WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właściwie za głupiego dzieciaka, nawet nie wpadł na to, że jego ustawianie do pionu chłopaczków Jackie, mogło ich odstraszać.. Gdyby się teraz nad tym zastanowił, to miało to jakiś sens. Gdyby zadawał się z jakąś laską, której najlepszy, starszy koleś zupełnie przypadkiem łamał mu nos czy obijał mordę albo jakąkolwiek inną część ciała; pewnie też by nie został długo. Wcale nie miał tego w zamiarze! Mały Ross po prostu... chciał się upewnić, że ci panowie byli trochę bardziej z jego kategorii? Uparci i na swój sposób oddani do tego stopnia, że żadne obijanie ryja ich nie wystraszy? Albo wręcz przeciwnie! Że to jemu złamałby któryś nos i posłał do diabła, bo to nie jego miejsce być chorobliwie zazdrosnym.. Dobrze, że już z tego wyrósł. Teraz nawet nie wiedział, czy ona kogoś ma, czy nie i już dawno odpuścił naiwnej myśli, że może jednak polubi go bardziej. Życie. Denerwujące, mocno nie fair, głupie życie. Wyszczerzył się do niej w głupim uśmiechu, tak czy siak, bo wystawiła mu się zbyt dobrze. -No raczej.- rzucił zadziornie, łapiąc ją za podbródek na moment i zwracając jej twarz w swoją stronę. Gdyby nie fakt, że znał swoje miejsce (zazwyczaj), może by jej dał całusa w policzek, ale nie ufał sobie tak bardzo. Ten wieczór był natomiast zbyt przyjemny, by ryzykował popsuciem go jakąś dramą, więc tylko mrugnął do niej, lekko się roześmiał i zaraz opuścił dłonie. Tak czy siak, wydawało mu się, że zwierzaków na choinkę już mają w nadmiarze; złapał jeszcze jakieś słodziaki kociaki i szczeniaki, a potem pociągnął ją w bok, by być następnym do skasowania. W istocie, na hajs narzekać nie mógł i nigdy nie było to dla niego problemem.. Tak samo nie byłoby problemem, żeby oddała mu, ewentualnie, kiedy indziej. Nie był bankiem, serio, nie liczył procentów.
-O. Brzmi fajnie. W sensie, coś zrobionego.- sam się na chwilę zamyślił, zastanawiając jak by do tego mógł dorzucić swoje trzy grosze. Nie wiedział czy jakieś manualne zdolności posiadał, tak zupełnie szczerze.. Całkiem ładne mu wychodziły marichuanowe babeczki te lata wstecz, ale mógł być wobec nich trochę subiektywny. Nie należał do najzdolniejszych... Ale zawsze mógł podawać rzeczy i wozić po sklepach? Tak, to brzmiało jak plan. Rozglądał się jeszcze moment, próbował dostrzec coś na dalszych straganach, ale rozproszyła go i dosłownie sprowadziła na ziemię, łapiąc za przedramię. Uśmiechnął się znacznie cieplej, przenosząc na nią spojrzenie i nie, to nie było tak, że zabrzmiała jakby kazała mu czegoś szukać.. Po prostu chciał jej to znaleźć? Jak zawsze z resztą, świadomie czy nie, chciał jej dać dokładnie wszystko, czego chciała. to naprawdę nie było dla niego niczym nowym. -No to ci pomogę.- wzruszył ramionami, z tym samym uśmiechem i to nawet nie było pytanie. Czy tego chciała, czy nie, jeśli czegoś nie znajdą, co może kupić, po prostu będzie jej przeszkadzał/pomagał przy robieniu ozdóbek. Brzmiało jak świetna zabawa, jeśli miał być zupełnie szczery. Na polecenie, całkiem posłusznie wrócił spojrzeniem do straganu, ale w koszyczku mieli już wszystko, co chciał, więc... Popatrzył dla zasady, bo mu to poleciła. -Mhm. Przecież jestem twoim szoferem, nie?- odpowiedział prosto, z jakiegoś powodu idiotycznie zadowolony z tego zaproszenia. Jak zawsze z resztą. Taka jedna, jedyna rodzinna kolacja, której rzeczywiście chciał być częścią.