WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

początek sierpnia, ciuch


Głośno było dookoła i chyba lubił ten hałas. Masa głosów, nocny gwar miasta, ich głośniki dopiero co ucichły i jeszcze widmo dźwięku lekko roznosiło mu się po głowie tą przyjemną energią, lekkim rozedrganiem. Lubił te pokazy, bardzo inne były od tego, do czego przywykł w teatrze, tutaj, na mieście po prostu robili show, odległe od poważnych spektakli, czy nawet komedyjek na scenie. Inna była przede wszystkim właśnie scena - ulica pełna ludzi, którą nagle anektowali. I trudna była, szczególnie dzisiaj, skoro ten nowy chłopak (Franklin cholerny St. Verne, czy ta rodzina jest wszędzie?) miał im pomagać znikać we właściwym momencie, czy nawet nie pomagać, to było jego zadanie głównie. I kombinował cholernie dobrze, to fakt, choć przed samym wyjściem zrobiło się nerwowo, jak zawsze, ale teraz to nie ważne. Muzyka ucichła, ktoś ładował głośniki, ktoś odjeżdżał, ludzie się rozchodzili. Show się skończyło i zostawało tylko to przyjemne uczucie, które tak trudno opisać, kiedy wszystko wyszło tak jak trzeba i jeszcze raz i znowu przeżywa się to w głowie.
I choć to on zazwyczaj odjeżdżał jako jeden z pierwszych, dzisiaj nieszczególnie się spieszył, chyba za dużo miał w sobie ten energii jeszcze takiej typowej, która powstaje już w napięciu przed występem, tych nerwowych zachowaniach, nawet kłótniach, wybucha w chwili rozpoczęcia, lub wejścia na scenę i, kiedy jest po wszystkim, pulsuje jeszcze gdzieś w środku, podjudzana dodatkowo satysfakcją.
Sam nie miał za wiele zbierania, podszedł za to do iluzjonisty, który też widocznie nieźle sobie radził. Chyba musiał podejść, chyba coś mu kazało, w sumie już dawno zamierzał z nim pogadać tak poza grupą. W pierwszej chwili nawet był zdziwiony, jak go zobaczył, bo w jego pamięci Franklin nadal był dzieciakiem, a chłopakowi który tu był do dziecka było daleko. Tak chyba jest z pewnymi wizjami przeszłości, one się nie starzeją.
- Hej młody, jak wrażenia?
Odezwał się, podchodząc do chłopaka, który siadł na uboczu, trochę jakby chował się przed innymi. Może tak było, może chciał odpocząć od całego tego chaosu, a Milo właśnie zaburzał jego spokój? Możliwe, bo spojrzenie jakie na nim spoczęło, kiedy siadł obok wydawało się dość rozproszone i dopiero w tym momencie połapał się, że nie, nie zwrócił na siebie jego uwagi słowami wcześniej. Głupia gafa. Powtórzył więc pytanie i nawet spróbował rękoma sobie pomóc, choć odkąd uczył się tego, w domu St. Verne’ów minęło już wiele lat, a i wtedy nie miał za wielu okazji żeby próbować, więc pewnie już z jego ust Franklin da radę wyczytać więcej, niż z tych pewnie pomieszanych kompletnie gestów.
- Nie spieszysz się nigdzie? - gdyby się spieszył, już by go tu nie było, nie siedziałby na ławce na rogu za cukiernią nieczynną już o tej porze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Franklin nie lubił wyzwań; kojarzyły mu się z sercem łomoczącym w klatce piersiowej, spoconymi plecami i drżącymi dłońmi, ale ze wszystkiego we wszechświecie potrzebował przecież tych stabilnych rąk. Potrzebował ich do sztuczek z kartami, do komunikacji ze światem, do głupiego gotowania - do wszystkiego, co dawało mu poczucie kontroli nad rzeczywistością.
A wyzwania najczęściej były w jego głowie okraszone tak głęboko fatalistycznymi myślami i dudniącym gdzieś w pamięci głosem ojca mówiącym mu, że co taki chuderlawy sobą reprezentuje, że ze stresu miał ochotę chować się pod łóżko.
(Zabawne. Ze wszystkich dźwięków, które z biegiem czasu robiły się coraz bardziej wyblakłe w jego pamięci i trudne do przywołania akurat głęboki głos naczelnego St. Verne’ów pozostawał świeży, jakby ojciec mu zamontował w mózgu maleńki głośniczek na którym nagrał swoje najgorsze mantry).
Ale równie co wyzwań nie lubił bezczynności, a osoba, która go wciągnęła do pokazu była tak pewna, że mu wszystko wyjdzie, tak podjarana jego małymi sztuczkami, że - aż dziw - sama go tym całym entuzjazmem i wiarą zaraziła. A samo “zniknięcie” całej ekipy, chociaż tak inne od tego, co robił te parę lat temu, chociaż stanowiło coś, z czym do tej pory nie wyskakiwał przed nikim (może poza Florianem, kiedy “znikał” Felkę - co zdawało się być wieki temu, jeszcze przed liceum przecież) było na tyle proste do zaaranżowania, że… dał się przekonać.
I o mało nie zszedł ze stresu przy całym show.
Czarna idealnie dopasowana koszulka jeszcze ściślej przylegała do jego ciała, bo pocił się trochę przez pogodę, głównie przez nerwy. W prawej dłoni raz po raz obracał gumkę do włosów, byle żeby jego ręce miały co robić. Przez myśl przeszła mu absurdalna myśl, że po raz pierwszy od ośmiu lat - odkąd po raz pierwszy migał - będzie miał zakwasy w dłoniach. Z zazdrością przyglądał się całej grupce, która zdawała się całkiem panować nad stresem - niektórzy żartowali ze sobą, inni rozciągali, ale nikt nie wyglądał, jakby jego serce właśnie próbowało imitować tysiąc galopujących antylop.
Przynajmniej nie będę wiedział, że nas wybuczą, pocieszył samego z siebie w myślach, jeszcze raz oplatając gumkę wokół środkowego palca. Tyle dobrego, że świetnie chował stres i wszelkie emocje; wiedział, jak powstrzymać nerwowe tuptanie [bo żółwiki tylko tuptają] w miejscu, a na twarzy utrzymać delikatny uśmiech; ledwie uniesiony kącik ust, czego nie zauważało się na pierwszy rzut oka, ale co też nadawało twarzy spokojny, pewny wyraz.
Show się zaczęło, antylopy przyspieszyły, zebrany tłum pewnie już szykował pomidory i ziemniaki i jajka i inne warzywa do rzucania we Franklina… a potem nagle było po wszystkim. Odpowiednie sznurki zostały pociągnięcie, lustra przestawione, ekipa zniknęła.
Franklin zamarł. Antylopy zamarły. Jego oddech w płucach i całe ciało również. Publiczność też chyba zamarła - Franklin na szczęście nie widział ich za dobrze ze swojego miejsca - a zaraz potem nagrodziła cały występ brawami.
Ha.
HA.
Nie wyszło najgorzej.
Nadal rozedrgany wewnątrz od emocji rozmontował szybko cały mechanizm i pomógł załadować go do samochodu, a potem przykucnął pod murem, czujnie obserwując otoczenie. Cóż, gwoli ścisłości, zawsze czujnie obserwował otoczenie (inaczej mógł, no nie wiem, zginąć kretyn), tym razem jednak był w dziwnie… refleksyjnym nastroju. Trochę żałował, że nie może słyszeć komentarzy rozchodzących się ludzi, ale też nie potrzebował tego, by wiedzieć, że się podobało. Rozluźnione sylwetki, zadowolenie na twarzy, podskakujące przy rodzicach dzieci. Przyjemnie było widzieć tyle zadowolenia w jednym miejscu i mieć świadomość, że się do tego przyczyniło.
