WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i2.wp.com/www.iamnotastalker.co ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

mount everest ain't got shit on me

Gwar. Dźwięk tłuczonego szkła. Ciemna chmura zgromadzona przy barze, klejąca się od alkoholu podłoga i co i rusz wysoki, gardłowy rechot. Devonowi powoli rozplątywał się już język, bo zimny alkohol wchodził za szybko, rozgrzewał gardło, otwierał umysł. Obawiał się tego. Obawiał się widoku swojego przyjaciela, z którym kontakt ostatnio ograniczał się tylko do smsów pisanych w biegu, bo okoliczności nie pozwalały na inną formę spotkań. Ale teraz stali razem, w tym obskurnym barze, wśród ludzi i dymu tytoniowego i Devon poczuł się przez chwilę jak podczas pierwszych dni w Seattle. Mieszanka dziwnego, nostalgicznego nastroju i wyrzutów sumienia kazała mu wlać w siebie więcej alkoholu niż dotychczas. Szło dobrze. Może tego właśnie potrzebowali. Ton głosu zmiękł, ale samokontrola zachowana do tego stopnia, że nawet grzecznie poczekał, aż któryś z barmanów zwróci się w jego stronę.
To nie był dobry tydzień. To nie był nawet dobry dzień. Miał wątpliwości, czy w ogóle było dobrze. I jeżeli kiedyś Devonowi wydawało się, że może być już tylko lepiej, to jedynie dlatego, że pozwolił się boleśnie wyruchać przez nadzieję. Za długo myślał sobie jak o jakimś pieprzonym Hulku, który jest w stanie udźwignąć wszystko na tej swojej szerokiej klacie. On nawet nie miał takiej szerokiej klaty. Za długo mydlono mu oczy pustymi obietnicami, za długo sam sobie wmawiał, że przecież to nic nie kosztuje, poświęcenie. Że człowiek jest stworzony, by dawać. Dawać się ruchać, widocznie. I tobie nie wolno powiedzieć, że sobie nie radzisz, bo to twoje najważniejsze zadanie – radzić sobie. Jeżeli sobie nie radzisz, nie spełniasz tej podstawowej funkcji, nie trzymasz wszystkiego w sobie, nie jesteś skałą, jesteś do niczego. Pizdą jesteś. On nie mógł sobie pozwolić na bycie do niczego, nie teraz, kiedy niedługo na świecie pojawi się ktoś, kto będzie potrzebował go najbardziej. A skoro do tej pory z bratem nie potrafił się porozumieć, to jak uda mu się z dzieckiem? Czy są jakieś szkolenia z bycia dobrym człowiekiem? Ojcem? Ten, na którego patrzysz w lustrze, ma wiele pytań.
Damy radę. To usiadło na nim jak osad, gęsty, ciężki i ciemny i czasem dziwne koszmary bombardowały go w nocy jak grad wielkości kurzych jajek, a on budził się zlany potem, otwierał szeroko okno i spalał dwa papierosy pod rząd, zaciągając się nimi długo, powoli.
- Widzisz, byku, cierpliwość popłaca - poklepał nieznajomego faceta, który głośno klął przy barze, machając w kierunku obsługi zwiniętym banknotem. Chyba nawet nie zwrócił na Devona uwagi, taki był zajęty darciem mordy. Dev stanął przy Florianie, wręczył mu jego szklankę i objął ramieniem. Teraz uprzykrzające myśli ustępowały tym rozmywającym się, przyćmionym, szumiącym w głowie. Dłoń, w której trzymał alkohol, wskazała na drzwi. Idziemy zajarać. Wieczór był chłodny, rześki, dobry. Włożył papierosa między wargi. – Wiesz, że jestem ci wdzięczny, kurwa – zapalniczka, szukanie po kieszeniach. Ogień. - Stało się, jak się stało, ale mogło być gorzej, o wiele, gdyby nie ty – słowa wypadły z jego ust, niezgrabne, pijane.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[ U ]

Stary, musze się napić - wiadomość na ekranie telefonu, kiedy akurat palił papierosa przed pokazem Givenchy. Wracam z Nowego Jorku jutro wieczorem, w Emerald o dziewiątej? - odpisane szybko, trzymając fajkę miedzy zębami, ignorując słowa tych kilku zarozumiałych buców, podobnych do niego bardziej niż chciałby przyznawać. Sweter drapał w szyję, a papieros smakował jakoś beznadziejnie w tym obrzydliwym mieście, w którym bywał za szybko, więc z pokazu wyszedł w połowie, bo córka - tłumaczył. Zostawił Lulu z Felicią, bo wrócić miał przecież dosłownie następnego dnia. Felicia, właśnie, siostrzyczka - wiedział już o ciąży i ten fakt jakoś dziwnie układał się w głowie. Młoda byłą, za młoda może. Dwadzieścia lat - był idiotą w wieku dwudziestu lat. Umawiał się ze starczym o trzydzieści lat profesorem za plecami jego biednej żony i trojki dzieci. Brał narkotyki darowane mu w klubie, nie pytając nawet czym były. Głodził się tygodniami żeby zmieścić się w ten stanowczo zbyt chudy garnitur na pokaz Fendi, choć chodzenie po wybiegu bolało zmęczone oczy i często miał wrażenie, ze się przewróci. Pozwalał ludziom robić ze sobą co chcieli dla własnej jebanej zabawy, zapominając, jak łatwo było wykorzystać jego pragnienie rozrywki i zupełną naiwność. Pakował całe życie w jedną walizkę, rzucał cholernie drogie studia, jechał na drugi koniec świata do chłopaka, który sto razy łamał mu serce, choć przyjaciele mówili, że nie powinien. Devon też tak mówił.
A teraz jego małą siostra miała dwadzieścia lat i była w ciąży. I chciała urodzić, chciała być matką, a Florian nie miał nic przeciwko, był szczęśliwy i podekscytowany chyba wizją posiadania siostrzenicy, ale bał się - o Felly się bał. Bo byłą jeszcze taka niewielka, nawet jeżeli żurnalowo wysoka. Bo do tej pory żyła przecież z rodzicami, bo niewiele chyba o życiu wiedziała, bo wciąż miała dziecięce oczy i wielkie marzenia. Co na to rodzice? A Devon? Nie zachował się jak chuj? Pomogę ci, jeżeli będzie trzeba, ale to twoja decyzja, Fea.
