WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[ 4 ] Kiedy Elena wróciła do domu po ciężkim dyżurze, postanowiła udać się na krótką przebieżkę. Potrzebowała chwili relaksu i czuła potrzebę, żeby rozładować stres. Ostatnie dni nie były dla niej łatwe. W szpitalu niemal nieustannie coś się działo. W dodatku jej randka, która miała stanowić pewnego rodzaju odskocznię, okazała się kompletną katastrofą. Darwin znów skutecznie podniósł jej ciśnienie. Finalnie stanęło na tym, że Elena z przytupem opuściła restaurację, wcześniej płacąc za kolację. O dziwo, Darwin dał jej spokój i po tym pamiętnym wieczorze nie próbował się z nią kontaktować. Taki obrót spraw bardzo jej pasował. Nareszcie miała święty spokój i mogła wrócić do swojego nudnego życia.
Gdy kończyła swój bieg, niespodziewanie została przez kogoś zaatakowana. Była bez szans, ponieważ napastnik zaszedł ją od tyłu, a sama miała w uszach słuchawki. Głośna muzyka sprawiła, że nie dochodziły do niej dźwięki z zewnątrz. Usiłowała walczyć, ale przy rosłym mężczyźnie miała niewielkie szanse. Gdyby nie Darwin z pewnością marnie by skończyła. Kiedy jej oprawca mu się wyrwał, od razu zaczął uciekać. Wcześniej jednak kilkukrotnie przywalił Darwinowi w twarz.
— Zaczynam myśleć, że naprawdę profesjonalnie zajmujesz się ratowaniem niewiast — rzuciła z rozbawieniem i ruszyła w jego stronę. Nie było jej do śmiechu, lecz usiłowała jakoś rozluźnić atmosferę. — Wszystko w porządku? Trochę oberwałeś — stwierdziła i przysunęła się do niego, aby uważnie obejrzeć jego twarz. — Będziesz żył, ale przez kilka dni będziesz chodził z podbitym okiem. Swoją drogą to niesamowite, że znów się spotykamy i to w takich okolicznościach — stwierdziła i ujęła jego dłoń tak, żeby ją też dokładnie obejrzeć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Oberwał, ale nieszczególnie się tym przejął – nie był to pierwszy raz, kiedy Darwin oberwał i zapewne nie był również ostatni. Johnson wiedział, że w jego zawodzie jest to niemal dorozumiane. Oczywiście jego zawód wcale nie zakładał ratowania pięknych dam z opresji, jednak nie znosił gdy ktoś słabszy cierpiał. Już w szkole zwykle wstawiał się za słabszymi, kiedy byli gnębieni przez osiłków z drużyn sportowych. Słysząc znajomy głos, westchnął cicho i rozmasował lekko szczękę. Z pewnością poczuł w ustach metaliczny smak krwi – napastnik rozciął mu wargę. Uśmiechnął się lekko, jednak skrzywił zaraz, bo jednak trochę zabolało.
– Zdarza mi się. Nie ma za co, swoją drogą – wywrócił oczami. Czuł też, że lekko zaczynało puchnąć mu oko, ale miał dość wysoki próg bólu. Wiedział, że opuchlizna się zmniejszy, kiedy tylko przyłoży do oka jakiś zimny okład.
– Spokojnie, miewałem gorszych przeciwników – puścił jej oczko, by spojrzeć na nią z troską. – A ty? Zrobił ci coś? Wszystko okej? – uniósł brwi, chociaż oczywiście zaraz je opuścił z cichym jęknięciem. Musiał teraz dobrze kontrolować swoją mimikę, żeby nie cierpieć zbyt mocno. Spojrzał na kobietę i pokiwał powoli głową.
– Miałaś szczęście, że akurat byłem w okolicy. Cholera wie, jak to się mogło skończyć. Czy na Florydzie was nie uczą, że niebezpiecznie jest wychodzić po zmroku? – w jego głosie było słychać delikatne rozbawienie, ale jednak wiadomo było, że niestety dla kobiet po zmroku na ulicach nie było bezpiecznie. I jakkolwiek Darwin chciał to zmienić, tak nie mógł. – Och, czyli będę mógł wyrywać na podbite oko i mówić, że byłem twoim bohaterem? – spytał z rozbawieniem, zerkając w ciemne oczy kobiety.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może i Darwin nie był kimś, kogo znała na wylot, ale po ostatnich wydarzeniach podejrzewała, że mężczyzna jeszcze nie raz i nie dwa wda się w jakąś bójkę. Johnson zdecydowanie sprawiał wrażenie osoby, która przyciągała do siebie kłopoty. Elena musiała przyznać, że miała to swój urok, aczkolwiek sama nigdy nie chciała stać się dziewczyną gangstera. Marzyła o związku z kimś miłym, z kimś kto doskonale rozumiałby jej potrzeby. Brunetka faktycznie miała w sobie coś z niepoprawnej romantyczki i wcale się tego nie wstydziła. W końcu dlaczego miałaby kogoś przepraszać za to, kim była?
— Nic mi nie jest. Gdybym miała gaz pieprzowy, sama dałabym sobie radę — przyznała i delikatnie zmarszczyła brwi. Zazwyczaj była przygotowana na każdą ewentualność, ale kiedy chodziła biegać nie nosiła ze sobą torebki. Elena lubiła spędzać wolny czas na świeżym powietrzu. Kiedy biegała lub spacerowała, wyrzucała z siebie negatywne emocje, których ostatnio miała w nadmiarze.
— Bardzo śmieszne, naprawdę. Zazwyczaj nie chodzę sama po zmroku albo zabieram gaz pieprzowy, ale dziś miałam ochotę na przebieżkę. Wiesz, trzeba dbać o formę — rzuciła i przewróciła oczyma. Doskonale wiedziała, że chodzenie po zmroku było niebezpieczne. Ten fakt zawsze okropnie ją irytował. Nie rozumiała, dlaczego wielu facetów było takimi dzbanami.
— Jeśli to sprawi, że poczujesz się dowartościowany, to pozwalam — odparła nieco ironicznie i ukradkiem spojrzała mu w oczy, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Musiała przyznać, że całkiem lubiła ich potyczki słowne. Darwin stanowił naprawdę godnego przeciwnika. — Twoja ręka nie wygląda najlepiej, mieszkam w okolicy. Mogę zorganizować Ci jakąś mrożonkę — rzuciła nieco niespodziewanie. Stwierdziła, że choć w taki sposób zdoła odwdzięczyć mu się za pomoc