Milo zauważył już z daleka i kiedy tamten wyraźnie skierował się w jego stronę, uniósł się z kucków, odruchowo otrzepując dół pleców i uśmiechając się do chłopaka. Podczas prób nie gadali, ani nie nawiązywali ze sobą kontaktu - może dlatego, że St. Verne trochę unikał gościa, który zdawał się być teraz po innej stronie barykady, niż jego rodzeństwo, a Franklin przecież za rodzeństwem stawał murem, razem ze wszystkimi swoimi antylopami.
- To było niesamowite - przyznał, a część wypełniającego go zachwytu pojawiła się w jego głosie. - Nigdy nie miałem publiczności większej, niż… parę osób. - W ostatniej chwili ugryzł się w język, bo już chciał przywołać imię brata, ale uznał, ze to kiepski pomysł.
Mógł to zrobić, nie mógł? Chyba mógł, nie? Minęło parę lat odkąd widział Milo po raz ostatni - to znaczy przed próbami - więc chyba było spoko. Nie był jednak pewny, więc jak dorosły, pewny swojego facet, urodzony samiec Alfa, postanowił poczekać i zobaczyć, co z tematem zrobi Milo.
(A, tak, tak, nieudolne miganie Milo nagrodził uśmiechem. Szerokim. Głównie dlatego, że Milo - chyba nieświadomie - wymigał znak, którym określany był Franklin [czy to ma sens? Już nie wiem, co piszę, ale CAŁY TEN POST MA JUŻ WIĘCEJ SŁÓW NIŻ PRACA, KTÓRĄ PISZĘ OD DWÓCH MIESIĘCY I MNIE SZLAG TRAFIA, JAK O TYM MYŚLĘ, PRZEPRASZAM BARDZO, CZY MOGĘ ZDAĆ STUDIA PISZĄC POSTY O SMUTNYM BUBKU?]).
Plan na ten dzień już nie miał - wieczór był już późno, a on nie był typem imprezowicza. Dlatego potrząsnął głową, jednocześnie dodając, że nie, że chyba musi jeszcze ochłonąć po tym występie, jakby chciał usprawiedliwić, czemu jeszcze tu siedzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Twarz Milo mało kiedy wyrażała tak dużo poza deskami teatru, ale dzisiaj jakoś szczególnie podekscytowany był, jakoś bardziej niż zwykle cały ten występ na niego podziałał. Chyba właśnie dlatego, że był trudniejszy, całkiem inny od tego, co robili wcześniej. I myślał o tym, żeby rezygnować powoli z tej grupy, bo miał pracę, bo myślał jeszcze o tej kawiarni, bo dziecko pożerało mu czas, ale w tej chwili trochę te myśli przeganiał. I uśmiechał się szeroko jakoś, szczerze, tym uśmiechem który lekkimi skurczami mięśni mimicznych obejmuje także oczy.
I pokiwał lekko głową, bo bez wątpienia dla Franklina to coś więcej. On miał swoją małą publikę, rodzeństwo głównie, jakichś kolegów, czasami jego, choć to dawno temu, albo nie tak dawno, ale przez krótką chwilę właściwie. Ale lubił obserwować jak te sprytne dłonie przewracają karty i wyczekiwać momentu, kiedy jedna zniknie, szukać podstępu, próbować przyłapać St. Verne'a na jakimś ruchu, oszustwie tym magicznym i rozgryźć go. Ale bardziej w sumie podobała mu się jego skupiona mina, lekki uśmiech, kiedy oczy skupiały się na magicznym obiekcie, jakieś napięcie i wyczekiwanie z jakim zwracał się potem w kierunku Milo. Chyba po prostu dobrze było obserwować jego pasję, chyba ludziom po prostu z pasją jest do twarzy i Franklinowi chyba szczególnie.
- No, wielki dzień, zdecydowanie. - przyznał, opierając się o ścianę obok, zerknął jeszcze na telefon, na odpowiedź siostry. Nie musiał się spieszyć nigdzie, dzieciakiem jutro się zajmie, dzisiaj ma mały urlop, dzięki, najlepsza jesteś.
- Potem zobaczysz nagrania. Troy zawsze nagrywa. Będziesz miał pamiątkę po pierwszym dużym występie. - dodał zaraz. Próbował sobie pomagać rękami, może bez sensu, ale starał się, może spróbuje sobie przypomnieć co i jak? Ale Franklin sobie radził, jak jego usta widział, cholernie dobrze sobie radził. - No i pochwalisz się rodzince.
Nie widział nic złego we wspomnieniu o rodzeństwie Franklina, byli po prostu i byli ważni. Dla St. Verne’a bez wątpienia i dla Milo też, cokolwiek się działo, część życia ich połączyła i mimo, że się skończyło i mimo, że koniec zawsze jest bolesny to wspominał tamte czasy dobrze i zarówno Felicię, jak i Floriana także. I pewnie oboje będą dumni jak zobaczą swojego brata występującego przed ludźmi.
- To chodź gdzieś siąść. Oddałem smarkatego siostrze, jutro wolne, można się chociaż piwa napić, czy coś zjeść. - zaproponował, bo o tej porze w sumie nic innego nie zrobią, ale i tak brzmiało to całkiem dobrze. Głodny był, bo jak zwykle przed występem nic jeść nie mógł, teraz trzeba to trochę nadrobić. I ciekaw był, czy Franklin się zgodzi, bo chyba był powód dla którego zagadał akurat jego, chyba nadal było w nim coś, co go po prostu przyciągało w jakiś sposób. I chyba oparł się bliżej, stał bliżej niż stałby obok innych znajomych, chyba patrzył na niego dłużej, nie tylko dlatego, że Franklin obserwował jego, choć Franklin akurat obserwować twarz musiał, bo dłonie Milo mówiły raczej piąte przez dziesiąte.
I może głupio robił, ale czy to ważne?
- Chyba potrzebuję szkolenia poza tym, chyba mi nie odmówisz? - zaśmiał się jeszcze, unosząc dłonie na znak tego, o jakie szkolenie chodzi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

"Rodzinka" zawsze była poniekąd tematem tabu dla Franklina. Jak tylko mógł to o nich nie opowiadał, a jeśli pojawiało się jakieś pytanie, to potrafił sprytnie zakręcić tematem tak, żeby nikt się nie zorientował, że nie padła odpowiedź.
Albo udawał, że - hehe - nie dosłyszał.
Mówił pokrótce czym zajmują się rodzice, gdy zachodziła potrzeba, Felą się chwalił o wiele bardziej, niż swoimi własnymi sukcesami, a o Florianie... och, Floriana głównie wyśmiewał, jak to brat. Mówił o nim z tą trochę złośliwą nutką, ale też ta złośliwość nigdy nie odnosiła się do prawdziwych problemów, nie miał przecież na celu wyciągania żadnych brudów.
Rzecz w tym, że o rodzicach mówić nie chciał, bo bał się, że przez przypadek się zdradzi, jak bardzo się ich boi, ja bardzo ich nienawidzi, jak bardzo boi się tego, że ich nienawidzi. A Felka i Flo? Oni z kolei byli mu zbyt bliscy, zbyt jego, by o nich gadać. Już to do siebie Franklin miał, że chował się w swojej skorupce i dużo czasu zajmowało mu wychynięcie z tej skorupki, zaufanie komuś.
