WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
W gruncie rzeczy żadna familia nie jest idealna. Ani Crane'owie, ani Brown'owie. Nie mógł oczywiście się na ten moment wypowiedzieć o rodzinie kobiety, ale jego miała swoje wady i zalety. Z taką ilością rodzeństwa nie były niczym nadzwyczajnym kłótnie, czy też rękoczyny. Albo żarciki, które mogły kogoś urazić. Koniec końców byli jednak zgraną grupą i zawsze się jakoś godzili. Mimo wszystkich przeciwności byli sobie bliscy i starali się tam być dla drugiej osoby.
- To raczej nie powinno być trudne - wzruszył nieco ramionami, po czym na trochę się zamyślił. Odruchowo chwycił kubek z gorącą (może już nie do końca) czekoladą i zaczął ją dopijać do końca. Okej, to już trochę bardziej rozumiał jej intencje. Chciała mu po prostu powiedzieć, czego ma się spodziewać, żeby nie doznał jakiegoś szoku. Innymi słowy, by w jakiś sensie mógł się mentalnie na pewne rzeczy przygotować, by nie był kompletnie zaskoczony. Po chwili jego kubek był już pusty, niestety nigdzie obok nie było żadnego kosza, więc także na chwilę postawił papier na ławce. Nie ma go jednak zamiaru tak zostawić! Coś, czego chirurg nie mógł znieść, to śmiecenie. Tacy ludzie go wręcz irytowali, bo potem tacy hipokryci narzekają, że miasto jest pełne odpadków.
- Skoro jesteś pewna, to w porządku. Po prostu wolałem się upewnić - stwierdził, uśmiechając się przy tym do niej lekko. W sumie po chwili sam sobie zdał sprawę, że rzeczywiście może nie było sensu kupować czegoś dla osób, których praktycznie nie znał, nie? Byłoby to trochę... no dziwne. Może jeszcze odnieśliby wrażenie, że próbuje się im podlizać podarunkami? Może faktycznie najlepiej będzie to zostawić Elianie, w końcu ona zna swoich bliskich najlepiej z obecnego tu towarzystwa.
- Jestem w sumie teraz tak trochę ciekaw, czy może będę kojarzyć tego twojego brata policjanta. W końcu nie jest niczym nowym, żeby stróże prawa pojawiali się od czasu do czasu w szpitalu. On jest jakimś detektywem, czy takim zwykłym gliną? - zainteresowało go to trochę. Wprawdzie rzadko kiedy policja robiła wizyty na oddziale neurochirurgii, więc szanse były niskie, ale czasami zdarzało mu się widzieć normalne uliczne gliny, ale też takich, co na upartego mogliby być detektywami. Na upartego.
-
Kobieta nie miała pojęcia, dlaczego Brown zainteresował się akurat jej bratem-policjantem, ale to, kim był Lionel, nie stanowiło raczej żadnej tajemnicy, dlatego nie zamierzała wykręcać się od odpowiedzi na zadane przez niego pytanie. Swoją drogą, to Harrison był chyba tym bardziej znanym.
— Mój brat jest detektywem w wydziale zabójstw. Jakby nie patrzeć, to dość poważna robota. Nie wiem, dlaczego zdecydował się na pracę w policji. W każdym razie uważam, że komisariat pasuje do niego bardziej niż kancelaria prawnicza — stwierdziła ze wzruszeniem ramion. Lionel obrał trochę inną ścieżkę kariery niż reszta jego rodzeństwa i jej osobiście to wcale nie przeszkadzało. Nie każdy przecież musiał być prawnikiem. Ona sama z początku nie do końca była przekonana do studiowania prawa, pomimo iż zawsze lubiła tę dziedzinę, ale nie chciała rozczarować ojca. Poza tym prawo było niezwykle opłacalnym kierunkiem, którego ukończenie otwierało przed człowiekiem naprawdę wiele możliwości. Koniec końców Ellie nie żałowała, że zdecydowała się na takie, a nie inne studia. W dodatku niewiele ludzi mogło pochwalić się byciem absolwentem jednego z najbardziej prestiżowych uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych — Harvardu.
— Zaczyna mi się robić zimno. Chyba powinniśmy ruszyć dalej — powiedziała, pocierając lekko dłonie o siebie. Ruch sprawiał, że człowiekowi było po prostu cieplej.
-
- Kwestia zainteresowań, pewno. No i tego, co człowiek chce od życia, nie? Ja, na przykład, nie wyobrażam sobie, abym miał się zajmować czymkolwiek innym niż medycyną. To się chyba nazywa mieć poczucie powołania, czy jakoś tak, nie? - wyjaśnił i w sumie sam do końca nie wie, czemu jednak podjął temat jej brata gliny. Niby po to, by się przekonać, czy istniała szansa, by go może z widzenia coś kojarzył. Z drugiej strony chyba nie było potrzeby poruszać tematu ze swoją rozmówczynią. Po prostu... nie było. Wracając jednak do tematu zawodu - swego czasu Henry marzył, że może będzie jednym z pierwszych, co wrócą na księżyc, albo wyląduje na asteroidzie. Chciał być astronautą! W końcu jednak zdał sobie sprawę, że to były tylko dziecinne zachcianki, a większą pasję czuł do nauk ściśle związanych z medycyną. Przede wszystkim fascynował go umysł w fizycznej postaci.
