwi?
Sił nabrała wraz z końcem małżeństwa. Michaela też tak targała, z kuchni, do łóżka na piętro, by nie spał na blacie. Teraz nie zamierzała zostawiać Luci. Nie przejmowała się sąsiadami, ale miałaby go na sumieniu, gdyby sturlał się aż do kanału. Nie chciała, aby umarł tak wcześnie. Przyszłość wciąż ma przed sobą; świetlaną, wśród odgłosów aplauzu i zapachu szampana z truskawką. Z czasem, gdy ich romans trwał, poważnie zaczęła zastanawiać się czy pasowałaby do jego świata. Jakby tak odeszła od Michaela? Jak wyglądałoby ich życie teraz? Przez stratę dziecka by nie przeszła, bo jej marzenie ze schodów zrzucone by nie zostało. Wplotła się w jego duszę, nicią mocną i na tyle niewidoczną, że porzucić jej nie potrafił. Znała te uczucie, ale do innego nim pałała. Zawsze jednak myślami powracała do Luki, gdy chwile uniesień wspominała; tak, by poczuć nikłą przyjemność z tego życia szarego.
- Śpij już, zaopiekuję się tobą - szepnęła do niego, czarne loki odgarniając z jego mokrego czoła. Czuwać przy nim zamierzała całą noc. Spełni swoje marzenie o opiekowaniu się kimś, przełykając gorzko fakt, że był to pijany Luca. Nie rzucał się jednak jak Michael. Luca opadał na dno jak kamień ciężki przywiązany do martwego ciała. Bierny był. Ciało jego nie współgrało z umysłem, ale to nic. Ucieszyła się na jego widok nawet, bo słuch o wielkim Luce Malkovitzu zaginął wraz z jego odejściem.
Poprawiła mu koc, miskę przystawiając nieco bliżej kanapy, a sama ułożyła się wygodniej w fotelu. Aniołem Stróżem jego się stanie, nawet jeśli o takowego nie prosił.

Kontrolne spojrzenia w stronę śpiącego Luki pojawiały się jak w zegarku, co pół godziny. Czasem, gdy w nocy budziła się, a blask księżyca czy latarni ulicznej wpadał przez okno wprost na anielską twarz mężczyzny, załamywała swój rozkład nocy i wpatrywała się w niego. Wspomnienia powracały; te miłe, na szczęście.
Kawę przyszykowała w ekspresie, taką jak lubi. I od razu proszki w wodzie rozpuściła, by podać mu, bo czuła, że już długo nie pośpi. Nie szykowała nic do jedzenia, bo bała się, że zapachy zagrają mu na żołądku. Ach, co za komfort miała, nie czując zupełnie nic (pod tym względem). Znów złapała go w ostatniej chwili, gdy równowagę stracił i posadziła na kanapie, napawając się szybko ulotną chwilą bliskości. Nie powinna. Wszystko co robi ostatnio, złudne jest i gubiące, a przede wszystkim nieodpowiednie. Jak to się dzieje?
- Może lepiej zostań jeszcze trochę? Nalegam. Napisz do dziewczyny, żony czy kogoś, że wszystko jest w porządku i odpocznij, proszę - westchnęła, odsuwając się od niego powoli, by sięgnąć z kuchni dwa kubki: z kawą i lekiem. Podała mu najpierw aspirynę, drugi kubek stawiając na stoliku kawowym. Usiadła naprzeciw niego, na stoliku i odetchnęła głęboko, spuszczając wzrok na chwilę.
Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Dlaczego, do jasnej cholery, przyszedłeś do mnie?
Wiele pytań zawisło pomiędzy nimi jak ostrze kata. Słowa niewypowiedziane nie sprawiają aż tyle bólu, co te głośne i prawdziwe. A jednak - chciała wiedzieć, dlaczego zjawił się u niej.
- Może głodny jesteś? Przygotuję ci coś - zaproponowała po zbyt długiej ciszy. Wiedział doskonale, że Charlie nie gotuje, nigdy. Przejaw troski przemyciła w tak prostych słowach, normalnych dla wielu osób.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Śnił. Pod powiekami zamkniętymi na amen, na ciemno, pod kotarą zakurzoną i grubą, widział twarz jej. Nie Elizy. Jej uśmiech co do życia go budził, lat naście temu. I oczęta co wpatrywały się w palce, klawisze smagające, z podziwem, z tchem zapartym. I uśmiech, gdy z ust wypadały dźwięczne melodie, serce kojące. A potem zniknęło to wszystko. I śniło mu się, że idzie. Drogą znaną, wieczną, co chyba od zarania dziejów tu była. Zawsze do jej domu prowadziła. Potykał się i wiatr dął w oczy, nogi plątał, ale szedł, czasem płotów cudzych się łapiąc. Wojnę toczył własną z chodem, z chłodem, z powietrzem i tym wiatrem, co iść nie pozwalał. Cofał go, kładł na ziemię, ale wstawał i szedł. I sen ten ciągnął się tułaczką nieskończoną. Krok za krokiem. O pierwszej, o drugiej, nad ranem jak już świtać zaczęło. Wreszcie ostatni postawił.
I ta sadzawka. Czemu mu się przyśniła? Wpadł do niej i już wyjść nigdy nie miał. Topił się, topił w smutku własnym, w problemach istnienia, życia podłego, co drogę pod górę mu zesłało, z przeszkodami, kłody pod nogi rzucając. Ach, życie. Życie, Ty podła istoto. Daj mu się utopić, daj mu już się nigdy więcej nie obudzić.