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Darwin uważał, że miał sporo asów w rękawie. Faktycznie, bić się musiał często, bo jednak mimo bycia poważnym biznesmenem w interesach dopuszczano mordobicie, gdy coś szło nie tak. On z tym żył i zupełnie szczerze nie miał nic przeciw, uważał to za całkiem fajny trening. Co zaś się tyczyło marzeń Eleny, to skąd pomysł, że gangster nie mógł być miły? Albo że nie mógł rozumieć jej potrzeb? Darwin w gruncie rzeczy nie był typowym gangsterem, ale jednocześnie trochę nim był. Skomplikowana kwestia, nic nie poradzisz! Charakterystyka jego zawodu idealnie się w to określenie dopasowywała, ale jego charakter? Cóż, niezupełnie.
– A gdybym miał długie złote włosy i mieszkał w zaklętej wieży to byłbym Roszpunką – stwierdził z ironią, wzruszając ramionami. Miała szczęście, że się akurat napatoczył akurat w tej części miasta, bo jednak mogło być znacznie gorzej. Nie miała przy sobie gazu pieprzowego, więc nie musiała chojrakować. Zresztą, nie zamierzał jej tego wypominać.
– Ja się zupełnie nie śmieję. Jestem w tym momencie całkowicie poważny, Florydo – tak, właśnie wymyślił jej nowy przydomek, który niezwykle go bawił, biorąc pod uwagę, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta z Florydy nie pochodziła. Wywrócił teatralnie oczyma. – To zabieraj ze sobą gaz na przebieżkę – wzruszył ramionami i odetchnął mimowolnie. Nie każdy był tak szlachetny jak Darwin, ale przez fakt, że miał młodszą siostrę, chciał w nikłym stopniu uczynić ten świat trochę przyjaźniejszym miejscem dla kobiet.
– Nie potrzebuję się dowartościowywać, słonko – zaśmiał się pod nosem, ale kiedy zaproponowała, że zorganizuje mu jakąś mrożonkę, pokiwał głową. – Byłoby miło. Teraz to ty mnie ratujesz z opresji i w ogóle – uśmiechnął się lekko i puścił jej oczko.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choć nie znali się jakoś szczególnie długo, Elena uważała Darwina za naprawdę pozytywną osobę. Często się uśmiechał i żartował praktycznie w każdej sytuacji. Humor dopisywał mu nawet wtedy, kiedy szyła mu głowę na izbie przyjęć. Elena nie miała pojęcia, skąd Darwin brał tak ogromną pogodę ducha. Sama była zdecydowanie mniej optymistycznie nastawiona do życia. Szklankę widziała zazwyczaj do połowy pustą. Wynikało to z wielu czynników. Elena zawsze uważała, że wbrew wszelkim pozorom nie miała łatwego życia. Owszem, dorastała w luksusie, ale jej relacje z rodziną od zawsze były skomplikowane. Strasznie denerwował ją fakt, że jej ojciec ma każdym kroku chciał ją kontrolować.
— Widzę, że humor wciąż Ci dopisuje, to trochę niezdrowe — stwierdziła z ironicznym uśmieszkiem. Elena naprawdę nie potrafiła zrozumieć ludzi, którzy ciągle się uśmiechali. Na całe szczęście Darwin był bardziej typem śmieszka, niż przesadnego optymisty.
— Wyczuwam tu nutkę ironii. Czyżbyś dyskryminował ludzi z Florydy? Zresztą, żaden stan nie jest gorszy od Teksasu — odparła z przekonaniem. Akurat w tej kwestii miała wyrobioną bardzo silną opinie. Życie w Teksasie wydawało się jej prawdziwym koszmarem. Nie potrafiłaby znieść w swoim otoczeniu tylu mężczyzn o skrajnie prawicowych poglądach.
— Widzisz? Nie zawsze jestem małą złośnicą. Potrafię być miła i urocza, nigdy nie wiesz, co Ci się trafi — odparła przekornie, a na jej twarzy znów zawitał uśmiech. — A teraz chodź, nie będziemy tutaj tak stać — stwierdziła, a następnie żwawym krokiem ruszyła w kierunku swojego mieszkania.

/ zt.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Starszy brat.

Trzy sylaby ledwie - a więc proste to pojęcie, o wiele mniej skomplikowane niż inne, tego samego tygodnia poznane: "krokodyl", "odkurzacz", "pla-ste-li-na". Dwuczłonowe, ale to nieważne; starszy brat to określenie wprost do starannego wyuczenia w jedno popołudnie.
Gdy jest się mądrym chłopcem. I ma się (prawie) trzy latka.

Starszy brat.
Proste to, nieskomplikowane. Zależność pierwszoliniowa, niewymagająca żmudnego przedkładania rozmówcy wielostopniowych rodzinnych zależności. Z tej samej matki i tego samego ojca - prosta kreska prowadzona w prawo na jednym piętrze genealogicznego drzewa. Bez potrzeby wspinania się po wyrysowanych brązową świecówką gałązkach, bez konieczności ześlizgiwania w dół, w stronę poziomu zajmowanego przez przodków. Wychowany pod tym samym dachem.

Zapamiętać je pomógł Othello także fakt, że wyrażenie to - wśród entuzjastycznych treli i piskliwych celebracji - przedstawiono mu w odpowiednim, wyrazistym kontekście. Nie bez przyczyny. Nieprzypadkowo - choć powód radości z przywpadkiu wziął się w istocie.
Tak naprawdę wystarczyło nauczyć się jednej połówki: starszy, bo drugą już znał. Był już, przecież, bratem. Młodszym. Przez trzy lata starszą mądrzejszą, szybszą, złośliwszą, zdolniejszą, bystrzejszą wciąż sumiennie upominanym, i informowanym o tej roli za każdym razem, gdy chciała, by się jej podporządkowywał słuchał (czyli, tak po prawdzie, ciągle). Ale ten jeden wyraz - szeleszczący ciąg zlepionych ze sobą literek - wszystko odmieniał, wiele nowych pojęć obowiązków pociągając za sobą.

