WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Tylko, że o ile on starał się zachowywać względny spokój i rozsądek, a do całej tej nowej sytuacji podchodzić roztropnie, o tyle nie mógł spodziewać się po Marianne tego samego. W sensie nie miał pojęcia czego się spodziewać. Dlatego jadąc w poniedziałek do kancelarii, aby podrzucić Russell jakieś papierzyska, nie wiedział czy chce wpaść na swoją... na Marianne, czy może jednak póki co rozmowy w miejscach publicznych niekoniecznie są dla nich wskazane. Jednak jak to z Mari bywa, nic nie jest takie proste i oczywiste, a niefortunne zdarzenia są na porządku dziennym, chociaż w takim razie niefortunnymi się ich nazywać nie powinno, prawda?
Jona zdał się na los, wcześniej nie informując Chambers o swojej wizycie w kancelarii, a ten oczywiście go nie zawiódł. Przechodził przez hol, trzymając płaszcz przewieszony przez przedramię i zerknął po raz ostatni w stronę gabinetu Gabe'a, ale przestał się łudzić, że spotka Chambers. I jak to w romantycznych filmach bywa, sekundę później znalazła się tuż przed nim wychodząc z pobliskiej toalety i o mały włos na siebie nie wpadli.
- Jednak jesteś - wyrwało mu się troszkę nieprzemyślanie, bo w zasadzie to cieszył się przecież, że ją widzi, ale też nie bardzo wiedział jak powinien się zachować. Byli w końcu w miejscu jej pracy, a wcześniej o niczym nie rozmawiali, więc postanowił zachować pewien dystans.
-
Próbowała skupić się na pracy, na tyle, na ile to możliwe, ale wiadomo, że cały czas popadała w rozkojarzenie, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Nie wiedziała nawet, czy ma prawo zadzwonić do Jony, albo napisać, albo czy... w sumie nic nie wiedziała. Może jednak powinna w niedzielę zadać jakieś pytania, zamiast ograniczyć się do wyżerania mu zapasów z lodówki. Naprawdę była na siebie zła, ale najwyraźniej szansa na spotkanie miała nastąpić szybciej, niż mogłaby się spodziewać. Akurat wychodziła z toalety niczego nieświadoma, kiedy prawie na kogoś wpadła.
- Przepraszam - rzuciła pospiesznie, a słysząc znajomy głos, zadarła głowę, aby spojrzeć na Wainwrighta. Nie miała pojęcia co tutaj robi, ale jego słowa zdradziły jej, że być może jej szukał, a tą informację przyjęła z niemałym entuzjazmem. - A bałeś się, że mnie nie będzie? - odpowiedziała więc po chwili, nie wiedząc nawet kiedy na jej twarzy wykwitł naturalny uśmiech. Chyba naprawdę chciała go zobaczyć i była zbyt szczera w okazywaniu emocji, by jakoś to po sobie ukryć. - Co ty tu robisz? - zapytała też po chwili. Oczywiście miała na myśli kancelarię, a nie konkretnie toaletę, z której wyszła. Niefortunne miejsce na spotkanie. - Nie miałeś być poza miastem? - dopytała zaraz, bo wspominał coś o wyjeździe, kiedy ostatnio się widzieli, a jednak był tutaj nadal, więc może plany się zmieniły.
