WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

FDC SeaTac
Kilka miesięcy po tym, jak został skazany



Wiotki cień zaciekawienia mimowolnie wkradł się na obojętny wyraz twarzy Blake'a, gdy strażnik kpiąco - znudzonym tonem oświadczył, że ten ma widzenie. Zsunął stopy z dolnej, niewygodnej pryczy i wyprostował się, hamując cisnący się na usta niecenzuralny komentarz, gdy jego nadgarstki spotkały się z szarpnięciem, poprzedzającym założenie zimnych, stalowych kajdanek. Zdążył zapoznać się z procedurami, które skrupulatnie egzekwowane były przy okazji przygotowania więźnia na odwiedziny, więc nie spodziewał się specjalnych względów dlatego, że wciąż uparcie trzymał się swojej niewinności. To nie miało tu żadnego znaczenia - zapadł wyrok, który skazywał go nie tylko na zmarnowane lata tu, ale przede wszystkim na zmarnowane życie. Nawet przy dobrym sprawowaniu się, jeżeli nic nie ulegnie zmianie - a na ten moment nic tego nie wskazywało - najszybciej wyszedłby w okolicach emerytury. Zacisnął wargi w cienką linię i uniósł głowę, pojedynkując się na spojrzenia z Cooperem. Nie przepadał za nim - z wzajemnością, i nawet jeśli Griffith próbował powstrzymywać awersję do mężczyzny i nie pokazywać jej jawnie, tak ten starał się mu dopiec przy każdej okazji. Dlatego, że mógł. Teraz... wydawał się zadowolony, co bynajmniej nie napawało Blake'a optymizmem. Czyżby czekał na niego adwokat, niosąc kolejne złe wieści? Nie tak dawno okazało się, że broń, która z nieznanego mu powodu znalazła się w jego samochodzie, była jednym z narzędzi zbrodni użytych kilka lat wcześniej. Głośna sprawa, która i wtedy odbiła się echem, przez długie tygodnie grzmiała w domu rodziców mężczyzny, a ten, pomimo chęci okazania wsparcia (co za bardzo i tak nie skutkowało), częściej trzymał się z dala od zszarganych nerwów (i poniekąd opinii) matki, jak i niewzruszonego ojca, który wydawał się jeszcze dziwniejszy w swoim spokoju.
- Kto to? - zapytał, przegrywając w tym pojedynku ze swoją ciekawością. Spodziewał się, że nie usłyszy odpowiedzi, zatem głupotą była próba jej poznania. Cooper uśmiechnął się szyderczo, rzucając w eter coś o karmie i sprawiedliwości. Niedługo później znaleźli się w dużym, odrobinę przyciemnym pomieszczeniu, a on niemalże od razu na tle innych ludzi wyłapał tę postać, której kolor włosów zdecydowanie się wyróżniał.
- Porozmawiajcie sobie. Szczerze. Nie będę słuchał - powiedział przez zęby (ale z widocznym rozbawieniem) policjant, zatrzymując się kilka metrów od stolika zajmowanego przez Tottie. Pewnie dlatego był tak zadowolony - licząc, że dziewczyna go sprowokuje na tyle, by głośno przyznał się do winy, może nawet dokładając samobójczą zbrodnię jej rodziców do swoich niechlubnych występków. Usiadł na przeciwko kobiety zadzierając podbródek, kiedy tęczówkami odszukał jej oczu.
- To moje drugie widzenie w tym miesiącu - oświadczył na dzień dobry. - Na dwa, które mi przysługują - dodał powoli, spokojnie, ale ton głosu swoim chłodem pasował do miesiąca za oknami. Gdzieś w tle, w kolejnym wydźwięku, który miał być dla niej jasny - kryło się niewypowiedziane: nie zmarnuj tego, To...
Tottie? Aura?
Którą siostrą jesteś?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

❧ 2 ❧
Kilka wydłużonych kroków i obrót przez prawe ramię. Seria drobniejszych, szybszych, lekkie podbiegnięcie i tym razem skręt od lewej strony. Zatrzymanie. Krótka, wyczekująca pauza i półobrót, którego tym razem nie podszywała lekkość i gracja, a raczej chwiejna obawa Tottie o to, że ktoś może ją zauważyć, rozpoznać, powiązać z tym miejscem i osobą, do której przyszła. Tym razem o wiele bardziej pożądana byłaby zasłona nocy, niż rażące światło reflektorów, bo rudowłosa nie występowała na scenie, a wcześniej wykonane kroki, bynajmniej nie składały się na taneczny układ, który miała zaprezentować szerokiej publice powoli rozgrzewającej ręce do oklasków. Ten występ Whitbread zarezerwowany był dla jednej osoby i miał pozostać tajemnicą, nawet przed Aurą.
Przestała już liczyć dni, tygodnie i miesiące, odkąd ostatni raz widziała Blake’a inaczej niż na opublikowanej w internecie fotce zrobionej ze złej perspektywy; jednoznacznym spocie telewizyjnym z krzykliwym paskiem, emitowanym niemal non stop, tuż obok reklam maści na grzybicę stóp lub innej, niekoniecznie rzetelnej formie przekazu ze spragnioną sensacji masą, która wciąż nie znudziła się tematem Griffitha, co rusz dokarmiana tłustymi, często zakrawającymi o absurd kąskami dowodów na winę mężczyzny, który dla wielu komentatorów tej sprawy powinien już dawno potrójnie zdechnąć, zgodnie z zasadą kodeksu Hammurabiego. Tottie nie wierzyła w jego winę. Prawie... Jeszcze kilka miesięcy temu ta pewność była stuprocentowa, obecnie nieco zmalała, ale wciąż utrzymywała się na poziomie co najmniej osiemdziesięciu procent. Ta różnica też nie pojawiła się znikąd. Fakt odkrycia broni, którą można było powiązać nie tylko z masakrą w barze, ale również ze śmiercią jej rodziców sprawił, że niczym drobny, acz upierdliwy kamień w bucie, zaczęły uwierać ją wątpliwości: a co jeśli Blake...? które chciała rozwiać podczas konfrontacji z mężczyzną, wszak nie było pewniejszego źródła wiedzy, niż sam sprawca tego zamieszania.
Kiedy przeszła kontrolę, podczas której zarekwirowano rzeczy, które przyniosła więźniowi (bo nie wypadało przychodzić w gości z pustymi rękami), wskazano jej pomieszczenie, gdzie miała poczekać na Blake’a. Zajęła więc miejsce przy stoliku, od razu spuszczając wzrok na blat, choć może powinna przyjrzeć się wnętrzu? W końcu była tu pierwszy raz, ale z racji tego, że w zamiarze miała powrócić tu znów, mogła przełożyć te obserwacje na inny termin. Było tu zdecydowanie za cicho, więc Tottie odruchowo sięgnęła ręką po telefon, zapominając, że chwilę wcześniej oddała sprzęt strażnikowi. Czym więc miała zagłuszyć ciszę?
Uniosła wzrok, by odszukać z jego pomocą jakiegoś miejsca na sali, lecz wtedy dostrzegła jak prowadzą Griffitha… i przez chwilę nie mogła oderwać spojrzenia od tej sceny, odprowadzając mężczyznę wzrokiem aż do miejsca naprzeciwko siebie. Wyglądała trochę, jakby była zaskoczona jego obecnością i dopiero słowa ciemnowłosego wyrwały ją z tego chwilowego letargu, w którym zamarła. Potrząsnęła głową, by przywołać się do porządku. Kontakt wzrokowy, jaki udało jej się utrzymać z osadzonym przez ledwie kilka sekund, został momentalnie przerwany, a spojrzenie dziewczyny niemal w całości skupiło się na jej dłoniach, które jakoś odruchowo zacisnęła w pięści, szybko jednak rozprostowując palce.
- Nietypowe powitanie. Prędzej spodziewałabym się, że przybijesz mi żółwika jak za starych, dobrych czasów - powiedziała dość pogodnie, jakby niezrażona tonem, ani treścią tych jego pierwszych zdań, jakimi ją uraczył. - Ooo. Rodzice cię odwiedzili? - zapytała, by trochę wybadać, czy to nie im zajęła możliwość kontaktu z synem. Na moment uniosła powieki, by spojrzeć na Blake’a, lecz (o ile on patrzył w jej kierunku) ponownie spuściła wzrok. - Jak się czujesz? - Do puli pytań dołączyła kolejne, brzmiące jak banalna grzeczność kogoś, kto nie wie co powiedzieć, jednak za wszelką cenę chce podtrzymać rozmowę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kilka sekund po tym, gdy kajdanki zostały mu zdjęte, odruchowo palce lewej dłoni opięły prawy nadgarstek, parokrotnie przecierając lekko zaczerwienione miejsce. Powstrzymał się przed prychnięciem, czy posłaniem zniesmaczonego spojrzenia Cooperowi, bo to nie był pierwszy raz, kiedy ten z premedytacją chwytał jego nadgarstki stalowymi okręgami najciaśniej, jak było to możliwym. Zrozumiał, że lepiej nie zwracać mu uwagi wtedy, kiedy w odpowiedzi na swoją sugestię otrzymał kpiące burknięcie i wiadomość o tym, iż nie będzie go uczył tego, jak powinno traktować się więźniów podobnych do niego. Hank Cooper był po czterdziestce, lecz bynajmniej jego twarz, czy postura, nie zdawały się odczuwać upływu mijających lat. Cięty język również. Może gdyby poznał go w innych okolicznościach, nie pałaliby do siebie aż taką niechęcią? Wtedy - co było prawdopodobnym - zgodziłby się, że nie należy mieć żadnej litości wobec osób, które brutalnie odebrały życie innym. Tymczasem byli tu; w zimnych, więziennych murach, a unosząca się w powietrzu ponura, ciężka aura (nie Aura) potrafiła bez najmniejszego problemu stłamsić większe przejawy optymizmu.
