WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
I może zmieniłby ta pracę tak jak zarzekał się rok i dwa wcześniej, bo tutaj wpadł tylko na tymczas, ale wygodnie mu było, znał wszystkich, a i nikt nigdy nie skarżył się na fioletowe cienie pod oczami, zarost kilkudniowy i przydługie włosy, wołające o fryzjera. Ba. Gdy zaś dopuścił się czynu wymagającego uporządkowania wizerunku, nawet pochwały zgarniał. A co lepsze koleżanki, podrzucały mu ofiary na łowy, nieświadome niczego, na żer wypuszczone, wyposzczone, w przydługich dekoltach co to miały uchylić rąbek tajemnicy, ale w rezultacie były jak rozwiązana krzyżówka. Nie trzeba było wytężać umysłu.
Mama MacCarthy powtarzała, że stać go na więcej i może miała rację. Może gdyby jej posłuchał, zmieniłby trajektorię biegu i w kancelarii jakiejś skończył, ale duch wolny nie pozwalał mu opuścić przybytku rozpusty, jeszcze nie dziś, nie teraz, nie kiedy Charlie Everett, ta drobna, wiecznie skrzywiona brunetka, zaczynała z nim zmianę. I to Miles tak orzekł, że twarz wiecznie w grymasie więziła, ale kto by się dziwił, mając za kompana taką szuję. Sęk w tym, że dogadywali się i to nie najgorzej. Bo tylko z nią mógł na zapleczu wydoić butelkę wina, zwędzoną z baru albo inny, mocniejszy trunek, a potem dywagować o życiu, o śmierci, o gównie i wszystkich wkurwiających ludziach naokoło.
- Everett, spóźniona i czy Ty nie masz na sobie przypadkiem wczorajszej bluzki? - oznajmił głośno na wejściu, niczym syrena alarmowa, wzrok skupiwszy jak dżentelmen - powyżej dekoltu, ale wzrokiem świdrując tę bluzkę, którą pewien był, że widział wieczór wcześniej, a więc wnioskował, że na miarę romansu była skrojona, albo to dramat jakiś się rozegrał, jeszcze wybrać nie potrafił, bo istniała jeszcze jedna możliwość - że się pomylił i od rzeczy pierdoli.
-
Takich plotek nie miała największa Plotkara Seattle jakie miała Charlie Everett. Przeszło jej przez myśl, że mogłaby napisać nawet książkę i zgarnęłaby największą czytelność (a może i Nobla za pokój na świecie, o którym zawsze marzyła?), a co za tym idzie – pieniądze niezbędne do ucieczki na własne metry kwadratowe.
I kurs z gotowania by w końcu zrobiła, żeby nie pomarli z głodu, ona i Harper, gdy zamieszkają razem; był z niego taki mistrz gotowania jak z Charlie królowa Anglii. Na razie pasowała jej nauka pod tytułem Jakich trunków nie mieszać tak, by nikt nie zorientował się, że piła (i by Miles nie musiał trzymać jej włosów nad jedynym kiblem w barze, tym wiecznie brudnym i obsranym) i by była w stanie dojść do domu prostym krokiem. Zazwyczaj Charlie robiła wszystko, by łazienkę w barze sprzątał ktoś inny, byle nie ona. Jeszcze paznokcia by ułamała! A w najgorszym wypadku – Miles straciłby kompankę w pracy. Kibel jest skazany na wieczne zarzyganie.
Już na wejściu szok sparaliżował ją na ułamki sekundy. Trafił w czuły punkt Everett, zawstydzając ją do reszty. Jej policzki przybrały odcień pomidora malinowego, gdy udawała, że wcale nie przejęła się faktem, że zwrócił uwagę na jej bluzkę (całe szczęście bez większego dekoltu!). Wygładziła ją i wzruszyła ramionami, podchodząc do niego dziarskim krokiem.
- Może. I co ci do tego, co? Spóźniłam się, bo robiłam pranie. Też mógłbyś zrobić. Czy to plama po keczupie? – Wbiła palec w plamę na jego koszuli gdzieś w okolicy pępka i westchnęła, niby zawiedziona. - Znowu wyżerałeś nachosy?
Rzuciła torbę pod ladę i oparła się o blat łokciami, uśmiechając się głupio do Milesa. Wszystkie zmartwienia, jakie miała jeszcze niedawno, odchodziły w trybie natychmiastowym przy MacCarthym. Czuła jednak, że nie przepuści dzisiejszego tematu bluzki z poprzedniego dnia.