Bo starszy to znaczy odpowiedzialnyiejszy.
I starszy oznacza: dzielnyiejszy.
I symbolizuje, że pewnyiejszy siebie.
W końcu także: znający - na wszystkie pytania - odpowiedzi.

Othello Kingsley szybko zrozumiał też, że absolutnie nienawidzi tego określenia. Ciężaru, jakim się kładło na rachitycznych barkach. Cienia, jaki rzucało bezczelnie na jego relacje z innymi - wtedy zawsze, gdy, w szkole chociażby, rezygnować z czegoś trzeba, by tym młodszym się zająć, na hejnał matczynej reprymendy. Obowiązków płynących z decyzji, o jakiej słuszność nigdy go nawet nie pytano.
I pewnie z tej właśnie racji nigdy się z nim jakoś szczególnie nie utożsamiał.
W przejawie zaprzeczenia, uniku, wyparcia. W próbie ustanowienia autonomii tam, gdzie jej - ewi-kurwa-dentnie - nie miał (a Othello lubił autonomię). Nie wypierał się go też, wprawdzie, głową kiwając posłusznie, gdy go pytano:
O, to Ty jesteś bratem Teresy?
Ale w niczym nie przypominał wówczas pluszowego pieska osadzonego za tylną szybą samochodu, łbem w rytm podskoków auta kiwającym z takim entuzjazmem, że utrata głowy stawała się realnym ryzykiem.

Tak. Krótki ruch, pojedynczy wyrzut głowy w górę na stelażu kręgów. To ja jestem bratem Teresy.

To ja jestem starszym bratem Teresy...

Aktualnie: Zaalarmowanym jasną poświatą lejącą się z ekranu iphone'a w ciężkim mroku spowijającym wnętrze sypialni, pojedynczym piknięciem - zwiastunem kłopotów nadejścia nowej wiadomości - jak piekący policzek przerywającymi płytki, lecz stabilny sen. Wyrwanym z wygrzanej pościeli treścią smsa, kierowanym monotonnymi komunikatami telefonicznego GPSu muskającymi jaźń liźnięciami prosto z wetkniętej w ucho słuchawki.
Wciąż na probacji - czyli: prawo jazdy wetknięte do rodzicielskiego sejfu, wszystkie szafki z lekami opróżnione do cna, godzina policyjna egzekwowana wprawdzie średnio, ale nałożona nań ostentacyjnie, jak radzili w Ośrodku - Othello jechał na rowerze. Wsłuchany w instrukcje wydawane mu przez robotyczny głos; metaliczny pomruk wirujących szprych zmieniał się w miłe uchu tło.

Na pierwszy plan wybił się zgrzytliwy wizg opon i skręconych kół. Dostrzegłszy znajomą - chyba - sylwetkę majaczącą w punkcie, który nawigacja nazywała "DOCELOWYM" - Kingsley zahamował gwałtownie, ścisnąwszy palce na pałąku kierownicy.
Zwiesił nogi na ziemię, mrużąc oczy, by spojrzeniem przedrzeć się przez podbity ulicznymi neonami mrok.
- Teresa!? - zawołał, powolnymi ruchami stóp zmniejszając odległość dzielącą go od (chyba) siostry - Kurde, Teresa! To ty!?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bycie starszym rodzeństwem podobno jest trudniejsze niż wszyscy sądzą. Teresa miała ten zaszczyt, że nie musiała przejmować się absolutnie niczym. Mogła być tą młodszą, upierdliwą, nieokrzesaną dziewczynką już całe życie. I starsze rodzeństwo m u s i kochać ją, bo inaczej powie wszystko rodzicom. Wystarczający powód do miłości tej wpadki.
Wystarczająco dużo, by m u s i a ł przyjechać po wstawioną siostrę, gdzieś – nie wiadomo gdzie. Pinezkę mu przesłała, zadowolona i po prostu żyła dalej, o ile można tak nazwać schylanie się za koszem na śmieci i wyrzyganie całej marnej zawartości wczesno-obiadowej.
Nie, nie zamierzała skarżyć na starszego brata przez to, że nie przyjechał po nią autem. Liczyło się, że w ogóle zjawił się łaskawie. Teresa Goldie Kingsley uratowana. Wnuczka wielkiego Gary’ego Kingsleya, tego co wspaniale grał na skrzypcach. I talent jej uratowany. ALLELUJA! Wciąż grać będzie mogła niestety.

Bo Teresa szybko zrozumiała, że polegać może na Othello. No, oprócz tego momentu, w którym znalazł się w ośrodku, bo nie mógł jej pomagać stamtąd. To ona miała pomagać. Mimo to, wdzięczna mu była każdego dnia, począwszy od dnia przedszkola.
Zabrali jej Tamagotchi pierwszego dnia przedszkola. Była w Słoneczkach, bo samo jej drugie imię mówi przez się. Brian dopuścił się zniewagi Kingsleyów, bo miała te nowsze, lepsze Tamagotchi. I jej Puszek zdychał, a Othi uratował ich oboje: matkę i syna.
Brian dostał w pysk. Othello dostał zawieszenie na trzy dni. Teresa była najszczęśliwsza na świecie. Rodzice byli wściekli, a Yael śmiała się głośno. Ot, miłość bratersko-siostrzana i nikt nie mógł nic im zarzucić w tej kwestii.

Nie zakochała się, a raczej upiła. Zapaliła też dwa papierosy. No, może pięć. W głowie kręciło jej się, wciąż było jej niedobrze i ledwo stała na nogach. Mówiła coś alb myślała i myślała albo mówiła – nie wiedziała do końca, która kolejność miała być odpowiednia.
Nie była sobą.
Patrzyła na Teresę z góry, brzydząc jej się i śmiejąc na przemian. Bo dotknęła jakiegoś dna. Była już pijana, to potwierdzić można było alkomatem, ba, zwykłym chuchnięciem prosto w nos. Obijało jej się, a zaraz łapała ją czkawka. Była turbo-wkurwiona, że dała namówić się na picie.
I chciała więcej.
Chciała więcej Zachary’ego Prescotta i jego piersiiii-ówki. Kwestia sporna, czego pragnie bardziej. Z głowy nie mogła go sobie wybić, choć znali się zaledwie parę godzin. I już na Tinderze przesunęła go w prawo: pierwszy krok zrobiła, by on nie musiał. Pewnie zawstydzała go mocno, bo była sobą, czyli Stanowczą Teresą.