Ale Devon nie zachował się jak chuj, bo Devon zawsze był dobry i mądrzejszy o wiele bardziej, niż wszyscy myśleli. Mądrzejszy od niego i od Hamiltona, od połowy tych idiotów, na których Felicica mogła trafić. I miał dobre serce, będzie dobrym ojcem, wszystko będzie w porządku, tak? Musi być. Musi być, bo Felly była najważniejsza, a Devon był najlepszym przyjacielem, od kiedy tamtego dnia zaczął pracować u nich w domu. Siedemnastoletni Florian chował się wtedy chwilę w cieniu ich ogrodowego parasola, siedząc przy stole z Valerią, przeglądając nowe wydanie Vogue. Chyba nawet zabawne to było - że jego matka tak często na tego chłopaka patrzyła. Nieodpowiednie, ale zabawne, więc kiedy wróciła do chłodnego domu, Flo zdjął ciemne okulary i podszedł do tego biedaka, który niedawno skończył czyścić basen. Pamiętał, ze miał bardzo ładne usta i te spojrzenie zawadiaki, ale coś w nim krzyczało, że powinni się zaprzyjaźnić. Ten chłopiec z krótko ściętymi włosami, w sportowej koszulce i z bosymi stopami na ich równo ostrzyżonej trawie i drugi - w stroju do tenisa, książką od historii pod pachą. Jak w jakimś banalnym filmie. Florian - Devon - Chcesz zapalić? - Co? - Papierosem bym się z tobą nie dzielił. Więc schowali się za żywopłotem z ukradzioną Hamiltonowi zapalniczką i zbyt drogim blantem. Trochę chujowe zioło w tym Seattle - Nie jesteś stąd? - Z okolic. - Okolic? - Grotto. - Wow to może będę uważał z tą zapalniczką, pewnie jeszcze nie znasz ognia. - Spierdalaj. - Dobra, Devon, zluzuj. Moja matka ma na ciebie oko, dosłownie. Ale raczej z nią nie sypiaj, dziwnie bym się czuł. - Dzięki, kurwa, za radę, ale za późno. - Wyruchałeś mi matkę? Twoja ciężarna czternastoletnia żona w Grotto nie będzie zazdrosna? - A ty z kim- z kuzynką? - Z kuzynem. - Spoko.

I teraz też schowali się nieco, choć tylko za ścianą tego zatłoczonego lokalu. Papierosowy dym szczypał w oczy, drapał w gardło, a Florianowi wszystko kręciło się przed oczami. Ile wypili? Nie pamiętał. Nie zauważył chyba nawet. Nie był pewien nawet o czym rozmawiali i co robili do tej pory, bo dopiero teraz ocuciło go trochę te zimne powietrze wpadające gwałtownie do nozdrzy. Kurwa.
- Dobra, Deddie, sklej dupę, spoko jest. Musiałem - jęknął przeciągle, opierając się na sekundę o ścianę, żeby zaraz odepchnął się od niej lekko. Stało się zaskakująco stabilnie, ale twarz Devona dalej traciła ostrość. - Musiałem, bo bym sobie...nie wybaczył przecież, ale sorry, serio sorry, że...No wiesz, Cosmo. To nie jest tak, ze ...nie chciałem mu krzywdy zrobić, po prostu, to takie kurwa beznadziejne, nie umiem tego - wyjaśnić, to chyba chciał powiedzieć. Nie umiem wyjaśnić dlaczego zdradziłem twojego brata i zostawiłem jak psa dla swojego byłego. Nie umiem, ale nie zdążę też nawet spróbować ci tego wytłumaczyć, bo czyjś głos rozerwał szumiące odgłosy baru.
- Hej panienki, macie papierosa? - Facet był jakoś wzrostu Devona, trochę wyższy od Loriego i na pewno dużo szerszy. Wychylił się z grupy podobnych mu Michaelów i Derecków, którzy prawdopodobnie spędzali dziś razem jakiś jebany wieczór kawalerski. Flo chwilę wpatrywał się w tę równą twarz i kwadratową szczękę, ten kilkudniowy zarost i przylizane włosy, a jakiś obrzydzony grymas wykrzywił podłużną, florianową twarz.
- Jeb się - mruknął tylko, wypuszczając w ciemne niebo kolejna chmurę szarego dymu.
Facet chyba się zaśmiał i obleśny był to śmiech, więc Lori bezwiednie trochę przewrócił oczami. Mógł im dać po prostu fajkę, dać sobie spokój, nie pyskować, bo po co, ale teraz chyba obaj z Devonem mieli dość, hamulce puszczały. Jedne złe spojrzenie wystarczyło, zęby go wkurwić.
- Coś ty kurwa powiedział, pizdo?
- Dobra, Brian, zostaw chłopca w spokoju, mu się to podoba!
Adrenalina była dosyć zabawna, równie zabawna co ten złośliwy uśmiech i środkowy palec wyciągnięty w stronę grupki tych niepokojąco białych kolesiów, których największą miłością życia musiało być Rugby. Dobra, walić to.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bał się. Bał się, chociaż od kiedy usłyszał te ważne słowa, tłumił w sobie wszystkie złe myśli, które kazały mu wątpić. Bo pamiętaj skąd jesteś, gdzie się wychowałeś, co ojciec robił z tobą, kiedy zaspałeś. Nie do szkoły, bo w szkole nie uczyli ważnych rzeczy. Szkoła życia była tu, w domu. Kiedy trzeba było wstać z pianiem koguta, przetrzeć zaspane oczy, zjeść śniadanie, wytrzeć młodszemu bratu gile o swoją starą koszulę. Ojciec nie lubił, kiedy Devon pomagał mamie przy rodzeństwie. Dev robił to rzadko, czasem spontanicznie, kiedy babcia Beata nie czuła się na siłach. Babci Beacie zawsze imponowało, jak pokazywał wszystkim poprawne wykonanie znaku krzyża. Nawet Franklin czasem się go posłuchał i zdjął czapkę w kościele, kiedy Dev strzelił go w potylicę, bo uznał to za dobry pretekst. Najmłodsze brał czasem na ręce, żeby zwolnić mamine dłonie. Nikt o zdrowych zmysłach nie dałby wyrośniętemu trzynastolatkowi bobasa, a mama robiła to z pełnym zaufaniem, jakby Devon urodził się z naturalną zdolnością do noszenia dzieci. Wcale tak nie było. Mimo wszystko nieudolnie naśladował ruchy mamy, ze skupieniem i uwagą przyglądając się małemu człowiekowi w śpioszkach. Z czasem mama pokazała mu, jak poprawnie trzymać dziecko, jak je przewijać (pierwsze próby podejmował przy Cosmo), a pod nieobecność ojca, wyciągali ze skrzyni spod łóżka kolorowe książki i czytali maluchom baśnie z podziałem na role. Clifford uważał, że to co najmniej zbyt babskie, że wyrośnie z niego miękka klucha, że chłop nadaje się tylko do machania łopatą i rozbijania się traktorem po wiosce, a nie do niańczenia dzieci. Że od tego jest babcia Beata, która powinna raz na jakiś czas odłożyć różaniec. Ta czerwona buzia patrzyła wtedy z pogardą na wszystkich, z pogardą na swoje dzieci, które spłodził w ilości zbyt wielkiej i nieprzemyślanej i pewnie gdyby można było dokonywać jakiejś spartańskiej segregacji, zrzuciłby wszystkie córki z klifu, łącznie ze swoją teściową.