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby kogokolwiek miała, na pewno by o tym wiedział. Nie była najlepsza w mówieniu o swoich uczuciach, pewnie nie dawała po sobie poznać, jeśli przypadkiem zdarzyło jej się zaliczyć jakiegoś przelotnego crusha albo kiedy ktoś wpadł jej w oko - bywała tak bardzo skryta, że rzadko wiedziała o tym nawet ta konkretna osoba, która teoretycznie powinna być tą głównie zainteresowaną. Jack nie nadawała się do typowych podrywów. Prędzej by się udławiła na własnym języku, niż jakieś tandetne i mocno cringe'owe stwierdzenie wyszłoby z jej ust. Gdyby jednak cokolwiek w jej życiu się działo, jakiekolwiek spotkanie z sympatycznym panem, może coś więcej niż tylko uśmiechy wymienione w barze albo nawet znacznie mniej, bo zaledwie jedna nic nie znacząca noc spędzona w cudzym łóżku - Ross na pewno by wiedział. Bez szczegółów, bez niepotrzebnych informacji, wiadomo, szanowała go i spodziewała się, że nie chciałby o tym wszystkim wysłuchiwac. Ale na pewno by wiedział. Był w końcu jej najlepszym przyjacielem, praktycznie najwazniejszą obok Babci osobą w jej życiu, nie mogłaby ukrywać przed nim czegokolwiek. Nie umiałaby i nie uważałaby tego za coś w porzadku. Nawet jeśli miałoby zaboleć. Bo przecież wiedziała. Mogła próbować zachowywać się, jakby nie miała pojęcia, ale wiedziała. Dlatego na jego gest zareagowała w typowym dla siebie stylu - parsknęła, przewróciła oczami i pacneła go po łapie, a potem palcami odsunęła jego policzek. Na koniec pokręciła jeszcze głową. - Odczep się - podsumowała krótko te niby-komplementy. Chociaż właściwie musiałaby przyznać, że jeśli w jego typie były upośledzone mordy, to jej własna rzeczywiście całkiem wpasowała się w jego typ. - Tam jest panda! - i już wróciła szybko do poprzedniego tematu, uzupełniając ich koszyczek o jeszcze jednego dodatkowego miśka.
Prawda była taka, że za czymś odpowiednim dla Babci rozglądała się tak czy siak zupełnie odruchowo. Po prostu gdyby w zasięgu jej wzroku pojawiło się coś odpowiedniego, cichy głosik w jej głowie nie omieszkałby skomentować tego krótkim "o, to spodobałoby się Babci", a chwilę później Jack sięgałaby po kartę płatniczą do własnego portfela. - Żeby zrobić wszystko, będziemy musieli na tydzień zamknąć się w salonie i zatonąć w stertach papierów, farb i brokatu. Wiem, brokatu, dramat - stwierdziła, przewróciła oczami po raz kolejny i machnęła luźno ręką. Jack i brokat mieli ze sobą skomplikowaną relację od momentu, kiedy w ramach jednej makiety robionej jeszcze na studiach postanowiła użyć tego szatańskiego pomiotu, a potem znajdowała go w najdziwniejszych miejscach w całym mieszkaniu. Właściwie do teraz jeszcze od czasu do czasu natrafia na jakieś błyszczące na zielono drobinki, gdy najmniej się tego spodziewała w najmniej spodziewanych lokalizacjach. - Mhm i tragarzem. Totalnie osoby, które zaprasza się do siebie na święta - podsumowała z parsknięciem. - Babca by nam nie wybaczyła, gdybyś się nie pojawił. Tak tylko mówię. Nie wiem jak ty, ja nie chciałabym się narażać Babci - dodała. Nie żeby Babcia była groźna... Ale z całą pewnością potrafiłaby, gdyby tylko chciała. Od kilkunastu lat miała na wychowaniu małego potwora i do tej pory jakoś sobie radziła. Jeśli to nie świadczyło o tym, że posiadala solidne jaja, to Jack nie wiedziała, co by mogło o tym świadczyć. - Hej, chcesz wziąć udział w loterii świątecznej? Widziałam ją obok stoiska z grzanym winem. Jeśli wiesz, co mam na myśli - zakończyła wymownie. Kubek z jej winkiem się zepsuł, bo jakoś przestało z niego lecieć wino. Dobrze by było je naprawić? A jesli przy okazji mogła coś przegrać (bo na pewno nie wygrać, nigdy nie wygrywała), to dlaczego by nie spróbować?