Dlatego wspomnienie “rodzinki” przez Milo ruszyło we Franklinie jakąś strunę, szczególnie, że przy Milo wcześniej, nie tak dawno temu, z tej skorupki wyciągnął swój łeb, by być trochę bliżej niego. Coś w Milo było takiego, że Frankie mówił więcej, niż zazwyczaj, że obserwował go z większą intensywnością, niż innych, że chciał wyleźć ze skorupy całkiem. Ale zaraz potem myślał o swoim rodzeństwie i na powrót się chował, nie wiedząc, czy robi źle, czy dobrze, czy co właściwie się dzieje.
- Do Merlina?
Merlin był małą, znajdującą się niedaleko nich knajpą, jedną z tych, które łatwo przeoczyć, jeśli ich nie szukasz; w środku były zaledwie cztery stoliki, niewielki telewizor przy ladzie i starszy Włoch, który każdego klienta witał, jak starego znajomego. Nikt nie wiedział, czemu miejsce nazywa się akurat Merlin, ale pizza była świetna, a zimne piwo, szczególnie przy tej pogodzie, nawet jeśli przeciętne, to z tą pizzą smakowało jakoś lepiej. Franklin rzadko bywał w takich miejscach, nawet nie pamiętał jak tam trafił po raz pierwszy, ale zdarzyło się, że razem z Milo poszedł tam na spotkanie.
- Obawiam się, że to byłoby roczne, intensywne szkolenie. - Zaśmiał się, bo faktycznie dłonie chłopaka mówiły raczej niewiele, ale same próby sprawiały, że Franklinowi coś się roztapiało troszkę w klatce piersiowej, bo mało było ludzi, którzy by chcieli chociaż spróbować. Zwykle czuli się niezręcznie i kiedy tylko się okazywało, że St. Verne rozumie całkiem nieźle nawet bez gestów, to z ulgą trzymali się tylko komunikacji werbalnej.
- Jak ma się smarkaty? - zapytał, kiedy już dotarli do knajpy. W czasie drogi głównie pokazywał Milo różne, kompletnie randomowe znaki, bo to było o wiele łatwiejsze, niż rozmowa i ciągle przyglądanie się twarzy bruneta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Może być. - skinął lekko, bo w sumie miejsce było mu obojętne, chciał po prostu iść gdzieś, raczej nie do domu, raczej między ludzi jeszcze, nawet jeśli wieczór spędzą we dwóch. Bo lepiej między ludzi, bo gdyby byli sami to trudniej byłoby nie robić nic kompletnie, nie dotknąć jego dłoni, nie musnąć policzka, nie poczochrać mu włosów zaczepnie, wywołując kontakt. Ale szanował jego przestrzeń i jego decyzję, bo sam nieznosił, kiedy w jeo przestrzeń ktoś wchodził bez pozwolenia, czy mimo zakazu. Więc tak łatwiej, tak swobodniej, a może poczeka, może da mu czas.
Może Żółw musi ułożyć sobie to wszystko w głowie jeszcze, trochę tak Milo sobie myślał chyba. Bo widział przecież jego spojrzenia, widzał wzrok który ku niemu uciekał, widział drobne gesty i to, że jak byli sami to atmosfera trochę się jakby zmieniała.
Tak czy inaczej ruszyli i obserwował te ładne, smukłe dłonie, jak mówią do niego i słuchał wyjaśnień. I próbował powtarzać te gesty, próbował je zapamiętywać, pamięć miał w końcu dobrą bardzo, a jednak nie skupiał się chyba za mocno.
W końcu jednak dotarł do niego zapach sera i bazylii, co oznaczało, że są blisko i już skręcali do lokalu, drewniana podłoga lekko zaskrzypiała pod nimi, mały stolik przy oknie, chyba już któryś raz przy tym samym stoliku lądowali - czekał jakby na nich, więc Milo się tam pokierował, kiedy Franklin śmiał się z jego zdolności chyba/
- Jak możesz? Może po prostu udaję, że nie łapię bo lubię patrzeć jak machasz dłońmi, albo przekazuję ci coś tajemnym szyfrem. - odpowiedział mu zaraz, choć w połowie zdania ręce opuścił, bo może i zwroty podstawowe zapamiętał i wiele słów znał, ale to zdanie było dla niego zbyt skomplikowane i zmarszczył lekko nos, wyraźnie usiłując sobie przypomnieć, jak może wyglądać słowo szyfr, ale nie był wcale pewien, czy kiedykolwiek je widział.
Podniósł zalaminowaną kartkę z rozpiską pizz ze stolika, zastanawiając się na co ma ochotę, kiedy kolejne pytanie padło. I uśmiechnął się trochę szerzej, bo nawet jeśli lubił odpoczywać od dzieciaka i jeśli czasem wrzaski dwulatka przyprawiały go o poważny ból głowy to jednak było to jego oczko w głowie, nie da się tego ukryć.
- Rozważam ostatnio sprzedanie go na czarnym rynku, ale okazuje się, że nikt nie chce dwulatków, bo za bardzo się awanturują i ponoć i tak mam farta, że mój nie drze się aż tak bardzo. Co jest całkiem ciekawe i świadczy o kruchości moich nerwów, bo poważnie zastanawiam się też nad tym, czy kneblowanie dzieci faktycznie jest takie niemoralne i szkodliwe.
Stwierdził z tym ciepłym uśmiechem na ustach, który mógłby się wydawać niepokojący w zestawieniu ze słowami które właśnie wypowiadał, ale każdy kto choć raz widział awanturujące się dziecko powinien zrozumieć, jak sprzeczne uczucia potrafi wywoływać rodzicielstwo.
- Rano mieliśmy wojnę z kategorii “ja sam”, bo postanowił, że całkowicie sam, bez żadnej pomocy zrobi sobie kanapkę, więc najpierw się wściekł, że chcę go podnieść, a potem dlatego, że nie sięga do chlebaka. Ale bez obaw, po trzech minutach płaczu i lamentu nad swoim nędznym losem i perspektywą śmierci głodowej pytał, czy idziemy się bawić dinozaurami.
Uśmiechnął się szerzej, w sumie gdzieś w tym okresie ze Smarkami było podobnie, tylko ich była dwójka, a on sam był dzieciuchem może dlatego teraz jakoś łatwiej mu o cierpliwość?
Choć jednocześnie jakoś bardziej rozumie ojca, którego fuknięcie potrafiło w sekundę uciszyć zarówno dwójkę smarków, jak i usiłującego ich ogarnąć Milaha.
- Jak narazie nie przebił najgłupszej awantury jaką miałem ze Smarkami, ale bardzo się stara. Myślę, że do tego dojrzeje, choć do tej pory sąsiedzi chyba jednak wezwą na nas policję. - westchnął pod nosem. - Ale dobra, zamykam się w tym temacie zanim się na dobre rozgadam i cały wieczór będziesz słuchał historii o bajkach, dinozaurach, samochodzikach i grze w klasy, - wywrócił oczami, bo to prawda, że mógł o tym gadać cały wieczór, ale domyślał się, że nikt nie musi tego chcieć aż tyle słuchać. - Lepiej powiedz na co masz ochotę. Chyba zaczynam się głodny robić od tego zapachu.
Zerknął w końcu w kartę.
- Myślisz, że będziesz z nimi jeszcze występował w ogóle?
Z nimi. Bo kiedy emocje opadły to Milah wiedział, że nie ma czasu na te uliczne zabawy tak naprawdę, bo za wiele robił i za wiele planował.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trochę mu się policzki zaróżowiły, kiedy Milo skomplementował, bo tak już reagował na komplementy. Albo nie wierzył, że są szczere albo nie dowierzał, że ktoś może faktycznie tak o nim myśleć, więc na chwilę uciekał wzrokiem, uśmiechał się delikatnie i peszył, nawet nie zdając sobie sprawy z tego delikatnego rumieńca.