-
- W zasadzie to chyba tak - odpowiedział więc bez zająknięcia, chociaż jeszcze kilka sekund wcześniej głupio zastanawiał się nad tą kwestią. - Szukałem cię, bo przed wyjazdem chciałem jeszcze raz cie ujrzeć, pocałować i powiedzieć jak już tęsknię - oczywiście, że tak nie powiedział. Zamiast tego uśmiechnął się kontemplując wzrokiem jej osobę i chcąc zapamiętać ten widok na jak najdłużej, by podczas nudnych wykładów móc przywołać go w pamięci. - Musiałem podrzucić Russell kilka dokumentów - odpowiedział zgodnie z prawdą. Przez sekundę poczuł się zobowiązany do złożenia jakiś wyjaśnień związanych z nie zawiadomieniem o swojej obecności w kancelarii, ale szybko zdał sobie sprawę, że przecież byłoby to dalece nie odpowiednie. W końcu żadne deklaracje nie padły, a on nie musiał czuć się ku niczemu zobligowany, nawet jeśli wewnętrznie już ustanowił dla siebie pewne reguły. - Tak, właściwie prosto stąd jadę do Waszyngtonu - wyjaśnił, bo prawdopodobnie poinformowałby Marianne, gdyby jego wyjazd został odwołany. - Jednak mam jeszcze chwilę, ale jeśli jesteś zajęta to nie będę cię odrywać od obowiązków - dodał, bo w sumie przyjemnie byłoby chociaż tych kilka minut spędzić w jej towarzystwie i znów zapomnieć na moment o tym, że poza nią istnieje jeszcze jakiś inny świat. Myśl ta pochłonęła go na tyle, że nie wiedzieć kiedy uniósł dłoń, aby delikatnie przesunąć palcami po jej policzku. I chociaż ten gest mógł wydawać się zbyt zdystansowany, biorąc pod uwagę co przeżyli w weekend, to mimo wszystko kryła się za nim niesamowita dawka czułości i intymności. Jego palce powoli sunęły po jej gładkiej skórze adorując z lubością każdy jej fragment. Przy tym wszystkim Jonathan nie oderwał ani na moment spojrzenia od jej miodowych oczu, które szpetnie okalały te okropne, posklejane okulary. W sumie już miał nadmienić, że muszą coś z tym zrobić, gdy nagle ktoś znalazł się obok, zapewne chcąc skorzystać z toalet, a cała atmosfera zniknęła równie szybko jak się pojawiła. W dodatku Wainwright uzmysłowił sobie, że przecież znajdują się w miejscu pracy Mari i niekoniecznie jawne spoufalanie się z klientami kancelarii wpłynie dobrze na renomę rudzielca. Zabrał więc dłoń, a potem kulturalnie przesunął się w bok, aby zrobić przejście dla jakiejś elegancko ubranej, młodej kobiety. - Musisz iść do optyka - podzielił się jednak z Chambers swoją ostatnia myślą i chociaż była trafna to dotarło do niego że niekoniecznie odpowiednia do sytuacji. - Te okulary ujmują twojej urodzie - dodał, aczkolwiek pewnie byłoby go stać na lepszy komplement, gdyby nie poczuł się stremowany.
-
- Rozumiem - odezwała się jeszcze, żeby tak tylko nie kiwać głową. - Zazdroszczę ci tego Waszyngtonu - dodała uśmiechając się przy tym, bo przecież nie była to żadna zawiść. Ona sama niewiele poza Asotin i Seattle widziała. W zasadzie można by powiedzieć, że nic. No, ale takimi opowieściami nie zamierzała go teraz zarzucać. - Zajęta? Co ty... snuję się dziś i udaję, że coś robię, bo mój szef chyba ma jakieś swoje za... - wyskoczyła z tą odpowiedzią od razu, ale w chwili, w której poczuła jego palce na policzku, zasznurowała usta i skrzyżowała z nim spojrzenia. Jej własne było ewidentnie zdziwione, ale szybko ustąpiło pewnego rodzaju uldze. Może nie powinna pozwalać sobie na takie zachowanie w pracy, ale chyba na moment zapomniała, że w ogóle w niej się znajduje. Podobne gesty działały na nią nieco, jak obietnica, że Jonathan wspólnego weekendu nie uważa za błąd, że nie będzie jej teraz unikał, ani sugerował, że to do czego między nimi doszło, nie miało miejsca. Może te obawy były śmieszne, ale faktycznie cały dzień je w sobie pielęgnowała. Szkoda więc, że ktoś musiał im przerwać. Jeszcze do tego ten jego nieoczekiwany komentarz, który wyraźnie wybił ją z rytmu.
