WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rejs o numerze 1539 z Chicago wylądował planowo.

Seattle pachniało wciąż tak samo. Deszczem, wodą, spoconymi ciałami zmęczonymi po wielogodzinnych lotach, domem. Tęskniła. Rok na Maderze był cudowny, o ile można nazwać tak dojście do siebie po traumatycznych wydarzeniach. Brak języka angielskiego wokół siebie nie zawsze wpływał na nią pozytywnie. Była tam obca, przejezdna. I choć znali ją już w większości knajpek maderskich oraz spotykała znajome twarze na szlakach, zwłaszcza na lewadach, to wciąż nie był to dla niej dom. Rozmawiała z rodziną niewiele, próbując na początku zaprzyjaźnić się z nowymi emocjami, niekoniecznie dobrymi. Próbowała, naprawdę próbowała. Potrzebowała nowego odrodzenia, jakichś bodźców magicznych, co to podniosą ją z dołka. Wmawiała sobie, że tak musi być. Los jest ułożony według odpowiednich momentów życiowych, więc nie mogła się z nim kłócić. Przeprowadziła wiele niemych rozmów z pamiętnikiem (wahając się wciąż co do psychologa), przepłakała mnóstwo łez, do tego stopnia, że wyschły już na wiór. Później nadeszła faza wyparcia i śmiechu, mnóstwo śmiechu, który pojawiał się znikąd, niespodziewanie. I otępienie, co odbierało wszelkie siły do podniesienia się z łóżka; teraz już coraz mniej go, ustępuje miejsca tym lepszym emocjom.
Obrazy wciąż ją nachodziły w nieoczekiwanych momentach. Słyszała w uszach pisk opon, gniecioną karoserię i swój własny krzyk. A następnie nadchodziły słowa zwiastujące najgorszą wiadomość, jaką kiedykolwiek kobieta może dostać.

Przykro mi. Nie udało nam się uratować pani dziecka.

Jakie to rozczarowujące. Wystarczą ułamki sekund, by stracić ludzkie życie. Nie da się go odzyskać, choćby chciało sprzedać się duszę Diabłu. Ucieczka nic nie da, chyba, że od ludzi których się kocha, bo na tym chyba polega żałoba jakaś, a raczej jej żałosna próba.
Zdobyła teraz nową, wspaniałą cechę przetrwania w samotności. Nie popadła w pracoholizm, choć właśnie praca pomogła jej odnaleźć na nowo sens życia. Zawsze potrafiła sobie radzić z kłodami, które rzucane są jej pod nogi. Dlaczego więc miałoby teraz być inaczej? Wzięła byka za rogi, zaczęła działać i zachłannie korzystać z tego, co miała. Rozpoczęła opalenizną. Później postanowiła wrócić i zmierzyć się ze wszystkim oko w oko, szukając pracy w Seattle, rodzinnym mieście. Nie było to trudne zadanie. Stawiając na karierę zaraz po studiach, udało jej się zdobyć wiele cennego doświadczenia.

I tak oto stała przed taśmą bagażową, czekając na swój nowy dorobek życia. Madi siedziała obok jej nogi, posłusznie wpatrując się w swoją panią. Przyjechała najpierw jedna jej walizka, a następnie druga. Bagaż podręczny miała ze sobą cały lot, łącznie z torebką, w której było całe wyposażenie cocker spaniela. Nie mogła się doczekać na spotkanie z siostrą. Nie widziała Sao od bardzo dawna. Może jeszcze przed wypadkiem? To cieszyło ją najbardziej. Ponowne zacieśnienie więzów z siostrami, których brakowało jej najbardziej w tej pięknej, portugalskiej samotni. Chciała im zrobić poniekąd niespodziankę, więc miała nadzieję, że Sao nie wygada się. Czym prędzej ustawiła bagaże na wózek, a psa wpakowała do korytka przeznaczonego na mniejsze podręczne bagaże. I ruszyła w stronę wyjścia.
Sao miała czekać przed wyjściem z odprawy. Spodziewała się jakiegoś wielkiego baneru głoszącego coś w stylu „moja najlepsza siostra Perrie”, ale nie zobaczyła nic takiego. Nawet postaci siostry. Szła dalej, w stronę głównego wyjścia, jednocześnie jedną ręką wyszukując numer spóźnialskiej.
- Sao? Gdzie jesteś? To ja, Perrie, oddzwoń szybko albo biorę taksówkę – oznajmiła do telefonu, przystając na moment. Rozejrzała się jeszcze raz po lotnisku, czując jak wszystkie siły powoli ją opuszczają. Bała się, że zaśnie w taksówce, którą na pewno będzie musiała wziąć. Westchnęła ciężko, zatrzymując spojrzenie na mężczyźnie nieopodal. Wydawał jej się znajomy, ale skąd? Zapomniała wszelkie twarze osób, z którymi była związana. Była pewna, że nawet Masona nie pamięta. Własnego eks-narzeczonego. Dopiero po chwili, nawet dłuższej chwili, zdała sobie sprawę w kogo tak uparcie się wpatruje. Ściągnęła brwi, momentalnie otrząsając się ze zmęczenia. Niemożliwe. – Blake?
Och, nie odwracaj się, proszę. Nie bądź nim.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego serce - rujnując przekonanie, że nie posiada takowego organu - niespokojnie załomotało, kiedy na wyświetlaczu telefonu pojawiło się znajome imię: Saoirse. Zawahanie i prędka - ekspresowa, trwająca jakieś trzy sekundy - analiza przyniosła jeden efekt, jakim było przesunięcie palcem wskazującym w poprzek ekranu. Nie wiedział czego się spodziewać po drugiej stronie; nie sądził, że blondynka tak szybko postanowi wrócić ze spontanicznych wczasów (wyjazdu, nowego startu - cokolwiek planowała, nie do końca orientował się, próbując rozwikłać problemy, które sam stworzył, a te wyśmienicie odnajdywały się w chaosie noszącym jego imię), lecz ku swojemu zaskoczeniu - odczuł większą ulgę i spokój, niżeli stres sugerujący, że Sao mogła wiedzieć. Czy Charlotte powiedziała jej - na odległość, przez telefon - o ciąży? Czy poinformowała kim jest ojciec dziecka, pomimo tego, iż nie miała tego robić, a jednak ktoś się dowiedział? Niepewność ściskała żołądek, a nerwowe wypuszczanie papierosowego dymu łagodził wiatr, który prędko porywał ze sobą białe smugi.
Nie zapytał o powód powrotu, a przed krótkim: oczywiście, że przyjadę, poprosił jedynie o wiadomość zwrotną, w jakiej miała się znaleźć dokładna godzina planowanego przylotu. Był przed czasem.
Nim wkroczył na teren lotniska, ponownie odczytał wiadomość i wsunął smartfona do tylnej kieszeni spodni, w międzyczasie w odbiciu rejestrując swoje spojrzenie. Na szczęście pobitewne rany częściowo zagoiły się; została drobna blizna na wysokości łuku brwiowego i przygryziona warga, która nie potrafiła się zabliźnić głównie przez to, że sam jej to utrudniał. Wsuwane między usta papierosy nie były jego sprzymierzeńcem, ale równocześnie okazywały się (pozornie) najlepszym przyjacielem zszarganych nerwów.
Zabawne, skoro najczęściej wyglądał jak oaza spokoju, której nic nie rusza. Ostatnimi czasy było mu do niej wyjątkowo daleko i nie po drodze.
Wsuwając na nos ciemne okulary, leniwym krokiem ruszył przed siebie, zatrzymując się dopiero przed tablicą przylotów i odlotów. Dwie minuty.
