WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
-
Powiedzmy to głośno - Ellie nie posiadała w sobie nadzwyczaj rozwiniętej miłości do około-bożonarodzeniowej gorączki. Jeszcze jako dziecko, chociaż niewiele z tego okresu pamiętała, święta raczej nie kojarzyły się z niczym przyjemnym, zaś dopiero w domu Athertonów posmakowała czym w istocie być powinny i najpewniej były. To nie tak, że zachowywała się jak grinch, chowała w kącie i odmawiała uczestnictwa w przygotowaniach. Owszem, ubierała z rodzeństwem choinkę, gotowała, a raczej starała się niczego nie zepsuć, gdy powierzano jej najbardziej trywialne zajęcia, przebierała się w kolorowe swetry i zasiadała z chęcią na kanapie, aby obejrzeć Kevina i kilka innych, obowiązkowych pozycji na liście filmów, jakie raz w roku należało odhaczyć.
Niemniej nigdy i pod żadnym pretekstem nie dała zaciągnąć się na jarmark bożonarodzeniowy, uparcie mówiąc nie, gdy rokrocznie otrzymywała zaproszenie. Bez względu czy nalegał na to Oswald, Kenzie czy ich mama - odpowiedź zawsze była przecząca. Odnajdywała się w tłumie ludzi, uwielbiała przebywać z innymi, świetnie czuła się w towarzystwie i tych nieznajomych, jednak zgiełk i świąteczne piosenki dobiegające uszu z każdej strony skutecznie ją odstraszały.
W tym roku było inaczej, teraz przyszła tutaj z rodzicami, celebrując swój powrót do miasta. Spędzili na jarmarku już kilkadziesiąt minut, a mina Ellie wskazywała, że wyraźnie ma dość. - Muszę iść, mamo. Mam nocną zmianę w Little - wymiksowała się z kosztowania kolejnych pierniczków przy kolejnej budce najłatwiejszym pretekstem i pożegnawszy się, odetchnęła z ulgą, zmierzając prosto do wyjścia przez rozświetlony, setkami albo tysiącami jasnych lampek, tunel. Była w połowie, gdy poczuła najpierw uderzenie w kark, a dopiero później przerażający chłód rozchodzący się po całym ciele. Śnieg wpadł jej za kołnierz i topił się na ciepłej skórze, a ona zatrzymała się w bezruchu, jakby co najmniej zamieniła się w ten przysłowiowy słup soli. - Co do cholery? - odzyskując rezon odwróciła się w, jak myślała, kierunku z którego nadleciał śnieżny pocisk i wzrokiem wyłapała twarz jakiej nie spodziewała się zobaczyć. Nie tutaj i najlepiej nie nigdy. - Chyba sobie żartujesz, kurwa - zamiast go zignorować, okręcić się na pięcie i odejść bez słowa... schyliła się, uformowała kulkę i rzuciła w jego kierunku. Jedną, drugą, piątą i ósmą, aż zziajana zaprzestała tego bombardowania. - Co ci strzeliło do głowy idioto? - warknęła na niego nie zbliżając się nawet o milimetr. Bezpieczna odległość przede wszystkim - tylko to mogło ich uratować.
-
-
- Nie uderzyłam pierwsza - pokręciła głową, otrzepując z rękawiczek przyklejony śnieg. Wszystko aktualnie było ciekawsze niż mierzenie się z nim na spojrzenia. Miał rację, że powinni rozejść się w swoich kierunkach, więc po cholerę rozpoczynał z nią rozmowę? Jakąkolwiek. - Co za idiotyczna rozmowa, jesteś nienormalny - prychnęła, machnąwszy na niego ręką, jak miała w zwyczaju. Okręciła się na pięcie, aby dostrzec czy w pobliżu nie kręci się pani Atherton, która zawsze przejawiała niewytłumaczalną słabość do Dastarda, czego blondynka kompletnie nie pojmowała. Czasami dochodziło do tego, że stawała po stronie mężczyzny, zamiast własnej córki.
