WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Jest niesamowita. – przyznała, bo tego nie dało się ukryć. Kochała zwierzęta, kochała psy… a ta suczka robiła na niej ogromne wrażenie, więc nie mogła przestać się jej nachwalić. I może tym sposobem to ona była gwiazdą ich kolejnego spotkania, ale czy można się było temu w jakikolwiek sposób dziwić? Nie wydaje mi się – Zawsze chciałam przygarnąć psa. Mój syn zresztą też byłby wniebowzięty, ale praca w szpitalu to skutecznie uniemożliwia. Nie miałabym serca przygarniać psa tylko po to, żeby godzinami siedział sam w domu i ktoś obcy by go wyprowadzał, bo dwunastogodzinne dyżury nie mają litości. – przyznała, przy okazji zdradzając kolejne dwa szczegóły ze swojego życia. Zaskakująco łatwo szła jej rozmowa z mężczyzną, który zupełnie bez wysiłku wyciągał z niej wszystkie informacja. Nawet wtedy, gdy nie pytał. Ale właśnie dowiedział się o istnieniu Camerona – jej sześcioletniego syna oraz mógł wydedukować, że mieszkają sami, skoro jego ojciec nie mógłby się nim zająć, gdy ona miała dyżurowe maratony w pracy. Nie zastanawiała się w ogóle nad tym jak wiele szczegółów sprzedaje nieznajomemu…
- Latte, bez cukru. – złożyła zamówienie, odbierając od niego smycz i jednocześnie kucając przed sierściuchem, którego znowu mogła trochę podrapać za uchem pod nieobecność pana. Krótką, bo krótką, ale jednak nieobecność – I naprawdę? Moi rodzice… jej – bo aż nie wiedziała, co powiedzieć! Upiła łyk kawy, siadając wygodniej na ławce tak, żeby jednak twarzą zwrócić się do mężczyzny – Pochodzą z Seattle. Prowadzą prywatną klinikę na przedmieściach, ciągle są czynni zawodowo, pewnie woleliby żebym pracowała u niej a nie w Swedish, ale kategorycznie odmówiłam. Są doskonałymi dziadkami, udzielają się charytatywnie, a raz w miesiącu ogrywają w brydża burmistrza, który przegraną musi wpłacać na wybraną przez nich organizację – zaśmiała się, kręcąc lekko głową, bo naprawdę miała sporo szczęścia, że trafiła akurat do tej rodziny – Twoja kolej. Opowiedz coś niezwiązanego z psami. – odbiła piłeczkę i znów upiła spory łyk kawy.
-
- To niesamowite. Nie dość, że pomagając ludziom, to jeszcze ogrywają bogaczy. – Zaśmiał się szczerze zadowolony. Nie rozbawiony, bo to nie powód do wyśmiewania, a uradowany faktem z jakim ich przedstawiono. Musiał przyznać, że dwójka pokrótce opisanych ludzi była naprawdę atrakcyjna i gdyby kiedykolwiek ich spotkał, na pewno miałby o nich dobre zdanie. – I hej, wychowali córkę, która także ratuje życie, więc śmiało. Z chęcią ich poznam. – Teraz już definitywnie sobie żartował, co było odpowiedzią na jej wspominanie o rezonansie na piątej randce. Skoro już przeskoczyli etap wzajemnego wysyłania się do lekarza, to chyba pora poznać swoich rodziców, prawda?
Upił łyk kawy przez chwilę przyglądając się spacerującym osobom. Andy znalazła sobie skrawek miejsca obok ławki. Grzała się w jesiennym słońcu i ani myślała ruszać się stamtąd, dopóki jej pan nie wyrazi takiej chęci.