Rozłożyła ręce na widok brata, uśmiechając się szeroko. Powolnym ruchem wierzchem dłoni otarła resztki rzygowin z policzka.
- Otheeeeeeelloooooo, kochaaaaany mój braciszek – specjalnie przeciągnęła swoją mowę powitalną i zarechotała, od razu wpadając mu w ramiona i przytulając starszego brata mocno.
Oj, czknęło jej się.
Znów zaśmiała się i śmiała, dopóki nie dostała czkawki.
Dziarskim kroczkiem ruszyła w stronę auta, ale zamiast samochodu, dostrzegła dwukołowiec. Rower. Pierdolony rower. Odwróciła się w stronę Othello, marszcząc gniewnie brwi i podpierając boki dłońmi. Chwiała się, czuła to.
- Ty gupi jesteś? Jak ja niby mam wrrrrócić TYM?! Jezu Chrrrrrystee – tupnęła nogą kilka razy, zaciskając wargi gniewnie i wydarła się. – Othello! Jakbyś nie widział… ja w stanie nie jestem, by wsiąść na to.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Nie przyjechałby, gdyby nie była zrobiona. Nietrzeźwa. Pod wpływem Zachary'ego Prescotta, o czym Othello nie miał prawa jeszcze wiedzieć. Naćpana? Raczej... - analizując specyficzną pół-płynność ruchów, której zwykle nadaje ludzkim ciałom gin i wódka, ale już nie trawa albo koks - raczej nie (a przynajmniej taką Othello miał nadzieję - wystarczyło już dwoje narkomanów na ich zacny ród). Ale...
Pijana? Na bank! Wystarczyło jedno spojrzenie - osadzone na sylwetce dziewczyny, lub na wyświetlaczu telefonu - kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy Othello odczytał siostrzany SMS - by bez pudła stwierdzić, że nasza Stanowcza Tereska wcięta była w sztok.

Tak szczerze mówiąc, gdyby Othello miał pewność, że Terry sobie poradzi, nie posiliłby się na dźwignięcie chudego tyłka z domu - nadal pewnie nakurwiałby radośnie na PlayStation, albo próbował medytować (jak to miał w zwyczaju robić pod wpływem namów odwykowych guru oglądanych na tiktoku), próbując skupiać uwagę na bieżącej chwili i, tym samym, skutecznie odpędzać od siebie Głód.
  • Co?
No, jak to co. Najprostsze słowo znane wszelkiej maści nałogowcom. Siła wyższa. Większa od samego Boga. Echo dźwięczące w komorach serca każdej nocy, i przez każdy dzień. Ten, który nigdy nie zostawia człowieka samego - najwierniejszy przyjaciel, i największy wróg.
  • Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
    Głód.
Cichy, ale nieustający, nigdy-niemilknący szmer. Uporczywy szelest tkanek głodnych stanu nieważkości. Szept Potrzeby silniejszej od Rozumu, siłą wepchniętej w ciasną uprząż, z kagańcem trzeźwości wciśniętym na łeb.
Odpędzany egzorcyzmami psychoterapii, trzymany na bezpieczną odległość świadomymi sposobami radzenia sobie ze stresem, uciszany świeżo nabytymi narzędziami do tak-zwanej konstruktywnej regulacji emocji...
N i e z m o r d o w a n y.
Głód.

Dobrą - i złą zarazem - wiadomością z pewnością mógł być fakt, że nie pod wszystkimi szerokościami geograficznymi tak samo dosadnie słychać było Jego głos. Ciszej brzmiał na zajęciach na Uczelni, na spotkaniach grupy wsparcia albo wśród trzeźwych znajomych. Wzmagał się w środowisku rodzinnym - zwłaszcza gdy mijało się drzwi matczynej łazienki, z okropną świadomością, jaki arsenał psychotropów trzyma w podwieszanej szafce i w kościanej szkatule wsuniętej pod blat toaletki. Najgłośniej jednak - kurwa mać dźwięczał, zawsze, po zmroku. I - w logiczny dość sposób - w miejscach takich, jak to. Poza kręgiem jasnych świateł ulicznych latarni, w cieniu szemranych zaułków, w których każdy napotkany osobnik - pozbawiony twarzy i nazwiska (za to, najczęściej, z bogatą kartoteką) - nosił przy sobie cały wachlarz używek dostępnych za jakiś psi grosz.

Jak kurewsko nieodpowiedzialnym było - ze strony małej Terry - ściągać Othello w miejsca, jak to.
  • Czy miał jej to za złe?
    • Tak.
Czy miało to sprawić, że by po nią nie przyjechał?
  • Jezu, oczywiście, że nie.
Przytulił siostrę, wyczuwając w jej aurze (kolejne słowo z medytacyjnych materiałów w social mediach) papierosowy dym, przetrawiony alkohol i wypluwaną niedawno na chodnik żółć. Chwiała się, ale nastrój - póki co - miała chyba dobry (co oznaczało również tyle, że na jakimś etapie z pewnością nastąpić miał ZJAZD).
- Wziąłem rower, żebyś mi przypadkiem nie obrzygała tapicerki - odparł krótko, przedzierając się przez zasieki pełnej pretensji paplaniny, i czknięć - No już, Terry, nie wygłupiaj się - podtrzymał ją dokładnie w chwili, w której jej ciało zamierzało chyba wpaść na duży, przemysłowy śmietnik. Delikatnie pokierował siostrę w stronę połyskującej w ciemności rowerowej ramy (ku przerażeniu rodziców, Othello przechrzcił dwukołowiec ze Srebrnej Strzały na Złoty Strzał, żart wyborny, ale chyba tylko w jego opinii...) - Jesteś w stanie. A jeśli nie jesteś, to będziesz - zapewnił - Pamiętasz, jak jeździliśmy na rowerze u ciotki Mildred w Santa Fe? No, to teraz zrobimy to samo.
Różnica była tylko taka, że wtedy Teresa była trzeźwa.
No, i miała jakieś jedenaście lat. [/b]