Nie jestem chujem, nie jestem moim ojcem. Devon może czuł strach, ale ani razu nie zwątpił. Byli młodzi, Fela zdecydowanie za młoda, i czasem ta myśl swędziała go w głowie, bo przecież teraz nie tak żyje się w dwudziestych latach swojego życia. Ale rozmawiali długo, i Felicia była w tym wszystkim taka dojrzała i imponująco odważna i pomyślał wtedy, że wszystko będzie dobrze, że nie mają się czego obawiać, bo mogą liczyć na pomoc rodziny i przyjaciół, a przede wszystkim mogą liczyć na siebie. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Nie sądził, że byłby w stanie tak mocno przywiązać się do kogoś, czuć ciężar odpowiedzialności za tyle osób na raz i teraz te wszystkie emocje wzbierały w nim jak przypływ. I zdarzało mu się nie spać w nocy, bo oddech stawał się za ciężki, serce przyspieszało i wtedy, w tej głębokiej ciemności, Devonowi wydawało się, że jest jedynym człowiekiem na Ziemi.
Ale teraz, po tych kilku drinkach, czuł wyjątkowy zastrzyk pewności siebie. Oparł się bokiem o zimną ścianę lokalu, paląc powoli swojego papierosa i obserwując mówiącego Floriana. Było między nimi tyle niewyjaśnionych rzeczy, których nigdy nie poruszyliby w ten sposób na trzeźwo, ale i ten moment wydawał się kompletnie niewłaściwy, bo do Devona docierały tylko poszczególne, wyrwane z kontekstu słowa i dźwięki, ton głosu, zarys sylwetki przyjaciela. Myśli formułowały zdania, żeby zaraz zginąć w alkoholowym szumie. Wbił wzrok w swoje buty i z impetem rzucił w podłogę niedopałek. Do jego uszu dobiegło wtedy to osobliwe pytanie. Podniósł głowę. Nie miał w planach brudzić żadnych koszul, ale panowie sami prosili się, żeby im te Hugo Bossy lekko przetrzeć i Devona mało obchodziło, że stojący naprzeciwko byczek pewnie pół swojego życia spędza przed lustrem na siłowni. No właśnie, przed lustrem! Coś ty kurwa powiedział, pizdo?
Dłonie same wyrwały się do przodu i cała Devonowa siła skumulowała się na barkach mężczyzny, żeby odepchnąć go możliwie najdalej od nich. - Chyba kurwa słyszałeś, wypierdalać
Ten jednak wcale się nie przewrócił, zrobił tylko kilka kroków do tyłu i zachwiał się, nieco oszołomiony, ale widocznie gotowy, zadowolony. Jakby tylko czekał na taki przebieg wydarzeń. Reszta stojących przed lokalem ludzi natychmiast odwróciła głowy w ich stronę.
- Patrzcie go, obrońca pedałków! Dawno nikt ci tej mordy nie obił, co?
Dev stał, napięty jak struna, wbijając wzrok w gościa przed sobą. Mimo spożytej ilości alkoholu, adrenalina pozwoliła mu odzyskać ostrość i równowagę. Mężczyzna zaś chwiejnym krokiem ruszył w jego stronę, ale Devonowi udało się go powalić. Nie wiedział, skąd w nim tyle siły i złości, w co celuje i gdzie celuje – słyszał jedynie rytmiczne pękanie kości, czuł jak jego dłoń odbija się od czegoś mokrego i miękkiego, w tle huczały damskie i męskie okrzyki, bo nagle na ulicy zrobiło się wyjątkowo tłoczno, a on jak w transie, nie potrafił przestać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubili się pakować w kłopoty - od kiedy pamiętał w zasadzie, byli w tym wyśmienici. Obaj nieokrzesani trochę i zdecydowanie zbyt impulsywni. Ale byli już dorośli i powinni byli wiedzieć lepiej, prawda? Powinni byli być odpowiedzialni i nie pić tyle, nie rzucać głupich uwag do grupy kolesi, która mogłaby ich zgnieść dwoma palcami. Bo byli d o r o ś l i - ojcami byli, na boga, a ten koleś miał metr dziewięćdziesiąt i szerokość dwóch Florianów. I pewnie szukał zabawy, na pewno szukał zabawy i każdej choćby najmniejszej szansy, żeby bronić głupiego, męskiego honoru, którego Flo nigdy nie rozumiał, a który wmawiano mu tyle lat surowym ojcowskim głosem.
Wypierdalać.
Brian na pewno nie miał w planach wypierdalać, bo to oznaczało by porażkę, a tacy jak on nie lubili porażek. Nie lubili uginać się przed słabszymi. Bo na takich jak on nie działało żadne Wiesz kim kurwa jestem? skoro wypowiadały je zakrwawione wargi z uszczerbionym zębem. I Florian powinien był to wiedzieć, rozłożyć ręce w kapitulującym geście, jak jebaną białą flagę i powiedzieć w porządku, nie wygłupiajmy się, dać papierosa, postawić im kolejkę. Ale miał dość chyba, bo tyle lat traktowano go tak, jakby był słaby, jakby nie potrafił oddać, jakby można było go rzucić na ziemię po prostu i kopnąć w tył głowy z całej siły. Obrońca pedałków - musiał aż w oburzeniu unieść brwi, bo od lat chyba nikt go tak nie nazwał prosto w twarz, bo teraz miał tę twardą tarcze w postaci posady i pieniędzy, i ludzie woleli uśmiechać się do niego sztucznie i nie ryzykować. Jakieś głośne i gwałtowne Ej, kurwa wyrwało się z gardła i przedarło przez rozbawione głosy pijanych ludzi. A potem obraz się rozmazał. Devon chyba coś krzyknął, widział jak rusza w kierunku faceta, jak siłują się chwilę i padają na ziemię, a on chciał coś zrobić, chciał mu pomóc, więc próbował wyrwać się w jego stronę, ale zatrzymał go mocny uścisk na ramieniu i jakaś siła pchająca go na ścianę. Uderzył głową o mur tak mocno, ze przez chwilę wszystko było czarne, a kolana ugięły się pod nim niebezpiecznie. Chyba chciał się odwrócić, ale znów jakaś ręka i znów niespodziewane szarpiecie za kurtkę, tym razem do tyłu i nie poczuł nawet, jak upada na ziemię dopóki znów głowa nie napotkała chodnika i znów okrutnie ostry ból nie przeżarł ciała szybką falą. Próbował wstać, ale tamten koleś kopnął go z całej siły w brzuch, wiec przez chwilę starał się tylko bronić ramionami, twarz bronić i głowę, bo przecież wiedział jak - przeżywał to wiele razy. I zawsze był cholerną ofiarą, teraz też nią był i wściekłość go pożerała, a jednak minęła jeszcze chwila i kilka kopniaków nim znów spróbował podnieść się do siadu chociaż. Ale bolało i nie mógł wcale, nie potrafił.
