WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

Ostatnio zmieniony 2022-01-25, 21:42 przez Dreamy Seattle, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

2

Tinder czasami służył jej za zwykłą zabawkę, z czym czułaby się może gorzej, gdyby nie świadomość, że nie tylko ona to robi. Nie tylko ona wpisuje sobie starszy wiek, żeby dostawać nieco starsze osoby. I gdyby nie fakt, że zachowanie niemal całkowicie zapożyczyła od brata, pewnie miałaby jakieś bariery, jakąkolwiek myśl, że może jednak nie powinna tego robić. Zresztą, wiek teoretycznie jej nie dotyczył, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że w jej ciele nie znajdowała się jedna osoba, co zdecydowanie może brzmieć dość dziwnie, jeżeli ktoś nie zna kontekstu. Gdyby sądy nie brały pod uwagę jedynie wieku ciała, który chcąc nie chcąc wynosił w jej wypadku niespełna osiemnaście, to zapewne wszystkie z jej spotkań byłyby całkowicie legalne i zdecydowanie nie groziłyby więzieniem, o co martwiła się jej obecna randka.
Trochę ją zaskoczył, może i zbił z tropu faktem, że zapytał ją o prawdziwy wiek. Że w ogóle zastanowił się nad tym, czy na pewno na zdjęciu widzi pełnoletnią rudą; chociaż gdyby zastanawiał się nad tym głębiej, to pewnie nigdy nie przesunąłby w prawo, prawda?
Trochę ją zafascynował; lubiła arctic monkeys. Był to jeden z niewielu zespołów, których twórczość mogła nazwać prawdziwie swoją. Nie doświadczała przy nich dziwnych rozkojarzeń; wręcz przeciwnie. Czuła się, jakby miała jeszcze większą władzę nad ciałem, że mało kto miałby większą ochotę wejść na jej miejsce. Ale to była tylko teoria; kto wie, jakie pomysły mogłyby wpaść do nie-tylko-jej głowy.
Co do nieustającej migreny, której doświadczała od praktycznie zawsze, o dziwo tym razem nie przeszkadzała; o dziwo było nadwyraz spokojnie. Może i dlatego, że naprawdę nastawiła się na randkę, mającą się skończyć bardziej lub mniej przyjemnie. Może dlatego, że praktycznie nikogo nie słyszała w środku. Od pewnego czasu brakowało jej tego uczucia. Tej błogiej ciszy w głowie, nieprzerywanej głośnymi krzykami. Chociaż też było to dość dziwne, kiedy nie słyszała wcale tych kilku charakterystycznych głosów, które zawsze słyszała. Przez moment mogłaby w końcu stwierdzić, że czuje się tak, jakby nic jej nie dolegało, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że niekoniecznie jest to zgodne z prawdą.
Nawet nie przyznała się starszemu bratu, że wychodzi akurat na randkę. Nazwała to spotkaniem ze znajomymi; zaznaczyła, że w ogóle nie musi się nią martwić, bo najwyżej odprowadzą ją do domu. W sumie to sama się odprowadzi; jakoś nie myślała o tym, że skoro przemiły pan HJ zabierze ją do takiego miejsca zamiast na drinka, to będzie miał jakieś złe zamiary. Może i chciał sprawdzić, jak bardzo jest młoda, czy potrafi zachować się tak dojrzale, jak bardzo uważa; albo po prostu przeżywała to jak mrówka okres i musiała dać sobie spokój, bo takie myślenie nie miało sensu.
Była chwilę przed czasem. Nie przepadała za spóźnianiem się; nie w chwili, kiedy wolała zrobić trochę lepsze wrażenie. Z drugiej strony, czy powinna tak naprawdę czekać na towarzysza? To nie tak, że powinien czekać na nią?
Wanda, weź już, może tego nie przeżywaj, co?
Poprawiła rękawy bluzy, kosmyk włosów ułożyła za uchem; skierowała się do jednego z wolnych stolików, przy którym usiadła, oczekując na swojego tajemniczego partnera. Im bardziej myślała nad tymi dwoma literkami, HJ, tym bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że powinna skądś je kojarzyć...

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

#3

Cóż. Za jego czasów - co oznaczało chyba po prostu ten słodki, surrealistyczny jeśliby nań spojrzeć z dzisiejszej, tak boleśnie stechnologizowanej perspektywy, czasokres, w którym człowiek nie żył jeszcze ze smartphonem przyspawanym do rozpostartej tęsknie dłoni - tak zwana "młodzież" miała inne zabawki. Tamagotchi, na przykład, i karty z pokemonami. I skłonność do zabaw na zewnątrz, a nie zabaw "na komputerze, że jesteśmy na zewnątrz". Oraz konieczność - no, bo już nie "skłonność" - aby pierwsze randki zagadywać faktycznie, fizycznie na szkolnym korytarzu albo po krawężniku przed klubem, w przerwie między supportem i główną częścią koncertu ("hej, masz może papierosa?" - i co z tego, że wówczas H-J jeszcze nie palił) . Był to zazwyczaj proces trudny, żmudny i upokarzający, a także, nie oszukujmy się, nierzadko po prostu zakończony żenującą klęską. Ale jakoś tak bardziej... ludzki, chyba, jeśliby spytać o to Harper-Jack'a, niż po prostu mechaniczne przesuwanie palcem po ekranie telefonu. Lubię - prawo. Nie lubię - lewo. A więc jak jakaś karykatura tańca ludowego: prawo, lewo, lewo, prawo. Prawo, lewo, lewo, lewo, lewo, prawo, lewo, Wanda.