- Miejsce też nie należy do typowych. - Opuścił wzrok to na jej dłonie, to ponownie na swoje, przy okazji przypominając sobie lekcje gry na fortepianie, których od czasu do czasu jej udzielał wiele lat temu. Usta Blake'a wykrzywiły się w krótkim grymasie, gdy wrócił myślami do czegoś jeszcze - podobno tymi samymi rękoma zabił przed kilkoma miesiącami trzy osoby. Nie chciał na tym się skupiać, ale też miał już wątpliwości odnośnie tego, która z bliźniaczek postanowiła go odwiedzić. Z jednej strony - bardziej prawdopodobnym było to, iż (jeśli już) będzie to Tottie, aczkolwiek z drugiej, paradoksalnie, prędzej widziałby na jej miejscu Aurę. W końcu ta (odrobinę) starsza Whitbread nie pałała do niego sympatią, a przynajmniej tak mu się wydawało. Dodając do tego broń, którą znaleziono w jego samochodzie... cóż, prędzej ją posądziłby o chęć zadania mu kilku pytań.
- Ojciec z prawnikiem - oznajmił, nie dodając, że kolejnym, bo jeżeli śledziła informacje, zapewne wiedziała, że poprzedni zrezygnował niedługo po tym, jak przegrali sprawę. Podobno był dobry, a nawet w pewnych kręgach brano go za jednego z lepszych w mieście. I to bynajmniej nie napawało optymizmem, skoro nie podołał i zrezygnował z dalszych prób prowadzenia jego sprawy.
- Mama... - źle to znosi - ma inne rzeczy na głowie. Jest poza miastem. - Dlaczego w ogóle zapytała o jego rodziców? Dlaczego dał się sprowokować, wypowiadając więcej słów, niż padło z jego ust w ciągu ostatnich kilku dni? Wyczuł jej spojrzenie, więc uniósł głowę, wcześniej będąc niby-zaabsorbowanym tym, co próbowały przekazać chaotyczne zadrapania na blacie stołu. Nic. Zupełnie nic... czyli dokładnie to samo, co czuł Griffith. Plątanina nieskładnych, bezsensownych myśli próbowała prześcignąć w wyścigu marazm. Nie musieli się spieszyć, metę spotkają dopiero za jakieś czterdzieści lat...
- Nie wiem, skąd wziął się ten pistolet w moim samochodzie. Ktoś musiał go podrzucić -
poinformował nagle - to chciałaś wiedzieć? Nie powiem ci nic innego, niż to, co było w oświadczeniu. Tracisz czas, Tottie. - Rozłożył ręce na boki, ale kątem oka rejestrując nerwowy ruch jednego ze strażników. Powoli i spokojnie położył je ponownie na stoliku, w następstwie opierając swoje spojrzenie na twarzy rudowłosej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Whitbread nieszczególnie zwracała uwagę na strażników, mając wrażenie, że tych, których już miała okazję spotkać, ulepiono z tej samej gliny. Toteż wymieniane między mężczyznami spojrzenia, podszyte kpiną komentarze, wiele nie różniły się od tych, które i ona usłyszała tuż przed wejściem do sali widzeń. Zapytano ją też wtedy o to, czy nie pomyliła pomieszczeń, bo może od razu wolałaby poczekać na kolegę w innym pokoju, gdzie będą mieć znacznie więcej prywatności. Szczerze się tym zainteresowała, bo nie miała pojęcia, że jest taka opcja. Nie do końca zrozumiała, o co wtedy chodziło mężczyźnie, więc poprosiła o wyjaśnienie i wskazanie, jak można uzyskać dostęp do tego vip roomu. Otrzymała bardzo konkretną odpowiedź, wraz z kilkoma niewybrednymi komentarzami o pozostawieniu ubrań i najlepiej też bielizny przed drzwiami, żeby było im goło i wesoło. W gratisie otrzymała także salwę rubasznego śmiechu, którego echo pobrzmiewało aż do tej pory na samo to niezbyt przyjemne wspomnienie. Nie chciała jednak skarżyć się na to Blake’owi, bo właściwie co on mógł w tej sprawie zrobić? Chyba jedynie wziąć sobie inną panienkę, która na tyle by utkwiła strażnikom w pamięci, by przy następnej wizycie darowali rudowłosej podobne insynuacje.
Nie mogła się z nim nie zgodzić. Gdyby kiedyś ktoś jej powiedział, że przyjdzie jej odwiedzać Griffitha w więzieniu, to popukałaby mu w głowę, dodając, że jest wariatem. Jeśli już miałaby wskazywać kogo prędzej widzi za kratami - czy brata, czy jego przyjaciela - to wskazałaby Carla, lecz nie umiałaby wytłumaczyć, skąd ten wybór i za jakie przewinienie Whitbread pożegnałby się z wolnością. Jedno, co łączyło jej spotkania z ciemnowłosym wtedy i dziś, to tajemnica, w jakiej utrzymywała fakt, że się z nim widuje. Powody jednak były różne - te bardziej ckliwe, które w tamtym czasie były motorem napędowym jej działań, obecnie spoczywały pod grubą warstwą wyrzutów sumienia.
- Co tu jest typowe? Jak tu w ogóle jest? Tak źle, jak się wydaje? Można się do tego przyzwyczaić? Jak myślisz? - W porę nie zatrzymała serii pytań, które rozsypały się między nimi, jak poruszony domek z kart, który rozleciał się w chaotyczną serię niewiadomych. Przynajmniej słowa, nawet te wypowiadane tylko przez Tottie, mąciły ciszę, której w więzieniu było zbyt wiele.
Przed tą nieszczęsną imprezą jej kontakty z Griffithem znacznie się poluzowały. Praktycznie go nie widywała, więc każde, nawet przypadkowe spotkanie wiązało się z zaskoczeniem, jak się zmienił na pierwszy rzut oka. Wcześniej dostrzegała to, jak wydoroślał, teraz - jak zmarniał, prawdopodobnie zmęczony zamknięciem.
- Mama… - powtórzyła po nim głucho, mając bolesną świadomość, że od kilku lat nie ma kogo tak nazywać. - Jasne. - Nie podobał jej ton, jaki nadała własnym słowom, dlatego natychmiast, gdy się zreflektowała, dodała - To wszystko musi być dla niej trudne.
Gdy ponownie zapadło chwilowe milczenie, rudowłosa była gotowa powtórzyć pytanie albo zadać inne, równie płytkie, ale wtedy odezwał się Blake. Whitbread drgnęła i jak od trampoliny odbiła spojrzenie z dłoni Griffitha, finalnie zaczepiając je na linii jego oczu.
- Uhm, też - odpowiedziała krótko, zgodnie z prawdą, czując jak dotarł do jej niewypowiedzianych na głos myśli i bezbłędnie je odczytując. Czy tak samo wiedział o tym, co do niego czuła te parę lat wstecz? Ta zagwozdka sprawiła, że choć Tottie starała się jakoś zahamować reakcję ciała, rumieniec bezczelnie oblał jej policzki. Wzięła głęboki oddech, w mgnieniu oka uciekając spojrzeniem na swoje dłonie, by ukryć zakłopotanie. - Ale nie tylko dlatego tu przyszłam - odezwała się cicho, trochę tracąc rezon. Potrzebowała kilku wdechów, żeby wziąć się w garść.
Uśmiechnęła się smutno, po czym obróciła głowę profilem do siedzącego naprzeciwko i przez chwilę patrzyła w bok. W kącie sali stał automat z przekąskami i napojami, które można było kupić także dla więźniów. To na nim Tottie zawiesiła spojrzenie i po krótkiej chwili milczenia, odezwała się do Griffitha.
