WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
Tego dnia też nic nie wskazywało na to, że coś mogłoby diametralnie ich sytuację. Jacob nie pozwalał jej rano zaparzyć kawy, zamykając ją w kuchni w swoich objęciach. Opierał nos i usta o jej kark, składając tam delikatne pocałunki. Nie trzeba być specjalnie domyślnym, żeby przewidzieć, jak finalnie się to skończyło – obydwojgu skoczyło ciśnienie jeszcze przed wprowadzeniem do organizmu jakiejkolwiek dawki kofeiny. Jeszcze kiedy jechali do pracy, dla niepoznaki dwoma samochodami, kiedy tylko przymykał bądź mrugał powiekami, mógł przywołać tę poranną scenkę z pamięci. A jego kark z kolei wciąż nosił ślady jej paznokci. Jacob zatrzymuje ją jeszcze na parkingu, żeby pomiędzy samochodami, bez obaw, musnąć ustami jej pełne wargi i życzyć jej miłego dnia. Nie będzie jej dzisiaj widział przez cały dzień. Spotkanie kadry zarządzającej z zarządem szpitala. Nienawidził takich wydarzeń, ale nawet on poczuł powagę sytuacji i założył dobrze wyprasowaną, białą koszulę i ciemne jeansy. Nie zdążył co prawda ułożyć włosów i brody, ale ten niedobór czasu rano narrator zdążył już wyjaśnić.
Kiedy jednak Hirsch zniknął na cały dzień na wysokich piętrach szpitala, pozostawiając Josie na oddziale… Do głowy mu nie przyszło, kto zapragnie ją odwiedzić.
Wysoka, prawie chorobliwie chuda blondynka, kołysze się na niziutkich obcasach kolorowych botków i poprawia szal narzucony na ramiona. Rejestruje się co prawda na wejściu, ale siada na uboczu i z uwagą przygląda się pracy lekarzy na oddziale. Sprawia wrażenie, jakby kogoś wypatrywała. I chociaż niektórym pielęgniarką wydaje się, że rozpoznają tę osobę, w wirze intensywnej pracy, nie zawracają tym sobie głowy. Kobieta ma dłoń do szycia. Rana nie jest głęboka, ale zaskakująco równa – w rejestracji zadeklarowała, że skaleczyła się przy gotowaniu. Dopiero po jakimś czasie zostaje wezwana do gabinetu przez młodą panią doktor. Zajmuje wskazane miejsce i przygląda się jej z uwagą. Muszą być w podobnym wieku, chociaż blondynka wygląda na młodszą. Jest też wyższa o dobre kilka centymetrów wyższa, ale zważywszy na to, że siedzi, Josephine nie może tego dostrzec. Kiedy brunetka przygotowuje się do prostego zabiegu, w trakcie zabieganego dnia na oddziale, pacjentka korzysta z okazji i uważnie śledzi ją wzrokiem. Przesuwa po niej powoli spojrzenie i szybko wbija je w podłogę, kiedy Posy odwraca się w jej kierunku. Musi spojrzeć do karty z nakreśloną przez pielęgniarkę sytuacją do szycia – wypadek przy gotowaniu – i musi zapytać ją o nazwisko, żeby powiązać człowieka z ubezpieczeniem.
– Brown. Susannah Brown – odpowiada ciepłym, miłym uśmiechem i wyciąga w jej kierunku rękę, odwijając ranę.
– Jestem czasem taka niezdarna, wstyd. Mam tylko nadzieję, że nie będzie bardzo bolało? – pyta słodko, nieco niepewnie, zagryzając lekko dolną wargę ust.
-
Nie narzekała na brak zajęć na oddziale. Miała pełne ręce roboty, więc nie skupiała się na tym, co czeka ją za chwilę. Dostała górkę pacjentów, którą musiała rozładować i tak po kolei zajmowała się wszystkimi przypadkami – wszystkimi raczej niegroźnymi, więc pracy było dużo, ale była spokojna. Nic więc dziwnego, że z twarzy Josephine nie znikał szeroki uśmiech, który towarzyszył jej od samego rana.