O sławie mówiło się czasem, że przewraca ludziom w głowach - i Jack w to nigdy nie wierzył, zawsze się, idealistycznie jakoś, zapierając, że "może i tak, ale nie wtedy, kiedy człowiek [czyli on, ma się rozumieć] ma kręgosłup moralny i jasno ustanowione priorytety". I naprawdę, tak głupi, naiwny, wierzył wówczas własnym słowom, łudząc się, że wszystkim dokoła może tak, ale jemu? - nie, jemu nie odbije ani trochę!
Trzy komercyjne i bardzo dobrze się sprzedające albumy dalej... Niestety nie był już tego taki pewien.
I fakt to, w ostatnim okresie nabrał stereotypowych przyzwyczajeń WIELKIEJ GWIAZDY - na przykład spania do południa, narzekania na stan kawy przyniesionej mu przez asystenta ("Mikey, błagam. Wiesz, że ja kawę to tylko na migdałowym. Nie mieli? A nie mógł nikt pójść i kupić? Przecież to można znaleźć teraz nawet i w 7Eleven, daj spokój. Pójdziesz, proszę, po nową?") albo upijania się drogim szampanem jeszcze przed przystawką. Do zestawu jego nowych nawyków dołączyło też śmiganie po tinderze za każdym razem, gdy poczuł się znudzony (czyli przez większość czasu) - ot, taki chyba po prostu dorosły ekwiwalent dla gry w pokemony. Było to strasznie wygodne - czasem coś z tego wychodziło, czasem (zwykle) kończyło się na kilku wiadomościach. Najważniejsze jednak, że człowiek miał czym zająć rozbieganą uwagę, a jedyne co ryzykował, to...
Nowy artykuł na swój temat w jakimś szmatławcu? Zarażenie się chlamydią?
Nic, co Harper-Jacka wcześniej nie spotkało. I z czym sobie jakoś nie poradził.
- Hej, Todd! - wchodząc do knajpy spóźniony dwanaście minut, H-J skierował się wprost do barowej lady, za którą wegetował sobie stary jak świat właściciel Easy Street Records, poczciwy stary lis z kolczykiem w lewym uchu i doskonałym gustem muzycznym. Mężczyzna uniósł wzrok znad przeglądanej akurat gazety i uśmiechnął się promiennie - no, na tyle, na ile pozwalał mu kalejdoskop zmarszczek, jakimi obsiana była jego smagła twarz. Właściciel miał już spytać, czy "to co zawsze, Jack?" (whiskey z colą albo coś z tequilą, zależnie od nastroju) ale Harper-Jack zdołał zawczasu pokręcić głową.
- Skołujesz mi dwa koktajle mleczne, hm? Wegańskie, jak dasz radę. Jeden z truskawką, jeden z czekoladą, klasyk. Bądź błogosławiony, Toddy-Todd!
Założywszy zamówienie, i szepnąwszy coś Toddowi ponad ladą, brunet odepchnął się od kontuaru i w jakimś śmiesznym pół-piruecie zwrócił twarzą do sali. Przyszła? Nie przyszła? Cóż, w najgorszym razie będzie miał dwa szejki do wypicia.
Wątpliwości nie trwały długo. Wystarczył jeden rzut okiem w nieco odleglejszą część pomieszczenia, by Dwellerowi objawił się oczywisty znak rozpoznawczy. Nieokiełznana chmura rudych włosów, lekko pochylona w bok wraz z całym ciałem swojej drobnej właścicielki.
Zanim muzyk faktycznie stanął przy stoliku Wandy, jego rychłe nadejście obwieścił jej chyba charakterystyczny stukot podbitych sztybletów. O dziwo, brunet podarował sobie dziś swój znak rozpoznawczy - jeden z wielu kapeluszy nasadzonych na czubeczek głowy. Poza tym - biorąc pod uwagę fakt, że poprzedniej nocy spadł jedynie dwie i pół godziny - prezentował się w zasadzie całkiem przyzwoicie. Żadnych większych sińców pod oczami, czerń ramoneski wolna od plam (albo białego pyłu osiadłego cwaniacko na brzegu rękawa).