Nie pisał scenariuszy swojego monologu, ani tym bardziej ich ewentualnego dialogu. Nie planował, nie zastanawiał się. Życie nauczyło go, że jest na tyle nieprzewidywalne, że najzwyczajniej w świecie - nie warto. Wysłał jeszcze jedną wiadomość: czekam, po której z wychodzącego z bagażami tłumu, próbował wypatrzeć pannę Hughes.
Sporym zdziwieniem okazał się fakt, że... rzeczywiście, wypatrzył, lecz nie tę, której się spodziewał. Bezwiedne zmarszczenie brwi wywołało grymas - krótki, równie nieświadomy, ale i niezwiązany z Perrie, a rozciętą brwią. Odchrząknął.
- We własnej osobie - odpowiedział, unosząc dłoń, by ułożyć ją na karku z pewną dozą niezręczności. - Gdzie zgubiłaś Saoirse? - Nie żadne: Cześć, Perrie, co słychać, nie widzieliśmy się, ile, sześć lat? - Podobno miałem ją odebrać z lotniska... - dodał po chwili, powoli zdając sobie sprawę z tego, że... zaszła pomyłka. Młodsza siostra blondynki, owszem, nie była sama, lecz towarzyszył jej czworonóg, a nie Sao.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tajemnica wielka i nierozwikłana zawisła nad rodziną Hughes. Perrie wiedziała najmniej. Ba, nie wiedziała kompletnie nic co się działo podczas jej nieobecności. Siostry chciały dać jej może jakiegoś wytchnienia od wszelkich dramatów? W ciąży już przecież nie była i chętnie zajęłaby umysł problemami rodzinnymi. Traktowali ją jak porcelanową filiżaneczkę, co potłuc się może przy pierwszym lepszym wstrząsie w postaci słów prawdy. Nie miała pojęcia, że Saoirse wyjechała. Nie miała pojęcia, że Charlotte jest w ciąży (i tu płakałaby żywnie, bo to niesprawiedliwe, choć ze swoją stratą rzekomo się pogodziła). Nie wiedziała co się dzieje z Masonem, jej byłym narzeczonym, że Blake wyszedł z więzienia, ani o niczym co ma związek z Seattle. Ze Stanami. Odcięła się. Rozmawiali zawsze o głupotach, o pogodzie, czarnej plaży w Funchal i portugalskim jedzeniu. Wystarczało na krótką rozmowę rodzinną, by nie dzwonić do siebie przez kolejny tydzień albo dwa. Sama chciała tego wszystkiego.
Lotnisko sprawiało, że dostała skrętu żołądka. Stres. Potworny stres! Ostatni raz stała na nim zrozpaczona, ze łzami zaschniętymi na policzkach i z wielkimi okularami przeciwsłonecznymi (choć padało wtedy cały dzień), by ukryć czerwone oczy. Płakała za swoją przyszłością, co ją straciła podczas wypadku. Za dzieckiem nienarodzonym, pochowanym na cmentarzu nieopodal mieszkania jej i Masona. Za Alderidgem płakała. Za rodziną, którą zostawiała. I po prostu, bo bała się jakiego wyboru dokonała – samotność wybrała. Teraz cieszyła się (choć i ten strach czaił się na jej sercu), że zobaczy siostrę, a gdy rozpakuje się i odpocznie po długim locie z przesiadką, odwiedzi resztę Hughesów i uściska ich wszystkich.
Nie sądziła, że to wszystko to jakiś marny podstęp ze strony Sao. Dlaczego miałaby coś takiego robić? Nie wiedziała, że Perrie podkochiwała się w Blake’u. Czy wiedziała? Starała się ukrywać to najlepiej jak potrafi. I istniała jeszcze jedna kwestia – podkochiwała, czas zaprzeszły. Nie teraźniejszy. Już nic nie czuła do Griffitha.
Raczej.
Uczucia wygasły, gdy poznała Masona. Co będzie teraz? Nie spotka go szybko. Oby. Złamane serce zazwyczaj potrzebuje ratunku i nie chciałaby, aby to Blake Griffith był jej ratownikiem. Nie zniesie kolejnego ciosu.
Na wygaszaczu nie miała żadnych wiadomości od siostry. Ani jednej. Liczyła na pomoc. Jeszcze nie odebrała mieszkania, więc wolała przespać się u Saoirse niż w hotelu. Gdziekolwiek, byle nie w hotelu, bo tam nie odpocznie tak jak robi się to w obecności bliskich. I widząc Blake’a, jej nadzieja na ciepłe powitanie rodzinne legła w gruzach.
Czyli hotel. Od razu zauważyła jego rany powojenne. Ściągnęła brwi delikatnie, przyglądając mu się jeszcze bardziej wnikliwie. Zmienił się i to bardzo. Czy jego serce również przeszło przemianę? W trupa chodzącego? Albo widmo jakieś? No tak. Nie zapyta o nic.
Jak ci minął lot, Per? Dzięki, dobrze.
Jak się czujesz w ogóle, co? Świetnie, miło, że pytasz.
- Co? Gdzie… To ona miała mnie odebrać z lotniska, nie leciała ze mną – odparła zdezorientowana, dopiero po chwili łącząc wszystko w całość. Co to miało znaczyć? W swatkę się bawiła? Odetchnęła, zirytowana i przymknęła na moment powieki. Była zbyt zmęczona, by robić awanturę siostrze przez telefon i Blake’owi, niewinnemu całkowicie chociaż w tej kwestii. – Nie przyjedzie, prawda? Świetnie. Okej, miło było cię widzieć, ale muszę iść łapać taksówkę – Ruszyła zaraz w stronę wyjścia, by znaleźć wolną taksówkę. Minęła Blake’a, niekoniecznie pałając wielką chęcią do rozmowy z nim. I to nie tak, że była na niego zła. Bała się przeokrutnie, że przez ten przypadek znów narodzą się uczucia do niego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On o tym, co działo się w rodzinie Hughes wiedział dużo - być może za dużo, więcej, niż powinien - a jednak wciąż istniały takie aspekty, których nie był świadomy. Przed kilkoma miesiącami Saoirse poinformowała go, że ich ojciec miał romans, przez co po wielu latach wyszło na jaw, że po świecie chodzi kolejna siostra. Młoda kobieta, której żadne z nich nie mogło się spodziewać, a jednak pojawiła się - bynajmniej nie będąc zastępstwem za Ivy; kimś na jej miejsce, wypełniającym lukę w rodzinnym portrecie namalowanym przez Charlotte, skoro ubarwianie płótna tak świetnie jej wychodziło. Nie wiedział za to, kim ów siostra się okazała - może wtedy zrozumiałby, dlaczego melodyjny głos Ariel, gdy raczyła go kolejną piosenką... brzmiał tak znajomo? Dlaczego już podczas pierwszego spotkania dostrzegł w jej spojrzeniu coś, co kazało mu się ewakuować, a równocześnie nie pozwalało ruszyć z miejsca. Dziwny, niezrozumiały dysonans zostałby zażegnany, kiedy poznałby prawdę.
...tylko czy była ona czymś, co rzeczywiście chciał znać?
Nikt mu również nie powiedział - a on nie pytał - co skłoniło Perrie do wyjazdu. Była młoda, ambitna, miała plany i marzenia - a Blake śmiało założył, że postanowiła je zrealizować poza tym smutnym, szarym miastem, w którym niemalże stale padało. Przecież on przed kilkoma laty - wraz z Iv - niedługo przed jej tragiczną śmiercią, byli w trakcie przeprowadzki do słonecznego Miasta Aniołów, które jasnymi promieniami na niebie zdawało się głośno mówić, że tam wszystko będzie dobrze.