Dlatego nie zwróciła w pierwszej chwili na blondynkę. Nie przyjrzała się też karcie, którą w locie złapała z lady pielęgniarek i teraz też najpierw chciała się zająć pacjentką, a dopiero później papierologią. Ale… coś ją wreszcie tknęło. Czuła na sobie uważne spojrzenie i zauważyła, że gdy tylko podnosiła wzrok kobieta odwracała głowę. Spojrzała na kartę. Spojrzała na blondynkę. I znowu na kartę.
Susannah Brown.
Nieprzyjemny dreszcz przemknął po jej karku, ale starała się pozostać niewzruszona.
Przesunęła sobie lekarski stołeczek bliżej leżanki na której siedziała kobieta. Tak samo jak wózek ze sprzętem chirurgicznym do zszycia rany – Patrząc na to jak czyste jest to cięcie… – zaczęła – Obstawiam, że to nie przypadek. Co cię tu sprowadza, Susannah? – niemniej i tak zabrała się za szybie, bo po pierwsze to tylko kilka szewków, a po drugie – niezależnie od tego z jaką suką miała do czynienia przyszła tutaj z tym skaleczeniem i musiała sobie z nim poradzić. Mogły rozmawiać w trakcie – Jacoba nie spotkasz dzisiaj na oddziale. Chyba, że nie o niego chodzi. Chcesz mnie oskarżyć o kolejne włamanie? Czy tym razem o błąd w sztuce lekarskiej – chociaż jak na razie robiła wszystko perfekcyjnie. Zszyła tej wariatce ranę tak, że nie powinna zostać nawet blizna. I dopiero wtedy podniosła wzrok, żeby lepiej jej się przyjrzeć i złapać z nią kontakt wzrokowy. Właśnie siedziała twarzą w twarz z Rebeccą. I nie miała zielonego pojęcia, co z tym fantem zrobić.
-
Blondynka jednak nie spuszcza spojrzenia, a jej oczy zachodzą łzami.
– Przepraszam… Och, boże, przepraszam. Robiłam zdrowego poke bowla, staram się dbać o swoje zdrowie, kiedyś w końcu musiałam zacząć, prawda? – śmieje się nerwowo i zalewa łzami, udając, że próbuje się powstrzymać. Jest w tym wyjątkowo autentyczna. Wygląda tak, jakby nie radziła sobie z emocjami.
– I włamanie? Boże, nie wiem nic o żadnym włamaniu. Powiedział ci, że ja oskarżyłam cię o włamanie? Boże, Josephine… – wymienia imię brunetki, a na dobrą sprawę nie powinna go znać. Na plakietce przy fartuchu lekarskim widnieje tylko jej nazwisko. Ale została odkryta. Więc i ona musi odkryć swoje karty, żeby brzmieć przekonująco. A może powiedzieć prawdę? Jacob Hirsch wydaje się być stosunkowo przyjaznym i zabawnym gościem. Ale z jakiegoś powodu porzucił ciało żony na podjeździe dla karetek. Z jakiegoś powodu nigdy jej potem nie szukał. Dręczyło go to, że nie wie czy Rebecca nie żyje czy to, że mogła przeżyć? Miał sporo na sumieniu. Czy jego prawda była więc tą o b o w i ą z u j ą c ą?
– Nie będę ukrywać, że wiem, że wiąże cię z moim mężem jakaś relacja. Ale to nie jest dobry człowiek, rozumiesz? Ja liczyłam na to, że go tu nie spotkam. Skaleczyłam się i potrzebowałam pomocy. Ten szpital mam najbliżej. W innym wypadku nawet nie postawiłabym tu stopy. Ja się go… Boję. Boję się. A ty w ogóle go nie znasz. I jeśli mogłabyś tylko zrobić dla siebie coś dobrego – uciekaj jak najdalej – Rebecca w końcu się uspokaja. Ściera palcami zdrowej dłoni rozmazany tusz spod oczu i wygląda nerwowo, ponad głowa Posy przez okno na szpitalny korytarz. Sprawia wrażenie naprawdę zdenerwowanej. Drżą jej też drobne ramiona. Może naprawdę jest zestresowana?