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ona absolutnie pijana nie była. Chwiała się tylko trochę, w głowie jej wszystko wirowało i zaciskała usta dzielnie, by nie wyrzygać całej treści żołądka. Była jednak na tyle przytomna, że czuła wdzięczność do brata, bo przyjechał po nią, do niej. Uśmiechała się na tą myśl, choć mieszała się ona ze wspomnieniem Zachary’ego, o czym jeszcze wiedzieć nie mógł.
I Teresa odczuwała głód. Pragnęła wszystkich używek na raz. Chciała więcej tego ostrego alkoholu z piersiówki, ale też kolorowych tabletek Yael. Kupiła sobie nawet papierosy przed przyjazdem Othello i właśnie nadszedł moment, aby odpalić pierwszego. PIERWSZEGO W ŻYCIU PAPIEROSA. Wsunęła sobie cienkiego papierosa między wargi [pan w kiosku powiedział, że one tak bardzo nie śmierdzą] i wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę. Nie potrafiła jej odpalić, więc walczyła ze sobą długo, odsuwając się przy tym od brata, by nie przyszło mu do głowy gasić ogień.
Zaciągnęła się i od razu pożałowała. Ostry dym wypełnił jej płuca, zaczęła kaszleć mocno, unosząc przy tym ręce, by Othello mógł ją poklepać po pleckach jak za dawnych czasów. Jedna różnica była taka, że nie krztusiła się słodką herbatką babci, a używką.
- Kurde bele, to nie dla mnie takie bajery - wykrztusza w końcu, gdy łapie oddech i wyrzuca całego papierosa na mokrą jezdnię. Gdyby tylko wiedziała, że wracać mają dwukołowcem, dopaliłaby do końca i dała sobie kopa w głowę.
To było ponad jej siły.
Samo wspomnienie, odgrzebane z zakurzonych półek pełnych uporządkowanych kul różnych kolorów, jazdy na rowerze u ciotki Mildred w Santa Fe było dla niej trudne. Gdy już jednak obraz stał się wyraźny i pewny, roześmiała się głośno i zaczęła kręcić głową.
-Pamiętam. Ale ja nie rzygam na tapicerki, jakbyś mnie nie znał – jęknęła obrażona i dała mu kuksańca w ramię, sądziła, że mocnego, lecz było to jedynie muśnięcie. Ot, przejaw siły i odwagi Stanowczej Tereski.
Podeszła do rowera, który chwilowo opierał się na nóżce, lecz mimo to podsadziła tyłek nieco wyżej, by już wsiąść na kierownicę; dało jej to jedynie przewrócony rower i obolały pośladek. Zawyła z krótkiego przypływu bólu i wyciągnęła dłoń ku braciszkowi, usta wyginając w śmiesznej skrusze.
- Othi… Othisku, lisku mój najjjjukochańszy, weź tu siorkę podnieś, bo chyba dupa przykleiła mi się do gumy, wiesz? – Nie wierzyła, że będzie w stanie utrzymać się (albo swój pęcherz) na ramie rowera bez problemu. Już śmiała się cały czas, czując jak jej się chce siku i była blisko, by pójść za kontener ulżyć sobie. Bała się jednak, bo koty tam się lały jeszcze piętnaście minut przed przyjazdem Liska Othiska, a kotom nie można wchodzić w drogę. – A słuchaj, poznałam kogoś. Myślisz, że mnie polubił? Lisku, on właśnie do mnie mówi Terry, a nie durnie Tessa i jest w chu… jest… przystojny, po prostu. Chciałabym pójść z nim na randkę. I zobaczyć go nago. Ups, powiedziałam to na głos! – przytkała usta dłońmi, oczy robiąc duże i przerażone, ale zaraz znów ponownie śmiała się rozbawiona całą sytuacją.
Z pomocą Othello, podniosła się w końcu i wtuliła w brata, wzdychając ciężko przy tym. Pragnęła wrócić do łóżka, zasnąć, nie budzić się przez dziesięć godzin i kolejnego dnia zażyć kroplówkę z bombą witaminową, którą Othello na pewno jej zamówi, gdy rodzice pójdą do pracy.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

- Szczerze, Tess? - Tess, pożyczone z matczynego glosarium; zdrobnienie domowe, swojskie, znane, używane w ich rodzinie powszechnie - żadne tam jakieś egzotyczne, wydumane Terry, imię nadane jej przez kogoś, kto nie miał pojęcia. Jaka jest, a jaka nie jest. Co lubi, a czego nie znosi. O czym marzy, o czym śni. I czego się boi - jakie koszmary senne wyrywają ją o trzeciej nad ranem z pościeli i każą podreptać pod braterskie drzwi z nieśmiałą nadzieją, że może i on nie śpi, i trochę z nią posiedzi...?
A z drugiej strony...
- Sam już nie wiem, czy cię znam. Popatrz no na siebie... - zaczął, może trochę nieostrożnie, lecz przynajmniej szczerze. Wiedziony rozmytym impulsem, tężejącym w żyłach z każdą kolejną sekundą interakcji z siostrą. Martwił się nie tylko dlatego, że im więcej pytań w kontekście Teresy sobie zadawał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że na wiele z nich zwyczajnie nie zna odpowiedzi. Martwił się również - pewnie bardziej nawet - bo widział w niej siebie. W ruchach, jakimi zmagała się z zapalniczką, w wargach ściągniętych zaciekle dokoła papierosowego ustnika. W nieporadności, z jaką ewidentnie próbowała się zniszczyć. Jakby, do cholery, wola autodestrukcji była jakąś dziedziczną chorobą, w ich familii przenoszoną w genach - To nie ty, Tess. Zachowujesz się... - No, Othello? Jak co? Jak ty, jeszcze parę lat temu, gdy w młodzieńczej naiwności chciało się szaleństw zakosztować? Jak ty sprzed odwyku, jak ty sprzed wypadku, z czasów, w których przekonany byłeś o własnej niezniszczalności?
To prawda, Teresa była może i rozkoszna - a całe to jej spektakularne pijaństwo niegroźne, w gruncie rzeczy (miał ją odstawić do pokoju, napoić wodą i aspiryną rozpuszczoną w niewielkiej jej miarce, przykryć kocem i wytłumaczyć przed rodzicami; żadnych tragedii na ten wieczór nie planowano)... Ale skąd miał wiedzieć, co? Skąd? Tak się przecież zaczynało. Od totalnie niewinnych wybryków, które nagle przeradzały się w kwitnące uzależnienie, i najwyższej próby mizerię - Chodź po prostu do domu, dobra? Pogadamy o tym jutro - prychnął w końcu, przeczesując w pewnej irytacji przydługi ździebko kosmyk włosów (odcieniem o wiele bardziej podobnych do tych, którymi szczyciła się Yael, niż do mysiego blondu Teresy - koloru, który tylko dodatkowo odejmował jej lat).

