WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Wraz z Posy (którą też przywitała jakimś buziakiem), pojawił się również Dallas i not gonna lie, Gia aż sama pożałowała, że nie wpadła na tak cudowny pomysł, by zabrać ze sobą Simmonsa, czyli najlepszego faceta w tym domu a może i na świecie, a przy okazji jej przyjaciela. Jednak trudno, stało się, tak? Przywitała się z mężczyzną, później obdarowując go ciepłym uśmiechem. - Gdybym wiedziała, że będziesz to na pewno bym go założyła, a teraz musisz czekać na następną okazję - powiedziała żartobliwie i gdzieś w duchu sobie przysięgła, że cudowny świąteczny sweter jeszcze zrobi furorę na kolejnej imprezie (byle nie za rok). - Do twarzy ci w garniaku - zdążyła jeszcze rzucić szybkim komplementem, bo chwilę później zapanował jeszcze większy rozgardiasz.
Podobno nieszczęścia chodzą parami i mają na nazwisko Hirsch.
Święta prawda. Czy spodziewała się Judasza na imprezie? Absolutnie nie. Czy była zadowolona, że go widzi? Oczywiście, że nie. Było za wcześnie, za szybko i w ogóle to jej święta, tak? Próbowała odnaleźć w tłumie Avianę, by łaskawie się wyjaśnić małe nieporozumienie, ale zniknęła na dobre z jej radaru a zamiast tego złapała kontakt wzrokowy ze starszym Hirschem. Uśmiechnęła się lekko, nie dając po sobie nic poznać, ale cholera czy chociaż raz nie mogła mieć udanych świąt? Odwróciła się na pięcie, szukając bezpiecznego towarzystwa (Kaylee, Posy, Dallas).
- Widzę, że dobrze się bawicie! - pewnie się myliła rzucając te słowa w stronę Butler, bo rzeczywiście wyglądała, jakby zobaczyła ducha, z resztą Georgia pewnie była przez moment tak samo blada, jak ona. - Nie widzieliście może naszej cudownej organizatorki? - może się schowała, bo widzi, jak cały statek powoli idzie na dno? - W sumie, też bym się napiła - zrobiła to samo co Kaylee (ok widzę, że ktoś został nową idolką dżordżi) i rozlała do szklanki odrobinę whiskey z lodem. Nie powinna tak szybko pić, ale co innego jej zostało poza czekaniem na jedzenie?
-
Wymownie przewrócił oczami, gdy Gia skomplementowała jego strój – prawdopodobnie ona jako jedyna wiedziała, że Simmons czuł się komfortowo wyłącznie we flanelowych koszulach, które w przeciwieństwie do tego, co miał na sobie, nie krępowały ruchów.
Festiwal obrzucania się krępującym spojrzeniami trwał w najlepsze. Dallas przez większość czasu milczał, co chwilę witając się z kimś z towarzystwa, które wciąż zwiększało swoją liczebność. Skromna impreza, co?
Przygotował drinki – wino wydawało się słabą opcją, bo podczas takich spotkań, trzeba było szybko rozplątać języki – z whisky oraz lodu. Przynajmniej mógł zająć sobie ręce i wyjść na porządnego faceta, który myśli o wszystkich zgromadzonych wokół damach. Chciał przygotować również jedną szklaneczkę dla organizatorki spotkania, Aviany, która swoją drogą wyglądała cholernie dobrze w czerwieni, ale najwidoczniej miała na głowie coś ważniejszego od alkoholu. Przysłuchiwał się przez chwilę wymianie zdań zgromadzonych, aż w końcu go olśniło! Już wiedział, skąd zna jedną z kobiet. — To twój syn wgniótł mi samochód. Wiedziałem, że gdzieś już cię wcześniej widziałem — palną w stronę Kaylee, tak na uprzyjemnienie rozmowy. Bo przecież nie ma to, jak przyjemne wspomnienia, nie? — To będzie naprawdę ciekawy wieczór — mruknął w stronę Posy i wypił połowę zawartości swojej szklanki. — Georgia była żoną mojego młodszego brata — wyjaśnił partnerce, która – podobnie jak sam Dallas – była zaskoczona tym, jak wielu wspólnych znajomych mieli. Łatwo było mówić o Ginie, z którą się przyjaźnił. Natomiast pojawienie się Adore wolał przemilczeć. Lepiej by pamiętano ich wyłącznie jako znajomych.