- Tak... ta czekolada tylko trochę pomogła, ale pora się ruszyć - odparł, po czym wstał, zabierając przy tym swoje śmieci, by mógł po drodze je wyrzucić. Zauważył kątem oka, że panna Crane także po sobie wszystko pozbierała. Przeszli się kawałek wzdłuż rzeki, po drodze wyrzucając swoje śmieci. Pospacerowali tak jeszcze jakiś czas, rozmawiając ze sobą na różne tematy lub o sobie także. W końcu przyszedł czas na rozstanie, więc pożegnali się ze sobą, podziękowali za wspólnie spędzony czas i każdy udał się w swoją stronę.
z/t dla nas obojga
-
Cavanagh był przekonany, że całe zajście w oczach Leslie wyglądało na poważniejsze niż faktycznie było. Brett o rzeczywiście ciężkiej ręce, o której wzmianka mimowolnie podsunęła dłoń Travisa do szczęki, już był otumaniony alkoholem. To miernie wpływało na jego balans i zakuty łeb, decydujący o ciosach mniej niż mogłoby się wydawać. Był rozdrażniony i co za tym idzie konfrontacyjny. Nie znosił odrzucenia pożalsięboże zalotów tak dobrze jak chciał aby to wyglądało, a docinki Travisa były jak płachta na byka.
Niefortunnie się złożyło (dla Leslie), że brunet też nie był całkowicie emocjonalnie stabilny ostatnimi czasy. Nikt by go o to nie podejrzewał, ba, nawet sam siebie o to nie podejrzewał. Żył w przekonaniu, że zdusił to już wszystko tak skutecznie, zapił i zagłuszył, aby za stery chwyciła obojętność. Była taka wygodna. Mógł się odprężyć, spędzić dobrze czas na karaoke, napić się w akompaniamencie, a nie żłopiąc na umór. A teraz, jak idiota, podświadomie zadawał sobie pytanie: skąd się to wzięło? Możliwe, że własne skrzypce zagrało jeszcze dostrzeżenie przyjaciółki w zagrożeniu. Żołądek ścisnął się na samą myśl co mogłoby się stać gdyby dłużej stał w tej przeklętej kolejce. Oczywiście, wyszedłby i na pewno dogonił ich na zewnątrz, ale trzewia nie słuchały się logiki.
Nie trzeba było go namawiać, aby jak najszybciej oddalił się od potłuczonego palanta. Nie miał zamiaru trafiać za niego na dołek. Odchodząc słyszeli jeszcze jak stęka z bólu, następnie podejmując nieudaną próbę podniesienia się do siadu. Podobno proste powierzchnie były dobre na kręgosłup…
Mimo bardzo stanowczej decyzji Hughes, aby wstąpili do apteki Travisowi udało się wcześniej zauważyć całodobowy sklep w którym dostali kilka podstawowych elementów typowo widywanych w apteczkach, ale również przekąski i alkohol. Każdy dorzucił swoje trzy centy w dokonywanych wyborach i podjadając w drodze krakersy skierowali się do parku. Travis otworzył jedną butelkę o drugą, nim podał ją Leslie. Przy następnej pomogła ławka na której przysiedli. Oba kapsle wcisnął w kieszeń spodni. –Nic mi nie będzie i już nie patrz tak na mnie. Sam się o to prosił. – Mruknął, i zaraz mimowolnie wypchnął językiem uszkodzoną część wargi. Blondynka pozbyła się już krwi, ale szczypanie pozostawało. –I um… – Spuścił wzrok na szkło trzymane w dłoniach, stukając o nie palcami. –mimo wszystko, przepraszam. – Zerknął na nią, zawieszając wzrok na chwilę dłużej, jakby ukradkiem chciał sprawdzić jej reakcje. –Ale… – Uniósł podbródek. Oczywiście, że musiało być ‘ale’. –nadal uważam, że tego nie można byłoby inaczej rozwiązać. Sama widziałaś jak nic do niego nie docierało. – Nie brał nawet pod uwagę, że mieliby się kajać do zachowania jakiegoś natręta, może jeszcze zmieniać lokal, by móc spokojnie spędzić wieczór.
Cóż, koniec końców bar karaoke opuścili, ale świeże powietrze i towarzystwo kaczek nie było wcale tak fatalną zmianą. Mogli liczyć na większą kulturę osobistą. Cavanagh wyłowił z siatki paczkę słonych paluszków, jej szelestów przyciągnął kilku zainteresowanych. –Kiedyś do mieszkania regularnie podlatywała taka jedna wrona. Wymienialiśmy się drobiazgami. Czasami kapslami, guzikami, ale najlepszy interes zrobiłem wymieniając przedartą kartę do gry na dyszkę. – Uśmiechnął się kącikiem ust (tym drugim). –Bystre ptaki. Kaczki biorą za pewnik, że je czymś poczęstujesz. – W żadnym wypadku nie mówił tego z niechęcią do tych pociesznych zwierząt. Zgniótł jednego paluszka na kilka mniejszych kawałków i rzucił w ich stronę.