- Co cię to obchodzi? - odpyskowała jak dzieciak. - Proszę cię, nie graj kartą zranionego szczeniaka. Naprawdę chcesz teraz dyskutować które z nas jest gorsze? - ona miała w ręku niezbite dowody na to, że Brave nie nadawał się do związku. Nie z nią i nie z jakąkolwiek inną kobietą. Nie wybaczyła mu złamanego serca i pewnie nie wybaczy nigdy, pewnie dlatego, że nie mogła tego przeboleć. - W którą idziesz stronę? - zapytała całkiem niespodziewanie.
-
- Nie uderzyłaś pierwsza, masz rację – przytaknął, a jego usta, niestety, wygięły się w lekkim uśmiechu. – Strasznie idiotyczna rozmowa, masz rację – uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo ta cała sytuacja, mimo wszystko, była śmieszna, musiała też to spostrzec. Jeszcze raz – no jaka była szansa? – Jestem nienormalny, pewnie też masz rację – jak ją wkurzyć też wiedział perfekcyjnie i wykorzystywał to, mimo że absolutnie tego nie planował. Słowa cisnęły się na usta same, zupełnie tak jak było to u niej. Miał wrażenie, że zaraz odejdzie, albo znowu zachce rzucić w niego śnieżką, czy innym kamieniem, bo po co innego by się odwracała? Ale nie mogła odpuścić, prawda? Nie mogła, a on słysząc jej kolejną, cholernie głupią pyskówkę, miał ochotę się roześmiać, byleby nie pokazać jak wciąż, tak cholernie łatwo potrafiła wyprowadzić go z równowagi.
- A gówno. Kurwa, czy ty jesteś poważna? – odzywką starał się dorównać jej. – Doskonale wiemy, które jest gorsze – on, oczywiście, że on. To był jedyny temat, jedyna rzecz na temat której nie musiał dyskutować. To jakie miał o sobie zdanie było tak mocno w nim zaszczepione, że było wręcz niemożliwe do zmieniania. I to był główny problem. – Dlaczego to takie dziwne, że chcę wiedzieć co u ciebie? Jak ci się wiedzie? Czy jesteś szczęśliwa? Czy układa się wszystko tak, jak chciałabyś żeby się układało? Czy jest dobrze? Nie jesteś zwykłym, nieznajomym mi człowiekiem – sapnął w końcu. Widzą się pierwszy raz od niepamiętnych czasów, naprawdę była im potrzebna ta cała otoczka szopki? Nie dość przedstawień już dali? – Nie wiem. W obojętnie którą, w przeciwną do twojej. Do… wyjścia? – spotkali się w alejce niedaleko wejścia/wyjścia, miał więc pięćdziesiąt procent by wybrać inną stronę. – Umówiłaś się z mamą? – spojrzał gdzieś ponad jej ramię, gdzie pewnie dostrzegł w oddali jej rodziców. – Czy… potrzebujesz asekuracji przy ucieczce? – zapytał, widząc jej minę, bo wiedział też, że czasami potrafią być bardzo męczący. Kochani ludzie.
-
- Zawsze miałam rację, tym właśnie się różniliśmy, pajacu - odpowiedziała nawet nie siląc się na wynajdowanie wyszukanych epitetów, którymi mogłaby uraczyć jego wątpliwie uroczą osobę. Wraz z kolejnymi słowami, które docierały do jej uszu po prostu kiwała głową, jakby w ten niemy sposób przyznawała mu rację. - Jesteśmy zgodni, jak nigdy. Wyśmienicie. Kto by pomyślał, że jako para w ogóle się nie dogadywaliśmy, a teraz jakimś cudem zaczęliśmy postrzegać te suche fakty w ten sam sposób? - zapytała złośliwe, bo była aktualnie jak ten cziłała, który na niego szczekał, który ciągnął za jego nogawkę i przygryzał mu kostki, bo było to jedyną słuszną linią obrony. Odgradzała się w ten sposób od niego, budowała wysoki mur, nie chcąc dać się sprowokować do dalszej dyskusji.
