WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Galangal i mleko kokosowe. Trawa cytrynowa i limonka kafir. Świeżo zmielony pieprz przypadkiem wtarty w oko, siarczysta kuuurwa! rzucona pod podrażnionym od posiekanych przed chwilą cebuli i czosnku, odbijająca się rykoszetem od rozpalonego woka - i to wszystko ku zdumieniu psa przycupniętego z zaciekawieniem, ale i w bezpiecznej odległości. Jego pan nieczęsto bowiem gotował z takim rozmachem - fakt, w kuchni krzątał się parę razy dziennie, wrzucając tosty do tostera, rozpoławiając awokado (i grożąc przy tym szczeniakowi palcem: "Nie ruszaj, Mav, awokado jest dla piesków trujące!"), miksując w blenderze kolorowe mikstury z mrożonych owoców i proteinowej mieszanki dla wegan, odgrzewając w niewielkim rondelku wczorajszy makaron, parząc kawę...
Ale tego typu festyn smażenia, siekania, kruszenia, tarcia, łamania, zgniatania i blanszowania, jaki odstawiał się teraz w otwartej kuchni domu na wodzie oznaczonego przekrzywioną odrobinkę dziesiątką, należał do rzadkości.
Gdyby mógł, zafascynowany tym widokiem szczeniak spytałby swojego dwunoga: Ty, co Ci odbiło, stary?", ale niestety nie potrafił, a więc tylko dotrzymywał Bluejay'owi towarzystwa, co jakiś czas szczekając króciutko w upomnieniu, że dawno nie dostał żadnej smakowitej cząstki tofu albo (co raczej rzadkie u psów, o ile się Krzyzanowski nie mylił...) na przykład ukochanego rarytasu w postaci surowej pieczarki.
Wbrew temu, co mogłaby sugerować zastawa należąca wyjątkowo do tego samego zestawu (a nie, jak zwykle w przypadku nawyków Krzyzanowskiego, złożona z elementów trzech różnych kompletów), butelka dobrego wina chłodząca się w kubełku z lodem oraz fakt, że surfer miał na sobie całkiem przyzwoicie wyprasowaną niebieską koszulę, bynajmniej nie szykował się na żadną randkę. Wszystkie te starania miały na celu wprawdzie zaimponowanie gościowi, na którego Bluejay czekał tego wieczora, ale wcale nie po to, by zaciągnąć go do łóżka. Powód był inny: po pierwsze, jego celem było udowodnienie Judah, że - choć nie pracuje w knajpie, nie zjadł zębów na sztuce kulinarnej i nie zadziera w tym temacie nosa - dobrze sobie radzi w dziedzinie kuchni, zwłaszcza orientalnej, a do tego wegańskiej; po drugie - o czym blondyn zorientował się będąc już w procesie przygotowań - naprawdę po prostu miło było się tak czasem postarać... Odsprzątać trochę dom, wrzucić na głośnik jakiś klimatyczny jazz odtwarzany ze Spotify, założyć na siebie coś innego niż piankę do surfowania, dres albo jeden z nudnych nauczycielskich zestawów w stonowanych kolorach. Oderwać myśli od codzienności, od przyziemnych trosk i niespodziewanych spotkań, których zaliczył w ostatnich tygodniach liczbę przekraczającą chyba jego limity wytrzymałości. No i pogadać - bo przecież to właśnie mieli w perspektywie, oprócz napychania brzuchów pysznym, ostrym curry i deserem z kokosem i mango (a ileż on się za tym cholernym owocem najeździł po Seattle!). I to z kimś, kto nie był jego matką albo siostrą. Ani bratem (ale z bratem i tak wszak nie rozmawiał, więc w sumie co za różnica...).
- Idę, idę! - zawołał, usłyszawszy krótki zaśpiew dzwonka do drzwi. Opłukał dłonie z chilli i kolendry, wetknął trzymaną przez siebie w dłoni kuchenną ścierkę za pasek spodni i pomknął do drzwi, by wpuścić przyjaciela do swojego niewielkiego, rozpachnionego przyprawami królestwa w Portage Bay.[/i]

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 18 — W Portage Bay bywał w ostatnim czasie na tyle często, by tym razem się nie zgubić. Nie zabłądzić między łódkami domkami unoszącymi się jakimś cudem na wodzie, nie wejść nie w tę alejkę co trzeba, nie ominąć numeru 10, bijącego po oczach już na wysokości czwórki, której właściciel - w przeciwieństwie do wielu innych, mających swoje miejsce na ziemi właśnie tutaj, właśnie w tej części Seattle - też postarał się o tabliczkę z numerem, identyczną jaką mieli mieszkańcy normalnych domów. Bo skoro to też były domy, w których dało się mieszkać dłużej niż przez ciepły letni okres, wyjątkowo mniej deszczowy niż pozostała część roku, też powinny być jakoś oznaczone, prawda? Coraz częściej jednak Judahowi wydawało się, że to tylko jego dziwny wymysł.
Ale Blue nie tylko zapunktował u niego przygotowaniem kolacji, wysprzątaniem całej, choć niewielkiej, powierzchni swojego pływającego domu czy włożeniem wyprasowanej koszuli, pasującej mu pod kolor oczu. Zapunktował tym numerkiem, wywieszonym (a może postawionym?) tuż przed wejściem, dzięki któremu Judah zamiast przywoływać w pamięci front jego domu, którego zapewne przez ilość wypitego tu ostatnio alkoholu nie pamiętał, mógł skierować się prosto pod drzwi. Nie musiał też niepotrzebnie dzwonić, nie musiał wyciągać z kieszeni telefonu, który specjalnie na tę okazję wyciszył, zupełnie tak, jakby faktycznie szedł na jakąś randkę. Jakby chciał w stu procentach poświęcić się osobie, która go zaprosiła.
I może tak było. Po części, zaraz za tym, że zwyczajnie po czterech ciężkich dniach w pracy wolał odpocząć. Nie odbierać co chwila telefonów od dzieci, matki, byłej żony, nie gotować dla siebie kolacji z przypadkowych składników zajmujących miejsce w lodówce. Odpocząć. Pogadać z kumplem, pozwolić mu podjąć próby przekonania go, że kuchnia wegańska też jest okej, a już tym bardziej, że w takim miejscu naprawdę da się żyć. Na metrażu mniejszym niż jego apartament w Belltown, tuż przy wodzie, z sąsiadami nie zaraz za ścianą, a mającymi swoją łódkę kilka metrów dalej. Nie, dom, nie łódkę.
Z grzeczności nie wprosił się do środka zanim odnalazł spojrzeniem dzwonek, i ponownie, z grzeczności nie nacisnął na klamkę sam, zanim drzwi otworzył przed nim Blue. Wystrojony, w tej równo wyprasowanej koszuli, która jako pierwsza przykuła wzrok Judaha. – Wystroiłeś się tak dla mnie, kochanieńki? – z lekko wyczuwalnym przekąsem rzucił do przyjaciela, wręczając mu do ręki butelkę jakiegoś cholernie drogiego wina, zanim ten postanowił zbytnio się z nim spoufalać. Bo Judah nie lubił tych wszystkich uścisków, buziaczków i przytulania na powitanie, nie lubił przesadnych ilości niepotrzebnego nikomu dotyku. Może mu o tym kiedyś wspomniał, tak przy jakiejś okazji? – Nie będę nawet ukrywać, że wcale nie przywiódł mnie tu tylko ten zapach, bo jestem pewny, że węch mnie nie myli i już na wejściu do portu czuć, że dzisiaj gotujesz. Może nawet to dziś jest ten dzień, w którym zrezygnuję z jedzenia mięsa? – och bzdura! Steki ponad życie! Jestem nawet przekonana, że takie właśnie było motto Judaha odkąd tylko pierwszy raz wszedł do kuchni, a jego matka robiła je na kolację. Ale hej, mimo to pozostawał otwarty na nowe dania i nową, nieznaną mu kuchnię, tak? – To co dzisiaj jemy? – rzucił na sam koniec, przechodząc za Blue wgłąb jego domu, zdziwiony, że tak tu przestronnie. Czyżby pamięć z ich ostatniego spotkania trochę mu szwankowała?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- No raczej, brachu - odpowiedział bez cienia zakłopotania, tytułując przybysza słowem, którego nadużywać nauczył się głównie w następstwie namiętnego trzymania się z surferami z Australii, i odbierając od niego drogą butelkę trunku. O rodzajach alkoholi wiedział w sumie niewiele - gdy mieszkał na Bali, gdy postanawiał sięgnąć po procenty, w centrum jego zainteresowania leżało najczęściej to, czy alkohol jaki ma zamiar w siebie wlać, jest z gatunku metylowego, czy etylowego - nie zaś rocznik pierwszej, drugiej i trzeciej fermentacji, zawartość naturalnych siarczynów, garbników i nuty smakowe - na przykład to, czy dane wino łaskocze podniebienie aromatami owoców pestkowych czy raczej cytrusowych, czy jest aksamitne czy raczej mineralne... Jego znawstwo, nieczęsto zresztą wykorzystywane, bo Bluejay po alkohol sięgał raczej rzadko, kończyło się mniej więcej w punkcie, w którym dokonywał rozróżnienia, czy dany alkohol wchodzi gładko, czy też nie.