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes
-
Pranie robiła. Prychnął prześmiewczo, kręcąc głową na tak marną wymówkę. No Charlie, weź, mogłaś się chociaż postarać. No bo kto by się na to nabrał? Najprędzej Niemiec, ale tylko dlatego, że wciąż nie rozumiał połowy słów.
- I komu to pranie robiłaś? - zapytał, uśmiechając się jeszcze szerzej żeby zęby mogły zatriumfować w uciesze z tak udanego przytyku. O kim to młoda mówiła? Jakiś Jack? Hodor? (hold the door Charlie, hold the door! kiedy rzygam, a Ty stoisz na czatach) Kołtun i w dodatku tak chudy, jakby w domu zapominali go karmić. A może zapominali i to dlatego Charlie z duszą na ramieniu, Charlie-Miłosierna co wieczór niemalże kończyła u niego, potykając się o nogi w sprincie co by przed zamknięciem chińczyka na rogu zdążyć i ostatnie sztuki kurczaka w cieście kokosowym wydrzeć z rąk pomarszczonej baby, otwierającej już drzwi wejściowe. Choć nie był pewien czy taki cherlawy człopaczek coś innego poza kotletem z fasoli wrzuci do gardła. Nie. Nie rozumiał tego zachwytu, ale cóż on mógł? Jedynie radą dobrą rzucić i do głowy wbić, że majtki z Zalando to dopiero na czwartej randce, ale nie wcześniej niż trzecia.
- To? - spojrzał zdziwiony na nią, a potem na plamę, zbyt czerwoną żeby nazywać się szkarłatem, przyprawioną barwnikami sztucznymi i przeciwutleniaczami. - To krew moich wrogów - wytłumaczył tonem bohatera wojennego, co order za odparcie abordażu odebrał właśnie, a gdzieś w kącie dech w piersiach zaparło blondynce, przysłuchującej się ich rozmowie z zazdrością. No bo jak to tak on sobie z taką niską, przeciętną dziewuchą gawędzi, zamiast padać z zachwytu przed wymodelowanymi kwasem hialuronowym mikrocząsteczkowym, ale akurat rozmiar L, a który wybuliła swoją trzymiesięczną wypłatę w nagrodę za przybijanie stempli pocztowych na poczcie za rogiem.
- Ciszej, bo ktoś jeszcze usłyszy - syknął niby wystraszony, choć w rzeczywistości reszta personelu darzyła go jakimś niewytłumaczalnym respektem, który nie pozwoliłby im na donos z tak błahego powodu. W dodatku - niech rzuci kamieniem ten, kto nie jest bez winy. - Zostawiłem Ci trochę, wiesz, w razie jakbyś przez to pranie nie zdążyła też zębów umyć. A co się działo wcześniej? Hm, chyba nie chcę znać odpowiedzi - zatrząsł się śmiechem iście demonicznym, klepnąwszy w blat, robiąc miejsce obok siebie żeby Charlie mogła wreszcie przejść na drugą stronę barykady.
-
Odetchnęła ciężko, trochę obrażona za jego śmiech. Nie wierzył jej! I dlaczego tak uparł się na jej bluzkę? Jak każda inna: biała, przylegająca do chuderlawego ciałka i gdzieś uwypuklająca mierne piersiątka. Może pachniała Harperem? Na pewno jeszcze dnia wczorajszego była świeża. Wzruszyła ramionami tylko, gładząc materiał na brzuchu.
- No jak to komu? W przeciwieństwie do ciebie, ja mam chłopaka. Harper. I jeszcze zobaczysz, będzie moim mężem. I będę jeszcze przychodzić do tego baru z dzieciakiem, wróżę sobie taką przyszłość. Będziesz ojcem chrzestnym, co ty na to? – Zdecydowanie zaczęła gadać od rzeczy i to zanim przemyślała wszystko dobrze. Naprawdę bała się przesłuchania w świetle słabych świateł barowych albo zapleczowych. Chciała jednak, aby był świadomy, że nie jest jakąś tam człapą, której nikt nie chce. Bo chce! Harper ją jeszcze chciał! Może to też ten młody, gówniarski wiek pchał ją do chwalenia się, że seks nie jest jej obcy. Albo chciała zaimponować Milesowi, jako starszemu? To też możliwe. Jakaś malutka cząstka chciała, żeby był o nią zazdrosny. Dlaczego? Tego już nie wiedziała sama.