- Hej - rzucił, zanim wsunął się na miejsce vis a vis dziewczyny - Wanda?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może i wcale nie powinna być tak wcześnie na miejscu? Przecież nie odnosiła w ogóle wrażenia, że zostanie wystawiona, stąd też skąd w niej ta niepewność? Była spowodowana tym, że właściwie jeszcze w sumie nigdy nie umówiła się z kimś będącym od niej aż tak starszym, w końcu, wszystko miało swoje granice, ale też i jakoś panów po trzydziestce pojawiało jej się mniej do przewijania w prawo i lewo. Czasem zastanawiała się, czy tinder miał swój algorytm, działający w taki sposób, że jeżeli przesunęło się x osób w prawo lub lewo, to kolejne osoby wydawały się być już trochę bardziej podobne do tych, które już znalazły się na liście "lubię"; wiekiem, może i miejscem pracy, uniwersytetem; może i wymyślili, że długość opisu ma znaczenie, albo średni czas utrzymywaniu kontaktu akurat przez portal randkowy z płomieniem. Jeżeli istniał algorytm, to czy ludzi automatycznie grupowano, nawet zdjęciami, jeżeli na nich pojawiała się więcej niż jedna osoba? Chyba że te filtry dotyczyły tylko tego, co można było wybrać - odległość od użytkownika, wiek, płeć i ewentualnie czego się szuka, ale nawet ktoś zarzekający się, że szuka stałego związku, swojej prawdziwej miłości, może się okazać typowym one night stand. Nie, żeby Wanda szczególnie dobrze o tym wiedziała; spotkania może i kończyły się po kilku randkach, ale żeby tak od razu wchodzić sobie do łóżek; szanujmy się, mogła chyba mieć jakieś granice, prawda? Może dlatego uniknęła tylu nieprzyjemnych sytuacji, przed którymi to potrafią przestrzegać w szkole, internecie, czy nawet jej rodzeństwo, bo przecież byli starsi i więcej w życiu widzieli, a ludzie to często wilki; wcale nie muszą być tacy, za jakich się podają. Mogą być o wiele gorsi, lub lepsi. Może i zależy to od dnia i godziny. Może od tego, jak sami zdołamy ich urobić, albo jak komfortowo czują się w naszej obecności.
Może pomyliła godziny? Ale przecież sprawdzała godzinę, nawet tą umówioną. Przed wyjściem, kiedy jechała na miejsce i przed samym wejściem. Teraz nawet nie wyciągała telefonu z kieszeni; przecież nie miała takiej potrzeby. Nie umawiali się przecież akurat na konkretną godzinę; HJ napisał, że będzie około dziewiętnastej. Może i nie powinna tego hiperanalizować, przecież niektórzy ludzie mówili, że będą około tej i tej godziny, a zjawiali się dwie godziny później. Albo wcześniej. Ta dziewiętnasta mogła być po prostu godziną orientacyjną; najwyżej w chwili, jak nadejdzie odpowiednia godzina, najpewniej krótko po godzinie dwudziestej, Wandzie nie pozostanie nic innego jak wstać i wyjść. Zrobić dobrą minę do złej gry. Nie będzie ani pierwszą, ani ostatnią osobą, która została pozostawiona do wiatru; nawet nie będzie to jej pierwszy, zapewne też nie i ostatni, raz. Takie rzeczy się po prostu zdarzają, prawda? W tym wypadku była jednak dobrej myśli; patrzyła i trochę po lokalu, w którym zapewne może i kiedyś zagości ponownie w tym samym, albo i innym towarzystwie; patrzyła przez okno, jakby wypatrując kogokolwiek, kto mógłby dzisiaj dotrzymać jej towarzystwa, ale szybko odpuściła sobie poszukiwanie akurat takiej osoby. W głowie pojawiało się za wiele myśli, a niespecjalnie chciała kogoś wywoływać do głównego pokoju, jak lubiła nazywać miejsce, gdzie ktoś mógłby przejąć kontrolę nad ciałem. Znaczy, sama tak widziała to miejsce. Niektórzy po prostu nie rozumieli, jak próbowała to wytłumaczyć.
Nawet nie wyglądała na szczególnie znudzoną. Nie szukała zajęcia na siłę; siedziała niemal niewzruszona, od czasu do czasu przeczesując włosy palcami, patrząc po twarzach ludzi i przenosząc wzrok na kogokolwiek czy cokolwiek w chwili, gdy łapali z nią kontakt wzrokowy. Ale telefon? Nie wyjęła go, nawet na moment. Czuła się jak bohaterka jakiegoś serialu, koniecznie dla nastolatków; z elementami romansu i akcji, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Sama, przy wolnym stoliku, umówiona na coś, co w sumie można było nazwać randką, ze starszym mężczyzną. Miała siedemnaście lat, w sumie to osiemnaście, więc nawet ten aspekt mógł zgadzać się z jakąś taką główną bohaterką. DO tego nie była tak całkiem typowa i słuchała muzyki, której nie przypisałoby się tak łatwo komuś w jej wieku. Brzmi jak idealna protagonistka serialu.
Nie wiedziała, ile już tak czeka. Nawet nie chciała wyjmować w tym celu telefony; nie chciała wypaść jako osoba, która ucieka się, niczym android, do komórki za każdym razem, kiedy dosięga ją znudzenie. Nie była taka, nie chciała taka być ani sprawiać takiego wrażenia. Mimo tej dziwnej niepewności zdawało jej się, że chyba już skończyło się jej oczekiwanie. A nawet nie rozgryzła tej dziwnej zagadki w jej głowie, każącej jej zastanawiać się, skąd w ogóle kojarzy akurat te dwie literki, H i J. Ktoś zbliżał się do stolika, przy którym siedziała i naprawdę miała nadzieję, że to akurat nikt, kogo się nie spodziewała. W końcu nie byłoby to zbyt przyjemne, prawda?