Cichy, lecz dobrze znany dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej spowodował, że oderwał zaskoczone spojrzenie od ciemnowłosej, a przekierował na wyświetlacz telefonu. Prychnął pod nosem, kiedy pod imieniem Saoirse pojawiło się krótkie pytanie.
Dotarła cała i zdrowa?
Rozchylił usta, aby przekazać je Hughes, jednak nim zdążył to zrobić - sygnał następnej wiadomości zaabsorbował go na tyle, by ponownie spojrzał na telefon i tym razem zacisnął szczękę, na parę sekund w ciszy patrząc gdzieś w bok.
- Sao pyta, czy dotarłaś cała i zdrowa - podjął - i prosi, bym cię od niej ucałował na przywitanie - poinformował, wywracając oczami w określeniu wyrazu całego tego absurdu, w jaki zostali wrzuceni. On, w przeciwieństwie do kobiety, nie uważał, aby ze strony Saoirse było to czymś perfidnym i zaplanowanym, a prędzej założył, że obawa przed tym, że blondynka zna prawdę o ciąży - skutecznie zajęło jego myśli i nie wsłuchał się w jej słowa z odpowiednią uwagą i skupieniem.
- Nie mogła odebrać cię z lotniska, skoro nie ma jej w Seattle od kilku tygodni - powiedział spokojnie, aczkolwiek towarzyszyła temu uniesiona w sceptycznym wyrazie brew. - Uhm - rzucił niepewnie, kiedy Perrie wyminęła go i pognała do wyjścia. Rozejrzał się raz jeszcze, jak gdyby samym wzrokiem mógł przywołać tu sprawczynię całego zamieszania, ale niestety - nie miał takich umiejętności. Westchnął ciężko i odwracając się na pięcie ruszył za najmłodszą z sióstr.
- Skoro nie muszę czekać na Saoirse, to mogę podwieźć cię do centrum - zaproponował, rzucając w kierunku jej pleców - o ile podróż karawanem cię nie odstrasza. - O to nie musiał pytać ani obu pracownic Serenity, ani Lottie, która miała okazję z nim podróżować. Ale Perrie? Nie wiedział, ale gdyby uznała, że woli taksówkę - wcale nie miał zamiaru nakłaniać do podróży razem z nim.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake Griffith wkupił się w rodzinę Hughes już lata temu. Kiedy to Ivy jeszcze stąpała po ciężkiej ziemi, która wkrótce miała przysypać jej piękną trumnę. Pamiętała wiele momentów, gdy Blake towarzyszył im przy obiedzie albo podczas rodzinnego weekendu poza miastem. Pamiętała, gdy siedzieli w kręgu przy ognisku i ona, Perrie, jakimś cudem często znajdowała miejsce obok lub naprzeciwko Blake’a, by jakkolwiek czuć jego obecność bardziej. Żałowała wtedy, że kocha ich wszystkich, bo inaczej zniszczyłaby związek Ivory bez zawahania. Zrobiłaby to, nawet jeśli Blake nic nigdy do niej nie czuł; nawet pożądania, bo o żadnych uczuciach nie ma tu mowy. Przez te wszystkie swoje zabiegi skupione na miłostkach i zauroczeniach ominął ją kolejny dramat związany z Ariel. Żyła jakimś innym życiem, co z pewnością już wkrótce zacznie jej przeszkadzać, gdy będzie wykluczona z siostrzanych narad, a jej głos będzie miał znaczenie tyle co nic.
Na obczyźnie częściej myślała o Blake’u. Skoro Mason nie chciał jej, dała mu czas na żałobę i pogodzenie się z losem. Sama nie chciała wspominać byłego narzeczonego, ponieważ złamał jej serce, które i tak było w rozsypce. Wróciła więc do sekretnych spojrzeń w stronę Blake’a, do pulsujących żył, serca bijącego nienaturalnie szybko, gdy w pobliżu znajdował się zakazany obiekt jej westchnień. Zaczęła wtedy dbać o ubiór. Wiedziała, kiedy odsłonić ramię. Jaki strój kąpielowy założyć. Włosy upiąć odpowiednio, by jeden kosmyk na piersiątko nastoletnie, odkryte bluzką z dekoltem nieprzyzwoitym jak na jej wiek. Zabiegi te wszystkie były celowane w jedną osobę.

Wzrok jej podążył za dźwiękiem na telefon Griffitha. Nie czytała wiadomości, stała zresztą za daleko, by zobaczyć co go tak rozjuszyło. Szczęka mu drgała, co świadczyło o złych wieściach. Oczekiwała na nie w napięciu, bo może dowie się już na starcie jakichś istotnych plotek? Nie było jej tyle czasu, do diabła! Nie wiedziała o… n i c z y m!
Warto było czekać.
- Ucałować? – ściągnęła brwi, zbita z pantałyku. Patrzyła chwilę na Blake’a, aż przeniosła spojrzenie z powrotem na jego telefon. Sao prosiła, by Blake ją ucałował. Świetne poczucie humoru. Owszem, miała świadomość, że Perrie czuła coś do mężczyzny, ale było to wiele lat temu. Teraz – miała nadzieję – wszystko minęło i zaczynali z czystą kartą.
Czy aby na pewno?
Całuj więc, Blake. Jestem twoja.
Nie mogła pozwolić sobie na zapadanie w tą relację. Chciała już wziąć prysznic, położyć się i zapomnieć aż do dnia kolejnego. Wtedy pomyśli, a trybiki zapracują już ciężej i dzielniej, by wszystkie fakty połączyć ze sobą.
- Słucham? Jak to od kilku tygodni? Przecież… nie mówiła mi nic – mruknęła, znów zaskoczona całą sytuacją. Ta wiadomość przerosła ją. Czym prędzej popędziła do wyjścia, niemal taranując ludzi po drodze. Nie tak wyobrażała sobie powrót do domu. Czyli hotel – jej największa obawa. Z samotni do samotni. Nie do tego ciepła rodzinnego, choć to sama wybrała, ale nie mogła przyznać tego na głos. Chciała jechać do Saoirse. Nie cackała się z nią, nie współczuła jej wiecznie i nie traktowała jej jak jajko.
Nie sądziła, że pójdzie za nią. Na końcu języka miała już przygotowaną odmowę, ale była zbyt zmęczona, by walczyć. Nie dziś. Spojrzała na Blake’a, po czym odetchnęła.
- Lepsze to niż taksówka, ale nie będę musiała jechać z tyłu? – upewniając się, na jej ustach pojawił się delikatny uśmieszek, ot niewinny, żartobliwy. Prawdę mówiąc, sądziła, że żartuje. Nie drążyła jednak jeszcze, bo wiedziała, że lepiej jej będzie z Blakiem niż taksówkarzem, który na pewno nie pomoże jej z walizkami. – Muszę znaleźć jakiś wolny hotel. Miałam nocować u Sao, ale skoro… skoro jej nie ma… Znasz jakiś? Nie za drogi, nie za tani? W normalnej dzielnicy?
I co, Saoirse? Jesteś dumna ze swojego planu?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pomimo tego, iż wraz z Ivory tworzyli duet - w oczach wielu - niemalże idealny, to nigdy nie czuł, że został w pełni zaakceptowany przez ojca sióstr. Nie potrafił określić powodu - skoro darzył Ivy szczerym uczuciem, starał się być dla niej wsparciem, a do tego nawet przez myśl mu nie przeszło, aby kiedykolwiek złamać niepisaną, aczkolwiek bardzo odczuwalną i będącą fundamentem ich związku obietnicę wierności. Pochodził z bogatej rodziny, w której matka - nagradzana reporterka - nie bała się podejmować ciężkich tematów, a ojciec tworzył miejsca pracy wpadając na pomysł założenia kolejnego, innowacyjnego startupu - więc i problemem nie mogło być pochodzenie, bo jak mniemał, Robert i na to zwracał uwagę. Z czasem pogodził się, że nie ma znaczenia co by zrobił - nie potrafił (i chyba nawet przestał chcieć) zaimponować głowie rodziny na tyle, by uznała go za odpowiedniego kandydata dla ambitnej córki.