Tym razem to ona parsknęła śmiechem na jego wytłumaczenie, przechodząc na drugą stronę, bliżej niego. Dama w kącie obrzuciła Charlie dziwnym spojrzeniem, jakby karcącym. No tak, bohaterów wojennych nie powinno się wyśmiewać. Ona już to doskonale wiedziała, dzięki ojcu. Tymczasem Charlie oparła się dłońmi o tors Milesa i twarz ukryła w ramieniu, robiąc się czerwona ze śmiechu. Kręciła wciąż lekko głową przeczącą jakby mówiła niemożliwe! Otarła w końcu łzy i westchnęła ciężko, jak to robią babcie po wyczerpującym wejściu po schodach na czwarte piętro.
- Dzięki, doceniam to – chwyciła koszyczek ze świeżymi nachosami, od razu zaczynając jeść. Wyjątkowo była głodna, ale rzeczywiście nie zdążyła nic złapać przed wyjściem. Gdyby wstąpiła do sklepu po jedzenie, spóźniłaby się jeszcze bardziej, a nie chciała denerwować Kapitana tego okrętu. Nie, tu nie mowa o Niemcu. - I tak bym nic ci nie powiedziała. Startowałeś wczoraj do tej laski z piękną torebką od Coco Channel. Udało ci się zaliczyć w końcu? – wypchana gęba nachosami serowymi wcale nie przeszkadzała jej w mówieniu. Starała się tylko nie uśmiechać szerzej, bo ledwo panowała nad wszystkim – jeszcze chwila, a trochę wyleci z buzi na jej wczorajszą bluzkę!
Miała nadzieję, że poprzedniego wieczoru udało mu się coś podziałać, bo dzisiaj to kolej Charlie grzania kanapy u Milesa.
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes
-
Próbował zachowywać powagę. Naprawdę się starał, ale im mocniej jej usta się wydymały w grymasie bezbrzeżnej obrazy, a bluzka falowała złowieszczo w miejscu, w którym wzrok zawiesza się czasem na zbyt długo (nawet u niego!), nie mógł powstrzymać kolejnych parsknięć.
- Jeśli to miała być obraza, to Ci nie wyszła. Jak ja bym z chłopakiem u boku wyglądał, Everett? Chociaż akurat taki jak Twój jeszcze by uszedł, biustonosz by się wypchało, usta pomalowało - mruknął, cofając się o krok w razie gdyby po przetrawieniu złośliwy komentarz rozjuszył na dobre jego młodą przyjaciółkę i zamachnęłaby się w ciosie śmiertelnym, a Miles nie chciał przecież żeby krzywda jej się stała, bo jak taka mała piąstka zderzy się z jego torsem, był bardziej niż pewien, że nie skończy się to dobrze.
- Ojcem chrzestnym? - mruknął sceptycznie, oceniwszy krótko, że młoda rozum postradała, ślub już planując, a wiadomo przecież co facetom w tym wieku chodzi po głowie. Zwłaszcza pseudo artystom. - Och, Ojcem Chrzestnym - odezwał się don Milo Corleone, kiwnąwszy głową z aprobatą. Na taką propozycję mógł przystać. Wszak już teraz był hersztem barowej bandy, postrachem chuderlawych kmiotków, co za dużo wypili i zaczepiać dziewczęta zaczynali, co niechętne na nowe przyjaźnie były. Daninę też dostawał w postaci tipów, nachosów, ciasta co Babs mu co dwa tygodnie przynosiła w nadziei na to, że kiedyś zostanie jej mężem, a czego nie dostawał - odbierał sam. Na przykład ten alkohol, po który zaraz z Charlie sięgną.
- Co Cie śmieszy? - burknął zażenowany nagłą zmianą trajektorii biegu, którą zaplanował w sposób zgoła inny, bo to ona miała tą zawstydzoną zostać, a nie on, w krwi wrogów ubrudzony, boski pomazaniec, Miles wybrany. Już nawet dama w kącie nie patrzyła na niego tak jak wcześniej, a jej podziw nieco przygasł, choć może to nie kwestia dowcipu, a po prostu Charlie z rękoma wspartymi na jego torsie, która wyglądała jakby zaraz miała pęknąć.
- Ach, ona? - musiał chwilę przetrawić co do niego mówiła i znacznie dłużej mu to zajęło niż jej pochłonięcie fury nachosów. Przypomniał sobie. Konski kucyk upięty wysoko na czubku głowy, twarz nieco dziecięca, świeża i do bólu niewinna, ale i ta torebka co krzyczała, że prezentem od bogatego sponsora jest. - Nie nadawaliśmy na tych samych falach - skrzywił się zniesmaczony, przywołując przed oczy nieudolną próbę rozmowy z golddiggerką, która na niewiele tematów wypowiedzieć się potrafiła o ile nie był to nowy singiel Britney Spears albo chylący się ku rozpadowi związek Jennifer i Brada. Miles miał pewne granice i nawet upojna noc nie była czymś dla czego byłby w stanie się tak niesamowicie poświęcić.