- To spore wyzwanie – przyznał na temat sugestii wypowiedzi, w którą miał się zagłębić. Była zbyt ogólnikowa i naprawdę trudna zważając na to, że jego życie od bardzo dawna obracało się wokół psów. – Pracowałem z psami, od kiedy zaciągnąłem się do wojska. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Ciężko więc powiedzieć coś, co nie jest z nimi związane, bo czworonogi towarzyszą mi przez połowę życia. – Wbił spojrzenie w pobliskie drzewo nabierając pewności, że nie chciałby mówić o życiu przed. Nawet jeśli do pewnego czasu było ono sielskie i rodzinne, później zamieniło się w istną rozpacz oraz poczucie winy. – Dlatego nie mogę pominąć psów w swej historii. – Co oznaczało, że były dla niego najważniejsze i zarazem sugerowało, że nie istniało nic poza tym. Nie miał żony, o czym świadczył brak obrączki ani dzieci, o których mógłby wspomnieć. – Już w Afganistanie razem z moim pierwszym psem poszukiwaczem, szukaliśmy min pułapek. Oczyszczaliśmy drogę, żeby oddziały piechoty morskiej mogły przejść bezpiecznie. Byliśmy na tak zwanej „pierwszej linii”. Najpierw szliśmy my; ja i Apollo, a potem pozostali. – Pierwsza linia oznaczała również większe ryzyko śmierci. Najdrobniejszy błąd a Byrne straciłby psa i własne życie, co jak widać, nigdy się nie zdarzyło. Przynajmniej nie Marcusowi.
- Ile lat ma twój syn? – zapytał, gdy zrozumiał, że wspomniany jegomość był bardzo ważny w życiu pani doktor. – I czemu w tym wszystkim nie wspominałaś o jego tacie? – dodał nieco zbyt bezpośrednio, co wyraźnie zaskoczyło Odette. – Naprawdę dziwią cię takie pytania? Jesteśmy już po wspólnym rezonansie, poznałem twoich rodziców i wiesz, że przez połowę życia oddałem się pracy, co jak mówią kumple robi ze mnie starego samotnika, do czego nie bałem się przyznać, więc.. – Wziął głęboki wdech. – ..więc jak sama widzisz, nie mamy przed sobą tajemnic. – Uśmiechnął się szeroko podkreślając, jak luźno podchodził do tematu i że tak naprawdę nie zmuszał kobiety do wyznań. Jeżeli nie miała ochoty o czymś mówić, to nie musiała. Marcus się nie obrazi.
-
- Czyli jesteś byłym wojskowym… właściwie jakby się nad tym zastanowić to to zawsze widać. Coś w waszej postawie. I to naprawdę ciekawa historia. – no i najważniejsze – był na pierwszej linii frontu, ale udało mu się wrócić do domu. Uznała jednak, że ciągnięcie tego tematu może być stosunkowo zbyt… osobiste? Znała kilka osób, które miały przyjemność służyć i większość z nich nie lubiła o tym rozmawiać, a Odette starała się to uszanować – I jesteś cholernie dobry w wyłapywaniu szczegółów. Hej! Od kiedy faceci tak słuchają? – zaśmiała się, kręcąc głową w rozbawieniu, bo za grosz nie mówiła w tym momencie poważnie. Uśmiechała się też do niego pogodne, bez grama skrępowania – nawet jeśli faktycznie wyłapywał zaskakująco dużo szczegółów z tego, co rzucała mimochodem. Nie czuła się jednak jak na spowiedzi. Rozmowa z Marcusem, czyli właściwie człowiekiem, który jako pierwszy dowiedział się o jej chorobie, szła jej zaskakująco lekko. Zwłaszcza, że każdy jeden temat był lepszy właśnie niż jej przypadłość – I masz kumpli, więc może nie jest tak źle z tą samotnością. – wtrąciła, znów upijając niewielki łyk kawy – A mój syn, Cameron, ma sześć lat. Z jego ojcem jesteśmy już parę lat po rozwodzie, przeszliśmy już na ten etap relacji, w której możemy się przyjaźnić. Chociaż za dużo pracuje, jeszcze więcej ode mnie i przez to wiecznie się spóźnia na umówione spotkania, czym doprowadza mnie do szału… staramy się dzielić obowiązkami, więc mimo wszystko, mimo rozwodu, wydaje mi się, że jesteśmy całkiem niezłym duetem rodziców. – wyjaśniła spokojnie, bo cóż… były mąż był obecny w jej życiu i prawdopodobnie zawsze będzie właśnie ze wzgląd na Camma. Nie rzucali w siebie talerzami, nie mogła wylać na niego wiadra pomyj, więc… - I co jest dalej? Mamy za sobą wizytę w szpitalu, rozmowę o pracy, poznałeś moich rodziców, syna i byłego męża. Ja wiem, że byłeś w wojsku i całe życie spędziłeś z psami. No i twierdzisz, że jesteś samotnikiem, chociaż masz zaskakującą lekkość w prowadzeniu konwersacji. Wyciągasz ze mnie wszystko z podejrzaną łatwością. – zaśmiała się – Ale co jest dalej? Jaki jest następny krok naszej relacji – zażartowała, utkwiła w mężczyźnie uważne spojrzenie i nawet na moment nie przestawała się uśmiechać.