- Co? - zapytała niegrzecznie, a kiedy wytłumaczył zarumieniła się delikatnie, ale też pokręciła głową na boki. - Przyczepiłeś się tematu tego optyka - zauważyła, po czym poprawiła sobie te swoje okulary na nosie. - Spełniają swoją funkcję i jak ktoś nie wie, że pękły, to nie zauważy - oceniła rozsądnie oprawki, może nieco bardziej ze swojego punktu widzenia, niż obiektywnie, ale uważała, że i on tak postępował. Nie chciała jednak rozprawiać przed jego wyjazdem o okularach, więc poszukała w głowie innego tematu do rozmowy. - W ogóle, to czeka ciebie długa droga, co? Nie boisz się tak daleko jechać? - wystrzeliła, bo w sumie to daleka trasa, a Marianne chociaż miała prawo jazdy, to raczej za daleko nigdy nie prowadziła, ale z drugiej strony... nie wyobrażała sobie Jonathana w busie.
-
- Nie o to chodzi, że są popękane - odezwał się, gdy ponownie zostali sami. Tęskno też westchnął za atmosferą, która niestety uleciała już bezpowrotnie. - Lubię cię bardziej bez nich - wyznał śmielej. Właściwie to był o mały włos od przyznania iż model, który ma na sobie jest naprawdę kiepskiej jakości, a style bardziej pasuje do minionej dekady, ale miał w sobie na tyle samoświadomości, aby jednak zostawić ten komentarz - póki co - dla siebie. - Jechać? Na lotnisko? Skąd... To niedaleko - odpowiedział zaskoczony jej pytaniem, bo przecież nie miał zamiaru jechać na drugi koniec kraju autem. Aczkolwiek kilka razy niezbyt poprawnie określił swój rodzaj podróży, więc może nieświadomie wprowadził ja w błąd. - A tak w ogóle przez to sympozjum nie będę w stanie w tym tygodniu zająć się twoja sprawą - usprawiedliwił się, aczkolwiek był szczerze skruszony, bo przecież tak ją namawiał na te badania, a teraz odwlekał w czasie ich sprawdzenie. - W każdym razie jak tylko wrócę i otrzymam wyniki to od razu cię poinformuję - oznajmił, obiecując sobie, że będzie to pierwsza sprawa jaką załatwi po powrocie do pracy, oczywiście jeśli nie będzie niczego innego, co niezwłocznie wymagałoby jego uwagi.
-
- Zawsze mogę je ściągnąć - zauważyła, doceniając mimo wszystko ten śmiały komplement, ale mimo że rzeczywiście chciałaby mu się podobać, na ten moment nie mogła zaoferować nic więcej. Pozwoliła więc temu tematowi naturalnie ucichnąć, a kiedy wspomniał o lotnisku, poczuła się jak kompletna idiotka. Często zdarzało jej się popełnić jakąś głupotę, jednak zwykle podchodziła do tego lekceważąco. Teraz natomiast łapała się na myśli, że wcale nie chce w jego oczach wypadać jak ktoś niemądry, ale chyba... na ten moment mogła tylko pomarzyć. Próbowała więc przełknąć jakoś uczucie wstydu i zachowywać się względnie naturalnie. - No tak... lotnisko - mruknęła, chowając zażenowanie za uśmiechem. - Tym bardziej zazdroszczę... lot samolotem to musi być coś - na ten komentarz nie musiała się silić, bo faktycznie sama bardzo chciałaby kiedyś lecieć dokądś samolotem, ale póki co na dość długiej liście jej marzeń, to znajdowało się daleko wśród tych pozycji, których za szybko nie uda jej się odhaczyć. Kompletnie też nie wiedziała o jakiej sprawie Jonathan do niej mówi i dopiero, kiedy wspomniał o wynikach, stało się to dla niej jasne. Aż parsknęła przez to jego przejęcie.
- Daj spokój, zdążyłam już o tym zapomnieć - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie ma co ukrywać, nie siedziała, jak na szpilkach w oczekiwaniu na nowiny i poszła tam głównie po to, żeby Jona przestał psioczyć. - Wcale mi się nie spieszy, więc niczym się nie przejmuj - dodała jeszcze, bo nie musiał się tym stresować, tym bardziej, że Mari nawet tych wyników nie chciała poznać. Powstrzymała się jednak od powiedzenia, że może je zachować dla siebie, żeby nie wyjść na chama i prostaka i nie urazić jego lekarskiej struny, czy coś w tym sensie. No, ale ostatnio też czuła się całkiem dobrze, jak na siebie, więc tym bardziej nie potrafiła patrzeć poważnie na te badania, do których została namówiona. - Lepiej się skup na swoim wyjeździe, no i zamelduj się, jak już wylądujesz... w sensie wiesz, napisz, że jesteś cały - powiedziała to jakoś tak z rozpędu, bo jednak... to było takie normalne, martwić się o kogoś bliskiego, gdy gdzieś jechał. No, a dla Marianne Jonathan już od dawna był jedną z bliższych jej osób, jakie poznała w Seattle.