Doceniał jednak gest - z namaszczeniem przejął więc flaszkę i ustawił w centralnym punkcie stołu; wino było czerwone, więc nie widział potrzeby by je chłodzić (tyle wiedział, koneser jeden!).
- Jakże mógłbym się dla ciebie nie wystroić, co?
Wyjazd najpierw do Kalifornii, a potem dezercja w ten punkt kontynentu Azji Południowo-Wschodniej, w którym czas płynął inaczej, ludzie spieszyli się powoli, a terminy spotkań i ważne deadline'y wyznaczały fazy księżyca, przypływy i odpływy, ewentualnie nadejście lub zakończenie się monsunów, nie zaś neurotyczne elektroniczne przypominajki bombardujące skołatany umysł z każdej możliwej technologicznej strony, nauczyła Bluejay'a luzactwa. A jego elementem była także inna ważna cecha - dystans do samego siebie. Drobne uszczypliwości nie robiły więc na jasnowłosym surferze negatywnego wrażenia, wręcz przeciwnie - przyprawiały go o uśmiech i lekki chichot z samego siebie. A co mu tam, nie będzie się przecież obrażał!
- Zrezygnujesz, zrezygnujesz. Dziś przymusowo, bo mięsa to w tym nie ma... - Cmoknął, zamieszawszy kotłowaninę warzyw i przypraw dochodzącą do stanu idealnego pod przykrywką woka - Ale kto wie, może już na zawsze...
Wątpił, znając judaszowe uwielbienie dla mięsa i tego, co można było - przy odpowiednich umiejętnościach i temperaturze oliwy - stworzyć z niepozornego kawałka steku... Ale stawiał sobie za zadanie sprawienie przynajmniej, że Judah nie będzie kręcił nosem za bardzo, i że nie wyjdzie z jego... pokładu?... głodny i rozjuszony. - Indonezyjskie curry, którego celem jest wypalenie ci przewodu pokarmowego nutami imbiru i czosnku... - Zaczął, na sam dźwięk tych słów orientując się, że z ust zaczyna, dosłownie, cieknąć mu przysłowiowa ślinka - Podane z ryżem jaśminowym i prażonymi nerkowcami. Na boku sałatka z zielonej fasolki i kokosa - przedstawił przyjacielowi ulubiony przysmak, czekający już na stole w zagłębieniu białego półmiska - I chlebek naan. Ale nie martw się, jeśli będziesz rozczarowany, to jakimś cudem mam w zamrażarce pizzę Cztery Sery. - Trzymaną tam tylko w razie, gdyby postanowiła go akurat odwiedzić znienacka Sycamore, targana wilczym głodem osoby, która na własne życzenie głodziła się przez całe lata.
- No, to co słychać? - zagadnął, otwierając butelkę białego wina, w ramach aperitifu, ale i nalewając im po szklance wody, tak dla równowagi - Coś się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania?
Nie, żeby tak dużo znowu z niego pamiętał, ale chyba zostały mu w umyśle najważniejsze fakty.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli Bluejay pokładał w Judahu większe nadzieje co do jego znajomości alkoholi - w tym przypadku wina - rozczarowanie jeszcze było przed nim. Hirsch co najwyżej mógł wiedzieć gdzie te wina kupować, żeby dostać coś naprawdę dobrego, niż jakie faktycznie wybrać, by idealnie pasowało do przygotowywanej przez przyjaciela kolacji. Nijak miało się to do jego wielkich marzeń o domku na małej francuskiej wsi, gdzie wraz z nim kupiłby własną winnicę - ale podobno człowiek uczy się całe życie, prawda? Więc tak jak Elizabeth w wieku czterdziestu dwóch lat zamieniła wygodny dom we wschodnim Seattle na pływającą łodkę na wodzie, gdzie zaczęła robić własne piwo, tak i przed Judahem możliwości nabycia nowej wiedzy stały jeszcze otworem. Pytanie tylko jak długo i czy na tym etapie powinien w tym kierunku działać, zanim dopadnie go starość. A ta zbliżała się wielkimi krokami.
Dźwięczny śmiech rozbrzmiał w i tak wypełnionym innymi dźwiękami pomieszczeniu, gdy Judah, prowadzony nie tylko przez Bluejaya, ale i zapach przygotowywanego przez niego curry, rozejrzał się wreszcie po - ponownie tylko w jego przekonaniu - niewielkim salonie połączonym z kuchnią. Jak na unoszący się na wodzie dom i tak przestrzeń była wyjątkowo spora, ale Hirsch przecież nie byłby sobą gdyby na głos przyznał, że sam mógłby w takim miejscu zamieszkać. – Myślę, że prędzej zamieszkałbym na nowo ze swoją matką niż zrezygnował z mięsa – odparł całkiem spokojnie, ale też całkiem poważnie - i chociaż wizja powrotu do domu w którym dalej mieszkała Rachel Hirsch była okropna (zwłaszcza po świątecznej kolacji wystawianej przez nią - ale nie wiem czy możemy założyć, że Judasz jest u Bluejaya już po tych wydarzeniach), wzdrygnął się na samą myśl, że najpierw musiałby spełnić tę część swojego zdania by jednak zrezygnować na zawsze ze steków. – A może lepiej jeśli powiem, że żeby z nią zamieszkać musiałbym najpierw wyrzec się mięsa? Sam nie wiem która opcja jest gorsza – tu też jego słowa nie były żadnym żartem, ale dla rozluźnienia atmosfery, która na dobrą sprawę jeszcze nie zgęstniała a poruszając temat Rachel chcąc nie chcąc prędzej czy później mogła, dołączył do nich przyjazny uśmiech, dbając o to, by Blue go wychwycił. – Czyli do serca wziąłeś sobie to, żeby odwdzięczyć się za ostatnią potrawkę u mnie – wtrącił się nagle, nawiązując bezpośrednio do curry wypalającego przewód pokarmowy. Ale kiedy Krzyzanowski (nadal się zastanawiam jak śmiesznie Judaszek musi to nazwisko wymawiać) wyjątkowo dokładnie opowiedział mu o wszystkim co na ten wieczór przygotował, Judah musiał wręcz z uznaniem pokiwać w jego stronę głową. – Jestem pod wrażeniem. Jeśli chciałeś mi zaimponować kochany to nawet Ci się udało – przyznał na sam koniec, w geście zdziwienia unosząc do góry brwi, gdy wspomniał o mrożonej pizzy czekającej na niego w zamrażarce. – Ale tą pizzą kupiłeś moje serce – szybko podłapał żart przyjaciela i na tyle na ile był w stanie, udając przejętego tym jak bardzo Bluejay dzisiejszego wieczora się postarał, ułożył dłoń na wysokości serca.
Co słychać?będę dziadkiem, rozstałem się z Georgią, święta muszę spędzić u matki, a na dodatek jestem o krok od wydziedziczenia środkowego syna. Tak, takim zdaniem Judah mógłby podsumować wszystko to, co wydarzyło się od ich ostatniego spotkania. – Nie wiem czy cokolwiek z tego co mógłbym powiedzieć nie zepsuje za bardzo tej cudownej atmosfery. Jak u Ciebie? – oj zgrywał się, ale tak szczerze? Przed jedzeniem chyba nie chciał zaczynać ani jednego tematu spośród tych, które ostatnio zaprzątały mu głowę. – O, zapomniałbym, mam prezent – nagle wstał od stołu, by z kieszeni płaszcza przerzuconego przez kanapę wyciągnąć bilety na najbliższy mecz Seattle Mariners w nowym roku. Wesołych świąt, Blue.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Za czasów przyjaźni z Joachimem, Bluejay miał (wątpliwą?) przyjemność nieco lepiej poznać całą strukturę rodzinną Hirschów, zakończoną wisienką na torcie w postaci samej Rachel właśnie i przypuszczał, że sam chyba prędzej zacząłby jeść mięso, niż zdecydowałby się zamieszkać z nestorką tego rodu. Z drugiej strony... Obcowanie z własną matką, Clover, teraz jeszcze będącą w żałobie, a więc łaknącą atencji dwukrotnie mocniej niż za zwyczaj, nieźle zahartowało go w tych edypalnych bojach - może w sumie dałby więc jednak radę?