... a to nawet nie był komplement.
Zaraz jednak wrócił wzrokiem do Milo, bo, cóż, musiał. I nagrodził go trochę szerszym uśmiechem, o pół sekundy za późno orientując się, że nie odpowiedział, a brunet wbija w niego wzrok. Nie natarczywie, tylko... po swojemu. Jak to Milo zawsze na niego patrzył (ok, nie zawsze, ale teraz Franklin nie myślał o latach, kiedy jeszcze jako dzieciak spotykał Milo w swoim domu, kiedy tamten przychodził do Floriana). W ten ciepły, przyjemny sposób, sprawiając, że Franklin czuł przyjemnie ciepło rozlewające mu się po klatce piersiowej.
- Co takiego byś chciał mi przekazać? - zapytał rozbawiony, lekko unosząc brwi i przechylając głową, jak szczeniak. Siedział prosto, z dłońmi luźno ułożonymi przed sobą, lekko opartymi o kant stołu. Dłonie zawsze miał w pogotowiu, nawet jeśli rozmawiał z ludźmi, którzy nie migają. Nawyk.
Uśmiechnął się znowu - przy Milo zawsze dziwnie dużo się uśmiechał, w szczery, ciepły sposób, a nie ten sztuczny i grzeczny, wyuczony w domu rodzinnym - kiedy usłyszał opowieść o buncie dwulatka, bo strasznie go to rozbawiło i rozczuliło jednocześnie. Lubił dzieci, szczególnie te starsze. Dzieci zawsze były milsze od dorosłych, dziwiły się, że nie słyszy i mówiły trochę niewyraźnie, ale im łatwiej było wytłumaczyć, ich pytania były lepsze od spojrzeń ich rodziców, no i łatwiej było im zaimponować tanimi sztuczkami. Z synem Milo widział się ledwie parę razy i to stosunkowo dawno, kiedy tamten dopiero uczył się chodzić. Był pewien, że teraz dzieciak zmienił się nie do poznania i wbrew sobie palnął:
- Możesz go kiedyś zostawić mi na parę godzin, chętnie się pobawię dinozaurami. No i mi płacz nie przeszkadza - mrugnął do niego i zerknął na kartę, chociaż wiedział, że zamówi swoją zwyczajową pizzę z rukolą i jasne piwo, czym zresztą zaraz się podzielił, jednoczesnie pytając jakie zamówienie chce złożyć Milo.
Nie wiedział przez chwilę co odpowiedzieć. Nadal czuł podniecenie po występie i tę euforię gdzieś w środku, wymieszane razem z satysfakcją, że coś mu wyszło. Ale też nie przepadał za byciem w centrum uwagi i tak, jak to wystąpienie miało być jednorazową pomocą znajomej oraz wypróbowaniem swoich zdolności, tak Franklin planował się tego trzymać.
- Chyba z nami? - poprawił, chociaż w jego głosie była pytająca nuta.
Gdyby miał być szczery sam ze sobą, to mógłby zostać na parę występów dla możliwości spędzenia więcej czasu z Milo. Lubił go. Uciął kontakty rok temu, kiedy ich spotkania okazały się być randkami i kiedy mocne pocałunki sprawiały, że kręciło mu się w głowie z podniecenia, bo ilekroć kończył swoje spotkania z Milo, pojawiały się u niego ogromne wyrzuty sumienia związane z Florianem. Wiedział przez co jego brat przechodził podczas rozstania, jak ciężki był ich związek i czuł, że plątanie się w cokolwiek - nawet w przyjaźń - z Milo, byłoby w jakiś sposób zdradzaniem najstarszego St. Verne'a. Przy każdym spotkaniu obiecywał sobie, że to już ostatnie, że będzie się trzymał z daleko, że już nie będzie tego robił więcej, ale nie potrafił się do tego zmusić, to wszystko znikało z jego głowy, kiedy tylko Milah pojawiał się obok niego. Pójście z nim do łóżka było granicą - właściwie przekroczeniem granicy - i w końcu uciekł od chłopaka, trochę pokrętnie mu tłumacząc, czemu chce skończyć ich znajomość.
A teraz znowu byli razem, naprzeciwko siebie, ich kolana stykały się pod stolikiem i Franklin czuł, że znowu mu się w głowie przewraca.
I wcale nie chciał tego zatrzymywać. Niech się przewraca. Tęsknił za Milo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Może, że cholernie uroczy jesteś. - zaśmiał się na te jego słowa, bo przyglądał się chłopakowi, teraz uśmiechniętemu ładnie i wzroku nie mógł oderwać. Bo cały był piękny przecież, ale poza tym, że piękny to jakiś uroczy cholernie. Bo jeszcze z jego policzków ten rumieniec powoli schodził chyba, bo dopiero przestał mu wzrokiem uciekać. I uśmiechał się jakoś dużo, a oczy mu się przy tym marszczyły lekko i błyszczały jakby delikatnie. I te dłonie smukłe poruszały się, kiedy mówił, przyciągały uwagę.
- A może, że się trochę stęskniłem?
Chyba nie powinien mu tego mówić. Ale lubił go i myślał o nim i chciał dać mu czas i przestrzeń, ale trudne to było wszystko. Bo te rodzinne konotacje też już trudne były dosyć, choć z Felicią temat był zamknięty dawno. Nie pasowali do siebie, oboje zbyt bardzo potrzebowali postawić na swoim, zbyt uparci byli i za wiele wojen przeprowadzili w czasie trwania tego związku. Ale Felicia cudowna była, musieli dojrzeć żeby zobaczyć, że przyjaźnić się mogą wspaniale. Z Florianem chyba ciężej było, bo oni od rozstania nie rozmawiali i ten związek był długi i taki burzliwy. Ale minęły już lata całe, każdy poszedł w swoją stronę i Franklin nie powinien być zależny od żadnego z tej dwójki.
- Potrenuj z nim najpierw trochę, to nie jest takie proste. To mały mistrz włażenia na głowę jest. - pokręcił lekko głową, choć ten ciepły uśmiech nie znikał z jego twarzy, bo tego małego łobuza uwielbiał. - Ale fakt, to że nie będziesz go czasem słyszał może być błogosławieństwem.
Choć śmiech dzieciaka był wyjątkowy i sprawiał, że jakoś wszystko się bardziej kolorowe stawało. I to słowo tata tak miękko wymawiane potrafiło mu serce stopić, są rzeczy dla których warto tych wrzasków i płaczy wysłuchiwać. Bo tak jak Vivi potrafi mieć okropne wahania nastrojów, potrafi też w jednej chwili sprawić, że zmęczenie czy złość Milo znika i nagle wszystko piękne jest na nowo.
Jak kiedy przychodzi i wyciąga te małe, niezgrabne rączki pokazując, że chce żeby go na ręce wziąć i przytula się cały tak mocno i jak mu na tych rękach usypia.
- Wiesz co, nie wiem. Fajnie się bawię, ale czasu mi już trochę brakuje, a najpewniej w październiku wezmę się za otwieranie tej knajpy, zaraz biorę kredyt, miejsca mam upatrzone, a doba się nie wydłuża. - przyznał zaraz trochę niechętnie, bo szczególnie kiedy Franklin do tej grupy dołączył, jemu szkoda było rezygnować. Ale już mało czasu miał, próby do spektakli były, spektakle i ten syn, on zajmował dużo czasu i miał prawo dużo czasu zajmować. I z czegoś będzie trzeba, cholera zrezygnować.