Dłonie jeszcze ciaśniej splótł, pozwalając by senny kurz opadł, a sen jawą pozostał, o czym nogawka wilgotna jeszcze mu przypominała. Ta sadzawka prawdziwa była, a Charlie utopić mu się nie pozwoliła, za co żal do niej miał teraz. Bo utopić się chciał. W kałuży nawet i nędzny żywot z brakiem perspektyw na lepsze jutro zakończyć.
Ale tchórzem był. Zbyt dumny na śmierć. Nigdy skończyć ze sobą nie potrafił. Nawet gdy diagnoza wystawiona mówiła, że prawdopodobnie nie zagra więcej. Że nauczycielem w szkole może zostać i innych na artystów znamienitych szkolić. Ale to on przecież mistrz, maestro.
Sięgnął po kubek, choć niechętnie. Wpierw ten z wodą i pastylką na ból głowy żeby nie rozsadziło mu jej do reszty, bo już na skraju wytrzymałości była, a przecież nie chciał, żeby jeszcze flaki jego z podłogi zbierała, choć nie do końca pewien był, czy i do tego nie doszło, gdy walkę z jego ciałem nietrzeźwym stoczyła.
- Nie mam żony, dziewczyny, a do rodziny nie będę pisać. Jeszcze nie mówiłem im, że chcę się tu zatrzymać na dłużej - bo znikł, w zjawę się przemienił, po opuszczeniu szpitala i ukrył głęboko w swojej dziupli, mieszkaniu na tymczas wynajętym. Ignorował telefony, smsy, lakoniczną czasem odpowiedź wysyłając. Nawet rąbka tajemnicy nie uchyliwszy.
Wzrokiem uważnym, surowym, chłodnym zlustrował ją powoli. Jakby jego oczy w skaner się przemieniły i teraz bacznie centymetr po centymetrze analizowały postać stojącą przed nim.
- Nie jestem chyba jeszcze w stanie nic zjeść - wyznał, skaner w cały instytut badawczy przemieniwszy, bo Charlie nigdy nie gotowała, więc cóż to za propozycja była. Czy zwykła kurtuazja, czy czymś jeszcze podszyta? Och, i w jego głowie pytania rozkwitły, ale w pąki z powrotem je wbijał, jakby w obawie, że zostaną wypowiedziane.
- Wszystko w porządku, Charlie? - nie o to powinien pytać, a czy planów jej nie popsuł. Czy na spotkanie nie była umówiona? Czy nie zniszczył jej chociaż w części najmniejszej, pojawiając się na trawniku i zasypiając pod jej nogami?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tchórzu ty, co zakończyć swojej egzystencji marnej nie możesz, co tu robisz? Dlaczego zakłócasz coś, co właśnie powoli się rodziło na nowo? Uaktywniasz znów jakieś dziwne chęci troski wobec siebie, a także pożądanie, które powinno umrzeć wraz z odejściem twoim. Nie podobało jej się to. Zamącił bardzo, tworząc chaos w głowie Charlie. Może nie zajmował jej całego serca, ale oddała mu kawałek, wraz z duszą w komplecie, by czuł, że ten romans ma dla niej większe znaczenie niż tylko zbliżenia. Już miało być tak dobrze, prawda? Dlaczego akurat teraz? Dlaczego nie po śmierci Michaela, gdy cierpiała najbardziej, bo na jeszcze większą samotność zachorowała?
Odszedłeś w najgorszym momencie, skazując mnie na tortury piekielne, bo nie dość, że nie miałam dziecka, to ani Harpera, ani Ciebie w pobliżu nie było.
I dobrze mu tak, że nie ma nikogo, bo chociaż czuł to, co ona czuła od pewnego czasu. Nie miała ani męża, ani chłopaka, a nadzieja na cokolwiek była jakaś taka wyblakła jak stara kartka z pamiętniczka. Jakąś dziwną, śmieszną wręcz ulgę poczuła. Przecież wpaść tu mogła jakaś zazdrosna kobieta i zamiast podziękowań za u-ratowanie Luki, za włosy by ją wytarmosiła i naznaczyła śladami długich, czerwonych szponów. Teraz najchętniej pocałowałaby go w czoło, zapewniając, że jest u niej bezpieczny i może zostać tyle czasu, ile zechce. Nie drgnęła jednak ani o milimetr, wpatrując się w jego wargi z utęsknieniem.

Ocknij się, dziewczyno. Nie możesz mieć obu. Nie możesz mieć Luki.