- Czy Ty w ogóle nie zjadłaś śniadania, a na pranie facetowi czas znalazłaś? - spojrzał na nią karcąco i palcem wytknął stosik okruszków, który przyozdobił jej dekolt.
-
Powinna spisać wszelkie historie powstałe o tej rodzinie.
Karin i Helga już na zawsze pozostaną w sercu Charlie. Były to lepsze sceny niż słaby podryw Milesa na zbyt bogate kobiety, samotne i za bardzo napalone na kogokolwiek. W porządku, Charlie również przyłapywała się, że wzdycha na widok Milesa, ale to robiła k a ż d a kobieta chociaż raz w jego towarzystwie. Nic dziwnego, że jego wewnętrzny Casanova działał w najbardziej sprzyjającym miejscu dla samotnych kobiet. Były zdecydowanie lepsze niż pijani mężczyźni, zakładający się który pierwszy klepnie w pośladek młodą barmankę. Wtedy ratowała się Milesem, zazwyczaj.
- Booooże! Widzisz i nie grzmisz! – wzniosła oczy ku górze z ciężkim westchnieniem, by po chwili rzucić nachosem w Milesa. Zauważyła, że zawiesił wzrok tam, gdzie nie powinien. Przez ułamek sekundy pomyślała, by rzeczywiście jej pięść spotkała się z jego torsem; ot, zwykły kuksaniec, całkiem leciutki. W ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że wcale nie jest taki chuderlawy, więc i sześciopak (tym razem nie piwny) ma uformowany. Podeszła zaraz znów do niego, podciągając na chwilę jego bluzkę ku górze, by upewnić się, że wciąż nie ma szans na dowalenie mu za słaby żart. Traktowała swój związek poważnie, a on naśmiewał się. Westchnęła ciężko. - Wkurzasz mnie – mruknęła obrażalsko. Taki z niego don Milo Corleone jak z niej Elżbieta II. Żaden. Śmieszny jakiś stwór, co nawet roli nie potrafi odegrać.
Może sądził, że wszystko zmyśla? Cóż, rzeczywiście, nie przychodziłaby do baru z dzieckiem w chuście, bo pewnie zapłakałaby się, że nie może już więcej pić z Milesem. Ale ślub? Wszystko zapowiadało, że spędzi z Harper-Jackiem resztę swojego słabo-kolorowego życia. I nikt jej nie powstrzyma od tych marzeń, co w plany powoli się przeobrażają.
- Nic, nic, kochanie – odparła tylko siląc się na względną powagę i spokój, po czym zerknęła jeszcze raz na kobiecie w kącie znacząco. A ona nie jest dla ciebie dobra – powiedziała bezgłośnie, mając nadzieję, że ją zrozumie. W końcu (często) rozumieli się bez słów! Kobieta odpuściła. I całe szczęście, bo Charlie obawiała się, że w ruch pójdą pięści i jakieś bitwy w strojach kąpielowych w kisielu truskawkowym. Ciekawe komu kibicowałby Miles. Czy byłby w stanie robić cokolwiek?
Nalała sobie trochę piwa do szklanki, bo jednak kran był bliżej niż zaplecze, na którym była woda. Musiała popić ostry sos nachosów, który aż wypalił jej całe podniebienie i przełyk. Pochyliła się nieco, by nie oblać swojej (wczorajszej) bluzki; z brody jej kapało aż na biust, ale nie panowała nad tym. Nigdy nie przyswoiła sobie, że ten sos jest aż tak ostry! Wytarła buzie wierzchem dłoni i pokiwała głową na słowa Milesa.
- Też tak sądzę. Kiedy się zorientowałeś? Trochę wyglądała jakby pod spódniczką miała małego fiutka, ale… ja nic nie mówię – wzruszyła ramionami i wykrzywiła usta, jakby była znawczynią takich fałszywych kobiet. Przyglądała się im wtedy długo, badając sytuację i właściwie źle nie wyglądała, ale tak sądziła, że Miles koniec końców – przepraszam – nie porucha. Za Britney jednak w głębi serca im kibicowała.
Pokręciła energicznie głową, przechodząc na zaplecze. Tam ściągnęła bluzkę i nachyliła się nad torebką, by wygrzebać spośród miliona niepotrzebnych rzeczy świeży podkoszulek. Rano nie miała czasu na takie poszukiwania. Chwilę jej to zajęło, gdy zaczęła wyjmować po kolei ładowarkę, słuchawki, odtwarzacz muzyki, pomadkę i wiele, wiele innych gratów.