- Także pewnie chętniej będę korzystał z propozycji niańczenia dzieciaka, ale chętniej przygarnę dwie ręce do pomocy z urządzaniem tego miejsca. - bo to, że nie będziemy razem występować nie znaczy, że nie możemy się widywać, chcieć tylko musisz Franklin, ja chcę.
Uśmiechnął się po prostu lekko. Może niewłaściwe to było, ale chyba bardziej niewłaściwe, że Franklin bardziej o innych myślał niż o sobie i, że nie chciał porozmawiać z rodzeństwem, które powinno rozumieć przecież.
Zaraz przyszedł kelner, więc złożyli zamówienie, piwa dostali od razu praktycznie. Zastukał w szklankę palcami lekko.
- Mich się pewnie wkurzy, ona poważnie bardzo to traktuje. Ale nie poradzę. Jedną rzecz jeszcze z nimi planuję i spadam. Ale chętnie czasem wpadnę popatrzeć. W sumie śmiesznie będzie nagle być widzem.
Od dawna już stał na scenie i tę stronę lubił bardziej, podobnie jak w czasie występów ulicznych na studiach, w ramach zajęć czy dla zabawy, czy takich jak ten dzisiejszy. I już całkowicie inaczej patrzyło się na innych, a pewnie na Franklina jeszcze lepiej by się patrzyło.
- Ale też będziesz musiał wpadać do knajpy. Tylko cholera, nazwy ciągle nie mam.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężko z tym Milah było, bo był absolutnie wspaniały i Franklin widział jakieś milion powodów, dla których Florian się w nim zakochał i wcale mu się nie dziwił, bo Milo był najlepszym człowiekiem, jakiego można było mieć w swoim życiu. Był kochany i zabawny, był troskliwy i utalentowany, był niesamowity z Vivim i, tak zwyczajnie, był cool. Stanowił uosobienie wszystkiego, co Franklin podziwiał w innych i nigdy by nie marzył, że ktoś taki, jak Milah spojrzy na niego dwa razy, bo co taki pewny siebie, przystojny i wygadany chłopak mógł widzieć w niezdarnym, młodszym bracie swojego byłego?
Ale poza tym wszystkim, najważniejsze w Milo było to, że nie traktował Franklina jak atrakcji i nigdy nie zdawał się czuć niezręcznie w towarzystwie głuchego dzieciaka. Frankie do dzisiaj pamiętał ich pierwsze spotkanie - jak Florian przyprowadził swojego przyjaciela do domu, cały podekscytowany wciągnął go do salonu i zawołał młodsze rodzeństwo, które akurat grało na konsoli. Fela natychmiast porzuciła kontroler i podbiegła do nich i jak zwykle radośnie rzuciła się na szyję bratu, chyba trochę go zawstydzając, rezolutnie przedstawiła się nowoprzybyłemu chłopakowi i już ciągnęła Floriana za sobą, bo musiała mu coś natychmiast pokazać. Ścisnęło go wtedy w żołądku i miał ochotę jęknąć "czekajcie na mnie", bo nagle zostali tylko oni dwaj, w ciszy, parę metrów od siebie, przez chwilę mierząc się spojrzeniami. Strasznie niepewny siebie był jeszcze wtedy Franklin, dopiero uczył się życia z brakiem słuchu i nienawidził poznawać nowych ludzi, bo oni zawsze mu się przyglądali uważnie, jednocześnie robiąc wszystko, żeby się do niego nie zwracać, a tylko do jego rodziców albo rodzeństwa. Był pewien, że gdyby wyciągnął przed siebie rękę mógłby dotknąć tej ściany zbudowanej z niezręczności i niepewności, jaka w sekundę powstała między nim, a każdą nowopoznaną osobą. Bo jak rozmawiać z głuchym chłopakiem? Mówić? Przecież nie słyszy. Machać rękoma? Niby co mu można przekazać?
Ale Milo taki nie był. Uśmiechnął się do Franklina i podszedł do niego, wyciągając rękę na powitanie, jak gdyby nigdy nic i wyraźnie powiedział swoje imię.
- Mike? - powtórzył wtedy niepewnie młodszy St. Verne i spłoszył się straszliwie, kiedy brunet potrząsnął głową, ale zanim zdążył przeprosić i uciec z pokoju, tamten już wyciągnął telefon, wystukał coś szybko i podsunął ekran Franklinowi pod nos.
Milo, miło mi cię poznać, a potem spojrzał na telewizor, uśmiechnął się znowu i pokazał kciuk w górę, w końcu sprawiając, że młodszy chłopak poczuł się trochę pewniej i zaproponował przyjacielowi brata kontroler siostry. Parę minut później, gdy Florian z Felką wrócili do salonu, zastali Franklina i Milo na kanapie, pochłoniętych grą i co jakiś czas przepychających się łokciach.
Właśnie taki zawsze Milo był. Szukający rozwiązań na barierę komunikacyjną między nim, a Franklinem, a nie uciekający od tego. I uczył się migać. Co za wariat w ogóle uczy się migać, żeby pogadać z kimś, z kim prawie w ogóle nie spędza czasu?
Dlatego teraz miał ochotę mu powiedzieć, że on też tęsknił. Za ich przyjaźnią, która tak szybko się rozwinęła i która zakręciła Franklinowi w głowie i... i za tymi pocałunkami też tęsknił. Bo było milion powodów, dla których w Milo można by się zakochać.
I było pewnie milion powodów, dla których zakochał się w nim Florian.
I właśnie dlatego "ja za tobą też" zostało na końcu franklinowego języka, zakręciło się i zniknęło w odmętach wyrzutów sumienia.
- Daj spokój, Milo - rzucił zamiast tego - obaj wiemy, że najpewniej próbowałbyś mi przekazać "przewiń mojego syna".
Fatalny żart, Merlinie drogi, absolutnie idiotyczny żart, Franklin, stać cię na więcej. Ale lepszy, niż "chyba ty", które też przewinęło się St. Vernerowi przez myśl. (wszystko było lepsze, niż "chyba ty")
- Szkoda. Bez ciebie to nie będzie to samo. - Nie kłamał. Cała grupa robiła niezłe rzeczy i dziewczyna, która go w to wciągnęła wykonywała świetną robotę utrzymując całą grupę razem i składając ich talenty w całość, ale kto by chciał na to patrzeć, jeśli wśród artystów nie było Milo?
- Udaje ci się wcielić marzenie w życie? Awesome! - wypalił z szerokim uśmiechem, wykonując charakterystyczny znak migowy wraz z ostatnim słowem, bo słuchał już wcześniej różnych planów i chęci, ale wtedy jeszcze nie zapowiadało się, że to ostatecznie wypali, a tu proszę. - Możesz na mnie liczyć - dodał zaraz, bo bliskość Milo roztapiała jego samodyscyplinę, bo zawsze podobała mu się wizja miejsca, jakie opisywał Milo, bo naprawdę chciał pomóc. - Z pilnowaniem młodego, z malowaniem ścian, szukaniem mebli, czymkolwiek. Gdzie znalazłeś miejsce? Mam nadzieję, że to nie jest żadna stara knajpa, w której dokonano potrójnego morderstwa na karłach?
Był pewien, że w grupie artystycznej będzie niezła drama, jak Milo się wypisze, ale nie obchodziło go to już za bardzo. O wiele bardziej wolał posłuchać o tym miejscu, czy w końcu znalazł wspólnika, czy dalej chce się trzymać stylu industrialnego, czy może zdecydował się na ciepłe, domowe miejsce? Chciał słuchać o Milo i jego planach, nie o grupie artystów, z którymi łączyło go o wiele mniej.