- Ja na pewno idę w przeciwną do twojej - odpowiedziała, bo z tego pozornego spokoju zostały zgliszcza. Denerwował ją. Nie tylko kiedy na nią naskakiwał, kiedy celował w nią pociskami z idealną precyzją, ale też gdy po prostu się interesował tym co u niej słychać. Nie powinien robić żadnej z tych rzeczy. Mógł rzucić w nią śnieżką, pokazać jej środkowy palec i odejść, a tymczasem stali na przeciw siebie i tą która poszła po rozum do głowy była ona. Obróciła się na pięcie, odeszła pięć metrów dalej, zatrzymała się wznosząc wzrok ku niebu, a ręce rozkładając bezradnie na boki. - Niech cię szlag - mruknęła do siebie pod nosem, będąc niemalże pewna, że kiedy się odwróci, on będzie stał w tym samym miejscu, wpatrzony w jej plecy. I tak było. I nie uciekł, kiedy wróciła w poprzednie miejsce, zaniechując ucieczki. - Gdybyś interesował się całkiem na poważnie tym co u mnie słychać, to zapytałbyś o to jak człowiek, wiesz? A ty jesteś złośliwym fiutem, to po pierwsze - ruszyła w kierunku wyjścia, gdzie, jak podejrzewała, wcześniej udawał się on. Teraz też była pewna, że dołączy. - Po drugie tak, potrzebuję pomocy w ucieczce, bo byłam tutaj z rodzicami i jeśli moja mama cię zobaczy, to oszaleje i wyciągnie zupełnie pochopne wnioski, więc chodź już - machnęła na niego ręką, schylając się po śnieg, aby uformować kulkę - tak na wszelki wypadek, gdyby w przeciągu kolejnych trzydziestu sekund ją zdenerwował i miał za to oberwać w twarz.
-
- Okej, fajnie, baw się dobrze – wiedział, był wręcz pewny, że nie odejdzie i nie podejdzie do rodziców, a tym bardziej, że nie pozwoli by to oni podeszli tutaj. Równie dobrze on tu i teraz mógł się odwrócić i odejść, ale naprawdę chciał wiedzieć co ona, do cholery, tutaj robi. – Przestań, jezu, przestań – kto tu był dzieciakiem? Walnął dłonią w jej łapy (nie bił, trącił je) by wyrzuciła ten śnieg, ileż można. – Oooo – teraz uśmiech, pierwszy raz dzisiejszego wieczoru, rozświetlił mu buzię. Widzieć tłumaczenie się Ellie to byłoby złoto. – To może jednak zaczekamy? Przywitam się? Dawno nie widziałem twojej mamy, może nawet… – jestem pewna, że nie pozwoliła mu nawet skończyć, tylko pociągnęła za ramię, albo po prostu pchnęła by się w końcu ruszył. Więc ruszył, ze śmiechem zrównał z nią krok i pokręcił głową. – A jak ja mam, kurwa, zapytać co u ciebie słychać, tak by nie wyjść na złośliwego fiuta? Skoro, co u ciebie, jak ci się wiedzie, albo czy jesteś szczęśliwa nie wystarcza? Boże, co jest z tobą nie w porządku? – nie wiedział, nigdy i nadal. – Elisabeth? Byłbym zaszczycony, gdybyś zechciała mi powiedzieć, jak układa ci się twoje życie w obecnej chwili? Lepiej? – chyba było, co nie? Mimo, że całkowicie zironizowane, to jednak odrobinę szczere. Kopnął kamyk przed sobą, choć, gdyby to nie było karalne, to pewnie kopnąłby ją, halo.