- Zrobiłam to specjalnie, żebyśmy mieli o czym porozmawiać! - krzyknęła z zaplecza, zaraz dodając bardziej do siebie: - I żebyś pogapił mi się na cycki, zboku.
Choć teraz miał najlepszą okazję zerknąć w kobiecy, pół-nagi dekolt, gdy przycupnęła na ławce w samym czarnym biustonoszu, bo uparcie szukała innej bluzki.
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes
-
Miles zaś, Milo kochany, na Charlie łypał pożądliwie jedynie gdy ściemniać się zaczynało i alkoholu przelało się trochę, ale nie dlatego, że nieatrakcyjna była (nic z tych rzeczy!), jak siostrzyczkę po prostu traktował ją, tylko gdzieś bliżej północy granice się zacierały i Helga jakby realniejsza się stawała, w ciało młodej barmanki wchodziła i nęciła wewnętrznego Karina, co by tą ręką raz jeszcze o stół raczył przyłożyć.
Ach no i zwierz się w nim budził również, gdy ten łysy, czy brzuchaty, we dwójkę w komitywę pójść postanawiali i Charlie pieniążkiem, monetą nędzną w dekolt celowali. Zanim jeden z drugim w ogóle łuk zatoczyć zdążyli, co by dłonią się z pośladkiem zderzyć w kolizji, już Miles na scenę wkraczał i wyjaśniał oboje. Czasem bywały przypadki odosobnione, że wśród szajki takiej kumpli nowych zdobywał i kielichy walili jeden za drugim, a potem zamiast pieniądze liczyć po zamkniętej zmianie, to pieniążkiem okrągłym w dekolt Charlie celował, przykład ze starszych, wprawionych w boju biorąc.
Spojrzał na nią zdezorientowany i role się zamieniły, Everett za myśliwego obsadzając, gdy ta koszulkę jego uniosła i okiem krytycznym w górę, w dół i raz jeszcze górę skanować go zaczęła. A czemu to służyć miało? No sam nie wiedział chłopak, ani zdegustowana pani przy stoliku, co scenę tą od samego początku obserwowała.
- To dziwnie ten wkurw okazujesz. Każdego na kogo się zdenerwujesz rozbierasz? - a może to tak właśnie ten dziwny związek z przepiórkiem się wykluł. Bo niechcący na Charlie kawę wylał czy coś, a ta od razu do negliżu przeszła. Ale czy to oznaką było, że i on powinien mieć się na baczności? Skoro ta kokietka mała już plany na przyszłość snuje to...
Szturchnął ją.
Ot, żeby sobie przestała suknię ślubną wyobrażać.
Ale ona przestała i już myśli czym innym zajęła. Tą panią co zniesmaczona wciąż siedziała. ZDE-GUS-TO-WA-NA. I Miles rozumiał co Charlie spojrzenie mówiło. Bacz pan na życie swoje. Głową pokiwał i skrzywił się lekko, nim nachylił nad jej uchem i policzek przy policzku, milimetr zaledwie ich dzielił, szeptem zaczął mówić.
- Znów się brudzisz Charlie - oddechem nasączonym piwem porannym ucho jej owionął i policzek przy okazji, a wyznawszy jej tajemnicę poliszynela odsunął się już dostatecznie daleko, by podziwiać ogrom zniszczeń zasianych tą jedną, prostą czynnością - piciem z kranu.
- Fuj, Everett - skrzywił się z niesmakiem, słysząc jakie głupoty wygadywała, bo co jak co, ale Miles MacCarthy miał wbudowany wewnętrzny radar, tajemną super moc, którą posiadł przy narodzinach i wykrywał wszystkie fiutki pod spódniczkami, zanim zdołał w nie zajrzeć. A przynajmniej do tej pory na takich zasadach to działało. - Zresztą... Nawet jakby tego fiutka miała, to chociaż mógłbym wymienić z nią więcej niż parę zdań, ale rozumem nie grzeszyła, ani zamilknąć nie chciała, a wiesz dobrze, że niemowy to najlepszy sort - dokończył, gdy ginęła na zapleczu. Nie szukał związku, dobrze mu samemu było, a i rozmawiać niepotrzebnie nie lubił, bo po co? Jeszcze więź by się jakaś narodziła i co z tym fantem począć?
- A wzięłaś lupę ze sobą chociaż żebym na te cycki się mógł pogapić? - skomentował złośliwie, bo toż nie wypił wystarczająco jeszcze, by knypka inaczej niż jak siostrę doszytą nicią krzywą traktować.