- Może "The Masquerader" jak u Chaplina? - Wymienił pierwszy niemy film, jaki Milo mu pokazał. W końcu Milo lubił takie filmy, tyle o nich mówił i może by pasowało. Zaraz jednak zorientował się, że to idiotycznie brzmi i podrapał się z zakłopotaniem w tył głowy. - Nie, to durne, wybacz. Nie jestem w tym najlepszy. Może "Pod żółwiem"? - podbił to zaraz wyraźnym żartem, chcąc, by ta pierwsza sugestia odeszła w niepamięć, bo strasznie sentymentalnie i żałośnie mu zabrzmiała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- A to ważne słowa, jak będą wyglądały w migowym? - zaśmiał się na jego słowa. I cóż, faktycznie mu chłopaka brakowało czasami, bo uroczy był i, bo chyba to by miało sens. Milah nigdy nie przywiązywał się do ludzi łatwo, ani szybko, ale Franklina znał już trochę i sam był chyba zdziwiony, kiedy ich relacja potoczyła się w takim kierunku, kiedy się okazało, że ten niezdarny dzieciak nie jest już wcale dzieciakiem, kiedy zaczął za bardzo trochę jego spojrzenia przyciągać i jakoś za bardzo wiadomości od niego cieszyły. I może nie kochał, Milo zawsze na to słowo bardzo uważał i nie szastał nim, ale lubił go i wierzył, że mógłby coś więcej poczuć do niego, bo jego energię bardzo lubił, jego urok, jego uśmiech, entuzjazm jakiś szczególny i to cudaczne poczucie humoru, jego całego chyba. Ale skończyło się, może źle, że teraz powiedział tych kilka słów zbyt wiele.
Choć to miłe, że bez ciebie to nie będzie to samo, bo dla reszty grupy będzie, bo oni będą się dalej w to bawić, bo ludzie czasem odchodzili, czasem pojawiał się ktoś nowy i to chyba normalne było całkiem, bo niezastąpiony nie był. Choć może chciał to odczytywać w inny sposób, może dla Franklina to bez różnicy i nie wiedział czy faktycznie ma wrażenie, że nie, czy tylko chce żeby tak nie było.
- Taaak, gadam o tym od wieków, wiem, ale w końcu chyba się uda. - przyznał, też całkiem entuzjastycznie, bo cholera, naprawdę myślał o tym od dawna, od dawna opowiadał o tym co będzie, o swoich planach, budował je i obmyślał i odkładał, a teraz wyglądało na to, że przestanie gadać, a zacznie działać.
- Jedno upatrzone mam w Belltown. - przyznał. - Jeszcze nie mam dokumentów, ale to chyba będzie to.
Drogi był ten lokal jak jasna cholera, ale lokalizacja jest ważna, powinna dać mu dobry start, a to ważne było i powinno się opłacić, tak sądził przynajmniej, tak mu też radzono i wydawało się, że ma to jakiś sens. I może miał w sobie lęk, że to wszystko padnie, a mu pozostaną długi, ale chyba musiał spróbować.
Na pytanie o karły, musiał się zaśmiać, zastukał lekko palcami w szklankę piwa i patrzył na chłopaka, nie dowierzając, że ktokolwiek inny mógłby w ogóle wpaść na coś takiego.
- Wygląda dobrze i nie słyszałem o morderstwach, chociaż też nie wiem, czy by mi o tym ktoś powiedział. Ale raczej w takiej okolicy o podobnej sprawie byłoby głośno, więc czuję się w miarę bezpiecznie. Ale odmalować będzie trzeba i wystrój jakiś zrobić, mam nawet w miarę pomysł, tam wcześniej była knajpa, więc zadanie mam trochę ułatwione. No i jest pięć minut spacerkiem od Benaroya, więc w razie czego z jednej roboty do drugiej blisko, a do domu kwadrans.
Martwił się o czas, ale jakoś da radę, grunt, że nie jest w całym tym biznesie sam w końcu, we dwóch ogarną, a pewnie za jakiś czas dadzą radę jeszcze jakiegoś pracownika sobie dograć.
- W sumie jakiś tytuł filmu to całkiem niezły trop. - stwierdził, nawet ten konkretny nie brzmiał źle, choć może tak mu się tylko wydawało, bo jednocześnie to urocze, że Franklin pomyślał o pierwszym filmie tego typu, jaki mu puścił. Uśmiechnął się na zakłopotanie, które odbiło się na twarzy Franklina i zaśmiał na kolejne jego żarty, choć przez chwilę nic nie mówił, kelner przyniósł ich pizze i cholera, dobrze pachniały.
- Mhm, jak przegram jakiś wielki zakład to nazwę knajpę Pod Żółwiem, niech się goście zastanawiają co autor miał na myśli. - uśmiechnął się szerzej, choć takie złe by to nie było, na pewno mniej pretensjonalne, choć będzie pewnie myślał jeszcze długo, aż nie dojdzie do momentu, że szyld jakiś trzeba zamówić, a do szyldu nazwę mieć. Cholera.
Zabrał się za swoją pizzę zaraz.
- Jak wakacje w ogóle? Korzystasz choć trochę z wolności przed kolejnym rokiem?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z rozbawieniem wykonał proste gesty raz szybko, potem wolniej, tak, by Milo był w stanie powtórzyć. Złapał jego lewą dłoń, by ją ustawić pod innym kątem i z tą dużą, ciepłą dłonią owiniętą swoimi palcami zamarł, pamiętając, że tę dłoń zawsze ochoczo i z zalewem wyrzutów sumienia łapał, ale - tak jak i wtedy - teraz nie miał one znaczenia, bo przy Milo jakoś tak się składało, że tylko Milo się liczył, jakby wszechświat kręcił się wokół niego. I nieświadomie chyba przedłużył ten dotyk, zaraz drugą dłoń poprawił i wyprostował się ponownie, uśmiechając delikatnie do Milo, a kiedy tamten powtarzał gesty ponownie (czy to w ogóle było "przewiń"? Franklin nie miał pojęcia, nie potrzebował tego słowa nigdy wcześniej, ale trudno), Frankie wyciągnął telefon z kieszeni, otworzył notatnik i rozpoczął nowy dokument:
Słówka, których należy nauczyć Milo:
- przewiń mojego syna
- Franklin jest super
- Florian ssie

I z mrugnięciem wyciągnął smartphone'a w stronę bruneta, żeby mu zaprezentować, co zdążył wyklikać w te parę sekund - przecież odpalać dokument, żeby komuś coś przekazać umiał w ekspresowym tempie, gdyby były jakieś zawody w wklepywaniu tekstu na czas, to on na bank byłby w ścisłej czołówce, tak przyzwyczajony do tego był.
I wyszczerzył się szeroko w odpowiedzi na śmiech Milo, bo zawsze trochę dumniej się czuł, kiedy kogoś rozbawił, a to, że tego śmiechu nie słyszy nie miało żadnego znaczenia, wiedział przecież po zmarszczkach w kącikach oczu, że reakcja nie jest udawana.
- Pokażesz mi to miejsce? - zapytał z nutą ekscytacji, bo naprawdę podobała mu się wizja i całej tej kawiarni (może Milo go tylko tym zapałem zaraził?) i szykowania jej i pomagania, a potem przychodzenia tam, przesiadywania w kącie i pewnie kłócenia się z Milo o to, jakie książki powinny tam być i w jakich wydaniach i "mnie to nie obchodzi, ze to drogie jest Milo, ja to kupię, na prezent ci kupię, ale nie możesz dać ludziom do czytania Byrona w tak fatalnej wersji, daj spokój".