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyzwyczaił się. Wiedział, że nie może się niczego spodziewać, a jego głupie teksty, były po prostu czytane jako głupie teksty. To było w porządku, tak zwyczajnie, normalnie już to zaakceptował.. Dobra, czasami go trochę bolał tyłek z tego powodu, ale wtedy zwyczajnie odchodził do swojego kąta i zajmował się sobą. Proste to to nie było, ale doszedł do wprawy przez lata; dlatego wtedy też nie przejął się odrzuceniem jego głupiego gestu-komplementu, przyjął pacnięcie w policzek i grzecznie zwrócił łeb tam, gdzie mu kazała. Spoko, nie brał tego do siebie. Był jej na swój sposób, powinien być za niego wdzięczny i nie marudzić jak pizda; tak też wtedy zrobił, podsuwając po prostu koszyczek, żeby nie musiała się za bardzo wyciągać z tą kolejną błyskotką. Z myślą w której tak było dobrze, ale też już miał sztamę i nawet nie wyrzucał jej obsesyjnie z głowy. Była tam, siedziała w swoim kącie i póki nie darła mordy, wszystko było na swoim miejscu, a Ross nie podpalał świata. Wiedział przecież, że na niektóre małe gesty mógł sobie pozwalać tylko w te specjalne, prywatne imprezy, podczas których złapanie za rękę czy równie niewinne położenie jej głowy na ramieniu czy kolanach były wybaczane.. Tylko dlatego, że nigdy o tym później nie mówili. To się nie działo. Trochę jakby wszystko sobie wymyślał i, w niektórych przypadkach, czasami sam się zastanawiał, co z tego wszystkiego rzeczywiście się stało, w pijackich majakach, a co jego mózg sobie dopowiedział. Wychodziło mu też na dobre, jeśli nad tym wszystkim po prostu nie zaczynał myśleć. Myślenie wcale mu nie wychodziło. Za świecidełka zapłacił nadgarstkiem (przysięgał, płatność zegarkiem to była jedna z wygodniejszych rzeczy ever), na drobny paragon nawet nie zwrócił uwagi, łapiąc ją lekko za przedramię, by wymanewrować między ludźmi na dróżkę. No, gdzieś, gdzie było więcej miejsca, żeby mógł ją puścić, bez obawy, że zniknie mu gdzieś wśród ludzi, wiadomo. -To brzmi jak zajebiście spędzony tydzień.- mógł sobie bez problemu wyobrazić, że leciałaby przy tym non stop muzyka, ta playlista, do której obydwoje dorzucali rzeczy sporadycznie. Że popijaliby przy tym niespiesznie coś dobrego, może nawet nie alkoholowego (gasp) i obłożyli się jedzeniem na wynos. Że cały salon wyglądałby jak pracownia świętego Mikołaja i szczerze mówiąc, Ross by to całkiem uwielbiał. Nie, żeby miał się do tego przyznać w jakimś większym gronie, ale hey, gdyby była tylko ich dwójka, nie widziałby w tym żadnego problemu. Jack była tą osobą, której ufał, co za tym idzie, która wiedziała o wielu jego łagodnych stronach. -No, to takim lokajem. Mam trochę zbyt fancy garnitur, jak na lokaja, ale ujdzie w tłumie.- odpowiedział z rozbawieniem, wzruszając lekko ramionami. Oczywiście, że miał zamiar się wystroić. W końcu to kolacja świąteczna, halo, trzeba było ładnie wyglądać, nie? Każdy powód, żeby się odjebać, był dobrym powodem, żeby to zrobić. -Zawsze byłem.- przypomniał jej jeszcze, już bardziej serio, bo wydawało mu się, że rzeczywiście, nie opuścił żadnej takiej kolacji. Miewał inne plany, czasami musiał być w dwóch miejscach na raz, pewnie, ale priorytety miał raczej stałe i niezmienne. Poza tym, też nie chciał by się narażać Babci, wiadomo. Głównie dlatego, że zaadoptował sobie ją, jako swojego opiekuna, czy tego chciała, czy nie; zastępowała mu figurę rodzicielską, którą odmawiał mieć w ciotce, a z której jego rodzice, na własne życzenie, się wypisali. Razem z Jack nie znajdowały się nawet na liście osób, które chciałby zawieść.