Inaczej było z rodzeństwem narzeczonej - ponad pięć lat, podczas których byli w związku (z krótkimi przerwami, choć bywały nazywane: ostatecznym rozstaniem, to i tak coś niezrozumiałego finalnie kazało im do siebie wrócić), pozwoliło mu poznać całą gromadę na tyle, by nawiązał z nimi - w większości - dobry kontakt. Nie ukrywał nigdy, że najlepszy miał z Saoirse; ba, ona też najliczniej odwiedzała go w więzieniu podczas odsiadki, co bez wątpienia było olbrzymim wsparciem w momentach zwątpienia i kryzysu. Z Leslie i Charlotte dogadywał się również w porządku, choć z tą ostatnią... aktualnie, w tym życiu, sytuacja była skomplikowana na tyle, że przestawał pamiętać k i e d y ś.
A Perrie?
Jej nie potrafił rozgryźć. Niekiedy wydawało mu się, że go lubi, by parę minut później odnosić wrażenie, że całkowicie się pomylił. Uśmiechy przeplatały się z cienkimi szpilami, a relacja sama w sobie była zawiła i trudna w odszyfrowaniu. Pogmatwało się dodatkowo, kiedy...
- Ta... - rzucił pod nosem. - Ucałować - powtórzył, wsuwając telefon do kieszeni. Nie musiał chyba dodawać, że nie planował tego robić i kusiło go by napisać, że jeśli Saoirse chce siostrę ucałować, to musi przylecieć sama. Może później zadzwoni i jej to powie.
Krótkie wzruszenie ramion stanowiło niemą, acz bardzo wyraźną odpowiedź na słowa Perrie w związku z jej niewiedzą. On o wyjeździe też dowiedział się po fakcie; szybciej, niż młodsza z sióstr, ale nadal - dopiero wtedy, kiedy blondynka była w innym mieście, różnym stanie od zamieszkiwanego.
- To zależy czy w czasie jazdy mnie nie zdenerwujesz. Nie mogę ci niczego zagwarantować - odpowiedział, zrównując się z nią krokiem i wyciągając dłoń po rączkę walizki, którą chciał przechwycić. - Na długo przyjechałaś? - zapytał, bo skoro mówiła o noclegu w hotelu - śmiało założył, że będą to raczej wakacje, a nie powrót na stare śmieci.
Po opuszczeniu lotniska przywitał ich zimny podmuch zawierający w sobie mokre krople rozbijające się o ich ciała i nakrycia wierzchnie. Seattle witało gości w typowy dla siebie, pochmurny sposób.
- A co, wyszłaś po kilku latach odsiadki i nie pamiętasz miasta, a nowinki technologiczne są dla ciebie czarną magią? - mruknął niby-kpiąco, choć w kącikach męskich ust czaiło się rozbawienie. Gdy doszli do - serio - karawanu, otworzył tylne drzwi i wsunął walizkę do środka, a następnie obchodząc pojazd usiadł na miejscu kierowcy i poczekał krótką chwilę, po której - zakładam, że - dołączyła na siedzenie obok.
- Nie potrzebuję hotelu, kupiłem dom - poinformował - ale widziałem coś w Northwest, w pobliżu Phinney Ridge, jeśli twoim zdaniem to normalna dzielnica. - Nie mógł nie dodać do tego wywrócenia oczami, a potem... odpalił silnik i mogli ruszać, lecz zanim to zrobił, obrócił twarz w jej kierunku, przeciągłym spojrzeniem niemo zadając kluczowe pytanie.
Dokąd?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ojciec jej uwielbiał za to byłego narzeczonego Perrie. Uważał go za świetny materiał na męża i ojca jego przyszłych wnuków. Ucieszyłby się z pewnością, słysząc radosną wieść o ciąży córki. Jego reakcja przekonałaby Perrie, że naprawdę chce tego dziecka i że to nic złego – wpadka ta niechciana, co z czasem stała się błogosławieństwem jakimś miłym. Dziecko zbliżyło ją i Masona do siebie, by z czasem rozdzielić raz na zawsze.
Choć wcześniej, przed Masonem, Perrie po cichu liczyła, że Blake zostanie jej narzeczonym, nie Ivory. Czym sobie zasługiwała na niego? Ich burzliwy związek nie świadczył o szczęśliwej przyszłości. Ona, Perrie, bardziej zadowoliłaby Blake’a pod każdym względem (oprócz wtedy seksu, który długo był jej obcy, a była przekonania, że mężczyźni wolą doświadczone kobiety). I chciała go lubić, normalnie i zdrowo, tak jak lubi się narzeczonego swojej siostry, ale nie potrafiła. Czuła zazdrość, co zżera sukcesywnie po malutku, aby jeszcze mocniej wszystko bolało. Jak się tego pozbyć? Zniknęło, przeszło w stan uśpienia, gdy poznała narzeczonego, ale teraz – wraca.
Zazdrość.
Jak łatwo jej ulec! I jakie spustoszenie wprowadza i z chaosem się brata, doprowadzając nosiciela do szewskiej pasji. Dlatego też odsuwała się od Blake’a, jakimś rodzajem nienawiści się posługując, by zniechęcać go do siebie jeszcze bardziej. Choć nawet to nie powstrzymywało jej do odkrycia ramienia czy nogi, a strój kąpielowy musiała z a w s z e mieć najbardziej seksowny ze wszystkich sióstr. Grzeszków miała jeszcze więcej na swoim koncie, ale czy teraz to jest ważne? Bo może wciąż kręci się wśród jej rodziny, to wciąż patrzą na niego przez pryzmat zmarłej siostry. I weź bądź tu mądra.
Delikatny rumieniec pojawił się na jej policzkach. Pamiętała doskonale swój ruch w stronę Blake’a, choć oficjalnie – nie. Wypiera to z głowy sukcesywnie, a pojawia się tylko, gdy taka Saoirse postanawia zabawić się w swatkę.
- Darujmy sobie – mruknęła jedynie pod nosem tak cicho, że tylko Blake był w stanie to usłyszeć. Wzrokiem uciekała wciąż gdzieś: a to na tablicę przylotów, a to na drzwi – ratunek jedyny, co chwilę zerkała w wyświetlacz telefonu, lecz wciąż pokazywał 0 wiadomości, by na koniec podłapać spojrzenie z psem, który siedział wciąż posłusznie.
Czuła zawód. Dlaczego dowiaduje się zawsze wszystkiego ostatnia? Od dawna Saoirse nie było w mieście i nie pisnęła ani słówka. Zabolało ją to. I płakać jej się chciało, choć kanaliki łzowe wyschły już na wiór. Przyjęła z ulgą zakończenie tematu jej siostry, do którego jednak zamierza powrócić z samą zainteresowaną.
Spojrzała na Blake’a zaskoczona, usta lekko rozdziawiając w niedowierzaniu. Musiała chwilę przeanalizować czy żartuje, ale w końcu uśmiechnęła się delikatnie, przekazując mu walizkę. Nie sądziła, że będzie jej dane jechać karawanem, będąc wciąż żywa. Choć, tak, rzeczywiście, bycie żywą ma wiele znaczeń i tu po prostu jej organizm wciąż chodzi, bo szczęśliwym życiem tego wszystkiego nazwać nie można. Gdyby tak było, nie miałaby swojego psa wsparcia. Bała się korzystać w pełni, bo ktoś znów mógł ją porzucić z taką łatwością. A nie zniesie kolejnego odrzucenia i kolejnej straty swojego dziecka, nawet jeśli na początku nie było do końca chciane.