-
Sięgnęła po pudełko z chusteczkami leżące na blacie i wyciąga je w stronę blondynki – Dlaczego się boisz?
-
– Rok. ROK. Dwanaście miesięcy spędziłam na dochodzeniu do siebie po tym, jak Jacob, mój własny mąż próbował mnie zabić. Bo jak inaczej można nazwać lekarza, który z premedytacją podaje żonie złe leki, a potem porzuca ją na pastwę losu przez oddziałem ratunkowym? Myślisz, że ja n i e c h c i a ł a m się z nim rozwieść? Że podobało mi się życie w mieszkaniu bez klamek? Że ja chciałam, żeby Jacob próbował mnie naprawić? Że nie próbowałam z tego wszystkiego uciec? Myślisz, że to była moja decyzja?! – nie krzyczy na Josephine, ale jej głos jest pełen niedowierzania. Spogląda też na wózek z narzędziami chirurgicznymi, który odsuwa od niej młoda pani doktor. Rebecca wznosi zapłakane oczy ku sufitowi i kręci głową z powątpiewaniem. Trochę też pociąga nosem.
– On ci to wszystko powiedział? Że jestem szalona? Że nie można mi ufać? Że to ja odpowiadam za jego bliznę na żebrach? Chryste… – wydaje się być naprawdę poruszona. Do tego stopnia, że znowu trzęsie jej się broda tak, jakby ponownie miała się rozpłakać. Zamiast tego nerwowo porusza się na szpitalnej leżance, na której od kilkunastu minut siedzi, właściwie w bezruchu.
– Co sprawia, że mu tak bezgranicznie ufasz? Dobry seks? Jasne, na początku jest SUPER. Jest taki zainteresowany i taki opiekuńczy iii jest ci z nim tak dobrze… Możecie się kochać od rana do nocy? Pieprzy cię przez poranną kawą i mówi, że działasz na niego lepiej niż mała czarna, hm? To wszystko szybko się kończy – blondynka pstryka palcami zdrowej ręki i na moment przestaje zachowywać się jak siedem nieszczęść. Jest wyraźnie poruszona.
– Ale ufasz mu? Poza wpuszczeniem go do swojej sypialni i majtek, ufasz mu Josephine? Bo powiedział ci o swojej okropnej żonie i tym, jaki jest przez to nieszczęśliwy? Przez ROK udawał wdowca i można tak zwyczajnie przejść nad tym do porządku dziennego? – jest poirytowana, ale jej głos, nadal brzmi dość łagodnie. Tak, jak przystało na tę wątłą osobę, jaką jest pani Hirsch.
-
Zagryzła wargę i przez chwilę milczała, zastanawiając się nad wszystkim, co wyrzucała z siebie kobieta i nad tym jak się zachowywała – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Rebecco. Jeśli uważasz, że jest złym człowiekiem, jeśli chciałaś się z nim rozwieźć… dlaczego nie przyślesz tu prawnika z dokumentami rozwodowymi. Wiesz jak się nazywa, wiesz gdzie pracuje i jestem pewna, że wiesz, gdzie mieszka. To ty tu jesteś duchem, który miesza w jego życiu, a teraz zaczął też moim. A tego nie lubię. Więc jeśli myślałaś, że porozmawiamy tu jak stare znajome i zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami to źle zaczęłaś. Czego ode mnie chcesz, Rebecco?
-
– Wiem gdzie pracuje, gdzie mieszka i z kim sypia – odpowiada dość bezczelnie, ale biedna Posy nie może wiedzieć, że to nie o niej wypowiada się żona Jacoba. W spojrzeniu blondynki można zauważyć lekki błysk.
– Dlaczego miałabym zrobić coś, czego się spodziewa? Dlaczego miałabym po raz kolejny wyłożyć się dla niego na złotej tacy i pozwolić zrobić to, co będzie dla niego najwygodniejsze? Może ja lubię to, że teraz to on żyje w niepewności. Może rozwód to za mało? Może chciałabym, żeby we właściwym czasie odpowiedział za to, co zrobił? – chociaż mierzy Josie rozbieganym spojrzeniem, to mówi z sensem. Nie wygląda i nie zachowuje się tak, jakby miała być szalona. Robi kolejny krok w kierunku drzwi i zdrową dłonią naciska klamkę.