- Hej - odpowiedziała z uśmiechem na ustach, patrząc na mężczyznę, który do niej podszedł. - Tak. HJ, prawda? - i nawet twarz wydała jej się znajoma. Szkoda, że nie mogła połączyć w miarę szybko faktów. Nawet nie analizowała jego wyglądu w szczególny sposób; nie wiedziała jeszcze, czy ten człowiek nie traktuje tego spotkania jako żartu. Szczególnie wiedząc, albo przynajmniej domyślając się, ile dziewczyna może mieć tak naprawdę lat. Chociaż przynajmniej o koktajlach nie kłamał, ale co do ich smaku to nie mogła mieć jeszcze pewności. Musiała przecież się najpierw jednego napić. Dobrze, że nie miała jakiegoś szczególnie wymyślnego gustu ani wybrednego podniebienia i naprawdę mogłaby wypić wszystko. Jeszcze ze świadomością, że wygląda jak wyjęta prosto z serialu; po prostu coś bajecznego.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Sam Dweller niewiele myślał przesuwając palcem w lewo i prawo po ekraniku swojego nowiutkiego iphone'a (drugiego w tym roku, ostatni utopił w kiblu) i chyba zaznaczył po prostu najszerszy możliwy zakres wiekowy dla potencjalnych randek- po co się, jak to mówią, ograniczać, a z jego doświadczenia wynikało do tego, że dojrzałość emocjonalna nierzadko niewiele ma - wspólnego z cyferkami zapisanymi w dowodzie. Z drugiej strony pewnie nie pędziłby na randkę z Wandą z takim entuzjazmem, gdyby wiedział, że faktycznie może przy tym ryzykować poważniejszymi tarapatami.
Chociaż... Tak z drugiej strony...
Kto nie ryzykuje, jak to mówią, nie pije koktajlu mlecznego szampana.
- Aha, prawda - skinął głową.
Rozpoczynając karierę - w tych słodkich czasach, w których z imienia i nazwiska znali go jedynie stali bywalcy The Crocodile, zadymionego niszowego klubiku, do którego wyrywał się po sąsiedzku, zwykle w czasie wagarów - został przez swojego pierwszego agenta kilkukrotnie zapytany czy jest pewien, że nie chce na potrzeby scenicznej tożsamości przybrać jakiegoś pseudonimu czy choćby skróconej wersji pełnego imienia. Wówczas, zachłyśnięty samą w sobie myślą, że oto stanie się szerzej rozpoznawany nie tylko w środowisku, ale i po prostu w świecie, głupiutki młody Harper-Jack nie widział najmniejszego zagrożenia w mającym się zrealizować wkrótce scenariuszu, w którym wszystkie płyty podpisywał prawdziwymi personaliami. Ach, więcej wręcz - wydawało mu się, że taki obrót wydarzeń ma samiuśkie zalety i plus!
A dziś? Dziś miał na ten temat zgoła inną opinię, ale chyba za późno było - a jego dane personalne znane na skalę zbyt szeroką - by tę decyzję cofnąć albo zmienić. Gdyby mógł, pewnie cofnąłby czas i wybrał jakiś kretyński, jednowyrazowy pseudonim. Albo przynajmniej wywalił jeden z członów imienia, żeby uczynić je mniej charakterystycznym. Ale niestety - takie magiczne wyczyny wykraczały poza jego, nieograniczone, wydawać by się mogło, możliwości. Cóż mu więc pozostało? Tajemniczy skrót na tinderze oraz rezerwowanie hoteli (choć, nie oszukujmy się: niezwykle rzadko robił to dziś sam, zazwyczaj zadania tego typu zlecając swojej asystentce albo agentowi, jeśli chodziło o wydarzenia o większej wadze) z użyciem fałszywych imion i nazwisk, innych za każdym razem. Umościł się na obitym skajem siedzeniu i wyciągnął do dziewczyny swoją długą, szczupłą, i wciąż jeszcze chłodnawą po szybkiej przebieżce ulicami deszczowego Seattle dłoń - Możesz mi mówić “Jack” - rzucił z lekkim uśmiechem - Czy jak tam chcesz, zresztą. Jestem pod tym względem trochę jak taki, wiesz... Wiejski pies przybłęda. Reaguję na wiele imion.
I - nawet w ustach takiego (nawykowo) mitomana jak on - była to szczera prawda. Szło, jak do tej pory, dobrze - Jack wypowiedział już trzy pełne zdania i nie skłamał jeszcze ani razu. Zastanawiał się też, czy niedługo będzie miał ku temu powód - czy dziewczyna rozpozna go (a może już to uczyniła?) i będzie musiał zacząć ściemniać albo jakoś się wykręcać? Czy zrobi się tak koszmarnie niezręcznie jak robiło się zwykle, gdy poznawał kogoś... za dnia i na trzeźwo?
Zakładał, że - znając życie - prawdopodobnie tak. I miał nadzieję - oczywiście - że jednak nie.