Zerknął w swój kubek -połowa do wypicia-, potem w jej -pustka- i zagwizdał pod nosem. -Pizda ze mnie.- stwierdził luźno, a potem w kilku większych łykach, nadgonił ją, bo tak przecież być nie może. To znaczy czuł się dość często jak niemęska pizda, ale akurat w piciu zdarzało mu się to wyjątkowo rzadko. Na swoje usprawiedliwienie, jego partnerka pochodziła z Irlandii, nie? Kumpela, nie partnerka. Wszystko jedno. -Loteria? To znaczy, pewnie, chodźmy w tamtą stronę, ale ja raczej nie.- tym razem podrzucił tylko jednym ramieniem. -Jeszcze przypadkiem coś wygram, bez sensu zabiorę czyjś los..- nie potrzebował żadnych wygranych. Miał wszystko, co mu było potrzebne do szczęścia, a rzeczy materialnych miał nawet w nadmiarze. Nie widział potrzeby, by wyłudzać z jakiekolwiek loterii więcej. Mógłby prawdopodobnie kupić całą tą loterię. Gdzie tu zabawa?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chciała, żeby pozwalali sobie na zbyt wiele - czy to na trzeźwo czy pod wpływem alkoholu. Sporadyczne chwycenie się za ręce, jakieś wygodne ułożenie głowy na ramieniu albo coś innego, drobnego w tym stylu było w gruncie rzeczy niegroźne, mogły w końcu uchodzić za przyjacielskie. Przecież nie przeszkadzała jej jego bliskość, jakby nie było. Zwłaszcza gdy można ją było usprawiedliwić procentowym rozmiękczeniem. Wolała jednak uważać, żeby nie zrobić o jedną rzecz za wiele, nawet pozornie najmniej znaczącą. Głównie dlatego, że wiedziała i jeśli miałaby być całkowicie szczera, bała się o to, co mieli. Nie chciała tego stracić, nie chciała czegokolwiek zmieniać. Tak przecież było dobrze. To działało. Po co zmieniać coś, co tak dobrze działa? I niby w imię czego? Dlatego trzymała się swoich granic. Właśnie tam, gdzie wszystko było stałe, znajome i bezpieczne. Gdzie Ross był Rossem, a Jack była Jack, jego najlepszą kumpelą. Jego specjalną dziewczyną.. No i w porządku.
- Mózg zacząłby mi parować już po kilku godzinach - przyznała, bo dobrze się znała, szczególnie w tym konkretnym aspekcie. Na studiach miała przyjemność pracować nad makietami albo innymi projektami wymagającymi pracy manualnej - i zazwyczaj robiła to przez kilka godzin z rzędu, bo nie miała ich wiele, zabierając się za wszystko w ostatniej możliwej chwili, klasycznie. Nie sprzyjało to jakości jej produktów ani jej ocenom, ale... To już nie miało znaczenia, prawda? - Musielibyśmy robić sobie przerwy. I mieć dużo kawy. Ogromne, nieludzkie ilości kawy - przyznała. - I jedzenia. Znasz mnie, zazwyczaj jestem głodna - przyznała i wyszczerzyła do niego zęby. Nie żeby teraz. To znaczy mogłaby. Wiadomo, nie pogardziłaby czymś do przegryzienia. Jakimś preclem, kawałkiem pizzy albo kawałkiem piernika, ale akurat w tamtym momencie wolała skupić się na winie, które w jej małym kubeczku już się skończyło. Pominęła Rossa - lokaja i jego fancy-schmancy garnitur. Jego upodobanie do eleganckich, drogich strojów nie było dla niej żadną tajemnicą. Nie oceniała. Mogła się z niego czasami podśmiewywać i robić to niekoniecznie subtelnie i bardzo nie pod nosem, ale hej, skoro czuł się dobrze, to bardzo dobrze. Zwłaszcza że umówmy się, oboje dobrze wiedzieli, że wyglądał też równie dobrze. Nawet jeśli mała Jack w swojej białej koszuli i czarnych dżinsach wyglądała przy nim jak totalny biedak albo uboga służąca i pasowała do niego jak pięść do nosa. Równie dobrze zresztą wiedziała, że Ross jej nie zawiedzie. Przecież zawsze mogła na niego liczyć, nie? I ona i Babcia.