– Nie zaprzyjaźniłybyśmy się. Wątek dzielenia się mężem z przyjaciółką mam już dawno za sobą – uśmiecha się miękko. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Alderdige wie, o czym mówi. Sprawia jej to satysfakcję.
– Ale jeśli mogłabyś przyjąć ode mnie chociaż jedną radę… Daj sobie spokój Josephine. Nie ufaj mu. Nie jest tego warty. Potrzebujesz dowodu, że mówię prawdę? Że mam rację? Chcesz wiedzieć z kim masz do czynienia? Zapytaj go o Cosmo – wzrusza ramionami i powoli obraca się w stronę wyjścia.
-
- Czyli się nie boisz, Rebecco. Osoba, która się boi, nie myśli o zemście. – nie w tak perfidny sposób! I może powinna spuścić z tonu, może powinna się postawić w jej roli, być trochę bardziej… współczująca? Nie wątpiła w to, że jej życie nigdy nie było usłane różami, ale to nie zmienia faktu, że ciągle nie potrafiła jej zaufać. Nie może pozbyć się tego dystansu, który zbudowała między nimi. Ciągle miała przed oczami twarz Jacoba, który wpadał w panikę na samo wspomnienie swojej żony, przypomniało jej się jego zachowanie w parku czy w Nowym Jorku, gdy myślał, że ją widział. Jeśli po tym wszystkim miała określić, które z nich bardziej się bało to niewątpliwie był to Jacob. Jasne, może miała rację, że chodziło tylko o odpowiedzialność za swoje czyny, ale nie wyglądał na takiego. Może uczucia, które zaczęły się w niej rodzić przysłaniały jej zdolność logicznego myślenia, ale z całych sił starała się trzymać stronę Jacoba.
Aż z ust blondynki nie pasło imię, którego zupełnie się nie spodziewała tu usłyszeć. Bo co chuderlawy chłopiec ze świątecznej imprezy u Hirschów albo Aviany miał z tym wszystkim wspólnego? – Cosmo? Co z tym wszystkim ma wspólnego Cosmo? – kolejne nieślubne dziecko? Jeszcze chwila i Jake będzie miał problem z dorobieniem na alimenty. Bo tak… po szybkiej analizie była w stanie stwierdzić, że Cosmo mógłby być synem Hirscha.
-
– Jak to, co? Nie mów mi, że nabrałaś się na historię o jednym koledze z czasów studiów… – Rebecca pozwala sobie na wzrok pełen niedowierzania, którym obrzuca Josephine od stóp do głów. Znów zawiesza na moment głos, pozwalając, by w jej rozmówczyni odpowiednio zbudowały się emocje.
– Powiedziałam ci, że wiem z kim S Y P I A mój mąż. I najwyraźniej jestem jednak lepiej poinformowana, niż ty – mówi w końcu i wzrusza lekko ramieniem, a następnie poprawia szal na swoich drobnych ramionach. – Nie musisz mi wierzyć, po prostu go zapytaj. Zapytaj i zweryfikuj źródło swojego zaufania. Dowiedz się, kogo zabrał do Kalifornii, kiedy próbował podstępem mnie znaleźć. Dowiedz się, jak podobało mu się pieprzenie z siedemnastolatkiem, o dziwnej fizjonomii. O b r z y d l i w e, prawda? Witaj w życiu z Jacobem Hirschem. Sama chciałaś – jej słowa są cierpkie i wyrzuca je z siebie o wiele szybciej, niż zaledwie chwilę wcześniej. Musi, zanim Josephine jej nie powstrzyma. Obserwuje jej reakcję i ledwie powstrzymuje się od uśmiechu. Jeden: zero, Jacob.
-
Nie mogła tu jednak zostać na stałe, musiała wrócić do pracy. A Jacob nadal miał spotkanie, nie mogli sobie tego od tak wyjaśnić i to najbardziej ją irytowało. Dodatkowo przecież obiecała mu w pracy profesjonalizm… kłótnia o jego siedemnastoletniego kochanka była średnio profesjonalna. Każdy widział, że coś nie grało, gdy wróciła do przyjmowania reszty pacjentów.