Chciał coś jeszcze chyba powiedzieć, ale w tym momencie nieopodal stolika wyrósł Todd, który sam pofatygował się do nowoprzybyłych klientów, stawiając przed nimi dwie wysokie szklanki o charakterystycznie żłobionych ściankach, po brzeg niemal wypełnione mleczno-lodową masą, a i ozdobione nasadzoną na krawędź naczynia truskawką. Harper-Jack uśmiechnął się do właściciela lokalu trochę z podziwem, a trochę z rozczuleniem. Czas mijał - ile to już od pierwszego shake’a wypitego tu przez Dweller’a, piętnaście lat, czy więcej? - a koktajl miał nadal nie tylko tę samą barwę czy konsystencję, ale i trafiał na stolik ozdobiony z identyczną co kiedyś precyzją. Jak przyjemnie było doświadczyć jakiegoś constansu w tym dziwnym, nieprzewidywalnym świecie. Młody muzyk podziękował za zamówienie i powrócił spojrzeniem do rudowłosej randki. Randki, Harper? Serio? Ile ta dziewczyna mogła mieć lat?!
- Wanda - obrócił jej imię w ustach, jakby musiał włożyć świadomy wysiłek w nadanie mu konkretnego kształtu i przyzwyczajenie się do jego brzmienia i jakby dopiero teraz - wyrażając jej jestestwo dźwiękiem - naprawdę tworzył sobie fizyczną formę siedzącej naprzeciwko dziewczyny w swoim małym, personalnym wszechświatku. Zawsze tak miał. Niektórzy opisywali świat słowem, niektórzy barwą i linią, jeszcze inni liczbami i formułkami, a on? On robił to z użyciem brzmienia i to brzmieniem tym szaleńczo się wręcz fascynował. Wierzył - tą wolną od cynizmu, niezanieczyszczoną jeszcze przez sławę i komerchę cząsteczką swojej jaźni - że nie ma takich rzeczy, takich historii i wyznań, których nie da się przekazać drugiego człowiekowi (lub całej rzeszy osób, jeśli się było ambitnym) w sposób, który go (ją) poruszy. Cóż, ta druga strona musiała tylko chcieć i umieć słuchać.
- To jest zupełnie przypadkowe pytanie, okay? I w porządku, jeśli pomyślisz, że od czapy… - zaczął, przesuwając szklankę z koktajlem pomiędzy dłońmi. Po chwili przerwał, sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z niej chude, podłużne etui, z którego wysupłał zaraz dwie metalowe słomki wielokrotnego użytku. Uśmiechnął się do Wandy, jakby chyba… nieśmiało? - Staram się być przyjazny przyrodzie - rzucił nawiasem, przesuwając jedną ze słomek w stronę towarzyszki - No, w każdym razie… Miałem cię spytać… Nie wydaje ci się czasem, że żyjesz w sitcomie? - Och, gdyby tylko wiedział! - Bo mnie tak. Dzisiaj na przykład. Może to to miejsce, albo ta pogoda…
Albo fakt, że siedzisz na randce z dziewczyną, która twierdziła, że ma lat dwadzieścia jeden, ale mogła być równie dobrze ledwie pełnoletnia, lub wręcz nadal tkwić metrykalnie pod tą magiczną i, przede wszystkim, legalną granicą, Dweller.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy sitcom był właściwie dobrym określeniem tego serialu, który sobie właśnie wyobraziła? Właściwie, brakowałoby jej tych śmiechów w tle; jakby nie wystarczyło, że czasami słyszała je w głowie. Ale widownie nie reagowała tylko śmiechem; czasami reagowała tym charakterystycznym dźwiękiem dla zaskoczenia; buczeli, kiedy coś im się nie podobało; potrafili też nawet wyrazić swoje zadowolenie czymś związanym z romantycznością; nie, żeby tego właśnie najbardziej oczekiwała w tym dokładnie momencie. Czasami lubiła swoje życie porównywać do może Przyjaciół czy Jak poznałem waszą matkę; zdawało się mieć zdecydowanie pogmatwane wątki, które trzeba było śledzić na bieżąco, żeby w ogóle móc wiedzieć, o co się rozchodzi. Jeszcze inna sprawa w związku z tym, że nie znała wszystkich swoich wspomnień. Pewne były od niej oddzielone swoistą ścianą amnezji, jak lubiła to określać; jak już o tym myślała, to wcale nie było takie złe. Nie musiała przecież pamiętać o wszystkich tych złych rzeczach; nie musiała wiedzieć dokładnie, co ją w życiu spotkało; jaka jest geneza wszystkich tych ludzi, którzy mieszkali w jej środku...