-
- Posy - uśmiechnęła się do przyjaciółki, pochylając się nad nią, kiedy wracała z kuchni na swoje miejsce. - Czy ty aby nie pomyliłaś faceta na świąteczną randkę? - mruknęła cicho do ucha Alderidge wykorzystując okazję. Nie przysiadała obok niej, nie wymagała odpowiedzi, czując na swoich plecach spojrzenie Georgie. Uśmiechnęła się też do niej, zachęcając ją, aby podeszła bliżej, jeśli chciała cokolwiek usłyszeć, o coś zapytać albo cokolwiek powiedzieć. - Włączę muzykę - oznajmiła i w tym samym momencie natrafiła na Dallasa, który przygotował dla niej mocniejszego drinka. - Przyda się. W tą noc nie tylko dobrze się bawię, ale też zapominam. Może wydarzy się świąteczny cud? - uśmiechnęła się do blondyna, a z głośników popłynęła jakaś nędzna składanka, w której prym wiodła wyjąca do mikrofonu Mariah Carey, a później odsunęła się od WCALE-NIE-ZAKOCHANEJ-PARY, o którą Jacob wcale nie musiał być zazdrosny.
-
Czuła na sobie wzrok towarzysza Jacoba i jezu, wiedział kim była? Wiedział… cokolwiek? Zaczynała panikować, jak zwykle w takich sytuacjach. Wszyscy się znali, a zarazem nie, jak to jest możliwe? Postanowiła nie zwracać absolutnie uwagi na Jacoba. Były święta, boże, mogli sobie chyba odpuścić? Zirytował ją samym swoim pojawieniem się, ale n i e zepsuje jej wieczoru. Wdech i wydech. I alkohol. Z wdzięcznością przyjęła drinka od Dallasa a po maleńkim (kolejnym) szoku, udało jej się niemrawo uśmiechnąć. – No tak, stąd cię znam, samochód. Mój wandal porysował ci auto i ego? – próbowała sobie zażartować, okej, ale sama już nie była pewna, czy jej to wyszło. Spojrzała na Posy, która zmaterializowała się obok niej. – Ducha? Chciałabym – upiła dość duży łyk łiski, bo haalo, była pewna, że nie da rady dłużej trzymać w sobie tego… całego swojego syfu. Wybuchnie niedługo, a zdecydowanie nikt z zebranych nie chciał być tego świadkiem. Musiała się uzewnętrznić, a padło na Alderidge. Potrzebowała do tego alkoholu. DUŻO. Uniosła na nią wzrok i… no znała ją, nie? Znała dobrze, więc jej też na usta cisnęło się: - Hej, wszystko okej? – skąd mogła wiedzieć, że „problemy” Posy połączone są z tymi jej? Zerknęła na Dżordżi – Myślę, że Aviana uciekła, jak tylko zdała sobie sprawę, co w tym roku zorganizowała – rzuciła. Najlepsza paczka przyjaciółek ewer. Gówno o sobie wiedzą. Czy wszyscy już siedzą przy stole, haalo? - Zabiję Cię - rzuciła do Aviany, gdy ta przechodziła gdzieś obok nich. Ale szklankę w góre uniosła - zdrowie, hej.
-
Dlatego drink, którego odebrała od Dallasa był zbawieniem. I wcale nie upiła jego zawartości trochę za szybko w trochę za dużej ilości. Coś ich z Simmonsem w tym momencie łączyło – i było to coś więcej niż przyjaźń – oboje mieli ochotę przesadzić z alkoholem. Mocno.
- Czasami myślę, że to wielkie miasto to tak naprawdę mała wioska… każdy zna każdego, każdy o każdym wszystko wie. – uśmiechnęła się pod nosem, komentując fakt, że cała trójka, z którą rozmawiała – Gia, Dallas oraz Kaylee – zdążyła się poznać wcześniej. Mniej lub bardziej poznać, ale zdążyła. Świat jest mały.