- Zawsze możesz zamieszkać z moją - odciął się z lekkim przekąsem, doskonale świadom, że obydwie te opcje - tak zamieszkanie z Rachel, jak i wprowadzenie się pod jeden dach z Clover - stanowią zapowiedź rozwijającej się neurozy, depresji i apokalipsy przynajmniej dla jednej ze stron (w domyśle: dla Judah lub Bluejay'a właśnie, bynajmniej nie zaś dla dwóch seniorek, które pewnie byłyby sytuacją zachwycone). - Czyli z deszczu, kurde, pod rynnę... - żachnął się jeszcze pod nosem, zwracając się w sumie bardziej do własnych myśli niż do przyjaciela.
Zamieszał dojrzewającą pod pokrywką potrawę i zostawił na minimalnym ogniu, wykorzystując teraz moment, by przysiąść sobie na drewnianej ławie przysuniętej do stołu, nieopodal przyjaciela. Śledził jego poczynania wzrokiem, z przyjemnością, i dziecięcą niemal ekscytacją konstatując, że chyba doczeka się zaraz świątecznego prezentu!
- Wow, stary! Dzięki! - Blue nie był na meczu baseballa chyba od dwudziestu lat... No, nie licząc tych uroczych, ale niewiele mających wspólnego z profesjonalną grą, meczyków rozgrywanych przez jego podopiecznych, w czasach, gdy to uczył w szkole średniej na Bali, a oni niesłychanie chcieli mu zaimponować nie tylko swoim usportowieniem, ale i znajomością amerykańskiej kultury... Spojrzał na bilety, potem przeniósł wzrok na kumpla, a następnie znów na wręczony mu przezeń podarunek - Rozumiem, że idziemy razem, co? - zapytał automatycznie. Sądząc po numerach miejsc i strefy stadionu, Hirsch nieźle się szarpnął. Blue zaś nie chciał, by brunet nie miał z tego miłego gestu żadnej korzyści. Zresztą, jeśli nie z nim, to z kim niby miał pójść? Z Deni? Żeby mogła sobie znaleźć czwartego męża? Z Syco, żeby wybiła komuś oko corndogiem? A może z którymś ze swoich, pożal się Boże, obiektów romantycznych uniesień? Nie dało się ukryć, że ostatnimi czasy - i naprawdę wbrew swojej woli! - Krzyzanowski miał z czego w tej kwestii wybierać... - Bo jeśli mi odmówisz, to będę zmuszony zamienić to w randkę... - wymownie zamachał biletami, sugerując przy tym, że i on będzie miał o czym przyjacielowi opowiadać.
Ale jeszcze nie teraz.
- Brzmi groźnie, Judah - skwitował szczerze, wychwyciwszy powagę pobrzmiewającą przez chwilę w głosie znajomego, i tym samym zaburzającą odrobinę żartobliwy i lekki jak do tej pory ton ich konwersacji. Nie, żeby Bluejay miał to zresztą Hirschowi za złe - w końcu nie od tego miało się przyjaciół, by omawiać z nimi tylko kwestie beztroskie, łatwe i przyjemne! Aby przejść do tych poważniejszych, dwaj mężczyźni musieli się chyba jednakowoż odpowiednio przygotować - w tym też celu Blue sugestywnie uniósł kieliszek, krótkim ruchem dłoni wprawiając jego zawartość w leciutkie wirowanie.
- No to co... - Za zdrowie byłych żon? Dziewczyn, które połamały nam serca? Niezrównoważonych emocjonalnie sióstr? A może porąbanych psychicznie braci? Blue wertował w głowie wszystkie możliwe toasty, ale żaden mu jakoś nie pasował do kontekstu ich spotkania... Po chwili namysłu poszedł więc po najmniejszej linii oporu - Twoje zdrowie, Judah!
Wino było wyborne. Odpowiednio schłodzone, cierpkie na języku, ale bynajmniej nie octowe w smaku, nie kwaśne. Surfer oblizał umoczone w trunku wargi z satysfakcją, tylko rosnącą w reakcji na myśl, że ma tego samego wina jeszcze dwie butelki...
- Co u mnie? Dobre pytanie. Ale chyba i ja będę ci mógł powiedzieć dopiero po pierwszej porcji jedzenia... - rzucił asekuracyjnie - Bo nie powiem, że trochę się pokomplikowało.
Naprawdę chyba wolał, by to Judah rozpoczął od raportu ze wszystkich swoich życiowych wydarzeń. Niespodziewane spotkania i rodzinne dramaty, które bowiem ostatnimi czasy nękały życiorys Bluejay'a, jakoś nie chciały opuścić jego krtani, choć naprawdę usilnie próbował je z siebie wykrztusić. Ale... Od czego miał niby zacząć?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tylko dwóch rzeczy Judah był aktualnie w swoim życiu aż tak pewny i zapewne nikogo nie zdziwi to, że jedną z nich był ten nieubłagalnie zbliżający się moment, w którym wydziedziczy wreszcie Taylora. Drugą natomiast fakt, że los nie oszczędził ani jego, ani Bluejaya - i absolutnie nie chodziło tu o jakieś nieszczęśliwe miłostki ze szkolnych korytarzy, dwukrotny rozwód na koncie Hirscha, mieszkanie w Portage Bay w przypadku Krzyzanowsky'ego (pogódźmy się już z tym, że Judah nigdy nie zaakceptuje, że to też jest normalny dom) czy wczesne rodzicielstwo na które został skazany lata temu Judasz. Nie. W tym przypadku miał na myśli tylko i wyłącznie ich matki. A dlaczego? Tego wyjaśniać chyba nie trzeba.
Nie sądziłem, że życzysz mi aż tak źle – nawet nie krył tego rozbawienia malującego się stopniowo na jego twarzy, przeplatanego dziwnym grymasem, ciężko powiedzieć czy tylko udawanym. – Wiesz, że ogólnie uwielbiam Clover. Swoją matkę zresztą też uwielbiam, choć potrafi zdenerwować człowieka bardziej niż Taylor – i komu jak komu, ale Bluejayowi chyba nie musiał tłumaczyć czemu w tym zdaniu padło akurat imię środkowego dziecka Judaha. – ale tylko przez pierwszą godzinę spotkania. Nie wytrzymałbym, gdybym musiał kiedykolwiek jeszcze mieszkać z Rachel pod jednym dachem – powód i w tym przypadku wydawał się być oczywisty, dlatego też niczego więcej nie musiał już dodawać, gdy nadarzyła się okazja, by ten temat samoistnie się zakończył. Dokładnie w tym samym momencie, w którym przypomniał sobie o swoim wyszukanym prezencie dla przyjaciela, niedługą chwilę później wręczając go z podekscytowaniem znacznie większym niż to, którym emanował sam Bluejay.
Nawet nie myśl o tym, żeby zabierać tam kogoś na randkę – żachnął się, mierząc trzydziestosześciolatka pełnym politowania spojrzeniem. Nie dlatego, że poczułby się urażony, gdyby jego przyjaciel wybrał sobie inne towarzystwo niż jego na mecz Seattle Mariners, którym z całego serca najstarszy Hirsch od lat kibicował. Nie, naprawdę nie. Miał po prostu za duże doświadczenie w randkach na meczu baseballa i jednoznacznie mógł stwierdzić, że nigdy nie wynikło z tego nic dobrego - zapewne nawet opowiadał Bluejayowi jak wyglądało to konkretne spotkanie, które w pierwszej chwili przywołał na myśl, zarzekając się wtedy przy tym, że nigdy więcej nie pójdzie na żaden mecz z żadną kobietą. Prawdopodobnie właśnie wtedy do swojego brocode dodał nową, niepisaną zasadę - jeśli baseball to tylko z jakimś przyjacielem. – Więc wychodzi na to, że idziemy razem. Zawsze też możesz wziąć Joachima, ale wtedy jest spore prawdopodobieństwo, że się obrażę – jeśli ktoś kiedyś pomyślał, że fajnie jest przyjaźnić się z dwoma braćmi to chyba nie miał do czynienia akurat z Hirschami! Bluejay miał to nieszczęście być blisko z jednym i drugim i... cóż, mógł się już spodziewać, że w tym przypadku Judah nie żartuje. Od zawsze przecież uważał się za lepszego kibica niż młodszy od niego Jo. – W tym wieku się przyda. Moje zdrowie – zawtórował jeszcze przyjacielowi, unosząc do góry swój kieliszek z winem. Może nawet stuknął nim lekko o szkło Krzyzanowsky'ego? – Pokomplikowało? Czyli nie tylko u mnie prawie nic nie idzie po myśli? – wyraźne zainteresowanie pojawiło się na jego twarzy, ale zanim powiedział coś więcej, skinięciem głowy wskazał na jedzenie, które pojawiło się (magicznie za pomocą rączek Bluejaya) na talerzach przed nimi. – To jedz i opowiadaj. A potem opowiem ja, żeby sprawdzić z którym z nas życie ostatnio pogrywa sobie bardziej – bo nic innego im chyba nie pozostało, prawda? Normalna rozmowa normalnych dorosłych mężczyzn. Tak.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

tak mi się skojarzyło...

