WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

In these parting days, I am losing all my senses
In these timeless days, I can barely see through
In this crowded space, I am losing all my senses
In these drowned out bays, I can barely see through

If it doesn't make you wiser
Doesn't make you stronger
Doesn't make you live a little bit
What are you doing?


Nie chciał.
Nie chciał jechać.

W chwili, w której składał Meadow swoją desperacką deklarację, w momencie, w którym - przy jej niezachwianym i niezastąpionym zresztą wsparciu - zbierał się na odwagę, by rozmowę o odwyku przeprowadzić nie tylko z samym sobą, ale i z tymi, którzy mieli odwyk ów sfinansować (to znaczy ze swoimi rodzicami, rzecz jasna, tak współodpowiedzialnymi za jego uzależnienie, jak i niechętnymi, by widzieć w nim jakąkolwiek swoją winę), w dniach poprzedzających wyjazd do kliniki, wydawało mu się, że chce...
Ale teraz - przycupnięty na niskim murku za domem w jasny majowy poranek, z promieniami słońca leniwie wkradającymi się pomiędzy kędziorki czarnych włosów, liżącymi kark i szczyty policzków, drapiącymi krawędź przydużej koszulki i szepczącymi mu do ucha, że może jednak by tak zostać, co, Othello?, ta słodka pewność, jaka towarzyszyła mu w ostatnich dniach oczekiwania, rozmywała się niczym akwarelowy kleks pod naciskiem kropli wody.
Kurwa. W co on się wpakował?

Kingsley patrzył na papierosa - naprawdę papierosa, nie zaś skręta, na którego w istocie miał ochotę - dogorywającego pomiędzy jego chudymi palcami. Czy na odwyku będzie można przynajmniej palić? Podobno tak - tak mówili na forum, które poczytywał w internecie, próbując pozyskać jak najwięcej informacji na temat rzeczywistości, co to miała jego stać się na najbliższe (co najmniej) kilka tygodni.
A piwko jakieś? Jedno chociaż. No, może dwa - w piątek wieczorem...
Tu realia wyglądały już mniej kolorowo.
"Absolutny zakaz posiadania przy sobie, nabywania, używania i rozprowadzania JAKICHKOLWIEK środków o działaniu pobudzającym, odurzającym, psychoaktywnym i tym podobne" głosił kolorowy, wyraźny napis, który wyświetlał się na froncie strony internetowej kliniki. Kurwa, kurwa, kurwa! - wymamrotane pod nosem.
(A jednak w głowie Othello tliła się jakaś nadzieja, że może i ten zakaz obejść da się jakoś?).