- Wstawaj, kurwa! - głos nad nim i jakiś śmiech, może kilka nawet śmiejących się głosów, obleśnych w tej swojej pewności. - No, wstawaj, mały, bo mnie nudzisz! - Wstawaj, mężczyzną bądź, Florian! Głos ojca obijający się o obolałą głowę był chyba gorszy nawet niż ten północy akcent i kpiący ton. Nie podniósł się sam wcale, bo to ręce kolegi Briana go podniosły, łapiąc go mocno za poły kurtki i unosząc, kiedy ten próbował się jeszcze wyrywać chaotycznie. Stał już wiec, chociaż ciężkie to było i śmierdzący alkoholem oddech wisiał nad jego twarzą, kiedy ten roześmiany i najwidoczniej wyśmienicie się bawiący facet znów przypierał go do ściany. Był starszy, na pewno - miał pewnie ponad trzydziestkę i koszulę z logo Lacoste, zbyt zadbany zarost, wredne, małe oczy i złotą obrączkę na palcu ręki, która dalej go trzymała. Gdzieś za jego plecami, Florian w panice próbował odnaleźć sylwetkę Devona, ale wszystko było niewyraźne i wirowało lekko.
- Odważnego masz kolegę, co?! Ktoś powinien was nauczyć, gdzie jest wasze, jebane, miejsce! Drake, odciągnij tamtego, wezmę gówniarza! - darł się, głowę lekko obracał, ale nim Florian zdążył wykorzystać moment i zamachnąć się, jego pięść była już pod jego okiem, na skroni, na linii szczęki. Bolało uderzenie i bolało miejsce, w którym metalowa krawędź obrączki przecięła płytko policzek. Czemu się nie bronisz, Florian? Zrób cokolwiek. Spróbuj chociaż.
Ale nie mógł, nie umiał, bo przecież już się nauczył - kiedy ktoś taki bił, trzeba było się poddać, przetrwać, wytrwać do końca i opatrzeć rany. A potem zapomnieć, bo i tak nie będzie już gorzej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Celował na oślep, mimo hałasu dookoła, zbierających się ludzi, mimo krwi, która ubrudziła wszystko, co mogła ubrudzić. Dłoń zaciśnięta w pięść, jakby zupełnie oderwana od reszty ciała i bez jakiejkolwiek kontroli uderzała w amoku, aż szyja Devona nie została ściśnięta przez parę grubych, zimnych rąk. Szybki odrzut do tyłu. Paraliż. - Dobra, dosyć tego cyrku - poczuł mrowienie w palcach u stóp, a obraz i dźwięk zlały się w jeden niewyraźny szum. Gdzieś obok majaczyła sylwetka Floriana, jak kukła przerzucana przez barczyste ramiona w za ciasnych, jasnych koszulach. Chciał się wyrwać, ale uścisk był pewny, mocny. Kilka szybkich, kurczowych wdechów, zaczęło dzwonić mu w uszach. Do świadomości dobiegały pojedyncze wyrazy wyplute w bólu, cudze okrzyki i ten wkurwiający, pełen satysfakcji i pogardy, rechot. Nie miał już tyle sił, nogi zaczęły się pod nim uginać, przed oczami zrobiło się czarno. Facet to chyba wyczuł. Żadna frajda, tak po prostu kogoś udusić, tylko dlatego, że nie dał ci papierosa i przy okazji był trochę nieuprzejmy. - No co? Gdzie twój zapał, synek? - odepchnął go. Synek, kurwa, ja ci dam, synek. Synek to gwóźdź do twojej trumny, typie. Devon chwiejnym krokiem zatoczył się do przodu, omal nie padając nosem na beton. Wytarł usta wierzchem dłoni, przyglądając się mu spode łba.
- Dawaj, kurwa, twój kolega z ładną buźką już się poddał, trochę za szybko jak dla nas!
Ostatni zamach, cios, wymierzony ostatkiem sił, desperacko, na oślep. To po prostu miało się nie udać. Wylądował plecami na zimnym betonie, czując jedynie, jak jego jama ustna stopniowo zamienia się w słony kisiel. Pozbył się nadmiaru płynów, ostatkami sił plując mężczyźnie w twarz. Błękitna koszula ze złotymi mankietami zrobiła się miejscami fioletowa, a twarz uderzającego purpurowa ze złości. Jeżeli jeszcze dało się bardziej.
- WYPIERDALAĆ ALBO ZADZWONIĘ NA POLICJĘ! – jakaś sylwetka wynurzyła się z lokalu, energicznie idąc w stronę tej rzezi, chociaż do Devona docierały tylko pojedyncze dźwięki. Może usłyszał tylko o policji, a może był to jedynie zlepek dziwnie znajomo brzmiących sylab, stłumiony przez drażniący szum w głowie i wodospad adrenaliny w żyłach, kołatanie własnego serca.
To chyba to. Deja vu. Ciemna ulica, chłód chodnika na policzku, metaliczny posmak w ustach. Znowu zbyt impulsywnie, znów głupio dał się sprowokować i znów obrywają podwójnie. Bo Devon nie potrafił uczyć się na błędach. Nie, nigdy nie zostaniesz bohaterem, bo bohater nigdy nie pozwala się sprowokować, a ty startujesz do każdego, jak byk, widzący czerwoną płachtę. Wystarczy dać ci trochę alkoholu, synek, wystarczy powiedzieć o jedno słowo za dużo, patrzeć na ciebie o kilka sekund za długo i ranni zostają ci, których miałeś całym sobą bronić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znał ten ból z bliskością, z którą znał własne rodzeństwo. Był ostry i przeszywający, gdy otwarta dłoń uderzała w policzek, tępy i dzwoniący w uszach, gdy pięść docierała do szczęki, rozdzierający, gdy ktoś kopał w brzuch. Uderzyć głową o ścianę, wpaść na biblioteczkę, na kamienną półkę kominka, wylecieć przez drzwi do ogrodu. Leżeć na dywanie w gabinecie ojca, patrzeć w sufit, słuchać. To tylko dwa uderzenia, a upadłeś jak lalka - nie z bólu nawet i nie ze słabości, bo wciąż miałeś siłę. To z bezradności. Bo choć z czasem miałeś coraz więcej szans by się obronić, a ta ręka, która grała z ojcem w golfa i godzinami męczyła się na korcie tenisowym, miała w sobie więcej siły niż nawet sam Hamilton mógł przypuszczać, to jednak nadal nie było szans na zwycięstwo. Oddać? Dostaniesz znów. Wygrać? Są inne sposoby na zadawanie bólu i nie trzeba nawet nikogo dotykać, żeby zniszczyć doszczętnie, prawda? Odciąć od pieniędzy, od nazwiska, przykryć głupią hańbą, powiedzieć wszystkim, że nie powinni zatrudniać tego kłamliwego zdrajcy, - wszystkie domy mody w Londynie już wiedzą i wszystkie agencje PRowe. Rozmawiałem z nimi przez telefon, poprosiłem Mallory i twoją matkę...nie, to ty nie rozumiesz, Florian. Nie ma tam dla ciebie przyszłości. Co zrobisz? Założysz coś swojego? Nie ma mowy, nikt o zdrowych zmysłach nie da ci tam kredytu. Będziesz pracował w sklepie? W barze? Cale życie? To nie dla ciebie, nie nadajesz się, nie umiesz nawet zmienić żarówki, jesteś niczym bez mojego nazwiska i bez moich pieniędzy, nie pozwolę ci tego zniszczyć i zaprzepaścić, bo jesteś nierozsądny i nieodpowiedzialny, nie dla jakiegoś brudnego uchodźcy, słyszysz?! pół roku później błagał o wybaczenie i płakał, próbując podcierać łzy rękawem swetra w rodzinnym salonie. Naprawię wszystko, wrócę na studia, zajmę się firmą i będę dumą tej rodziny, tylko mi wybacz, tato, wszystko zrobię.