- Dobra, dobra. Ale przynajmniej wiem za kogo wzniesiemy nasz kolejny toast....
- żachnął się, nadziewając na widelec strąk groszku cukrowego z taką pasją, jakby wbijał sztuciec nie w kawałek warzywa, a... w laleczkę voodoo będącą idealną podobizną jego własnej matki? Bynajmniej nie dlatego, że życzył Clover źle, a raczej ponieważ gdzieś tam w podświadomości - och, tej samej, której działaniem sama Pani Krzyzanowski była w stanie wytłumaczyć i usprawiedliwić niemal wszystko - czuł, że jego matce przydałoby się takie lekkie... dźgnięcie? Ot, na otrzeźwienie. Coś, co -po tylu latach życia w świecie pół-wyobrażonym - pozwoliłoby jej przejrzeć na oczy i dostrzec, że jej idealna rodzina była chyba niczym więcej, jak tylko klaserem pełnym psychologicznych wybryków natury.
Surfer zasypał swój talerz porządną porcją płatków chili i przymierzył się do kolejnego kęsa - dłoń z widelcem zatrzymała się jednak w pół drogi do ust, gdy Judah zasugerował, kogo blondyn mógłby zabrać na mecz zamiast jakąś Bogu ducha winną dziewczynę.
- Och, o Jo nie musisz się martwić. Uznajmy po prostu, że naszemu spotkaniu po latach trochę brakowało do idealnego, okay? - sarknął z lekką goryczą. I nic dziwnego. Czy mógłby oczekiwać bowiem czegokolwiek innego, zważywszy na okoliczności w jakich się rozstawali? - Więc nie sądzę, żeby był szczególnie chętny towarzyszyć mi aktualnie na meczach. Czy... - teraz kęs jedzeni wreszcie dotarł między wargi surfera. Blue żuł chwilę w skupieniu, zbierając myśli - ...w sumie gdziekolwiek indziej.
Co oznaczało tyle, że chyba nie mieli wyjścia i na mecz musieli wybrać się we dwóch. Dobre i to, Krzyzanowski nie miał zamiaru narzekać!
- No dobra, jesteś gotowy? - On sam nie był, więc sięgnął po kieliszek, zaprawiając gardło, przez które planował zaraz przepchnąć wcale niełatwe opowieści, porządnym haustem alkoholu - Pamiętasz taką grę, że się mówi drugiej osobie dwie prawdy i jedno kłamstwo, i ta druga osoba musi odgadnąć, które to fałsz? No to ja, dla odmiany, powiem ci trzy cholerne prawdy, tak nieprawdopodobne, że i tak mi nie uwierzysz. Fajna gra? - Zapytał z autoironicznym chichotem - Fajna. Po pierwsze, poszedłem na spacer z Maverickiem, wiesz gdzie? W rejony tego starego mostu w Mount Rainier. Nie minęło piętnaście minut, a tu proszę - wpadam na... Na Florence Farrow - imię licealnej miłości odbiło się od krawędzi kieliszka, z którego surfer musiał zaraz pociągnąć kolejny łyk. Odchrząknął - To znaczy, jasne, już nie Farrow. Crane - poprawił się, nie próbując nawet ukryć goryczy. - Ale to mały pikuś. Mijają dwa dni, surfuję w Alki, okay? Schodzę z plaży, zmęczony... Kto kroczy środkiem wybrzeża, prosto w moją stronę, na bosaka, po tym mokrym, zimnym piachu? Sunny Robinson, Judah. Sunny. Tak - powiedział bardziej do siebie niż do przyjaciela - Ta właśnie Sunny. Z Bali, sprzed siedmiu lat. I mówi, że wróciła. Czy tam... Że przyjechała mnie odwiedzić, no, wszystko jedno. I... Że teraz już ze mną będzie. Przynajmniej przez siedem tygodni. A więc co robię, ja, głupi? - Kolejny kęs jedzenia padł ofiarą ząbków widelca - Zabieram ją do siebie. Oczywiście, że tak. I następnego dnia... Czyli jakoś ze dwa tygodnie temu... Już jej nie ma. - Im dłużej mówił, tym bardziej blondyn sam nie dowierzał w treść swojej opowieści. Szczególnie, że wszystkie zdarzenia mieściły się na przestrzeni... Może trzech tygodni? Niektórzy nie przeżywali tylu pokręconych zbiegów okoliczności w ciągu całego roku (albo może nawet życia, jeśli jakiś nieszczęśnik miał wyjątkowo nudny życiorys) - No a w ramach wisienki na torcie, to już ostatnie, obiecuję... Dwa dni temu dzwoni do mnie moja siostra. Nie, nie Deni - bo Deni nadal jest pustelniczką i pokutuje za to, jak spieprzyła Mitchowi sprzed ołtarza, nie? No więc... Sycomore. I wiesz, co mówi? Mówi, podkreślam, nie pyta. Że się do mnie wprowadza.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coś go ominęło. O czymś nie wiedział i o czymś Bluejay nie mówił mu nie dlatego, że nie było do tego okazji - bo tych mieli mnóstwo nie tylko podczas kolacji w jego mieszkaniu w Belltown, gdzieś na mieście, czy tu, w przestronnym domku przy Portage Bay. Mogli do siebie zadzwonić. Mogli napisać, zapytać, powiedzieć sobie o wszystkim. Przecież tak właśnie robił Judah - regularnie zdawał mu relację na temat tego co działo się w jego życiu. A jednak czegoś nie był świadomy. Ba, nawet nie był świadomy, że jest nieświadomy! I tak do czasu, aż jego usta wykrzywił mimowolny grymas, który razem z wygiętymi w różne strony brwiami stworzył swego rodzaju konsternację na czterdziestotrzyletniej twarzy Judaha. Wszystko w reakcji na słowa jego przyjaciela - słowa o, co śmieszniejsze, jego kolejnym przyjacielu, z którym Judasza łączyły geny. A nawet nie pomyślał, że mówiąc o zabieraniu Jo na mecz temat skończy się w ten sposób - i już tym bardziej nie sądził, że wreszcie dowie się o czymś, o czym jeszcze żaden z nich, ani Bluejay ani Joachim, nie raczył go poinformować. – O co poszło? – zapytał tylko, uważnie mierząc przyjaciela spojrzeniem, podczas gdy sam nieudolnie próbował trafić widelcem do ust. Z tego wszystkiego zapomniał o tym pierwszym komplemencie w stronę gospodarza, który za przygotowanie jedzenia rozpływającego się w ustach Judasza już po pierwszym kęsie zdecydowanie mu się należał. – Dobra, w zasadzie to sprawa między wami. Może nie bez powodu nic wcześniej nie mówiliście – dorzucił nagle, biorąc do ust kolejną porcję curry, przez którą chcąc nie chcąc zapadła między nimi kilkusekundowa cisza. – Wiesz, że Ty to jednak umiesz gotować? Jest pyszne, Laura byłaby zachwycona, musisz dać mi przepis – z uznaniem pokiwał głową, tym razem zamykając buzię już na nieco dłuższą chwilę, w trakcie której poza delektowaniem się kolacją nie pozostało mu nic innego, jak przystać na słowa blondyna. – Przez to pytanie zaczynam w to wątpić, ale dawaj – a jako, że nawet w najmniejszym stopniu nie spodziewał się tego, co usłyszał z ust przyjaciela zaledwie kilkanaście sekund później, już zdążył wpakować sobie do ust kolejną porcję jedzenia, która początkowo uniemożliwiła mu wypowiedzenie choćby jednego, krótkiego zdania. Jednego o kurwa, które przeszło mu przez myśl, jednego ale poważnie?, którym mógł podsumować zdanie o nagłym pojawieniu się i jeszcze szybszym zniknięciu Sunny. Nic. Milczał więc, kolejno analizując w myślach wszystkie nowe informacje, którymi uraczył go Blue, w towarzystwie tego pytającego spojrzenia posyłanego do przyjaciela, jakby w ten sposób chciał powiedzieć ale Ty żartujesz, prawda? Otóż nie, Krzyzanowsky nie wyglądał tak, jakby żartował.