- Nom - odpowiedziała za to bez ogródek, potwierdzając jego niewybredne stwierdzenie na własny temat. Tak, wiedziała, że chlała wyjątkowo nie po babsku, a bardziej jak stary irlandzki marynarz, ale to wcale nie oznaczało, że Ross mógł aż tak odstawać! - I daj spokój, to tylko zabawa na cele charytatywne. Poza tym niby co moglibyśmy wygrać? Dużego lizaka w kształcie głowy Mikołaja? Tak, na pewno jakiś biedny człowiek będzie zdruzgotany, że jakiś bogaty dupek zgarnął mu sprzed nosa taką nagrodę! - stwierdziła, po czym przewróciła oczami, podsumowując tym samym jego obawy. Przecież nie chodziło tutaj o samą wygraną, tylko o... Zabawę? Ten drobny dreszczyk emocji, gdy nie ma się pewności odnośnie tego, co się wylosuje?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeszcze nie wiedział w imię czego i, jak wyżej, nie chciał się nad tym czynnie głowić, bo zwyczajnie mógłby zwariować. Wiedział swoje, ona na pewno też wiedziała dużo z tych rzeczy, które nieudolnie przed nią chował i.. No, właśnie, i właściwie tak było w porządku. Na razie go to nie uwierało, jeszcze nigdy nie czuł się na tyle pewnie/nie przestało mu zależeć na wszystkim tak bardzo, żeby miał postawić kilka spraw jasno. Może kiedyś, może nie; był mimo wszystko fanem życia w danej chwili. Powiedzmy, bo miał swoją dolę stresowania się i martwienia, ale to już taki mały szczegół był, w tamtym momencie zupełnie nieistotny. Już bardziej istotne wydawało mu się planowanie tamtych ręcznych robótek, z dużą ilością kawy i jedzenia. -Mhm, właśnie o tym myślałem, tak. Salon by wyglądał jak reklama wszystkich okolicznych take-away restauracji.- co do tego nie miał wątpliwości, bo tak, z ich dwójki, to ona pochłaniała więcej, niż sprawiała wrażenie, że pochłonie. Często był całkiem pod wrażeniem, serio; zwłaszcza, że jakoś nie bardzo odbijało się to w jej figurze. Magia. Propos jedzenia, pamiętał też, że gdzieś mignęła mu buda z jakimś pseudo góralskim (święta=góry, hm?) jedzeniem.. Którą zaraz zlokalizował, więc wskazał w jej stronę, szturchając ją lekko w bok. Oczywiście zerknął na nią pytająco, rozbawiony nieco bardziej, niż pewnie wypadało, ale.. Tak zupełnie szczerze, grillowany ser z żurawiną brzmiał naprawdę bardzo dobrze, ok? -Może mają jakieś pajdy z ekstra dużą kiełbą. Dla irlandzkiego chłopa rolnego... albo pieczone wielkie ziemniaki.- śmiał się z niej tylko trochę. Nie jakoś bardzo.. Mógł ją uwielbiać, pewnie, ale wredności bardzo często na bok odstawić po prostu nie mógł. Leżało to poza jego możliwościami, ale chyba do tego też już się zdążyła przyzwyczaić przez te lata.
I to wcale nie było tak, że na co dzień nosił się w samych gucci i innych calvinach.. Właściwie pewnie nawet nie wiedziałby, czy coś z tych marek ma. Lubił ładne rzeczy i lubił dobrze wyglądać; sytuacja finansowa natomiast pozwalała mu nie patrzeć zbyt często na metkę z ceną, także.. Mógł to być sklep z wyższej półki, a mógł to być lepiej zszyty ciuch z kolekcji sylwestrowej primarku. Ważne jak się daną szmatę nosiło, tak? A jemu pewności siebie nie brakowało nigdy. -Dobra, jak tak to opisujesz, to rzeczywiście nie ma sensu... W ogóle wyobraź sobie jak dziwnie by było jeść takiego lizaka. Liżesz biednego świętego po twarzy, a on się topi. Umiera. I pewnie kolory mu się wszystkie mieszają w jedną kupę. Bleh.- miał też czasami trochę za dużo wyobraźni i nie wiedział, kiedy zamknąć japę, jak już zaczął opowiadać o wymysłach ze swojej głowy. To też się zdarzało, dlatego zazwyczaj, przy ludziach, przełączał się na tryb małomówności. Teraz w ogóle nie czuł takiej potrzeby; średnio go obchodziło, co jakiś losowy przechodzień pomyśli, słysząc, że równie losowy Ross mówi o lizaniu czyjejś twarzy. Normalna sobota.