Sam ten temat był dobry na serial. Mogłaby ukazać historię każdej z jej twarzy; można by do tego zatrudnić odpowiednich aktorów, a za casting pewnie sama by odpowiadała; mogłaby to przecież negocjować z tymi, których niejednokrotnie widziała, wyruszając w głąb własnego świata, znajdującego się w jej środku. Sęk w tym, że w prawdziwym życiu nie ma żadnego castingu i profesjonalnych aktorów; szczególnie nie takich, których można było sobie wybrać. Zazwyczaj to los prezentował nam różnego rodzaju niespodzianki, dając nam jeszcze mylne wrażenie, że to my tak naprawdę mamy możliwość wyboru, chociażby przesuwając całe profile tych "aktorów" na naszych telefonach, albo, jak to jeszcze kiedyś było, zapoznając się z profilami różnych kandydatów na stronie internetowej, której to algorytm dopasowywał do nas kogoś, kto podobnie myślał. Ale czy i na pewno był to ktoś, z kim łączyłoby nas coś więcej niż poglądy? Z drugiej strony, czy ktoś, z kim łączą nas głównie one, będzie kimś odpowiednim w naszym życiu? Niektórzy nie poszukują kogoś, z kim byliby w stu procentach zgodni; wolą dobrze podyskutować, albo po prostu się pokłócić, w mniej lub bardziej zdrowy sposób; przecież każdy ma jakiś fetysz na punkcie rozmów, prawda? Niektórym wystarczył zaledwie inny ton głosu, może taka specjalna wibracja w sposobie, jaki ktoś mówi. Nie bez powodu tyle ludzi zauroczyło się specyficznie w samym głosie; może dlatego tyle wagi przykłada się do tego, żeby o niego dbać. Szczególnie przez tych, którzy nim pracują.
- Czasami mam wrażenie, że to coś w stylu ukrytej kamery - przyznała; ale to wcale nie tak, że w głowie porównywała to już do trzeciego rodzaju programu emitowanego w telewizji, czy w sieci. Nie było w tym w sumie kłamstwa, bo... - Masz też może wrażenie, że zaraz ktoś wyskoczy zza rogu i zacznie krzyczeć "zostałeś wrobiony"? - w sumie to zdarzało się jej myśleć, że cały świat to jedna wielka symulacja. Że właściwie wszystko jest względne i nic nie można brać na poważnie. Umawiaj się na spotkania z dużo starszymi mężczyznami, którzy nawet nie pomyślą, że ten wiek, który widzą na swoich ekranikach, może być czymś udawanym. Czasem to zabawne, że brną w to kłamstwo; udają, że wszystko jest w porządku; może i są całkowicie przekonani, że jest tak, jak myślą. Przecież czy dama kłamałaby, mówiąc o tym, ile tak naprawdę ma lat? A nawet jeśli, czy raczej dodałaby sobie lat, czy może odjęła? Czy w ogóle zrobiła to w dobrej wierze? Może wolałaby ot, po prostu wrobić nic winnego osobnika, chcąc go w jakikolwiek sposób wykorzystać?
- W sumie to lubię jak pada - a jeszcze bardziej lubiła burzę; ten świeższy zapach, którego jeszcze nie potrafiła wytłumaczyć; kiedyś bała się grzmotów, a teraz to trzeba ją było najlepiej ściągnąć z parapetu, żeby tak ten piorun jej czasem nie uderzył. Kiedyś nawet próbowała złapać to na ujęciu jednego zdjęć, niestety, niezbyt jej to wychodziło; nauczyła się więc patrzeć i czerpać przyjemność z tego, co widzi na bieżąco. Może i z taką myślą decydowała się na spotkania z tak różnymi osobami - chcąc przynajmniej nacieszyć się samą obecnością danej osoby, mieć przyjemność ze słuchania jej głosu, czasem i spróbować wyczytać coś z jej dłoni lub oczu. - Ale tego, co działo się podczas ostatnich dni, nie można nazwać po prostu deszczem - może bardziej urwaniem chmury, czy po prostu, jak to już oficjalnie stwierdzili, klęską żywiołową. Dopiero po tych słowach zdecydowała się na spróbowanie stojącego przed nią koktajlu; faktycznie, było to o wiele milsze w smaku niż kolejny drink w mniej lub bardziej obskurnym klubie, gdzie bas był słyszany głośniej niż faktyczne słowa osoby, z którą wybrało się na, tak zwaną, randkę. Przynajmniej mogła nacieszyć się dobrym, truskawkowym smakiem. Całe szczęście, nie miała żadnej alergii; mogła cieszyć się koktajlem bez żadnych obaw o to, że zaraz spuchnie jak jakaś ropucha. A smak był doprawdy wyjątkowy.
Jak już zaczęła analizować w głowie fakt, że drugą częścią tajemniczego HJ było Jack, chociaż przecież niekoniecznie musiało być, znów zawrzało jej w głowie od dziwnego natłoku myśli. To czym jest tajemnicze H? Czy powinna sobie tym zaprzątać rudą głowę? A może była to tylko zbędna informacja i w ogóle nie powinna sobie tym zaprzątać głowy? Przecież to nie tak, że nagle się okaże, że wyszła na randkę z kimś znanym... prawda?