-
- Kiedyś się przekonasz, że to nic takiego - przyznał, bo pamiętał iż wyprawa do Seattle była dla Marianne najdalszą w życiu. Głupim więc byłoby ją pytać, czy kiedykolwiek latała samolotem, gdy odpowiedź była tak oczywista. - W takim razie to chyba dobrze, ze zapomniałaś, bo bałem się, że wizyta w szpitalu mogła odbić się na tobie znacznie większą traumą. - Naprawdę obawiał się, że po tym jak przebiegło to całe pobieranie krwi, Mari długo przezywała w sobie tą wizytę. Dlatego ulżyło mu, gdy stwierdziła iż nie poświęcała temu zbyt wielu myśli. Może nawet głupio łudził się iż jej strach zelżał. - Czasem czas odgrywa wielkie znaczenie, ale liczę na to iż w twoim przypadku wszystko dobrze się ułoży - dodał, bo jemu akurat zależało, aby czym prędzej poznać wyniki testów. Wiedział jednak, że Chambers bagatelizuje wiele spraw związanych ze swoim zdrowiem, więc jakoś niespecjalnie zaskoczyły go jej słowa. - Dobrze. Napisze do ciebie - obiecał odczuwając dziecinną radość z faktu, że sama o to poprosiła.
Nie posądzał siebie o możliwość wzbudzanie w sobie takich prostych, a zarazem dawno już zapomnianych emocji. Zupełnie jakby znów miał te dwadzieścia kilka lat i ponownie ekscytował się każdym aspektem rozwijającej się relacji.
- Spotkamy się jak wrócę? - Zapytał, bo mimo wszystko nie mógł już dłużej wytrzymać tej powściągliwości. Potrafił zachować odpowiedni dystans w tym wszystkim ale na litość boską wczoraj spał z tą kobieta, więc czemu teraz miałby udawać, że jest zwykłą znajomą.
-
- Wolałam to wyprzeć ze wspomnień - odezwała się dopiero odnośnie szpitali, bo co tu dużo mówić, faktycznie nie planowała przed nim udawać, że te badania poprawiły jej relację z jego miejscem pracy. Przewróciła też oczami, słysząc, jak poważnie komentował kwestię tych badań. - Wiesz... nie umrę przez ten tydzień - zażartowała nieco odważnie, ale dla niej podobne żarciki były jak najbardziej na miejscu. Miała nadzieję, że Jona też trochę się zdystansuje do tej kwestii, bo w jej mniemaniu za bardzo się przejmował. Dla niej ten temat naprawdę nie był istotny i wolała skupić się na tym, że faktycznie Wainwright do niej napisze. Może to nic takiego, ale no... zrobiło jej się milej w tej chwili. Sama nie wiedziała, czego może oczekiwać, a czego jej nie wypada, więc trochę błądziła po omacku w tym ich nieokreślonym żadnymi deklaracjami układzie. Przeżywała więc to, że najwyraźniej nie czekają ją aż takie dni ciszy z jego strony, a w tym wszystkim jego pytanie wydało jej się wręcz absurdalne.
- To chyba jasne - odpowiedziała więc nieco żywiej, niż planowała i być może nieco się tym faktem speszyła. - To znaczy wiesz... jeśli będziesz miał ochotę, to ja się nigdzie nie wybieram - próbowała to jakoś uratować. - W sensie nie mam na myśli biura, a Seattle... w Seattle będę cały czas - podsumowała, chociaż żałowała, że nie może cofnąć czasu i zacząć tej wypowiedzi od nowa. To na pewno wiele by ułatwiło, a przynajmniej nie czułaby się tak zażenowana samą sobą, jak to miało miejsce w tej konkretnej chwili. Odsunęła się też z nim nieco dalej, pewnie nie miał czasu na jakąś kawę, a ona też nie mogła sobie na nią pozwolić, bo już i tak dość długo siedziała dzisiaj w kafeterii.