-
— Może i prosił, ale ty powinieneś mieć na uwadze to, że mogłeś skończyć gorzej. Uratowało cię to, że był mocno podpity — burknęła, przykładając ostrożnie chusteczkę do rozciętej wargi bruneta. Kiedy oczyściła ją z krwi, sięgnęła do dłoni Travisa, by sprawdzić, jak się miały jego kostki. Nie wyglądały najgorzej, ale i tak przetarła je z krwi tamtego faceta. Miała nadzieję, że koleś nie był na nic chory. Jeszcze tego brakowało, żeby jej przyjaciel coś złapał.
— A ja dziękuję. Nie popieram tego, że rozkwasiłeś mu nos, ale... Dziękuję — uśmiechnęła się, wbijając w Travisa roziskrzone spojrzenie. Chociaż nie popierała, to była wdzięczna za to, że w ogóle zareagował. Nie, żeby miał jakieś inne wyjście. Bardziej chodziło jej jednak o to, że zdążył w porę. Nie chciała myśleć, co teraz by się działo, gdyby wyszedł z toalet kilka minut później i nie połączył faktów. Równie dobrze mógł przecież założyć, że również wyszła do łazienki. Siedziałby teraz przy stoliku czekając na nią, a ona... Użerałaby się na własną rękę z Brettem. — Po prostu zapomnijmy, okej? — zaproponowała. Nie chciała dłużej tracić czasu na rozmowę o tamtym kolesiu. Jeśli mieliby zacząć analizować, co mogło do niego dotrzeć a co nie, prawdopodobnie wałkowaliby temat do samego rana. A po co? Mogli ten czas spędzić lepiej i to w okolicy siłą rzeczy przyjemniejszej niż zaludniony bar.
— Wrona? A to nie sroki mają tendencję do zabierania rzeczy i przenoszenia w inne miejsce? — zapytała, przystając nad brzegiem stawu i wpatrując się w zainteresowane ich przekąskami kaczki. Sympatyczne stworzenia. Musiała to przyznać. — A ty nie wyprowadzasz ich z błędu — roześmiała się, widząc jak kruszył paluszki, dzieląc się nimi z zainteresowanymi smakołykiem ptakami, które momentalnie podpłynęły bliżej i zaczęły wyłapywać paluszki.
— Co u Asli? Nie powyrywa mi włosów z głowy za to, że wróciłeś poobijany? — zapytała, kryjąc w tym pytaniu drugie dno. Nie mogła jednak zapytać wprost, jak im się układało. Nie mogła pokazać, że w głębi serca, chociaż starała się życzyć im dobrze, cholernie im tego zazdrościła. Zazdrościła Asli, że miała jego.
-
Podciągnął kącik ust do góry słysząc podziękowanie, ale chyba przede wszystkim widząc to na jej twarzy. Mówił sobie, że nie szukał jej aprobaty, ale jednak nie chciałby w jej oczach dostrzec potępienia, czy strachu. Zrobił to co uważał za konieczne w tamtej chwili. Nie biorąc oczywiście pod uwagę wycofania się i ucieczki. Tak byłoby lżej na nerwy Hughes. Chwyciłby jej dłoń i pognaliby w długą, a Brett mógłby co najwyżej za nimi krzyczeć, ale już by ich nie dogonił. Takie rozwiązania postanowił jednak pozostawić na sytuacje rzeczywiście krytyczne jak na przykład atak zombie. –Chętnie. – O natręcie i całym wydarzeniu.
-Też. – Potwierdził. –Ale sroki jakoś wydają się mniej przyjazne? – Nie miał w tym żadnego praktycznego pokrycia. Wiedział jedynie, że wrona zbliżała się do jego mieszkania, a żadna sroka już nie. Teraz kiedy o tym myślał widywał je jedynie na trzecim planie, nawet gdy korzystał z lornetki. Te doświadczenia nie były jednak szczególnie rozwinięte. Kupił kiedyś kieszonkową ornitologiczną encyklopedię i przejrzał jedynie kilka gatunków i więcej obrazków niż tekstu. –Za wysoko zadzierają dzioby moim zdaniem. – Mruknął żartobliwie, unosząc kącik ust. –Takie kleptomanki z zawyżonym poczuciem własnej wartości. – Dorzucił, rozwijając swoje wyobrażenie w tym samym czasie jak o tym mówił. –Nie ma co próbować. – Skomentował. Przetarł dłoń o kolano i przełożył do niej butelkę, żeby pociągnąć głębszy łyk.
-Jeśli dobrze to rozegram, może się nie dopatrzy. Za bardzo. – Skrzywił się. Nie chciał Asli okłamywać, ale nie chciał też żeby dowiedziała się, że wdał się w niepotrzebną konfrontację. Z resztą, wcale nie planował jej okłamywać, liczył raczej na ślizganie się między tematami i odpowiedzi wymijające. –Poza tym, to nie tak, że to twoja wina. – Dodał, co dla niego wydawało się oczywiste, ale ich dzisiejsza rozmowa zdążyła pokazać, że mężczyźni nie zawsze myślą tak samo jak kobiety. –Ale tak ogólnie to wiesz, praca w Serenity chyba jej dobrze zrobiła… – Chciał pomóc, a wiedział, że dom pogrzebowy potrzebował sprzedawcy i dostali kandydata z górnej półki. Imponowało mu zawsze jaka Mayfield była zawzięta i ambitna i widać to było w jej wynikach. Teraz skorzysta i na tym Serenity. Tylko on miał wrażenie, że sam siebie zapędził w kozi róg (siebie i Leslie). Tak naprawdę przecież byli jednak tylko przyjaciółmi… – Nieszczęścia chodzą parami, co? Pierw ja straciłem robotę, później ona… ale chyba nie zniosła tego tak źle… – Tak źle jak ja… Taką miał nadzieję. –Planowanie ślubu dobrze na nią wpływa… – Uśmiech, choć ciepły, nie sięgnął jego oczu. –my oboje tak mamy, chyba, że nie lubimy bezczynności. – Co to świadczyło o nim zważając jak spędził marzec…?