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubiła jeść, okej? Nie widziała w tym niczego złego. Jedzenie było potrzebne ludziom do życia - dokładnie tak, jak motor Rossa potrzebował paliwa, tak Jack potrzebowała swojej dziennej porcji kalorii. W różnych porcjach. Czasami dziwiła się, jak on to robił, że zupełnie nie zawracał sobie głowy takimi trywialnymi sprawami jak wrzucenie czegokolwiek w swój żołądek, podczas gdy ona zaczynała robić się prawdziwie nieznośna, kiedy tylko zaczynała odczuwać pierwsze oznaki głodu. Czasami się też tym trochę martwiła, ale to była już zupełnie inna kwestia, o której mógł wiedzieć, chociaż nigdy nie powiedziała mu tego wprost... Jedzie było potrzebne i już, czy tego chciał czy nie. Nie widziała też niczego złego w porcjach, jakie pochłaniała. Czasem zjadła więcej, innym razem mniej - w zależności od tego, co podpowiadał jej organizm. Były takie dni, kiedy kilka albo nawet kilkanaście godzin siedziała na tyłku przed ekranem komputera, próbując ogarnąć jakiś projekt - wtedy nawet nie chciało jej się bardzo jeść, co zrozumiałe. Ale były takie dni jak ten, które w większości spędzała na nogach, na zimnym powietrzu, na dodatek doprawiając je alkoholem, który też domagał się czegoś, na czym mógłby się przetrawić. Nieszczęśni ci, którzy zapominali o dobrym podkładzie pod procenty, albowiem nie wiedzieli, co może ich czekać. Ruszała się, więc jadła. Ruszała się, więc wszystko spalała. Nic dziwnego. A jak czuła, że zaczyna faktycznie bardziej przypominać małego puszystego niedźwiadka, zakładala sportowe buty i zaczynała biec przed siebie. I było w porządku. Nic sobie nie zrobiła z jego przytyku. Tak, wiedziała, jak brzmi jej akcent. Była z niego dumna. Wiedziała też, jaki miała apetyt. Nie powiedział jej niczego nowego. - Wielka szkoda, że pewnie nie mają tam żabich udek - zamiast się gniewać odpowiedziała mu również przytykiem, siląc się na jak najbardziej przesadny francuski akcent, jaki była w stanie z siebie wydobyć. Uniosła nawet do góry dłoń w pełnym uniesieniu. - Mój biedaku, co ty teraz zjesz? Może przynajmniej... Jakiegoś małego ślimaczka... - dodała, nadal próbując utrzymywać swój sztuczny akcent i dla odmiany skierowała dłoń w dół razem ze spojrzeniem, jakby co najmniej grała w wyjątkowo ekspresyjnym dramacie. Klasyczna wymiana zdań na linii irlandzki ziemniak kontra francuski lord.
Znali się jednak trochę i mimo tych wszystkich przytyków, jakie mu czasem serwowała (nie bez wzajemności zresztą, umówmy się), wiedziała, że wcale nie był aż takim burżujem. Po prostu lubił ładne rzeczy. Lubił wygodę. Jasne, czasami trochę się z tego pośmiała, innym razem faktycznie uważała, że trochę za bardzo jest do tych wszystkich wygód przywiązany, ale hej - kim ona była, żeby móc go oceniać? Nie zamierzała tego robić. A jeśli uważała, że akurat taką czy inną rzeczą się krzywdził, to mówiła o tym wprost. Zwyczajnie. Była w końcu jego najlepszą przyjaciółka, prawda? Najlepsi przyjaciele od tego właśnie byli. - Wiesz... Może to jest właśnie sensem jego życia? Może jest szczęśliwy, że umiera, kiedy ktoś liże go po twarzy? - odpowiedziała na jego mroczne wizje wewnętrznego życia lizaka z Mikołajem. Uśmiechała się przy tym szeroko. Pasowały jej. Lubiła te krzywe rozkminy. Lubiła to, że ich mózgi czasami zjeżdżały na bardzo podobne, niezbyt zdrowe fale. Najważniejsze było to, że nadal nadawały przy tym na tej samej częstotliwości, nie? Potem poprosiła o dwa losy i zapłaciła za nie drobniakami wygrzebanymi z własnej kieszeni, zanim Ross zdążył błysnąć swoim magicznym zegarkiem. Chwilę później uśmiechała się do niego szeroko, czekając aż sympatyczny pan z drugiej strony drewnianego stołu przyniesie w ich stronę pojemnik z małymi kulkami-niespodziankami. - Ty pierwszy, zapraszam - wykonała dłonią gest w stronę owego pudełeczka, zachęcając tym samym Rossa do losowania jako pierwszy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakoś wcale nie zdziwiło go, że Jack, myśląc o francuskiej kuchni, pomyślała o tych niby typowych, niby flagowych potrawach... Całkiem go to rozbawiło nawet. -Zapomniałaś o owocach morza.- dorzucił, chociaż wcale nie wiedział, czy te fancy shmancy dania złożone z muli i innych muszelkowych stworzonek morskich to były ich wymysły.. Nie było to istotne. -...ale takie coq au vin, to bym opierdolił.- tak, mógł to nazwać zupą z kurczaka na czerwonym winie, ale po co? Tak brzmiało bardziej górnolotnie. I pretensjonalnie. A to całe gadanie o jedzeniu sprawiło, że nawet zaburczało mu w brzuchu, na co na moment się zmarszczył, następnie wzruszył ramionami, a potem pociągnął ją do tej budy z jedzeniem, bez dalszej dyskusji. Stragany nie uciekną, loteria też nie, a jak już czuł, że jest głodny (jakkolwiek rzadko by się to nie zdarzało), to już musiał coś zjeść. Nawet jeśli miała być to pajda z grillowaną kiełbasą, raczej nie bywał wybredny w tym, co w siebie wrzuca, wbrew temu, co zwykle mówił.. Kłamał.