-
- Może jednak nie? - uniosła prowokująco brew do góry, bo gdyby chciał tutaj zostać i poczekać, aż na horyzoncie pojawią się jej rodzice, to prawdopodobnie sama poszłaby w kierunku wyjścia, mimo, że nie miała planów na najbliższy wieczór i noc. Wymówiła się przez matką pracą, ale to był czysty blef. Poza tym nie była też pewna czy spotkanie Dastarda oko w oko z państwem Atherton było takim cudownym pomysłem. O tyle, o ile jej mama wciąż go uwielbiała i nie potrafiła się pogodzić z ich rozstaniem, mimo upływu czasu, tak ojciec był typowym tatą - tym broniącym swojej córki, który zawsze stoi po jej prawicy i nawet jeśli ma sporo za uszami, to zawsze ją popiera. Brunet nie był na liście ulubionych partnerów córek pana Athertona wysoko... żeby nie powiedzieć, że był nisko, naprawdę nisko. Na samym końcu. Po rozstaniu Ellie wylała morze łez, a jej rozpacz mieszała się ze wściekłością i całkiem możliwe, a właściwie absolutnie była tego pewna, że przedstawiała Brave'a w niekoniecznie dobrym świetle. To wystarczyło. - Mogłeś zapytać po ludzku na samym początku. Musisz być zawsze takim złośliwym bucem? Nikt i nigdy nie wytrzyma z tobą długo, wiesz? Jeśli już cię pozna, to pokaże ci środkowy palec, bo jesteś kurwa n-i-e-m-o-ż-l-i-w-y - zatrzymała się, tupnęła nogą i przeliterowała słowo, aby nadać mu większe znaczenie. Byli siebie warci, tak po prawdzie, i tylko dlatego przerzucali sobie z ręki do ręki tą błotną kulę pełną negatywnych emocji, bowiem nie potrafili na głos tego przyznać. - Obyłoby się bez tej szopki. Powiedziałabym, że u mnie w porządku i ze wróciłam, bo tęskniłam za Seattle, a poza tym zbliżają się święta, a w naszej rodzinie to wielkie wydarzenie, co przecież wiesz. Nie mogłabym ich opuścić, bo wtedy wszyscy przyjechaliby do Chicago - trochę naciągała fakty, ale nie widziała potrzeby przesadnego zwierzania się byłemu, który był głównym powodem jej ówczesnej ucieczki. To nie był zwykły wyjazd, a po prostu ucieczka - bo tak było prościej, bo o ile łatwiej, mimo, że wcale niedojrzale. - A co u ciebie? Poza tym, że nadal jesteś okropny? - zapytała. Teraz ona kopnęła ten sam kamień, gdy już dotarli do miejsca, w którym się zatrzymał.
-
- Nikt nie musi ze mną wytrzymywać. Boże, nie musisz się tym przejmować – to po pierwsze. A po drugie: - Zareagowałaś jak wariatka – ostatnie słowo wypowiedział takim samym tonem jakim ona literowała to, którym obrażała jego. – Jak typowa Ellie, wszędzie urządzająca awantury. Kiedy miałem zapytać? Między jedną a drugą śnieżką? – i to jeszcze było takie trochę pitu-pitu, bo w końcu mu powiedziała coś, co go interesowało. Było w porządku. Okej. Pieprzone Chicago, okej. – Boże, to byłaby ogromna strata pieniędzy. Tyle biletów, żeby zjeść pewnie jedynie przypaloną jajecznicę przy świątecznym stole? – kopnęła kamyk, a kiedy chciała zrobić to ponownie – bezczelnie odepchnął ją ramieniem w ramię i sam czubkiem buta w niego uderzył. No typowe, halo. Uśmiechnął się, wypuszczając powietrze z ust, bo hej, kto tutaj nie potrafił normalnie zadać pytania? Ludzie się zmieniają, szczególnie przez taki długi czas.
- W porządku też – przytaknął skinieniem głowy i wykrzywieniem ust. – Nawet fantastycznie, byłbym skłonny powiedzieć. Mały rośnie jak na drożdżach, już nawet mówi ta-ta, a drugie… jezu, mam nadzieję, że to będzie dziewczynka, śliczna i pulchniutka jak jej mama – paplał głupoty, które absolutnie nie trzymały się jakichkolwiek ram czasowych. – Strasznie ich wszystkich… kocham. W chuj. Nigdy nie byłem szczęśliwszy. Właściwie to już mocno się stęskniłem, choć wyszedłem z tego bajzlu ze dwie godziny temu? Mimo, że żona trochę wiesz… no druga ciąża już, sama rozumiesz. Właśnie chciałem kupić jej grzane wino zero procent, które i tak by wystygło nim dojdę do domu, ale czego się nie robi dla miłości – spoglądał na nią, rozkładając ręce już z jawnym uśmiechem, bo przecież wszyscy wiedzieli, a chyba szczególnie Ellie, że Dastard do zakładania rodziny był ostatni w kolejce. Nie wspominając o dzieciach. NIGDY. – Zostajesz już… zostajesz? – na trochę? Na zawsze? Na „sama nie wiem ile”?