-
- Następny krok – powtórzył popadając w zadumę. Spojrzał przed siebie, na ludzi spacerujących po parku, a później pod nogi, gdzie wciąż grzecznie leżała Andromeda. Nie uważał się za flirciarza ani za idealnego faceta to proponowania następnych kroków. Ciężko mu było ocenić je na podstawie zaledwie dwóch spotkań, przez które przebrnęli jak małżeńska para. Ogólnikowo, ale widzieli o sobie naprawdę dużo i choć czuł się przybity z powodu choroby kobiety, nie okazywał się tego zgodnie z jej prośbą. Rozumiał jej podejście, dlatego je uszanował i tak samo postanowił postępować.
- Miesiąc miodowy? – zażartował, co podkreślił delikatnym uśmiechem. – Możemy to rozważyć, ale może najpierw poznasz moje nazwisko – zasugerował wciąż żartobliwym tonem, acz jednocześnie sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjął portfel a z niego wizytówkę ośrodka, którą przekazał kobiecie. – W tym miejscu również mieszkam, więc jeżeli kiedyś zechcesz porozmawiać, zadzwoń albo przyjedź. Możesz też wziąć syna chyba, że sama wolisz posiedzieć z psami. Ludzie mówią, że to ich uspokaja, więc pozwolę ci z nimi pobyć a muszę podkreślić, że nie każdy ma do tego prawo. – Na ogół nigdy na to nie pozwalał. To nie był ośrodek terapeutyczny, a jednak bywały osoby, które korzystały ze znajomości z jego współpracownicą mającą miękkie serce. Sue Ann pozwalała niektórym posiedzieć z psami, co często kończyło się zawałem Marcusa. Nie dosłownie, ale nie na co dzień widzi się nieznaną sobie osobę wśród tresowanych psów. Miał wtedy ochotę postawić Sue Ann do piony, lecz widząc radość na twarzach napotykanych tam osób, szybko odpuszczał. – Po prostu zadzwoń i się nie krępuj. – Spokojnym tonem głosu zapewnił, że mogła na niego liczyć, chociaż nie miał tak dużego doświadczenia z osobami zmagającymi się z ciężkimi chorobami. Postawił jednak na naturalność i swobodę, z jaką przebrnęli przez to spotkanie, które niestety musiało dobiec końca. Obowiązki wzywały Marcusa, dlatego rozstali się w miłej atmosferze przy czym Byrne rzucił krótkim „Pozdrów rodziców”, jakby znali się od zarania dziejów.
z/tx2
-
Kolejne łyki rozwodnionej nescafe z automatu w hali odlotów nigdy nie smakowały lepiej. W każdym razie w takim przekonaniu trwał Stephen, którego oczy rozbłysły na nowo, gdy po kilkudniowym wylocie mógł w końcu powrócić do dobrze znanej sobie rutyny. Kolejne czynności w domowym zaciszu wykonywał wręcz machinalnie, jak gdyby doskonale znał magiczną recepturę na wyzbycie się jetlagu. Po wyuczonej sekwencji rutynowych wręcz czynności, zwieńczonych opadnięciem na pokrytą miejscami wytartym welurem kanapę, zdecydował się powiadomić Odette o swoim powrocie.