Nawet Jacob, gdy wrócił na oddział po spotkaniu na szczycie musiał zauważyć, że coś jest nie tak, bo nie zachowywała się profesjonalnie – podczas typowej oddziałowej krzątaniny go po prostu ignorowała. Wiało chłodem niczym w kolejnej części Krainy Lodu.
A gdy ich spojrzenia wreszcie się spotkały – wyglądała jakby mogła zamordować. Wymowne spojrzenie i zniknęła za drzwiami pustej sali – Zamknij drzwi, żeby nikt nam nie przeszkadzał, a to nie będzie miła rozmowa. – zaczęła na dzień dobry, gdy tylko Jacob przyszedł za nią – Poznałam twoją żonę. Wyrażała spore zaniepokojenie tym, że się w tobie zakochałam i że zdecydowanie nie powinnam tego robić. I że powinnam na ciebie uważać. Powinna? Powiedz mi Jacob. Co powinnam o tobie wiedzieć? – zaczęła i starała się zachować spokój, ale wychodziło jej to… powiedzmy, że mocno średnio.
-
Wszedł za nią do sali, którą wskazała i nieufnie zamknął drzwi. Co się stało?
Zimny dreszcz przeszedł mu przez kręgosłup, kiedy wspomniała o jego małżonce. Co? C O?
– Co ta pi… – zaczął wściekły, ale w końcu, bardzo powoli, uniósł lekko ręce ku górze, w geście kapitulacji – Co ona ci powiedziała? I skąd się tu w ogóle wzięła?! – Hirsch ściąga brwi i marszczy czoło w geście kompletnego niezrozumienia. Ma rozbiegane spojrzenie i naprawdę nie rozumie, dlaczego Posy jest na niego taka zła. Robi krok w jej kierunku, ale ona się odsuwa, co tylko go dodatkowo irytuje.
– Żartujesz sobie, prawda? Powinnaś na mnie uważać? Boże, przysięgam, że nie mam pojęcia, co powiedziała ci ta zakłamana ćpunka, ale nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem, co miałbym ci teraz powiedzieć. I dlaczego mi nie ufasz? Przecież wiesz wszystko. Powiedziałem ci o niej w s z y s t k o – mówi niezadowolony i naprawdę zaniepokojony nastawieniem Alderidge. Nie wie, nawet nie spodziewa się, dlaczego rozmawiają w ten sposób. I skąd to jej wrogie nastawienie. Stoi więc w miejscu, nie robi nawet kroku w jej kierunku i czeka na reakcję. Najchętniej sprawdziłby, czy Rebecca jest jeszcze w szpitalu. A może gdzieś w okolicy? Może dopiero wyszła? Mógłby skonfrontować się z nią sam. Mógł domyślać się, że to do Josie przyjdzie pierwsza. W końcu od zawsze działała tak, by bolało. A teraz jego słaby punkt zmapowała idealnie.
Co się stało, Josie?
-
Jeden krok w jej stronę sprawiał, że momentalnie się odsunęła. Była zła, a może nawet bardziej zraniona, nie chciała żadnego kontaktu fizycznego. Chciała odpowiedzi. I nie, tym razem nie o niej chciała wiedzieć wszystko – Nie wierzę w większość jej słów. Ona po prostu chce się na tobie zemścić. Nie wiem dlaczego i za co, ale masz do czynienia ze zranioną kobietą, która chce cię zniszczyć. – wystarczyło parę chwil podczas szycia ręki, żeby móc wysnuć tak odważne wnioski. Może faktycznie była tylko psychopatką, ale tak czy inaczej – miała cel. A tym celem było zniszczenie Jacoba Hirscha. Nie uwierzyła w jej strach, nie uwierzyła w troskę by sama Josie na siebie uważała, ale uwierzyła właśnie w to – zemstę – I nie pytam, co powinnam o niej wiedzieć, Jake. Pytam, co powinnam wiedzieć o T O B I E. – wycedziła przez zęby. Miała problem, nie mogła zapytać prosto z postu czy pieprzył dziecko… średnio chciało przejść jej to przez gardło. Na samą myśl przechodził ją nieprzyjemny dreszcz i robiło jej się niedobrze. Musiała się uspokoić. Kilka głębszych oddechów i znowu wbiła uważne spojrzenie w Jacoba. Nie czuła się zdradzona… zupełnie nie o zdradę w tym wszystkim chodziło. Po prostu jej obraz lekarza stojącego przed nią teraz z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy uległ sporemu zakrzywieniu. Nie wiedziała, co powinna o nim myśleć.