-
Ten dzień właśnie kolejną okazją miał się stać do rozwiązania umowy w trybie natychmiastowym. A może właśnie zaprzestanie zabawy w Helgę i Karina oznaczało definitywny koniec? Wiedziała, że traktuje ją jak siostrę; zresztą dla niej Miles był bratem. Zwłaszcza ostatnio, gdy Bastian wolał wybywać z Phoenix. W gruncie rzeczy więcej czasu spędzała z MacCarthym niż bratem z krwi i nazwiska. Nie widziała jednak tego spojrzenia pożądliwego, gdy bar się zamykał (albo i nie), a oni chlali coraz więcej i więcej. Może, gdyby starsza była i w związku z Dwellerem nie tkwiła, startowałaby do Milesa – a tak? Nie czuła potrzeby.
Poklepała go po torsie, rozbawiona do reszty i pokręciła głową. Nie rozbierała mężczyzn ot tak, zazwyczaj. Och, nie mogła się oprzeć, by spojrzeć na piękne mięśnie MacCarthy’ego i podrażnić się z nim chwilę. Też stać ją było na gierkę, choć może nie wyglądała na taką dziewczynkę. I choć nie rzucała pieniążkiem w dekolt Milesa, bo takiegoż przecież nie miał, to odgrywała się innym zachowaniem, równie denerwującym. Po pysku mu dała od czasu do czasu, by wziął się w garść, a raz nawet przypadkiem z tacy zsunął się kufel z piwem prosto na Milesa. Typowe reakcje siostry młodszej miała, których nigdy na Bastianie nie wypróbowała. Oko za oko, kochany.
- Tak, każdego rozbieram. To taka próba czy będziesz mógł być moim mężem i powiem ci, że naprawdę nieźle zareagowałeś na mój wkurw. Muszę powiedzieć tacie, że mam kolejnego pana na potencjalnego męża, ucieszy się – powiedziała z uśmiechem, szerokim i promiennym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Po jej zdenerwowaniu już śladu nie było. Może to wszystko zawdzięczała kobiecie, coraz bardziej zdegustowanej ich zachowaniem? Charlie bawiła się naprawdę świetnie.
Nawet ten ostry sos nachosów nie był w stanie zniszczyć jej wspaniałego humoru. Nie mogła jedynie zapić ostrości, która z kolejnym łykiem paliła ją jakby bardziej. Jej policzki przybrały brunatnego odcienia, a z kanalików łezki poleciały ciurkiem. Sos ten zakazany być powinien, jak ich przekomarzanki nieodpowiednie dla uszu przypadkowych klientów. Wstrzymała oddech na chwilę, gdy był tak blisko. Czuła jego ciepło, wyobrażając sobie mimowolnie zapach Milesa (perfum? potu? mydła może pomieszanego z wonią chmielu?) i aż oczy przymknęła, by skupić się na swoim oddechu. Otworzyła je szybko, by nie zdążył zauważyć jej chwili słabości. Odchrząknęła, odsuwając go od siebie szybko, właściwie pomagając mu w zachowaniu bezpiecznej odległości.
- Czuję, głupku – mruknęła jedynie, speszona swoją reakcją. Niecodzienną, dziwną wręcz. Nie powinna mieć miejsca. Sos przysłonił jej racjonalne myślenie, z pewnością. Chwyciła papier z blatu i wytarła buzię, ruszając na zaplecze czym prędzej.
Roześmiała się głośno na jego słowa i pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Ta, Miles MacCarthy i rozmowy, dobre, dobre! Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. MacCarthy co z nikim nie rozmawia, nagle mu się gadać zachciało. Z niemową nie da się gadać, kochanieńki! – po słowotoku skierowanego w eter, ostatnie zdanie powiedziała głośniej już do Milesa.
Z torby wyjęła w końcu czystą bluzkę, ale najpierw przetarła papierem mokre ślady po piwie. I już miała ubierać świeżą koszulkę, gdy Miles rzucił swoją uwagą dotyczącą jej kompleksu. Wszystko mogła znieść, tylko nie swoje małe piersi. Zdzieliła go koszulką po ramieniu i odwróciła się tyłem, tym razem kompletnie dotknięta. Ubrała się, a następnie wyminęła Milesa i za barem już założyła nerkę, w której trzymała pieniądze na zmianie. Od razu obsłużyła też klienta, młodego chłopaka, który pewnie czekał na swoją ekipę. Wyjątkowo poddała się złym emocjom, uznając żart MacCarthy’ego za mało śmieszny i łza pojedyncza spłynęła po jej policzku, już niestety nie przez ostrość sosu.