- Ty też go tracisz - powiedziała spokojnie, choć mogło zabrzmieć, jakby chciała się z nim droczyć, czyje ma być na wierzchu. - Tutaj - dodała powracając do poprzedniej pozycji, na krótko krzyżując spojrzenie z ciemnowłosym. Czuła, że nie musi precyzować jakie tutaj ma na myśli. Była niemal pewna, że mężczyzna dobrze odczyta jej słowa, które między wierszami wskazywały, po której stronie stoi siostra Aury.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cooper mógł sprawiać wrażenie pozornie niezainteresowanego, ba, nawet znudzonego, aczkolwiek jego czujne spojrzenie lawirowało między stolikami, na dłużej zatrzymując się przy tym, przy którym siedział z rudowłosą. Rejestrował gesty, próbował odczytać z ruchu warg słowa; prawdopodobnie nawet te niewypowiedziane, by móc wedle swojego uznania dopisać do nich historię. Blake liczył się z tym, iż ci funkcjonariusze, z którymi wcześniej miała wątpliwą przyjemność kobieta, poczęstowali Whitbread zaledwie okruchami dobrego wychowania. Problem w tym, że nawet jeżeli powiedziałaby mu o tym głośno, on nie mógłby zrobić z tym zupełnie nic... może poza zaszkodzeniem zarówno sobie, jak i przy okazji innym osobom, które nie zniechęciłyby się szybko i nadal chciały go odwiedzać. On za to ponownie spotkałby się z kpiącym spojrzeniem, serią wyzwisk i gorzkich komentarzy odnośnie tego, czy ma jeszcze jakieś życzenia. Dowiedziałby się, że nie jest na wakacjach (tak na wszelki wypadek, gdyby nie miał świadomości gdzie się znajduje), a dopiero tu dowie się, czym jest życie. Przejechał końcem języka po spierzchniętej dolnej wardze, a następnie przygryzł ją od środka, chcąc sobie kupić więcej czasu na udzielenie odpowiedzi. Najpierw musiał ją uformować w głowie, wyłowić z wielu innych myśli i usłyszeć ułożoną w zdania, nie będące żadnym wyrzutem, skargą, czy okazaniem słabości. To wcale nie było takie proste, zatem wzruszył nonszalancko ramionami i uśmiechnął się krzywo, bynajmniej nie w szczery sposób. Wiedziała, jak wiele fałszywych nut kryje się w tych minimalnie uniesionych kącikach?
- Podobno jeśli człowiek wierzy, że lepiej być nie może... wtedy może przyzwyczaić się do wszystkiego - odparł, nie serwując jej konkretnej odpowiedzi na żadne z pytań które mu zadała, choć z drugiej strony - czytając między słowami, wydawało mu się, że dowiedziała się tego, czego chciała. Nie wiedział jednak, co typowego można było znaleźć w więzieniu. Rozejrzał się, lecz na ścianach magicznie nie wyświetliły się kwestie, które mógł po prostu odczytać, wmawiając sobie, że sam tak myśli. To byłoby prostsze.
- Dni mają tyle samo godzin, co poza murami, nawet jeśli wydaje się, że wskazówka robi ci na złość, poruszając się na tarczy zegara w zwolnionym tempie - powiedział po chwili, nawiązując do typowości tego miejsca, choć dni zdecydowanie swoim grafikiem nie przypominały normalnych, kiedy swoim losem kierujemy w pełni (zazwyczaj) świadomie.
Na wzmiankę o Jacqueline, Blake jedynie skinął głową. Nie chciał, aby rozmowa stała się jeszcze bardziej niezręczna, atmosfera napięta, a zamiast tematów, jakie urozmaicały czas w sposób swobodny, ostrożnie musieli stawiać kroki wybierając kierunek w którym potoczy się dyskusja.
- W przeciwieństwie do mnie, ty nie musisz tu być, Whitbread. Jesteś niewinna. - Kolejny grymas, który pojawił się na jego twarzy był widoczny zarówno dla Tottie, jak i dla strażnika, który prychnął i z politowaniem spojrzał w bok. Najwyraźniej wyczuł, że Griffith wciąż nie zgadza się z wyrokiem, czego zaś on nie potrafił pojąć.
- Coś jeszcze chciałabyś wiedzieć? - zapytał, próbując złapać jej spojrzenie. - Nie, nigdy nie myślałem o tym, by zabić ciebie. Ani twojej siostry, choć może to ułatwiłoby wielu osobom rozróżnianie was - mruknął, wyliczając na placach swoje inne, ewentualne ofiary. - Carla miałem ochotę, kilkukrotnie. Bywał wkurzający... - urwał, po czym uśmiechnął się raz jeszcze, tym razem bardziej kpiąco, skupiając się na pewnych wspomnieniach z kilku lat wstecz. -...ale to też nie ja - dokończył myśl, aby w jej głowie nie pojawiły się nagle wątpliwości z tym związane.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tottie na przestrzeni ostatnich lat nieco popracowała nad swoimi zdolnościami aktorskimi. Od czasu, gdy wymykała się z domu pod pretekstem spotkania z Judy, czy Nancy, które finalnie okazywały się parę lat starszym Griffithem, do którego pod byle pretekstem pedałowala na złamanie karku z Renton, wydawało jej się, że kłamstwa przychodzą jej łatwiej. Może wynikało to z tego, że nie koncentrowała na sobie aż tylu uważnych, zatroskanych spojrzeń, co te pięć i więcej lat temu? Wtedy wszak musiała udawać nie tylko przed rodzicami, ale i siostrą, co zawsze stanowiło największe wyzwanie, bo Aura zdawała się wiedzieć o niej wszystko niezależnie, czy głośno się do tego przyznała. Jednak o słabości do Blake’a nigdy nie rozmawiały i Tottie była przekonana, że siostra niczego się nie domyśla (oczywiście była w błędzie, ale o tym prędko się nie dowie). Choć to był jeden z tych jej dobrych dni, gdzie czarna zasłona przygnębienia, dotkliwego smutku i bezsensu nie przykrywała wszystkich jej myśli, to miała wrażenie, że otaczające ją mury wręcz pulsują od smutku, zawodu, rozczarowania, które chyba prędzej, czy później dopadało każdego, kogo psychika nie była tak zwichrowana, że nie czuł niczego i w gruncie rzeczy obojętne mu było gdzie właściwie się znajduje i czy kiedykolwiek opuści to miejsce. I to się jej udzielało, choć starała się nie pokazywać, jak źle czuje się w tym dołującym zamknięciu, bo przecież była tu raptem na chwilę. Miała nieodparte wrażenie, że przesiąka całą tą szarością i łatwo się jej nie pozbędzie...
- Hej, ale nie możesz tracić nadziei! - powiedziała z mocą, nie do końca świadoma, że w chwilowym milczeniu, jakie akurat zapanowało na sali, jej słowa wręcz odbiją się echem od ścian. Zreflektowała się po chwili, gdy ktoś kaszlnął, a może stłumił parsknięcie. - Przecież nie wszystko stracone. Nie ma jednoznacznych dowodów, pojawiają się nowi świadkowie, sprawdzane są zapisy z monitoringu. Na facebooku jest nawet grupa, która na własną rękę zbiera dowody na twoją niewinność. Mamy już kilkanaście osób, wciąż dochodzą nowe, a przecież co dwie albo dwadzieścia dwie głowy, to nie jedna! - Tottie podzieliła się z mężczyzną entuzjazmem, który co prawda nieco oklapł, gdy w ostatnich miesiącach nie było żadnych dobrych wieści, na dodatek miało się wrażenie, że nie tylko sędzia, ale przede wszystkim opinia publiczna już wydała wyrok. - Nie przyzwyczajaj się do tego, proszę - dodała wręcz błagalnie, unosząc przy tym głowę, by także w jej oczach mógł zobaczyć tę szczerą prośbę.
Kolejne słowa Griffitha sprawiły, że Tottie wstała z miejsca. Strażnik poruszył się niespokojnie, gotowy zainterweniować lub po prostu odprowadzić więźnia do celi, skoro kobieta zakończyła odwiedziny przed upływem czasu, który im przysługiwał. Rudowłosa pokręciła głową, wyłapując spojrzenie klawisza, po czym ruszyła w stronę automatu, z którego przyniosła słodki gazowany napój i donuta z kolorową posypką. Przesunęła je w stronę Blake’a, ponownie siadając naprzeciwko niego.
- Mylisz się - powiedziała cicho, gdzieś między szelestem papierka, a krótkim pochyleniem się w stronę Griffitha. Mogło to zabrzmieć jakby odnosiła się jedynie do pierwszej części jego wypowiedzi, ale to było tylko złudzenie. Ona doskonale pamiętała tę minutę? Kilkanaście sekund, kiedy stała patrząc w oczy jego narzeczonej, która ostatkiem sił walczyła o życie, nie będąc w stanie poprosić o pomoc. Niedaleko nich był już wtedy ratownik i wystarczyło tylko wskazać mu Ivory, a może byłby w stanie uratować jej życie. Whitbread jednak nic wtedy nie zrobiła. Czy rzeczywiście więc była niewinna?
Nabrała powietrza w płuca i z wyrzutem popatrzyła na usta Griffitha, z których wydobywały się słowa, których nie chciała słyszeć.
- Przestań. Proszę, Blake, nie mów tak - powiedziała, przysłaniając sobie uszy, dodatkowo dając mu w ten sposób znać, że nie chce tego słyszeć. - Dlaczego myślisz, że przyszłam cię oskarżać i podejrzewać? Nie mogłam po prostu chcieć spędzić z tobą trochę czasu, dając ci taką namiastkę normalności? - Powoli opuściła ręce, układając je na blacie stolika. To one teraz przykuwały spojrzenie rudowłosej. - Nie potrzebujesz tego? To co mogę ci dać? - zapytała, nieśmiało podążając wzrokiem w kierunku oczu mężczyzny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy nie był dobrym aktorem, a emocje - nawet te stłumione - lub słowa rzucone w porywie irytacji, czy złości, wychodziły z niego zbyt prędko. Starał się, by były jak najmniej raniące dla innych, a zamiast tego odziane w warstwę dyplomacji, choć nie zawsze było to możliwym. Szybciej jednak język zdążył wypowiedzieć coś, niżeli mózg przeanalizować, jakie będzie miało to konsekwencje. Wtedy też się z nią pokłócił; uniósł się dumą i pokręcił głową, nie chcąc słyszeć dalszych tłumaczeń. O głupotę, drobnostkę, nic istotnego, co teraz tylko mogło dodawać gorzkiego posmaku, który był odczuwalny z każdym mocniejszym przełknięciem śliny, by gula ściskająca gardło przeniosła się niżej. Teraz już to wiedział, lecz niestety teraz było o kilka miesięcy za późno.
Słysząc słowa Tottie, w których ponownie usłyszał niezrozumiały dla siebie entuzjazm, przewrócił oczami i opuścił głowę. Nie możesz tracić nadziei... rozchylił usta, by zapytać rudowłosej czym takim - jej zdaniem - jest nadzieja. Czego powinien się po niej spodziewać, albo czego oczekiwać. Wyjścia po dwudziestu latach? Niemożliwe, a na pewno nie bez znalezienia nowych dowodów, które potrafiłyby otworzyć sprawę. Pierwszy proces przegrali; rozprawę, po której nadal liczył, że po apelacji coś się zmieni, a niedawno dowiedział się, że tą odrzuconą, a adwokat odszedł. Nadzieja...
Podobno umierała ostatnia. Szkoda, że Whitbread nie wiedziała, że większość ludzi dookoła zdążyła już wykopać jej grób, do którego zmierzała powolnym krokiem, tylko od czasu do czasu oglądając się za siebie, za uciekającymi klatkami przeszłości i nikłą wiarą w to, że ktoś wyciągnie rękę. I pomoże się wydostać, kiedy pod stertą piachu zacznie brakować tlenu. Winny. Zabił i ją, ze znudzeniem i obojętnością dosypując kolejną garść.
A może tylko ? Którą... ją?
- Zapomniałaś dodać, że wszystko będzie dobrze - wtrącił chłodno, wchodząc jej w słowa, a następnie zmarszczył czoło w konsternacji. Mamy już kilkanaście osób... Mamy? Brała w tym udział, a on nie rozumiał dlaczego. Dobrze pamiętał, jak rykoszetem (nie od niej, tylko opinii publicznej i pewnych jej kręgów) oberwało się jego rodzinie po śmierci rodziców bliźniaczek i Carla, a do tego ta broń, którą znaleźli w jego samochodzie... Czy to ponownie nie otwierało zabliźnionych już ran?
Ile goją się rany po stracie najbliższych, Tottie? Rok, dekadę, dłużej? Wolałby znać odpowiedź na te pytanie, niżeli być karmionym wątłą nadzieją, która gorzej na niego działała. Przez większość swojego życia myślał, że jest twardy i ciężko go złamać, a do tego świat stoi przed nim otworem, tylko zachęcając, by wyszedł na przeciw. Aktualnie... drogę, którą przemierzał, idealnie wyścielały drobne kamienie, a w głowie pozostawała świadomość, że to on się kruszy.
- Nie jestem głodny. Jadłem... - wcześniej, rano, wczoraj... nie pamiętam kiedy. Nie dokończył myśli, ale pokręcił przecząco głową. - Dlaczego myślisz, że jest mi tu źle? - zapytał nagle, najwyraźniej uznając, że to idealny czas, by podszkolić warsztat aktorki...to znaczy zacząć grać i sprawdzić jak uważną ma widownię.
- To całkiem... wygodne... życie. - Po tym, jak zaserwował jej te zdanie, zacisnął usta w wąską linię i z pozornym zainteresowaniem rozejrzał się dookoła, a następnie wzruszył obojętnie ramionami i wrócił spojrzeniem do kobiety.
- I to jest teraz moją normalnością - nie taką, która jest typowa, ale jedyną, która została - do czasu, kiedy nie odbędzie się kolejna rozprawa. - To był ten moment, kiedy nadzieja oglądała się za siebie, nie chcąc dać się pogrzebać za życia, ale bezsilność nie dawała większego pola do popisu, niżeli wypatrywanie znaków i liczenie na innych ludzi.
Czyli coś, co zdecydowanie nie odpowiadało osobom, które nie lubiły, kiedy inni decydowali za nich.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiele traciła nie patrząc ludziom w oczy. Umykały jej te drobne przebłyski, które tak często jarzyły się jedynie przez krótką chwilę jak iskierki zimnych ogni, by tuż po tym zniknąć bezpowrotnie za przybraną przez kogoś maską, często nie zdradzającą żadnego uczucia; dobrze przybraną fasadą obojętności, bez której wyszłyby na wierzch słabości. Przy Blake’u oprócz zwyczajowego unikania kontaktu wzrokowego dochodziło speszenie, które pewnie na przestrzeni lat i oswajania się z jego towarzystwem nie było już tak duże, jak w momencie, gdy Whitbread uświadomiła sobie, że to nie szybka jazda na rowerze, ani inna aktywność fizyczna towarzysząca drodze na spotkanie z mężczyzną sprawia, że się czerwieni - przez co oblewała się się jeszcze większym rumieńcem, wstydząc się swoich uczuć - tych pierwszych, naiwnych i bezwarunkowych - którymi obdarzyła przyjaciela brata. Nikomu o tym nie powiedziała, choć pewnie wyrysowała w pamiętniku wiele serduszek układających się w inicjały jej obiektu westchnień, a bawiąc się lalkami ken akurat miał na imię Blake. To jednak było wszystko, na co zdobyła się w związku z tym zauroczeniem, tą swoją platoniczną miłością do Griffitha. Nieświadomy łamał jej serce każdym swoim mniej lub bardziej poważnym związkiem, a zaręczyny, o których pewnie przypadkiem dowiedziała z facebooka, były czymś, co rozsądek Tottie postanowił obrócić na jej korzyść, definitywnie uciszając jej wciąż bijące dla niego serce. Dlaczego więc wtedy tak się zachowała? Czy jednak nie mogła pogodzić się z tym, że traktuje ją jedynie jak młodszą siostrę Carla? A może wcale nie była taka normalna i czaiła się w niej bezduszna psychopatka, która czerpie przyjemność z patrzenia na uchodzące z człowieka życie? Nie znalazła na to odpowiedzi, przerażona możliwym scenariuszem. Dręczące ją wyrzuty sumienia nie pozwoliły Tottie po prostu przeczekać tych dziestu lat nieobecności Blake’a, który w jednej chwili stracił wszystko, co było dla niego ważne…
- Wszystko b… - urwała w pół zdania, orientując się, że wcale nie oczekiwał tych słów. Spojrzała w oczy Griffitha i uśmiechnęła się delikatnie - Dałam się nabrać - stwierdziła z rozbawieniem, jednocześnie uciekając wzrokiem. - Ale ja wierzę, że będzie dobrze. Oni nic o tobie nie wiedzą, Blake. Chcą szybko zamknąć sprawę, tak jak to było z Carlem, choć nie znaleziono jego ciała… - Jeszcze chwilę temu goszczący na twarzy dziewczyny uśmiech wygasł niemal całkowicie. To nie było dla niej łatwe, ale wiedziała, że nie przyszła tu, by żalić się na swój los. Musiała szybko wziąć się w garść.
- To nic. Zostanie ci na później. Przyniosłam jeszcze inne rzeczy: kilka książek, krzyżówki i owoce, ale nie wiem, czy ci je wydadzą. Nie zorientowałam się jeszcze jakie tu są procedury i czy lepiej wysyłać ci paczki, czy osobiście dostarczać rzeczy - przyznała skruszona, wstydząc się, że nie dowiedziała się wszystkiego wcześniej, ale możliwość spotkania z Griffithem pojawiła się tak nagle, że nie wiedziała od czego zacząć (wkuwanie na pamięć regulaminu zakładu karnego musiało jednak poczekać).
Pytanie wyraźnie ją zaskoczyło. Powoli omiotła spojrzeniem twarz mężczyzny, zatrzymując wzrok na jego policzkach, następnie ustach.
- Bo źle wyglądasz - odpowiedziała. - Nie chodzi mi o twoją urodę, bo - dalej uważam, że jesteś najpiękniejszym mężczyzną jakiego w życiu widziałam - tu tylko trochę się zmieniłeś, ale… nie wiem jak to powiedzieć… - zrobiła pauzę, by choć spróbować dobrze dobrać słowa. - Kiedy skażą kogoś, kto rzeczywiście ma coś na sumieniu, on wygląda lepiej, bo może zyskuje spokój, że w końcu może zrzucić z barków ten ciężar? Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi… - Tottie uśmiechnęła się z politowaniem dla samej siebie. Może gdyby mogła wcześniej jakoś przygotować się na to trudne pytanie Griffitha, ta jej wypowiedź byłaby bardziej klarowna.
Pokręciła głową, by wyraźnie zaprzeczyć jego słowom.
- Wygodne życie czeka cię tam - wskazała brodą na okratowane okno. - Choć to dobrze, że się trzymasz. Wiedziałam, że jesteś dzielny - stwierdziła, łapiąc spojrzenie Blake’a, w kierunku którego posłała ciepły uśmiech. - Będę mogła cię odwiedzać? Chciałabym częściej, ale nie wiem, czy pozwolą na więcej widzeń… - Whitbread przygryzła wargę. Nie chciała się przyznać, że im się nie przelewa, że całe oszczędności - siostry i jej - przeznaczyły na studia, na które mogła pójść jedynie Tottie. Nie miała więc z czego dać w łapę komukolwiek, by nagiąć zasady panujące w zakładzie karnym, ale do tego nie przyznała się głośno.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wydawało mu się, że jest spostrzegawczy. Sądził, że drobne znaki, przesłanki, czy sugestie - skrupulatnie notował w pamięci, niekoniecznie nawet dając po sobie poznać, że coś udało mu się zarejestrować. Wyniósł to chyba z domu; z momentów, kiedy to po kłótni (głównie prowadzonej przez Jackie, z której wylewało się dużo słów i emocji) mięsień twarzy Wayna nerwowo drgnął, lecz wcześniej ten nie podniósł w trakcie dyskusji głosu. Bił z niego wciąż spokój, zakłócony zaledwie niekontrolowanym, pojedynczym sygnałem, które wysyłało jego ciało. Griffith nie dziwił się; pomimo, że szalenie cenił dokonania matki jak i samą jej osobę, wielokrotnie nie rozumiał, dlaczego nie będzie jej aż tyle. Dlaczego przedkładała swoje priorytety nad ich priorytety, tym samym określając ich ważność. Jej ciekawość świata i niemalże hipisowska ideologia znacząco kontrastowały z tym, jak rzetelne fakty potrafiła przekazać w swoich reportażach, gdzie nie można było dostrzec tej wolnej duszy, którą była, ani delikatnego chaosu, jaki wkradał się w jej codziennych czynnościach. Temu też się przyglądał - różnym stronom człowieka, zastanawiając się, jaki sam będzie kiedyś. Lata mijały, a on... najwyraźniej nie patrzył już tak dokładnie. Nie zarejestrował żadnego dłuższego spojrzenia Tottie, które ukradkiem spoczęłoby na nim. Nim, a nie jego dłoni, która przesuwała się po klawiszach fortepianu, chcąc jak najdokładniej pokazać, kiedy ma zabrzmieć dany dźwięk. Delikatne rumieńce najprawdopodobniej dopasował do naturalnego wyglądu rudowłosej, a speszony wzrok, jakim często uciekała, aby nie spojrzeć mu w oczy - widział w wielu różnych sytuacjach i u zupełnie obcych sobie ludzi. Samemu nie miał z tym problemu, ale również nie wymagał tego od innych; tylko raz, czy dwa razy chciał zapytać - nie chcesz, by coś z ciebie wyczytano, czy obawiasz się odczytać zbyt wielu informacji z twarzy innych?
- Uważają, że po wszystkim... próbowałem uciec - powiedział gorzko, krzywiąc się na samo brzmienie tego zdania. Uciec... on nie uciekał. Nauczono go, że trzeba stawiać czoła problemom, nie bać się konsekwencji, które przyjmuje się z honorem. Nawet, jeśli są skrajnie różne od tego, co miało być finalnym efektem podjętych decyzji. Z obrażeniami jakie wtedy poniósł nie było prosto przenieść się do samochodu zaparkowanego kawałek od plaży, ale nie chciał zrobić niczego złego. Obiecał jej, że zadzwoni po pomoc, że... będzie dobrze. Kolejny pusty frazes, na którego wydźwięk czuł kolejny supeł zaciskający się na jego szyi.
- Chyba nawet nie udało mi się wybrać tego pieprzonego 112 - dodał po chwili, zaciskając dłonie w pięści. Gdyby tylko bardziej się postarał, pośpieszył, może nawet wybrał inną trasę - taką, gdzie spotkałby ludzi mogących zadzwonić na numer alarmowy, Ivory aktualnie by żyła. Wiedziałaby, co wtedy się stało i potwierdziła, że jest nie...
Winny.
Cierpki posmak krwi wypełnił jego usta, a on opuścił głowę i spojrzał na swoje ręce. Powoli rozluźnił palce, wpatrując się jak knykcie zmieniają kolor. Winny, niewinny... jak mógł wymagać sprawiedliwego wyroku, skoro sam był przekonany, że wina nie leży po jego stronie? Mógł zaledwie żonglować określeniami, na końcu licząc, że te przychylne upadnie ostatnie, rozbijając fasadę wszelkich niepewności.
- Mogłabyś dla odmiany powiedzieć, że wyglądam świetnie. Wreszcie mam idealnie dobrany strój, a krótsze włosy są czymś, nad czym powinienem pomyśleć już dawno temu - prychnął, wywracając oczami. - Każdy powtarza, że wyglądam... źle. - Wzruszył od niechcenia ramionami i spojrzał obojętnie w bok, nie chcąc mówić, że najprawdopodobniej większość ludzi w jego sytuacji - po śmierci osoby, którą się kochało, a do tego osadzeniu w więzieniu - nie wyglądałoby najkorzystniej. I - owszem - zdawał sobie sprawę z tego, że Tottie nie powiedziała tego w złej wierze, aby mu dokopać, aczkolwiek kontrolowanie swoich słów i odruchów przychodziło z trudem, kiedy w żyłach buzował gniew.
- Jeśli chcesz - odpowiedział na jej pytanie - ale to nie jest przyjemne miejsce, gdzie chciałoby się przychodzić. Jeśli robisz to z litości, to nie musisz, Tottie. Nie jesteś mi nic winna - skwitował, ponownie chcąc spojrzeć jej w twarz, by dokładniej przekazać to, co powiedział. Naprawdę, nie oczekiwał od nikogo litości, nie chciał jej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tottie kątem oka zauważyła, że strażnik, który jeszcze chwilę temu stał dobre kilka metrów od nich, teraz się przybliżył, co prawda udając, że zajęty jest czytaniem regulaminu przyklejonego do ściany gdzieś na wysokości jego głowy, ale i tak miało się nieodparte wrażenie, że znacznie bardziej zainteresowany jest tym, co może paść przy stoliku Blake’a. Nie chciała, żeby Griffith pomyślał sobie, że przyszła tu na zwiady, wyciągnąć z niego coś, co może powiedziałby komuś znajomemu, w przeciwieństwie do tych, którzy wiercili mu dziurę w brzuchu z obowiązku, często dodatkowo podkręcanego niechęcią do mężczyzny.
- Po co ty tam w ogóle poszedłeś, Blake…? Mogłeś zostać - ze mną - na naszej imprezie, nie tylko by pomóc przy nagłośnieniu. Wtedy nic złego by się nie stało… - powiedziała znacznie ciszej, unosząc dłonie do twarzy, by schować za nimi smutek, którego nie chciała mu pokazywać. Nie przyszła tu po to, by obarczać go kolejnymi zmartwieniami, poczuciem winy, czy innym, równie przytłaczającym balastem, który przyjdzie mu dźwigać w pojedynkę, opierając go jedynie o okratowane drzwiczki celi, co wcale nie ułatwiało noszenia tego ciężaru. - Przepraszam… To już teraz i tak bez znaczenia. Nie chciałam do tego wracać - dodała po chwili, odsłaniając lekko zaróżowione policzki. Tym razem ten wstyd, który je zabarwił, nie wynikał ze speszenia obecnością obiektu westchnień, a był wyrazem tego, jak wyrzuca sobie nieprzemyślane słowa teraz, a także ruchy, które wykonała wcześniej, te kilka miesięcy temu.
Syknęła, jakby coś nagle ją oparzyło. Nie chciała przyznać się, że to była reakcja na słowa o 112, więc potarła dłoń, jakby tam leżała przyczyna jej reakcji. Nie mogła mu powiedzieć, że to ona w pierwszej kolejności powinna to zrobić, szczególnie jeśli chodziło o narzeczoną Griffitha.
- Czasu nie cofniemy - stwierdziła dość markotnie, jedną z wielu wyświechtanych fraz, którą powtarza się bez sensu. Nie towarzyszyła jej już wcześniejsza wesołość. Nie brzmiało to też jak dobre pocieszenie, ale nie wiedziała, co innego ma i może mu powiedzieć. Potrzebowała po prostu słów, by zabić ciszę, która pewnie prędzej, czy później by zapadła, bo ten temat taki paradoksalnie był - choć o nim trąbiono, tonął w cholernie głębokim milczeniu.
Popatrzyła na Blake’a, omiatając spojrzeniem jego twarz od czoła, aż po podbródek.
- Jeśli to poprawi ci samopoczucie, to… - przerwała, próbując jakoś inaczej określić jego zewnętrze - zawsze mógłbyś wyglądać gorzej - stwierdziła, uśmiechając się przepraszająco. - I niby ładnemu we wszystkim ładnie, ale wolałam, jak sam dobierałeś sobie garderobę. I fryzjera - dodała, od razu uciekając wzrokiem, by przypadkiem nie zdradzić żadnej z emocji, które przecież już od dłuższego czasu spoczywały na dnie wygasłego wulkanu uczuć Tottie i nie miały prawa się budzić.
Rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie mam żadnego innego, Blake, więc cieszę się z tego, co mam. A tu trochę jesteś na mnie skazany, więc mi nie uciekniesz - oznajmiła radośnie, by trochę ożywić atmosferę, która zdawała się przyszarzeć po wcześniejszych rozważaniach. Upłynęło kilkanaście sekund, zanim Whitbread złapała się na tym, jak źle to zabrzmiało. Szybko więc dorzuciła coś, by przebić tamtą niefortunną wypowiedź. - Nawet Aura nie wie, że tu jestem. Nikt nie wie - oświadczyła, zawieszając spojrzenie na oczach mężczyzny. Przytrzymała je, by powiedzieć coś jeszcze - Nie chcę, żebyś był sam, Blake, a to nie ma nic wspólnego z litością. Po prostu… - urwała, przygryzając wargę. - Tak jest. I już. - To był nieco dziecinny argument z serii: bo tak, ale nie wiedziała jak wyrazić to bardziej dobitnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Teoretycznie nic, co powiedziałby Tottie, nie mogło być oficjalnie wykorzystanym przeciwko niemu - jeżeli rudowłosa nie zgłosiłaby tego sama, a on później nie postanowił do tego przyznać. Nie był przekonanym, czy słowa dosłyszane przez Coopera mogłyby być w jakimś stopniu dowodem w sprawie; tym bardziej, że ta była chwilowo zamknięta. Zapadł wyrok, od którego ponownie będą chcieli złożyć apelację, ale czy wtedy strażnik mógłby zostać wezwany na świadka przez prokuratora? Blake mógłby odbić każde jego słowo, tym samym nie przyznając się do niczego. Prywatna rozmowa bynajmniej nie była przesłuchaniem, o którym został zgodnie z procedurami poinformowany. W praktyce domyślał się, że wyglądałoby to inaczej, a mężczyzna znalazłby sposób, aby dopiec mu jeszcze bardziej w więziennych murach. Tego wolał uniknąć i nie dawać mu powodów, skoro i pośród współwięźniów nie cieszył się sympatią. Z jednej strony... chyba było mu z tym dobrze - zakładając, że osadzeni zostali sprawiedliwie skazani, a ich wyroki są adekwatne do wyrządzonych szkód, to dlaczego miałby chcieć się integrować z mordercami, gwałcicielami, czy innymi handlarzami... Bóg wie czego. Z drugiej, na pewno byłoby to wygodniejsze, a on rzadziej spotykałby się z kpiącym buczeniem, przepychankami, czy hasłami rzucanymi w eter, kiedy wyłączali światła. Miesiące mijały, a on nadal nie potrafił się z tym oswoić.
- Na waszej imprezie...? - Zmarszczył czoło z konsternacją, posyłając jej pytające spojrzenie. Nie wiedział, że Tottie (i zakładał, że mogło chodzić o Aurę) była w tamtym miejscu. Zdawał sobie sprawę, iż chodziło o jakieś urodziny, aczkolwiek nie dociekał, ponieważ nie miał na to czasu. Plany na wieczór były inne, a postanowił poświęcić kilka minut na pomoc, bo całkiem dobrze znał mężczyznę, który odpowiadał za oprawę muzyczną. Pamiętał, że przez to się spóźnili i później ledwo wymigał się od nadrabiania kilku szotów jeden po drugim, by być na równi z towarzystwem. Chciał dopytać o coś jeszcze, lecz kolejne słowa rudowłosej jedynie sprawiły, że wargi Blake'a wygięły się w nieprzyjemnym, chłodnym wyrazie.
- Uhm - odburknął - najłatwiej dawać rady po fakcie. Szkoda, że nie spotkałem żadnego jasnowidza wcześniej - skwitował, pod koniec dodając jeszcze kpiące parsknięcie i spuścił wzrok na kilkucentymetrową szramę przy łokciu prawej ręki. Nie patrzył na nią z żadnego konkretnego powodu, chyba po prostu ponownie poczuł się oskarżony o coś, co było w jego oczach niesprawiedliwe. Nie wystarczy, że dotkliwie przypominało mu o tym miejsce, codzienność, blizny; te widoczne i te, których nie mógł dostrzec i zrozumieć nikt poza nim?
- Nie ucieknę, ale... - urwał, wyszukując spojrzeniem Coopera. Nie pokazywał tego po sobie, ale z jakiegoś powodu czuł, że strażnik odczuwa niebywałą satysfakcję z tej nieco nieporadnej rozmowy, którą prowadzili.
- Wydaje mi się, że powinnaś już iść. Nie chcę... - tego entuzjazmu, pokładów wiary, która tak łatwo ulega niby-faktom i niknie wraz z rozpoczęciem kolejnej sprawy. - Byś miała przeze mnie problemy. Ukrywane fakty prędzej, czy później przestaną być owiane tajemnicą i wyjdą na jaw - stwierdził, przenosząc na kobietę swoje spojrzenie. Pamiętał te nastoletnie czasy, kiedy w obawie przed kpiącym śmiechem i dogadywaniem Carla nie chciał mu powiedzieć, że pomaga w czymś jego siostrze, ale teraz? Nie miałoby to dla niego znaczenia, tak jak i większość rzeczy, która działa się dookoła.
- Nie przejmuj się tym. Poradzę sobie. Z samotnością też - dodał na koniec, nie czując się źle z tą samotnością. I do tego zdołał się przyzwyczaić.

(...) - Musisz iść sam - mówi chłopczyk.
- Znowu mnie zostawiasz samego - odpowiadam.
- Znowu? Nikt nigdy nie zostawił cię samego - odpowiada - byłeś sam od początku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Młodsza z bliźniaczek, może przez doświadczenia związane ze śmiercią najbliższych, które finalnie sprawiły, że wraz z Aurą wylądowały pod opieką ciotki w Seattle, straciła wiele z tej dziecięcej ufności, że otaczający ludzie mają dobre intencje, tylko czasami popełniają błędy. Począwszy od siostry ojca, pod której dachem mieszkały, po urzędników, służby, które miały jakoś pomóc im w rozwiązaniu sprawy, Tottie przekonywała się, że wiele osób chce tylko ugrać coś dla siebie, a najprościej wzbogacić się na cudzej krzywdzie. Dlatego też zachowanie strażnika wzmogło czujność Whitbread, bo jakoś trudno było jej uwierzyć, że w więzieniu Blake otoczony jest samymi osobami, które chciałyby działać na jego korzyść, stawiając na przeciwległej szali możliwość awansu albo chociażby podwyżki, gdyby zwęszyły okazję do ich otrzymania.
Potwierdziła kiwając głową.
- Tak. Organizowałyśmy takie niewielkie przyjęcie urodzinowe, w końcu raz w życiu kończy się dwadzieścia jeden lat - oznajmiła rudowłosa, nieznacznie się przy tym uśmiechając. - Kiedy zorientowałam się, że jesteś, już wychodziłeś. Nie miałam okazji się z tobą przywitać… - dodała, postanawiając zatrzymać się w tych wspomnieniach w bezpiecznej odległości od wydarzeń, które rozegrały się później. Sięgnęła nerwowo do pasemka włosów, które zaczynało wysuwać się zza jej ucha. Poprawiła je i przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić z rękami, więc bezsensownie zaczęła bawić się palcami, splatając i rozplątując palce ze sobą. Nie do końca bowiem podobało jej się to, co powiedział Griffith.
- Widocznie zamiast za jasnowidzem, oglądałeś się za jasnowłosymi - mruknęła pod nosem, dość niewyraźnie. Skrzywiła się, trochę zła na siebie, że nie pohamowała języka, nim dopuściła do wydostania się z ust tego komentarza. Odkaszlnęła, po czym starała się te słowa obrócić w nic nieznaczącą głupotkę. - Czasem chyba lepiej wiedzieć mniej - rzuciła, uśmiechając się, by ładniej wyglądała ta dobra mina do złej gry.
Powiodła wzrokiem do miejsca, gdzie patrzył mężczyzna.
- Dużo masz blizn? - zapytała, unosząc spojrzenie na twarz Blake’a, nie tylko by na niej odszukać śladów po tym wydarzeniu, ani ewentualnych nowościach wynikających z integracji z innymi osadzonymi, bardziej nie chciała przegapić jego reakcji. Miała wrażenie, że humor Griffitha się pogarsza i chyba chciała wiedzieć, jak duży wpływ na to mają jej pytania, a ile po prostu sam fakt, że pozostawał w zamknięciu.
Kolejna wypowiedź zdawała się tylko to potwierdzać. Tottie zmarszczyła brwi i zerknęła w stronę zegara, który wisiał wysoko, prawie pod sufitem. Szybko obliczyła w myślach, że zostało jej jeszcze co najmniej kilkanaście minut widzenia, które chciała wykorzystać co do sekundy. Dlaczego więc Blake ją wypraszał?
- Skąd takie wnioski? - zapytała, może trochę zbyt szorstko jak na siebie. Teraz brzmiała bardziej jak Aura, która nie zwykła się patyczkować z kimkolwiek i zdecydowanie była lepsza w walczeniu o swoje, niż Tottie. - Nie martw się o mnie. Poradzę sobie. Choć pewnie to nie zawsze idzie w parze z mądrością i dojrzałością, w dowodzie mam wpisane, że jestem już dorosła. Nie trzeba mnie więc traktować jak jajko - stwierdziła, starając się nadać tonowi tej wypowiedzi lekkości, a nie przemądrzalstwa. Choć nie skomentowała słów mężczyzny o faktach, które wyjdą na jaw, utkwiły jej one w pamięci, wywołując nieprzyjemny dreszczyk niepokoju.
Powoli w gardle Tottie zaczęła narastać gula, którą ciężko było przełknąć. Miała wrażenie, że kolejny raz Blake nie traktuje jej poważnie. O ile wcześniej sprawa tyczyła jej uczuć i widocznego braku wzajemności z jego strony, czemu się nie dziwiła, bo była w końcu tylko siostrą jego kumpla, dzieciakiem, który zawracał mu głowę prosząc o pomoc w sprawach, które właściwie nie powinny go obchodzić, o tyle teraz spotykali się bez zobowiązań, bo Carl nie żył, więc mogli pracować nad czystą kartą relacji, która nie była naznaczona żadnym bo tak wypada albo bo jestem mu coś winien.
- Powiedziałam coś nie tak? - zapytała rudowłosa, usilnie chcąc złapać spojrzenie Griffitha. Nie było to dla niej łatwe, szczególnie gdy miała patrzeć mu w oczy dłużej niż ułamek sekundy. - Dlaczego -mnie odtrącasz? - wolisz być sam? - dorzuciła, na chwilę uciekając wzrokiem. Powróciła na linię oczu mężczyzny, gdy wpadła na pewną myśl. - Nie ruszę się stąd, dopóki ty nie wyjdziesz - powiedziała z przebłyskiem trochę złośliwego uśmieszku, by był świadom, że to nie ona chciała kończyć to spotkanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake, do czasu tej feralnej, lipcowej imprezy, tak naprawdę nie był obarczony żadnymi traumatycznymi zdarzeniami, które grałyby aż tak znaczącą rolę w jego dalszym życiu i codzienności. Wcześniej, oczywiście, nie wszystko zawsze szło po jego myśli; niekiedy ciemne chmury nie wisiały jedynie na niebie Szmaragdowego Miasta, ale i nie chciały przepuścić promieni słońca w jego dniu, czy nawet zostając z nim na dłużej. Nie był z tego powodu zadowolony, aczkolwiek wiedział, że prędzej czy później - miną. Niektóre sprzeczki rodziców na pewno zapadły mu w pamięci jak i rzecz jasna moment, w którym przyjechał odebrać kumpla z rodzinnego domu, a zamiast tego jego oczom ukazały się martwe ciała rodziców Carla i bliźniaczek. Po takim widoku nie można było przejść od razu do normalności, lecz... pewnie to niezbyt delikatne, ani empatyczne, ale bardziej od przeżywania ewentualnej żałoby, trapiło go to, co w tym samym czasie działo się w jego domu, jak i zaginięcie mężczyzny, który przepadł bez wieści. Jasne, że współczuł siostrom, ale wiedział, że konsekwencje tego dnia nie będą pokrywały jego dalszego życia niczym cień, spod którego nie będzie umiał się wydostać. Teraz... teraz było zdecydowanie inaczej. Nie żyły trzy osoby, a życie czwartej - jego - już nigdy nie będzie wyglądało tak, jak zakładały tworzone w myślach scenariusze na przyszłość.
- Wszystkiego najlepszego - mruknął, starając się unieść minimalnie kącik ust, lecz pewnie bardziej wyszedł z tego niezadowolony pomruk ozdobiony grymasem, niżeli szczere życzenia. Spóźnione o kilka miesięcy, pomalowane krwią. Wtedy najprawdopodobniej nie zdawał sobie z tego sprawy, że Aura i Tottie bawiły się na imprezie, na której przez chwilę był, a teraz ich urodziny jednoznacznie będą mu się kojarzyły z datą śmierci innych osób. Spuścił głowę, w ciszy czekając na to, co jeszcze do powiedzenia ma rudowłosa.
- W ostatnich latach tylko za jedną - sprecyzował, delikatnie wzruszając ramionami, trochę tak, jakby tym gestem mógł strącić z ramion rzekome widmo innych kobiet, za którymi wodziłby wzrokiem. Pomimo słabszych dni, kłótni, które zdarzały się w każdym związku, czy nawet pary rozstań - nie szukał innej osoby, która mogłaby ją zastąpić; po co, skoro mogły być zaledwie substytutem? Na początku znajomości z Iv, gdy zaczynali się spotykać i pojawiały się zgrzyty, nie mógłby zaprzeczyć temu, że spotykał się z kilkoma kobietami, ale później zrozumiał, że to nie ma sensu.
- Kilka. Nic takiego. Zagoiły się... - albo zagoją, byle by nikt mu nie mówił, że do wesela. Nie miał problemu z tym, że wpadło kilka, jakie były widoczne i niektórzy uznaliby, że nie wygląda to estetycznie. Nawet jeśli rzeczywiście tak było - prawdopodobne, że po wyjściu z więzienia pokryje je czarnym tuszem. O ile będzie miało to miejsce prędzej, niż za czterdzieści lat...
- Jesteś dorosła - powtórzył z zamyśleniem, następnie unosząc na nią wzrok. - Nie wypada, bym nadal zwracał się do ciebie Tortilla - dodał, a na jego ustach pojawił się krótki, szczery uśmiech, możliwe, że pierwszy tego dnia. Z jednej strony doskonale pamiętał jak jeszcze była dzieckiem; nastolatką, którą uczył grać na fortepianie, a teraz miał przed sobą dorosłą kobietę. Dziwny był czas - jemu pięć miesięcy dłużyło się tak, jakby minął co najmniej rok. Na kolejne pytanie rudowłosej pokręcił głową.
- Opowiedz mi coś. O sobie - powiedział, wymykając się schematowi pytań o niego; jak się czuje, jak mu mijają dni, by przejść do nużących opowieściach odnośnie tego, jak się ma sprawa i nowe dowody. Tym zanudzali go rodzice (głównie ojciec) i obrońcy. Chciał usłyszeć coś innego, nie patrząc na to, że jego prośba mogła wydawać się dziwna, skoro się znali nie od dziś.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Dziękuję - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem, bo choć może ton Blake’a nie bezpośrednio wskazywał na jego intencje, Tottie gdzieś w środku czuła, że mężczyzna dobrze jej życzy. Tak po prostu. Nie miała podstaw, by sądzić inaczej, bo fakt, że jego matka napisała artykuł, gdzie wyszły na jaw między innymi przekręty Whitbreada, późniejsze mętne powiązania Griffitha ze sprawą tragedii ich rodziny (które to niedawno zaczęły pojawiać się znikąd za sprawą broni, którą znaleziono w jego samochodzie), wcale nie sprawiały, by rudowłosa przekreśliła kogoś, kto był jej bliski, nie tylko przez zauroczenie, ale w dużej mierze przez dobroć, jaką jej okazywał. - Teraz to trochę… jakby to ująć... niefortunna data - przyznała ciszej, już bez uśmiechu, kiedy uświadomiła sobie, że jak ciemnowłosy wyjdzie na wolność, to raczej niełatwo mu będzie wznosić w tym dniu toasty. Ba, Tottie miała wrażenie, że ten lipiec to w ogóle jest jakiś przeklęty, bo ja nie strata rodziców pięć lat wcześniej, tak teraz ta śmierć, której asystowała... Poważnie rozważała, żeby nie obchodzić urodzin albo ich świętowanie przenieść na inny miesiąc, bo ciężko było jej wykrzesać z siebie entuzjazm podczas okresu wakacyjnego.
Przygryzła wargę, żałując, że nie powstrzymała się od wcześniejszej uwagi. Nie była typem zazdrośnicy, godziła się na większość rzeczy w życiu, trochę na zasadzie: widocznie tak miało być, odpuszczając wiele okazji, by zawalczyć o swoje. Wolała przedkładać dobro innych, nad to własne i wycofać się, kiedy nie widziała wyraźnych przesłanek, że może wykonać krok, bo droga jest wolna i bramy do celu stoją otworem, chcąc przyjąć ją z otwartymi ramionami. Pewnie to sprawiało, że wiele okazji na rozwój, może i na głębsze uczucia przelatywało jej koło nosa, bo podobnie jak z tym, że nie patrzyła w oczy, tak i w takich sytuacjach, po prostu to przegapiała i nie mogła za to winić nikogo, prócz siebie.