Wiedział, że sprawy między nimi zdecydowanie nie pozwalały ubrać się w jakiekolwiek ramy. Zdawał sobie sprawę z cienkie granicy między tym co było a co być powinno przekroczyli już dawno temu, ale nie były sobą, gdyby w pierwszej kolejności po powrocie do kraju nie wybrał właśnie jej numeru. Zachłanne pragnienie jej towarzystwa zrzucał na karb długoletniej przyjaźni, równocześnie zdając sobie sprawę jak bardzo się okłamuje. Niemniej lubił to. Niczym wytrawny kłamca, przechodził z jednej półprawdy w drugą. Czym byłoby jedno białe, niewinne kłamstwo, jeśli po jego wypowiedzeniu Morfeusz czulej otaczał go swymi ramionami, gdy ponownie zachodził zmrok?
Kilka kwadransów później znajdował się w Ballard, kilka minut od jej domu. Nieśpiesznie przemierzając nieco opustoszałe alejki parku, rozmyślał na temat tego co lada moment mogłoby mieć miejsce. Piesze wędrówki zdecydowanie sprzyjały popadaniu w zadumę, a w przypadku Stephena przesadne analizowanie każdego aspektu jego życia było wręcz nieuniknione i równie powszednie co oddychanie. Dłonie wcisnął w przestronne kieszenie płaszcza, przyjemnego prochowca, który kupił co najmniej sezon temu. Jednakże wciąż spisywał się doskonale jak gdyby brak delikatności jaką wykazywał się brunet w stosunku do pielęgnacji części swojej garderoby, nie robił na nim najmniejszego wrażenia.
-
Gdy zobaczyła jego imię na wyświetlaczu telefonu – nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego jej się na usta. Dobrze było wiedzieć, że wrócił. Że znów był w zasięgu ręki, że mogła się z nim spotkać, mogła się do niego przytulić i dać się zamknąć w jego ramionach.
Zresztą to właśnie była pierwsza rzecz, którą zrobiła gdy tylko się spotkali się w umówionym miejscu i o umówionej porze. Nie lubiła się spóźniać.
Rozpromieniła się na widok mężczyzny i w kilku krokach pokonała dzielący ich dystans, żeby móc zarzucić mu ręce na szyję, wtulić się i dać sobie chociaż tych kilka sekund na nacieszenie się jego bliskością – Dobrze, że jesteś, S. – wyszeptała, odzyskując rezon, wracając na ziemię i odsuwając się od niego o krok. Ale mały. Właściwie to zaraz też ruszyli parkową alejką, a ona uwiesiła się na jego ramieniu – Więc… co to była teraz za fascynująca podróż. Opowiadaj! – to zdecydowanie lepszy sposób na rozpoczęcie spotkania niż „hej, mam guza mózgu”.
-
Potok myśli przepływający przez jego umysł tak dziś jak i każdego innego dnia, ponownie zatrzymał się przy niej. Potrafiłby zrezygnować z tak wielu rzeczy, ale nie był w stanie odmówić sobie przeprawy na drugi koniec miasta w momencie, w którym jego organizm domagał się tylko i wyłącznie kilku godzin snu.
- Też się cieszę, że Cię widzę. Dobrze jest w końcu wrócić do domu. - stwierdził najzupełniej szczerze, a na jego twarzy momentalnie wymalował się promienny uśmiech. Moment, w którym trzymał ją w ramionach z całą mocą zrekompensował mu wszystkie wcześniej wspomniane niedogodności. Tak było zawsze, mógł złorzeczyć na wszystko i wszystkich, ale po dłuższej rozłące sam jej głos potrafił udobruchać go jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Brakowało mu jej jak niczego innego i zamierzał się z tym szczególnie kryć. Nie było sensu, pewnie i tak zdawała sobie z tego sprawę. - Cóż, do fascynującej zdecydowanie byłoby jej daleko. Chyba, że kręci cię Węgierski gulasz i zwiedzanie Budapesztu poza sezonem, wtedy mogłoby być całkiem nieźle. - wywrócił oczami, jak przystało na prawdziwego malkontenta. To nie tak, że nienawidził podróży! Co to, to nie. Zdecydowanie. Najpewniej wiele z tych miejsc widział już wielokrotnie i podczas służbowych wyjazdów niechętnie przystępował do jakichkolwiek wycieczek po miastach, w których stacjonował. Może sytuacja przedstawiałaby się