-
- Jesteś taki okropny - wywróciła oczami, finalnie się uśmiechając, bo to co powiedział o ewentualnym przylocie rodziny Athertonów do Chicago było... prawdą. Najszczerszą i jedyną. Wizyta u Ellie była stratą pieniędzy i czasu. Szczerze? Nikogo nigdy tam nie gościła i nie chciała do tego świata zapraszać, zamknęła się na rok w tamtym miejscu i było jej dobrze, aż do momentu, w którym zapragnęła wrócić. Obojętna, pozornie, jak tylko jej się wydawało, na wszystko wokół. I na niego. - Musiałabym kupić coś w najtańszej knajpie, bo na nic więcej nie byłoby mnie stać - skinęła głową. - Ustroiłabym to w jakieś świerki, inne świąteczne pierdolety i udawała, że w Chicago w taki sposób ludzie świętują Boże Narodzenie - plotła głupoty, jednak wiedziała, że nigdy mu to nie przeszkadzało. - Mam nadzieję, że nikt by się nie otruł, bo mama by mnie chyba zabiła - westchnęła wreszcie, kręcąc głową. Cieszyła się, wbrew wszystkiemu, że czas w mieście oddalonym o setki kilometrów dobiegł końca, że przerwała tą przygodę w odpowiednim momencie. - Gdybyś na przykład przyjechał ty, zupełnym przypadkiem, to na pewno dosypałabym czegoś, aby upewnić się, że nie wyjdziesz z łazienki przez kolejny tydzień - pchnęła go lekko ręką w ramię w kierunku zaspy, w której ostatecznie nie wylądował. Bez przesady, był wielkim chłopem, musiałaby włożyć w to całą siłę i jeszcze trochę. Poza tym obawiała się zemsty.
- Brzmi jak marny substytut mnie - skomentowała poważnym głosem, jakby uwierzyła w każde bzdurne słowo wypowiedziane przed momentem przez Bastarda. Jeśli ona była niedojrzała, to jaki był on? - Nie wiem - wzruszył ramionami. Może na stałe, może do jutra, może w lutym znowu stwierdzę, że nic mnie tutaj nie trzyma? Po prostu nie wiem, nie potrafię przywiązać się do żadnego miejsca, jeśli nikt mnie w nim nie trzyma -[/b] spojrzała na niego, pierwszy raz od dawna krzyżując ich spojrzenia. Tak, za słowami ukryła wyraźną sugestię. Kiedyś tą kotwicą dla niej był on. On trzymał ją w Seattle, nie pozwolił wyjechać, sprawiał, że nawet przez moment o tym nie myślała. Wraz z ich końcem skończyło się też wiele innych rzeczy.
- Ja idę w prawo, ty w lewo - przystanęła przed bramą, wskazują dłonią jeden i drugi kierunek. - Do zobaczenia - uśmiechnęła się, bo wiedziała, że prędzej iż później się zobaczą. Jeśli nie przypadkiem, to do tego przypadku doprowadzą sami.
/ zt x2
-
- ix.
Co prawda pojawiła się na miejscu w roli osoby towarzyszącej, bowiem jej staruszek z jakiegoś powodu uznał, że sprawdzi się idealnie jako pomocnik świąteczny przy rozstawianiu i nagłośnieniu sprzętu na kolędowanie na żywo. Cóż, nie dało się długo trzymać w sekrecie konsekwencji powstałych po październikowej imprezie, dlatego podejrzewała, że robił wszystko, żeby odciągnąć jej myśli od najczarniejszych zakamarków. A przecież nie miał jeszcze pojęcia o pogarszającym się stanie jej zdrowia.