-Kinky.- to było jedyne jak skomentował Miklusa-lizaka, głównie dlatego, że rozproszył się na moment migającymi światełkami przy jednym ze stoisk; był tylko wyrośniętym dzieckiem z niestwierdzonym ADHD, okay? Zatrzymał się grzecznie, kiedy i ona się zatrzymała, jeszcze przez moment patrząc na tamto stoisko z błądzącym po ustach, lekkim uśmiechem, zanim głos obcego mężczyzny przywołał go na ziemię. Hm? Co? Gdzie? Zdążył tylko zmarszczyć brwi, gdy zapłaciła za te losy, ale niech jej będzie. Niech sobie ma swoją małą wygraną. -Mmmhm.- na szczęście do gentlemana było mu całkiem daleko i nawet nie wpadł na to, żeby miał jej ustępować pierwszeństwa. Kazała mu losować, to wylosował, proste. Rozwinął swoją kulkę, przez cały ten czas licząc na upośledzoną maskotkę i.. Jakiś wyjazd w góry. Pierwszą myślą było to, że gdyby rzeczywiście chciał, to znalazłby jakąś fajniejszą lokację, lepszy kurort, widoczki. We Włoszech może? Czemu nie? -Jakiś wyjazd w góry. Chcesz? Jest dla dwójki, brzmi jak dobra randka weekendowa, beż jakiegoś przystojnego kolegę.- mrugnął do niej wyciągając papierek w jej stronę, zamiast do pana z budki. Pewnie w teorii miałby mu oddać ten los, żeby wymienić na rzeczywistą nagrodę, ale najzwyczajniej w świecie nie był do niej przekonany. Nie przychodził mu do głowy nikt, z kim chciałby spędzić weekend.. To znaczy przychodził. Ale ta dziewczyna nie była dostępna po prostu, czy raczej nie mógłby sobie za bardzo ufać przy niej, w tak miłym otoczeniu. Definitywnie wolał jej to oddać, żeby wykorzystała na swój sposób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skoro on pozwolił sobie na stereotyp w postaci irlandzkiego rolnego chłopa albo jeszcze bardziej irlandzkiego ziemniaka, to równie dobrze ona mogła sobie pozwolić na udawanie, że jedynymi potrawami francuskiej kuchni, jakie zna, są te nieszczęsne ropuchy i inne pełzacze, które wydawały jej się w sumie nie do końca komfortowa. Może się nie znała (totalnie się nie znała), może nigdy nawet nie widziała takiej odpowiednio przygotowanej potrawy z żaby, ale pozwalała sobie na tę ignorancję i nawet się z nią nie kryła. Była prostą dziewczyną, która lubiła proste rzeczy… Więc w sumie wcale by nie pogardziła bułą z kiełbasą albo pieczonym ziemniakiem. Najlepiej faszerowanym boczkiem i serem. O, brzmiało całkiem zajebiście. - Cock w czym? – spytała z uroczym uśmiechem, akurat na ten poziom ignorancji wspinając się całkiem celowo i dla żartu. Wiedziała czym był kurczak w winie. Kiedyś widziała jak Gordon Ramsay gotował gotował go w jednym ze swoich programów. Nie zmieniało to jednak faktu, że brzmiało idealnie do tego, aby pozwolić sobie na niezbyt górnolotny, gówniarski żarcik. Ha-ha, zupa z penisa. Bardzo zabawne. No, właściwie to wcale, ale mimo wszystko uśmiechała się do niego całkiem szeroko.
Przynajmniej do momentu, kiedy odczytał wygraną ze swojego losu. Na początku jeszcze się szczerzyła. A potem padło kilka nieprzyjemnych zwrotów jak dla dwójki albo randka. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, z uporem wpatrywała się na jego ręce i dopiero gdy wspomniał o przystojnym koledze, podniosła na niego wzrok. Przestąpiła z nogi na nogę, przewróciła oczami i wydała z siebie ciche „psh”. - Przecież to twoja wygrana – odpowiedziała po prostu, chcąc zbyć to właśnie w ten sposób. Pomysł z tym, że mogłaby wziąć sobie jakiegoś przystojnego kolegę na wypad w góry ani trochę nie przypadł jej do gustu. Już pomijając fakt, że nie za bardzo takim dysponowała, to nawet gdyby jakiś gdzieś przypadkiem jakimś cudem wokół niej się kręcił, Jack była niemal w stu procentach pewna, że miałaby ochotę zabic go przynajmniej kilkakrotnie podczas takiego wypadu. Ponad czterdzieści osiem godzin w czyimś towarzystwie? Na obszarze jednego ośrodka? W jednym pokoju? Robiąc te same rzeczy? Ugh, brzmiało skomplikowanie. Nie chciała się jednak spowiadać ze swoich myśli, więc zamiast kłapać paszczą, postanowiła skupić się na własnym losowaniu. Wzięła oddech, wykrzesała z siebie entuzjastyczny uśmiech, sięgnęła po los… A potem go otworzyła i myślała, że szlag trafi ją na miejscu.