Dlaczego Ty kurwa o tej porze roku surfowałeś w Alki? – wypalił wreszcie, z niedowierzaniem kręcąc na boki głową, jakby w całej tej opowieści najważniejszą informacją było właśnie to, że Bluejay Krzyzanowski jest głupcem wyciągającym deskę również zimą. Okej, to było całkiem istotne! – To gdzie ona jest? Sycomore – dla pewności dodał imię siostry przyjaciela, bo w tym przypadku nie mówił akurat o Sunny - na nią przyjdzie jeszcze czas. Na dobrą sprawę czas przyjdzie na przegadanie dosłownie każdego poruszonego przez Blue tematu, ale wszystko po kolei. – Jeśli każesz jej spać na tej okropnie twardej kanapie to niedługo sama się stąd wyprowadzi. Uwierz, wiem co mówię – no zdarzyło się, że Judah też już na niej wylądował po wypiciu kilku kieliszków za dużo, okej? Więc co jak co, ale mając w tym doświadczenie mógł się teraz wypowiadać. – Powiem krótko, okej? To wszystko jest popierdolone i gdybym Cię nie znał, uznałbym, że przeczytałeś ostatnio za dużo książek – a że znał, wiedział doskonale, że akurat coś takiego Blue nie grozi. – Mów co z Sunny. No i teraz moja kolej, tak? To... Będę dziadkiem. I nie musisz pytać, bo tak, chodzi o Taylora.i tak, to jego mam ochotę wydziedziczyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Siedząc naprzeciwko pałaszującego jego kulinarne osiągnięcia przyjaciela, Bluejay Krzyzanowski doświadczał szczególnego zjawiska. Miał poczucie, jakby zdarzenia, które wypełniały jego życie w ostatnich tygodniach, sytuacje, jakie przeżywał przecież w pierwszej osobie, dopiero teraz - opowiedziane gościowi, usłyszane przez niego, przetrawione w umyśle i oddane Blue w formie niedowierzających pytań i całej gamy gestów i grymasów sygnalizujących konfuzję i zaskoczenie - dopiero teraz nabierały faktycznego kształtu. Jakby wcześniej nie dotykały jego. Jakby nie były tak do końca realne. I jakby dopiero tu, rozrysowane słowami nad talerzami pełnymi parującego curry, stawały się tak stuprocentowo realne.
Jasne, surfer zdawał sobie niby sprawę, że to, co spotykało go od powrotu do Seattle, chyba w dużym stopniu przekraczało zdrowy limit szalonych wydarzeń, jaki bez negatywnych konsekwencji może wytrzymać organizm dorosłego człowieka. Ale z drugiej strony tak długo, jak nie opowiadał ich komuś, nie obserwował reakcji otoczenia na swoje zwariowane historie, tak długo prościej było mu bagatelizować ich wagę.
A, co tam - myślał sobie w trakcie porannego biegu albo przy wieczornym kubku jaśminowej herbaty - Twój ojciec umarł, obydwie siostry zwariowały, najlepszy przyjaciel z młodości nie chce Cię znać, a dwie najważniejsze kobiety z przeszłości nagle przypomniały sobie o Twoim istnieniu w ciągu raptem dwóch miesięcy? No i co z tego, wielkie mi rzeczy!
Tak długo jak mógł, Bluejay próbował bagatelizować wagę tych zdarzeń, odsuwać je od siebie w pamięci. Stymulowany pytaniami Hirscha nie miał chyba jednak wyboru: ostrożnie, bo ostrożnie, ale wreszcie musiał się z nimi zmierzyć.
- Wiesz, Judah... To z Jo... To są stare dzieje, chyba po prostu nie ma co się nad nimi za bardzo rozwodzić - Niby zdanie-wytrych, ale jednak było w tym jakieś ziarno prawdy. Rozdrapywanie starych ran zwykle nie kończyło się niczym dobrym - zazwyczaj zaś tylko bólem i potencjalnym zakażeniem; stąpanie po spalonych mostach już z definicji nie było możliwe. - Tylko nie pomyśl, że coś przed tobą ukrywamy, i tak dalej. Nie ma nic do ukrycia. Nie ma też jednak chyba za bardzo o czym mówić. Jo zwyczajnie nie zamierza mi chyba szybko wybaczyć tego, jak kiedyś zniknąłem...
W lekkim zamyśleniu blondyn zanurzył widelec w aromatycznym, zawiesistym sosie i przez chwilę nawijał na ząbki sztućca zygzaki bambusowego pędu. Przegryzł kęs i dumnym skinieniem głowy zgodził się z komplementem złożonym mu przez towarzysza.
- Bo... Eee... - w reakcji na pytanie o powód surfowania w Alki o tej porze roku Bluejay spuścił wzrok po sobie, wprost na zaplecione dokoła łyżki i krawędzi głębokiej ceramicznej miski dłonie, czując zakłopotanie niemalże takiej skali jak to, które ogarnia ganionego przez matkę ośmiolatka - Bo... były fale? - Zaryzykował wreszcie głupkowato. Judah w zasadzie miał prawo pomyśleć, że Krzyzanowski robi sobie z niego jaja, próbuje go rozbawić durną oczywistością tej odpowiedzi. Ale surfer mówił szczerze - no i co z tego, że temperatura wody balansowała tylo parę stopni powyżej zera, co z tego, że wiało jakby na Alki panował wieczny przeciąg? Blue miał w życiu niewiele sztywnych zasad, ale jedna z ważniejszych z nich głosiła, że surfować należy zawsze gdy się tylko da, tam gdzie się da.
- I to jest właśnie, mój drogi, pytanie, które większość z nas w tej rodzinie zadaje sobie od dwudziestu pięciu lat. "Gdzie jest Sycomore?" - krótkim gestem dłoni namalował w powietrzu znak cudzysłowiu by dać przyjacielowi do zrozumienia, iż cytuje teraz słowa cisnące się tak jemu samemu jak i jego rodzeństwu i rodzicom na wargi z zatrważającą częstotliwością mniej więcej od tego dnia, w którym Syco nauczyła się raczkować - Diabli ją wiedzą. Pewnie na jakiejś imprezie, w galerii, na kolejnej randce z jakimś wychudzonym dziwadłem... Nie mam pojęcia, Judah. Pozostaje mi tylko liczyć, że nie będę jej dzisiaj odbierał z komisariatu albo szpitala. W końcu... - postukał palcem w nóżkę kieliszka - Piłem, nie?
Zawsze mógł poprosić o wyręczenie go Lake'a. Gdyby nie fakt, oczywiście, że najstarszy z rodzeństwa Krzyzanowskich na lekkiej bańce był praktycznie permanentnie.
Zamierzał właśnie nabrać w płuca powietrza potrzebnego by na jednym wydechu wyjaśnić przyjacielowi cały przebieg zdarzeń związanych z pojawieniem się i zniknięciem Sunny, gdy tym razem to brunet postanowił zrzucić na niego małą bombę-niespodziankę.
Wszystkiego, jak wszystkiego - ale tego, to się Bluejay nie spodziewał. A z pewnością nie w chwili, w której unosił do ust łyżkę pełną gorącego, posypanego płatkami ostrej papryki curry. W szoku wywołanym informacją podaną mu z taką nonszalancką łatwością, blondyn wziął wdech nieco zbyt gwałtowny i tym samym zasypał przełyk falą ostrej przyprawy.
- Jezu Chryste! - jęknął, odkaszlnął i odcharknął jednocześnie, panicznym gestem sięgając po kieliszek z winem (woda byłaby lepsza, ale to pierwsze znajdowało się bliżej). Duży haust chłodnego alkoholu wypełnił jego rozpalone gardło. Bluejay zamrugał gwałtownie - oczy aż mu zasnuła mgiełka łez wywołanych ostrością i zaskoczeniem i przechylił się w stronę Judah - Kurwa, Jude! Co ty pieprzysz? Jaja sobie robisz, nie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krótką chwilę zajęło mu przeanalizowanie całej sytuacji i pozornie zgodne stwierdzenie w myślach, że tak naprawdę może wcale nie chce wiedzieć o co poszło. Nieuniknione w końcu było, by znajdując się w takiej sytuacji zmuszony był obrać czyjąś stronę - czy to Bluejaya, czy Joachima - opowiadając się za zdaniem tego, z którym bardziej w tej kwestii się zgadzał. A wszyscy doskonale wiedzieli, że Judah cholernie nienawidził obierania stron - wolał w końcu (tak, tu będzie przykład z jego życia) zignorować całkiem fakt, że jest o krok od wydziedziczenia Taylora niż w jakimś sporze między nim a Laurence'm niezależnie od powodu wybrać stronę starszego syna. Wolał też sam zostać okrzyknięty tym najgorszym i niepomocnym w całkowicie przypadkowej sytuacji niż z kimś się zgodzić, a czyjegoś zdania nie podzielić. I tak samo było w tym przypadku - gdyby mógł, wybrałby o niczym nie wiedzieć (co zresztą zrobił, ale być może trochę za późno), a kiedy już się dowiedział, wysłuchując do samego końca tego co Bluejay ma do powiedzenia, zamiast nawet najmniejszego komentarza posłał przyjacielowi wymowne spojrzenie, które w połączeniu ze wzruszeniem ramion wydawało mu się w tej sytuacji wystarczające. Tak jak powiedział Judah - to była ich sprawa - a dodając do tego jeszcze słowa samego Blue - to tylko stare dzieje.