- Na stałe. W moim mieszkaniu jeszcze będzie chwilę trwał remont, więc trochę muszę przeczekać to gdzieś. Nie będę się dziewczynom zwalać na głowę – odparła, owijając się szczelniej cienkim sweterkiem. Na Maderze było teraz ciepło i zapomniała jak pogoda w Seattle potrafi być fikuśna.
Ściągnęła brwi na jego żart, nie do końca czując jego nieudany żart. Wzruszyła więc ramionami w zamyśleniu i wzięła psa na ręce, by Blake mógł zapakować wszystko do samochodu. Wsiadła zaraz do niego, starając się nie patrzeć na tył. Dreszcz ją przeszedł na samą myśl o ilości ciał, które podróżowały tym samochodem w ostatnią drogę ziemską.
- Nie, ale może ty siedziałeś, co? – zerknęła na Blake'a spod przymrużonych powiek, dając mu do zrozumienia, że to czas na definitywny koniec słabych tekstów. Normalnie mogłoby to ją bawić, ale w tej chwili, po tym wszystkim co ostatnio się działo - nie. – To… nie wiem, podrzuć mnie do centrum, znajdę sobie coś. Bo jestem dumna, że kupiłeś dom, serio, ale mnie to nie urządza. No, chyba, że weźmiesz mnie na przetrzymanie na kilka tygodni – parsknęła, wątpiąc w dobre serce Griffitha, bo po co miałby to robić, skoro w Seattle ma wciąż dwie kochające siostry. Nie chciała jednak zaburzać im rytmu życia.
A tak naprawdę – nie była gotowa, by powiedzieć im jak fatalnie czuje się od przeszło roku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby znał Masona, zapewne zastanowiłby się, czy i on wpisuje się w jego teorię odnośnie tego, że wszystkie siostry Hughes mają fatalny gust co do mężczyzn, czy jest wyjątkiem od reguły (ponieważ powoli odchodził od kolejnej teorii, że sam tym wyjątkiem był). Gdyby znał - ale nie znał; nie wiedział o tym, że Perrie (która zawsze była ich najmłodszą siostrą, więc sam fakt, że mogła posiadać n a r z e c z o n e g o w pierwszym odruchu byłby dla niego czymś abstrakcyjnym) była zaręczona, ani tym bardziej o ciąży, jaką straciła podczas wypadku. Nigdy nie wnikał - nie pytał, nie interesował się za bardzo - powodem, dla którego zostawiła deszczowe Seattle, ani nie próbował się dowiedzieć kiedy wraca. Podczas pięcioletniej odsiadki wielokrotnie przekonał się na własnej skórze, że nie ma co liczyć na to, że dawni przyjaciele - większość z nich - postanowi nadal utrzymywać kontakt ze skazańcem. I... nie miał do nich żalu, nie chował urazy. Z czasem przyzwyczaił się, przy okazji gubiąc w ciemnych i brudnych ścianach celi resztki emocji, których łatwiej było czuć deficyt, niż nadmiar.
- Darujmy sobie... co? - zagaił lekko, spoglądając na nią kątem oka podczas przemierzanej odległości w kierunku wyjścia. - Rozmowę o pomyłce z Sao, czy pocałunek na przywitanie? - Przygryzł od środka dolną wargę, aby nie pozwolić kącikowi ust unieść się do góry w geście rozbawienia. Jak dla niego - sądził, że i dla Perrie - mogli pominąć i jedno i drugie, skoro na jedno nie mieli wpływu, a kolejne - ochoty. W tym momencie nawet nie pamiętał o tym drobnym wybryku, jakiego dopuściła się ciemnowłosa; było to na tyle dawno, gdzieś w odległym poprzednim życiu, jak miał w zwyczaju o nim myśleć. Nie chciał też wspominać tego przez to, że dał jej przyzwolenie; to nic, że dyktowane zaskoczeniem i alkoholem płynącym w żyłach obojga, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że odsunął się o ułamek sekundy (może trochę dłużej...) za późno.
- Nie pasujesz do Seattle, Perrie - rzucił nagle między przeciąganiem pasa bezpieczeństwa, a pojedynczym spojrzeniem na kobietę. Palcem wskazującym musnął wierzch jej opalonej dłoni, co nie było w żaden sposób - dla niego - czymś zbyt intymnym, co miało przekraczać jej strefę komfortu. Z równie niewzruszonym wyrazem twarzy skupił się na trasie.
- Tu ludzie o tej porze roku są wciąż bladzi, tylko trochę mniej od tych, których niekiedy wożę jako pasażerów za naszymi plecami - powiedział, tym razem nie kryjąc rozbawienia. Perrie - bez dwóch zdań - wyglądała dobrze, a mijający czas działał na jej korzyść. Gdyby miał stwierdzić co u niej - nigdy nie wpadłby na to, że nie jest najlepiej, a przeżyta nie tak dawno temu trauma powiązana ze stratą były czymś, co skłoniło ją do wyjazdu.
- To, że siedziałem, nie oznacza, że po wyjściu kogoś u siebie przetrzymuję, Hughes - skwitował, na krótką chwilę przykładając dłoń do serca, co miało uwiarygodnić jego słowa. Wiedział, że chodziło jej o inny rodzaj przetrzymania, ale nie mógł się powstrzymać, by nie odpowiedzieć jej w bardzo swój sposób.
- Jeśli jesteś zainteresowana, to mam wolną sypialnię - rzucił luźno, by chwilę później dodać gazu, kiedy sygnalizacja świetlna zmieniła się na zieloną. - Jasna, przestronna, do niedawna mieszkała w niej moja współlokatorka, ale chyba się wystraszyła, że mogę chcieć ją zabić - dodał, szczerze wątpiąc, że po takiej zachęcie ciemnowłosa zdecyduje się przyjąć jego propozycję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ach – błędy przeszłości, które na samą myśl dreszczem drobne ciałko przeszywają! U Perrie sinusoida emocjonalna zaczęła się wraz z poznaniem Blake’a, którego Ivory przyprowadziła do domu pierwszy raz. Nie była to żadna strzała Amora, a bardziej nastoletnie zauroczenie, co przerodziło się w nieznane jej pożądanie. Odcięła się od tego, gdy poznała Masona i tu zaczął się prawdziwy rollercoaster. Prawdziwa miłość po raz pierwszy, łzy szczęścia i rozpaczy, pisk opon zwiastujący koniec życia ich dziecka, aż na koniec porzucenie – przez Masona Perrie i przez Perrie rodziny, Seattle. Kiedyś bycie matką przed trzydziestką było absurdem; później, zaraz po wypadku – największym pragnieniem. Pogodziła się już z tym. Tak miało być. Kariera jest jej dzieckiem, więc czego chcieć więcej? Powinna dziękować niebiosom, że odebrali jej szansę na stabilizację, bo samotni ludzie są skazani na sukces.
- Jezu – westchnęła zirytowana i pocałowała Blake’a w policzek, bo właśnie tak miałaby witać się z siostrą. Wiedziała, że nie to miała na myśli, ale przynajmniej mężczyzna nie poskarży się, że ominęli czułe powitanie. Bawiło go to, co tylko powodowało narodzenie się irytacji w Perrie. Wyjątkowo nie potrafiła znaleźć odpowiedniej riposty, a zwykłe pytanie dotyczące pragnień Blake’a nie przeszło jej przez zaciśnięte gardło. Tak, to był kolejny moment prześwitów jej świadomości z przeszłości, gdy wtedy pod wpływem alkoholu zrobiła się zbyt pewna siebie i pocałowała Griffitha, choć nie powinna. A on? Albo nie pamiętał albo udawał, że nie pamięta, w każdym razie obie opcje pasują Perrie.