Z rosnącym niepokojem stoickim spokojem obserwował, jak Terry zmaga się z jego Złotym Strzałem Srebrną Strzałą, usiłując dosiąść dwukołowego rumaka i lądując na tyłku obitym o zawilgocony deszczem chodnik.
  • (Powodzenia, swoją drogą, życzył obydwojgu, jeśli z równą skutecznością zamierzała dosiadać swojego nowego kochanka wybranka.)
Przewrócił oczami, ale nie miałby czelności odmówić jej pomocy - skoro i tak już pofatygował się do niej, w deszczu, przez pół jebanego miasta, i to o tej porze - więc i posłusznie chwycił jej wyciągniętą dłoń, i dźwignął dziewczynę do pozycji względnie-stojącej.
- A byłaś w podobnym stanie, gdy się poznawaliście? - spytał cierpko - Poza tym wiesz, Tess... - wdrapał się na rower za siostrą, układając stopy w paszczach pedałów, i z nieskrywanym (a wręcz może przerysowywanym...) wysiłkiem wykonał kilka pierwszych ruchów niezbędnych, by nadać pojazdowi prędkości - Nie musisz iść z nim na randkę, żeby zobaczyć go nago. Kimkolwiek jest. W zasadzie... - zipnął raz, czy dwa, pochylając się w wysiłku nad kierownicą - Nawet nie musicie się lubić, czaisz? Ale ty byś chciała...! Chciałabyś, żeby mu zależało! - żaden był z niego psycholog, lecz symptomy oczarowania, przejawiane przez Teresę, były ordynarnie czytelne - Powiedz coś więcej, co? Kim - on - jest?

I czy będzie w stanie mi oddać, jeśli chciałbym musiałbym mu przyłożyć w Twoim imieniu?
Ostatnio zmieniony 2021-12-15, 23:56 przez Othello Kingsley, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tess.
Krzywi się jakby zjadła całą połówkę bardzo kwaśnej cytryny, a język jej wysuwa się spomiędzy warg, aż na brodę; wsuwa zaraz dwa palce do gardła, udając dźwięk towarzyszący przy wymiotach.
Nienawidziła tego zdrobnienia, z czego Othello doskonale zdawał sobie sprawę. Mimo to w domowych pieleszach udawała, że uwielbia jak tak na nią wołają, bo jest to przesłodkie i rzeczywiście kojarzące się z mamą, której kiedyś nie będzie. Teraz może ją denerwować, doprowadzać do szewskiej pasji i powodować niechęć do grania, lecz kiedyś zabraknie i jej, a wraz z nią Tess.
- Słucham? Co ty pierdolisz, Othi? – ściągnęła brwi, aż zachwiała się niebezpiecznie, więc podparła się dłonią o zimny mur. Uraził ją takimi słowami. Nie chciała, by istniała w jego oczach jako ktoś obcy. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego tak powiedział. Jeden jedyny raz wypiła ciut więcej. Uważała też, by nie zorientował się, że wraca od Zacha, od chłopaka. A że po drodze postanowiła zaszaleć i wypić jeszcze colę i dwie małpki, to już nie jej wina. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz i padło akurat na tę noc. – No jak się zachowuję? Proszę, oświeć mnie. Wyduś to – machnęła ręką, zła, bo zaczął jej ojcować, gdy nie miał prawa tego robić.
Ależ oczywiście, że miał prawo, w końcu był jej STARSZYM bratem. Oni mają takie przywileje.

Walczy ze Srebrną Strzałą długo, lecz chętnie przyjmuje pomoc Othella. Musi zachowywać resztki dumy twarzy, by nie miał okazji napomknąć rodzicom w jakim stanie znalazł siostrę. Modliła się w duchu, by tylko zostało to zakopane jak ich tajemnice spisane na karteczkach i ułożone w pudełku, zasypane dziesięcioma centymetrami ziemi pod ulubioną różą mamy. Dziś czuła się jak ten relikt, który głosił Chciałabym być odważna i być podziwiana. Jeszcze nie tak dawno podziwiał ją Zachary Prescott; jej ciało, jej śmiech i poczucie humoru. Teraz walczy o odwagę, by wsiąść w końcu na ramę roweru.
- Byłam trzeźwa, jeśli cię to już interesuje, a nie powinno. I tak – chciałabym, żeby mu zależało i co w tym złego? Nie chcę być paniusią od seksu czy coś w ten deseń. Wiesz, zaliczyć i zapomnieć. Ja na to się nie piszę. Ale on nie ma nikogo oprócz jebanego Harper-Jacka Dwellera, więc to dobrze – oznajmia z zadowoleniem, siadając w końcu na rower i zerkając na brata, oznajmiając, że jest gotowa. – Jest fotografem. Więcej ci nie zdradzę, bo to nie jest zdrowo słuchać o związku siostry z mężczyzną – ostatnie słowo wymawia powoli, podkreślając powagę sytuacji. To już nie jest zwykły chłopak, a m ę ż c z y z n a – dorosły, prawdziwy, jej.
A znasz może Zachary’ego Prescotta? Gdzieś… coś… słyszałeś może… o nim?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