Weekendowy wyjazd w góry dla dwojga.
Co jest, kurwa? Zmarszczyła brwi i nos. Zerknęła na Rossa. - No pluszowy renifer to nie jest… - powiedziała, a jej entuzjazm znacznie zmalał w porównaniu z tym, co czuła jeszcze kilka chwil wcześniej. Cholera, czy naprawdę tak trudno wygrać pluszaka w głupiej świątecznej loterii? Albo przynajmniej jakąś świecącą bombkę na choinkę. Nawet Mikołaj, który lubi być lizany po twarzy, miałby w tamtej chwili więcej sensu niż dwa praktycznie takie same losy wyciągnięte przez nich pod rząd…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W życiu nie jadł żabich udek. Ślimaki tak, ale takie odpowiednio przyrządzone smakowały na prawdę w porządku. Kiedyś jadł mule w... czymś, już nie pamiętał do końca w czym, ale odrzucała go ich konsystencja. W gruncie rzeczy nie pamiętał zbyt wiele swojego życia we Francji, jakieś mało istotne urywki, w których w dodatku nigdy nie było jedzenia. Tu choinka, tam lekcje z jedną z opiekunek, papieros w drżących dłoniach ojca, przebłyski w których jego matka gdzieś tam była, zawsze tak samo ładna, chłodna i surowa, jak marmurowy posąg. O wszelakich kuchniach świata i ich mniej czy bardziej flagowych potrawach dowiadywał się już jako prawie-dorosły człowiek w Seattle. Nie, żeby kiedyś jakoś mocniej wykazywał się zainteresowaniem gastronomią, po prostu wszystkie te masterchefy i inne hells kitchen dobrze się oglądało, zwłaszcza po pijaku. Drama, drama, dobre jedzenie i więcej dramy, przesadzonych ujęć i trochę gry aktorskiej.. -W dupie.- wzruszył ramionami, odpowiadając jej podobnym uśmiechem, bo skoro sama się łapała takich wysokich lotów żarcików, to niech będzie, w to też mógł się bawić. W żarciki... Oczywiście, że chodziło mu w tamtym momencie o żarciki. -Miałem zaproponować, że kiedyś zrobię, ale teraz to już mi się nie chce.- dodał jeszcze, pół-żartem, pół-serio. Rzadko gotował. Znała jego naćpane babeczki i gastro-tosty, ale nie pamiętał, żeby kiedyś gotował, odkąd sprowadzili się do jednego domu.
Właściwie podszedł do tej całej loterii tylko dlatego, że ona chciała. Nie czuł potrzeby, ochoty, ani zabawy, w losowaniu jakichś nagród z koszyka... Więc miał przynajmniej nadzieję, że Jackie wylosuje coś, co jej się spodoba. A jak nie, to przynajmniej weźmie też jego los, cokolwiek by to nie było; bo serio mu nie zależało, nawet jeszcze zanim się dowiedział, co to właściwie jest. Znał tylko jedną osobę, z którą mógłby się naprawdę dobrze bawić na takim wypadzie... I może jedną, z którą mógłby się bawić w porządku, na określonych zasadach, w których tylko sobie razem popijają wieczorem. Może dwie takie osoby. W gruncie rzeczy mógłby coś poczarować, zapłacić za jakiś większy pokój z oddzielnymi sypialniami, żeby mieć święty spokój i... Nie ważne. Jej los też był do dupy. Podniósł rękę, poklepał ją po ramieniu, wciskając swój los tak czy siak. -Następny razem.- do swoich mentalnych notatek opisanym słowem "Jackie", dodał kolejną, o upośledzonym reniferze-pluszaku, albo mikołaju-masochiście. Notatka znalazła się gdzieś obok tej o biżuterii, z bardzo pijanego wieczoru, o którym mieli raczej już nie rozmawiać. Może. Kiedyś. Pewnie nie. -Szlag mnie trafi jak nie pójdę zapytać o te światełka. Są super. Weź tu ogarnij, a ja idę tam, dobra?- bardzo niekulturalnie wskazał jej paluchem na to stoisko, na które się gapił, wabiony błyszczącymi światełkami.. I ciekawością, czy może znają kogoś, kto ze światełek robi szopy i niedźwiedzie.

autor

Zablokowany

Wróć do „Jarmark Bożonarodzeniowy”