Zdobyła się na delikatny uśmiech, gdy przyjął od niej kubek z wodą i lek przeciwbólowy. Ulżyć mu chciała chociaż w tej kwestii, pomóc mu uwolnić się od bólu życia. Nie haftował, całe szczęście, śpiąc niemal snem kamiennym. Późno się przebudził, a ona pozwoliła mu na odpoczynek po ciężkiej nocy, która z pewnością pierwszą taką nie była. Żałowała, że nie znała prawdziwego lekarstwa, który uśmierzy wszelkie bóle jego.
- Tu? W Seattle… na dłużej? – brwi delikatnie ściągnęła, upewniając się czy dobrze zrozumiała wszystko. Zabrała od niego szklankę z wodą, by podmienić na kubek z kawą. Czuła potrzebę zaopiekowania się kimś, a wtedy Luca napatoczył się na jej kawałek trawnika.
Na jej ciele wątłym pojawiła się gęsia skórka, gdy tak lustrował ją i analizował wszelkie zmiany jakie w niej zaszły. Uniosła wtedy spojrzenie, wbijając je w ciemne tęczówki Malkovitza, a wargi zwilżając raz po raz językiem. Wzbudzał w niej niepokój, bo przestawała panować nad swoim ciałem i umysłem, stając się wręcz niezdolna do racjonalnego myślenia. Odchrząknęła, dając mu dyskretny znak, że nie czuje się komfortowo, nie wiedząc, co się w jego głowie teraz dzieje.
- Dobrze. Jak zgłodniejesz, powiedz, w porządku? – wyprostowała się bardziej, by włosy w kucyka związać, bo do oczu jej wpadały. Nie spuszczała z niego wzroku, napawając się jeszcze chwilę jego obecnością. Nie raz wyobrażała go sobie, że przychodzi tu, w ramiona bierze i zapewnia, że wszystko jeszcze się ułoży. Nie przyszedł. Porzucili ją wszyscy mężczyźni, nawet ten Michael, pijaczyna biedny, co od wojny nie potrafił się odpędzić. Czy to coś z nią było nie w porządku? Czy z nimi wszystkimi?
Zaskoczył ją pytaniem, które nie miałoby najmniejszego sensu, gdyby mu wiadomości ukrytej nie przekazała. Skinęła głową, a usta jej rozciągnęły się w uśmiechu niby-rozbawienia. Ułożyła dłoń na jego na moment. Postanowiła zignorować jego pytanie, bo co miała mu odpowiedzieć? Tak? Wszystko w porządku? Przecież tak nie jest. Nie czuła się dobrze, nawet jeśli Harper-Jack zaczął ją ostatnio zauważać znów. Tęskniła wciąż za wymarzonym życiem i tym dzieciątkiem nienarodzonym, nawet jeśli pogodzona z tym wszystkim była.
- Odpocznij jeszcze, połóż się. Może chcesz w sypialni? W sypialni, którą tak doskonale znasz. Chcesz? Ja dziś będę w domu, więc możesz spać cały boży dzień, a skoro nikt… skoro nikt nie czeka na ciebie… Pójdę coś posprzątać – podniosła się ze stolika, wzdychając przy tym głęboko, lecz zanim ruszyła, rozejrzała się po wnętrzu. Co robić miała? Żadnych kwiatków do przesadzenia nie miała, a łazienka już błyszczała, gotować za to nie potrafiła. Kusić ją będzie do zerkania na Lukę.
Pewna była za to jednego: chciała, aby został.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wspomnienia mieszały się z teraźniejszością, jak resztki alkoholu z jego krwią. Wspomagane procentowym roztworem, przeżarte, z dziurami, rozpychały się w jego głowie, kiedy na nią patrzył. To co zostało upchnięte na dnie stworzonego przezeń na potrzeby własne kufra, wydostało się, wysypało w wyniku detonacji. W wypadku, przez który stracił wszystko co zyskał dotychczas, co stworzyło go silnym. Teraz był kruchy, bez niczego, odsłonięty, a równocześnie schowany we własnej skorupie, do której nikt nie mógł się przedostać.
Samotnik. Tak o nim pisały tabloidy. Chłodne spojrzenie, surowa uroda, postawa nieco zbyt sztywna. Profesjonalista. Wirtuoz. Mistrz fortepianu.
A teraz był nikim. Pijaczkiem zwykłym, co zachlał mordę, doprowadzając siebie do upadku. Jak każdy inny, już nie wyjątkowy. Nie taki, którego by wybrała. Ale czy to nie on zrezygnował? Gubił się. Gubił się w ciągu przyczynowo-skutkowym. Gubił się w myślach, w mapie pamięci, skrupulatnie budowanej w głowie. Świat się rozsypał. Wszystko co znał zniknęło. Teraz uczył się stawiać kroki na nowo.
Dlatego nie powinien był tutaj przychodzić. Rozbudzać starych uczuć, odkrywać tego co pod zakurzoną płachtą zakryte leżało.

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”