Czyli jednak nie musiał obierać tu żadnej ze stron?
Zamiast zastanawiać się nad tym przesadnie dużo, idąc w ślady Krzyzanowsky'ego jego widelec też w końcu wylądował w curry, ale w przeciwieństwie do tego, który trzymał przyjaciel, zaraz potem Judah sięgnął nim po kolejny kęs, pozostawiając Blue samego sobie, gdy przyszło mu odpowiedzieć na to głupie (a może nie takie głupie biorąc pod uwagę zimową pogodę Seattle?) zadane dopiero co pytanie. – Bo były fale? Durny jesteś, Bluejay – i chyba obaj perfekcyjnie weszli na chwilę w swoje role, bo kiedy blondyn czuł się jak ganiony przez matkę ośmiolatek, Hirsch w tym samym czasie na moment przeniósł się wspomnieniami do tych momentów, w których nie raz przyszło mu już sprowadzać swoje dzieci na ziemię, z głowy wybijając im niezbyt odpowiednie do sytuacji pomysły. A takim zdecydowanie było teraz surfowanie zimą w Alki. – Piłeś. I wypijesz jeszcze więcej, im dłużej będziemy dzisiaj rozmawiać – odparł aż nazbyt pewnie, zdając sobie doskonale sprawę, że ani informacje, które chce mu przekazać, ani temat Florence, Sunny czy nagłego wprowadzania się Sycomore nie będzie dla przyjaciela łatwy. Nie wspominając o tym, że dla Judaha również. – Więc tym razem odebrać ją będzie musiał ktoś inny. O ile w ogóle postanowi wam o sobie przypomnieć – dorzucił zaraz, unosząc do góry kieliszek z winem, którego zdecydowanie potrzebował jeszcze bardziej w chwili, gdy przyszła i jego kolej na podzielenie się najważniejszą nowiną ostatnich miesięcy. Tak, tak, dokładnie tym, że Judah Hirsch w wieku czterdziestu trzech lat zostanie dziadkiem.
A wyglądam tak jakbym żartował? – zapytał z wyraźną ironią w głosie, powstrzymując się przed gorzkim śmiechem, który zwykle w podobnych do tej sytuacjach wychodził z jego gardła zupełnie nieświadomie i zupełnie automatycznie. – W tym tempie za góra dwadzieścia lat zostanę pradziadkiem. Ale spokojnie, zanim do tego dojdzie zdążę spierdolić poza granice tego kraju i nikomu nie powiedzieć gdzie jestem – i zniknąć prawie tak, jak zniknął Bluejay? Coś w ten deseń. – Nie wiem w którym momencie popełniłem błąd, ale mam to cholerne przeczucie, że tak właśnie Taylor postrzega jakąś podjętą przeze mnie decyzję i dlatego teraz nie mogę się z nim dogadać nawet w takiej kwestii. Nie wiem prawie nic o tym dziecku, nie wiem kim jest matka, on sam chyba niewiele o niej wie, rozumiesz? A mimo wszystko wydawało mi się, że potrafi być choć odrobinę bardziej odpowiedzialny – a czy taki właśnie przykład dawał mu sam Judah odkąd rozstał się z Elizabeth? Odpowiedzialności? Spotykania się z kimś kogo znał dłużej, zamiast przelotnych znajomości? Niestety nie zawsze. – Nieważne. Nie chcę o tym tyle myśleć, bo wyprowadzę się stąd szybciej niż ktokolwiek mógłby to podejrzewać. Nawet ja sam. Wróćmy do tematu Sunny – dzięki temu, że Judah był mistrzem zmiany tematu, Bluejay raczej nie miał już innego wyjścia. – I powiedz mi przede wszystkim dlaczego najpierw pojawiła się tak nagle, a potem zniknęła? Może przestraszyła ją ta łódka imitująca dom na wodzie?i Ty naprawdę masz już ponad czterdzieści lat, Hirsch? Bo czasem zachowujesz się tak, jakbyś miał co najmniej trzydzieści mniej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obieranie stron - tak w drobnych codziennych sporach, o to na przykład, komu należał się ostatni kawałek wegańskiego sernika Clover i dlaczego, albo jaki kolor bejcy do drewnianych mebli w salonie wybrać (wściekle różowy, pod kolor fasady domu? głęboki burgund, żeby mogli udawać jakąś jebaną arystokrację? a może kobalt? ale puszka z kobaltem zawsze kosztowała najwięcej, kończyło się tu więc na pobożnych życzeniach...), jak i w konfliktach na o wiele większą skalę - było w rodzinie Krzyzanowskich chlebem powszednim, takim, jakim Blue i jego rodzeństwo karmili się od dziecka.
Nie było dnia, w którym nie trzeba było choć raz się zdecydować, po której dziś stanie się stronie. Do którego zespołu dołączy. Czy zasiądzie się na ławie oskarżonych, przysięgłych, czy może jednak na miejscu sędziego, w sztywnej todze i kretyńskiej peruce nasadzonej na głowę?I w dodatku zawsze było w czym wybierać - każdy wybór zaś nieuchronnie wiązał się z wyrzutami sumienia, bo przecież niemożliwe było podzielenie się jak ukwiał, rozstrzępienie ciała i zajęcie wszystkich stron jednocześnie. Zawsze to była albo Clover albo Bear. I albo Sycamore albo Linden. I albo rodzice, albo jego rodzeństwo...No i w końcu, jasna sprawa...On albo Lake.Zawsze on, albo Lake.Bezstronność, o jaką Judah walczył z losem tak zawzięcie, była więc dla Blue jak Święty Graal; ani by więc surferowi przyszło do głowy ganienie przyjaciela za takie nastawienie do sprawy. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z ciężaru konieczności wyboru.
- No cóż, stary... Wiesz gdzie mnie znaleźć, jeślibyś potrzebował wskazówek jak to zrobić... - rzucił z krótkim, gorzkim gorzkim śmiechem grzęznącym w wypalanym aktualnie przez ostre chilli gardle. Minęło tyle lat, a on nadal nie do końca potrafił wybaczyć samemu sobie tej pozornej łatwości, z jaką zdezerterował z rodzinnego domu, z rodzinnego kraju, z objęć Florence, wreszcie, gdy zrobiło się ciężko. Niby odnalazł spokój, niby odzyskał harmonię, a jednak systematycznie wykorzystywał każdą niemal nadarzającą się okazję, aby samemu sobie wbić w serce szpilę złośliwości.
Westchnął głęboko, wciąż jeszcze procesując informację otrzymaną przed chwilą od bruneta. Zostanie dziadkiem w wieku czterdziestu trzech lat - i to w dodatku w ich pokoleniu i środowisku, w którym niejeden facet w tym wieku po raz pierwszy decydował się na ojcostwo - ledwie mieściło się surferowi w głowie. Choć z drugiej strony, znając - na tyle, na ile mógł powiedzieć, że to robił - Taylora, chyba nie powinien być szczególnie zaskoczony. Co innego, gdyby przed taką nowiną postawiła swojego ojca Laura!
- Czyli rozumiem, że wpadka? - pytanie było chyba retoryczne; nie wyobrażał sobie, żeby akurat młody Hirsch Mays był młodzieńcem marzącym o ustatkowaniu i ojcostwie w tym momencie swojego życia - I wiesz, czy planuje być z tą dziewczyną? Wychowywać z nią to dziecko? Stary... Gratulacje. Chociaż... - odchrząknął - Trochę w głowie się nie mieści, nie?
Jakkolwiek trudnym nie był temat młodzieńczego ojcostwa Taylora, Blue czuł się w tych areałach rozmowy o wiele bardziej komfortowo niż mówiąc, czy choćby myśląc, Sunny.
Nawet przed samym sobą nie lubił przyznawać się do bólu, który - dość niespodziewanie - zrodził się w jego wnętrzu w następstwie ich dziwacznego spotkania.
Przecież... miała zostać. Obiecała, że zostanie. Na siedem tygodniu lub dłużej. Tak długo, jak będzie trzeba.
Tęczówki surfera pociemniały żalem, którego chyba już nawet nie miał siły skrywać; mięśnie szczęk napięły się, gdy zacisnął krótko zęby, a potem ruchem desperackim w swojej gwałtowności sięgnął po kieliszek z alkoholem.
- Wiesz, wtedy, na Bali... Zawarliśmy, powiedzmy, taką jakby umowę. Że jeszcze się spotkamy, że na każdy rok rozłąki przypadnie nam tydzień bliskości. W pewnym sensie już zaczynałem wątpić, że w ogóle do tego dojdzie, przyzwyczaiłem się, zacząłem nawet myśleć, że nigdy mi nie zależało. A potem... - upił kolejny łyk, jakby wino miało udrożnić mu przełyk, w którym bolesne słowa grzęzły jak kłaki sierści (fuj). - A potem się pojawiła. I to, co poczułem, Judah... Ja pierdolę. Powiedziała, że zostanie. A potem obudziłem się i...