Nie spodziewał się, że Milo podłapie pomysł z filmem i może zrobił to tylko z grzeczności, ale wystarczyło, żeby ten niedawno zakłopotany Franklin teraz się uśmiechnął i lekko poderwał głowę, na nowo wysuwając się ze swojej skorupki, jakby mu ktoś pomachał liściem sałaty przed nosem.
I zaraz uśmiechnął się cwanie, sięgając do kieszeni, z której wyciągnął tę przeżutą przez czas talię, lekko powycieraną, ale taka była najlepsza do sztuczek przecież, bo łatwo można było nimi obracać, chować pod stołem i obracać. Machnął tą talią w powietrzu, wciąż z tym uśmieszkiem i niemal wyzywająco przechylił głowę, poruszając brwią.
- Chcesz się założyć? - Znowu ten uśmiech szeroki, tak głupio dumny z siebie, to pewnie to piwo i emocje z wcześniejszych godzin, ale to wszystko były żarty tylko przecież, prawda? To mógł. Wszystko mógł.
- Niewiele się dzieje - wzruszył ramionami, bo chociaż podróżował po okolicy, spotykał się ze znajomymi i rysował równie dużo, co czytał, to miał wrażenie, że niewiele z tego jest warte opowieści. - Głównie robię rysunki i obrazy na zamówienie - przyznał, bo to było jego obecnie jedyne źródło dochodu, no i ten instagram nieszczęsny, na który wrzucał swój komiks durnawy, ale o którym nikomu nigdy nie powiedział, bo mimu całkiem pokaźnej liczby obserwujących, miał wrażenie, że to głupota i nic nieznacząca pierdoła była.
Pizza smakowała jak zwykle świetnie, piwo wchodziło szybko, Milo dawał się nabierać na sztuczki i trochę próbował też od Franklina karty przejąć, by powtórzyć niektóre ruchy i żółwikowi niezwykle ciepło było mimo tego, że słońce już zdążyło dawno zajść, o Milo miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że człowiek czuł się lepiej od razu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Patrzył uważnie na te ładne, smukłe dłonie, długie palce, ich ruchy i zaczął powtarzać. Zawsze bardzo to lubił i nawet wydawało mu się zabawne, jak tworzenie jakiegoś tajemnego szyfru co najmniej. Więc uczył się tego ważnego zdania, upewniając się które slowo to które gesty i próbując znowu, aż Franklin go nie złapał, widocznie udawał kiepsko. Chłodny dotyk był przyjemny, Milo zawsze przepadał za chłodnymi, delikatnymi dłońmi. Spojrzał w twarz chłopaka trochę dłużej, pozwalając ustawiać swoje dłonie, przesunął lekko palcami po wnętrzu odsuwającej się dłoni, ale zaraz zabrał je. Dziwnie intymny ten moment trzymania dłoni się wydawał, jakiś zbyt miły.
Zaraz jednak spojrzał na wysuniętego ku niemu smartfona i parsknął śmiechem, zabierając mu zaraz telefon, by dopisać jeszcze kilka ważnych zdań.
- masz cholernie ładne dłonie
- gdzie moje żarcie, bo umieram z głodu

I w sumie to faktycznie już mu w brzuchu burczało, głodny się zaczął robić od tych zapachów, a czekali już sporo, ale wierzył, że dotrwa. Oddał jednak telefon chłopakowi, spora lista im się do tej nauki robiła.
- Pewnie. Teraz chyba teatr mnie trochę pochłonie, startujemy z dwoma spektaklami zaraz i robi się gorąco, ale będziemy w kontakcie, chętnie zgarnę towarzystwo jak będę szedł podpisać umowę. A potem będziesz miał dość tego miejsca. - na razie był pełen entuzjazmu i trudno mu było sobie wyobrazić, że to może mu zbrzydnąć, choć pewnie jak zabierze się faktycznie za pracę, wszystko się trochę odwróci. Tym bardziej, że niecierpliwił się już, za długo to trwało, za długo odkładał na to, za długo szukał, a teraz już miał mieć coś fizycznego, to będzie korciło o wiele bardziej. Cholera.
I miło się obserwowały te zmiany na twarzy Franklina, kiedy się uśmiechnął znów jakoś tak pewniej, a nagle wręcz zaczął zadzierać nosa, cwaniakować. Na widok talii, Milah zaśmiał się znowu i uniósł brwi, skoro sam wspomniał o zakładzie to chyba teraz nie może zrezygnować? Tym bardziej jak na tę wyzywającą minę patrzył, brodę uniesioną, szeroki uśmiech.
- Pewnie tego pożałuję. - założył ręce na piersi. Bo wiedział, że z tymi szybkimi dłońmi nie wygra, że zaraz go blondyn oszuka. Ale może nawet chciał być oszukany. - Co proponujesz?
Spytał więc, choć jakoś nie mógł przestać się uśmiechać.
- O. Może ja coś od ciebie zamówię, jak już tę knajpę kupię, pasowałoby mi tam coś, żeby ściany gołe nie były. - przyznał. - Chociaż zastanawiałem się, czy nie zrobić tak, że to będzie przestrzeń pod wystawy. Początkujący twórcy często po kawiarniach czy knajpach się wystawiają, więc mogłoby nawet coś z tego być, zawsze mi się to podobało. - przyznał, zastanawiając się przy tym na głos, choć chwilami myślał, czy za dużo na raz od tego miejsca nie chciał. I pewnie tak było, za długo już je planował, zdecydowanie.
No, ale cóż, pizza nadeszła, więc jedli, choć co chwila były przerwy, bo przyjął wyzwanie i znów obserwował te piękne, smukłe dłonie, choć tym razem nie w poszukiwaniu słów, a kart, które nagle znikają, chowają się i wyłaniają. Choć trudno czasem było uważnie obserwować, bo twarz Franklina, który był w swoim żywiole obserwowało się jeszcze milej.

koniec <3

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 6 -

Wyrwana z rytmu codziennej rutyny, odłożyła książki na bok i bezgłośnie przez kilka sekund analizowała smsa od przyjaciółki. Nie było sensu dłużej zwlekać, a dalsze skanowanie książki z rozszerzonej matmy nie przyniosłoby pożądanych efektów. Wysunęła nos przez drzwi, upewniając się, że korytarz jest pusty, i że nie wpadnie na matkę, która zada jej stos pytań, które wyczytała najprawdopodobniej poprzedniego wieczoru z książki "Jak rozmawiać z dziećmi", ani też na pokojówkę Wandę, która rozpoczęła kolejne wdrażanie swoich rytuałów i najczęściej do nich wykorzystywała Sin i jej unikatową moc znajomości miejsc wszystkich środków do dezynfekcji. A tym bardziej, że na ojca nie wpadnie, który coś przebąkiwał ostatnio, że nie może znaleźć karty kredytowej, którą podwędziła mu pewnego wieczoru na wieczne nieoddanie, czyszcząc systematycznie podczas każdego wieczornego wyjścia, kiedy manekin naprędce utworzony z kłębów ubrań zastępował ją podczas obowiązkowych ośmiu godzin snu. Nie było nikogo. Dopiero przy drzwiach wyjściowych zorientowała się, że w salonie papa Trelawney zerka na nią pytająco znad gazety, więc burknęła tylko, że niebawem wróci i zanim zdążył tą informację przetrawić, zatrzasnęła za sobą drzwi.