- Jedziesz swoim samochodem, czy taksówką? - zapytała też zaraz, żeby powiedzieć cokolwiek innego, niż swoje ostatnie żenujące tłumaczenie, ale to też zabrzmiało jakoś tak sztywnie. - Pewnie wyszłam teraz na złodzieja aut, z takimi pytaniami, co? - mruknęła, poprawiając okulary, bo chyba powinna bardziej wyluzować.
-
Ten temat stał się jednak dziwnie odległy, gdy Jona skupił się całym sobą na relacji Marianne na jego propozycję. W sensie podejrzewał iż będzie za tym, aby ich relacja dalej się rozwijała, ale zwykle w swoich wypowiedziach Chambers potrafił pięknie żonglować słowami, zawsze wychodząc obronną ręką, ale tym razem ponownie wydawała się kompletnie zgubiona. Dokładnie tak samo jak podczas ich wczorajszego śniadania, gdy nie umiała określić wprost tego co między nimi zaszło. Przez to wszystko na jego poważnej twarzy, pojawił się łagodny uśmiech. Wzrok znów dostrzegał tylko ją, a wszystko inne nagle przestało tracić na znaczeniu. Odzyskali zgubioną atmosferę i chociaż rudzielec plótł jakieś głupoty, Jona już na nie nie zważał.
- Bez dwóch zdań będę miał ochotę się z tobą spotkać - odpowiedział pełnym zdaniem, a tembr jego głosu zniżył się znacząco. Zbliżył się też do Mari, niwelując dzielącą ich odległość jeszcze bardziej i miał szczerą nadzieję, że nikt nie będzie interesował się ich dwójka, ani ich rozmową, przez co przestał aż tak przejmować się otoczeniem. - Wyszłaś na uroczą Marysię, taką jaką lubię - dodał i niestety, ale tego dnia los im nie sprzyjał, a wibrujący telefon znów przerwał intymny moment. - Eh.. Taksówka już na mnie czeka. Muszę iść. - wyjaśnił zerkając na ekran smartphone'a i tym samym odpowiedział na jej pytanie. Odsunął się też, bo znów ktoś przeszedł obok i wykorzystał ten moment, aby ubrać na siebie płaszcz. I tyle. Nie zostało im nic innego jak się pożegnać, a potem spędzić tydzień w odosobnieniu. Wbrew naturze Jony, ta wizja wcale mu nie odpowiadała, bo Marianne nagle stała się osobą z którą spędziłby cały wolny czas, z którą chciał się widywać częściej i której na pewno nie chciał zostawiać w takiej dziwnej niepewności.
Więc może kierowany tymi powodami, a może egoistyczną próbą zapewnienia sobie specjalnego miejsca w myślach dziewczyny - podszedł delikatnie układając dłoń na jej policzku, ale tym razem na tym nie poprzestał. I chociaż miejsce było dalece nieodpowiednie, aby okazywać wobec kogokolwiek taką wylewność, miał nadzieję iż ten jeden raz będzie mu wybaczony. - Do zobaczenia, Marysiu - wyszeptał muskając przy tym ustami jej czoło, a następnie składając na nim krótki pocałunek, aczkolwiek starając się przelać w niego wszystkie emocje jakie towarzyszyły mu w tamtej chwili.
-
Znów atmosfera między nimi się zmieniła, a Chambers odruchowo wstrzymała oddech tylko po to, by zaraz westchnąć pod nosem, gdy telefon mężczyzny wszystko zrujnował. Starała sie udawać, że nie jest tym rozczarowana, więc mimo wszystko przywołała na twarzy uśmiech i skinęła głową na jego słowa.