I już jej nie było.
W pościeli. Na śmiesznej werandzie pływającego domu, na której przecież mogłaby stać, bosa, uśmiechając się do wschodzącego słońca. W kuchni, w salonie. Sprawdził nawet w spiżarce i schowku na deski. Szukał. Pędził po domu na bosaka; za nim - pies, po szczenięcemu nie rozumiejący, czego tak naprawdę szukają.
W końcu zaczął myśleć, że może w ogóle ją sobie uroił? Nie na Bali, co do tego miał pewność. Ale tu, w Seattle. Może tamtego dnia w Alki mówił nie do niej - bosej, uśmiechniętej mimo chłodu i wiatru, całującej jego wargi, chłodne i słone od morskiej wody - ale do jakiegoś cienia, do fal, zwitka morskiej? Zawsze była jak fatamorgana - dlaczego, och, do jasnej cholery, łudził się, że tym razem miało być inaczej?
- Myślisz? - głupio, naiwnie, chłopięco, wziął słowa Judah całkiem poważnie - Nie, stary... Inne laski może tak - teraz z kolei pomyślał o Florence, o jej niechęci do szczeniaków, dystansie, z jakim podchodziła do niejakiej spartańskości jego warunków mieszkalnych... - To może tak. Ale nie Sunshine.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podsumowane gorzkim śmiechem słowa Bluejaya według Judaha i tak miały w sobie coś, przez co należało traktować je na poważnie. Bo może gdyby już tak naprawdę chciał zniknąć powinien się jakoś do tego przygotować? Nieco bardziej niż pakując do walizki niezbędne minimum rzeczy, jakie mógł chcieć wziąć ze sobą czy pisząc pożegnalny list, który powstrzymałby całą jego rodzinę przed pójściem na policję i zgłoszeniem zaginięcia? Może był jakiś schemat według którego postępowało się w takich sytuacjach?
Chwila. Wróć. S t o p. Od kiedy przestałeś traktować te słowa jak kolejne rzucane jedynie na wiatr, Judah? Od kiedy na poważnie bierzesz... ucieczkę?
I mimo, że na te pytania odpowiedzieć tak z miejsca nawet samemu sobie nie potrafił, z uśmiechem na ustach daleko odbiegającym od takiego zwyczajnego pokiwał nieznacznie głową. Tak jakby bez słów chciał Bluejayowi powiedzieć: jasne stary, zgłoszę się na pewno, zaklep dla mnie miejsce.
Ale... tak n a p e w n o?
Myślisz, że byłby w stanie w tym wieku coś takiego zaplanować? – nie musiał dorzucać tu niczego więcej, by obaj w myślach odpowiedzieli sobie na to pytanie przecząco. A jeśli nie obaj - przynajmniej Judah właśnie to zrobił w pierwszej kolejności, prawie bez zawahania. Mógł drzeć koty z Taylorem od wielu lat, mógł nie dogadywać się z nim i mieć problem ze znalezieniem wspólnego języka (czego - swoją drogą - nie próbował nawet robić), ale nadal w jakimś stopniu znał swojego syna. Zauważał podobieństwa między nim a sobą i przekonany był, że potrafi postawić się w jego sytuacji. Sam był przecież w podobnej, gdy okazało się, że to Liz jest w ciąży. A jednocześnie aż tak innej - nie dzieliła ich ogromna różnica wieku, oboje byli nieco starsi niż Taylor obecnie, sam Judah miał już pracę, jakąś perspektywę na życie i, przede wszystkim, znał Elizabeth na tyle, by być pewnym, że ślub do którego zostali zmuszeni przez rodziców nie będzie czymś, czego pożałuje za kilka miesięcy. Bo to stało się dopiero dziewięć lat później - i zakończyło już rozwodem. – Nie wiem. Być z nią? Wątpię, chyba nawet się nie spotykali. A wychowywać? Mam nadzieję. Ostatnie czego mi brakuje, to żeby uciekał od odpowiedzialności – dla podkreślenia, że ten temat zmierza już ku końcowi machnął w powietrzu ręką. – Lepiej nie gratuluj mi takich rzeczy. Naprawdę, aż powtórzę, żebyś nie miał wątpliwości: n a p r a w d ę nie ma się z czego cieszyć. Pogratulować mi będziesz mógł za to za jakiś czas, gdy mój plan się powiedzie – ale nim powiedział o jaki plan chodzi, do dłoni wziął już kieliszek z winem, odsuwając go od ust dopiero, gdy zaciekawione spojrzenie Blue wywarło na nim większą presję niż ta, jakiej mógł się spodziewać. – Chcę otworzyć swoją restaurację. Ale nikt jeszcze nic nie wie, to dopiero wstępny pomysł, nie ma o czym gadać – było za to co pić. A w tej chwili Judah naprawdę niczego innego bardziej niż alkoholu nie potrzebował.
Oddając głos przyjacielowi spodziewał się też, że ta opowieść nie będzie skrócona w jakieś dwa mało szczegółowe zdania, przez co zanim jeszcze przyszła jego kolej by coś powiedzieć pozwolił sobie do ust wpakować kolejną porcję curry, krzywiąc się przy tym znacznie mniej niż gdy poczuł ten ostry smak za pierwszym razem. W końcu skoro potrafił przyzwyczaić się do myśli, że na świecie niedługo pojawi się już kolejne pokolenie Hirschów, potrafił też przeżyć coś ostrzejrzego niż zwykle przygotowywane przez siebie jedzenie. – Dzwoniłeś do niej? – jeśli Blue czekał na jakieś pocieszenie to naprawdę źle trafił. W tym akurat Judah był bezkonkurencyjnie najgorszy. – Zadzwoń. Albo napisz. A jeśli się nie odezwie zapomnij – podobnie zresztą w przypadku rad, o którą tym razem się pokusił, bacznie obserwując przyjaciela znak kieliszka z winem, który po raz kolejny znalazł się w jego ręce. – Nie. Jedyną osobą, która mogła się jej przestraszyć jestem ja. Ale i tak tu wróciłem mój drogi, a to o czymś świadczy – tak jak i swego rodzaju znaczenie miało uniesione przez niego do góry szkło, w geście wzniesienia małego toastu. – Mówię poważnie stary, zapomnij. Nawet jeśli miałaby wrócić... tak nie da się na dłuższą metę żyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bluejay do dziś pamiętał dzień, w którym okazało się, że Judah zostanie ojcem - i to bynajmniej nie dlatego, że dwaj mężczyźni (wtedy? wtedy raczej chłopcy, gówniarze tacy, nieopierzeni, choć jeden ciut starszy niby od drugiego, a i tak obydwaj jeszcze z metaforycznym mlekiem pod nosami zadartymi ze stwierdzeniem, że "świat należy do nich! a w ogóle, to oni są dorośli! i proszę im absolutnie niczego nie tłumaczyć, bo oni już wszystko wiedzą!") byli wtedy jakoś szczególnie blisko związani. Z dzisiejszej perspektywy dzieląca ich różnica wieku była raczej nieistotna , ale wtedy, oddalony od Judah przepaścią kilku ładnych wiosen, Blue trzymał się z innym Hirschem, tym młodszym, tym, z którym chodził do klasy i kumplował od zarania dziejów.
Jo.
No i to właśnie Jo tamtego dnia obwieścił Bluejay'owi, że jego starszy brat zostanie ojcem, a co za tym idzie - on sam zostanie wujkiem (a skoro oni we dwóch, Jo i Blue, Blue i Jo, byli tak blisko, prawie jak bracia, to czy przypadkiem Blue też nie zostanie wujkiem? o, tak rykoszetowo; ale jaja!) i najpierw ich to jakoś tak strasznie rozbawiło...
A potem sprowadziło na ziemię. Jakoś tak... Gwałtownie. Jakoś tak brutalnie. Uświadamiając im, że może się wydawać, jakby trwało wieczne lato - tak, jak to się czasem wydaje, gdy człowiek ma te naście lat i jakiś wadliwy jeszcze kalendarz wewnętrzny - ale czas jednak płynie. Nieubłaganie. Niepowstrzymanie.
I teraz nagle siedzieli tu (Boże, jakim cudem?). Nie Blue i Jo (a niby "przyjaźń na zawsze! bez innej możliwości!)", a Blue i Judah.
Który miał zostać dziadkiem.
Jezusie-Chrystusie!
Nieco trzepnięty tą właśnie refleksją, surfer sięgnął po kieliszek z alkoholem tak, jak się sięga po kamizelkę ratunkową na tonącym statku. I z podobną łapczywością upił spory łyk (uważaj, Blue, na miłość boską, jeszcze się zakrztusisz!).