Shepherd już niedługo po przybyciu znalazła sposobość, aby oddalić się od panującego w tłumie zgiełku i pod pretekstem zdobycia czegoś rozgrzewającego do picia, udała się wzdłuż alejki. Nigdy nie przepadała za skupiskami osób, ale po ostatnich ekscesach, unikała ich bardziej niż zwykle, bo wiązało się to z ciekawskimi i mało dyskretnymi spojrzeniami. W blasku oślepiających i mieniących się świateł, dostrzegła gdzieś przed sobą znajomą już twarz Griffitha. W pierwszej kolejności pomyślała, żeby przejść niezauważona (przy tylu ludziach to nie byłoby wcale trudne), ale jak już wiadomo, ten dzień to był dzień wykorzystywania nadarzających się okazji, dlatego podeszła bliżej i stanęła tuż za nim.
— Ciastko z wróżbą przewidziało, że napotkam na swojej drodze wyjątkowego pecha, ale nie sądziłam, że przepowiednia ma tak ekspresowy termin realizacji — zwróciła się do mężczyzny. Właściwie to wróżba działała z dużym opóźnieniem, bo po drodze doświadczyła gorszych rzeczy, niż spotkanie Blake'a. W normalnych okolicznościach pewnie byłoby inaczej. — Co tu robisz, Griffith? Liczysz na jakiś świąteczny cud? — spytała, a na jej usta wdarł się drwiący uśmiech.
-
Aktualnie? Grudzień był dla niego neutralnym miesiącem. Nie ubrał choinki, nie powiesił na drzwiach zielonego, okrągłego wieńca z czerwonymi kokardkami. Z przekonaniem próbował poinformować rodziców o tym, iż nie przybędzie na wystawny obiad, ale... Jackie nie zgodziła się, musiał być. Całe szczęście (a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało) na pomoc przyszła Saoirse, a matka z sympatii dla niej, odsunęła w kąt swoje rygorystyczne zasady i pozwoliła mu czmychnąć szybciej. Finalnie... trochę żałował, że podjął taką decyzję, lecz z drugiej strony powinien się do tego przyzwyczaić - że lepiej mu wychodziło podejmowanie tych z kiepskimi konsekwencjami, a nie z pozytywnymi.
Pewnie dlatego postanowił wybrać się po świętach na jarmark, bo komu normalnemu chce jeszcze spacerować pośród takiego klimatu? Myślał, że wreszcie zamiast tłoku na miejscu będzie wiele swobody i możliwość szybkiego zakupu spóźnionego prezentu świątecznego. Jak się okazało, nie o wszystkich pomyślał przed, a szykowało się jeszcze jedno spotkanie z po-światecznym upominkiem, którego nie miał, aby się odwdzięczyć a nie lubił być komukolwiek coś dłużny.
- W moim ciastku znalazło się coś przeciwnego - odpowiedział, prędko rozpoznając głos (zapewne dzięki temu złośliwemu tonowi). Odwrócił się, taksując Eileen wzrokiem i uśmiechnął się uprzejmie. To nic, że ściemniał, bo żadnego ciastka z wróżbą, ani inną przepowiednią nie kupował.
- Było napisane, że pod koniec roku część moich problemów zniknie - poinformował, następnie krzyżując ręce na klatce piersiowej i wciąż przyglądając się ciemnowłosej w pozornym skupieniu i zamyśleniu.
- W związku z tym nie rozumiem dlaczego wciąż tu stoisz - rzucił luźno i pokręcił głową z dezaprobatą. - Chyba nie należy w to wierzyć. Ani inne cuda - skwitował, dodając do tego obojętne rozłożenie rąk na boki. Jego za bardzo nie obchodziło to, co ona tu robiła, ale skoro już został zaczepiony...
- Wyszłaś na przepustkę? - zagaił, odruchowo zaczepiając spojrzeniem o jej stopę. - Z tego co słyszałem od kolegów, to te nadajniki nadawały sygnał jak się opuściło teren domu i przeszło zaledwie kilkanaście kroków. Jesteśmy całkiem spory kawałek od Phinney Ridge. - Miał rzecz jasna na myśli bransoletkę, którą zapinano nad kostką więźniom, którzy odbywali areszt domowy. Tak, nie zapomniał ich miłego spotkania na komisariacie i nie zamierzał jej o tym nie przypomnieć.