inaczej, gdyby do swojej pracy nie podchodził najoględniej mówiąc ozięble. Postronny obserwator najpewniej popukałby się w głowę, równocześnie starając się znaleźć jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie dla zachowania pyszałkowatego bruneta. Faktycznie dojście do tego jak dziwne myśli kotłowały się pod jego bujną czupryną graniczyło z trudem, ale najbliżsi Stephena doskonale wiedzieli co jest grane. Atherton nie potrafił wycisnąć z siebie choć większej dawki entuzjazmu w stosunku do czegoś, na co zdecydował się wyłącznie przez wzgląd na kogoś innego. Zawód do wykonywania, którego popchnęło go wspomnienie utraconego ojca nie było tu wyjątkiem. Niemniej na chwilę obecną kilkudniowe wyloty jawiły mu się raczej jako przykra rzeczywistość pilota aniżeli coś ekscytującego. - Powiedz lepiej co mnie ominęło. - postanowił odbić piłeczkę i tym samym nie raczyć jej dłużej przykrymi tyradami o tym jak pogardliwy stosunek ma do wykonywanego przez siebie zawodu. Poza tym nie widzieli się prawdopodobnie kilka dobrych dni, więc Stephen z całą pewnością zachodził w głowę co takiego działo się u przyjaciółki. Być może nie zapytałby o to tak dziarsko, gdyby wiedział jakie tajemnice skrywa za sobą pozornie opanowana mimika Odette.
-
- Nawet jeśli gulasz nie brzmi AŻ tak zachęcająco jak pewnie by chcieli… to zwiedzanie Budapesztu poza sezonem już tak! Słyszałam, że to jedna z ładniejszych europejskich stolic. – nie była specjalistką, ale nie była też ignorantką, która nie odróżniała europejskich państw, bo… no nie. Bez przesady! Także chętnie posłuchałaby o tym jak wygląda to konkretne miasto – zwłaszcza, że w jej słowniku „poza sezonem” oznaczało „tak samo piękne, ale mniej tłoczne”, co w sumie było największym plusem. Ale nie zamierzała ciągnąć go za język.
Za to, gdy odbił piłeczkę…
I tu nastąpił ten kluczowy moment. Nie wiedziała, czy powinna powiedzieć, czy powinna wreszcie się komuś wygadać, przestać żyć w tajemnicy i udawać, że wszystko jest w porządku. Komu jeśli nie jemu? Sama świadomość, że w ostatnich tygodniach go okłamywał przyprawiała ją o zawrót głowy – chociaż to akurat też może być jakiś niezbyt przyjemny objaw. Naturalnie spoważniała, przeniosła wzrok ze Stephena na ścieżkę przed nimi, którą równym krokiem przemierzali. Wzięła głęboki oddech i chociaż pokręciła lekko głową, wiedząc, że to może nie jest najlepszy moment – zdecydowała się.
- Musimy porozmawiać. – zaczęła, przygryzła lekko dolną wargę i spojrzała na przyjaciela, taki początek nigdy nie zwiastował niczego dobrego, ale w tym przypadku nikt nie miał dostać bury – Zrobiłam badania. Te moje powtarzające się migreny… znaczy, od początku domyślałam się, co to jest, ale starałam się odciągnąć od siebie tą myśl. Tylko, że nie mogę robić tego w nieskończoność, bo ani ty ani Harrison nie zasługujecie na to, żeby was okłamywać… – wpadła w słowotok, którym próbowała zakryć swoje zdenerwowanie, ale nie dało się ukryć, że dłoń, którą zaciskała na męskim ramieniu zaczęła niebezpiecznie drżeć. Ba! Cała zaczęła niebezpiecznie drżeć i ostatecznie nie wyrzuciła z siebie najważniejszego.
-
-Nie jest najgorsza, jak odjąć od tego turystów i ekipę z mojego lotu to do przeżycia. Możemy kiedyś tam wyskoczyć...w większym gronie rzecz jasna.- sprostował, wieńcząc wypowiedź dość kwaśnym uśmiechem. Wprawdzie nie był osobą, którą szczególnie ruszały jakieś konwenanse, ale nie chciał wywierać na Odette żadnej presji. Bądź co bądź nie była już Panią Crane, ale i tak miał wrażenie, że porusza się po niezwykle cienkim lodzie starając się utrzymać ich znajomość na powierzchni tego co akceptowalne. Szczególnie że nie tylko osoba jej byłego już męża nie była tym, co skutecznie sprowadzało go do pionu.