Wraz z jego słowami, ściągnęła brwi i zsunęła wzrok na swoją opaleniznę. Nie pasowała do Seattle. Może i prawda? Czuła się rzeczywiście nieswojo, gdy wyłapała, że wiele osób wraca do domu, do jej miasta i są bladzi jakby spędzili wakacje na Alasce. Będzie tęskniła za swoją maderską opalenizną, ale wtedy najwyżej wróci tam na kolejny rok. Wszystko przed nią. A strach przed niewiedzą jaka ją zastanie wzrastał wraz z kolejną wskazówką jej zegarka.
Tym razem roześmiała się szczerze rozbawiona, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Okej, w takim razie uznam to za komplement – odparła, zerkając na Blake’a z szerokim uśmiechem. Starała się nie patrzeć na tył, mimo wszystko. Na samą myśl dostawała gęsiej skórki i dreszczy. Co prawda, na jej miejscu pasażera raczej żaden trup nie siedział, a odór w samochodzie miał zapach waniliowy, więc to dodawało jej odwagi do dalszej drogi.
- No niech ci będzie, ale właśnie zniszczyłeś moją największą fantazję seksualną i co z tym zrobimy? Musisz mi kupić bombonierkę na pocieszenie – odparła z teatralnym westchnieniem. Rozluźniała się powoli, odsuwając od siebie złość i strach przed poczuciem czegoś do mężczyzny. Była pewna, że to już się nie zdarzy. Raczej. Nie uważała, że nie jest przystojny, bo jest, nieziemsko. Nie widziała jednak żadnej szansy, że kiedykolwiek zobaczy w niej kogoś więcej niż siostrę zmarłej narzeczonej. Pogodziła się z tym już jakiś czas temu. Chyba. Zresztą, nie była gotowa na cokolwiek, na żaden związek czy seks, bo wciąż w głowie coś ją blokowało. Wspomnienia były wciąż zbyt żywe.
- Nie rozumiem jej, bo przecież to byłoby pewne, że to ty ją zabiłeś, więc? Chyba, że chcesz tam wrócić, w co wątpię. A ja się nie boję ani przetrzymań, ani potencjalnego morderstwa, więc z ogromną chęcią! – posłała mu kolejny uśmiech, wciąż rozbawiony jego żarcikami i odwróciła wzrok za szybę. - Już nic nie mam do stracenia – dodała ciszej, jakby do siebie, opierając głowę za zagłówek. – Masz jakiś kontakt z moimi siostrami? Ostatnio z nimi nie rozmawiałam, nie wiedzą, że wróciłam. No, oprócz Sao. Ona wie, ale jej tu nie ma.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aktualnie - choć już mniej, niż jeszcze około dwa tygodnie temu - kwestia posiadania dzieci stanowiła swojego rodzaju temat tabu, zatem niewiedza Blake'a związana z poronieniem ciemnowłosej była bardzo korzystna w - w miarę - swobodnym prowadzeniu konwersacji. Lekkiej, luźnej, takiej, która nie miała poważniejszego, głęboko osadzonego tła, ani - tak mu się wydawało - zbędnych emocji. Poruszali się po bezpiecznych sferach swojej codzienności - opalonego koloru jej skóry, remontu przyszłego lokum, czy nowej pracy Griffitha. Posiadanie połowy udziałów w zakładzie pogrzebowym bynajmniej nie należało do jego ukrytych marzeń, jakie szczelnie chował przed światem dopóki nie uznał, że nie ma nic więcej do stracenia. W momencie wyjścia na wolność faktycznie, mogło się wydawać, że nie miał już nic do stracenia, więc poniekąd było prawdą, aczkolwiek przed laty wiązał swoją przyszłość z muzyką, która zaś nijak miała się do prowadzenia specyficznej, czarnej limuzyny.
- To było niemądre, Hughes - rzucił, nawet nie kryjąc rozbawienia - mogłaś, na przykład, rozproszyć mnie do tego stopnia, że ucierpiałby na tym Chevrolet przed nami - oświadczył, gestem wskazując wóz powoli sunący przed nimi, a potem na dwie sekundy odrywając dłonie od kierownicy i unosząc je w geście kapitulacji.
- A ja tylko pytałem - dodał uśmiechając się pod nosem i starając przy okazji wyrzucić z głowy to, że niedawno karawan został odebrany od mechanika, niedługo po tym, jak po informacji o ciąży Lottie i zażyciu nie do końca legalnych substancji, przestawił (a raczej - zlikwidował) ozdobne drzewo sąsiadów. O tym wolał nikogo nie informować, a na pewno nie osoby spoza Serenity, a i te wiedziały minimum - że chwilowo muszą korzystać wyłącznie z drugiego wozu. Bycie właścicielem miało swoje plusy, a on zamierzał z nich korzystać i dzielić się - niekiedy - koniecznym minimum.
- Eee... - mruknął, nieco zaskoczony nagłą zmianą tematu i to jeszcze na taki. - Racja, przyznałem, że nie pasujesz do Seattle, ale nie nie wyglądasz też na masochistkę, Perrie - stwierdził, spoglądając na nią przelotnie. Domyślał się, że żartowała i jeśli ma fetysze (w to nie planował wnikać), to jednak dotyczą one czegoś innego, niż fantazji o byciu przetrzymywaną. On sam nie miał za dobrych wspomnień związanych z zdecydowanie za długim pobytem w jednym miejscu, wbrew jego woli. Nawet jeśli - i całe szczęście - nie wiązało się to z żadnymi seksualnymi ekscesami.
- Wydaje mi się... - urwał na chwilę i udał, że się zastanawia. -...że ona jednak wolała nie być zamordowana, nawet jeśli byłoby pewnym, że zrobiłem to ja - poinformował, następnie drapiąc się po kilkudniowym zaroście. Bez wątpienia dziwne sobie wybrali tematy do rozmowy po latach, a pomimo tego... nie czuł ani dyskomfortu, ani konieczności ukrócenia ich, nim nie zabrnęłoby to jeszcze dalej.
- Hm? - podjął, nie do końca będąc pewnym czy dobrze usłyszał jej słowa. - Wszystko... dobrze? - Uniósł pytająco brew, przystając na kolejnej sygnalizacji świetlnej. Nigdy nie był ani wścibski, ani nie zadawał zbyt wielu pytań, tym bardziej, jeżeli nie czuł, że powinien się zagłębiać w temat. A z drugiej strony chyba wolał temat Perrie, niż omawianie kwestii związanych z jej siostrami.
- Leslie u mnie pracuje, więc widzimy się prawie codziennie - powiedział, dodając do tego lekkie skinienie głową. - Charlotte też niekiedy wpada w odwiedziny. - Nie wspomniał (ciekawe dlaczego) za to gdzie - czy do niego, czy do Serenity. W każdym razie - nie skłamał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prowadzenie zakładu pogrzebowego ma swój luksus. Jako pierwszy możesz wybrać sobie najlepszą trumnę, bo wiedzę na ich temat ma się już w małym paluszku. Ostatnia przejażdżka karawanem to po prostu przejażdżka limuzyną, świetna opcja, jeśli ktoś przegapił ją na balu maturalnym! Ma się pierwszeństwo do każdej z trumn i strzelam, że bardzo dużą zniżkę lojalnościową. Czego więc chcieć więcej? Temat ten intrygował Perrie, nawet jeśli wciąż często i gęsto dostawała gęsiej skórki na samą myśl, że pracuje w miejscu, w którym mogą leżeć zmarli. A co jeśli wstaną jako stworzenia z filmów? Albo okaże się, że jednak żyją? Najgorzej jak ktoś odpowie ci na pytanie posłane w eter; w nocy o północy nie jesteś sam.