Wziął głębszy wdech, jak przy wybudzeniu. –Takie relaksowanie to co innego. – Zauważył, żywiej i odchylił się na ławce, łokcie zadzierając na oparcie, gdy tylko wziął kolejny łyk piwa. Pożałował, naciągająca się skóra i obite mięśnie zaprotestowały wymuszając grymas i mniej wymagającą siedzącą pozycję. –Jak to jest… – Uśmiechnął się do własnych myśli. –tak niby w temacie, ale jednocześnie z innej beczki – do martwych ciał używa się jakiegoś innego makijażu? I to jest tak dziwne jak brzmi czy właściwie idzie się przyzwyczaić?
-
— Wiem, że nie moja, ale jednak stało się, kiedy byłeś ze mną — co innego, jakby był z kumplem. Dwóch facetów mogło wywołać zamieszanie w takich miejscach, ale z kobietą, to wszelkiej maści afery chyba były czymś mniej codziennym. Nie chciała, żeby Asli miała pretensje. Ani do niej, ani tym bardziej do Travisa. Zwłaszcza, że ostatecznie żadne z nich nie było winne, a cała sprawa miała miejsce przez Bretta.
— Tak, zauważyłam, że jest zadowolona. I radzi sobie naprawdę dobrze — przyznała z lekkim uśmiechem. Asli radziła sobie w pracy dobrze. Leslie było to zaś na rękę, bo teraz, gdy sama przejęła obowiązki Sao wolała się skupić na nich, niż na niańczeniu kobiety, której obecność starała się ze wszystkich sił tolerować. Nie miała nic do narzeczonej Travisa. Asli była naprawdę w porządku i Leslie ją lubiła. Kiedy jednak w grę wchodził facet... Wszystko stawało się bardziej skomplikowane. Doceniała więc to, że Mayfield potrafiła się szybko zaaklimatyzować. Dzięki temu obie mogły się skupić na swoich sprawach, a Hughes unikała szczebiotania o nadchodzącym ślubie. Unikała do tego wieczora.
— Tak, coś w tym jest — zgodziła się. Nieszczęścia faktycznie chodziły parami. Często trzeba było się mierzyć przez długi czas z nimi, by doczekać tego jednego dnia, kiedy zza ciemnych chmur przebijały się pierwsze promienie słońca. — Skoro o ślubie mowa... Szykuje się wielka impreza, czy coś skromnego? — zagaiła, zerkając na Travisa kątem oka, ale po chwili skupiła swoją uwagę na kaczkach. Patrzenie na nie, działało na nią dziwnie uspokajająco. W takich warunkach mogła słuchać o ślubnych nowinkach.
— Idzie się przyzwyczaić. Martwi przynajmniej nie marudzą. Poza tym... To nie tak, że robimy im makijaż — przyznała z rozbawieniem i wróciła na ławkę, siadając obok Travisa. — Używamy specjalnych kosmetyków, które pomagają odtworzyć naturalny wygląd ciała. Wiesz, zwłoki są w kiepskim stanie, procesy fizjologiczne zachodzą w ciele od chwili śmierci. Wówczas robimy co możemy, żeby doprowadzić je do takiego stanu, w którym rodzina będzie mogła się pożegnać z bliskim. Częściej sięgamy po wosk do uzupełniania ubytków, klej, nici i wkładki do pozycjonowania, niż te wszystkie babskie kosmetyki. Właściwie to sam makijaż ogranicza się do nadania lekkiego naturalnego koloru skóry zmarłemu z pomocą pudru i cieni — wyjaśniła.
Lubiła swoją pracę. Niektórzy nie rozumieli, jak kobieta może się pchać dobrowolnie do takiego zawodu, gdy przy niektórych zwłokach było od groma pracy, a nie jednemu ich stan śniłby się po nocach całymi latami. Na niej nie robiło to jednak wrażenia. Żyła w myśl słów, które mówiły, że należało się bać żywych, nie martwych.
-
Zależy kogo spytasz, pomyślał, ale nie chciał na głos mówić o tym, że nie do końca tak samo postrzegali to całkiem ważne wydarzenie w ich życiu. Miał problemy z oddzieleniem ślubu – drogiego spędu towarzyskiego, a samego małżeństwa - deklaracji spędzenia z drugą osobą reszty życia. –Asli wolałaby coś bardziej wystawnego. Całą imprezę, wiesz, żeby zmieścić ludzi. Okazuje się, że lista bardzo szybko robi się bardzo długa. – Zauważył przypominając sobie, gdy nawet w swoich jedynie bliższych osobach nagle udawało się naliczyć więcej niż on chciałby w swojej bardzo niewielkiej skali. Był jednak skłonny wiele z tych ludzi nie zaprosić, nie mając z nimi szczególnie zażyłych relacji. –Jakbyś miała urządzać swój ślub w co byś poszła? Hipotetycznie, nie z tym twoim. – Zostawanie z nim w relacji to było jedno, ale wzięcie ślubu… Wątpił, że Leslie by się na to zgodziła. Z resztą w pytaniu nie chodziło mu nawet o nawiązywanie do jakichkolwiek relacji i związków, a jedynie o wydarzenie samo w sobie.