Wpatrywała się w Butler, a gdy ta zamiast się uzewnętrznić – odbiła piłeczkę – pokręciła lekko głową – Powiedzmy, że jest tu mój szef, a to… trochę problematyczne. – szepnęła do Butler – Jakbyś chciała pogadać to wiesz, że możesz. Jestem obok. – dodała i upiła kolejny spory łyk alkoholu.
- Jakich świątecznych cudów potrzebujesz Av? Może możemy pomóc? – rzuciła za Thornton i skrzywiła się lekko, bo Mariah… naprawdę? – Przepraszam, nie wiedziałam, że grono okaże się aż tak… wąskie. – pochyliła się do Dallasa, by szepnąć mu na ucho krótkie przeprosiny. Nie chciała by czuł się w jakikolwiek sposób skrępowany.
-
– Judah, czy ty chcesz zarobić w zęby jeszcze przed kolacją? Nie, nie piłem. Ale bardzo potrzebuję. Tobie też zorganizuję szklankę… – wymamrotał do brata i ruszył w kierunku baru. Swój obiekt zainteresowania dostrzega szybko. Krok, dwa trzy i już stoi u boku Kaylee. Nie odezwała się. Chociaż mu to obiecała. Nie chciał do niej wydzwaniać, nie chciał jej dręczyć, nie chciał wywierać presji, ale po dwóch tygodniach zaczynał tracić cierpliwość. Nie chciał powtarzać tej rozmowy, a już na pewno nie przy ludziach, ale umrze, umrze w środku i nie będzie mógł się na niczym skupić, jeśli jej nie zapyta. Przez moment waha się, czy do niej podejść, zwłaszcza przy Posy stojącej obok, ale w końcu się decyduje. Podchodzi do grupy przyjaciółek, uśmiecha się najpiękniej jak potrafi a jego wzrok spoczywa na Alderidge. Naprawdę pięknie wygląda w tej czerwieni. Idealnie pasuje do blondyna u jej boku. Jej też w końcu posyła delikatny uśmiech, a następnie zaciska usta w wąską kreskę. Skinięcie głowy z czymś na kształt puszczonego oka wyraża pełen podziw i ironiczną aprobatę. Proszę bardzo. W końcu na nic innego się nie umawiali.
– Cześć Josephine – wita się więc z nią, nieco spóźniony – Piękna sukienka. Miła odmiana od szpitalnego uniformu – przechodzi w ton zaangażowanego s z e f a, ignorując całkowicie fakt, że nie dalej niż dwa dni temu widział ją w stroju Ewy. Żeby kurtuazji stało się zadość, przedstawia się też Gii i Dallasowi, ściska ich dłonie, a następnie wzrok przenosi na Butler.
– Kaylee pozwolisz na minutkę? Obiecuję, że zaraz wrócisz do przyjaciół… – mamrocze nadal z przyklejonym uśmiechem, ale zamiast czekać na jej reakcję, chwyta ją za łokieć i prowadzi na balkon. W drodze mija jeszcze Cosmo.
– Zajmij się Judahem, dobrze? To może chwilę potrwać – rzuca, zatrzymując go na moment. Wtedy też staje przed nieszczęśliwą Kaylee SAM NA SAM i puszcza jej rękę. O dziwo, udało im się nie rozlać trzymanego przez nią drinka.
– Dlaczego się nie odzywasz Kay? Chcesz mi tym zrobić na złość? Nie mam na ten cyrk siły, przysięgam – mówi w zasadzie całkiem spokojnie.