Pamiętał, ze wtedy bolało najbardziej. Miał rozciętą wargę i ranę z tyłu głowy. Dużo było krwi - smugi na ścianie, na tym białym swetrze od Ralpha Laurena, na rękawie ojcowskiej koszuli, na twarzy, na dywanie. Tamten ból był nie do wyobrażenia, jakby wszystko w nim zbijało się w miazgę. I pamiętał też, ze osuwał się wzdłuż ściany, próbując łapać się głupio wiszących na niej obrazów w grubych ranach. I pamiętał twarz ojca, bo pierwszy raz naprawdę widział w niej przerażenie i te szeroko otwarte oczy pełne zwątpienia, kiedy jego syn próbował nabierać powietrza ustami tak desperacko, a policzki bladły niepokojąco. Nie upadł, bo złapały go ojcowskie ramiona i zaprowadziły do sypialni. Nie do szpitala, choć przecież Hamiltonowi St. Verne nie groziłby żadne oskarżenia - po prostu nie zależało mu wystarczająco. Może gdyby okazało się, ze ma krwiaka, może gdyby tamten w nocy rozlał się w mózgu, a on nigdy nie obudził z tamtego okropnego snu - może wtedy wszystko byłoby lepiej. Ojciec i matka mogliby chwilę szlochać sztucznie and trumną, ktoś ustawiłby jego szkolne zdjęcie w mundurku przy wieńcu i świecach i nikt nawet by nie zauważył.
I może teraz też - bo wszystkie te sceny przewijały się bez przerwy przed oczami, kiedy tamten koleś uderzał go w twarz. Bez sensu - po co buł go aż tak mocno? Był pijany i wściekły, ale to tylko głupia uwaga, tylko jeden Devon rzucający się na kilku facetów, którzy przecież spokojnie mogliby go pokonać. Może tamten krwiak wciąż tam był i uderzenie głową o mur w końcu go zabije. Nietrzeźwy i rozchwiany umysł podrzucał głupie myśli - byłoby łatwiej. Umrzeć teraz, prawda? Dla Cosmo, dla Devona, dla rodziny, dla Milo, dla Ashtona, dla firmy nawet. Dla jego córki - będzie chujowym ojcem. Ale może to te pijane myśli kazały unieść mu ręce i zacisnąć je gwałtownie na szyi swojego pijanego kata, siłować się z nim tak jeszcze kilka sekund, kiedy ten próbował rozerwać ten uścisk, ale siły stracił zbyt wiele - Florian widział to w jego oczach. Dobra, kurwa, gnij. Jeżeli zdołam cię udusić, jakimś cholernym cudem, mnie uratują prawnicy, może dostanę zawiasy, może prace społeczne. Samoobrona - tak im powiem. Nie zabiję ojca, ale zabiję ciebie. Widział rysy Hamiltona zbyt wyraźnie w tej wściekłej twarzy.
Ale krzyk, więc w panice puścił, a wtedy tamten szarpnął go za kurtkę i z długo zbieranym gniewem oderwał od ściany i pchnął na chodnik. Florian nie upadł, bo adrenalina wyostrzyła zmysły i dała jeszcze kilka sekund trzeźwego myślenia, kiedy właściciel baru darł się na nich, a ich rzeźnicy rzucali im wściekłe spojrzenia, pakując się do taksówki. Nie wiedział ile tak stał, wpatrując się w światła samochodów, nim w końcu alkohol w nim nie zaczął znów krzyczeć, a ciało ugięło się bezradnie. Devon. Usiadł koło niego na krawężniku, nie patrząc nawet na tę poobijaną twarz, bo wiedział, ze jest źle. Wyciągnął ku niemu tylko paczkę papierosów i zapalniczkę, a potem sam wcisnął jednego miedzy zęby i błysnął ogniem zaraz przed swoją twarzą.
- Zdradziłem Cosmo - słowa wypadły ze spuchniętej lekko wargi zbyt pewnie i zbyt stanowczo. Musiał wiedzieć, nie było już wyjścia. - Wykorzystałem młodego chłopaka, a potem go zdradziłem. R-raz tylko, ale ten raz był...wystarczający. I to w ten najgorszy, kurwa, sposób. Nie dla seksu wcale, bo gdybym chciał żeby mi ktoś zwalił po prostu, mógłbym iść do każdej speluny, Devon, w dupie mam seks. I to jest skurwysyństwo właśnie. Mam jebany romans, jak w jakimś chujowym melodramacie. I nic mnie nie usprawiedliwia. Powiedziałem komuś niewinnemu i dobremu, komuś kto potrzebował opieki i pomocy, że się nim zajmę i że wszystko będzie dobrze, a potem...spierdoliłem. Nie wierzę w żadnego jebanego boga, ale gdyby istniał, smażyłbym się w piekle. Jestem...śmieciem jestem, ale naprawdę chciałem pomóc, myślałem, ze umiem, bo go kocham, w chuj go kocham, ale...kurwa, nawet nie wiesz, jakie to trudne. Zna-znalazłem mu najlepszy ośrodek w kraju, Devon, on umiera...a ja...i moja córka, prawnik mówił, że jeżeli opieka społeczna się dowie...Myślałem, że się nim zajmiesz, ale teraz ty masz dziecko. Ja naprawię, zobaczysz, że naprawię, zapłacę za wszystko, nieważne ile będzie to trwało lat, a kiedy wyjdzie dam mu nowe życie, rozumiesz? Studia i mieszkanie, terapię, lekarzy. Naprawię. - Monolog bolał bardziej niż jakiekolwiek uderzenie w twarz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Im dłużej leżał plecami na chodniku, tym chłód przeszywający jego ciało stawał się bardziej nieznośny. Zebrał się w sobie i podparł drżącymi ramionami. Klatka piersiowa wciąż pamiętała ciężar nacisku, nie pozwalała na głębszy oddech. Jeżeli ten orangutan złamał mu żebro? Wszystko w środku krzyczało. Z bólu, ze złości, z bezsilności. Upokorzenie skręcało mu żołądek i miało słony, mdlący posmak. I na co ci to? Szczylu. Splunął pod siebie. Ojciec mówił tak, kiedy Devon próbował wyrwać mu z ręki kabel, od którego ciało robiło się czerwono fioletowe. Kiedy próbował przyłożyć mamie, Dev wykręcił mu rękę, aż zagruchotało w nadgarstku. I to przerażenie w jego oczach, kiedy zrozumiał, że to może być koniec ery kabli i pasów z bydlęcej skóry. Wszystko dzięki jego ciężkiej pracy, którą włożył to, by Devon był dużym, silnym chłopcem. Patrzyli sobie wtedy długo w oczy, obaj równie przerażeni sobą nawzajem, jakby trudno było im uwierzyć. Potem Dev odbił się od ściany, a grube, brudne od ziemi palce, zacisnęły się na jego brodzie. Już wtedy Clifford był niższy od niego, ale dłonie miał większe, bardziej żylaste, naładowane złem. I na co ci to, szczylu?