- Jasne, wiadomo... nie możesz się spóźnić - zgodziła się z nim, ale chyba po prostu sobie próbowała wmówić, że tak właśnie było. Samolot na niego nie poczeka, a ona powinna trzymać na wodzy swoje myśli dotyczące tego, jak wyglądałoby w jej mniemaniu perfekcyjne pożegnanie. Sądziła więc, że Jonathan powie jej do widzenia i sobie pójdzie. Jakież więc było jej zaskoczenie, gdy w którymś momencie znów się do niej zbliżył, a następnie jego usta musnęły jej czoło. Niby nic wielkiego, ale serce zabiło jej mocniej w piersi i poczuła delikatne mrowienie na policzkach.
- Do zobaczenia - odpowiedziała rozczulona tym gestem, znów czując, jak nadzieje w niej rosną. Przez to też, czując przypływ pewności siebie ponownie otworzyła usta. - Wracaj szybko - dodała jeszcze, a potem już pozwoliła mu opuścić to miejsce, stojąc jeszcze chwilę tam, gdzie stała i przeżywając na nowo to krótkie i nieoczekiwane spotkanie do którego między nimi doszło. Wydawało jej się, że dzięki temu łatwiej przyjdzie jej jakoś poradzić sobie z atakującymi ją myślami. Przynajmniej w tamtym momencie wydawało się to niezwykle obiecujące.
<zt x2>
młodszy partner
emerald city law group inc.
sunset hill
- 20.
Po czterech godzinach spotkań z klientami, a także rozmowami telefonicznymi nadszedł czas na upragniony lunch - zmęczona i niemiłosiernie głodna wydostała się z własnego gabinetu automatycznie kierując do pobliskiej łazienki - typowa kobieta sukcesu, zanim wyjdzie do ludzi musi zobaczyć czy wygląda wystarczająco odpowiednio by komukolwiek się pokazać. Z wyprostowanymi plecami spoglądała na swoje odbicie w lustrze - przemęczona, blada twarz - wory pod oczyma i grymas, cóż właśnie w taki sposób dzisiaj się prezentowała - i choć zazwyczaj była pełna radości, aktualna sprawa dawała adwokatce „w kość.” Po nałożeniu podkładu, oraz poprawieniu na ustach czerwonej szminki kątem oka dostrzegła wychodzącą z jednej z kabin Kyle Russell - na buzi brunetki pojawił się delikatny uśmiech. - Też nie w sosie? - prawa brew pofalowała do góry, gdy odwróciła się w jej stronę całym ciałem w międzyczasie wkładając do torebki pomadkę.
-
Praca zawsze stanowiła dobrą ucieczkę. Wiadomo, najlepiej byłoby w ogóle takowej unikać, ale jeśli już człowiek musi oderwać się od swoich problemów i zająć czymś swoje myśli, to skupienie się na sprawach zawodowych wydawało się naprawdę dobrym rozwiązaniem, które w dodatku może przynieść same plusy. Mniej więcej z takiego założenia wyszła Kylie. Ostatnio pojawiała się w kancelarii jakby nieco częściej. Nie to, żeby dawniej tego unikała, po prostu w swoich czterech ścianach nie mogła się na niczym skupić, a tu, w biurze, jakimś cudem jej się to udawało. Nie brała też większej ilości spraw, niż zazwyczaj. Przeciwnie. Kilku osobom odmówiła, zostawiając sobie tylko najważniejszych klientów, z którymi pracowała od lat. Najważniejszym klientem i tak była dla niej rodzina, a ta potrzebowała jej teraz bardziej, niż kiedykolwiek.
Jej najstarszy brat przepadł gdzieś ze swoją rodziną. Russell nie robiłaby z tego tragedii, gdyby nie to, że nikt, kompletnie nikt, ani Jackson, ani Sarah, jego żona, ani bratanek i bratanica blondynki, od dawna nie dawali znaku życia. Martwiła się, to jasne. Chciała coś zrobić, chciała wpaść na ich ślad, ale kompletnie nie wiedziała, od czego zacząć i chociaż Abel, jej facet, powiedział, że wszystkim się zajmie, to jednak nie potrafiła tak po prostu siedzieć i czekać. Szukała kontaktów, w rodzinnej dokumentacji szukała wszelkich śladów, jakie mogłyby naprowadzić ją na trop brata. Próbowała jednocześnie robić to, na czym znała się najlepiej - na zabezpieczaniu interesów rodziny Russell. To akurat umiała robić. Na tym doskonale się znała. Mimo wszystko nawet ona potrzebowała czasem przerwy, a znaczna ilość kawy, jaką zdążyła już dzisiaj wypić w kancelarii, musiała znaleźć ujście.