-
-
Uśmiechnęła się do Posy, kładąc gdzieś na jej plecach dłoń, bo wiedziała. No mogły na siebie liczyć, nie? – Wiem – kiwnęła głową, mimo, że ta głowa właśnie pracowała na najwyższych obrotach. Kto jest jej szefem? Nie Dallas, nie brat Aviany. Jeden z tamtej dwójki? Nie miała zbytnio czasu na nic innego – nawet na dopicie tego cholernie mocnego drinka. Jeśli była mowa o jakimś cudzie, to jej właśnie by się takowy przydał. Wyszłaby z nim normalnie – nie chciała robić scen, nie chciała stwarzać niemiłej atmosfery, nie chciała niszczyć tego wieczoru. Nie przy tych wszystkich ludziach. Nawet nie zerknęła na mijającego ich blondyna, i tak już wystarczająco czuła się zażenowana. Przejechała dłonią przez włosy i dopiero wtedy spojrzała na Jacoba. Mróz, grudzień, Seattle, zwariował? - Jake – warknęła, tracąc wszelkie siły, a dłonią popychając go w klatę piersiową. Następnie dwa kroki w tył uskuteczniła, a szklankę odłożyła na… balustradę? – Nie możesz sobie odpuścić? Nawet dzisiaj? Jezu, są Święta. Święta! - zaakcentowała ostatnie słowo, wypowiadając je nieco dłużej. – Obiecałam, że to zrobię, ale nie… nie teraz, kurwa. Musisz odprawiać szopkę przy moich znajomych? Przy ludziach, którzy są jak moja rodzina? Czy ty jesteś cholernym pępkiem świata? Musisz myśleć tylko o sobie? – naprawdę myślał, że w jednym z najbardziej bizi okresów w roku zarówno jeśli chodzi o pracę, jak i samotne matkowanie, będzie ponad wszystko stawiać JEGO priorytety? – Nie dziś, Jacob – powtórzyła spokojniej. Wstyd, jezu, nawet głos jej się łamał. Poza tym, wciąż miała w głowie jego słowa. I nawet wymyśliła na nie ripostę, ale jest późno, więc już jej nie pamiętam. – Proszę. Są święta. Napijmy się wina albo... cokolwiek. Możemy tam wrócić i… – przecież tego nie da się odkręcić. Nie byli niezauważeni. A wątpiła, czy środowisko lekarzy uwierzy, jeśli im powie, że Jake właśnie załatwił jej lepsze ubezpieczenie zdrowotne. – Możemy? – odwróciła nerwowo głowę w stronę szklanych drzwi za którymi znajdywały się cztery kobiety, które powinny właśnie stąd ją zabierać, czemu nie widziała ani jednej?
-
Uśmiech, który w tym momencie posłała Jacobowi ani trochę nie przypominał standardowego uśmiechu panny Alderidge. Był… sztywny. Trochę sztuczny. I z całych sił krzyczący, że nie podoba jej się gra, w którą dzisiaj gra, ale skoro tego właśnie chciał to nie zamierzała psuć jego planów. Zignorowała go.
Z całych sił starała się skupić na rozmowie z Dallasem, czy Gią, ale jej wzrok automatycznie uciekał w kierunku drzwi tarasowych, na które ze swojego miejsca miała bardzo dobry widok. Nie wiedziała na jaki temat toczyła się tam rozmowa, ale kiedy jej wzrok spotkał się z tym należącym do Kaylee – drgnęła.
- Przeproszę cię na moment, sprawdzę czy wszystko w porządku z Kaylee. – szepnęła do Dallasa, lekko zaciskając palce na jego ramieniu i uśmiechnęła się przepraszająco. Nie chciała go zostawiać, ale była pewna, że Georgia zadba o jego dobre samopoczucie. Do niej też uśmiechnęła się trochę przepraszająco. I ruszyła na taras.
- Hej, nie chcę przeszkadzać. – spojrzała na Kaylee i bardzo wymownie na Jacoba, ale szybko wróciła spojrzeniem do przyjaciółki – Wszystko w porządku? – wiedziała, że nie, ale nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo – Zostawiłaś na stoliku telefon, wydaje mi się, że widziałam połączenie od Hazel. Lepiej to sprawdź, może chodzić o Keylena (jakkolwiek się to imię piszę, aj low ju, ale nie mam pojęcia) – i teraz wszystko w rękach Butler, bo na boga… Josephine jej właśnie podawała swój telefon, więc tylko od brunetki będzie zależało, czy wykorzysta tą okazję i nie spali durnego pomysłu Alderidge – W zaroście było ci bardziej do twarzy, Doktorze Hirsch. – rzuciła mimochodem do Jacoba, ale i tak większość swojej uwagi skupiając na Kaylee. Może była przyjaciółką, której przez bardzo długi czas nie było w mieście, ale chyba nie taką najgorszą.