Uniósł brwi, z lekkim przekrzywieniem głowy niemo zgadzając się z Leslie. Nie można było zaprzeczyć, że był to inny rodzaj klienta. Mógł sobie wyobrazić, że brak zbędnego gadania wychodził w bilansie na plus. Konstruktywna krytyka była oczywiście potrzebna, ale wiele wypowiadających się ludzi nie miało zazwyczaj wystarczającej wiedzy by rzeczywiście pomagać. Wymieniane przez Leslie produkty bardziej przypominały mu o tworzeniu w glinie niżeli nawet sprawianiu by denat wyglądał żywo. Pokiwał wyraźniej głową. –Ale jednak jest. – Zauważył. Proces jednak brzmiał rzeczywiście zgoła inaczej do tego przez co przechodziły niektóre kobiety z rana. W pewnym sensie było to godne podziwu. Travis czasami był zbyt leniwy, żeby się ogolić, a było to zaledwie jedną czynnością wpływającą na jego wygląd, której w dodatku nie musiał pilnować każdego dnia. Wystarczyło jednak posadzić go przed modelem 3D i mógłby spędzić godziny dopracowując kolorystyczne zestawienia na budynkach. –Taki paradoks trochę, huh? Sprawianie by martwi wyglądali na żywych. – Zauważył. –Zdarza się, żeby z ciałem nic w tej kwestii nie robić? No nie wiem, rodzina na przykład mówi, że trumna będzie zamknięta, później idzie do pieca i po prostu nic im się tam kosmetycznie, z wierzchu nie dodaje? – To nie mogło być standardowe posuniecie. Zaczął się zastanawiać kiedy w ogóle weszło ono do tak codziennego użytku w domach pogrzebowych.
Sięgnął po kilka krakersów i właśnie te kilka na raz wpakował do buzi, chrupiąc wyraźnie gdy je przeżuwał. –Mm… właśnie… – Wypalił znikąd, gdy tylko przełknął łyk piwa. –Dasz radę przynieść ten kask na karting? – Pamiętał, że kobieta odpowiedziałaby mu wcześniej, ale zostało jej to przerwane nieszkodliwie zaczynającym się podrywem. Motyw z drinkiem nie był zły, chociaż mógł się założyć, że gdyby gość podesłał Hughes jakieś kreatywnie złożone orgiami zrobiłoby to na niej lepsze wrażenie. –Jeśli go masz… – Dodał.
-
— Raczej w coś skromnego. Patrząc na to, że w mojej rodzinie każdy żyje własnym życiem, nie nastawiałabym się na to, że nagle wszyscy będą hucznie świętować w swoim towarzystwie czyjś ślub. Poza tym, chyba wolałabym włożyć te pieniądze w podróż poślubną. Większy z tego pożytek — stwierdziła po chwili namysłu. Po co miałaby wydawać majątek na huczne wesele, żeby znajomi mogli się nażreć i upić, kiedy te pieniądze mogła przeznaczyć na jakąś wymarzoną podróż? A że miała w sobie coś z wędrownika, to byłby to strzał w dziesiątkę i miałaby gdzieś kręcących nosem krewnych w postaci jakiś dalekich ciotek, których nie widziała od dwudziestu lat, czy przyjaciół, którzy przyjaciółmi byli tylko w teorii.
Do ślubu się jednak nie paliła. Nie z Marcusem i nie z żadnym z innych mężczyzn, których miała okazję poznać. Żeby zrobić taki krok w swoim życiu, musiałaby czuć, że to było właśnie to. Że uczucie strzeliło ją nagle i że tak samo było po stronie mężczyzny, który zawróciłby jej w głowie. Bez tego przekonania, ślub... Byłby głupotą. Tym chętniej zajęła się tematem zwłok.
— Wiesz, że o tym nie pomyślałam? — zerknęła na Travisa. Musiała mu przyznać rację, był to taki paradoks, na który do tej pory nie zwróciła większej uwagi. Właściwie to nie zwróciła jej w ogóle. — Zdarza się, że ciała są w tak fatalnym stanie, że nie ma czego naprawiać. Można by się dwoić i troić, ale pewnie wyszłoby z tego więcej szkody niż pożytku. Z całą resztą chodzi o to, żeby byli godnie pochowani. Spaleni czy nie, nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby rodzina nie prosiła o doprowadzenie ciała do lepszego stanu — dodała. Trochę czasu w tym zawodzie przepracowała, wiele widziała, ale takiej sytuacji nie napotkała na swojej zawodowej karierze. Mogłaby powiedzieć, że wszystko przed nią, gdyby nie to, że przejęła obowiązki po siostrze, a praca jako tanatopraktor spadła na odległy plan. Gdyby chciała do tego wrócić, musiałaby zmienić miejsce pracy. A nie chciała tego robić.