Nigdy tak do końca nie wygrał. Tak naprawdę nie potrafił się bić. W szkole krążyło o nim dużo plotek, o wybijaniu zębów i łamaniu nosów w szatni, a on nigdy ich nie dementował, bo lubił jeść swój lunch w spokoju. Był tym chłopcem, którego sadzało się w ławce z wzorowymi dziećmi, i te dzieci, spytane przez niego o długopis, drżącymi dłońmi wyciągały go z piórnika i nie chciały z powrotem.
Jego nie napędzała nienawiść, to zawsze było rozpaczliwe celowanie na oślep, jakby brzydził się samej tej czynności. Wstydził się tego w sobie. Brzydził się swoich dłoni, które teraz tak łudząco przypominały dłonie ojca. Zakrwawione palce, obgryzione paznokcie. Nie jesteś potworem Devon, bo potwory nie mają wyrzutów sumienia. Jesteś dobry. Odpowiedzialny. Masz to wszystko daleko za sobą, nie? To tylko alkohol. To przez alkohol czasem zapominasz o konsekwencjach, przestajesz się starać, ale tak naprawdę nikomu nie zależy tak bardzo, jak tobie. Będziesz miał dziecko, pamiętasz? I nigdy go nie uderzysz, bo jesteś zupełnie inny, niż twój ojciec. Twój ojciec jest jebanym psychopatą, nie ty. Ty masz dla kogo się starać. Felicia, Cosmo, to dziecko, Florian, twoja matka. Jesteś potrzebny, jesteś im wszystkim potrzebny. Głębszy wdech. Zimne powietrze dotarło do mózgu, a ciało stopniowo uwolniło się z uścisku. Wróciły mięśnie, stawy, kości. Wziął od Floriana papierosa i odpalił go.
Zdradziłem Cosmo
Pochylił się do przodu, podpierając jedną ręką głowę. Powoli zaczął żałować, że nie dali się dobić do końca, może nie musiałby teraz tego słuchać. Potok słów Floriana był gorszy od ciosów, od zmiażdżonych żeber i krwi w ustach. Był gorszy od szumu w głowie. Splunął.– Zamknij się, Florian, proszę, kurwa – cały czas kręcił głową. – Mówił, że już jest lepiej. Rozmawialiśmy. Ale ja wiem to, kurwa, wiem wszystko. Znam go. Wiem, że chciałeś, chcesz dla niego dobrze, my wszyscy chcemy. Kurwa, zdradziłeś go? Co? Zrobiłeś dla niego więcej niż ja. Ja spierdoliłem już kilka lat temu, ojciec napierdalał go, aż wióry leciały. Był taki wkurwiony. Przeze mnie. Ledwo udało się uniknąć jednego piekła, teraz zaczyna się kolejne. Nie umiem mu pomóc. Nie wiem jak. Tracę z nim kontakt z dnia na dzień. Kiedyś przynajmniej mogłem zasłonić go swoim ciałem, wyrwać ojcu pas z dłoni – strzepnął popiół z papierosa pod swoje nogi.
- Teraz ciągle powtarza, że będzie wujkiem i widzę, że się cieszy. Naprawdę się cieszy. Ale ja nadal nie mogę pozbyć się myśli, że w każdej chwili coś może pójść nie tak, że on nigdy tego dziecka nie zobaczy. Wiesz, dlaczego. Nadal chcę się nim zająć, pomóc mu, próbowałem na spokojnie, ale to chyba nic nie dało. Co jeszcze można zrobić? Kiedy trzeba przestać myśleć o innych, a zacząć myśleć o sobie? Przecież nie pójdziesz tam, nie wpierdolisz mu, chociaż czasem cały krzyczysz w środku. Też masz rodzinę, Flo, wiesz o czym mówię.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit
przed spotkaniem z Vincentem
Pierwszy, drugi, trzeci szot.
Wódka paliła gardło, ale równocześnie tuszowała poczucie niepokoju, które towarzyszyło Kiarze od kilku dni. Vincent nadal pozostawał nieuchwytny, a Frank napastował ją wiadomościami i telefonami w środku nocy. Był zadowolony z tego, jak poradziła sobie z ostatnim zadaniem i w swojej głowie rozwinął plan angażowania ją w kolejne aktywności, z kolei ona nie chciała robić nic więcej bez wiedzy Monroe. Nawet, jeżeli ich związek definitywnie się skończył, nie była skończoną idiotką, aby w ten sposób robić mu na złość i odgrywać się za zachowanie pewnej ciemnowłosej piękności.
Szczególnie, że ktoś ją śledził. Była tego prawie pewna. Brunet o śniadej cerze, nierozstający się ze swoją czarną czapką z logo Seattle Seahawks, stał się jej cieniem, a przynajmniej tak wydawało się artystce, bo widywała go zdecydowanie zbyt często. Nigdy nie była paranoikiem, dlatego wiedziała, że coś musi być nie tak.
Nie pisnęła jednak o tym ani słowa, bo nauczyła się, że strach – w jakiejkolwiek postaci – był oznaką słabości. A przecież ona nie boi się niczego, prawda? Tak utrzymywała jeszcze kilka miesięcy temu i do dzisiaj nie zmieniła zdania, bo w ostatecznym rozrachunku podobała się jej adrenalina, której nie miała okazji poczuć wcześniej. Podobało jej się bycie kimś ważniejszym niż kolejną dziewuchą wychodzącą na scenę i uwodzącą gości połączeniem głębokiego głosu i krągłej figury.
Wyjście ze starą znajomą ze Smalls miało więc na celu zapomnienie, tylko na krótką chwilę (ewentualnie noc). Miało na celu puszczenie w niepamięć o Vincenta, Rapture, mężczyzny z miejsca spotkań konkurencji Morettiego, pochylającego się w jej stronę z zawadiackim uśmiechem, podczas gdy ona, udając niczego nieświadoma blondynkę, wyciągała z niego kolejne informacje.
Choć Wallace nigdy nie reprezentowała grupy osób przesadnie szczęśliwych, dzisiaj świetnie odnajdywała się w towarzystwie innych, pijanych ludzi, z włosami zafarbowanymi na rudo bądź zielono. Doceniała każdą, cholerną tęczę, każdy garnek wypełniony sztucznymi, złotymi momentami i irlandzki akcent odbijający się od ścian pubu.
Stojąc przed wejściem, z cienkim papierosem wsuniętym pomiędzy wargi, zorientowała się, że nie ma ze sobą zapalniczki. Spojrzeniem bezwiednie powędrowała do stojącego obok szatyna, który przypatrywał jej się bez zbędnych ogródek. Oparłszy się o ścianę baru, pozwoliła jednej brwi na powędrowanie ku górze.