- Nie odzywaj się do mnie. Nawet na mnie nie patrz. Idź, trzeba policzyć ile butelek mamy tej whisky z koalą. Zejdź mi z oczu, głupku - rzuciła w stronę Milesa, gdy przechodziła obok, by sięgnąć koszyczek z nachosami dla klienta.
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes
-
MacCarthy mimo postury, spojrzenia buńczucznego, zjednywać sobie ludzi potrafił. Czy to blondynki długonogie, piegowate dziewuchy w okularach, karki co za dużo wypiły, czy rodzice nawet. A z tymi szło mu nienagannie dobrze.
Może gdyby zjawili się któregoś dnia pięknego, odmieniliby losy tragedii nieuniknionej, Charlie na oczy by przejrzała i on nawet na chwilę ujrzałby w niej kogoś innego niż substytut siostry, której nigdy nie miał.
I trzeba było zauważyć, że gdyby taką posiadł na stałe, jak gangrena zatrułaby mu życie, to niby pod pretekstem włosów przycięcia, goląc je na zero albo w ramach obiadu rodzinnego, ot niby niechcący wychyliłaby do jego porcji całą zawartość słoika z ostrym chilli. Znał je zagrywki i choć nigdy się za nie w takim samym stopniu nie odpłacił to nadrabiał od czasu do czasu albo i nawet z częstotliwością "raz na kwadrans" docinkami złośliwymi, raz lepszymi, raz gorszymi.
- To nie wiem czy nie powinnaś rewiru zmienić, skoro sondujesz tak potencjalnych kandydatów na męża. Tatuś na pewno się ucieszy, jak mu spostrzeżenia z obserwacji przekażesz - żartem niesmacznym się zrewanżował, poklepawszy ją po ramionku chudziutkim. Zdawał sobie sprawę, że nie miał szans stanąć z Charlie na ślubnym kobiercu. Do tego musiałby najpierw na dietę głodową przejść i co najmniej przez dwa miesiące w bezruchu poleżeć by zaniku mięśni się nabawić. Wtedy może i rzeczywiście zapiałaby z zachwytu na jego widok. Och, i jeszcze smętne piosenki śpiewać winien, czy coś w ten deseń o ile dobrze z jej paplaniny zapamiętał, bo gdy temat Harpera-Jacka się pojawiał, Miles aktywował w głowie przełącznik, który w magiczny sposób potrafił go przenieść gdzieś hen daleko poza teren baru.
- Boże, ja to czasami mam wrażenie, że Ty to jeszcze z pieluch nie wyrosłaś - skwitował tą niebywale wesołą scenkę, podczas gdy Charlie przybierała barwy piwonii, a twarz jej napęczniała nieco i od łez się zabłyszczała. Skaranie boskie z nią! Ale to miłe były chwile, takie których za nic by nie oddał, bo z nikim takiego ubawu nie miał, jak z nią właśnie na tych zmianach. Może gdyby do zespołu nigdy nie dołączyła, wtedy rzeczywiście podjąłby się zmiany pracy, a tak... Jeszcze miał na to czas.
- Słuchaj, bo jak już mam rozmawiać to z kimś kto nie przyprawi mnie o ból głowy i jakiś wewnętrzny regres, po którym nie odezwę się już nigdy więcej do nikogo. Nawet do Ciebie - skwitował prychnięciem, podążając za nią na zaplecze. Dopiero gdy odwróciła się na pięcie z oczami błyszczącymi od łez, zmroziło go nieco. Nie takiej reakcji się spodziewał po Charlie. Charlie walecznej, co zawsze potrafiła się odgryźć, a ciętego języka mógł pozazdrościć jej niemalże każdy na sali.
Znów za nią podreptał, powoli kroki stawiając, bo przecież jego jeden to prawie jak jej trzy. Niemożliwe, że tak ją zabolał ten niewinny przytyk. Oczy rozszerzyły mu się, a mina zastygła na całą wieczność w niezrozumieniu do kobiet. Pokręcił głową, oparłszy się o blat, czekając aż wróci z powrotem do baru.
- Nie mamy whisky z koalą - skwitował krótko, wciąż badając emocje na jej twarzy, ale nie dało się wyczytać nic oprócz tego, że w tej chwili szczerze go nienawidziła. - No ej, nie mów, że się za to obraziłaś - wybąkał niepewnie, łapiąc ją za nadgarstki i przyciągając do klatki piersiowej Milesowej, tak żeby nagle mu w popłochu nie uciekła albo co gorsza, w twarz nie dała.