-
-
– Twoich znajomych, tak? Przysięgam, że jest mi wszystko jedno, nie możesz mnie tak dręczyć. To trwa miesiąc. MIESĄC. Wiem, że nie robi ci absolutnie żadnej różnicy, jak ja się czuję przez ten ostatni czas, ale mam dość. Masz tydzień. To tylko patyczek ze śliną dziecka. Możesz nawet odesłać mi go pocztą. Przez najbliższy t y d z i e ń. Później składam wniosek do sądu – ostatnie słowa urywa mu pojawienie się na balkonie niespodziewanego gościa. Mierzy Posy rozzłoszczonym spojrzeniem, które było dedykowane w zasadzie Kay, ale nie był przygotowany na dodatkowych rozmówców w tej dyskusji, więc nie opanował się na czas. Zaciska więc usta w cienką kreskę, zanim zastanowi się nad odpowiedzią.
– Tak, możemy – przesuwa dłońmi po twarzy, nieprzyzwyczajony do tego, że nie ma na niej nawet kawałka zarostu. Szybko jednak słowa Josephine przyciągają jego uwagę.
– Coś się stało z chłopcem? – jego wzrok się zmienia, jest zaniepokojony i od razu przenosi się na Butler, szukając tam odpowiedzi, której zapewne nie otrzyma. Może dlatego, że nazwał swojego potencjalnego syna chłopcem? Ze wszystkich sił jednak stara się przez ostatni czas o nim nie myśleć. Nie nazywać. Nie przywiązywać się w żaden sposób, nawet do głupich myśli, skoro nic nie wie. I nic nie jest pewne.
Przekręca głowę w stronę Posy. A tobie bardziej do twarzy było ze mną. Bardzo chciałby to powiedzieć na głos, naprawdę.
– Doktor Alderidge, dziękuję za spostrzeżenie. Pani d z i s i e j s z y partner chyba jednak godnie reprezentuje posiadaczy zarostu, podobnie jak mój brat. Stan natury uznajmy więc za wyrównany – mówi do niej, jakby właśnie wyrwał się z kart powieści Jane Austen.
-
nie mówimy o tym głośno
ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej
south park
Niesamowity był ten Philip; wystarczyło go poprosić raz i już wyruszał na polowanie, niebywałe! Fletcher tymczasem pozwolił sobie ująć delikatnie Adore pod ramię, żeby ruszyć razem z nią na poszukiwanie jakiegoś odpowiedniego miejsca. Mogła dać mu znać, że coś jest nie tak - może nic na to nie wskazywało, ale sam cholernie często musiał radzić sobie z atakami paniki, a wyjście na moment na dwór czy na (wtedy jeszcze wolny) balkon nie stanowiło dla niego żadnego problemu - przecież by jej tak nie zostawił!
W drodze ku upatrzonemu krańcu stołu, gdzie Cosmo wymarzył sobie usadzić swoje cztery litery, wpadli jeszcze na Jacoba, ciągnącego za sobą jakąś kobietę [Kaylee]. Najpierw po prostu uśmiechnął się do niego delikatnie, ale kiedy mężczyzna zatrzymał go, wydając krótki nakaz, zmarszczył lekko brwi. Nie wiedział czy powinien interweniować w to, co właśnie się tutaj działo, ale... skoro Jake poprosił go o to, żeby zajął się Szanownym Panem Hirschem, to chyba powinien to zrobić, tak? Miał przecież przestać być problemem. Swobodniej. Bez pretensji.