- Ten chłopiec… – zaczęła powoli, uważnie go obserwując, chcąc dojrzeć każdą zmianę w twarzy Jacoba Hirscha – Skąd o nim wiedziała? Ten ze świątecznej imprezy twojej matki i tej Aviany. Drobny, przeraźliwie chudy… Cosmo? Kim on jest? – i modliła się o dwie zupełnie różne sprawy – żeby powiedział, że to wymysł tej wariatki i żeby jej nie okłamywał. Serce waliło jej jak oszalałe i czuła się zagubiona.
-
Próbuje na chłodno ocenić, co powiedziała jej jego żona, ale już po zachowaniu Alderidge może stwierdzić, że nic dobrego. Jest zły, ale stara się tego nie okazać. Musi, naprawdę musi ją uspokoić. Może powinien jej powiedzieć? Cokolwiek. Zamiast tego stoi naprzeciwko niej z rozchylonymi ustami, jak ryba wyrzucona na brzeg, która dramatycznie potrzebuje złapać oddech, ale nie może. I on też nie może. Ani oddychać, ani się odezwać. Dopiero jej upominające Jacob! sprowadza go z powrotem.
– Ja… – zacina się, co nie wróży nic dobrego. Jest skołowany. I nade wszystko nie chce przeprowadzać tej rozmowy w szpitalu. Ale chyba nie ma już innego wyjścia. – Nikim. Nikim, Posy. Kolegą Laury. Zabrałem go do Kalifornii. Rebecca ma młodszego brata, chłopak ma 22 lata i studiuje na UCLA. Wyrobiłem Cosmo fałszywe dokumenty. Są nawet podobni. Potrzebowałem kogoś, kto wejdzie do urzędu, nie wzbudzi podejrzeń i pobierze kopię ubezpieczenia i historii medycznej siostry, bo „dokumenty zaginęły przy przeprowadzce, a wie pani, ciągle mamy z nią problemy”. Potrzebowałem pomocy. I potrzebowałem ostatecznego potwierdzenia, że ona żyje… – to prawda. Test na wykrywaczu kłamstw przeszedłby bez zająknięcia. Teraz może się tylko modlić, żeby ta rozmowa nie sięgnęła drugiego dna tej znajomości, bo już czuje, jak zimny pot spływa mu wzdłuż kręgosłupa. Och, zagubiony chłopcze.
-
- Nie okłamuj mnie, Jake… proszę nie kłam. – głos jej zadrżał – Od dwóch godzin, gdy o nim wspomniała, nie potrafię myśleć o niczym innym. Próbuję wyciągnąć z własnej głowy każde jedno wspomnienie tamtego przyjęcia, każdego go jego słowa… to jak na ciebie patrzył, to jak na mnie patrzył, na nas. Zresztą u Aviany było to samo. Nie pozwól mi wpaść w paranoję, Hirsch. Nie rób mi tego… Powiedz, że kłamała, a to wszystko teraz to tylko moje wyobrażenia, że moja podświadomość mnie oszukuje. – że wypaczyła wszystkie wspomnienia tak, żeby potwierdzić słowa Rebecci – Spałeś z nim? – wreszcie to z siebie wydusiła, przestała nerwowo chodzić po pomieszczeniu, zatrzymała się, wyprostowała i spojrzała na Jacoba. Wóz albo przewóz… od tego, co teraz powie zależało wszystko. A już na pewno to jak na niego patrzyła. To jakim go widziała. To, że go kocha.