– Zawsze mnie uczono, że nie powinno się przypatrywać obcej osobie w taki sposób – zamknęła torebkę w akcie ostatecznego poddania w szukaniu czegoś, czym mogłaby odpalić fajkę. – Masz ognia? – zapytała z wyczuwalną w głosie i jakże typową dla niej nonszalancją.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W taki dzień jak dziś trudno było urwać się ze szpitala. Pijane tłumy przechodziły z jednego baru do drugiego, nie mówiąc o imprezowiczach, którzy postanowili świętować w domach. Szpital miał pewnie pełne ręce roboty, a on postanowił w tym czasie wyrwać się na przejażdżkę. Wiedział gdzie jej szukać. Miał dobre znajomości, a portale społecznościowe wypełnione były przydatnymi danymi, wystarczyło wiedzieć gdzie i jak szukać.
Zaparkował kilka metrów od Box House i jakiś czas siedział w aucie. Na spokojnie, po prostu obserwował. Jakimś cudem nikt jeszcze po niego nie zadzwonił, ale niedługo telefon pewnie odezwie się tysiącem głosów.
Zauważył ją jakieś dwadzieścia minut później. Być może była zmęczona swoją pracą w Rapture i chciała odetchnąć w innym klubie? Być może miała dosyć nadgodzin i podejrzanych typków, z którymi się spotykała? Uśmiechnął się pod nosem i poczekał aż wejdzie do środka.
Wysiadł kilka minut później i ruszył na tyły pubu. Nie był pewnym czego oczekiwał po dzisiejszym wieczorze. Może chciał się upewnić, że to nie jest jedno z jej kolejnych, podejrzanych spotkań, na których może stać jej się krzywda?
Diametralnie różnił się wyglądem od gości okolicznych lokali. Był ubrany na czarno, bez ani jednej zielonej czy pomarańczowej wstawki. Niespecjalnie bawiły go takie imprezy. Ostatnio, kiedy miał wolne, wolał leżeć na kanapie przed telewizorem, niczym najgorszy nudziarz. Jego duch imprezowania i dobrej zabawy chyba się gdzieś ulotnił.
Usłyszał, że ktoś otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz, więc oparł się o ścianę i wyjął telefon, aby udawać, że czymś się zajmuje. Uniósł wzrok po czym utkwił go w Kiarze. Zmrużył nieco oczy, gdy się do niego odezwała. — Kto cię tego uczył? — spytał po chwili, sięgając do kieszeni po zapalniczkę. Przez chwilę jakby się wahał, ale w końcu podszedł ostrożnie do kobiety i podał jej ogień. Wyglądał trochę tak, jakby bliskość sprawiała mu dyskomfort. Pomijając fakt, że obserwował ją przez ostatnie siedem lat i ani razu nie doszło do tego, aby się do siebie odezwali. Być może popełnił błąd i za bardzo się zbliżył. Powinien był zostać w aucie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Organizm przyćmiony alkoholem zmieszanym z krwią nie dostrzegał, że coś tu jest nie tak. Że mężczyzna nie pasował do miejsca, w którym się znajdował, bo nawet ubiorem mocno odstawał od reszty imprezowiczów. Ona, chociaż ubrała się w typowym dla siebie stylu, na nadgarstku zawiesiła pomarańczowo-zieloną bransoletkę z wesołym napisem St. Patrick’s Day 2021.
Jak gdyby kiedykolwiek interesowały ją podobne święta.
Zwyczajnie chciała się zabawić, poza murami Rapture, bez krwi leniwie brudzącej codziennie szorowane fugi kafelek i mijania Vincenta na korytarzach. Kiedy jeszcze kilka miesięcy temu to właśnie adrenalina i poczucie nieznajomości otaczającego ją półświatka motywowały ją do działania, teraz – o dziwo – potrzebowała chwili świętego spokoju i pomyślenia o sobie.
– Przeważnie matka – odparła krótko, acz treściwie, sięgając po zapalniczkę. Sekundę później zaciągnęła się mocno, pozwalając dymowi niszczyć kolejne pęcherzyki w płucach. Będzie musiała rzucić to gówno, ale na to jeszcze przyjdzie czas. Póki co delektowała się każdym cienkim papierosem, który kończył swój „żywot” pod podeszwą jej buta.
– Więc? Zdradzisz mi tę tajemnicę, czy mam się domyślać? – mówiła, rzecz jasna, o wcześniej wspomnianym wpatrywaniu się. Dlaczego ją obserwował? A może to jej paranoja? Niezbyt przejmowała się tym, że wyjdzie na wariatkę, bo w końcu przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? Pomimo wlanych w siebie procentów, pozostawała czujna – nauczył ją tego sam Monroe. Jakkolwiek zabawnie to brzmiało (bo przecież w każdym filmie o gangsterach, ta fraza pojawiała się przynajmniej raz) – trzymała gardę wysoko, wiedząc, w jakie towarzystwo weszła rozpoczynając tę relację.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przypatrywał się jej spod kaptura, naciągniętego na głowę. Ciekawe czy była podobna do matki, której nigdy nie widział, nawet na zdjęciach, bo do żadnych się nie dokopał. Może nie zasłużył? A może to zwykły pech? Przyzwyczaił się, że nie można mieć wszystkiego, więc doceniał to, co miał. Pewnie przyczynił się do tego fakt, że były chwile, kiedy nie miał dosłownie nic. Teraz za to powodziło mu się całkiem nieźle, a mimo wszystko czuł gdzieś w sobie pustkę, której prawdopodobnie nikt nigdy nie wypełni. Nawet Kiara. Nie oznaczało to, że nie mogłaby jej chociaż zmniejszyć, co na pewno przyniosłoby ulgę.
Na to jednak za wcześnie.
Przekrzywił lekko głowę, słysząc odpowiedź. Czyżby poczuł się nieswojo? Poczuł tą cienką szpilkę, którą Kiara nieświadomie wbił mu w splot słoneczny. Zazdrość? Tęsknota? Pewnie kilka tych nieprzyjemnych i smutnych uczuć razem, wymieszanych w ciężkostrawny koktajl. Przez ułamek sekundy miał ochotę jej o wszystkim powiedzieć.
Uzewnętrznić się i opowiedzieć o całym swoim parszywym dzieciństwie, którego nawet nie chciał pamiętać. O tym, że matka wyrzuciła go, aby zdechł gnojony przez poranionych rówieśników i niekochany. Powiedzieć, że jest jego siostrą, której się upiekło, która mogłaby mieć dużo lepsze życie, gdyby nie była tak głupia, żeby je właśnie w tej chwili rujnować, zadając się z półświatkiem i paląc truciznę, która niszczy jej płuca.
Powoli i spokojnie odetchnął, starając się nie pokazywać jaki jest wzburzony.
Nie obserwuję cię. Wyszedłem na papierosa, czyli w zasadzie tak samo jak ty — mruknął, orientując się, że nie ma przy sobie żadnej paczki, skoro tak naprawdę nie pali. — Zostawiłem swoje w domu, więc czekałam na kogoś, kto mógłby mnie poczęstować… — dodał, zerkając wymownie na jej szlugę. — Niestety twoje nie są w moim typie — przyznał, wzruszając ramionami. — Chciałabyś, żeby świat się wokół ciebie kręcił?