-
Problem polegał na tym, że MacCarthy był dla niej bardziej jak brat niż potencjalny mąż. Nie umknęła jej jedno to, że jest bardzo przystojny. Kto wie, może gdyby wszystko potoczyłoby się inaczej, spostrzegałaby go jako obiekt westchnień, a nie obrzydzenia, bo w końcu do brata się nie wzdycha. Charlie właściwie nigdy nie wzdychała do nikogo. Dopiero Harper-Jack był jej pierwszym chłopakiem i szczerze mówiąc, sądziła, że ostatnim. W przeciwieństwie do Milesa, nie zjednywała sobie ludzi. Zawsze była wycofana i wyciszona, a uaktywniała się dopiero przy MacCarthym. Może to kwestia wychowania? A może tego, że nie zawsze miała przy sobie dostatecznie zaufanych ludzi.
Dobrze więc, że czuli się przy sobie jak rodzeństwo. Już czuła, że to najwyższa pora na podcięcie jego loczków, bo do oka mu wpadały co chwilę. A gdyby była pełnoprawnym członkiem rodziny MacCarthych, do tatuaży sty by go zaprowadziła i kazała (oczywiście po kryjomu) swoje imię wytatuować, żaden skrót, a Charlotte. W miejscu takim widocznym, by odstraszał inne kobiety albo kazał opowiadać zmyślone historie, takie łzawe i bez happy endu.
- Niee, najchętniej trzymałby mnie pod kloszem albo w zakonie – mruknęła już przybita, bo nawet swój związek ukrywała przed rodzicami na początku. Możliwe jednak, że Miles przypadłby ojcu bardziej do gustu. Był męski, z barami jak mężczyzna, a nie chuderlawy jak Dweller i w dodatku artysta. Artyści są podobno najgorszym sortem, co to nie szanują monogamicznych związków. Wolała nie upewniać się za szybko, zresztą nie wierzyła w to, ale czuła, że nawet status pieniężny rodziny jej chłopaka był niewystarczający. Pieniądze to nie wszystko.
Wycelowała w niego kilka nachosów i rzuciła z impetem, ale nie zła, a raczej rozbawiona całą sytuacją. Do oczu wciąż przykładała papier jakby miał coś pomóc. Kaszlała też wciąż, bo sos drażnił jej gardło. Zawstydziła się trochę, bo z pewnością wyglądała fatalnie, skoro nawet nosem wychodziła ta ostrość sosu. Pracowała tu już tyle tygodni, a wciąż nabierała się na to samo! Zawsze wierzyła, że sos jest całkiem łagodny.
- Nie odezwałbyś się do mnie już nigdy? Naprawdę? – zapytała z nadzieją i westchnęła, zerkając na Milesa, już nie siejąc łez rozpaczy po głupiutkim błędzie. Wkrótce rozpłakała się, ale już nad inną kwestią, ważniejszą dla niej i poważniejszą. Nie każdego Bóg stworzył jako idealny przykład kobiety, który pochwalić może się piersiami, tyłkiem i zgrabnymi udami. Ona była chuda z natury, ale też jej niejadztwo miało na to spory wpływ. Często wolała głodować niż zjeść cokolwiek, co przyprawia ją o mdłości. A w ciąży na pewno nie była.
Łypała na niego spode łba, niezadowolona, że chodzi tak za nią. Nie zamierzała mu wybaczać, bo uraził ją do żywego. Zwłaszcza, że liczyła się z jego zdaniem (zazwyczaj), no i był starszy, więc miał więcej doświadczenia. Swoim żartem zmiażdżył resztki poczucia pewności siebie Charlie Everett.
- Mamy! – wydarła się, nie kontrolując swoich emocji, a na sali zapanowała cisza na ułamek sekundy. Ludzie jednak zaraz znów pogrążyli się w rozmowach, a Charlie odwróciła się do Milesa plecami, pociągając nosem. Ramiona jej drżały od żalu jaki przytłoczył ją chwilę temu. Wzbraniała się przed zbliżeniem do niego. Uraził ją. Nie chciała być blisko niego. Mimo to, gdy przyciągnął ją do siebie, oparła policzek na jego piersi. Nie obejmowała go, unieruchomiona, ale za to rozpłakała się jeszcze bardziej pod wpływem czułości. – T-to… nie moja wina, że… że nie mam… dużych… ale on m-mnie… kocha i… gdybyś był… moim chłopakiem… t-to też byś mnie… kochał bez dużych… piersi, więc… jestem na ciebie… poważnie obrażona – wyszlochała w jego tors, koszulkę mocząc własnymi, słonymi łzami. Och, Milesie MacCarthy, nabroiłeś. - Powinnam kopnąć cię... w te MAŁE jaja!
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes