WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
- 08.
outfit
Sam nie wiedział czy ten szalik nie był już przesadą, ale czuł w sobie naprawdę mocno świąteczny nastrój! Wciąż udawał, że nie spędzi świąt z bratem i jego rodziną, ale doskonale wiedział, że pewnie złamie się ostatniego dnia. Choć próbował sobie wmówić, że nie musi zawsze postępować zgodnie z tradycjami, to jednak jakoś tak... no bał się być samemu w ten szczególny czas. Rodziców już nie było, więc oczywista opcja nie istniała. Co się zaś tyczyło brata... Melvin nigdy nie wiedział czy zaproszenie było właśnie z poczucia, że tak wypada czy faktycznie chciał z nim wtedy być. Ich relacje w ogóle nie były najprostsze, no ale to nie o tym zamierzał teraz rozmyślać.
- Prawie mi spadły, ale się udało! - zawołał wesoło, wręczając jej gofra. Oboje mieli ochotę na tego typu jedzenie, więc postanowił im je zakupić. Jarmark zwiedzali już od kilkunastu minut, więc wiadomo, że człowiek się mógł zmęczyć i zgłodnieć. Było tu naprawdę czarująco i Melvin wesoło nucił pod nosem wszystkie sztampowe piosenki świąteczne, które rozbrzmiewały ze strategicznie porozmieszczanych głośników. - A jak święta wyglądały w Asotin? Bo u nas w Berry to było tak jak tutaj, tylko... że w całym miasteczku. No i były organizowane kuligi, super to było. Żałuję, że już mało pamiętam - święta za dzieciaka chyba ogólnie były bardziej ekscytujące, nie tylko ze względu na prezenty, ale też większą ilość dostępnych aktywności. Niby teraz też nikt mu nie zabraniał, ale i tak nie zamierzał jeździć na sankach czy rzucać się śnieżkami.
Wgryzł się w gofra, nieświadomie brudząc sobie nochal bitą śmietaną i nagle stanął, zerkając na monstrualną konstrukcję, która się przed nimi objawiła. Zerknął na Mari, potem znów na młyn, a następnie ponownie na Mari. Posłał je niecny uśmieszek i zmrużył oczy, sugerując oczywistość. - Zgaduję, że nigdy nie byłaś, co? - on miał przyjemność spróbować i choć kiedyś miał problem z takimi zabawami na wysokościach, to teraz naprawdę dawały mu sporo frajdy.
-
- Zapłakałabym się, gdybyś je wywalił - powiedziała zgodnie z prawdą, a następnie zabrała od Melvina swoją porcję. Cieszyło ją to, że w Seattle jest stosunkowo nowa, ale już ma z kim wychodzić na miasto, to dawało nadzieję na to, że ostatecznie zaaklimatyzuje się w tym miejscu. Sama też co jakiś czas nuciła pod nosem i generalnie cała ta świąteczna atmosfera szybko jej się udzielała. - U nas niestety tak ładnie nie było - odpowiedziała zgodnie z prawdą, po tym jak przełknęła kawałek swojego gofra. - To znaczy ludzie się starali, ale raczej wyglądało to dość kiczowato i biednie w porównaniu do tutejszych ozdób. Wiesz... jak ktoś coś kupił trzydzieści lat temu i się trzymało, to uważał, że nadal warto tym dom ozdabiać, także tak... w niektórych przypadkach trudno było odróżnić święta od Halloween - zaśmiała się i podobnie, jak jego wzrok, tak i jej zatrzymał się diabelskim młynie. Jeszcze zanim Malvin zaproponował, Mari już wiedziała, że chciałaby się nim przejechać, więc tym entuzjastyczniej odpowiedziała na słowa swojego towarzysza.
- Nigdy! - przyznała mu rację, niemalże podskakując w miejscu, ewidentnie było więc po niej widać, że chciała to zmienić, ale póki co zachichotała i dotknęła się w swój nos. - Masz bitą śmietanę na twarzy - zauważyła szczerząc się wesoło. Sama cały czas dłonią sprawdzała, czy się nie pobrudziła, bo wiedziała, że też ma do tego skłonności. - Przejedziemy się? - zapytała po chwili, bo nie była z tych kobiet, co to czekają, aż mężczyzna coś zaproponuje, bo powinien się domyślić, czy coś. Nic z tych rzeczy, ona wolała mówić z góry co czuje i myśli, nie będąc w stanie ukrywać często tego, co działo się pod jej czupryną.
-
Roześmiał się głośno (może trochę za bardzo?), kiedy wspomniała o podobieństwie świąt do Halloween w jej rodzinnym miasteczku. - O rany, chciałbym to zobaczyć! Nie no, ja przywykłem do bardzo jasnego rozgraniczenia, czy to wcześniej, czy tutaj - nie wiedział jak to jest nie mieć jarmarku w swoim miejscu zamieszkania. Grunt, że mogła nadrobić swoje wcześniejsze braki i życzył jej, aby już co roku mogła liczyć na takie atrakcje. Najlepiej w jego towarzystwie, heh.
- No to super, uwielbiam patrzeć jak ktoś robi coś po raz pierwszy, ta ciekawość i radość to coś pięknego - przyznał szczerze i spojrzał jej nawet pogodnie prosto w oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że będzie to ładny romantyczny moment, ale wtedy Marianne oznajmiła mu, że miał śmietanę na nosie. - O.... dzięki - zaśmiał się speszony i rozmazał biel po twarzy. Zaraz w ruch musiał wejść rękaw i w końcu jakoś się wyczyścił, chociaż na ubraniu ślad pozostał... no cóż, bywał nieporadny w takich kwestiach. - No oczywiście! Chodź - ruszyli w kierunku kolejki, która do najkrótszych nie należała, ale przynajmniej zdążyli w międzyczasie uporać się ze swoimi goframi. Kapsuły na młynie były takie, że trzeba było usiąść obok siebie, zupełnie jak w jakimś Pamiętniku. Zajęli grzecznie miejsce, przy czym Melvin starał się zachowywać normalnie. Nie odsuwać się na drugi koniec, ale też nie napierać na nią bezsensownie. - Tak naprawdę niewiele się będzie działo, ale ja tam lubię patrzeć z góry na miasto - podzielił się swoimi przemyśleniami odnośnie atrakcji i zaraz ruszyli powoli w górę. Zaklaskał i roześmiał się, zerkając co jakiś czas na jej reakcje.
-
- Oj, zapewniam cię, że nie chciałbyś - zaśmiała się, kręcąc głową na boki, bo to jednak tylko w jej opowieściach brzmiało dość interesująco. W rzeczywistości było raczej przykrym obrazkiem, do którego Mari wstydziła się przyznać. Nie pochodziła z zamożnej rodziny, a raczej było w ich domu dość biednie, dlatego gdyby miała okazję pokazać swoje strony komukolwiek z miasta, pewnie byłaby zażenowana tym, na jakim poziomie dotychczas żyła.
- Gorzej, jak przestraszę się wysokości - zauważyła, ale nie z lękiem, a żartobliwie i uniosła nieco dłoń. Chciała mu pomóc z wycieraniem twarzy, bo bała się, że nie będzie widział, gdzie dokładnie ma śmietanę, ale nic cokolwiek zrobiła, Melvin dość niedelikatnie sam się ze wszystkim uporał, więc nie pozostało jej nic innego, jak ruszyć za nim w stronę kolejki. Sama też pomyślała o Pamiętniku, bo jej wiedza o świecie głównie opierała się na filmach, a te romantyczne na pewno dobrze znała. - Żartujesz sobie? Jakie niewiele? Ja jestem strasznie podekscytowana - zapewniła go bez cienia jakiejkolwiek przesady, bo serce waliło jej mocniej w piersi, gdy w końcu ruszyli. Nie wiedziała w którym kierunku ma patrzeć, przeskakiwała więc spojrzeniem to tu, to tam, chłonąc wszystko, aż w końcu... nie spojrzała w dół. - Wwwwwooo! - pisnęła, nieco podskakując i odruchowo złapała go przez to za dłoń, z czego zaraz się zaśmiała. - Och, przepraszam. Zaskoczyła mnie nieco ta wysokość - wyjaśniła, by następnie spokojnie wycofać swoją rękę i już mu się nie narzucać. Uśmiech nie schodził jej przy tym z twarzy, bo co tu dużo mówić, mało czego w swoim życiu doświadczyła, więc każda nowość była dla niej niemałym przeżyciem. - Ech... piękne jest te miasto, co? Czasem łapię się na takim przerażeniu, że tak niewiele brakowało, a nigdy bym tutaj nie przyjechała - podzieliła się z nim swoim może nieco zabawnym, ale jednak w jej odczuciu dość osobistym lękiem. Bo naprawdę bywały dnie, gdy wydawało jej się, że to wszystko, to tylko sen.
-
- Słuchaj, jak tak mówisz, to tym bardziej bym chciał - zaśmiał się głośno. Nie był może naczelnym poszukiwaczem przygód i królem spontaniczności, ale takie zniechęcanie go zawsze działało odwrotnie. Dodatkowo miał też szczególną słabość do żałosnych widoków i niewypałów, a skoro tak to właśnie określała Marianne, to wycieczka do Asotin była naprawdę kuszącą wizją. Niestety brakowało mu czasu, a i samemu by tam nie pojechał. Wątpił też aby ona miała ochotę tam wracać.
- Tak? No to super, to się cieszę - wolał na zaś uprzedzić, że to w gruncie rzeczy spokojna przejażdżka. Byłoby mu przykro gdyby ją tak zachęcił, a ona potem stwierdziła, że atrakcja była nudna. Chyba nie znał jej jeszcze na tyle dobrze, ale jak zwykle pozytywnie go zaskoczyła. Musiał przestać nastawiać się na najgorsze.
Sam podskoczył, bo jej reakcja była bardzo intensywna i się tego po prostu nie spodziewał. Gdy tylko zorientował się, że jej dłoń spoczęła na tej jego, ciarki przeszarżowały mu przez plecy aż do karku. - Wysoko... n-n-nie? - wydukał, śmiejąc się przy tym sztucznie, ale tak się przejął tym chwilowym kontaktem, że musiał teraz ochłonąć. Całe szczęście, że im byli wyżej, tym wiatr bardziej ich chłodził.
- To prawda. Choć chyba wszystko z góry wydaje się być piękne - nie chciał zabijać jej entuzjazmu względem Seattle, ale poniekąd miał rację. Zerknął ukradkiem na jej dłoń. Niewiele ich dzieliło od ponownego kontaktu, ale bał się go zainicjować. Nie miał ku temu dobrych podstaw, a ciężkie było wymyślanie wymówki, kiedy był tak rozkojarzony. - Cieszę się, że tu przyjechałaś - oznajmił i posłał jej przyjazny uśmiech.
-
Naprawdę dobrze się przy nim bawiła. Sama była otwartą i raczej pozytywną osobą i mimo wszystko w tych kategoriach postrzegała też Melvina. W dodatku czuła się przy nim dość swobodnie, może z uwagi na to, że tak jak i ona, tak i on nie pochodził z Seattle.
- Tak, bardzo - zaśmiała się, bo pomimo wysokości, jednak dobrze się tutaj czuła, a adrenalina, jaką przez to odczuwała, była naprawdę przyjemna. - A z ziemi już ci się takie nie wydaje? - podchwyciła jego wypowiedź, przechylając delikatnie głowę do boku. - No bo ja wszystkim tu jestem zachwycona... ale wiesz, mi też niewiele do zachwytu potrzeba - przyznała bez bicia, chichocząc przy tym. Nie czuła potrzeby udawać osoby bardziej złożonej, niż była. Zauważyła już, że mieszkańcy Seattle nie podchodzą do wielu spraw tak entuzjastycznie, jak ona, nie zatrzymują sie przy każdej świątecznej wystawie sklepowej, nie rozglądając na ulicy za każdą ozdobą, ale wciąż nie potrafiła tego zrozumieć. Jednocześnie uważała, że to wielkie szczęście... żyć tak długo w takim miejscu, by niejako przywyknąć do tego, jakie ono jest piękne, jakie różnorodne, kolorowe. Odwróciła zaraz głowę od widoku miasta, aby spojrzeć na Melvina, zaskoczona jego słowami. Konsternacja trwała jednak chwilę, by ostatecznie na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Ja też bardzo się cieszę! - przyznała bez bicia. - No i z tego, że mogłam ciebie poznać - dodała zaraz bez zawahania, czy cienia skrępowania. Co za problem? Dobrze się przy nim czuła, nie sądziła, że jej słowa mogłyby zabrzmieć jakoś nieodpowiednio.
-
Zmarszczył brwi, mocno zaskoczony jej cwanym pytaniem. - Ja... - bąknął, jakby miał coś powiedzieć, ale centralnie go zatkało. - Nie no... z ziemi też, ale chyba masz rację - z czym konkretnie? Nie potrafił ująć słowami, ale zrozumiał sens jej pytania i zamysł. Może za bardzo brał wszystko za pewniak? Teraz będzie o tym myśleć biedak, tak mu Mari w głowie namieszała! Na moment nawet się zrobił bardziej milczący, ale to nie tak, że mu zepsuła humor. Po prostu chciał to przeanalizować, bo od tego w końcu był, na tym polegała jego praca.
Dobrze, że potem go zaskoczyła ponownie, tym razem miłym wyznaniem. Od razu się wyszczerzył od ucha do ucha i zaczerwienił. Na szczęście nie było widać, bo i tak był czerwony od zimna, które uparcie uderzało w nich pod postacią wiatru. A skoro już o tym mowa, to nagle zaczął zdejmować swój szal, który następnie nawinął wokół szyi Marianne. - Żebyś nie zmarzła, bo wieje dramatycznie - on to tam mógł się trząść z zimna, ale grunt żeby Chambers miała komfortowe warunki. Z resztą, robili już drugie okrążenie, więc powoli zbliżali się do końca swej przygody. O ile dobrze pamiętał, to młyn kręcił się cztery razy, a potem wysiadka. - Co będziesz chciała potem spróbować? - zapytał, rozglądając się też po jarmarku, bo według niego dopiero zaczynali swoją przygodę tutaj.
-
- Och - naprawdę była zaskoczona i chyba sama lekko zawstydzona. W jej nie tak długim życiu nie było wiele okazji, by poznać mężczyzn od jakiejś wybitnie szarmanckiej strony. W Asotin większość z nich była... nieszczególnie kulturalna. Takie towarzystwo po prostu, a tu proszę. - Dziękuję, kochany jesteś - przyznała bez bicia, posyłając mu jeden z piękniejszych uśmiechów, zarezerwowany na specjalne okazje. Faktycznie było jej nieco zimno, więc otuliła się nim bardziej, dochodząc do wniosku, że nie ma co odmawiać. - Jak przeze mnie zachorujesz, ugotują ci rosół - obiecała też od razu, pół żartem, pół serio, bo jednak wolałaby, żeby wyszedł z tego cało, ale w razie czego, nie miałaby problemu z dotrzymaniem danego słowa. Rozejrzała się też zaraz po placu, tym bardziej, że z góry było go widać wyraźniej. - Może zrobimy sobie zdjęcie przy tamtej dużej choince? - zaproponowała, wskazując palcem drzewko w centralnym punkcie jarmarku. - Lubię fotografię, a ze Seattle mam ich póki co bardzo mało - przyznała bez bicia, a jednak lubiła taką formę zbierania wspomnień. Dlatego tez, jakby Melvin się zgodził, na pewno później wywołałaby taka fotografię i powiesiła gdzieś sobie w ramach pamiątki. Niby uciekła z Asotin, ale było w niej coś z sentymentalnej kobiety, nie ma co ukrywać.
-
- Nie zachoruję, bez obaw. Ja to wiesz, zahartowany jestem - kłamstwo wyssane z palca, ale nie chciał po prostu, aby się nim niepotrzebnie martwiła. Na bank obudzi się jutro z chrypą i zacznie kichać, ale nawet z tą świadomością nie zamierzał zmieniać swojej decyzji. Z resztą... to zawsze dodatkowy pretekst na spotkanie z Marianne, a rosołek to on lubił.
- No jasne! - wspólne zdjęcie na jarmarku świątecznym? To dopiero było wspomnienie i aż był zdziwiony, że sam na coś takiego nie wpadł. - Mogę Ci zrobić tyle zdjęć, ile tylko będziesz chciała - dodał jeszcze. Nie należał do miłośników social media, którzy mieli telefon zawalony własnymi zdjęciami. Nie był to więc jego naturalny instynkt, aby cokolwiek fotografować. Skoro jednak Chambers napomknęła, że tego chciała, to był gotów przeznaczyć na to całą swoją pamięć w telefonie. Potem będzie mógł też sam sobie na to popatrzeć, więc jakby... same plusy.
-
- Yhmmm, każdy tak mówi, a potem angina - zauważyła nieco przekornie, ale nie chciała też przesadzać w swoich obawach, więc przyjęła do wiadomości, że Melvin wyjdzie z tego cało, no, a właściwie liczyła na to, że tak właśnie będzie. Ucieszyło ją też, że jej pomysł nie wydał mu się infantylny, wiedziała w końcu, że robienie zdjęć wszystkiemu i wszędzie, to niejako domena nastolatek, a ona już powinna z tego wyrosnąć, ale co tu dużo mówić... ekscytowała się, tak? Chciała utrwalić wszystkie możliwe wspomnienia, jakich tutaj doświadczała, jakby w obawie, że jak któregoś dnia zaśnie, to obudzi się znów w Asotin.
- Wiesz, to chyba dość odważne, proponować coś takiego kobiecie - zażartowała. - Potem będziesz miał zakwasy od trzymania telefonu - zauważyła, śmiejąc się weselej, chociaż nie planowała aż tak go nadwyrężać. W końcu też diabelski młyn się zatrzymał, a oni zmuszeni byli wstać z wygodnej kanapy wagonika, przez co Mari zakręciło się nieco w głowie i musiała przytrzymać się ramienia blondyna, naturalnie tłumacząc to tym, że jej błędnik nieco zwariował. Nic wielkiego. Dla niej każdy taki drobny symptom nic przecież nie znaczył. Po chwili więc nawet o tym nie pamiętała, kierując się z Melvinem w stronę omawianej wcześniej choinki, gdzie pewnie oboje zrobili sobie cudowne pamiątkowe zdjęcie i kilka może nie takich cudownych, a bardziej zabawnych. To nie miał być koniec atrakcji, na pewni Marianne przeciągnęła go jeszcze po straganach i innych punktach wartych zobaczenia, ale ostatecznie musieli się pożegnać i zakończyć ten przyjemny wieczór. Dla Chambers na pewno nie miał być on ostatnim spędzonym w jego towarzystwie, liczyła więc, że działało to w dwie strony.
<zt x2>