I tego właśnie Othello nie rozumiał najbardziej.
- No, widzisz! I tego właśnie nie rozumiem najbardziej!
Dualizmu tych głęboką wyrwą pustki rozdzielonych od siebie tożsamości, które Teresa zdawała się ostatnimi czasy sumiennie pielęgnować. Zupełnie, jakby nie miał już jednej siostry - Teresy, tak po prostu - od dnia narodzin w zasadzie cechującej się taką samą słodką przewidywalnością, a dwie; kompletnie różne od siebie bliźniaczki, w wyniku jakiegoś abstrakcyjnego zjawiska zamknięte w jednym ciele, i, oprócz tego - połączone już chyba tylko w zasadzie nazwiskiem.
Bo, rany boskie, nawet imiona nosiły już różne!
Była wszak Tess, mieszkająca w pokoju o pastelowych ścianach, która nosem kręciła na zielony groszek nad jadalnianym stołem, grzecznie pakowała książki i swoje skrzypce, i bez słowa sprzeciwu zajmowała miejsce pasażera podczas podwózki do szkoły na zajęcia...
I Terry, to dziwne stworzenie, na które właśnie spoglądał, zataczające się w jakiejś fuzji zagniewanego parsknięcia i rubasznego chichotu, i nakazujące mu wyjaśniać, co on pierdolił...
Nie rozpoznawał jej, choć - miała rację - zmiana nie była aż tak ostentacyjna. Teresa nie ogoliła wszak głowy na jeża, nie pokryła ciała swojej sylwetki tatuażami, nie zaczęła jeździć na Harleyu, ani trzymać się z tłumem dzieciaków, na których sam już widok ich matka dostałaby palpitacji serca.
Nie, nie, bunt jego młodszej siostry miał zupełnie inny charakter. Był o wiele bardziej subtelny, niejednoznaczny. Bunt Teresy opierał się na posiadaniu sekretów.
A od sekretów, Othello wiedział aż za dobrze, zwykle zaczynają się największe tarapaty.
- Z jednej strony zachowujesz się zupełnie jak nie ty, a z drugiej sprawiasz wrażenie, jakbyś miała ochotę wszystkim się ze mną podzielić. Ukrywasz coś, Tess. I aż cię świerzbi, żebym zaczął cię o wszystko wypytywać! - zdiagnozował, chyba dość trafnie - Słuchaj... - wzdycha w końcu, przed finalnym wciągnięciem młodszej siostry na rower - Po prostu nie chcę, żebyś się w coś głupiego wpierdoliła, okay?
Wolał, żeby uczyła się na jego przykładzie, a nie na własnym.

- A od kiedy my mamy w tej rodzinie zdrowe relacje, co? - Othello śmieje się, gdy Teresa coś takiego sugeruje; potem, gdy podskakują na jakimś krawężniku lub wyboju, wydaje z siebie krótki, zagniewany jęk. Mocniej wbija stopy w pedały roweru, i cały wysiłek wkłada w zachowanie odpowiedniego kierunku i tempa ich chwiejnej przejażdżki - Boże, Tess, "mężczyzna"? To ile on, kurde, ma lat!?
Sam Othello jest nadal w tym wieku, w którym chłopakami i dziewczynami, czy też, stosowniej, młodymi osobami wydają mu się być po prostu jak-leci, wszyscy, którzy nie dożyli jeszcze osiągnęli trzydziestki. Słowa takie, jak "mężczyzna", albo "facet", sugerują w jego świadomości, że ktoś ma już prawdziwy zarost, własny biznes albo kredyt na mieszkanie, gra na giełdzie, picie alkoholu kończy po dwóch drinkach i wie, o czym mówi, gdy mówi o polityce; jednym słowem - że ma z pięćdziesiąt lat (no, trzydzieści-trzy przynajmniej).
- Prescotta? - marszczy brwi, nazwisko na żarnach umysłu obracając intensywnie - Ughm, brzmi jakby znajomo... - zastanawia się - Jest chyba jakiś Prescott na University of Washington[/i, nie? W moim wieku, albo trochę starszy. Taki straszliwy snob z włosami, które wyglądają jak doczepione do jego czoła na magnes. To o nim mowa?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie tak, że to były dwie różne osoby. Teresa po prostu dorasta, a jej dwa różne oblicza: Tess i Terry szukały swojego miejsca w jej umyśle. Starały się nie dominować jedna drugiej, lecz kwestia była już zupełnie inna, kiedy miały się ujawniać. Chciała być sobą, ale nową sobą. Zamierzała porzucić tą słodziutką, niewinną Terry, która doprowadza ją do szału swoim byciem nieszczęśliwą. Koncerty nie dawały jej już radości. Aplauz, co dostawała co miesiąc, nie zadawalał ją. Nocne przejażdżki sprawiały, że czuła się coraz bardziej samotna. Nie miała swojej bratniej duszy, takiej prawdziwej, która to otuli ją swoją bluzą, gdy będzie marzła i pocałuje (ale nie w czoło). Pragnęła bliskości, a Othello nie mógł jej takiej zapewnić.
Bunt przeminie, a nowa Teresa pozostanie już na zawsze. Odnaleziona w sobie. Silniejsza o nowe doświadczenia. Być może już nie-samotna? Ma już zalążek czegoś nowego i lepszego, a wszystko to dzięki Prescottowi. Zaczynała w końcu czuć coś więcej niż wszechobecną pustkę; ekscytację, gdy pisał, że zakrada się do jej pokoju albo że czeka przy drzewie od strony ulicy Magnolii.
Nie musiał jej rozpoznawać. To nie był jego interes, co działo się z jego siostrą, dopóki wszystko było w porządku. Tak jakby. Teraz może i była pijana i ledwo się trzymała na własnych nogach, lecz to przechodzi każdy nastolatek (i to kilka lat wstecz, więc i tak tu jest z nią naprawdę dobrze!). Kolejnego dnia będzie żałować ilości wypitego alkoholu, ale przynajmniej sama przekona się, kiedy trzeba przestać pić, by wciąż być świadomym. I by nie wygadywać swoich sekretów, którymi wolałaby się nie dzielić ze starszym bratem.
- Nic ci więcej nie powiem, głupku! I o nic mnie nie pytaj. Niczym nie chcę się dzielić, serio, fuj – krzywi się, choć wszystko co mówi to gówno prawda. Chce opowiedzieć mu o absolutnie wszystkim: o tym jaka jest szczęśliwa przy Zachu, jak cieszy się, że ma komu opowiadać o swoim dniu czy snach i jak sprawia, że odżywa po latach hibernacji w egzystencji. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo potrzebuje kogoś obok siebie, by być w pełni kompletną.
Tylko jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że Zach właściwie w pełni nie jest jej i dzieli się nim, gdy tylko wychodzi wieczorem od niej. Jeszcze nie wie jak bolesna okaże się prawda.