— A czemu miałabym nie mieć? Ten kask to najlepsze wspomnienia. Jasne, że go przyniosę — odparła. Kask leżał w jakimś kartonie i musiała go znaleźć, ale nie mogłaby go wyrzucić. Tamten czas był naprawdę świetny, a ta jedna rzecz skutecznie jej o nim przypominała, co współgrało z sentymentalną naturą Leslie, która od czasu do czasu lubiła się zaszyć na strychu i pogrzebać w pamiątkach z przeszłości, które przywoływały uśmiech na jej usta. — Chyba masz towarzystwo — wskazała z rozbawieniem na jedną z odważniejszych kaczek, która wyszła ze stawu i zaczęła się kręcić w pobliżu ławki, ewidentnie oczekując kolejnych krakersów. Leslie sięgnęła do paczki i wzięła kilka, pokruszyła i podrzuciła zwierzakowi.
-
-Hm. Ciekawe. – Mruknął, jakby bardziej do siebie. Ludzie zawsze o tym myśleli? Gdyby nie to jaką ma teraz pracę i czym zajmowała się Leslie to zapewne nawet nie wziąłby by pod uwagę, żeby jakiegoś zmarłego… doprowadzić do ‘wyględnego’ stanu. Może miał taki skrzywiony obraz na rzeczywistość, a może nigdy po prostu nie musiał organizować dla kogoś pogrzebu to i nie brał takich kwestii pod uwagę. –Będę musiał gdzieś zapisać, żeby wymalowali mnie na jakiegoś kosmitę jak będą mnie chować. Wyobrażasz sobie? – Zaśmiał się na samą myśl. –Otwierają trumnę do pożegnania, a tam jak w Alienie twarz w zębiskach. – Wskazał do swoich policzków, ilustrując gdzie znajdowałoby się uzębienie, zważając na to, że jama usta byłaby ułożona inaczej niż u człowieka. –Jeszcze ktoś by zszedł na zawał. – Nie powinno go tak bawić, a jednak nadal się śmiał. –Nikt nie miał jakiś właśnie nietypowych zamówień? Albo chociażby bardziej… odważnych? – Spojrzał na nią pytającą, obniżając nawet lekko brwi. Transportował całe trumny z denatami wewnątrz, toteż nie przychodziło mu spotykać się twarzą w twarz, ze specyficznymi wariantami prezencji.
Uśmiechnął się. –Dobre czasy były. – Pokiwał głową na potwierdzenie i właśnie w tym imieniu wziął kolejny łyk piwa. –Myślisz, że zmądrzeliśmy? – Spojrzał na Hughes, unoszą kącik ust. –Bo tak sobie myślę, że nie miałbym przeciwskazań, żeby znowu przyczepić do samochodu skrzynkę na kółkach i popylać w nocy po dzielnicy. - Do takich manewrów też zakładali kaski, w końcu może i robili głupoty, ale bezpieczeństwo nadal się liczyło. –Tyle że teraz to by można zbić trochę porządniejszy transport. – Plastikowa skrzynka do której się pakowali nie wytrzymała szczególnie długo gdy kilka razy wykoleiła się na krawężnikach, ale i nie miał to wcale być długowieczny sprzęt. –Kaczkom by się na pewno spodobało. – Spojrzał w ich stronę, i sięgnął po kilka paluszków dla siebie. Odważny osobnik jakby na zawołanie zakwaczał. -Wie o czym mowa. - Skomentował, jakby nie była to wcale zasługa podrzucanych przekąsek. –Właśnie… widziałaś ten filmik? Ten z torem przeszkód dla wiewiórek? Do ciebie do ogrodu przypadkiem nie przychodzą, tak swoją drogą? – Nie bez powodu zadawał jej to pytanie, chwilowo ignorując istnienie Marcusa i to że kręciłby nosem (lekko mówiąc) na tego typy pomysły.
-
Jej wydawało się, że jeśli dwoje ludzi chciało być razem, to mogło być bez tego całego zamieszania i przedstawienia dla bliskich. Ale może się nie znała? A może wynikało to z tego, że w jej życiu nie było miejsca na wizję siebie w białej sukni? Nie miała pojęcia, niemniej postrzegała to jako krok, który nie był wcale potrzebny. Zwłaszcza teraz, gdy żyli w dwudziestym pierwszym wieku a nie średniowieczu. Niemniej, nie oceniała tych, którzy się na to decydowali. Skoro ktoś chciał ślubu, to co jej do tego?
— Jasne, jeśli zamieścisz to w testamencie, osobiście zadbam, żeby było tak, jak sobie wyobrazisz. A póki co, masz w cholerę lat na to, żeby znaleźć wizję idealną. Postaram się to odwzorować w przyszłości — stwierdziła całkiem poważnie. Podobno ostatnie życzenie zmarłego należało spełnić. Jeśli więc miałby takie, to nie mogłaby odmówić. Odpicowałaby go do trumny, żeby straszył żałobników. A na koniec uśmiechnęłaby się nad jego grobem, ciesząc z tego, że do samego końca pozostał szaloną wersją siebie, którą tak w nim uwielbiała. — Zdarza się. Niektóre są tak kretyńskie, że nie bierzemy ich na poważnie, ale w większości chodzi o mocniejszy makijaż, albo użycie konkretnej palety kolorów do wykonania go, bo zmarła miała do nich słabość i od lat nie rozstawała się z krwistoczerwoną szminką, albo jaskrawym cieniem do powiek. Wygląda to dziwnie, kiedy mówimy o trupach, które na imprezę nie wyskoczą, ale skoro tak chcą bliscy, albo sami zmarli? — przyznała, uchylając rąbka zawodowych historii. Mogłoby się wydawać, że ta praca była nudna. Z klientem przecież nie porozmawia, nie pożartuje, nie pozna historii jego życia i do tego musi się z nim użerać, bo ten przypadkiem zaczyna już gnić. Leslie jednak uważała, że w tej pracy było coś fascynującego i dlatego tym ciężej było jej przyjąć propozycję Sao, która zmuszała ją do porzucenia tego, co lubiła robić do tej pory.