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Wyniki mądrych naukowych badań - takich, na przykład, na jakie Harper-Jack trafił kiedyś zupełnym przypadkiem w którejś bez większego przekonania wertowanej gazecie, i które czytał potem bardziej dla zasady oraz w płonnej próbie udowodnienia samemu sobie, że oto poświęca swój wolny czas prawdziwie intelektualnej rozrywce, a nie ósmej powtórce tego samego serialu (najchętniej, nomen-omen, "Przyjaciół" właśnie, albo "Twin Peaks", jeśli był bardziej w nastroju na depresję, psychodelię i paranoję) - wykazywały, że tak zwany partner idealny powinien, podobno, być do nas znacząco podobny, ale i nieco od nas różny - pod względem poglądów czy preferencji, chociażby. Fan sportu powinien zatem spotykać się z innym miłośnikiem fizycznej aktywności - ale jeden, preferencyjnie, winien wtedy preferować pływanie, a drugi na przykład... jogę może? Albo koszykówkę? Miłośnik sztuki pasował do miłośnika sztuki, tylko, że - w świetle badań oczywiście, bo ile to miało wspólnego z rzeczywistością, Harper-Jack już nie wiedział - najlepiej byłoby, gdyby jedna połówka takiego układu pasjonowała się malarstwem, a druga może rzeźbiarstwem. Duet muzyczny też mógł się sprawdzić, o tyle jednak, o ile jedno grało na pianinie, a drugie... cholera wie, na kobzie może? Albo drumli.
I może stąd też brał się cały ten związkowy pech Dwellera? Może zwyczajnie zawsze trafiał na osoby albo zbyt sobie podobne, albo zbytnio od siebie różne, nie mogąc jakoś nigdy wstrzelić się w perfekcyjny stosunek podobieństwa do różnic (ten zalecany przez naukowców, oczywiście). Ilekroć bowiem starał się nawiązać z drugim człowiekiem coś na dłużej, kończyło się to dość spektakularnym fiaskiem i sercami pokruszonymi zwykle po obydwu stronach układu. Często dlatego, jak z Elliotem na przykład, że byli ulepieni ze zbyt podobnej gliny. Lub - jak w przypadku Charlie akurat - bo pochodzili ze światów zbytnio od siebie odmiennych, najwyraźniej.
(A przynajmniej tak Dweller próbował tłumaczyć sobie rzeczywistość - czy zwalanie związkowych niepowodzeń na siłę wyższą niedopasowania nie zdejmowało bowiem zeń, jakże słodko, tej gorzkiej odpowiedzialności biorącej się z myśli, że to może on sam, nikt inny, coś po prostu w tej relacji spektakularnie spierdolił? Otóż to).
Patrząc na Wandę - a im dłużej to robił, tym większej pewności nabierał, że płomiennowłosa istota zwyczajnie nie mogła mieć dwudziestu jeden lat (wszystko w jej aurze krzyczało, że nie jest już dzieckiem, ale do dorosłości też sporo jej jeszcze brakuje - ot, etap przejściowy, dziwna faza przepoczwarzenia, w której człowiek nie jest już gąsienicą, ale i nie motylem czy ćmą w pełni rozwiniętym, hybrydą jakąś tego, co infantylne i zupełnie dojrzałe) - zyskiwał jednak jakąś taką uspokajającą świadomość, że przynajmniej zbytnie podobieństwo do siebie nawzajem im nie grozi.
A zbytnie od siebie poróżnienie? O tym mógł się przekonać... No cóż, chyba tylko pytając?
Roześmiał się szczerze, konstatując, że dziewczyna niezwykle trafnie ujęła absurd sytuacyjny niejednego z wydarzeń, jakie spotkały go w niedługim (ale i niekrótkim, zważywszy na fakt, że niedawno przekroczył magiczną linię trzydziestki) życiu. Aha, ukryta kamera. To jest to, bez dwóch zdań. Wcześniej chyba nie potrafił tego po prostu ubrać w słowa, ale istotnie - nie raz i nie dwa zdarzyło mu się, że podświadomie tylko chyba czekał (z obawą? z nadzieją?), aż zza najbliższego winkla wyskoczy rozkrzyczana ekipa filmowa, reżyser, kamerzysta i filmowiec, krzycząc, że "mają to!" oraz, że został wkręcony.
W te dobre rzeczy, które go spotkały.
W te złe.
Oblizał wargi z cienkiej warstewki osiadłego na nich koktajlu i zastanowił się nieco głębiej.
- Tak - odparł szczerze - Częściej niż to zakłada norma statystyczna dla przeciętnego faceta w moim wieku, tak myślę.
Coś - instynkt? doświadczenie? szósty zmysł jakiś dziwny, nienazwany i zupełnie niefizyczny - mówiło mu, że siedząca naprzeciwko dziewczyna mogłaby podzielić się z nim niejedną historią z podobnej kategorii.