Zanim jednak pozwolił sobie na pociągnięcie tematu, spostrzegł, że blondynka wyraźnie spoważniała. O ile już odkąd pojawiła się na horyzoncie, nie opuszczało go przeświadczenie, że coś tu jest nie tak to w momencie, gdy ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały, po prostu wiedział, że coś musiało się stać. Coś, co zdecydowanie nie sprawi, że na jego twarzy pojawi się szeroki promienny uśmiech.
-Coś nie tak? Wyglądasz jakoś blado.-zapytał, starając się zachować przy tym zimną krew. Jeśli chodzi o Odette to nie potrafił inaczej, taki już był. Znali się odkąd postawił stopę na amerykańskim lądzie, i nie potrafił nie martwić się o nią, choć odrobinę mniej.
-Badania?-powtórzył za nią niemrawo, jak gdyby przyswajanie zażydzanych informacji przychodziło mu z nie lada wysiłkiem. Chorowała, a on to przeoczył. Z miejsca zalała go fala złości, nie na nią a na samego siebie. Zupełnie jakby jego narzekanie w cudowny sposób mogło ją uzdrowić. Ostatnio brał wylot za wylotem, ale nie czuł, że jakkolwiek go to usprawiedliwia. Nie nalegał na to, by zwróciła się do specjalisty. Ba! Żył w przeświadczeniu, że ktoś tak obeznany w kwestii medycyny zdiagnozuje się samoistnie, gdy pojawi się jakiekolwiek zagrożenie. - Co się dzieje? Odette?-każda minuta czekania dłużyła mu się niemiłosiernie. Ponownie otoczył ją ramieniem, widząc, jak drży smagana kolejnymi podmuchami chłodnej, zimowej bryzy. Czuł jak każdy oddech, staje się coraz to cięższy, jak gdyby ktoś momentalnie zrzucił na jego barki ciężar nie do udźwignięcia. Ze wszystkich sił pragnął usłyszeć, ze to nic takiego, ale równocześnie nie był na tyle naiwny, by nie spodziewać się zgoła innej odpowiedzi.
-
Pokiwała głową, twierdząco. Badania… i zdecydowanie coś się działo. Tylko nie bardzo wiedziała jak to ująć słowami, żeby przekazać mu jak najwięcej informacji, a niekoniecznie spowodować u niego atak paniki. No cóż – gdyby sytuacja była odwrotna na pewno wpadłaby w panikę. A chwilę później miałaby gotowy ten plan, którego u niej ciągle brakowało.
Gdy objął ją ramieniem sięgnęła do jego dłoni, tej na jej ramieniu. Na moment, dwa albo nawet i pięć splotła ich palce ze sobą, jednocześnie kierując wzrok na przyjaciela.
A później mu wszystko powiedziała. O tym z czym się ostatnio zmagała, jak się czuła i co zaczęła jakiś czas temu podejrzewać i co się potwierdziło. Miała guza mózgu. I cholernie się bała… i jeszcze nie zdecydowała, co dalej z tym robić.
Nie było to może spotkanie, o którym oboje marzyli, ale potrzebowała tego. Potrzebowała jego towarzystwa i bliskości. I naprawdę cieszyła się, że chociaż na chwilę był w Seattle i mogli porozmawiać.
/zt
-
Na Phinney Ridge nieustannie pracowali strażacy i inne służby porządkowe, dlatego Aura skierowała się do parku w Ballard, by tam – dosłownie na chwilę – spuścić psiaka ze smyczy, a potem zabrać go z powrotem na chwilę.
Właśnie tyle wystarczyło – krótka chwila, podczas której Aura skupiła wzrok na czymś innym niż jej podopieczny. Kiedy znów go uniosła – Psa nigdzie nie było. I nieważne, ile razy okręcała się wokół własnej osi, nie mogła nigdzie dostrzec zwierzaka.