Zaciska palce na metalowej ramie rowera tak mocno, aż bieleją jej knykcie. Marznie w dłonie, gdy czuje, że alkohol powoli odpuszcza. Wbrew pozorom, nie wypiła dużo, trunek był po prostu mocny. Robiła się za to senna, więc i jej ciało stawało się coraz to bardziej sflaczałe i nieposłuszne na jej komendy.
- No, mężczyzna. Starszy od ciebie – prychnęła dumnie, unosząc nawet podbródek nieco. Chciała, aby Othello widział, że ten związek uszczęśliwia ją. A to, że pawi się przy tym, to tylko efekt uboczny dumy i zadowolenia, bo dotychczas miała tylko jednego chłopaka, rówieśnika, który rzucił ją jak tylko życie dało mu szmatą w pysk. – Ja nie wiem, Othi, ale jest cholernie przystojny, ma piękne włosy i jak je pociągnęłam, to nie odpadły, więc raczej nie są doczepiane. Poza tym całuje jak jakiś kurde Bóg, a ciało ma jak… o Jezu Przenajwiększy, cudowne jak nie wiem, kurde blaszka, aż mi się robi miło – zarechotała rozmarzona, rumieniąc się przy tym przeokrutnie. – Boże, zatrzymaj się, bedechybarzygać!

Niemal zeskoczyła z ramy, zataczając się od prędkości i uklękła na chodniku, tuż obok trawnika, haftując gęsto i długo. I to nie przez alkohol, a żenujące rozmowy, które nie powinny mieć miejsca między nimi (a przynajmniej tak sądziła).
Zgarnęła włosy na jedną stronę, przy okazji wyciągając palec w stronę brata.
- Nie mów rodzicom i zamów ubera, chcę już do domu – jęknęła, gdy w końcu udało jej się opanować i zachować wnętrzności żołądka w żołądku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit

To był spokojny dzień. Od wizyty Jina w jej domu minęło już parę dobrych dni. Chociaż Song ich nie liczyła. Dni wydawały się być tak samo szare, tak samo jej obojętne jak nigdy wcześniej. Jednego wieczoru wpatrywała się w jedna wiadomość Tae. Czyli skończyło się jak zawsze. Koniec końców "co robisz" oznaczało praktycznie nic. Song spędziła parę dobrych godzin, zastanawiając się, co z tym zrobić, ale koniec końców nie odpisała nic. Przy nim czuła dużo większy lęk, co do zbliżenia się. Nie miała zamiaru się przejechać, dlatego totalnie olała wiadomość i wróciła do swojej codzienności.
Dzisiaj wybrała się na zwykły spacer. Uwielbiała to uczucie, gdy na jej skórę padały promienie słoneczne, a wszyscy razem z nią wydawali się cieszyć wiosną. Nawet dla dziewczyny widok budzącej się do życia przyrody, budził pewien dech w piersiach. Ta systematyczność pór roku była jedną z bardziej stałych dla niej rzeczy. Nie chodziła po tłocznych uliczkach, pewnie dlatego znalazła się w jakimś obskurnym zaułku. Sama nie wiedziała, jakim cudem się tu znalazła, ale mogła spokojnie spalić szluga bez widoków łupiących spojrzeń starszych pań. Już chciała zapalić szluga, ale usłyszała ciche skomlenie. Odłożyła papierosa do paczki, a sama zaczęła szukać źródła popiskiwania.
— Kurwa — mruknęła pod nosem, kiedy zidentyfikowała źródło. Szybko otworzyła śmietnik i zdążyła na niego wejść. Widziała psa przez klapę. Problem był znaczy, nie była w stanie go sięgnąć — ja pierdolę — krzyknęła, gdy weszła do śmietnika, a przywitał ją okropny odór. Szybko nachyliła się, by wziąć w ręce malucha — ten świat jest jebanym śmietnikiem...
Ostatnio zmieniony 2022-03-24, 23:42 przez Jimin Song, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#18 + wdzianko

Jin wiele razy chciał napisać do Jimin, lecz ostatecznie je całkowicie kasował. Nie chciał wyjść na natarczywego typa, wypisującego sto wiadomości dziennie, aczkolwiek niejednokrotnie był ciekaw, jak jej mijał dzień, czy jadła (a jeżeli tak, to co)... Ostatecznie wysłał jedną (głupią) wiadomość, na którą nie otrzymał odpowiedzi. Wmawiał sobie, że Song była po prostu zajęta...Albo nie chce mnie znać. to akurat była druga opcja, którą obstawiał. Jasne, mógł przycisnąć zieloną słuchawkę, aby wykonać telefon, lecz tego nie zrobił. Dlaczego? Nie potrafił tego sensownie wytłumaczyć.
Korzystając z ładnej pogody, postanowił spacerkiem przejść się do sklepu, aby kupić różne spożywcze produkty. Cieszyło go, że wreszcie dni były cieplejsze oraz dłuższe.
Znaczy, do South Parku podjechał autem, bo piechotą wyszłyby ponad dwie godziny. Jasne, mógł wybrać inny sklep, gdzieś bliżej, lecz przeglądając ofertę, zamieszczoną na stronie internetowej, przeczytał, że jeden z produktów (będący zresztą na wyczerpaniu), był dostępny tylko w South Parku.
Nawigacja informowała go, iż za około pięć minut powinien mieć cel po prawej stronie. Szedł więc lecz nagle, zdawało mu się, że czyjś głos dobiega z zaułka. Wpierw pomyślał o bezdomnym. Może tam utknął?
- Czy potrzebuje Pani....pomocy. - powiedział, zniżając ton głosu, ponieważ zaskoczyła go obecność Jimin wraz z tym buszowaniem wewnątrz śmietnika.
- Co Ty tu robisz? - spytał, jakby nie zauważając trzymanego przez Song psiaka. Smród był okropny, przez co Woojinowi coraz bardziej chciało się puścić pawia.
- Daj rękę. - no, chyba że wolała tam zostać, albo sama wykobminować, w jaki sposób wyjść, wtedy Tae zrobi parę kroków do tyłu.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „South Park”