— Wątpię. Życie się zmieniło. Nas zmieniło, ale myślę, że gdyby nadarzyła się okazja, to bylibyśmy tak samo postrzeleni jak kilka lat temu — stwierdziła po chwili namysłu i spojrzała na Travisa z zainteresowaniem, gdy kontynuował swoją myśl.
— Proponujesz mi szalony wypad, gdzie do samochodu przyczepimy skradzioną z Serenity trumnę, zamiast skrzynki? — zagaiła, tłumiąc rozbawienie jakie ją zaczęło ogarniać. Co ciekawe, odkryła, że ten pomysł jej się spodobał. Wyszliby na tym marnie, a Blake prawdopodobnie zawiesiłby ich w obowiązkach za taki numer, ale... Zrobiłaby to. A to chyba znaczyło, że wcale nie zmądrzeli. Przynajmniej nie ona.
— Kaczkom? Wypraszam sobie, miałabym z tego więcej frajdy niż one — roześmiała się w końcu, spoglądając na ptaka, który kręcił się obok nich tak, jakby nie brał pod uwagę tego, że byli więksi, silniejszy i w każdej chwili mogli go przerobić na pasztet, albo upiec na kolację. Odważny skubaniec, ale jak to kaczka, miał w sobie coś takiego, że mogłaby spędzić w jego towarzystwie resztę wieczoru, rzucają krakersy tak długo, aż paczka nie zaczęłaby świecić pustkami.
— Wybacz, ale chyba zapomniałeś mi go wysłać, bo toru przeszkód dla wiewiórek sobie nie przypominam — rzuciła mu spojrzenie mówiące, że gdyby skleroza bolała i pamiętałby o przesłaniu jej linku, to w tej chwili mieliby o czym gadać. A tak? Albo mógł nadrobić zaległości i pokazać jej to tu i teraz, albo pokusić się o dłuższą opowieść, która zmusiłaby jej szare komórki do myślenia i wyobrażenia sobie tego, o czym mówił. — Kiedyś przychodziły. Na drzewie mieliśmy gniazdo i młode biegały całe dnie pod oknami, ale sąsiedzi kupili kota, który lubi wychodzić. Upolował jedną, drugą... Reszta wiewiórek się wyniosła — skrzywiła się. Przykro jej było, kiedy przywykła do tych małych gryzoni, a potem znajdowała je martwe, by któregoś dnia odkryć, że te które miały więcej szczęścia, opuściły drzewo stojące przy jej domu.
-
Oczy mu się zaświeciły. –Ejjj, to by była w dodatku całkiem wygodna przejażdżka. Nie wiem po co zmarłym takie wygody, ale my byśmy lepiej z nich skorzystali. – Miękkość wprowadziłaby nieco buforu na ewentualne nierówności i zderzenia. Materiały z resztą z których robione były same obudowy też był solidne, nieporównywalnie bardziej wytrzymałe od skrzynki. Ostro by im się oberwało. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, skoro oboje nadal były skłonni do takich rzeczy. A jednak okazywali trochę więcej dojrzałości świadomi konsekwencji, oraz samokontroli. Tylko dlatego, że coś świetnie brzmiało i na pewno ubawiłoby ich na wieczór to jednak nie musieli od razu wskakiwać do trumny.
-Trzeba to nadrobić. – Zaczął poklepywać kieszenie chcąc zlokalizować swoją komórkę, w tym samym czasie słuchając Leslie. Na twarzy też pojawiło mu się skrzywienie. –Koty to jednak drapieżniki. – Skomentował, nie chcąc wcale ich usprawiedliwiać. Zdecydowanie bardziej wolał psy i gdyby tylko nie żył w ciągłych wyjazdach to zapewne już dawno sprowadziłby szczekającego czworonoga do domu. Pamiętał, że najbardziej po rozstaniu z jedną ze swoich eks brakowało mu jej psa. –Przynajmniej w porę się zorientowały. – Dodał. Co to byłby za łamiący serce widok, żeby wszystkie kręcące się po ich ogrodzie wiewiórki skończyły w paszczy kota.
Szybko przeszukał swoje wiadomości, pewny, że komuś to przesyłał już wcześniej, jak mógł nie podzielić się tym z Leslie? –Mam. – Wcisnął link. –Uhmm... – Zaczął przewijać filmik. –Puścimy odd… generalnie gość przedstawia ten tor, jakie mechanizmy są, ale to i tak widać jak wiewiórki będą przez to przechodzić. – Sześć minut i jedenaście sekund. Tryb pełno ekranowy i komórka trafiła w dłoń Hughes. –Podeślę ci później link, to sobie obejrzysz całe. – Teraz było już za późno, skoro seans był gotowy. –To jest w ogóle świetne widzieć ten proces nauki… ale no z resztą, sama zobaczysz. – Machnął ręką do urządzenia. Wziął jeszcze kilka paluszków, żeby podzielić się z kaczkami, uśmiechając się na kwestię Gusa, ale i samego porównania do filmów typu Ocean’s 11 czy Mission: Impossible. To były jedne z tych produkcji, które chętnie mógł oglądać po kilka razy i bardzo możliwe, że tak było, kiedy zajmował mało kreatywnie swój czas podczas bezrobocia.