Pytanie, wbrew pozorom, nie było złośliwe, Skyler nawet lekko się uśmiechnął.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona nie wiedziała. Większość życia spędziła w słodkiej nieświadomości, bo żadne z rodziców nie spieszyło się z wyjawieniem prawdy.
A potem matka umarła (lub przedawkowała i pozwoliła na znalezienie swojego ciała przez ośmioletnią córkę, jak kto woli). Joe został samotnym ojcem i całą uwagę skupił na Kiarze, którą musiał wychować. Gdyby zdawała sobie sprawę z istnienia brata, na pewno próbowałaby nawiązać z nim kontakt. Nigdy nie była przesadnie rodzinna, ale w posiadaniu rodzeństwa nie mogło być nic złego, prawda? Kilkanaście lat temu, kiedy oglądała filmy z motywem starszego brata troszczącego się o resztę familii, odczuwała nostalgię nieznanego pochodzenia.
– Na twoim miejscu bym nie wybrzydzała – uśmiechnęła się pod nosem. – Na pewno? – ostatni raz machnęła przed nim paczką, dając mu do zrozumienia, że może się podzielić i nie ma z tym żadnego problemu. Dopiero po chwili wzruszyła ramionami i schowała pudełko, ozdobione odrzucającym zdjęciem przypominającym o skutkach palenia, do niewielkiej torebki.
– Jestem artystką. To dla nas chyba normalne – łagodnym ruchem odrzuciła blond włosy na plecy, uważając, aby nie przypalić sobie końcówek. – Wydaje nam się, że cały świat spogląda tylko na nas. Nie wiem, czy da się z tym cokolwiek zrobić – kącik ust bezwiednie powędrował ku górze, bo to, co mówiła, było czystą prawdą. Każda artystka; malarka, wokalistka, rzeźbiarka, charakteryzowała się nieco przerośniętym ego.
Wypuściła biały snop dymu z ust i zrzuciła nadmiar popiołu na ziemię.
– Nie jesteś fanem świętego Patryka – wyciągnęła w stronę bruneta dłoń z pożyczoną zapalniczką. – Nie widzę tu zielonych akcentów – nawiązywała do jego aktualnego wyglądu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skyler nie wiedział za to przez większość swego życia, tą najgorszą część, którą spędził w domu dziecka, chowając się przed trudnymi spotkaniami i rozmowami, tak jak te z potencjalnymi nowymi rodzinami zastępczymi, jak i przed rówieśnikami, zranionymi chłopcami, którzy wyładowywali swój ból na słabszych. Radził sobie jak potrafił, ze swoimi traumami. Może nie znalazł matki martwej, po tym jak przedawkowała, ale musiał mierzyć się z myślą, że porzuciła go gdzieś na pastwę losu. Może nawet na śmierć, bo gdyby nikt go nie znalazł, pewnie umarłby tam, gdzie go zostawiła. Być może myślała, że nie żyje? Kto wie? W końcu nigdy go nie szukała.
Skyler rodzinny nigdy specjalnie nie był, przede wszystkim dlatego, że nigdy prawdziwej rodziny nie miał, nawet jeśli całe dzieciństwo o tym marzył. O fakcie, że posiada siostrę dowiedział się około dziesięć lat temu i fakt, że mimo tej wiedzy nie zamienił z nią przedtem choćby słowa, wiele o nim mówił. Chyba nie do końca potrafił wyjść z roli sieroty, osoby pozostawionej samej sobie. Co się nagle zmieniło? Chyba, fakt że powoli uznawał, że Kairze może coś grozić. W końcu w ostatnim czasie pakowała się w niezłe kłopoty, a towarzystwo w jakim przebywała trudno było określić mianem “porządnego”. Poczuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za młodszą siostrę, a przynajmniej uznał, że jest kimś kto odpowiedzialny być powinien. To chyba dobry początek?
Na pewno, dzięki — odparł, patrząc jak chowa paczkę papierosów do torebki.
Wysłuchał jej dalszych słów, przybierając zaciekawioną minę.
Artystka? Niech zgadnę… aktorka? — spytał, chociaż doskonale wiedział czym Kiara się zajmuje - oficjalnie i nieoficjalnie. Z jakiegoś powodu chciał jednak stwarzać pozory i pozostać anonimowym.
To nie był najlepszy czas i miejsce, aby powiedzieć dziewczynie, że jest jej bratem.
Odebrał od niej zapalniczkę i kiwnął głową. — To prawda, trafiłaś w dziesiątkę. Miałem się tylko z kimś spotkać — przyznał, po czym wzruszył ramionami. — Chyba jednak nic z tego nie będzie — dodał, aby mieć pretekst na odejście bez podejrzeń. — Ty się chyba za to dobrze bawisz — mruknął od tak, bez żadnych podtekstów. Zauważył wcześniej, że była z koleżankami i chyba nie zanosiło się na nic ponad to. Miał przynajmniej taką nadzieję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wstyd i hańba, ja wiem. Wiele wydarzyło się przez ostatnie dwa miesiące przed Box House, ale nie u Kiary i Skylera (który przy okazji dość mocno wyprzystojniał) – oni wytrwale stali przy popielniczce na zewnątrz baru i prowadzili niezobowiązującą i nieco niezręczną rozmowę. Dzień św. Patryka się skończył, ludzie zmyli zieloną farbę z twarzy, ale to nie przeszkodziło im w dokarmianiu nowotworu płuc.
Czym jest dom dziecka, wiedziała jedynie z krótkich historii Vincenta. Ten z kolei nigdy nie wchodził w przesadne szczegóły, chociaż wierzyła, że z czasem powie jej więcej. Wspominał o często brutalnym podejściu opiekunów i jeszcze gorszym zachowaniu wychowanków, którzy z terenu ośrodka robili prawdziwy obóz przetrwania. Co jakiś czas pojawiał się nowy władca much, zazwyczaj jeden ze starszych chłopców, który wymagał posłuszeństwa absolutnego. Gdyby miała świadomość, że gdzieś na świecie jej własny brat spędza czas w takich warunkach, z całą pewnością próbowałaby go odnaleźć.
– Wokalistkaśpiewaczka kojarzyło jej się z operą, a piosenkarka z gwiazdą muzyki pop, więc zawsze używała właśnie tego określenia. Na ten moment nie wyczuła, że z Bernthalem jest coś nie tak. Sprawiał wrażenie normalnego faceta, który zupełnie przypadkiem znalazł się w tym samym miejscu. Pogadają jeszcze chwilę, spalą papierosa, a potem każde z nich rozejdzie się w inną stronę.
Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się myliła.
– Powiedzmy, że bawię się nieźle – kąciki ust mimowolnie powędrowały ku górze, między jednym a drugim zaciągnięciem. – To chyba nie do końca moje klimaty – finalnie zgniotła niedopałek na metalowej popielniczce obok. – Kto cię wystawił? – zapytała, skrzyżowawszy ramiona na piersi. Sama nie była zainteresowana bliższym poznaniem Skylera, ale… Może jej koleżanka już tak?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Emerald City Bar”