-
— Próbuję zasabotować twoją przepowiednię — odparła zuchwałym tonem w odpowiedzi na pytanie, wieńcząc całość wzruszeniem ramion, co najmniej jakby to było u niej na porządku dziennym i wcale nie miała wyrzutów sumienia z tego powodu. Już na pewno nie w jego przypadku. Chociaż prawdę mówiąc sama do końca nie wiedziała, co właściwie ją podkusiło, żeby podejść, w dodatku nie po to, by potraktować go paralizatorem lub gazem pieprzowym. To chyba efekt tego wysławianego przez zwolenników mitu o magii i iskierce świąt, która przedzierała się, a następnie przemawiała do głęboko skrywanego miłosierdzia nawet największego sceptyka tej magicznej ingerencji. — Moja działa bez zarzutu — dodała i tym razem to ona zmierzyła go wymownym wzrokiem.
— Uciekłam — rzuciła cierpko, zaraz po przełknięciu słów, jakie początkowo cisnęły się jej na usta w reakcji na ten przytyk. No tak, mogła się spodziewać, że poruszy ten temat i będzie chciał wbić jej szpilę. Dlaczego by nie miał? Wyobraziła sobie, że pewnie każda najmniejsza słabostka jakiejś osoby była dla niego doskonałym pretekstem do zadania ciosu. Bliżej mu było do dementora niż śmierciożercy, chociaż możliwe, że to jakaś hybryda. — Chyba nie masz nic przeciwko temu, że możesz być widywany z uciekinierką? W końcu nie takie rzeczy już robiłeś i po okolicznościach ostatniego spotkania podejrzewam, że resocjalizacja jest ci nie po drodze. — Nie znała dokładnych szczegółów kryjących się za jego pobytem w areszcie, ale to był wyjątkowo pechowy okres dla wielu osób, więc nietrudno było połączyć fakty. Jednak nie to zwróciło jej uwagę. — Właściwie to ja powinnam zacząć się obawiać, skoro nieustannie chodzą za tobą nieszczęścia — zauważyła i uniosła wyzywająco brew ku górze. Najpierw burda na festiwalu, później podejrzenie włamania, a potem jeszcze ta masakra halloweenowa. O jego kryminalnej przeszłości już nie wspominając. Gdziekolwiek by się nie znalazł, zawsze był w centrum jakiś niefortunnych zdarzeń.
-
- I łudzisz się, że jednorazowy wybryk będzie w stanie mi ją zepsuć? - zapytał sceptycznie, w podobnym, powątpiewającym geście unosząc brew. Tak - miał zamiar iść w zaparte i trzymać się wersji, że naprawdę ów ciastko z wróżbą zakupił i odnalazł w nim swoje przeznaczenie.
...tylko dlaczego okazała się nim Eileen? Skrzywił się nieco na tę myśl i potrząsnął głową.
- Nie, zawsze to lepsze, niż przebywanie obok kogoś związanego z policją. - I tu skrzywienie było całkiem uzasadnione w większości przypadków. Jasne, że zdarzały się wyjątki - jak Charlotte działająca w FBI, czy Astra - kapitan wydziału zabójstw, jednak zazwyczaj trafiał na bardzo negatywnie nastawione do jego osoby jednostki. Ciekawe dlaczego tak było...
Nie planował tego, a w odpowiedzi na jej kolejne stwierdzenie zaśmiał się. Wesoło, szczerze, wieńcząc ten spontaniczny odruch uśmiechem. Czyżby coś w tym było - w atmosferze wokół nich, dopiero co zakończonych świętach, skoro powiedział to, co niespodziewanie rozcięło przestrzeń między nimi?
- Muszę się z tobą zgodzić - oznajmił, dodając do tego pojedyncze skinienie głową, ale i ciężkie westchnięcie - chodzą za mną nieszczęścia, Dev. Przed chwilą jedno stało za moimi plecami. - Tak, to ją miał na myśli (co dodatkowo określił otaksowaniem ją wzrokiem), stąd ta nagła poprawa humoru powiązana z jej słowami. Nie mogła określić tego lepiej.