- Słuchaj, Judah... Nie żebym bronił twojego syna... Ale wiesz. Podobno faceci tak mają? Że dojrzewają dopiero w drugiej połowie siedemdziesiątki, podobno... Dlatego na przykład, zobacz, mój ojciec tego momentu nie dożył - żachnął się, przyjmując - trochę bez sensu pewnie - rolę adwokata diabła. Obydwaj wiedzieli, że to jakieś brednie - Nie, dobra. Pieprzę głupoty. I to w dodatku jakieś seksistowskie. Tak czy siak, słuchaj, jakby na to spojrzeć od trochę innej strony... Może w sumie dobrze mu to zrobi? Ojcostwo, znaczy się. No bo jednak nie wiem, czy istnieje jakikolwiek większy sprawdzian z odpowiedzialności. Może dzięki temu chłopak się ogarnie, nie?
A z drugiej strony... Jakby tak spojrzeć na załączony obrazek... - to znaczy Judah, tego samego Judah, który relacje z dziećmi, a zwłaszcza z pierworodnym, budował raczej na innych fundamentach niż odpowiedzialne ojcostwo - może taka interpretacja była jednak ciut zbyt optymistyczną?
W obawie, że z jego ust wypłynie zaraz więcej równie niedorzecznych "mądrości", Blue po prostu zatkał sobie otwór gębowy kolejną porcją jedzenia, a potem udrożnił przełyk winem i wstał, by dolać im więcej.
Więcej.
Dziś nie było innej rady.
- Co? No co ty mówisz! - na brzmienie przekazanej mu właśnie przez przyjaciela wiadomości, Krzyzanowski prawie zalał blat alkoholem, ale na szczęście w ostatnim momencie opanował entuzjastyczny wyrzut dłoni i swoją radość wyraził raczej mimiką (uśmiechem, szerokim, i chyba trochę już pod wpływem) niż gestykulacją - Judah, naprawdę? To jest dopiero świetna wiadomość! Wow, stary! - nie markował tej radości, choć może przedwczesnej, skoro projekt był póki co w fazie planowania. Przeciwnie - oczami wyobraźni widział już szyld... Jakieś Chez Hirsch, pod którym mógłby przechodzić odwiedzając bruneta w jego kulinarnym raju.
- Ty... a nie szukasz kucharza? Wiesz przecież, jak modne zrobiło się teraz wszystko, co wegańskie. A jak będzie trzeba, to i bez glutenu coś wymyślę! Ściągniemy, stary, wszystkie influencerki z całego Seattle - zaśmiał się, wymownie łypiąc na pozostałości curry na talerzach, choć nie łudził się, że Judah postanowi otworzyć nagle jakiś azyl dla roślinożerców - Opanowalibyśmy cały instagram, zobaczysz...
Był to oczywiście tylko żart - Blue bowiem bynajmniej nie należał do tego typu osób, które, jakkolwiek zachęcone, wtryniają się innym w ich autorskie projekty.
Odpowiedział na toast i mlasnął, jakoś tak... Gorzko może? Czy też raczej z jakże dorosłą akceptacją, że i owszem, Hirsch ma rację. O niektórych miłościach trzeba było po prostu zapomnieć.
- Masz absolutną, zasraną rację. Jakkolwiek bym nie wolał, żebyś jej nie miał, Hirsch - pokręcił głową - I wiesz, co jest chyba w tym wszystkim najgorsze, stary?normalnie to ja zwykle odwalam takie numery. Ta jebana karma to jednak dziwka jest. Ale sprawiedliwa, nie da się ukryć... Więc może w sumie na dobre mi to wyjdzie. Taka nauczka.... - zastanowił się, choć bez większego przekonania póki co - Słuchaj, a co na to Liz? Znaczy, na tę akcję z Taylorem... I co na to jakieś inne potencjalne "panie Hirsch"? Nie mówiłeś mi dawno, co u ciebie się dzieje na płaszczyźnie romantycznej, co?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawie zachłysnął się, solidarnie z Krzyzanowskim biorąc duży, o wiele za duży łyk wina.
Siedemdziesiątki? Na Boga, Bluejay, gdyby się uprzeć do tego wieku mógłbym zostać już prapradziadkiem – Judahowi wystarczyło tylko krótkie wyobrażenie własnego życia za ponad trzy dekady, by momentalnie poczuł się jakoś tak... starzej. Jakby nie miał czterdziestu lat tylko co najmniej pięćdziesiąt, a w skład codziennych obowiązków nie wchodziłoby już odwożenie Laury do szkoły czy pilnowanie, żeby uczyła się na wszystkie sprawdziany. Zamiast tego organizowanie czasu tak, by po południu odebrać wnuka z zajęć dodatkowych, a później bawić się w to całe dziadkowanie, gdyby Taylor był w tym czasie w pracy - cokolwiek to wymyślone przez niego słowo miało znaczyć. Bo jak widać - na dziadka nadawał się tak samo jak na ojca. Czytaj: wcale. – I jeśli tak będzie, to jako przykład zaraz obok swojego ojca będziesz mógł podawać moje nazwisko. Na pewno tego nie dożyję – skwitował krótko, dopijając wino do końca, podczas gdy przyjaciel zmieniając taktykę uznał, że to może być dobry sprawdzian z odpowiedzialności.
Ale czy na pewno tylko dla Taylora?
Na to liczę – odparł, nadwyraz chętnie podsuwając pusty kieliszek pod butelkę z winem, które nieomal Bluejay rozlał na cały stół. I sam już nie wiedział czego byłoby mu bardziej szkoda - drewnianego mebla idealnie wpasowującego się w resztę wystroju tego domu czy alkoholu, którego tak bardzo obaj teraz potrzebowali. – Whoa, uważaj – wyrzucił automatycznie, gotów zerwać się z miejsca, gdyby za chwilę potrzebne im były ścierki do odratowania tego, co mogło zostać zalane. – Naprawdę. A myślałeś, że co, będę pracować dla kogoś do emerytury? Nigdy, kurwa, w życiu – plany otwarcia czegoś swojego nieraz przewijały się już przez głowę Judaha, ale nigdy nie zakorzeniły w niej tak bardzo, by powracał myślami do tego tematu niemal codziennie. Wyobrażał już sobie siebie w roli szefa, wymyślal potencjalne nazwy restauracji (choć nie z taką łatwością z jaką przyszło to blondynowi) czy planował w jakiej dzielnicy najlepiej będzie szukać lokalu. Więc tak - naprawdę chciał wcielić to wszystko w życie. – Nie chcę przez to powiedzieć, że to coś złego, broń boże. Ale wiesz jak jest, nie? Prawie każdy marzy o tym, żeby stworzyć coś samemu i po swojemu. A im dłużej się nad tym zastanawiam, tym coraz mniej mam pewność czy znajdzie się lepszy moment na to, żebym wreszcie ruszył w tym kierunku – nieznacznie wzruszył ramionami, nie wykazując aż tak dużego entuzjazmu jak przyjaciel, przynajmniej do momentu jego propozycji. Bo kiedy Bluejay zaczął snuć plany o podbijaniu instagramowego rynku wegańskim i bezglutenowym jedzeniem, nie mógł się nie zaśmiać. I choć przez moment nie rozważyć tej propozycji tak na poważnie. – Szukam. Znaczy będę szukać, to na pewno – przytaknął, w myślach wertując dotychczasowe pomysły na menu, które brał pod uwagę. – To nie będzie wegańska knajpa, ale... czemu nie? Czemu nie dodać też takich dań? Przemyślę to. I w razie czego będę się odzywać – prawdę mówiąc, gdyby kiedykolwiek zdecydował się stworzyć osobne pozycje w menu dla osób na diecie bez mięsa, Bluejay jako pomoc z całą pewnością przyszedłby mu do głowy pierwszy. Szczególnie po tej kolacji, która nadal, mimo resztek pozostałych na talerzach, przy każdym kęsie wypalała mu przełyk.
Nie wiem czy Liz cokolwiek już wie. Nie rozmawiałem z nią o tym – po raz kolejny celowo ominął temat potencjalnych pań Hirsch, początkowo skupiając się na odpowiedzi na poprzednią część zdania, bo... – Gdyby coś się działo już dawno byś o tym wiedział. Póki co nic specjalnego. Ślubu w najbliższym czasie na pewno nie musisz się spodziewać – zażartował, pozwalając by spomiędzy jego ust wyrwał się gorzki śmiech, tak daleki od tego typowego, wesołego brzmienia. A gdy tylko sam usłyszał jak żałośnie to wszystko zabrzmiało, pozwolił sobie zamknąć usta przy pomocy kieliszka z winem, o którym nie zapominał przez resztę tego długiego wieczoru. Nawet jeśli najcięższe tematy jakie mieli przegadać już były za nimi.

zt x2

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”