- Więc, Wanda... Jakbyś miała mi opowiedzieć o trzech najbardziej nieprawdopodobnych, a jednak prawdziwych, rzeczach, jakie spotkały cię w życiu... Takich, wiesz, żywcem z "Ukrytej kamery" - wypalił w końcu, naiwnie mając nadzieję, że dziewczyna zrewanżuje mu się innym, nie takim samym pytaniem (bo co miałby jej wówczas odpowiedzieć? że zarobił parę milionów jeszcze przed trzydziestką, spierdolił dwa najważniejsze związki, jakie kiedykolwiek mu się w życiu trafiły, a na koniec przyczynił się do śmierci niewinnego dziecka? to nie zrobiłoby chyba na rozmówcy najbardziej pozytywnego wrażenia...) - To co by to było?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie zaskoczyła jej jego odpowiedź. Właściwie, to wielu ludzi odpowiedziałoby w taki sam, twierdzący sposób, niejednokrotnie podając też takie bardziej lub mniej wyszukane przykłady. Czy nie leżało w naturze ludzkiej przechwalanie się, jak to bardzo nie ma się życia do kitu, czy też jak bardzo życie jest zabawne, a przynajmniej momentami? Zupełnie jakby los był zdecydowanie za bardzo kapryśnym reżyserem, chcącym zrobić arcydzieło z komedii obyczajowej. Choć czymś pięknym jest uchwycenie ludzkich słabości w filmie i postaci, nie każdy lubi patrzeć na swoje wady na większym czy mniejszym ekranie. Wolą wierzyć, ze przynajmniej nieliczni mają życie ciut bardziej radosne i, jeżeli naprawdę się postarają i będą tego chcieli, sami będą takie mieć. Ale to brzmi zdecydowanie zbyt optymistycznie, nawet jak na standardy amerykańskiego snu. Chcąc nie chcąc, życie wielu nazwać można sitcomem, chociaż ci się wypierają, woląc określenie bardziej poważne, bardziej pasujące dla nich samych; ale czy to oni grają główne role? Może są tylko pojedynczymi, epizodycznymi postaciami; może odegrają jakąś ważniejszą rolę, jeżeli tylko poświęcą się dla głównego bohatera. A kto nim jest? Za kim podąży tłum gęsi? Czasami nawet gąski o tym nie wiedzą, uparcie twierdząc, że to ich rola. Bo to ich życie, czy to też nie miałoby najwięcej sensu?
- Och - skomentowała początkowo jego pytanie; szerze mówiąc, nie spodziewała się go. Nie wiedziała, jak może na nie tak naprawdę zareagować. Czy miała gotowe historyjki, które mogłaby wyciągnąć z rękawa i opowiedzieć nowo poznanemu mężczyźnie? - Za każdym razem jak widzę, kiedy mój ledwo rok starszy brat kradnie mi ubrania z szafy - podała w końcu sytuację pierwszą, przypominając sobie twarz, ale też i styl Cosmo, bo to w końcu o niego jej chodziło. Ubierali się dość podobnie, a ubrania ponoć nie mają płci, jednak wciąż dziwnie czuła się w środku, patrząc, jak ten chodzi w jej swetrze, spodniach, czy nawet skarpetkach, o których zapomniała. Albo myślała, że zupełnie już przepadły, ale ten raczył się w nich pokazać, a pamięć o nich wróciła. - I jak wchodzi bez zapowiedzi do mieszkania, rządząc się nieswoją kuchnią - to brzmiało trochę jak tragedia, ale nawet zachichotała, bardzo cicho. Czasem zdarzało mu się rządzić w kuchni i chociaż wtedy miała więcej sprzątania, niż powinna, to patrząc na to z perspektywy czasu, te wydarzenia nawet nie były takie złe. Jego zakłopotana mina, pokazująca, że chociaż się starał; nawet jak wszystko wyglądało jak pobojowisko, czy to ten czas z rodziną nie był zdecydowanie najprzyjemniejszym czasem? - Nawet teraz mam wrażenie, że zaraz ten przemiły pan - wskazała ruchem głowy w kierunku baru - też przyjdzie z kamerą i powie, że to wszystko jest żartem, a w szejku jest trucizna - ale chyba zaprzeczyła swoim słowom, upijając dość porządny łyk. Wzruszyła jeszcze ramionami i westchnęła tylko, cicho. - Jakby całe życie było żartem, Jack. Jakby tylko wokół niego się kręciło i nie miało innego sensu - ale to nie brzmiało przecież tak tragicznie, prawda? Dawka śmiechu ponoć sprawia, że życie jest dłuższe. Ale musiałby to być chyba zdrowy śmiech, taki prawdziwy, a nie spowodowany zażenowaniem. - Ale nie zawsze tak jest. Czasami znajdzie się ktoś, kto faktycznie coś wie o arctic monkeys - nawiązała, bardziej czy mniej świadomie, do ich konwersacji na tinderze. Bo nie spodziewała się, nadal nie myślała, że ten niewinny opis to swego rodzaju pułapka muzyczna; coś, co będzie za nią chodzić i zostanie jeszcze w jej głowie, przynajmniej na pewien czas. Jak i pewnie to spotkanie; zapewne nie raz będzie do niego wracała myślami, nie ważne, czy będzie bardzo pozytywne, czy też niekoniecznie. - Myślisz, że znajdzie się inny gatunek, którym mógłbyś opisać swoje dotychczasowe życie? - nawet nie wiedziała, skąd u niej to pytanie. Nawet nie pomyślała, jak sama mogłaby na nie odpowiedzieć. Może tani romans jeszcze pasowałby w jej wypadku, ale czy oby na pewno? Pewnie nadałaby się bardziej do badań psychologicznych, ale czy jej żywot byłby materiałem na serial, czy film? Szczerze, to nawet nie wiedziała. Może i kiedyś ktoś się nią zainteresuje, ale czy to będzie teraz? Czy to będzie za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat? Pozostawało jej tylko czekać, prawda?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Easy Street Records and Cafe”