Uśmiechnęła się pod nosem równie rozbawiona, zerkając na Blake’a. O dziwo, nie poczuła żadnego skrępowania związanego z taką bliskością, nawet jeśli chwilową. Liczyła, że wyleczyła się z niego, tak jak z byłego narzeczonego. Na ten moment czuła się neutralnie w jego towarzystwie, choć na początku łatwo nie było. Wszystko stawało się łatwiejsze. A może to dzięki jego limuzynie, na którą dobrego podrywu nie ma? Albo przez zmęczenie, przysłaniające jej rozterki z przeszłości tymi teraźniejszymi, bo: gdzie będzie mieszkać? Czy da sobie radę sama? Wcześniej, na Maderze dawała, lecz tu, w Seattle jest zbyt wiele wspomnień. Jedno z nich siedzi żywe obok niej.
- Ten Chevrolet i tak nadaje się już na złom – odparła ze śmiechem, również wskazując samochód jakby jego nienaruszony stan miał być dowodem na jej rację. Był brzydki w jej mniemaniu, więc może nawet jego właściciel podziękowałby jej za te spontaniczne powitanie? Lepiej żeby docenił.
Mruknęła cicho, nie do końca wierząc mu, jednak powaga jej nie wyszła. Nie potrafiła przestać się uśmiechać, co było dla niej zaskoczeniem. Już dawno nie czuła się taka… szczęśliwa. Ostatni rok był tragiczny pod każdym względem. Nie potrafiła odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Była sama. Portugalczycy, choć kochani, nie zastąpili jej rodziny i przyjaciół (a tych drugich jakby mniej się zrobiło, bo sporo ich było wspólnych z byłym narzeczonym), co tylko pogrążało jej złe samopoczucie. Z takim słabym nastawieniem przyleciała do Seattle, nie licząc na same dobre wiadomości. Spodziewała się też współczujących spojrzeń, przytuleń i zapewnień, że cieszymy się, że jesteś, zobaczysz – wszystko jeszcze będzie dobrze. Nie będzie. Nie tak jak miało być za pierwszym razem. Dlatego tym bardziej zaczęła doceniać tę gierkę Saoirse, bo miała przy sobie Blake’a, który nie wie absolutnie nic o jej życiu i zamiast poważnych rozmów, może z nim pożartować. Nawet na tematy, których zazwyczaj nie porusza.
- Może i nie wyglądam, ale nikt nie wie, co się we mnie kryje – westchnęła teatralnie, jakby chciała być w ten sposób tajemnicza, ale wyszedł kolejny komediowy popis. Sama również wolała nie wnikać w swoje fetysze (o których nie ma pojęcia), więc czym prędzej porzuciła ten temat. Był wyjątkowo niewygodny, ponieważ sam seks stał jej się obcy zaraz po wypadku. Było jej tak dobrze: bez komplikacji, bez strachu o niechcianą ciążę, bez nieudanych randek. Starała się oszukiwać naturę już tak od dawna i nie zamierzała tego porzucać.
- A-ha, może masz rację, znałeś ją lepiej niż ja, choć… może to była forma na uwodzenie? Wiesz, „wyprowadzę się, bo już nie mogę znieść tej presji” czy coś. Chyba tak to kiedyś działało, co? – ułożyła usta w dziubek, zastanawiając się nad tą teorią mocniej, ale z chwili na chwilę robiła się coraz bardziej absurdalna; bardziej nawet niż z potencjalnym morderstwem.
Skinęła głową na jego pytanie i uśmiechnęła się, by zapewnić go, że naprawdę wszystko jest w porządku.
- Tak, po prostu czuję się jakby nie było mnie tu dziesięć lat, nie rok – albo i wieczność, a miejsce jest zupełnie nowe. Nie poznawała nic wokół, ale to może niepamięć zwykła? Zapomniała trasę, bo przypominała jej same fatalne wspomnienia; urywki z życia utraconego.
Chwilę zajął jej powrót do teraźniejszości. Odetchnęła, jedną dłonią dotykając rozpalonych z emocji policzków, aby upewnić się, że żadna łza nie spłynęła po nich i znów spojrzała na Blake’a zaskoczona.
- Leslie u ciebie pracuje? No… nie spodziewałabym się. Jeszcze powiedz mi, że Lottie też to zacznę się wykłócać o posadę dla siebie i cyk, trzy siostry Hughes są twoje – zaśmiała się. – Ale zanim mi to powiesz, wstąpmy po jakiegoś burgera i krążki cebulowe. Jestem śmiertelnie głodna!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poza plusami, jakie bez wątpienia miało prowadzenie - jakiegokolwiek - interesu, było wiele aspektów, które powodowały, że czuło się na barkach swojego rodzaju obciążenie, czy presję. Griffith był współwłaścicielem Serenity Funeral Home od niecałego roku, a systematycznie dowiadywał się o różnych problemach, jakie ukrywał w zimnych, jasnych murach zakład pogrzebowy. Co prawda Martin - mężczyzna, który był jego wspólnikiem a SFH jego rodzinnym biznesem - powiadomił go otwarcie, że potrzebuje sprzedać część udziałów przez problemy finansowe. Nie przyznał się jednak, że takowe nie dotyczyły jedynie jego, a również wspólnej już własności, co pomogła mu odkryć córka mężczyzny - Virginia. Kiedy wspólnie z blondynką próbowali rozwikłać zagadkę dziwnych faktur i znikającego z konta budżetu, wraz ze swoją feralną randką odwiedziła ich (uciekając przed wcześniejszym towarzyszem) Saoirse. O tym - poza nim, samą uciekinierką, Virgie jak i Lottie - nie wiedział nikt (to znaczy: wiedziała Leslie, ale o tym nie miał pojęcia on), i nikt nie mógł się dowiedzieć, że podczas nieszczęśliwego wypadku życie stracił natrętny gość, który próbował pozwolić sobie na coś więcej względem jednej z sióstr. Od tego czasu minęło niespełna pół roku, i pomimo tego, iż Blake zaskakująco szybko otrząsnął się po tym, jak w krematorium musiał pozbyć się zwłok przypadkowo zamordowanego przez Saoirse Lucasa, tak kobieta - najwyraźniej - potrzebowała przerwy od pachnącego deszczem miasta.
- Podobnie jak jego właściciel - rzucił, zanim przemyślał jak mogło to brzmieć - to znaczy... wiesz, o co mi chodzi - założył śmiało, przy okazji wypowiedzianych słów lekko wzruszając ramionami. Kierowca czterdziestoletniego Chevy był - prawdopodobnie - o tyle samo starszy, ile lat posiadał prowadzony przez niego pojazd. Po ciężkim westchnięciu dodał gazu i wyminął pojazd, trochę żałując, że karawany nie były w żaden sposób uprzywilejowane. Niby tylko niewielkie wykroczenie, a czuł, że w jego przypadku mogło się skończyć - obojętnie z jakiego naciąganego powodu - następną nocą w celi.
- Już dawno zauważyłem - podjął, lecz nim kontynuował, zerknął na profil ciemnowłosej - że macie w sobie coś intrygującego. I niepokojącego równocześnie - stwierdził, mając na uwadze wszystkie siostry Hughes. Były inteligentne, odważne, zdeterminowane i... niestety, potrafiły namieszać w głowie. I niby Blake do czasu uważał się za odpornego na wdzięki i inne, nieczyste zagrywki, to realia wszystko zweryfikowały, a mężczyzna już nie był tak pewien samego siebie pod tym względem.