Myślała, że będzie tu sama, ale chyba uciszyło ją to, że w toalecie wpadła akurat na Hanningan. Lubiła ją, chyba nawet trochę podziwiała, a już na pewno czuła, że może jej ufać, zarówno w kwestiach zawodowych, jak i tych czysto towarzyskich, typowo kobiecych.
- Sama nie wiem. Chyba - odparła i również się uśmiechnęła. - Wyglądam, jakbym była nie w sosie? Za godzinę mam spotkanie z sędzią i muszę przypominać milion nowiutkich dolarów wyciągniętych prosto z mennicy.
Podeszła do umywalki i dokładnie umyła ręce. Kątem oka zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Miliona chyba jeszcze nie przypominała, ale takie 500 tysięcy... Tak, to już bardziej.
młodszy partner
emerald city law group inc.
sunset hill
Odwróciła ciemną łepetynę w stronę blondynki, a na twarzy Hannigan zagościł delikatny, subtelny uśmiech - Kylie zawsze kojarzyła się jej z drapieżnym zwierzęciem - trochę jak puma, niby niepozorny czarny kot, ale jeżeli już zaatakuję to nie puści póki nie zniszczy swojego przeciwnika; wytrwała, lecz w sposób elegancki, dostojny i oryginalny. - Zawsze wyglądasz jak milion dolarów. - mruknęła dla otuchy ponownie zerkając w stronę lustra, aby przypatrzeć się własnemu odbiciu. - A z którym się spotykasz? - prawa brew adwokatki pofalowała wyżej, by ostatecznie cofnąć się i wyciągnąć jeden papierowy ręcznik - dokładnie wycierając nim swoje dłonie. - Jeżeli Johanson, to jest sposób... - rzuciła lekko rozbawiona, by opuszkami palców ściągnąć kosmyk włosów z czoła. - Wystarczy zapytać o jego kolekcję porcelanowych słoni, wtedy tak się rozgada, że zapomni o konsekwencjach i podpiszę wszystko. - roześmiała się pod nosem chwytając za swoją torbę.
-
- Wiesz, chyba właśnie takiej opinii potrzebowałam - puściła jej oczko. Rzeczywiście, Russell była jak dziki kot. Polowała, kąsała, zagryzała i czekała, aż druga strona się wykrwawi. Teraz musiała pokąsać nieco sędziego, a to nieco trudniejsze zadanie, niż podgryzanie innego adwokata. - Nie, akurat nie z nim - odparła - ale śmiało, mów. Mów mi wszystko.
Chłonęła od niej wiedzę, niczym gąbka. Clari była dla niej prawdziwym wzorem. Nic dziwnego, że Kylie zamierzała zastosować się do jej rady.
- Słonie. Johanson. Zakodowane - dla lepszego efektu postukała się nawet w głowę na znak, że naprawdę pamięta. - Spotykam się z Abramsem. Wiem, że ma dwie dorosłe córki i pięcioletniego wnuka. Starsza córka rozwodzi się, bo zdradził ją mąż, więc powinnam chyba rzucić kilka feministycznych tekstów i udawać, że nie wiem nic o rozwodzie, co? Chociaż... Moja klientka rozwodzi się z tego samego powodu. Zazwyczaj oddaję takie sprawy Gabe'owi, ale to przyjaciółka i prosiła, żebym się tym zajęła. Nie chcę tego spieprzyć, bo dziewczyna zasługuje na wszystko, co najlepsze. Abrams musi dopuścić mi kilku świadków i mam dziwne przeczucie, że w ten sposób mogłoby mi się to udać.
Zerknęła na Clari. Poniekąd szukała u niej akceptacji swojego planu, bo Hannigan była dla niej zawodowym wzorem, a rozmowy w toalecie były najlepszym, co mogło spotkać dwie kobiety.