- SZANOWNY PANIE HIRSCH! - zawołał więc, kiedy Jacob i jego towarzyszka wyminęli go wreszcie. Stale ciągnął ze sobą biedną Adore, której absolutnie nie miał zamiaru porzucać. Stanąwszy przed ojcem przyjaciółki uśmiechnął się szeroko, wyciągając do niego dłoń, żeby ją uścisnąć. - Nie spodziewałem się pana tutaj! To jest Adore, moja nowa znajoma, właśnie idziemy usiąść. Ma pan ochotę się do nas przyłączyć? FENOMENALNIE - ucieszył się, nie dając mu wcale czasu na odpowiedź, żeby zaraz po prostu jego także chwycić ciasno pod ramię i pociągnąć tę nieszczęsną dwójkę tam, gdzie sobie wcześniej zaplanował. Ledwo usadził ich na krzesłach i przetworzył pytanie Adore, a pojawił się z powrotem Philip, w dodatku z ambrozją i nektarem.
- Bardzo dziękuję! - odpuścił sobie pytanie czy to na pewno cola zero. Niech będzie, że zdecydował się mu zaufać. Zaraz też zajął miejsce pomiędzy Adore i Szanownym Panem Hirschem, żeby uraczyć ich oraz brata Aviany swoją cudowną przypowieścią. - Mój znajomy pracuje w ten samej branży. Modowej, znaczy się. Poznaliśmy się na którymś z bankietów. Chyba mogę powiedzieć, że Aviana to mój autorytet w wielu dziedzinach - uzewnętrznił się nad wyraz chętnie, upijając łyka swojego napoju. - To tylko cola zero! - zwrócił się zaraz do Szanownego Pana Hirscha, żeby nie wziął go za jakąś patologię nieszczęsną, wiadomo. - A pan, panie Hirsch? To naprawdę ostatnie miejsce, w którym spodziewałem się z panem spotkać, co za wspaniały niewyobrażalnie zbieg okoliczności - uśmiechnął się jeszcze, kątem oka zerkając na wyjście na balkon, gdzie do Jacoba i Kaylee dołączyła Posy. Jeśli Jacob myślał, że uda mu się uniknąć później ognia pytań, to cholernie było z niego nawine istnienie!
NO ALE POTEM dołączyła też królowa tego kurwidołka.
- A V I A N K A - ucieszył się, ignorując zupełnie pesymistyczne spostrzeżenie, którym ta postanowiła podzielić się z bratem. - Masz ochotę z nami usiąść? Właśnie opowiadamy sobie o tym, skąd cię wszyscy znamy, to wręcz nieprawdopodobne! - dopiero po tym żarliwym przywitaniu dotarła do niego waga wypowiedzianych przez nią słów. - ZERWAŁAŚ? Jak to, dlaczego, po co? Nieważne, pewnie na ciebie nie zasługiwali - machnął ręką, w ten pokrętny sposób próbując jakoś dodać jej otuchy, chociaż bardziej miał ochotę nakazać jej zaraz spill the tea.
-
– Ja dręczę ciebie? JA – raz go paluchem w klatę uderzyła. Chyba można nazwać to tradycją, podobnie jak czerwone sukienki – za każdym razem w jakiś sposób mu się obrywało. – DRĘCZĘ – teraz już pchnęła go całą dłonią. Zabójczo drogie whiskey pewnie się wylewało wraz z każdym jej ruchem. – CIEBIE? – a teraz i nawet pięścią. – Ty pieprzony, biedny egoisto – mogłaby tak dalej, przysięgam, bo przecież ona nie potrzebowała od niego niczego więcej niż naprawy kostki Keylena. To ON się uczepił. To jego w tym momencie nienawidziła najbardziej na świecie. Ostatnie jego słowa jednakże zamknęły jej usta, kolana zadrżały, a ona za swoją ostatnią deskę ratunku uznała resztkę tego nieszczęsnego drinka, którym chlusnęła w jego twarz w momencie, w którym dołączyła do nich Posy. Niech się cieszy, że dostał tylko cieczą, bo jeśli szło o gówniaka – była w stanie zrobić wszystko. – Nic nie jest w porządku – warknęła do Alderidge, ale zupełnie nieświadomie. Odetchnęła jednak na jej słowa, robiąc ze dwa kroki w jej stronę. Ale… chłopca? Chłopca? – Tak, stało się. Zamieszkał w Kenii, problem z głowy – rzuciła zupełnie bezsensu, ale nic tutaj nie miało dla niej zupełnie sensu. Zerknęła w wyświetlacz nie swojego telefonu. Nie zamierzała jej tutaj zostawić. – Chodź, Posy, jest zimno. Chodź – pogadają sobie w pracy, nie? Teraz zgarnęła Josephine ze sobą, prosto do stolika z alkoholem, bo tam było pusto, bo WSZYSCY kręcili się przy jedzeniu. Musiała sobie dolać. Oddech. – Przespałam się z nim – to chyba zbyt duże słowo było. Ale rzuciła je, bo musiała je w końcu z siebie wyrzucić. NIKOGO nie było w pobliżu, NIKT inny nie miał możliwości usłyszenia tego. A i kiepskie kolędy tłumiły głosy. – Nie chcę o tym rozmawiać - machnęła rękami, uznając temat za zakończony. - Jeden głupi, GŁUPI błąd, a ciągnie się za mną latami. Jezu – przetarła wierzchem dłoni lekko szklące się oko, a zaś całą dłonią twarz, zerkając na Avianę i Adore. Co tu się dziś stało?