-
— O tu byś się zdziwił. Czasami ci żyjący nie są w stanie zaakceptować ostatnich próśb zmarłego. Nawet jeśli ten miał genialny pomysł na to, jak go pochować, to rodzina potrafi kręcić nosem, bo co ludzie powiedzą — zauważyła. Takich przypadków było od groma i wcale nie chodziło jedynie o to, jak będzie się wyglądać w trumnie. Miała nadzieję, że jej rodzina uszanuje to, że po śmierci nie zamierzała leżeć w trumnie dwa metry pod ziemią. Wolała być spalona, a prochy mogli rozsypać gdziekolwiek. — Dobra impreza nie jest zła. Powinien docenić — przytaknęła. Klienci w tej branży byli mało imprezowi z wiadomych powodów, ale wciąż uważała, że byli lepsi niż ci żywi. Po chwilę obecną pamiętała, ile nerwów straciła w salonie kosmetycznym, zanim nie doszła do wniosku, że zawód tanaropraktora to jest właśnie to, czego było jej potrzeba do szczęścia. Wciąż mogła robić ludziom makijaż, a zarazem nie musiała wysłuchiwać narzekania i ciągłego zmieniania zdania.
— No to chyba mamy plan na któryś weekend. Grobowy rajd po okolicy — tak, to brzmiało dobrze. Szanse na to, że do tego czasu zmieni zdanie i pójdą po rozum do głowy były jednak spore. Ale marzeniami człowiek żył. Zwłaszcza tymi niezrealizowanymi. Przynajmniej za dziesięć albo dwadzieścia lat, będą mogli powspominać to, co im nie wyszło, a nie jedynie to, co udało im się zrealizować.
— Są w porządku, o ile nie kierują się instynktami pod moimi oknami — przyznała. Ogólnie rzecz biorąc nic do kotów nie miała. Lubiła je tak samo jak psy. Jedynym problemem były te niespodzianki, jakie znosiły pod drzwi, ale wszystko miało wady i zalety. Psy też pod tym względem nie były idealne. — Tak, miały szczęście. Ja też, bo już zaczynałam się zastanawiać nad tym, co zrobić, żeby odciąć je od tego kudłatego drania — nie miała pojęcia, co miałaby zrobić, ale była pewna, że złoty środek na to, by uratować bezbronne wiewiórki, kosztowałby ją majątek i wiele czasu poświęconego na zamontowanie wszelkich zabezpieczeń.
I tu pojawiał się on. Travis ze swoimi genialnymi filmikami, które odzwierciedlały jej myśli. Wpatrując się w to, co włączył musiała przyznać, że tego typu tor przeszkód miałby sens w jej ogrodzie. Wiewiórki mogłyby wrócić i byłyby chronione przed drapieżnikami. Musiałaby tylko zadbać o to, żeby miały dostęp do wolności. Tej przecież nie chciała im odbierać.
— Cholera, jeśli kiedyś wrócą, zbuduję to w ogrodzie. Pomożesz mi prawda? — rzuciła, na jedną ulotną chwilę odrywając wzrok od wyświetlacza, żeby zerknąć na Travisa. Pomógłby jej, tak? Wierzyła, że tak.
-
-I w akompaniamencie Thriller. – Dodał jeszcze, zauważając tą idealną okazję. Nie dość, że mieliby problemy w pracy to jeszcze podnieśliby poziom decybeli na jakiejś nieszczęsnej dzielnicy, w któryś weekend.
-Leslie - zaczął poważnie –obraziłbym się gdybyś mnie nie zwerbowała. – W końcu to on podsunął jej ten pomysł i był bardzo chętny by go zrealizować nawet jeśli teraz w ogrodzie Hughes nie gościły zwinne gryzonie. –Razem wszystko rozplanujemy, zbudujemy, później rozstawimy. Z jakimś motywem przewodnim. – W tym przypadku nawiązania były głównie do Ocean’s 11 i Mission: Impossible, oni mogliby znaleźć inne elementy, które dobrze sprawdziłyby się jako elementy toru przeszkód.
Z uśmiechem na twarzy odchylił się na ławce, jeszcze przed odłożeniem komórki upewniając się, żeby wysłać blondynce link. Przyjemnie było snuć takie plany i po prostu skupić się na czymś co nie przypominało o zakrętach ich życia. Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, wspominali i śmiali się dzieląc się przekąskami z kaczkami. Gdy odchodzili kilka chciało nawet za nimi iść, choć krakersy i paluszki skończyły się już jakiś czas temu. To przypomniało Travisowi jak kiedyś przygarnął pisklę, stawiając rodziców przed faktem dokonanym. Dobre czasy, mówił, kiedy wiele w przeszłości pozytywnie klasyfikował mózg, koloryzując wspomnienia, wcale przez to nie mniej prawdziwe.
/zt. x2