To był ładny dzień. W odróżnieniu od ostatnich wiatr nie zacinał mroźnymi ostrzami, zostawiając swoje pokłosie w formie czerwonawych pręg. Było znośnie, a nawet przyjemnie, kiedy tak przystanęła na środku skrzyżowania, wystawiając twarz do słońca.
Gniewne trąbnięcie przepędziło ją z ulicy, jakby poddawała się robieniu czegoś wyjątkowo niestosownego. Ach, świat jej czasem nie rozumiał, ale i ona nie rozumiała świata, a tym bardziej stworów po nim stąpających, worków skóry wypełnionych w większości wodą, co stały w kolejkach i trącały się nawzajem, co by dać znać osobie z przodu, że "ja tu jestem, pamiętaj o tym", jak gdyby człowiek nie był tego już wcześniej świadom.
Zjawiła się w miejscu umówionym, ale Stelli jeszcze nie było. Przyszła za wcześnie, ale każda minuta dłużej spędzona w domu, obfitowała w ryzyko nadziania się na którąś z osób, które chciała ominąć. Wyciągnęła z paczki papierosa, jakiegoś cienkiego z paczki, którą ukradła ojcu razem z kartą i odpaliła, zaciągając się powoli dymem.
- Taka ładna, a pali - mruknął ktoś przechodząc obok, rzuciwszy tekst z najstarszej kasety, takiej co przewijał ją ołówkiem do samego początku żeby upewnić się, że na bank przyswoi wszystkie przestarzałe odzywki. Wywróciła tylko oczami, oparłszy się o murek obok muralu. Po krótkiej chwili zawiechy, zobaczyła majaczące na horyzoncie błękitne włosy, a do nich przytwierdzoną przyjaciółkę. Zamachała szaleńczo, zrywając się z ów murka i wybiegła jej naprzeciw.
- Stella! Mów co się dzieje, jestem na Twoje rozkazy - przysięgła uroczyście, wysuwając do góry dwa palce w przyrzeczeniu, że co by się nie stało na Sinclair może liczyć.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Było pięć minut po godzinie szesnastej, kiedy Stella wysiadła z autobusu. Nienawidziła komunikacji miejskiej całym sercem - zawsze było tam tłoczno i duszno. Ludzie przyklejali się do siebie, chuchali sobie w karki, kichali w twarze, fuj. W internecie krążyły wesołe filmiki, kiedy ludzie niespodziewanie zaczynali tańczyć w metrze albo wyciągali gdzieś z kieszeni wielkie saksofony i zaczynali robić muzyczną bitwę. Krążyły też podnoszące na duchu historie o tajemniczych artystach, którzy szkicowali siedzących naprzeciwko ludzi, by przed wyjściem z pojazdu podarować im wyjątkowy prezent. To wszystko brzmiało bardzo ładnie, ale Stella dobrze wiedziała, że takie akcje są n i e m o ż l i w e. No, przynajmniej w Seattle, może tylko tutaj komunikacja miejska była tak okropna, że zabijała w człowieku ostatnie cząstki kreatywności.
Było dziesięć minut po godzinie szesnastej, kiedy Stella dotarła do charakterystycznego muralu. Lubiła to miejsce - miało specyficzny klimat, do którego idealnie pasowała zblazowana Sinclair z papierosem. - Siemanko! - Rzuciła wesoło, stając obok niej. Zakaszlała cicho, kiedy znalazła się w chmurze papierosowego dymu - odruch bezwarunkowy, generalnie uważała, że palenie jest całkiem cool. Zdjęła plecak i rzuciła go pod ścianę, już teraz czując się dużo lepiej niż zaledwie godzinę temu. Kontakt z (odpowiednimi) ludźmi zawsze poprawiał jej humor - w samotności wpadała w spiralę złych myśli i ciężko jej było z niej wyjść.
- Chyba nie chce mi się o tym gadać - uśmiechnęła się przepraszająco. Już wystarczyło, że musiała żyć z tymi wszystkimi mniejszymi i większymi problemami, teraz chciała po prostu miło spędzić czas i nie myśleć o tym za dużo.
- Dzisiaj zadaniem klubu antybrukselkowego jest miło spędzić czas - zawyrokowała, spoglądając na przechodzącą obok grupkę młodych ludzi, na oko też nastolatków, ale już z Sinclair zajęły tę miejscówkę. Stella rzuciła im triumfalne spojrzenie, dopiero po chwili skupiając się znowu na przyjaciółce. - Spróbowałabym czegoś nowego. Czego jeszcze nie robiłaś w życiu? Potrzebuję czegoś... takiego wiesz... Emocjonującego - westchnęła przeciągle, opierając się plecami o chłodną ścianę. Życie ostatnio było takie nudne, poniedziałek, wtorek, środa i tak do weekendu, ciągłe niechciane spotkania z Paxem, porobiłaby dzisiaj coś innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sinclair jako najstarsza z paczki, czasami przybierała postać mentorki, przecierając szlaki i dzieląc się na przykład informacjami niezbędnymi, takimi jak te fajki nieszczęsne, czy one dobre, czy tak niekoniecznie. Więc Sin twierdziła, że papierosy to świństwo paskudne, ale w jakiś dziwny, niezrozumiały dla niej sposób uzależniające. Ni to smakiem, ni to nawet tą nikotyną z początku, bo jak sama uważała, do uzależnień nie miała skłonności. Raczej to czynność sama. Zamach ręką do ust i wpuszczanie chmury trawiącego płuca dymu przez gardło, takie samookoaleczanie się w wersji soft, ale o tym już nie opowiadała, bo nie lubiła o kwestiach mrocznych komukolwiek mówić. Mówią, że problemami należy się dzielić, ale Sin nie była zwolenniczką tego nurtu. Tak jak i Stella, która niekoniecznie o swoich rozterkach chciała opowiadać i Trelawney to szanowała. Poklepała ją jedynie dłonią po ramieniu na znak, że niezależnie od chwili zawsze dla Stelli będzie czy to tu pod muralem czy nawet w domu przez telefon albo przez okno się wymykając, gdyby nagle zachciało jej się zwierzyć z trapiących kwestii.
- No jasne, rozumiem, Stell. Pamiętaj, że ze mną to zawsze, wszędzie, o każdej porze - kiwnęła głową, wypuszczając kolejną chmurę dymu, tym razem w bok, wprost na grupkę nastolatków. Ich problem, ze w tak niefortunnym czasie i miejscu się znaleźli, a na Martinez przecież dymić nie będzie i o krztuszenie się przyprawiać. Trzeba w życiu mieć priorytety.
- Hm... - zastanowiła się krótko, wznosząc spojrzenie ku niebu, jakby stamtąd mogła odczytać poprawną odpowiedź, a potem przeniosła wzrok na Stellę, zachowując powagę godną zeznającego przed sądem najwyższej instancji. - Heroiny nigdy nie próbowałam - odparła spokojnie, zaciskając usta w wąską kreskę, wytrwawszy z tym kamiennym wyrazem twarzy sekund na pewno naście, ale ani chwili dłużej. Uśmiechnęła się szeroko i poprawiła na murku. - Ale tego nie będziemy próbować, rzecz jasna - dodała w razie ewentualnego sprostowania, bo takie rzeczy wcale jej nie kręciły i Stelli z pewnością też. - Ale wiesz co S? Nigdy nie łapałam stopa dokądkolwiek, wiesz, tak w nieznane, żeby ruszyć w byle jaką trasę i jak mi się spodoba jakiś etap drogi to wysiąść i zmienić kierunek, bez bagażu, bez niczego! - przyklasnęła w dłonie aż, sama nie do końca pojmując rosnącą weń ekscytację. - A Ty?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „SoDo”