- Nie znam się na uwodzeniu, Perrie - przyznał zgodnie z prawdą - poza tym kobiety są skomplikowane. Mówią jedno, myślą całkiem co innego. - I wcale, wcale (wcale, że tak) nie miał na myśli - między innymi - jej starszej siostry. Uznając jednak, że być może zapędził się za daleko w swoich głośnych rozważaniach, wrócił do rozmowy stricte związanej z jej osobą.
- Ciekawszy jest powód przez który wyjechałaś, czy ten, dla którego wróciłaś? - zapytał, chwilę później zmieniając pas i zbliżając się do swojego miejsca zamieszkania. Domu, który - jak się okazało - przez jakiś czas będzie zamieszkiwała z nim ciemnowłosa, choć Blake nadal nie traktował tego do końca na poważnie.
- Od... - uciął, zdając sobie sprawę z tego, że nie wie, czy kobieta orientuje się - i na ile - w sprawach swojej własnej rodziny. Nie chciał być tą osobą, która ją poinformuje, że Sao pokłóciła się z ojcem, została zwolniona z jego firmy i odcięta od finansów po tym, jak dowiedziała się, że ten miał w przeszłości romans i posiada jeszcze jedną córkę.
- Od jakiegoś czasu - dokończył myśl, nie dodając: mniej więcej od odejścia z pracy swojej bliźniaczki - bo i tego nie wiedział, czy Perrie miała świadomość, że Saoirse zajmowała się organizowaniem pogrzebów.
- Nie, Charlotte nie jest... - moja - zainteresowana posadą w Serenity - powiedział, a po jej propozycji odnośnie przekąszenia czegoś - od razu pokiwał głową, aby zasugerować, że świetny pomysł. Po drodze mieli całkiem niezłą burgerownię, zatem zjechał na parking i po zaparkowaniu przeniósł wzrok na kobietę.
- Na miejscu, czy zabieramy do domu? - Uniósł pytająco brew. - Chociaż myślę, że twój - urwał, tworząc palcami cudzysłów w powietrzu - śmiertelny głód najbardziej pasuje do tego, żeby zjeść tutaj - oświadczył ze ŚMIERTELNĄ powagą, ale nie utrzymał jej długo, bo parsknął mimowolnym śmiechem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tajemnice rodem Mody na sukces trawiły najwidoczniej wszystkich, co związani są z jej rodziną. Czy kiedykolwiek będzie mogła porozmawiać z kimś, co tajemnic nie ma? I ona sama lepsza nie jest, choć teraz to już ważne nie jest. Nie liczy się jej tajemnica, co datę ważności straciła jakoś rok temu. U Blake’a jednak wciąż jest aktualna, skoro problem nadal istnieje i spędza pewnie sen z powiek. Kto kolejny z całej tej wesołej gromadki będzie potrzebował przerwy od miasta pachnącego deszczem? Punkt kulminacyjny zbliżał się jak fala tsunami, od której oczu oderwać nie można, aż kończy się wszystko. Z życiem łącznie. Ale oby już nikt więcej nie zginął.
Marzyła, by skończyły się wszelkie życiowe komplikacje. Wciąż liczyła na dobre wiadomości od Blake’a, nawet jeśli nie miała pojęcia o jakie jej chodzi. Może, że ojcem został? Chociaż nie. Zazdrościłaby mu, a to źle by się skończyło. Końcem przyjaźni, zerwanej przez Perrie. Może ucieszyłby się? Ona by żałowała, bo przywiązała się do Griffitha już dawno temu i nawet jeśli nie odwiedziła go w więzieniu ani razu, wierzyła w jego niewinność od początku do końca. Ciągnęło ją do niego, gdy tylko był w pobliżu. Nie wyobrażała go sobie jako ojca, może dlatego to by tak ją bolało? Poza tym – ktoś zdobyłby jego względy, gdy jej to nie wychodziło tyle razy.
Jak to jest właściwie, że gdy nie chce się tego dziecka, ono się pojawia? Gdzie tu jest sprawiedliwość? Bo gdyby udało się Perrie i Masonowi po raz drugi, nie byłoby całego wyjazdu na Maderę, serce jej wciąż byłoby w całości i wiedziałaby o wszystkim, co się dzieje w życiach sióstr. Może w końcu pozbyłaby się tego żałosnego pociągu wobec Blake’a, bo wciąż miałaby swojego narzeczonego, którego naprawdę kochała. Więc? Jak to jest?
- Wiem – parsknęła śmiechem, kiwając głową. – I uważam, że masz rację! Tacy starzy ludzie nie nadają się do prowadzenia samochodu, bo stwarzają niebezpieczeństwo na drodze – dodała, krzyżując ramiona na piersi. Na Maderze napatrzyła się na wariatów drogowych, którzy sunęli po serpentynach jak wariaci. Nie sądziła, że ma chorobę lokomocyjną, aż nie wsiadła z jednym znajomym, który zabrał ją i jeszcze jedną dziewczynę na wycieczkę. Nie mógł zatrzymywać się na zakrętach, których było pełno, więc całą drogę spędziła z siatką pod nosem. Jazda Blake’a, przekraczającego minimalną prędkość, była pikusiem w porównaniu z tamtym. Już nawet fakt, że jadą karawanem, nie przeszkadzał jej.
Uśmiechnęła się lekko, gdy stwierdził, że siostry Hughes są intrygujące. Coś w tym było. Wszystkie były z jednej matki i ojca jednego, nawet jeśli Perrie odróżniała się kolorem włosów. Krew z krwi pozostanie rodziną zawsze i na zawsze.
- Kobiety są skomplikowane? Oj, nie sądzę! Proszę, podaj przykład takiej skomplikowanej kobiety – odparła, przyglądając się uważniej Blake’owi. – Uważam, że każdy facet potrafi uwodzić. A wierzę, że na tą limuzynę życia poleciałoby wiele kobiet.
Ona raczej nie jest z tych wielu kobiet, ale tego akurat Blake wiedzieć nie musiał. Był przystojny i samo to mogło przyciągać spragnione singielki (i nie tylko), choć rzeczywiście samo uwodzenie uchodziło za sztukę. Chciałaby zobaczyć kiedyś jakiegoś profesjonalistę w akcji.
- Chyba powód wyjazdu jest ciekawszy, ale wszystko w swoim czasie – westchnęła, znów uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Zdecydowanie nie była gotowa, by powiedzieć mu o wszystkim, a przynajmniej o powodzie wyjazdu. Jak doskonale szło im zatajanie prawdy i odbijanie pałeczek, byle rozmawiać o czymś innym. Z takim podejściem przed nimi jest świetlana przyjaźń.
Skinąwszy głową, wyjrzała przez okno, szukając już jakiejś knajpki. Blake wiedział, gdzie jedzie i ufała mu, jednak musiała już zacząć przypominać sobie trochę miasto. Trochę zaskoczona była, że Lottie nie chce pracować razem z Blakiem i Leslie w Serenity. Ba, jakby mogła to i Perrie zgodziłaby się na jakąś posadę wśród żywych trupów. Lubiła dreszczyk emocji zazwyczaj.
- Jemy na miejscu – zarządziła, uśmiechając się szeroko na widok szyldu knajpki. Musiała się pilnować, by ślinka jej nie pociekła; jedzenie serwowane w samolocie było zwyczajnie niesmaczne, a kanapki z kiosku jadła już dawno temu, gdzieś w innym życiu. Nie mogła się doczekać soczystego burgera.

/ zt2

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”