– Pies! Pies! – wołała, myśląc jednocześnie, że naprawdę musi w końcu nazwać go jakoś normalnie, bo przecież wołanie do niego po prostu Pies to jakiś idiotyzm. Jakieś kilkanaście metrów od siebie zobaczyła postać idącą chodnikiem. Ruszyła żwawym krokiem w jej stronę, bo tak na dobrą sprawę nie miała nawet pojęcia, czy Pies zniknął gdzieś w głębi parku, czy wręcz przeciwnie, wałęsał się właśnie po ulicy.
– Hej! Przepraszam – odezwała się, zbliżając – jak się okazało – do jasnowłosej kobiety. Odgarnęła mokre kosmyki włosów z twarzy. – Nie widziałaś przypadkiem psa? Labrador, mniej więcej takiej wielkości – to mówiąc wykonała gest, by pokazać, dokąd sięgał jej pupil – o jasnej sierści. – Wbiła w nią pełne nadziei spojrzenie. Również dlatego, że na ulicy nie był prócz nich dwóch żywego ducha, więc nie miała kogo innego o to spytać.
-
Wsunęła ręce głęboko z kieszenie kurtki przeciwdeszczowej, która była nią prawdopodobnie jedynie z nazwy. Przemoczenie zaczęło powoli wstępować pod pazuchę dotkliwie mocząc stary, wysłużony, szary sweter, którego nie chciała odzyskiwać, a jednak to właśnie w nim wracała do domu. Krople uporczywie skapywały z kaptura wprost na zziębniętą twarz francuski. Jej płuca domagały się papierosów, ale wiedziała, że zanim zdąży jakiegokolwiek odpalić skończy on w okolicznym śmietniku przez całkowite zmoczenie bibułki. Stawiała kolejne kroki szybko poniekąd nie chcąc znaleźć się prędko w pustym mieszkaniu, ale chcąc wrócić do ciepła i suchości. Wiatr smagał twarz co chwilę zsuwając z blond głowy kaptur. Putain.
Spuszczony na chodnik wzrok nie pozwolił jej dostrzec zbliżającej się do niej postaci, która w aktualnej sytuacji mogła być zarówno człowiekiem jak i kostuchą przybywającą by zabrać ją z tego świata przez całkowite wyziębienie organizmu. Dopiero, gdy pierwsze słowa padły w jej kierunku zorientowała się, że powrót do mieszkania nie będzie tak łatwy jak się wydawał.
-Salut- odparła odruchowo po francusku witając się z nieznajomą. Chwilę zajęło jej przestawienie się w głowie z jednego języka na drugi by zrozumieć co było do niej mówione. Zawsze tak było, gdy na zbyt długo dała się pochłonąć myślom. Ostatecznie jej angielski nigdy nie był na wybitnym poziomie, a francuski od lat uporczywie domagał się swojego miejsca w jej głowie.- Nie, wybacz, nie widziałam go.- W pierwszej chwili Liane miała ochotę właśnie na tym zakończyć i zniknąć za rogiem, jednak widząc przerażoną utratą psa dziewczynę stojącą samotnie pośród deszczu nie była w stanie jej tak zostawić.-Mogę pomóc ci go szukać.- powiedziała sama nie wierząc we własną propozycję.-Widziałaś w którą stronę pobiegł?
-
Chciała się na niego złościć, że znów jest niesforny, że nie posłuchał, ale jedyne, co w tym momencie czuła to niepokój i strach. I pewnie dlatego nawet nie zwróciła uwagi na inne niż zwykle powitanie, która padło z ust zaczepionej przez nią dziewczyny – tak bardzo skupiła uwagę na jej zaprzeczeniu.
Nie widziała. Gdzie ja mam go teraz szukać?
Starając się ukryć rozczarowanie, pokiwała ze zrozumieniem głową, mamrocząc krótkie dziękuję pod nosem, bo była pewna, że na tym się skończy. Dziewczyna pójdzie w swoją stronę, a Aura wróci do nawoływania Psa, licząc, że ten ją usłyszy i przybiegnie. Zaskoczenie, spowodowane propozycją z pewnością odmalowało się na jej twarzy.