Usłyszawszy charakterystyczny chrobot samochodowych kół na frontowym podjeździe, brunet podniósł się z kucek i niespiesznym ruchem ruszył do frontowej części domu.
Jego rodzeństwa nie było w pobliżu - pożegnał się z nimi wczoraj wieczorem, potem jeszcze rano, nim obydwie siostry wybyły na szkolne zajęcia. Ojciec? Ojciec był w pracy. W całej posiadłości została więc tylko matka, i ich gospodyni, Lucille (z którą, notabene, Kingsley miał chyba niekiedy bliższe relacje niż z własną rodzicielką...), obydwie odliczające minuty (z nadzieją? z obawą? w oczekiwaniu ulgi?) aż chłopak ruszy w końcu w podróż do ośrodka odwykowego.
- Hej, Meadow! - zawołał, głosem ochrypniętym lekko nikotynową mgłą. Odchrząknął, poprawiając zwisające na nim jeansy; stanąwszy nieopodal, czekał aż dziewczyna zaciągnie hamulec i wysiądzie z samochodu. I, nie oszukujmy się, cieszył się na jej widok. A jednak jej obecność oznaczać mogła tylko jedno - zbliżała się godzina zero, a wraz z nią trzeźwość, do której Kingsley'owi wcale nie było tak znowu tęskno.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała, czy to dobry pomysł. Mniej więcej, co ułamek sekundy zmieniała zdanie. Bo z jednej strony wiedziała, że to najlepszy pomysł z możliwych, że to się tak musi skończyć jeśli Othello ma mieć jakąkolwiek szansę na przetrwanie. Ale z drugiej strony wiedziała, że on tego wcale nie chce, że może ją znienawidzić…
I gdy ta rozsądna część Meadow mówiła, że to nie ma najmniejszego znaczenia. Że przecież mu pomaga. Że robi dla niego coś dobrego. Że przecież sam poprosił, że odsłonił się na tych zaledwie parę sekund i poprosił o pomoc, którą oferowała mu od dłuższego czasu. Nie mogła się z tego wycofać. Za bardzo jej na nim zależało.
Za bardzo go kochała.
Tylko ta mniej rozsądna część, ten irytujący głosik z tyłu głowy mówił jej, że nie powinna się wtrącać. I że nie chciała by tak się to skończyło – by ją znienawidził.
Co sekundą zmieniała strony.
Chodziła po swoim mieszkaniu w tą i z powrotem, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Weź się w garść Adler. Musiała. Musiała być rozsądna. Ktoś musiał. Dlatego ostatecznie złapała za telefon, złapała za kluczyki od auta i ruszyła w kierunku Magnolii zanim znowu się rozmyśli.
Podjechała pod jego dom ciemnym SUVem, zdecydowanie za dużym jak dla drobnej blondynki, która zaledwie od paru miesięcy mogła legalnie kupić drinka w barze. Ale to chyba jednak cecha charakterystyczna prezentów od rodziców, którym brakuje czasu dla własnych dzieci. Pod tym względem mogli sobie z Othello przybić piątkę. Dobrze, że chociaż nie protestowali, gdy przychodziło do płacenia. Nawet jeśli za klinikę odwykową.
Wzięła głębszy oddech i pewnie spędziłaby jeszcze kilka chwil sama w aucie, gdyby nie głos chłopaka, który wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego, przykleiła sobie na twarz najładniejszy z uśmiechów, który miał zakamuflować jej przerażanie. Wysiadła z auta i omiotła spojrzeniem jego sylwetkę, upewniając się, że to jest dobra decyzja.
Najlepsza.
Uśmiechnęła się. Podeszła bliżej i poprawiła niesforny kosmyk ciemnych loków przy jego twarzy. Jednocześnie ani na moment nie oderwała od niego spojrzenia - Gotowy? – najbardziej jak to tylko możliwe? – Cieszę się, że to robisz… jestem przerażona, domyślam się więc, że ty jesteś dziesiątki razy bardziej, ale cieszę. Tak. Cieszę się.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Kiedyś jej podziękuje.
Tego pięknego, słonecznego dnia - oj, tak, pod niebem pozbawionym jednej choćby chmurki, błękitem jak z postkomunistycznego landszaftu, których to tony wisiały u tej zeuropeizowanej części rodziny Kingsley'a. Złapie Meadow za dłoń: smukłą, dorosłą, bynajmniej już nie drżącą i ciepłą w ten spokojny, zrównoważony sposób, i wyrazi wdzięczność za wszystko, co dla niego robiła. Za wszelkie trudne decyzje, które przyszło jej podjąć za dla niego. Za wszelakie burzliwe myśli, które nawiedzały teraz jej umysł - młody, niewinny, i taki, którego podobne problemy absolutnie, pod żadnym pozorem, nie powinny były zaprzątać. Za jej obecność, za jej zaufanie, za (głupią, naiwną) wiarę w jego możliwości. W jego motywację. W sens jego zakichanego, narcystycznego istnienia.
Podziękuje jej.
To jest... jeśli przeżyje sześć tygodni bez jednej choćby tableteczki przyjętej poza tymi zapisanymi na przemyślaną receptę dożyje.
I to będzie piękny, dobry, szczęśliwy dzień. Taki, na który warto czekać i taki, za jaki warto płacić cenę choćby i najwyższą (cenę w postaci rozłąki i cenę w postaci utraty - jeśli Othello Kingsley miałby Meadow za jej determinację jednak znienawidzić).
Ale od tego dnia póki co dzieliły ich jeszcze całe lata (długie, niepewne, osnute jedną wielką pierdoloną-niewiadomą): póki co bowiem brunet miał nadal niespełna-dwadzieścia-trzy-lata i najpoważniejszą z dotychczasowych prób przed sobą. I, w sposób tak bardzo typowy, zdawał się (przynajmniej z pozoru) próbą tą totalnie nie przejmować.
- Blada jesteś! - rzucił na powitanie, trochę w myśl tej prostej zasady, że zwykle przygania kocioł garnkowi - skóra samego Kingsley'a była bowiem tak jasna, że przypominała raczej najwyższej jakości pergamin, nie zaś jakikolwiek ludzki organ z prawdziwego zdarzenia. Chciał coś jeszcze dodać, rzucić może domysł czy pytanie odnośnie tego, co powodem owej bladości dziewczyny być mogło, ale przyjaciółka uprzedziła go z rozbrajająco szczerym wyznaniem.
Była przerażona.
Othello odchrząknął, przez moment błądząc wzrokiem jakby-spłoszonym poniżej linii spojrzenia blondynki. Z jednej strony - doceniał bezbronność, z jaką podzieliła się z nim swoimi uczuciami. Z drugiej... Kurwa mać! Tupnąć miał ochotę. I warknąć. I sarknąć, i rzucić się nawet może na chodnik, jak rozpieszczony bachor w ataku gniewu i histerii. "Ty? Ty jesteś przerażona?", cisnęło się na pokąsane neurotyzmem wargi, zwyczajowo wygięte w pokpiwającym półuśmiechu (ot, żywa ilustracja dobrej miny do złej gry robionej) - "to co ja mam, do cholery, powiedzieć?!". Jednak i te jego słowa zostały przez Adler uprzedzone - i proszę uprzejmie, wszelkie argumenty, wszelkie odzywki i riposty zostały wytrącone mu z dłoni (i z umysłu) niczym przykrótki, żałosny, niewprawnie chwycony mieczyk.
Przełknął ciężko. Cały swój strach i wstyd.
- Ch... Chcesz wejść i się czegoś... No nie wiem, napić przed drogą? Czy zjeść coś? Lucille zrobiła enchillady więc... - zaczął niezręcznie, ale zmęczył się w pół słowa, potem zamilkł, a wreszcie zawiesił na dziewczynie spojrzenie tak pełne desperacji, że gdyby miała ona formę fizyczną, to przelałaby mu się zaraz przez podpuchniętą powiekę i ściekła w dół kościstego policzka - Wiesz co, Meadow? Jedźmy już stąd, jak możemy. Ja... Nie wyrabiam już, okay? W sensie... Zatrzymamy się gdzieś najwyżej po drodze. Ale po prostu... - porwał z podestu dużego patio swój marynarski worek i jakąś walizkę do kompletu - Chodź. Spierdalamy stąd.
Z deszczu, jak to mówią, pod rynnę, Othello.

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”