nie mówimy o tym głośno
ale w obcych łóżkach śpi się najlepiej
south park
- Przepraszam, myślicie, że nie powinno się tam teraz wychodzić? - zagadnął w końcu do zgromadzonych z nim przy stole [Philipa, Adore, Judaha i Aviany] osób. - Muszę chyba zapalić - dodał, zanim zdążył pomyśleć, ale zreflektował się szybko. - E-papierosa bez nikotyny, oczywiście - blady, choć przekonujący uśmiech powędrował w stronę Szanownego Pana Hirscha, jakby w naiwnej wierze, że mężczyzna faktycznie nie miał okazji wcześniej wyczuć od niego tego kartonu tanich szlugów, który wypalał każdego dnia.
Już podnosił się z miejsca, kiedy drzwi balkonowe trzasnęły głośno, przepuszczając przez siebie Posy i Kaylee w akompaniamencie świątecznych przyśpiewek, które stanowiły całkiem tragikomiczne tło dla ich pełnych napięcia min.
Jacoba nie było z nimi. To tylko sprawiło, że zasuwając za sobą krzesło posłał swoim dotychczasowych rozmówcom jeszcze jeden, czarujący uśmiech, żeby następnie skierować się na balkon. Już po drodze palce powędrowały ku schowanej w kieszeni paczce papierosów, w próbie zakomunikowania wszystkim ZBYT ciekawskim, że naprawdę jedynym celem jego wyprawy na zewnątrz było puszczenie dymka. Już chuj z Szanownym Panem Hirschem. Nie mógł po prostu siedzieć i patrzeć.
W pierwszym założeniu miał zamiar po prostu wsunąć papierosa między wargi, oprzeć się o barierkę i wtedy dopiero nawiązać z Hirschem jakikolwiek kontakt, jednak zamknąwszy za sobą drzwi na taras zbaraniał wpół tej sekwencji ruchów, zaciskając mocno palce na filtrze papierosa. Spojrzenie osiadło na zbyt długo na mokrych, jacobowych policzkach.
- Co się stało, Jake? - wyrzucone pospiesznie, równocześnie ze ściągającymi się w skonfundowaniu brwiami. Wolna ręka powędrowała w głąb kieszeni spodni - jednej (pudło) i zaraz drugiej (sukces), żeby w końcu wydobyć na wierzch opakowanie chusteczek. Po krótkiej wewnętrznej batalii z myślami odrzucił nieodpalonego szluga za barierkę, rezygnując z pomysłu na upychanie go z powrotem do paczki. Wydobył na zewnątrz jedną chusteczkę, żeby bez dłuższego zawahania po prostu skrócić dystans między nimi i z tą samą, nierozumiejącą właściwie, co się działo miną, otrzeć alkohol z twarzy mężczyzny. - Wszystko w porządku? Oczy; wszystko w porządku z oczami? Może przyniosę wodę? - zaoferował się, wbijając pełny napięcia wzrok w lico Hirscha.