– Naprawdę? – Całkiem prawdopodobne, że gdyby zamieniły się rolami, Aura wcale nie wyskoczyłaby z takimi słowami i tym bardziej ta chęć pomocy ją zadziwiła. – Dziękuję – powiedziała szybko, mimo wszystko odczuwając pewnego rodzaju ulgę. Ta jednak prędko minęła, gdy musiała odpowiedzieć na pytanie dziewczyny. – No właśnie nie – przyznała. – Miałam nadzieję, że może pobiegł w stronę ulicy, wtedy łatwiej byłoby go znaleźć, ale skoro go nie widziałaś to przypuszczam, że musiał pognać gdzieś w głąb parku – stwierdziła, cały czas starając się rozglądać po okolicy, w razie gdyby Pies pojawił się gdzieś na horyzoncie. – Bywa trochę nieposłuszny. Szczególnie, gdy dostrzeże wiewiórkę. Chyba ma jakiś problem z rudymi – skwitowała, dość nieświadomie powtarzając frazes, który usłyszała niegdyś od nielubianego sąsiada.
-
- Oui, oui, poszukajmy go razem.- dodała na potwierdzenie swoich słów umacniając się w przekonaniu, że szybko do mieszkania dziś nie wróci.-Jak się nazywa? Reaguje na imię?- spytała używając określenia nazywa zamiast wabi dokładając do niego czynnik ludzki. Zwierzęta były dla niej czymś więcej niż czasem nieposłusznymi czworonogami, były dla niej przyjaciółmi przez co traktowała je nieomal ludzko, czasami stawiając je w hierarchii ponad ludźmi.- Okej, w takim razie choćby w głąb parku.- dodała żałując założenia jedynie trampków, które już i tak od godziny zamieniały się w kałuże na stopach. Wejście w trawę wiązało się z dodatkowym, doszczętnym ich przemoczeniem. W głowie już układała wiadomość, którą wyśle do szefa informując go, że jest chora i szybko w pracy nie zawita. -Swoją drogą jestem Liane. A ty?- zapytała przyjacielsko chcąc przerwać ciszę pomiędzy nimi. Lubiła poznawać ludzi, zwłaszcza w tak nieoczywistych sytuacjach jak ta, więc pomimo deszczu smagającego zziębniętą twarz starała się zachować miłe nastawienie. Weszła na teren parku czując jak jej buty zatapiają się w mokrej, błotnej glebie. Putain.
-
– Cóż... – urwała na moment. Wydawałoby się, że pytanie o to, jak wabi się psiak, jest jednym z tych prostych. Niestety niekoniecznie w tym przypadku. – Właściwie pies nazywa się po prostu... Pies. I zwykle w jakiś sposób na to reaguje – zapewniła, nie dodając jednak, że kiedy w miejscach publicznych w taki sposób wołała swojego czworonoga, zdarzało się, że reagowały także inne zwierzaki. – Obiecuję sobie, że wymyślę mu w końcu jakieś wyjątkowe imię, ale w zasadzie nawet nie wiem, czy teraz by się do niego przyzwyczaił – stwierdziła. Skoro odkąd tylko go przygarnęła, wołała do niego w określony sposób, psiak pewnie mógłby być trochę zdezorientowany, gdyby zaczęła zwracać się do niego w inny sposób. A może wcale nie, a problem istniał tylko w jej głowie? Poniekąd uważała, że to nawet bardziej oryginalne imię niż kolejny Max czy Lucky, choć z drugiej strony... czasem przysparzało im się pewnych kłopotów.
– A ja Aura – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, kiedy ruszyły w głąb parku. Rudowłosa ze dwa razy zawołała psa, licząc, że może ten sam przyjdzie i tym samym oszczędzi im poszukiwań, ale niestety to się nie wydarzyło. – Nie jesteś stąd, prawda? – zagadała ponownie do swojej towarzyszki, zerkając na nią z ciekawością. Pomimo mało sprzyjających okoliczności, to chyba była dobra chwila na nieco lepsze poznanie się. – Te słówka, których używałaś... są z języka francuskiego, tak? – Niby to wydawało się oczywiste, bo francuski był językiem, który – przynajmniej z pozoru – ciężko byłoby nie rozpoznać, ale wolała się upewnić, by nie wyjść na zupełną ignorantkę.