Wygodniej jednak było nie ciągnąć tematu upodobań Blake’a, a poświęcić chwilę tym bliznom. Rudowłosa przeniosła spojrzenie na inny odsłonięty fragment ciała Griffitha, dostrzegając tam też kolejną rysę, która jednak wcale go nie szpeciła, a wręcz na swój sposób dodawała mu uroku, pokazując, że nie jest tylko wychuchanym gostkiem z wyższych sfer, ale też ma za sobą bagaż doświadczeń, choćby były to jedynie wypadki przy pracy, czy inne potknięcia.Odruchowo chciała sięgnąć w stronę jednego z nich. Tylko co, jak sprawi mu ból? Jak w jakiś sposób będzie mogła otworzyć tę ranę? Zrezygnowała więc z tego gestu.
- Ktoś w ogóle przejął się tobą? Masz tu dostęp do psychologa? Jakieś wsparcie? Nie tylko medyczne, żeby przykleić ci plasterek… - Tottie faktycznie się tym przejęła, zapominając, że przecież Griffithowie pewnie zadbali o najlepszych możliwych specjalistów, by syna poskładać do kupy. Tak się jej przynajmniej wydawało, więc kiedy to sobie uświadomiła, pokręciła głową. - Przepraszam, ciągle zapominam, że masz - pieniądze - wsparcie - wytłumaczyła zakłopotana.
Parsknęła śmiechem, słysząc tę ksywkę. Nie umiała odnaleźć w pamięci momentu, kiedy została jej ona nadana i jak właściwie się to stało. Bawiło ją to określenie i choć się pewnie na początku obruszała, obecnie była to taka kolejna ich rzeczy, której nie chciałaby stracić.
- Dopóki nie zmienię nazwiska na mniej chlebowe, nie mam nic przeciwko temu - stwierdziła rozbawiona, przysłaniając usta wierzchem dłoni, by nie chichotać zbyt głośno. - Poza tym… wypada, czy nie wypada. Kto by się tym przejmował! - dodała, machając ręką, by pokazać, jak bagatelizuje tę sprawę. Nie wypadało, żeby tu była. Nie wypadało, żeby nikomu nie mówiła, gdzie jeździ kilka lat temu. Nie wypadało, by robiła wiele innych rzeczy, z których była mniej lub bardziej dumna, a które komuś mogły wydawać się nie na miejscu. Może częścią z nich przejmowała się, kiedy miała gorsze dni, a te zdarzały się tak średnio raz na miesiąc, obierając Tottie jakiekolwiek chęci do życia. Niestety niewiele mogła na to poradzić.
Kiedy wyczekująco wpatrywała się w mężczyznę, bardziej spodziewała się, że wstanie i wyjdzie bez słowa, czując się po prostu zmęczony jej obecnością, trajkotaniem, może zbytnią wesołością, która też zwracała uwagę innych osób, które miały raczej grobowe miny. Mile ją więc zaskoczył, gdy zapytał o jej życie. Poprawiła się na krześle, przyjmując wygodniejszą pozycję i kiwnęła głową, na potwierdzenie, że przyjęła wyzwanie.
- Nie na darmo poszły te nasze próby tańca i to jak deptałam ci po palcach, bo udało mi się rozpocząć studia właśnie w tym kierunku. Wciąż mi się to nie znudziło, choć kiedy po pracy mam wielogodzinne próby, to padam na twarz. Na szczęście już nie na kocią sierść - Whitbread się wzdrygnęła - bo wreszcie wyprowadziłyśmy się od ciotki. Wracając do tańca… To takie przyjemne zmęczenie, bo wiesz, że robisz to, co kochasz. Myślę, że rozumiesz mnie, prawda? - przerwała, właściwie nie czekając na odpowiedź Griffitha po chwili kontynuowała, wynajdując kilka anegdotek, jak to ktoś pomylił układ przed komisją albo okazało się, że stroje, które miały być gotowe na występ okazały się o kilka rozmiarów za małe i panowie musieli występować w bardzo obcisłych spodenkach, co nie skończyło się dobrze, by figurach, które wymagały rozciągania.
Pewnie opowiadałaby nadal, gdyby nie strażnik, który oznajmił, że czas widzenia się skończył. Tottie wyraźnie posmutniała, nie dlatego, że tak się nakręciła tym paplaniem a Griffith okazał się świetnym słuchaczem (co przypuszczam, że było prawdopodobne), ale przez to, że nie wiadomo kiedy będzie miała okazję ponownie spędzić w towarzystwie Blake’a choćby te kilkanaście minut, szczególnie jeśli nie przybędzie okazji do spotkań w zakładzie karnym. Nim wstała, złapała mężczyznę za rękę i zacisnęła na niej swoją dłoń, patrząc przy tym w oczy ciemnowłosemu.
- Wrócę do ciebie, Blake - zapewniła, wiedząc, że dotrzyma słowa, choćby miał się walić świat i musiałaby stanąć na głowie, by spełnić tę obietnicę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Posłał jej lekkie skinienie głową, które mogło znaczyć: nie ma za co. Blake nie miał powodu, by życzyć jej źle; z reguły był pozytywnie i pokojowo nastawiony do ludzi, nawet tych nieznajomych. Nie szukał w nich negatywnych cech, aby je następnie uwypuklić w swoim wyobrażeniu, czy wytykać. Wierzył w karmę, ale niecierpliwie nie czekał na to, by dobre rzeczy do niego wracały, a starał się popełnić jak najmniej tych nieodpowiednich. Pewnie między innymi dlatego bez większego trudu można było go wmanewrować w udzielenie pomocy przy czymś; Ivory nawet śmiała się, że jeśli dalej tak będzie, to nie będzie miał czasu na zajęcie się swoimi obowiązkami, ponieważ ludzie zaczną to wykorzystywać. Zapewne i tego wieczoru, kiedy to mieli być na innej imprezie, nie chciał odmówić znajomemu i zaoferował się, że pomoże przy nagłośnieniu i udzieli mu kilku instrukcji. Stracił kilkanaście minut, Iv zdenerwowała się, a on obiecał, że jej to wynagrodzi. Kolejna obietnica, której nie udało się dotrzymać...
- Uhm. Raczej nie będę jej świętował. - Grymas bezwiednie wdarł się na jego twarz, a wzrok ponownie wbił w swoje dłonie. Łatwiej było nie mówić o tym; zmienić temat na bezpieczniejszy. Taki, który nie sprawiał bólu i rozdrapywał ran. Liczył na to, że z czasem - upływem lat - ta data będzie pojawiała się i mijała bez całej otoczki, która aktualnie jej towarzyszyła, aczkolwiek było to teraz nieuniknione, wszak minęło zaledwie kilka miesięcy. O bliznach również wolał nie mówić, ani tym bardziej pokazywać. Dobrze, że sporo siniaków znajdowało się pod więzienną stylówką. Chyba jedyny jej plus, że coś potrafiła ukryć.
- Niektórzy przejęli się aż za bardzo - mruknął bez entuzjazmu, zerkając do na Coopera, to na kolejnego strażnika, który podszedł do tego pierwszego i o czymś dyskutowali. Nie umknęło jednak jego uwadze to, że i tak pojawiały się mniej, lub bardziej ukradkowe spojrzenia, które rzucali w stronę stolika zajmowanego z Tottie. Nie o takie przejmowanie się na pewno chodziło rudowłosej, więc po chwili pokiwał głową.
- Tak. Psycholog też jest... albo psychiatra...? - Zmrużył oczy i zawahał się patrząc pytająco na kobietę, trochę tak, jak gdyby ona potrafiła udzielić mu odpowiedzi. Nie pamiętał; od razu odrzucił ten pomysł, twardo mówiąc, że nikogo nie potrzebuje. Rodzice wciąż upierali się, że powinien, więc może pójdzie dla świętego spokoju? Zda relację, że było świetnie i czuje ulgę, może wtedy się odczepią...
Dalsza część widzenia upłynęła w bardziej pozytywnej atmosferze - a przynajmniej Griffith starał się nie smęcić aż tak bardzo jak wcześniej i docenić, że Whitbread chciała go odwiedzić i poświęcić sześćdziesiąt minut. Z zainteresowaniem słuchał jej opowieści, co jakiś czas się odzywając i dodając coś od siebie. Dopiero po tym, jak się pożegnali i wrócił do swojej celi, beznamiętnie wbił wzrok w ścianę i poczuł niezdrowe ukłucie zazdrości i żalu, które zaabsorbowało go bardziej, niż mocne szarpnięcie strażnika. Owszem, wiedział jak to jest, kiedy robiło się coś, co się kochało i miało obok osobę, którą żywiło się jeszcze mocniejszym uczuciem. Teraz... zamiast przynosić ulgę, potrafiło jedynie dodatkowo rozdrażnić.
- Ładna. - Przestrzeń wypełnił charakterystyczny odgłos mlasknięcia. - Dlatego zabiłeś swoją narzeczoną? Znudziła ci się? - Cooper wbił w niego spojrzenie a później zamknął celę. Dokładnie w tej samej sekundzie, w której Blake zacisnął dłonie w pięści i niemalże rzucił się na funkcjonariusza, co tylko sprawiłoby mu jeszcze więcej problemów. A może tamten tylko na to czekał...? Pewnie tak, a on postanowił, że na drugi raz nie da wyprowadzić się z równowagi.


Koniec

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”